Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

29 września 2010

Takie tam... urywki z mojego życia. [Aldieb]

29 września 2010
Uwaga: Pisałam w trzeciej osobie. Od wieków nie pisałam w trzeciej osobie. Nie umiem pisać w trzeciej osobie. x_x
----------------------------
  Lwica o srebrzystej sierści spojrzała na grupkę lwów. Mimo swojej nieśmiałości, opowiedziala o sobie parę słów, jednak nie wiedziała co teraz. Było to jej pierwsze stado. Wcześniej miała do czynienia tylko z pojedyńczymi lwami, a teraz stała przed całą gromadą, szczeżących się do niej zwierząt.
  Nagle podbiegła do niej biała lwica z bananem na pysku i zaczęła mówić coś o jakichś ciachach. Srebrzysta spojrzała na nią z zagubieniem w oczach. Biała roześmiała się tylko, powiedziała, że ma na imię Soraya, po czym złapała samicę za łapę i pociągnęła za sobą, uśmiechając się serdecznie. Młoda lwica również się uśmiechnęła, myśląc że może nie będzie aż tak źle i poszła za nową znajomą.

  Aldieb zaaklimayzowała się w stadzie Afry. Bardzo jej się tam podobało. Znalazła przyjaciół, rodzinę. Nabrała śmiałości i doświadczenia, przynajmniej jej się tak wydawało. Przygarnęła czarną, zadziorną lwiczkę imieniem Koko, która straciła swoją rodzinę. Mimo, że się zupełnie na tym nie znała, postanowiła się nią zaopiekować. Wiedziała jak to jest być samemu na świecie...
  Aldieb spojrzała przelotnie na przyjaciółkę i uśmiechnęła się.
- No dobra to chodźmy wreszcie. - ruszyła przed siebie.
- Oki. - puściła jej perskie oko i również zaczęła iść. - Prowadź.
- Mam pomysł.
- Jaki? - niebieska spojrzala zaintrygowana na lwicę.
- Żeby było zabawniej, ścigajmy się.
- Dobra. - zawołała i z miejsca ruszyła biegiem. Aldi klika sekund potem również wystartowała i po chwili dogoniła Rubi.
- Ale i tak wygram! - niebieska zawołała pokazując język, kiedy spostrzegła że biegną równolegle.
-Nie pozwolę - mruknęła i przyspieszyła wytęrzając wszystkie mięśnie.
- A ja sobie pozwolę - zawołała, również przyspieszając. - Ale muszę przyznać, że niezła jesteś.
Srebrzysta chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie potknęła się o kamień, straciła równowagę i poleciała do przodu, robiąc kilka fikołków. Wylądowała na pysku, przeklinając w myślach swoją niezdarność.
- Wszystko w porządku? - Rubi podeszła do niej z troską w oczach.
- Tak. - mruknęła, szczeżąc się i wystartowała jak torpeda.
Niebieska lwica wznowiła bieg - Dogonie Cię! - krzyknęła za nią.
Aldieb odwróciła łeb, wołając - Tym razem się nie wywalę - i w tym momencie wpadła na drzewo.
- O nie znowu.. - mruknęła niezdarnie wstając z ziemi.
- Jasne - Rubi podeszła do niej chichrając się jak opętana. - Już się wywaliłaś.
Lwice wznowiły bieg, utrzymując mniej więcej to samo tempo.
- To za tamtymi drzewami - powiedziała Aldieb, pokazując miejsce łapą.
Rubi skinęła głową.
- Zaraz tam będziemy.
Aldieb roześmiała się przyspieszyłą biegu.
- Za chwilę wygram - zawołała pokazując język. - Przygotuj się na porażkę.
- Nie ma mowy!!! - zawołała tamta również przyspieszając. - Jak ja nie wygram to będzie remis.
W tym momencie równocześnie wbiegły na otwartą przestrzeń.
- No i jest remis.
- Miałaś rację, remis.
Rubi rozejrzała się po miejscu do którego trafiły. Znajdowały się na prześlicznej łące, usianej kolorowymi kwiatami.
- Ale tu... - niedokończyła zachwycona tym widokim.
- Patrz jaki cudny motyl! - zawołała srebrzysta lwica, podbiegając do owada.
- PIĘKNIE!!! - niebieskiej w końcu udało się wysłowić podeszła do Aldieb, gdy nagle z pobliskuch krzaków wyleciała cała chmara motyli.
- No a tu gdzieś jest takie przejście do przytulnej jaskini.. - mruknęła Al nieświadoma owadów za jej plecami. - AAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaa!! - krzyknęła kiedy te wszystkie motyle nagle postanowiły zrobić sobie na niej odpoczynek. - One się na mnie rzuciły!!!
- Gdzie...? - spytała Rubi, rozglądając się ponieważ nie dostrzegła żadnego wejścia. Z opóźnieniem rzuciła sie na ratunek przyjaciółce.
- Poczekaj! - skoczyła na nią, przewracając samicę, a motyle odfrunęły. - Już dobrze??
- Uff.. dzięki.
- No dobra, pokaż tę jaskinię.
- To przejście jest zamaskowane - wyjaśniła Al - Chodź za mną.- ruszyłą w kierunku litej skały, zachęcając Rubi by poszła za nią.
- Ale tu nie ma żadnej jaskini - spojrzała zdziwiona, nie wiedząc o co chodzi.
- A właśnie że jest. - odsłoniłą krzak i wskazała tunel.
- No teraz to jest. - zaśmiała się, widząc jakie to było proste.
- Aha, tunel jest trochę ciasny, ale jaskinia jest duża, zmieściłoby się tam całe nasze stado. Dobra, wpełzaj pierwsza.
- Srebne lwice przodem.
- A niebieskie tyłem - pokazała jej język i weszła do dziury.
- Jestem tuż za Tobą - usłyszała za sobą stłumiony głos przyjaciółki. Po chwili weszły do przestronnego pomieszczenia.
- No to jesteśmy na miejscu. Tylko uważaj na nietoperze, czasami są niezwykle złośliwe.
- Skąd znasz to miejsce? - spytała Rubi rozglądając się z zachwytem wymalowanym na twarzy.
- Chodziłam po różnych zakątkach, usłyszałam mysz za krzakiem, więc tam podbiegłam, no i odkryłam tunel. Byłam ciekawa, więc weszłam .
- I potem odkryłaś to miejsce.
- Dokładnie. Tak mi się tutaj spodobało, że postanowiłam tu wrócić.
- Jest wspaniałe.
- Mhm. Jest tu takie źródełko, z którego można pić.
- Gdzie? - spytała rozglądając się, jednak niczego nie dostrzegła.
- A tam dalej. Woda jest słodka i czysta.
- Ale ja tu żadnego źródełka nie widzę.
- Bo jest za zakrętem.
- Mniaaaaaaam. - Rubi oblizała się na myśl o wodzie. Biegły całkiem długo. - Zaprowadź mnie tam..
- No to chodź. Przez moment będzie ciemno, ale potem...
- Idę. - poszła za lwicą - ale potem co...?
- Ale potem... - gdy wypowiedziała te słowa, weszły w blask zachodzacego słońca. - właśnie to.
- Ale jak to... - niebieska lwica otwarła paszczę ze zdumienia. - Przecież u nas jest południe, a tu zachód??
- Nie wiem, byłam tu tylko raz. U nas słońce zachodziło, a tu wschodziło.
- U nas jest dzień a tutaj wieczór. - nadal nie mogła przyjąć tego do świadomości. - emm.. dziwne, ale fajne. - stwerdziła w końcu. - To tak jakbyśmy były na drógiej półkuli ziemskiej.
- Wydaje mi się, że może to być inny świat. Byłam tylko przy wyjściu jaskini, nie wiem co jest dalej. Może jasknia to coś w rodzaju teleportera?
- No to się dowiemy  zawołała wesoło Rubi, wbiegając w teoretycznie inny świat.
- Ej, czekaj - Aldi zawołała za nią, po chwili również wychodząc z jaskini. Podbiegła do tarzającej się w soczystej trawie Rubi.
- Tu nie ma żadnych znaków życia - powiedziała niebieska, przestając się tarzać  i rozglądając po okolicy. - To tak jakby było tu bezludnie.
- Chyba powinnyśmy o tym wspomnieć w stadzie. Dziwne...
- Mam pomysł! Mogłybyśmy tu przyprowadzić stado. To byłoby takie miejsce rozrywki.
- Podczas imprezy.
- No jasne!!
- Tylko my,(stado) i.. to miejsce.
- Jutro jak będzie impreza przyprowadzimy tu innych.
- Zrobi się trochę tłoczno w tunelu - zaśmiała się Al, wyobrażając sobie stłoczone lwy w ciasnym przejściu.
Ale Rubi już jej nie słuchała. Wskoczyła z gracją na jakieś drzewo i zaczęła zrywać dziwne przedmioty, przypominające owoce.
- Tylko się nie zatruj!
- Myślisz że są trujące? - spytała, przyglądając niby owocowi.
- Nie wiemy co to! - zawołała, podbiegając pod drzewo, chcąc powstrzymać lwicę, jednak było już za późno. - Rubi.. i co, żyjesz..?
- EEEEEEEEEEEkdmclfkvnjgfnbrtgnhirbnrodjntgboiroibngoibnoritjgognmborit
- Rubi?
Niebieska lwica spadła z drzewa, nie mogąc oddychać, złapała się za szyję.
Aldieb podbiegła do niej, nie wiedząc co ma robić.
- hhhhhheeehehe - wstała z ziemi, śmiejąc się jak głupia - żartowałam, głupolu.
Zbita z tropu  Al spojrzała na nią niedowierzając
-  Nie rób tego wiecej.
- Dobrze, mamusiu.
- Myślalam...
- Co myślałaś?
- Nie ważne...
- Że się duszę?? To był żart - poczochrała lwicę po brązowej czuprynie.
 - Przeraziłaś mnie - odparła z powagą.
- Już nie będę - zrobiła maślane oczka. - Dalej, spróbuj - podała jej owoc. - Są pyszne - uśmeichnęłą się do Al zachecająco.
Ta, wzięła ostrożnie owoc do łapy i spojrzała na neigo jak na ufoludka.
- Nie bój się... są naprawdę smaczne.
- No dobra. - wgryzła się z niesmakiem w owoc, ale po chwili na jej twarzy wymalowała się błoga mina.
- I co?
- Miałaś rację, palce lizać. Po prostu delicje.
- Ja zawsze mam racje!! - zawołała ucieszona lwica. - Wezmę parę do stada - powiedziała wracając na drzewo i zrywając owoce.
- Tyy? Ty masz zawsze rację? - spytała z przkąsem pomagając niebieskiej lwicy zrywać.
- A co?? Jasne, że mam.
- Nie nie masz. Chyba...
- Niby czemu nie??? - spojrzała na nią zdziwiona.
- Jak się nad tym głebiej zastanowić...
- No...
- To jak narazie zawsze miałaś rację
- Heh.^_^
- Dobra, wracajmy do stada.
- Tak, wracajmy już.

