Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

19 stycznia 2014

Rozwinięcie, cz.1 [Baru Saya]

     Siedziałem na ogromnej polanie przysypanej puszystym śniegiem. Nabrałem świeżego powietrza w płuca i ze spokojem je wypuściłem. Z wilczego nosa wyleciały kępy pary wodnej. Uśmiechnąłem się do znikających obłoczków. Coś załaskotało mnie w łapę, podniosłem ją, uwalniając przy tym małe źdźbło zboża. Zmrużyłem ślepia wpatrzony jak drży na zimnym wietrze. Zamyśliłem się, nie wiem dokładnie co przyszło mi do głowy, ale była to dosyć nieprzyjemna myśl.
      Naglę dostałem konkretną śnieżką w pysk, ocknąłem się od razu.
- Dużo ostatnio myślisz. - ojciec zaśmiał się, Jego ciało parowało, musiał dopiero co zmienić postać na humanoidalną. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Czasem. - odparłem z lekkim uśmiechem. Podszedł do mnie i poklepał po łbie.
- No zuchu, wstawaj, ruszamy dalej. - dodał nie zatrzymując się, brodził w śniegu swoimi ludzkimi nogami, szybko go dogoniłem.
- Czemu męczysz się w tej postaci? - spojrzałem na jego wysoką postać.
- Tobie też radzę się pomęczyć, zaraz będziemy w okolicy miasta, tamtejsi mieszkańcy raczej nie przywykli do przerośniętych, czerwonookich owczarków. - posłał mi zadziorny uśmiech. Westchnąłem cicho i posłusznie przybrałem humanoidalną postać.
- Skoro już tak idziemy i idziemy, to może zdradzisz mi co nieco na temat tej całej zabawy? - zapytałem człapiąc się za Nim. Zatrzymał się i spojrzał na mnie srogo.
- Przede wszystkim musisz wiedzieć, że obok zabawy to nigdy nie leżało. Nie będzie łatwo. - obrócił się w moją stronę, a ja się zatrzymałem. Chyba czas na kolejną pogadankę, podczas podróży przez nasz tereny zaliczyłem już chyba ze cztery.
- No dobrze, a więc co mnie czeka? - zapytałem wzdychając. Pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem, zaraz jednak spoważniał.
- Musisz się grubo zastanowić czy tego chcesz. - z Jego oczu ciężko było cokolwiek wyczytać, w końcu jest niewidomy.
- Pewnie, że chce, w końcu taki sobie wybrałem cel w tym życiu. - zmrużyłem ślepia, miałem wrażenie, że ojciec chce się wycofać.
- A znasz skutki? - zapytał i ruszył dalej. Nie lubiłem tego, zawsze zadawał jakieś pytanie, które zbijało mnie z tropu i odchodził. Stałem zamyślony, dopiero po chwili otrząsłem się i ruszyłem biegiem za Nim, zdążył się dość mocno oddalić.
- Jakie są skutki? - zapytałem zasapany.
- Dokładnie nie wiem, ale chyba pamiętasz jak zapłaciłeś za ostatnią wiedzę co? - obejrzał się za mną.
- Dlatego spłonął las? - spojrzałem na niego, nadal zasapany. Kiwnął znacząco głową.
- Coś za coś, najwyraźniej On ceni sobie tajemniczość. - dodał i znowu ruszył dalej, pięknie. Ruszyłem za Nim.
- Czyli ukarał mnie za to, że się czegoś dowiedziałem? - chciałem być pewny.
- Można tak powiedzieć. Zapewne ma w tym jakiś cel. - znowu się zatrzymał - Jednak mam jakieś dziwne przeczucie, że za tą wiedzę jaką mam ci pomóc osiągnąć, zapłacisz o wiele więcej. To nie przelewki Baru. - spojrzał na mnie. - Jesteś pewny tego o co prosisz? - Spojrzałem w ziemię, prawdę mówiąc, nie, nie byłem pewny.
- Jak wielką cenę mogę zapłacić? - zapytałem niepewnie.
- Każdą Baru, jak zdążyłeś zauważyć On się nie ociąga, ma wiele złego na swoim kącie. - przełknąłem głośno ślinę.
- Dasz mi jeszcze trochę czasu? Muszę o tym pomyśleć. - spojrzałem na ojca, mój wzrok był zarazem zagubiony jak i proszący. Nie miałem pojęcia czy to wyczuje.
