GRUDZIEŃ 2017
Venka ostatnimi czasy nie zaglądała zbyt często na polanę. Zbliżała się czasami bliżej, sprawdzając, czy ktoś się tam znajduje, jednak pozostawała poza otwartym obszarem, wędrując po leśnych okolicach. Przytłaczała ją ta rodzinna atmosfera oraz nierozwiązane dramaty. A Venka nie należała do miłośniczek rodzinnych spotkań. Może dlatego, że jej własna nie należała do najprzyjemniejszych. Teraz jednak, gdy zbliżała się pora świąteczna, coś ją tknęło. Zakopała worek z prezentami, mając nadzieję, wręczyć je później, po czym łapy powiodły ją na obrzeża lasu, i dalej, ku odległym terenom, skąd kilkanaście miesięcy temu przybyła do Stada Nocy.
***
Szybkie kroki rozbrzmiały na kamiennym bruku. Ven schowała twarz w zielonkawej chustce, kuląc głowę w ramionach. Mimo, że nie było śniegu, mróz przesiąkał aż do kości. Szła przez dłuższy moment, spoglądając jedynie pod nogi. Patrząc na popękaną klepkę, na porozrzucane pety, chwasty wyrastające z pomiędzy chodnikowych płytek. Tak znajomy widok. Odrzuciła teraz kaptur z głowy, rozglądając się dokoła. Nie było jej tu od niespełna roku, gdy w pośpiechu, pod wpływem impulsu opuściła miasto. A teraz wróciła. Co ją tu gnało? Może złapała ją świąteczna atmosfera. Nostalgia. Wyjęła ręce z kieszeni i zaczęła przeskakiwać z jednej płytki na drugą, tak by nie stanąć na żadnej z linii, aż dotarła do krawężnika. Rozłożyła szeroko ręce, by utrzymać równowagę i szła wzdłuż wąskiego pasma, balansując nad urwiskiem z rozżarzoną lawą, którą właśnie w jej głowie stał się uliczny asfalt. Przeszła jedną przecznicę, aż w końcu znudziła jej się ta zabawa. Zeskoczyła z krawężnika, rozglądając się dookoła, by zorientować się gdzie się znajdowała. Dopiero teraz poczuła, jak zmarzły jej palce. Mróz szczypał, w zaczerwienione od zimna nos i uszy. Było jeszcze wcześnie. Wokół panowała cisza. Zaledwie kilka osób ją minęło, mimo, że wędrowała między budynkami już co najmniej pół godziny. Podbiegła kawałek, chowając zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki. Jej oddech formował białe obłoczki pary. Skręciła w bok, wchodząc w wąską, zacienioną alejkę. Parę metrów i znów wyszła na światło, a przed jej oczami wznosiła się stara kamienica. Jej dom. Przystanęła, wahając się przez chwilę. Zacisnęła usta, po czym szybkim krokiem przeszła przez ulicę i podeszła do wejściowych drzwi. Wstukała kod na ekranie klawiatury, a gdy usłyszała ciche bzyk, szarpnęła za klamkę. Trzeba było szarpać, inaczej by się nie otworzyły. Weszła na zacienioną klatkę, a drzwi zatrzasnęły się za nią z głuchym trzaskiem. Wbiegła po schodach na pierwsze piętro, na zakręcie robiąc szeroki ślizg, jedną ręką trzymając się poręczy. Stanęła przed drzwiami do mieszkania, ciężko oddychając. Słyszała głośne bicie własnego serca. Uniosła bladą dłoń - opuszki palców wciąż były zaczerwienione - i cicho zastukała. Cisza. Przełknęła ślinę, po czym nacisnęła klamkę. Było otwarte, właściwie mogła się tego spodziewać. I tak nie posiadali nic wartego kradzieży. Uchyliła drzwi i weszła do środka, cichutko je za sobą zamykając. Rozpięła kurtkę, przechodząc przez krótki przedpokój, do pokoju głównego. Z telewizora dochodziły jakieś niewyraźne głosy, transmisja co chwilę się przerywała i trzeszczała. Na podłodze i szafkach walały się stare naczynia, brudne ubrania i puste butelki. Niewiele się zmieniło. Jej matka leżała na zawalonej rzeczami kanapie. Wyglądała chyba jeszcze gorzej, niż jak ją ostatnim razem widziała. W dłoni trzymała nie do końca opróżnioną butelkę po jakimś piwie. Śmierdziało. Jak zwykle. Vela przeszła przez pokój, omijając walające się wszędzie rzeczy i podeszła do drzemiącej rodzicielki. Pochyliła się nad nią i szturchnęła ją lekko w ramię.