  Była na polowaniu razem z innymi lwicami. Zastanawiała się nad jej obecną sytuacją. Tutaj było inaczej. Stado było ogromne, mimo tego, tu także panowała rodzinna atmosfera, jednak nie znała każdego zbyt dobrze, często miała problemy z zapamiętaniem imion. Mimo wszystko podobałojej się wśród tych wszystkich kotów, każdy traktował ją jak członka rodziny. Czuła się tutaj naprawdę dobrze.

  Spojrzała na lamparcicę uśmiechając się szeroko.
- Masz jakąś rodzinę?
- Ja? - spojrzała na nią zaskoczona.
- No tak, rodziców, siostrę, brata.. kogokolwiek?
- Nie, a czemu Cię to tak interesuje?
- Chciałabym znać swoich rodziców... przeraża mnie myśl, że mogłam rozmawiać ze swoją siostrą nawet o tym nie wiedząc! A z drugiej strony, co jeśli oni nie żyją i się na darmo łudzę...?
- Nie martw się tym - kocica uśmeichnąła się do niej pocieszająco - teraz masz nas, my jesteśmy Twoją rodziną.
- Taak.. - lwica mruknęła nie dokońca przekonana. Nie tylko brak rodziców ją gnębił. Bała się kim mogła być, co mogła robić... wtedy. Okres sprzed "Obudzenia" jak sama umownie to nazywała był dla niej tajemniczą zagadką.

  W końcu koniec nadszedł. Koniec stada, ale nie rodziny. Powiedziała kilka słów na pożegnanie, raczej się nie wysilając. Stada już nie było, tak zarządziła jego przywódczyni. Wszyscy to rozumieli, przynajmniej większość, ale nikt już nie zgłaszał sprzeciwów, czas na protesty minął. Wszyscy którzy naprawdę kochali to stado, byli tutaj, razem, aż do końca. Jeszcze przez długi czas koty przychodziły w to miejsce, żeby porozmawiać, powspominać dawne przygody. Czuć było prawdziwą jedność.
Mimo tego, w końcu każdy rozszedł się w swoje strony. Trzeba było żyć dalej...