- Rozumiem. - położył dłoń na moim ramieniu. - Idź. - posłał mi uśmiech, chyba właśnie tego potrzebowałem. Chciałem odejść ale coś mnie zatrzymało. Spojrzałem jeszcze raz na Niego, również położyłem dłoń na Jego ramieniu.
- Dzięki Tato. - cofnąłem ją dosyć szybko, poczułem się dość niezręcznie przez te słowa. Zrobił jakby trochę zszokowaną minę. W takim stanie Go zostawiłem. Wyszedłem z zaśnieżonego pola na odśnieżoną dróżkę, włożyłem ręce w kieszenie i ruszyłem przed siebie. Rozmyślałem o ewentualnych karach jakie mnie sięgną za kolejną dawkę wiedzy. Jeszcze bardziej zaciekawił mnie cel tych kar. Do czego ten Pasożyt dąży? Od tych rozmyśleń oderwał mnie głośny jazgot, podniosłem wzrok i naglę zauważyłem, że jestem w jakimś mieście. Kamienne uliczki, stabilne, drewniane domy, donice z kwiatami na ulicach, roześmiani ludzie. Tak tłoczno, było tu dużo ludzi ale i dużo miejsca. Moja obecność nie uszła mieszkańcom na uwadze. Patrzyli się na mnie, oglądali się za mną. Na początku stwierdziłem, że zapewne wszyscy się tu znają, więc nowa twarz budzi nie małą ekscytację. Jednak...
- Oszalałeś! Mam ci przetrącić zadek?! - znowu zostałem wyrwany z zamyślenia, tym razem przez tajemniczego mężczyznę w tajemniczym, jak dla mnie, pojeździe. Wtedy zrozumiałem, że po prostu idę środkiem ulicy, dlatego wzbudzam takie zainteresowanie.
- Ops... wybacz, ja nie tutejszy. - odskoczyłem na bok i podrapałem się po głowie z zakłopotanym uśmiechem.
- Widać gołym okiem! - burknął do mnie i ruszył dalej. Co za nieprzyjemny gnojek. Zrobiłem kilka kroków w tył i znalazłem się na chodniku. Zawsze jakieś dziwne przygody w mieście. Obróciłem się  w wybrany przez siebie kierunek i... poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłem głowę, napotkałem na spojrzenie drobnej blondynki stojącej przy jednej z mniejszych uliczek, od razu schowała się w jej ciemny kąt, gdy zobaczyła, że patrzę w jej stronę. Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej. Po pewnym czasie poczułem zapach niedawno mi poznanego produktu. Alkoholu. Zainteresowany cóż nim tu tak obficie pachnie dotarłem do tutejszego "Smaczku Nad Sosenką". Intrygująca nazwa sprawiła, że zacząłem szukać jakiejkolwiek sosny w zasięgu wzroku. Z przykrością jednak stwierdziłem, że rosną tu tylko drobne brzozy. Logika ludzka była dla mnie dość nie jasna. Bądź co bądź, wszedłem do środka owego "Smaczku" i nos mi zaczęło rozsadzać. Tyle alkoholu i różnorodnych smakołyków w jednym miejscu w życiu nie czułem. Do tego strasznie rażące lampy i odór tytoniu. Chyba tylko ciekawość sprawiła, że zostałem tam na dłużej.
- Chodź do baru! - usłyszałem nagle. Do mnie? Kto chce iść do mnie? Kto mnie tu zna?
- Chcesz coś z baru? - znowu coś o mnie.
- Niezła dziś kolejka do baru. - zgłupiałem. Do mnie kolejka? Rozejrzałem się dookoła, przecież nikt obok nie stoi. Oj, co ja bym dał za obecność kogokolwiek bardziej oblatanego w tych całych ludzkich sprawach. Zdezorientowany chwyciłem pierwsze lepsze krzesło i usiadłem. Rozejrzałem się raz jeszcze, moim oczom ukazał się wielki napis "BAR". Spojrzałem na niego mrużąc oczy. Wtedy mnie olśniło i odetchnąłem z ulgą. Czyli to jednak nie o mnie chodziło. Zaciekawiony działalnością baru, wstałem i ruszyłem w jego stronę. Naglę po całym pomieszczeniu rozniósł się głośny pomruk, po chwili przeraźliwie miałczenie, a na bar wskoczył przerażony, wpatrzony we mnie, szary kocur. Poprzetrącał kilka szklanek i zwiał. W "Smaczku" nastała cisza, a wszystkie oczy wlepiały się w moją postać. Ktoś zaczął szeptać sobie na uszy, inni się szturchali.