– Mamo – brak reakcji – Mamo – tym razem powiedziała to głośniej, potrząsając ją za ramię mocniej. Kobieta zamruczała coś niewyraźnie, zmieniając pozycję. Butelka wypadła jej z dłoni.
– Mamo, obudź się. – Vela ponowiła próbę. Jej matka w końcu uniosła powieki, spoglądając na córkę z początku zaćmionym wzrokiem.
– C-co chcesz? – Podniosła się do pozycji siedzącej. Vela cofnęła się kawałek, spoglądając na nią niepewnie.
– Mamo, to ja, Vendela. – Znowu ten wzrok, jakby jej nie rozpoznawała. Ven uśmiechnęła się przyjaźnie, chcąc ją zachęcić, choć w serduszku poczuła delikatne kłucie.
– Vela... – szepnęła kobieta, powoli chyba zaczynało coś do niej docierać. – Dziecko moje... – Wyciągnęła w jej kierunku rękę, jednak zaraz ją opuściła. – Co ty tu robisz? Gdzieś ty była? - Jej głos znienacka stał się natarczywy karcący, aż Venka skuliła się w sobie. Pokręciła głową i zmusiła się do uśmiechu, znowu spoglądając na matkę.
– Wróciłam, mamo. Chciałam się z tobą przywitać, sprawdzić co u ciebie. – Jej głos tylko odrobinę zadrżał, jednak całkiem dobrze udało jej się udać pewność siebie. Na starszej kobiecie nie zrobiło to jednak wrażenia.
– Tyle miesięcy cię nie było! I teraz wracasz jakby nigdy nic. - Żachnęła się wściekle, widać było, że kotłowały się w niej emocje, mieszane jeszcze z pomrokiem alkoholu.
Ven jednak jakby nie usłyszała tych słów, ponieważ w tym momencie dostrzegła zielonkawo-fioletowe sińce znajdujące się na przedramieniu kobiety.
– Mamo... – zaczęła, lecz nie było dane jej dokończyć zdania.
W tym momencie otworzyły się z trzaskiem drzwi w głębi mieszkania. Usłyszała donośny, męski głos.
– Co tu się dzieje?! - Do pokoju wszedł rosły chłopak, o ciemnych oczach.
Ven myślała, że były same. Cofnęła się gwałtownie na jego widok. Włosy miał w nieładzie, chyba dopiero co się obudził. Kiedy jego spojrzenie padło na dziewczynę, twarz wykrzywiła mu się we wściekłym grymasie.
– No proszę, kogo my tu mamy – wycedził przez zęby – Świat dał ci w kość i postanowiłaś wrócić? A gdzie ta szmata, z którą się szlajałaś?
Ven zacisnęła pięści, aż paznokcie wbiły jej się w skórę. Poczuła, jak łzy bólu i złości natychmiast napływają jej do oczu, ale nie było mowy, żeby miała się rozpłakać przed nim.
– A co ci do tego, skurwielu?! - wywarczała, nie mogąc powstrzymać się od przekleństwa - Lepiej powiedz co jej zrobiłeś? - Wyciągnęła rękę w stronę matki, która teraz kuliła się na kanapie.
Uniósł tylko brwi z głupkowatym uśmieszkiem.
– Mogła się lepiej zachowywać, to by nie oberwała.