  Wilczyca o srebrzystej sierści zmrużyła oczy, obserwując swoją ofiarę. Tak, wilczyca, na zawsze pożegnała się już z ciałem kota. Złotymi oczami śledziął ruchy zwierzyny. W jej sercu i myślach panował mętlik. Chciała się pozbyć bólu, tęsknoty. Nie potrafiła sobie z nim poradzić. Postąpiła kilka kroków do przodu, bezszelestnie stawiając łapy, z brzuchem tuż nad ziemią. Ponownie skupiła się na młodej sarnie. Skoczyła, dając upust instynktowi. Z cierpiącego, bezbronnego stworzenia, stała się bezlitosną bestią.

  Wilczyca weszła na tereny, być może jej nowego domu. Była tutaj już kiedyś, w postaci konia, jednak odeszła dość szybko. Nie potrafiła żyć, jako zwierzę kopytne. Teraz jako drapieżnik dołączyła znowu. Przez długi okres nie miała co ze sobą zrobić, w końcu przypomniała sobie o tym stadzie. W jej sercu zatliła się iskierka nadziei.
  Na początku było jej ciężko, bała się zaangażować, ale w końcu się przełamała, zaczęła się udzielać, zawierać znajomości. Znów była kimś zauważalnym.
  Kiedy otrzymała wiadomość, że została wybrana aby wypełnić misję, była zaskoczona. Nie wiedziała co o tym myśleć. Nie chciała tej odpowiedzialności, nie chciała żadnych mocy. Zawsze radziła sobie bez tego. A tu nagle, takie zaskoczenie. Nie wiedziała co ma robić, czułą się zagubiona. Załamanie jakie przeżyła wcześniej, znów do niej wracało, czuła się krucha i bezbronna.
  Zwinęła się w kłębek. Łzy swobodnie słpywały po jej policzkach. Zacisnęła zęby i wstała. Z nowymi siłami uśmiechnęła się do stojącej obok przyjaciółki, gotowa do działania.

  Leżała na gałęzi swojego drzewa. Była szeroka, i niemal równoległa do ziemi. Samo drzewo było niskie, o grubym pniu i rozłorzystych gałęziach. Nosiło imię Euzebiusz. Nadał je jemu pewien lew, ze stada do którego przez jakiś czas należała. Być moze było to głupie, ale kochała swoje drzewo. Spała na nim zawsze, jako lwica i nie potrafiła pozbyć się tego zwyczaju.
  Patrzyła się w przestrzeń, nie mogąc spać. Z jej oczu płynęły łzy, tonąc w ciemnobrązowej sierści. Była to już jej któraś z rzędu bezsenna noc. W dzień przez cały czas bolała ją głowa z niewyspania. Mimo, tego nie potrafiła pogrążyć się w śnie. Zbyt wiele myśli ją dręczyło.
-------------------------------
Koniec. @_@
Ten taki dłuższy kawałek z dialogami, pisałam na podstawie logów z chatu. |D Reszta z pamięci. Starałam się zachować mniejwięcej jakąś chronologię, ale nie jestem pewna czy mi się udało, bo czas kiedy należała do trzech stad o których tu mówiłam nakładał się na siebie.
------------------------------
Dzisiaj dzień samców. Wyściskałąbym każdego z Was, ale to nie w moim stylu Oo' Po za tym ejstem leniwa, za dużo Was o: Chociaż i tak Was mało o_o' Dobra, nieważne xD
życzę Wam.. żebyście byli bardziej żywi :D Więcej się odzywali, duzielali i wgl o3o I żebyście się cieszyli życiem^^ No i wgl wszystkiego naj ;D
Aldieb (19:02)

27 września 2010

Ślub Anaid i Acebira.

26 września 2010


No to ten.. Ślub się odbył oczywiście. A zaczęło się od tego, że. (i teraz czytać to poniżej).
                                                    ~~~~~~~~~~
Przyszłam na Spikerię troszkę przed 20:00. Było paręnaście osób. Pogadaliśmy i wgl. i.. hm. Wybiła 20:00 a Acebira nie ma.
20:01
20:02..
itd.
Ja miałam coraz mniej czasu. Ara przygotowała dekoracje i resztę.Wreszcie gdzieś po 21:00 wszedł Ac. Internet mu nawalił, więc nie mógł wejść wcześniej. Szybko obudziliśmy księdza, który troszkę zamulił. oo' Następnie zrobiłam sprawdzian obecności. Byli prawie wszyscy. Prawie. Dwóch świadków, dwie druhny (nie było As.. .__.) i ksiądz, a także goście. Zaczęłam biec do łtarza, a Ac za mną. XDDD' Wybrałam barwną przysięgę małżeńską chwilę przed ślubem, jednak ta nie wypaliła. Poza tym musiałam na chwilę wyjść. Wylazłam z chata, a wróciłam gdzieś po 15 minutach. Ac wgl. pomyślał, że uciekłam. lD' Uciekająca Panna Młoda. Hah. No dobra. Stwierdziliśmy, że lepiej wybrać tradycyjną przysięgę małżeńską i tak też zrobiliśmy. Zaczęliśmy już ślub. Potem Glola się wtryniła, że nie tak powinno być, bo ksiądz nie zapytał, czy jest ktoś przeciw zawarciu przez nas związku małżeńskiego i takie tam duperele. I tak ślub był bardzo szybki. Obrączki, potem całus... a wesele nie wyszło, bo było mało osób, Misia chlała jak najęta (XD') i.. Ac musiał iść. Poprawin też nie było, ale....
Od piątku ja i Acebir jesteśmy pełnoprawnym małżeństwem. <3'
AnaidFeatherHope, Córka Wiatru (13:18)

25 września 2010

Nagrody. [Acebir]