- No, chyba trzeba postawić Panu kolejkę, zuchwały kocur trochę się poruszał dzięki Panu. - rzucił naglę barman. Starszy człowiek z grubym wąsem. Posłałem mu uśmiech pełen wdzięczności i ruszyłem w Jego stronę.
- Dziękuję bardzo, ale kieliszek wódki wystarczy. - usiadłem nadal zdezorientowany przy barze.
- Już się robi. - kiedy zaczął sięgać po alkohol, towarzystwo w środku znowu zaczęło prowadzić rozmowy i cisza błyskawicznie zniknęła.
- Proszę. - barman podał mi kieliszek, polał i sobie. - To za co? - zapytał. Podrapałem się po głowie. Ach, pyta o toast.
- Za... za te niewyjaśnione sprawy, aby były wyjaśnione. - podnieśliśmy kieliszki i chlup. Spojrzał na mnie.
- Matko... - złapał się za klatkę piersiową, aż wstałem z krzesła.
- A Panu co? - zapytałem.
- Mi? Ze mną wszystko dobrze, to Pan masz fioletowe oczy. Denaturatu za dużo czy jak? - Patrzył na mnie wystraszony. Miałem wrażenie, że zaraz mnie pogoni miotłą.
- Yyyy... - nie miałem pomysłu. Jak wytłumaczyć człowiekowi, że mam fioletowe oczy?
- Co ta młodzież ma dzisiaj za pomysły, jeszcze trochę i sobie rogi zaczną dorabiać. - pokręcił głową. Wzruszyłem ramionami.
- No, co zrobić. - na nic lepszego nie wpadłem.
- Mnie się podobają. - usłyszałem nagle obok siebie. Obróciłem głowę, to była ta blondynka, z rogu ulicy.
- To dobrze. - uśmiechnąłem się lekko. Odwzajemniła uśmiech. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że coś z nią nie tak.
- Jesteś nietutejszy prawda? - zapytała. Kiwnąłem tylko głową. Jednak to chyba Jej nie zadowoliło.
- Tak. - odpowiedziałem więc krótko. Tym razem to Ona kiwnęła głową.
- To tak jak ja. - ponownie się uśmiechnęła. Przyglądałem się Jej, nadal czułem jakąś niepewność.
- Fajnie... - dodałem dość oschle i wstałem z krzesła.
- Może pomogę? - zapytała takim głosem, jakby koniecznie chciała kontynuować rozmowę.
- Niby w czym?
- Masz jakiś problem, prawda? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Czemu miałbym opowiadać Ci o nim?
- Podobno obcym łatwiej się zwierzać. - wzruszyła ramionami.
- Możliwe, tyle, że ja mam wrażenie, że my się znamy. - zmrużyłem oczy. Dziewczyna panicznie się zaśmiała.
- My? Nie, nie, to niemożliwe, zapamiętałabym. - założyła włosy za ucho i spojrzała na mnie.
- Ta, jasne. - powiedziałem bez przekonania i ruszyłem do wyjścia.
- Czekaj. - usłyszałem kiedy byłem już na zewnątrz. Podbiegła do mnie.
- Tak? - ponagliłem ją.
- Myślę, że nie warto myśleć o najgorszym, pomyśl ile dobrego może się wydarzyć. - dodała wpatrzona we mnie jak w obrazek.
- O czym Ty mówisz? - zapytałem niepewnie, przecież nie zwierzałem Jej się z niczego.
- Ogólnie. - dodała pospiesznie. - Pomyśl o tym, może będzie pasować do Twojego problemu. - uśmiechnęła się, jednak uśmiech znikł kiedy spojrzała za mnie.
     Obejrzałem się, aby zobaczyć na co patrzy, niczego dziwnego nie zauważyłem, kiedy wróciłem do niej wzrokiem zastałem pusty chodnik.
- Tu jesteś. - usłyszałem głos ojca. - Zastanowiłeś się? - klepnął mnie w ramie.
- Tak - podrapałem się po głowie - Chyba tak. - posłałem mu uśmiech, odwzajemnił gest i ruszyliśmy w jedną z bocznych uliczek, ramię w ramię. Zaczął coś mówić, pierwsze kilka zdań uszło mojej uwadze.
"Nie warto myśleć o najgorszym, pomyśl ile dobrego może się wydarzyć" ... Trafiła z radą, nad wyraz dziwnie trafiła. Obejrzałem się za siebie, miałem wrażenie, że tam stoi. Nie stała.