W Ven się zagotowało. Jeszcze nigdy wcześniej pierwsza nie zaatakowała brata, jednak tym razem nie wytrzymała. Rzuciła się z pięściami w jego stronę. Jednak co ona mogła - ona, kruszyna, sto sześćdziesiąt centymetrów, przy mierzącym metr osiemdziesiąt, barczystym chłopaku. Nie miał oporów by podnieść na nią rękę. Dostała pięścią w twarz i poleciała w tył na ziemię, odruchowo kuląc się w sobie i zmieniając postać na zwierzęcą. Widząc to, Marten również się zmienił. Jako pies, był od niej również dwa razy większy. Rzucił się w jej stronę, dokładnie w momencie, gdy udało jej się wyplątać z własnych ubrań. Szamotanina trwała tylko chwilę. Jego powarkiwania, jej piski i latające kupki biało-czarnej sierści. Ven odrzuciło, aż wylądowała pod jedną z szafek. Podniosła się dysząc ciężko, wszystko ją bolało. Wiedziała, że była to przegrana walka, nie miała szans z bratem. Podkuliła ogon i uszy i wycofała się, zanim znów zdążył ją dopaść. Czmychnęła szybko przez uchylone drzwi i wybiegła na podwórko tylnym wyjściem. Pobiegła wąskimi alejkami, kulejąc na jedną łapę. Przebiegła przez kolejne podwórko - całe szczęście nikt nadal nie naprawił dziur w ogrodzeniu - aż w końcu dotarła tam gdzie chciała. Stanęła pod drzwiami i podniosła łapkę. Zaskrobała pazurami o drewno. Nic, cisza. Oblizała nos i spuściła pysk. Zwinęła się na wycieraczce pod drzwiami, pochlipując cicho. Po jakimś czasie zasnęła.
***
Było zimno. Potwornie zimno. Śnieg delikatnie prószył, spadając ze skąpanego w ciemnościach nieba. W nocy budziła się co chwilę, niespokojnie rozglądając, gdy wybudzała się z nieprzyjemnych snów i koszmarów. Teraz jednak obudziło ją delikatne pchnięcie w grzbiet. Musiał być już ranek, chociaż słońce wciąż jeszcze nie wzeszło na firmament. Podniosła łebek. Zza futryny wychylała się kobieta w szlafroku. Z początku nieco zdziwiona, ale zaraz na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech. Ven podniosła się z ziemi i odsunęła kawałek. Ciemnowłosa otworzyła szerzej drzwi i wpuściła psowatą do środka. Weszła na zesztywniałych z zimna kończynach, czując jak ciepło przyjemnie rozlewa się po jej członkach. Kobieta na razie nic nie mówiła. Przeszła do kuchni, by nastawić wodę na herbatę. Wskazała jej dłonią na drzwi do łazienki. Vel nie trzeba było namawiać. Szybko podbiegła do pomieszczenia i zmieniła się na powrót w człowieka. Weszła pod prysznic, odkręcając gałkę z gorącą wodą. Pozwoliła by ciepły strumień obmył jej zziębnięte i obolałe ciało. W kilka minut później para wodna wypełniła całe pomieszczenie. Kiedy w końcu wychynęła zza zasłonki, na pralce czekały na nią suche ubrania. Wcisnęła się szybko w spodnie i koszulkę i zarzuciła na siebie bluzę. Przeszła boso do kuchni. Była pusta, jednak czekała na nią gorąca herbata oraz jajecznica z chlebem. Dziękując w myślach gospodyni za przemyślność, zasiadła do stołu i zabrała się do pałaszowania. Gdy kobieta wróciła, Venka siedziała już z kubkiem w dłoniach, chuchając na parująca ciecz. Abelie była piękna, jej rysy twarzy za każdym razem na nowo zachwycały Ven. Duże, orzechowe oczy, okalane kurtyną czarnych rzęs oraz opadające na ramiona hebanowe pukle, błyszczących włosów. Jej zwierzęca forma - kotka o sierści równie czarnej jak jej włosy - była równie piękna, jednak Vel rzadko kiedy miała okazję ją w niej widywać. Kobieta była już ubrana. Nalała sobie kawy i usiadła przy stole, na przeciwko dziewczyny. Na jej ustach błąkał się tajemniczy uśmiech. Vel podciągnęła nogi do siebie, opierając stopy o krawędź siedzenia. Siorbnęła łyk herbaty, łypiąc na Abelie spod krótkich kosmyków wciąż mokrych włosów. Przeczuwała, że zaraz nadejdą pytania.
[...]
Pisane niespełna dwa lata temu i nigdy niedokończone. Postanowiłam opublikować to co mam, może zmotywuje mnie to do napisania kontynuacji.