25 września 2010


Moje łapy cicho postukiwały o podłoże ,wyciągnałem pazury przed siebie i wygiąłem się w "wilczy grzbiet". Był wczesny poranek słońce na razie rażące lecz nie ogrzewające wznosiło już sie na całkiem błękitnym niebie. Odwróciłem łeb do tyłu tam jeszcze było widac resztki po nocy. Uśmiechnąłem się do siebie ,miałem wszystko co chciałem. Słysząc dośc znajome zaspane głosy przyległem do ziemi i szedłem tak cicho stapajac po ziemi ,uginając delikatnie nogi wyskoczyłem w górę i wleciałem między nich. Ze zdumieniem zauważyłem ,że stoje po środku a wszyscy śmieją się głośno. Uniosłem się i spojrzałem na nich. Hec pierwsza się odezwała:
-Poćwicz skradanie Ac, było cię słychać jakby jakiś słoń biegł ,a nie ty.-wszyscy znów zawtorowali śmiechem tym razem dołączyłem do niech po chwili jednak wiedząc ,że czas mi ucieka.Zaczałem moją jakże krótka przemowę:
-Przepraszam wiecie wczesny ranek i te pierdoły-mruknąłem ,a którys z wojowników znów się odezwał:
-Ta jasne,jasne.-znów po polance rozeszły się chichoty.
-Prosze o ciszę -powiedziałęm już bardziej zdenerwowany. Podchodziłem do każdego z wojowników i brałem przedmioty które przynieśli.Wziąłem wszystko w zeby i zacząłem biec ,reszta ruszyła za mną.Po chwili trafiliśmy do lasu.Gdzies w płowie było niewielkie wzgórze wbiegliśmy na nie i ujrzeliśmy widok całego HOTN z dołu nad nami bło ciemno i świecił juz coraz słabiej księzyc nad HOTN świeciło niepewnie słońce i bło jasno. Patrzyliśmy na ten widok przez chwilę urzeczeni zjawiskiem, jednak znów gonił mnie czas. Położyłem Księżycowe Lustro na ziemi i zacząłem cicho szeptać słowa łączące .Na Lustrze położyłem Łodygę Niezgody która tylko gdy zetknęła sie z taflą lustra oplatała go swoimi łodygami i rozłozyła się do przyjęcia kolejnego przedmiotu.W rozłożystych liściach ułożyłem Kwiat Otwarcia ,który czknął jakby ,a potem otworzył się i wyleciały z niego złote pyłki obsypując prawie gotową konstrukcje. Kwiat oplotłem Lianami Niezgody a te wrosły w niego unosząc się i wyglądem przypominając węże.Ostatnią rzecz wkładałem bardzo powoli do środka był to Szkarłatny Rubin, gdy dotknał dołu kielicha kwiatu zaczął jarzyc czerwonym światłem powoli jednak przechodząc w zimny błękit.Mój szept zmienił się nieco, teraz szpetałem prośbę wzywania.Niebieska poświata rozniosła sie po polanie ,a rubin świecił tak mocno,że przebił się przez powłokę kwiatu i uderzył w lustro ,lustro zaś odbiło promień  wystrzeliło w stronę księżyca. Spojrzałem na zwierzęta stojące obok mnie.Ich miny wyrażały wszystko.Po chwili ,tak z nikąd rozniosło się wycie ,a z nieba zbiegał bardzo szybko niebieski wilk ,na dole wyrównał on lot i leciał jakby nad ziemią.Uniosłem Złote oczy ,a wilk biegł prosto na mnie.W końcu uderzył z niewyobrażalną siła w moją pierś.Moje oczy zmieniły kolor na jarzący ciemnoniebieski .z mojej krtani wydobył się inny nieznay głos.
-Kto wzywa Księżycową wilcze w ten czas?-zwierzęta patrzyły na tą postać ze zdziwieniem.
-No tak wzywał mnie pewnie wasz przywódca w którego ciele się teraz znajduje.-pomruki wystarczyły jej za odpowiedź.Zerknęła na konstrukcje.
-Zrobiliscie kawał dobrej roboty .Teraz czeka was ,a zresztą co ja będe wam tłumaczyć-podeszła najpierw do Hec i rzekła:
-Hecate z twoich oczodołów będzie wydobywac się jasen rażace światło trwale oslepiające przeciwników.Twe dwa wystające kiełki zamienią się w kły,potrafiace rozerwac konczyny bez problemu.Z naszyjnika bedzie wylewała się ciecz która bedzie trucizną.Twój przydomek to Szmaragdowe Oko.-przyłożyła łapę po zewnetrznej stronie łapyu Hec ,a tam jak na zawołanie pojawiło się  znamię w kształcie oka.Potruchtała do Teq:
-Tequilo bedziesz pokryta metalowa zbroją lecz uważaj ,w okolicach serca jest szczelina ,która może cię zdradzić.Podczas walki staniesz cała w płomieniach ,ta moc bedzie jednak tylko przez 45 sekund.Możesz też zatrzymac serce przeciwnika na kilka chwil ,jednak używaj tej mocy tylko gdy jest ktoś inny z wojowników w pobliżu.Twój przydomek to Chłodna rzeka-Przyłożyła łapę do piersi klaczy,tam zaś pojawił się wzór rzeki.Następny był Batista.
-Batisto na okres walki twe haki będą się prostować przecinając przeciwnika w pół.Będziesz mogł łagodzić ból przy smierci i częściowo przywracanie do życia.Kopyta będą okryte stalowymi ochraniaczami .Twój przydomek to Lodowa Grzywa.-przyłożyła łapę do jego kopyta na którym pojawiły się lodowe kolce.
-Rozalio zamieniać się bedziesz w ciemnoniebieską klacz .Powstaną na tobie czarne łaty z których będzie wydobywac się czarny dym ,który częściowo unieruchomia wroga. Grzywa zmieni się w kolce na końcach których  będą krople trucizny.Twój przydomek to Błękitna Zjawa-przyłożyła opuszki do jej szyji i zaznaczyła tam smugę.
-Anaid ty bedziesz miała metalowe ochraniacz en apysk oraz metalowe ochraniacze na skrzydła.Zdobędziesz też częściową moc lodu.Będziesz strzelała lodowymi kolcami ,a nawet będziesz mogła zmienić się w żywa energię lodu wtedy nikt nie będzie mogł dosięgnąc cię zębami.Twe nowe imię to Ogniste Skrzydło.-podeszła do niej i zrobiła jej znamie skrzydła na łapie.
-No moja misja skończona-dym uniósł się z mojego ciała i poleciał w górę .Stałem tam trochę otumaniony.Po czym spojrzałem na wojowników.
-Pamiętajcie swych mocy mozecie używać przy walce wojennych lub w obliczu większego zagrożenia .Nie nadużywajcie jej jednak.Od dziś jesteście mocnymi wojownikami.Każdy nowy wojownik będzie słabszy ,będa przydizelał mu opiekuna .Opiekun bedzie musiał wyszkolić młodego wojownika ,a wtedy ochrcimy go przydomkiemi znamieniem.Musicie nauczyc ich tropić polowac i bronić się przed bezpieczeństwem.Młodych wojowników bedziemy nazywac Terminatorami .Proszę o dodanie takiej rubryki w hierarchi i pisanie prze nowych miejsce w hierechi Terminator,a nie wojownik.To chyba wszystko.Na walce wołamy do siebie przydomkami . Dizekuję.-ukłoniłem się delikatnie i zwróciłem się słabo w stronę swojej jaskini.
                                                   *******
Przepraszam za błedy pisane od 7 rano do 9 .*podszedł do swojej ukochanej i oparł się o jej bark*
Acebir (09:06)

22 września 2010

Zadanie na Przywócę Zabójców. [Destroy]

22 września 2010

Pewien mag, można by powiedzieć osoba obeznana z życiem, szanująca prawa natury, żyjąca w zgodzie z nimi, mieszka w małej chatce za jeziorem, łamie niepisane zasady jakie Ziemia ustanowiła. Chce panować nad żywiołami, podporządkować je sobie, wszystkie. Przez to sprowadza kataklizmy na dolinę, którą zamieszkuje.  Owa dolina sąsiaduje z terenami naszego stada.  Twoim zadaniem jest unieszkodliwić  obłąkanego magika. Musisz uważać.  Bowiem potrafi on przyjmować różne formy. Może próbować wzbudzić w Tobie litość. Jedynym rozwiązaniem jest zabicie go.  Nie możesz się zawahać. Musisz pozbawić go życia przy pierwszym podejściu, nie będziesz miała innej szansy. Jednak najpierw będziesz musiała pokonać drogę do królestwa maga.