CDN.

13 stycznia 2014

Sleep. [Aldieb]

12 stycznia 2014


Sleep.



„Toczysz jakąś zawziętą walkę z demonami?”


Przycupnęły cichutko, czając się na granicy umysłu. Ukrywając się wśród mgieł, czekały na właściwy moment. Z rzadka przemykały niezauważenie niczym duchy, wodząc dokoła pustymi oczyma. Cierpliwi myśliwi, precyzyjnie wykonujący plan łowów. Pod osłoną ciemności słali szepty, wnikające w najdalsze zakamarki umysłu ofiary. Drażnili się, tańcząc na granicy świadomości, będąc obecnymi, lecz wciąż niewidocznymi. Rozsiewali poczucie niepokoju jak zarazę, zatruwając serce i rozum. Ich ciche szmery rozchodziły się niczym fale na wodzie, mącąc spokojną taflę myśli.
Cienie... na pograniczu jawy i snu.

~***~
Hear your heartbeat
Beat a frantic pace
And it's not even seven a.m.
You're feeling the rush of anguish settling
You cannot help showing them in
Hurry up then
Or you'll fall behind and
They will take control of you
And you need to heal the hurt behind your eyes
Fickle words crowding your mind
            .Muzyka.
                (Podkład jest za krótki, kiedy się skończy, można go puścić jeszcze raz. Po za tym, podkład nie jest wymagany, ale szczególnie na początku dobrze wprowadza w nastrój. Niestety później w niektórych momentach niezbyt pasuje. :c )


Obudziła się z dziwnym uczuciem niepokoju, oplatającym serce. Miała wrażenie jakby była obserwowana, jakby każdy jej najmniejszy ruch był rejestrowany przez istotę, skrytą w półmrokach jaskini. Wciągnęła w nozdrza zimne, wilgotne powietrze, jednak nie wyczuła żadnego obcego zapachu. Zmarszczyła nos, wpatrując się jeszcze przez chwilę w rozciągające się przed nią szare kamienie, zastanawiając się czy przypadkiem nie popada w paranoję.
Z cichym westchnieniem wstała, rozprostowując smukłe łapy. Podeszła do wyżłobionej w kamieniu niecki, w której przez noc zgromadziła się krystalicznie czysta woda. W odbiciu ukazał się jej ciemnobrązowy pysk, obrysowany czarnymi pasmami długich włosów. Ponury nastrój ogarnął całe jej ciało, znajdując odzwierciedlenie w oczach samicy. Zwykle jarzące się złotem ślepia dziś przygasły, jakby zmrożone przez chłód wędrujący z jej wnętrza. Zmarszczyła nos, a z jej gardła wydobył się cichy pomruk. Nie zwlekając dłużej, nachyliła się nad zwierciadłem, różowym językiem zagarniając kilka łyków przezroczystej cieczy.
Zesztywniała nagle, dokładnie wyczuwając moment w którym się pojawiła. Mimowolnie napięła wszystkie mięśnie, jednocześnie próbując opanować narastająca w niej irytację. Nie miała dzisiaj siły na utarczki z demonem.
Oblizała pysk, po czym odwróciła się powoli do wnętrza sali. Jej łapy były do połowy zanurzone w gęstej mgle, która rozpłynęła się po całej jaskini. Mleczny dywan tak szybko jak się pojawił zaczął rzednąć, by w końcu niemal całkowicie zniknąć. Jedyne pozostałości kłębiły się wciąż wokół białej, półprzezroczystej sylwetki, przypominającej ducha.
- Tak, witaj. Możesz już iść. – rzuciła zgryźliwie, mimo świadomości, że demon nie podda się tak łatwo. Skoro już się tu zjawiła, na pewno tak szybko nie zniknie.
W odpowiedzi usłyszała jedynie świszczący chichot, który poniósł się echem po kamiennych ścianach jaskini. W następnej sekundzie patrzyła wprost w dwie bezdenne otchłanie, a demon wykrzywił pysk w obłąkańczym uśmiechu, przy wtórze mrożącego krew w żyłach świstu. Nim brązowa zdążyła zareagować, potwór rozpłynął się w oparach mgły, a zza jej pleców dobiegł ją przeciągły, szeleszczący rechot.
W następnej chwili wszystko ucichło, a Sanetille pojawiła się obok drobnej, niemal dwa razy mniejszej od niej samicy. Umyślnie spowolniła swoje ruchy, starając się imitować sposób poruszania się żywych stworzeń. W jej wykonaniu wyglądało to raczej groteskowo. Zupełnie jakby była lalką poruszaną na sznurkach. Skierowała przeszywające spojrzenie na towarzyszkę, w jej ślepiach zdawały się żarzyć płomienie. Przechyliła łeb, a na jej pysku znów pojawił się uśmiech, odsłaniający rzędy ciemnoszarych, ostrych kłów.
Aldieb zacisnęła szczęki, rozdrażniona przez samą obecność demona.
- Spierdalaj. – Warknęła przez zęby i nie czekając na odpowiedź wyminęła wychudzone cielsko Sanetille, kierując się w stronę wyjścia.
- Swoją drogą, nie powinno Cię tu być. Masz zakaz wstępu na tereny Stada Nocy – rzuciła przez ramię, zanim opuściła jaskinię, stawiając długie, zdecydowane kroki, starając się ignorować podążającą za nią dręczycielkę. Obrzuciła bez namysłu okolicę ponurym spojrzeniem.
Nagle zwolniła kroku, zdając sobie sprawę z tego, że ona naprawdę nie mogła tu być. A to oznaczało, że... Uniosła głowę, niedowierzając w obraz, który ukazał się jej oczom. Rozciągało się przed nią pustkowie. Sucha, jałowa ziemia, upstrzona siatką pęknięć. Linia horyzontu zlewała się z równie pustym niebem, pokrytym doszczętnie jednolitą warstwą chmur. Jak okiem sięgnąć tylko skała i piasek.
- Gdzie... my... jesteśmy? – wydusiła z siebie pytanie, odwracając się do demonicy. Jej uszu dobiegł dziki rechot, owijając się wokół umysłu niczym kleista, gęsta mgła.
Jak na sznurkach, w dziwnej parodii tańca, znów wykonała obrót, z trudem siląc się na opanowanie. Nie miała czasu na uciążliwe gierki Sanetille. Otworzyła pysk, chcąc zadać kolejne pytanie, jednak nikogo tam nie było.
- Zabierz. Mnie. Stąd. – rzuciła w przestrzeń, dokładnie wymawiając każdy wyraz. Zaczynała tracić nad sobą panowanie, czując jak zbiera w niej wściekłość. Dezorientacja jaką odczuwała, budziła w niej lęk, a ten przeobrażał się w złość. Nie mogła być pewna, czyja to sprawka, jednak Sanetille uwielbiała mieszać w głowach.