Destroy weszła na polanę, jej wzrok spoczął na Aldieb.
- Al, chodź na chwilę do swojej jaskini - rzuciła demonica, samica Alpha zaczęła iść w kierunku jaskiń, wilczyca o limonkowej grzywie ruszyła za Nią dorównując kroku. Gdy weszły do pomieszczenia, w którym Aldieb zazwyczał spędzała całą noc odezwała się.
- Więc co chcesz?
- Masz mapę do tego psychola?
- Jakiego psychola?
- No tego, dziadka - magika.
Al otworzyła szafkę i wyciągnęła zwój, rozwinęła go na ziemi przytrzymując po obu stronach łapami.
- Patrz - rozkazała - tu jest brama HOTN a dalej...
Des już nie słuchała przyjaciółki, gdy ta prowadziła dalej swój denny i niepotrzebny nikomu monolog wzięła w zęby mapkę i wycedziła.
- Dobra, już wiem, narazie. - owinęła mapkę kościstym ogonem i trzymała w górze.
Aldieb wiedziała, że Destroy jej nie słucha
- Trzymaj się

- A więc tak - demonica przekroczyła bramę terenów jej domu i szła prosto - mapka Mi nie potrzebna, dam radę. Ale nie mogę jej zgubić...a z resztą chrzanię to - syknęła i dotknęła jednym, czerwonym pazurem i lewej, przedniej łapy mapy która spaliła się zamieniając w popiół. 
Przymrużyła ślepia i szła przed siebię, dupa. Nie będzie słuchać innych, będzie iść drogą wskazaną przez instynkt. Po godzinie szybiego biegu stanęła na wzgórzu widząc wielkie zamczysko które było kilometr od miejsca teraźniejszego pobytu wilczycy.
- Waaa - zdumiona szła powolnym krokiem w stronę zamku. 
- Ale ty jesteś głupia - usłyszała głos Sythera który wyskoczył z wysokiej trawy - Myślisz, że ta posiadłość należy do tego maga?
- No a nie widzisz? Syth, właściwie co ty tu robisz?
- Mieszkam sobie. Ślepa jesteś...tam mieszka ten Mag - gronostaj wskazał pyszczkiem na małą, drewnianą chatkę po lewo. Wow, to małe coś to dom tego psychodowna? Podbiegła do chatki.
Obwąchała drzwi, gdy jej nos zetknął się z drewnianym domem poczuła silny chłód na karku, miała oszronioną grzywę. Dotknęła łapą jednej z zewnętrznych ścian. Powiał silny wiatr, straciła równowagę i upadła. Cholera, co jest?!
Z ziemi zaczęły wychodzić bardzo duże i grube korzenie, oplotły jej łapy i uniosły ku górze. Kurwa co to jest?!
Warknęła i próbowała rozerwać szczękami zielsko.
- Destroy, Destroy, Destroy - ochrypły głos rozległ się w okolicy, z chaty wyszedł magik - Biedna Des...
- Zamknij się, palancie.
- Oj, niegrzeczna. - zaśmiał się pogardliwie i przybrał postać rosłego basiora. Niezbyt oryginalne. Pnącza zniknęły a Destroy znowu upadła, podniosła się i rzuciła na wilka który zmienił się w samą ją. - Znam każdy Twój ruch, a ta grzywka... - dmuchnął powietrzem a limonkowa grzywa zatańczyła wesoło i oklapnęła znowu - nie pasuje, kotku. 
Skoczył na demonicę i przydusił ją, zmienił się spowrotem w starego czarodzieja. Odskoczył.
- Hamw Ohea! - krzyknął a czarna samica została zamknięta w elektrycznej kuli, gdy się poruszyła porażał ją prąd. - Oeh Tiau! - kula zmniejszyła się, ryzyko spotkania z prądem było znacznie większe. Te jego zaklęcia brzmiały jak sapnięcia i okrzyki Stanleja.
Aldieb miała rację, przy pierwszym podejściu. W głowie Destroy pojawiła się wizja o lekko zamazanym obrazie.
Wind Windoo Hart. Wind Windoo Hart. Co? Obraz się wyostrzył, ujrzała siebie jako nastolatkę ćwiczącą wiele zaklęć. Przypomniała sobie jedno, które mogło zniszczyć kulę. Odchyliła łeb w tył i zawyła głośno, elektryczna bania zadrżała. Nabrała dużo powietrza w płuca, wydała z siebie długi, wysoki skowyt. Magnetyczne linie zniknęły, Des wylądowała na czterech łapach. Skoczyła na starca i zacisnęła szczęki na jego szyi, głowa potoczyła się po ziemi rozlewając krew. Jego ciało przybrało postać płynnego metalu który wsiąknął w glebę. Obróciła się na pięcie i odeszła...
-------------------------------------
NAJGORSZE NA ŚWIECIE OPOWIADANIE =.=' nie dostosowałam się do zadania, cóż. Nie mam teraz ogólnie dużo czasu bo mam zamiar jechać znowu na zawody i codziennie przygotowuję się z psem >.>' a jeszcze jest dużo obowiązków...np. hm...dom? Tak, dom.
Dziękuję za wyrozumiałość, Baj De Łej....
Destroy - Desiozaur
DestroySueySlim Oddech Piekieł (16:49)

Zadanie na Przywódcę Posłańców [Jenna]

22 września 2010


Zadanie:
Przywódczyni HOTN daje Ci złotą różę, którą musisz przekazać alphie stada szerokich mórz.
Jej córka jest bardzo chora i jedynie ten kwiat może ją uratować.
 Musisz iść przełęczą zguby, aż do zielonych gór. U podnóżu tych zastaniesz watahę.

     >Podkład<
        Był ciepły jesienny poranek. Liście powoli opadały z drzew zwiastując tym samym zbliżającą się zimę. Słońce wzeszło niedawno, kierując swe promienie na polanę HOTN.
Lekki wietrzyk delikatnie smagał sierść szarej.
- To już rok...- westchnęła wilczyca leżąca na pustej polanie.
Skierowała swoje równie szare jak i futro oczy ku wylocie jaskini z której właśnie wyszła Alpha. W tym samym momencie przypomniało jej się o zadaniu które jej zleciła.
- Już czas Jenno - usłyszała głos i pochyliła delikatnie łeb w formie ukłonu i oddania posłuszeństwa.
- Oczywiście  - odebrała kwiat złotej róży i wstała, po czym udała się na północ.
Najpierw lekkim truchtem, później jednak przyśpieszyła trochę do nieco bardziej płynnego i szybkiego biegu. Biegła tak niosąc w pysku złoty kwiat. Wyjątkowo cenny, który rośnie tylko i wyłącznie na obrzeżach terenów HOTN. Przełęcz zguby?.. Zielone Góry? Nigdy nie słyszała tych nazw, jedyne góry jakie były jej znane to Szare góry.. Cóż.. Jest przecież zwiadowcą.. Czas poznać i zielone Góry.  Biegła. Jej łapy jednocześnie i równo uderzały o ziemię oraz się od niej wybijały. W pewnym momencie poczuła że tereny stada są już za nią. Już dawno nie wypuszczała się tak daleko, ale jednak chęć zwiedzenia świata przy drobnej pomocy zabawy w posłańca, nie jest chyba takie złe. Rozglądała się. Każde drzewo było inne, każdy krzak, każda nawet najmniejsza istota. Po jej prawej stronie rozciągał się gęsty las, natomiast po lewej kilka drzew a za nim jakaś polana. Nagle poczuła że zderza się z czymś czego nie zauważała, przez bezmyślne rozglądanie się po okolicy. Padła na ziemię. Jednak po chwili wstała, czując że ma mroczki przed oczami.
- Czego tu szukasz? - usłyszała ochrypłe powarkiwanie i po chwili ujrzała przed sobą Czarnego basiora wstającego z ziemi
- Ja.. Ja tylko chcę tędy przejść..
- Czyli mniemam że nawet nie wiesz gdzie jesteś? - podniósł ton.
-  nie wiem i nawet nie chcę wiedzieć.. Ale chciałabym zapytać o drogę.
- A gdzież to się panienka wybrała tak ranną porą? - zadrwił
- Przełęcz Zguby.
- Och.. kto raz tam wejdzie nie prędko wróci.
- Dlaczego?
- Sama się o tym przekonasz... - Spojrzał na mnie dziwnie jakby oczekując przedstawienia się..
- Jenno.. -dokończyła
- Tak.. Mrukel - wywarczał swoje imię.- Oświecę cię.. Biegnij do tej przełęczy w tamtym kierunku - wskazał ruchem pyska - .. a jak będziesz wracać omiń to miejsce szerokim łukiem.
- No dobrze.. - odpowiedziała nieco niepewnie
- Gdyby zobaczył Cię mój pan.. na pewno już byś nie żyła.
- No cóż.. w takim razie dzięki za pomoc.. i przepraszam za tę stłuczkę..
- Nie szkodzi..
Wadera odwróciła się i pobiegła czym prędzej we wskazanym kierunku. Jednak po chwili zatrzymała się przez moment nasłuchując. Podeszła niepewnie do zarośli rozpościerających się przed nią i ku jej ździwieniu zobaczyła całą gromadę ciemno brązowych i czarnych wilków..
- To pułapka.. - szepnęłam. Jednak nie zdążyłam nawet się ruszyć. Za jej plecami stały już dwa wielkie brunatne basiory. Jednym ruchem ukryła różę w zaroślach, by potem po nią wrócić. Umknęłam w bok, ale i tak ją dopadli.
Przez chwile coś między sobą szemrali. Jeden z nich uderzył mnie łapą w skroń. Upadłam. W tej chwili miałam tylko jedną myśl w głowie: "  Jedyne czego żałuję w życiu, to tego, że nie jestem kimś innym. " Nagle coś  chwyciło mnie za kark i odrzuciło kawałek dalej. Moje ciało bezwładnie poszybowało uderzając o pień drzewa. Słyszałam warczenie. A potem znajomy już głos.
- Pozwólcie że ja się nią zajmę!
Jeden z wilków podszedł do mnie. Otworzyłam oczy ujrzałam wielkie czarne łapy.
- Udawaj że nie żyjesz - szepnął po czym kłapnął zębami i drasnął lekko mój kark. Podniósł łeb i spojrzał na resztę. - Na co się gapicie? Szukajcie dalej! - warknął tak że tamci uciekli w popłochu.
- Wybacz moja droga.. wpuściłem cię w maliny.. Przemyślałem sobie to jednak. Nie jestem tacy jak oni.. Mimo że moja ranga jest wyższa.
- Nie rozumiem - wyjęczała.. - Żyjesz wśród zabójców.. a jednak stać Cię na odrobinę litości?
- Odrobinę.. tak.. - oddalił się na moment i wrócił do niej ze złotym skarbem w pysku. - Wstawaj.. póki nikogo nie ma.
Wstała i spojrzała w złote ślepia wilka. Zobaczywszy w nich nieposkromioną łagodność. Podał jej różę i we dwoje udali się szybkim truchtem w głąb lasu. z czasem robiło się coraz ciemniej.
Mrukel spojrzał w zachmurzone ciemne niebo ponad koronami drzew. Nagle zatrzymał się. Jej oczom ukazał się długi most, a po drugiej stronie wyraźną przełęcz.
- Dlaczego nazywa się przełęczą zguby? - szara spojrzała na wilka
- Podobno tam straszy. Legendy mawiają że zginął tam potężny stwór, przez jakieś okoliczności został tam uwięziony na wieczność i stał się strażnikiem tego miejsca.
- byłeś tam kiedyś?
- Szczerze? Nie miałem odwagi - usiadł nie odwracając łba w jej stronę. - Ale chętnie Ci pomogę.
Wilczyca drgnęła. Bała się potwornie ale wiedziała że musi przejść na drugą stronę. Zagrzmiało. Burza była blisko.
- Nie mam czasu na przemyślenia muszę iść.
Podeszli więc powoli do mostu. Jenna postawiła pierwszy krok na chwiejnym moście. Miała lęk wysokości więc starała się nie patrzeć w dół.  Gdy była już w połowie usłyszała za sobą tępy głos jednego z poprzednich wilków.
- On pozwolił jej uciec!  - warknął jeden.
- Biegnij.. Spełnij swoją misję!  - Basior warknął do wilczycy i zawrócił by stawić czoła napastnikom.
Bez wahania odwróciła się i pobiegła wzdłuż mostu. Gdy była już na drugiej stronie skoczyła prędko w środek przełęczy.. Chciała jak najszybciej mieć to za sobą. Nie miała zamiaru spotkać po drodze żadnego z duchów. Teraz liczyła się szybkość. Wytężyła umysł i przyśpieszyła najbardziej jak mogła. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Czuła że ktoś ją obserwuje. Ale nie chciała nawet wiedzieć kto to taki.  Było coraz ciemniej. Grzmiało i błyskało się. Nagle poczuła że ktoś ją goni. Starała się przyśpieszyć ale na próżno. W  najmniej oczekiwanym jednak momencie padła jak długa. Szybko się pozbierała i stwierdziła że jest w jakiejś jaskini. Odszukała wyjścia i wyszła z niej. Przed jej oczyma ukazał się przepiękny krajobraz. Góry porośnięte bujną i zieloną roślinnością.
>>> klick  <<<  
- Czyżby mi się udało? - zapytała sama siebie w duchu. Była naprawdę szczęśliwa. Natychmiast ruszyła wolnym truchtem przed siebie.
Zatrzymała się na moment przy jeziorze by zaspokoić pragnienie po czym ruszyła dalej. Przecież gdzieś tu powinna znajdować się ta wataha. Pokonała kolejne kilometry aż nagle jakieś 5 metrów przed sobą ujrzała sylwetkę białej jak śnieg wilczycy.
- Posłaniec z HOTN?
- tak. - odparła szybko.
- Proszę iść za mną.
Szara skinęła łbem i posłusznie udała się za waderą, która prowadziła ją w kierunku jakiejś jaskini. Kiedy Jenn stanęła w wylocie owej jaskini, podeszła do niej błękitnooka szara wilczyca. Wyraźnie było widać  że jest większa i ważniejsza od pozostałych. Inny wilk chwycił różę i począł przygotowywać jakiś magiczny wywar.
- Zdążyłaś niemalże w ostatniej chwili.. ona już jest na granicy życia i śmierci.. - zwróciła łeb w stronę chorej wilczycy leżącej wśród innych wilków. - Dużo ci zawdzięczam.. Nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili.. Gdybyś przybyła chociażby minutę później ona by zapewne odeszła.
Alpha watahy szerokich mórz ukłoniła jej się oddając tym samym wdzięczność. - dziękuję - dodała po chwili i posłała jej ciepły uśmiech.
- Nie ma za co. Wykonałam tylko przeznaczone mi zadanie.
Podano wywar z róży chorej wilczycy. Szara jeszcze przez moment siedziała w bezruchu przyglądając się jej i w razie czego pomóc. Ale gdy wiadomo było że wszystko już jest dobrze Jenn wstała, ukłoniła się Alphie i odeszła. Udała się w kierunku HOTN. Czyli tam z kąt przyszła. Weszła do jaskini w której się ocknęła. Przyjrzała się dokładnie każdej ze ścian. W pewnym ciemnym kącie ujrzała coś co delikatnie migało niczym gwiazdy ciemną nocą. Podeszła do owego czegoś i wyciągnęła łapę. Poczuła się tak jakby wsadziła łapę w jakieś gęste błoto. Jednak gdy ją wyjęła łapa była czysta. Wsadziła więc do środka łeb. Ujrzała przełęcz. Tą samą którą jeszcze przed chwilą biegła. Magiczne przejście? Portal? Nie da się zaprzeczyć. Weszła więc doń i znów ruszyła do biegu. Powrót okazał się równie szczęśliwy. Przebiegła przez most i skierowała się w stronę terenów HOTN. Do domu. Kiedy znalazłam się na polanie odszukałam wzrokiem Aldieb. Podeszłam do niej i poinformowałam o wykonanym zadaniu. Potem weszła do jaskini z racji że już było późno. Położyła się obok stalowego wilka i zasnęła. Od tamtej pory nie miała już okazji spotkać Mrukela, tajemniczego zabójcę. Dlaczego właściwie ona ciągle trafia na takie osoby? Nie wiadomo, ale może zostawmy to na później..
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Nie mam już tyle czasu na opowiadania co kiedyś, ale staram się o was nie zapominać :o. (szkoła) mam nadzieję że mi wybaczycie.
Jenna (14:51)