- Zresztą nieważne, sama sobie poradzę. – Zmieniła nagle zdanie, całkowicie zaślepiona przez tłoczące się w niej emocje. Niewiele myśląc, ruszyła przed siebie, zagłębiając się w szarawą mgłę, która opadła na monochromatyczną krainę.
Nie uszła daleko, a już zdążyła stracić orientację. Gdzie nie spojrzeć rozpościerał się identyczny krajobraz. Bezbarwne pustkowie zdało się samicy nagle strasznie nieprzyjazne, a ona sama, w samym środku tej wielkiej przestrzeni niezwykle mała. I nadal bardzo wkurzona. Parszywy demon.
Jednak to co ją naprawdę martwiło, to miejsce, w którym się znalazła oraz konsekwencje, jakie mogły z tego wyniknąć. Przejmujący chłód, który czuła odkąd otworzyła ślepia zawitał w jej sercu nie bez powodu. Cienie wykonały swój ruch.
~***~
 Szła prosto przed siebie, wędrując nieprzerwanie w obranym przez siebie kierunku. Co więcej jej pozostało? Mimo, że wędrowała już od kilku godzin, nie udało jej się natrafić na żadną kryjówkę, w której mogłaby odpocząć. Na płaskim, równinnym terenie była całkowicie odsłonięta. I mimo, że do tej pory nie widziała żadnego innego stworzenia, to wyczuwała, że są gdzieś w pobliżu. Świadomość ta nie pozwalała jej na to by się zatrzymać, mimo ogarniającego ją zmęczenia. 
Była w obcym świecie, w obcym miejscu i nie znała jego reguł. Dlatego wciąż trzymała się na baczności, czujnie rejestrując okolicę. Nie pozwalając sobie nawet na chwilę się zrelaksować. Dlatego wciąż uparcie szła przed siebie, wciąż mając nadzieję, że w końcu gdzieś dotrze.
 ~***~
Na horyzoncie zamajaczyła jakaś sylwetka. Zbliżała się do samicy w niebezpiecznie szybkim tempie. W sposobie poruszania się Aldieb rozpoznała polującego drapieżnika, który złowił zapach swojej przyszłej ofiary. Przemknęła szybkim spojrzeniem po okolicy, jednak tak jak się spodziewała, nie dostrzegła żadnej możliwości kryjówki. Jak okiem sięgnąć jedynie sucha ziemia, upstrzona gdzieniegdzie spróchniałymi kikutami połamanych drzew.
Nagle odwróciła się z głuchym warkotem, który rozbrzmiał z całą swoją mocą, wprawiając popękaną ziemię w drgania. Złote ślepia zapłonęły jarzącym się światłem, kierując się na zbliżającego się z zawrotną prędkością napastnika. Gęsta sierść na karku samicy zjeżyła się, a mięśnie instynktownie napięły, gotowe do działania.
W kilku następnych susach potwór doskoczył do kilka razy mniejszej od niego samicy. Jego wielkie, pokryte rzadką szczeciną cielsko zdawało się niezdolne do tak szybkich ruchów, mimo to nie przeszkodziło mu to w gwałtownym skręcie, podążając za unikiem swojej, jak mniemał, ofiary.
Zwęziła ślepia, spoglądając na niego z wyrachowanym wyrazem pyska. Bezmózgie stworzenie. Zdolne wyłącznie zabijać. Nie zrozumiał ostrzeżenia, a za swój błąd będzie musiał zapłacić.
Uchyliła się przed kłapnięciem podłużnej szczęki, wyposażonej w dwa rzędy zakrzywionych, pożółkłych kłów. Przemknęła pod brzuchem potwora, klucząc pomiędzy parami umięśnionych odnóży. Wyskoczyła z drugiej strony, natychmiast odbijając się od ziemi. Wylądowała na pokrytym twardym pancerzem grzbiecie, z trudem unikając, wystających spod skóry nagich kości.
Lawirując pomiędzy ostrymi wypustkami, z trudem utrzymując równowagę na rzucającym się pod nią cielsku, dopadła do łba potwora. Mamrocząc słowa w pradawnym języku wyrysowała na jego czaszce prosty znak. Wokół nich podniósł się wiatr, a symbol rozjaśniał niebieskawym światłem.
Nagle wszystko ucichło. W następnej sekundzie monstrum zachwiało się gwałtownie, po czym padło trupem. Wilczyca zeskoczyła gładko na ziemię i odwróciła się, spoglądając na truchło. Z rozwartej paszczy oraz małych, paciorkowatych oczu sączyła się gęsta, rdzawa posoka.
Nie zwlekając dłużej, opuściła miejsce walki, ruszając w losowo obranym kierunku. Musiała liczyć na łut szczęścia, który doprowadzi ją do właściwego miejsca. Żeby wrócić do domu musiała znaleźć rytualny krąg, utworzony z sześciu głazów, nasączonych potężną energią, która umożliwiłaby jej przeniesienie się pomiędzy światami. Jednak nie miała pojęcia gdzie mogłoby się to znajdować, ani czy w ogóle tu jest.
~***~


Krajobraz całkowicie się zmienił. Zdawało się, że dotarła do czegoś w rodzaju mokradeł. Z jednej strony była to miła odmiana, z drugiej, miękka, ilasta gleba, klejąca się do łap już zaczynała działać samicy na nerwy. Musiała się pilnować przy każdym kroku, by przypadkiem nie wpaść do bagnistej wody. Wąska ścieżka którą szła wiła się pomiędzy gnijącymi resztkami drzew i roślin, prowadząc wilczycę w nieznanym kierunku.

W nozdrza kuł nieprzyjemny zapach rozkładających się szczątek organicznych, unoszący się ciężko w martwym powietrzu. Opary mgły znacznie ograniczały widoczność. Na futrze wilczycy osadziły się krople wilgoci. Otaczający ją świat zdawał się pozostawać w letargu.
W pewnym momencie Aldieb poczuła jak grunt ucieka jej spod łap. Spanikowana zaorała pazurami w miękkiej glebie, próbując się jakoś utrzymać, jednak śliskie podłoże nie dawało żadnej przyczepności. Nim zdążyła pomyśleć, zanurzyła się w grzęzawisku, czując jakby czyjeś łapczywe ręce ciągnęły ją w dół. Zamachała rozpaczliwie łapami, próbując utrzymać się na powierzchni, jednak czarna otchłań wciąż ją pochłaniała. W desperacji kopnęła tylnymi łapami, odbijając się od jakiegoś konara bądź kamienia i z trudem przedzierając się przez gęstą warstwę cieczy. W końcu wypłynęła na powierzchnię, zaczerpnęła potężny haust powietrza i kurczowo chwyciła się wystających z ziemi korzeni.
Z trudem wyszła na ląd, wciąż ciężko dysząc. Kiedy udało jej się złapać oddech, otrząsnęła się z oblepiającego jej ciało mułu, pozbywając się go na tyle na ile to było możliwe. Usiadła, spoglądając spode łba na widniejące obok niej zabójcze bajorko, które zamarło w zwodniczym spokoju. Na wszelki wypadek jeszcze kawałek się od niego odsunęła.
Zaabsorbowana wpatrywaniem się z podejrzliwością w oczach w jej niedoszłego zabójcę w pierwszej chwili nie zarejestrowała z wolna narastającego pomruku. Kiedy zaalarmowana przez ostrzegawczy syk, odwróciła się w stronę dźwięku, było już za późno. Jej oczom ukazała się paskudna, gadzia gęba, a następnej chwili poczuła miażdżące żebra uderzenie potężnego ogona, które posłało ją parę metrów dalej. Pociemniało jej przed oczami, ból ogarnął całą klatkę piersiową. Z trudem podniosła się na drżących łapach, w niejakim szoku, spoglądając w stronę napastnika.
Przypominające gigantyczną jaszczurkę stworzenie, o trzech parach nóg i czerwono-rdzawych ślepiach, wpatrywało się w nią w skupieniu. Stwór uchylił pysk, wyposażony w zakrzywione, sztyletowate zęby, a spomiędzy jego szczęk wychynął fioletowy, rozdwojony jak u węża język, którym posmakował powietrze oraz zawarte w nim zapachy. W tym także Aldieb, zabarwiony bólem i przerażeniem.
Zupełnie nie wiedząc co robić samica zamarła w bezruchu, czujnie wpatrując się w gadzią istotę. Ta skoczyła w jej stronę atakując ostrymi jak brzytwa kłami, rozwierając przy tym szeroko szczęki. W ostatniej chwili Al udało się uskoczyć, przemykając pod brzuchem olbrzyma.
Nim jednak zdążyła się odwrócić, poczuła piekący ból w łapie, kiedy jaszczur zadrapał ją ostrymi pazurami. Z jej gardła wydobyło się głośne warknięcie. Wykonała kolejny unik, a zaraz potem następny. Nie miała nawet chwili na to by choćby pomyśleć o kontrataku. O ucieczce przez mokradła nawet nie było co myśleć.