Whispers in the dark. Przejście w stan "Hibernasi". [Scarlett]

21 września 2010


Monotonia dawała się już we znaki. Ciągłe ziewanie oznaczało jedno... stan przejściowy, który zaznawała każdego roku...
 Słońce zaczęło już zachodzić za drzewa, uciszając tym samym co niektóre ptaki. Po dłuższych nieudanych poszukiwaniach jakiegoś spokojnego miejsca na ponarzekanie (Ooo taaak), postanowiła wyruszyć na łowy.
Jej rasa nie miała utrudnionego zadania co do pożywienia. Raczej wystarczyło mięso. Czując w pobliżu wydeptaną ścieżynkę, którą uczęszczali ludzie, Czarna sprawnie wspięła się na wysokie drzewo, czekając na naiwnego, wieczornego "turystę".
***
Jeszcze wtedy młoda, pozornie potężna wilczyca obudziła się nad stawem w lesie gdzieś między drzewami. Na ciemnym nieboskłonie znajdował się księżyc, którego odbicie można było dokładnie zobaczyć w spokojnej wodzie.
I ta przerażająca cisza... która zaraz została zmącona czyimiś głosami.
- Słyszysz ich? Co mówią? - Czarna wilczyca odwracała się na różne strony w celu zlokalizowania dziwnych szeptów.
- Zdaje się, że mówią coś o mnie. Dlaczego mówią o mnie? - Szepty nasilały się, mówiąc jeden po drugim.
- Stworzona po to by siać zniszczenie. W końcu musi zebrać siły...
- Shikanaava nigdy nie śpi.
- Teraz musisz się poddać, by potem powstać.
- Manipulacja...
- Więc czego ode mnie chcą? - Czarnooka potrząsnęła łbem, by móc skupić się na jednym szepcie, który był w stanie Jej odpowiedzieć. Wszystkie głosy w końcu ucichły, by za chwilę zlać się w jeden zrozumiały szept.
- Hibernasi.
Coś w niej drgnęło. Skądś znała to słowo. Poczuła jak nagle zaczynają szczypać ją oczy, przymknęła je szybko, ruszając w stronę wody. Kiedy udało jej się stanąć nad brzegiem, uniosła powieki i spojrzała w odbicie.
- Pora na Ciebie, HealthyBloody.
Wcześniej czarne, niczym dwa węgielki ślepia, przybrały teraz barwę akwamarynu. Vian stała jeszcze długo, wpatrując się w lustrzaną powierzchnię wody.
I kolejny efekt Hibernasi. Nagłe uczucie wielkiego zmęczenia. Gdyby właśnie w tej chwili ktoś ją zaatakował, nie miałaby żadnych szans. Półprzytomnym wzrokiem rozejrzała się za jakąś bezpieczną kryjówką...
***
Usłyszała chrzęst gałązki. Księżyc był już wysoko. Najwidoczniej Czarna przysnęła, ale na jej szczęście znalazł się ktoś na kolację.
Średniej wielkości mężczyzna, przemierzał szlak z torbą na plecach. Biwak? Ach, jaka szkoda, że nie widziała skąd przyszedł. Zapewne ludzi było więcej. W obecnej chwili znajdował się pod drzewem, na której siedziała zabójczyni. Idealny moment. Nie miała siły na zabawę z mięsem. Wilczyca precyzyjnie wymierzyła skok na plecy mężczyzny, by po chwili wtopić kły w jego kark...
Posiliła się aż za dobrze, gdyż ledwo mogła wstać od zwłok i z jeszcze większym wysiłkiem przeciągnęła truchło w pobliskie krzewy.
Znajome uczucie zmęczenia...
Odruchowo, jakby z przerażeniem rzuciła się pędem w stronę najbliższej wody.
- Tylko nie to, tylko nie to... - powtarzała w myślach, zbliżając się do brzegu.
Niestety, stało się. Hibernasi. Znowu dopadło Shikanaavę.
Kolejny cel - znaleźć bezpieczne miejsce. Czym prędzej ruszyła na tereny HOTN w poszukiwaniu swojej nory. Gdy już takową znalazła, ułożyła się wygodnie i po raz pierwszy od prawie roku, przymknęła powieki by zapaść w sen...