W pewnym momencie zauważyła wejście do groty, z której zapewne wyłonił się jej przeciwnik. Nie zastanawiając się dłużej, skoczyła w bok i pobiegła w stronę jaskini. Stwór zatrzymał się, tracąc orientację, nie widząc dokąd jego ofiara się udała. W przesączonej jego zapachem pieczarze zapach drobnej wilczycy ginął niemal zupełnie.
Aldieb z rozpędem wbiegła na twarde, ubite podłoże i w ostatniej chwili wyhamowała, tuż przed przeciwległą ścianą. Odetchnęła ciężko powietrzem, po czym odwróciła się do pomieszczenia, do którego trafiła, a na jej pysku pojawił się lekki uśmiech. Znalazła to czego potrzebowała. Starożytne głazy, tworzące rytualny krąg. Czarny jaszczur najwyraźniej pilnował wrót do innych światów.
W pośpiechu samica wykonała na ziemi odpowiedni znak, wykorzystując do tego własną krew, która wciąż płynęła z głębokich rozcięć w jej łapie. Symbol każdym końcem stykał się z odpowiednim kamieniem, które powoli zaczynały jarzyć się nikłym blaskiem.
Wilczyca usłyszała za plecami ryk stwora, któremu najwyraźniej udało się już ją namierzyć i teraz zmierzał ku niej, lawirując pomiędzy drzewami. To tylko ponagliło ją do szybszej pracy. Rysunek był nieprecyzyjny, sklecony niedokładnie i na szybko. Miała jednak nadzieję, że to wystarczy.
Stanęła na środku kręgu, odetchnęła lekko, wpatrując się wprost w czerwone ślepia potwora, który był już w wejściu do jaskini. W następnej chwili obraz przed jej oczami zamazał się, aż w końcu świat ogarnęła absolutna ciemność.
~***~
Złote ślepia zapłonęły w ciemnościach. Resztki snu wciąż majaczyły na granicy świadomości. Samica chciała wstać, jednak powstrzymał ją rozchodzący się po całym ciele ból. Zamarła w bezruchu nie rozumiejąc co jest nie tak. Spróbowała ponownie, tym razem ostrożniej, po czym spojrzała po swoim ciele. Jej łapy i bok pokryte były głębokimi ranami, futro pokrywała zaschnięta warstwa błota i mułu.  Sądząc po trudnościach w poruszaniu się miała też pewnie połamane żebra. Kiedy to sobie uświadomiła nagle wróciły do niej wszystkie wspomnienia, zapierając jej dech w piersi.
Potrząsnęła głową, odpychając od siebie natłok chaotycznie rozbieganych myśli. Zacisnęła kły i kulejąc, ruszyła w stronę wyjścia z jaskini. Powolnym, zmęczonym krokiem udała się w stronę strumienia.


So sleep sugar
Let your dreams flood in
Like waves of sweet fire you're safe within
Sleep sweetie
Let your floods come rushing in
And carry you over to a new morning

Day after day, fickle visions
messing with your head Fickle viscious,
Sleeping in your bed
Messing with your head
Fickle visions
Fickle vicious

Sleep sugar
Let your dreams flood in
Like waves of sweet fire you're safe within
Sleep sweetie
Let your floods come rushing in
And carry you over to a new morning*


 -------------------------------------------------------------
 *Poets of the Fall - Sleep
 Taak. W końcu, po kilku miesiącach, udało mi się napisać to opowiadanie. Można by powiedzieć, że ma ono swój początek w rozmowie, którą prowadziłam z Baru, w której zadał mi pytanie, czy prowadzę jakąś walkę z demonami. Hm. No tak, jak widać. 
Jednak nie napisałam jeszcze w tym opowiadaniu o co tak naprawdę chodzi. Wyjaśnię trochę więcej w następnych opowiadaniach, które, mam nadzieję, uda mi się napisać.