=.=.=
Na ślubie będę.
Monotonne i wcześniej napisane na WI, ale cóż... Chciałam być kreatywna i ładnie wprowadzić, oraz oznajmić, iż będę mniej aktywna. Powód? Szkoła.
To chyba wszystko.
HealthyBloody Scarlett Vian (23:51)

21 września 2010

"Wracam w piątek lub w czwartek" [Destroy]

21 września 2010


Dziewczyna wbiegła po schodach szpitala na II piętro. Minęła kobietę na wózku inwalidzkim. Sala 43, 44, 45...wpadła na doktora trzymającego dokumenty.
- Przepraszam - uśmiechnęła się delikatnie i usłyszała pomruk złości mężczyzny. Depcząc po rozsypanych dokumentach na ziemi biegła dalej. Sala 58, 59, SZEŚĆDZIESIĄT! Nacisnęła klamkę drzwi od sali numer 60. Weszła do pomieszczenia i zobaczyła Roberta na łóżku. Spał. Uśmiechnęła się do Niego. Podeszła bliżej do łóżka i pocałowała chłopaka w policzek. Otworzył lekko oczy.
- Cześć Robert.
- Cześć - przyłożył rękę do czoła - Bosh, boli Mnie łeb.
- No wiadomo, przecież skakali po Tobie.
- Ta, kopali Mnie nawet jak leżałem.
- Bo to szuje. Głupia Roksana - syknęła - Trafi do paki.
- Wieeem - mruknął cicho
- Sprawa trafiła do sądu.
- Fajnie - zamknął oczy i ziewnął
- Rooob - przytuliła go starając się go nie uszkodzić - Co Ci ogólnie jest?
- Wstrząsienie mózgu. Tyle.
- Kiedy wracasz do Nas?
- W piątek, czwartek? - spojrzał na Nią - Przytuuul raz drugi - pokazał jej język. Przytuliła go jeszcze raz. - Kurwa ogólnie to nie mogę jeść aż do środy - skarży się.
- Nie narzekaj.
- Idę do domu na chwilę na obiad, ale zaraz wrócę - pocałowała go w policzek raz jeszcze i wyszła
- Na razie
-----------------
Robertowi nic nie jest takiego złego jak było na początku ^^ sorry, krótsze to być nie mogło, ale nie moge już xD
Więc chce nadal być w nieobecnych bo bd odwiedzać Roberta często aż do piątku ale dalej to też dużo czasu mieć nie bd.
I zrobie JUTRO zadanie na Mściciela ^^
DestroySueySlim Oddech Piekieł (16:27)

20 września 2010

Śmierć w burdelu. [Naphill Naomi]

20 września 2010


*Na polanie pojawiła się jasnofioletowa mgiełka, która po chwili skupiła się w jednym miejscu i przybrała postać szarej wilczycy o błękitnych ślepiach. Szara zrobiła kilka kroków w stronę zgromadzonych. Jej łapy nie dotykały ziemi. Sunęła w powietrzu.* Hej, Wam! *Wszyscy wgap na nią.* No nie patrzcie się tak! Zawstydzacie mnie ^.^" Zaraz spalę buraka i będzie... Nie, nie będzie. Duchy chyba się nie czerwienią...
No właśnie, ja chciałam tylko powiedzieć, że... Jestem duchem. *Kilka osób usiadło z wrażenia, kilka stało, jedna nawet zaczęła uciekać z wrzaskiem, a jeszcze inna zemdlała. Wilczyca usiadła, będąc pod wrażeniem wywołanego przez nią zamieszania. Jej zad nie dotykał podłoża, podobnie jak łapy.* o_O"
Wczoraj Anuchna zorganizowała wieczór panieński, który zorganizowałam ja! Przebrałam wszystkie laski będące wtedy na chacie, z mojego cudnego magicznego worka wykombinowałam rurę, bar, dwuosobowe łóżko, klatkę i ogólnie wszystko czego tylko można chcieć.
No ale przejdźmy do sedna sprawy.
Otóż... Umarłam! *Wszyscy patrzą na nią z miną a'la O_O"* No ale nie tak sama z siebie... Pomógł mi Ash. *Zerka na niego.* Tylko nie mieć do niego wątów! Sama prosiłam się o śmierć! Umarłam w burdelu... Zawsze o tym marzyłam. o.O' W towarzystwie An i Lusi tańczących na jedne rurze. Nie zapominajmy o Teamie, który jakimś cudem znalazł się na wieczorze panieńskim An...
No więc... W związku z zaistniałą sytuacją chciałam oznajmić, że wszelkie próby przytulenia, rzucenia się na mnie, cmoknięcia, zaciągnięcia gdzieś itd skończą się niepowodzeniem. Jedynie Wasza łapa/ręka/pysk (?) przeleci przeze mnie xD O! Właśnie! Teraz każdy ma okazję przeze mnie przelecieć o_O" *Rozejrzała się czy nie ma chętnych, ale najwyraźniej wszyscy byli jeszcze w szoku, bo nikt się nie zgłosił.*
Emm... Co ja jeszcze chciałam...?
*Ktoś tyknął ją łapą w lewy bok. Jej sierść na chwilę stała się lśniącą mgiełką, z której powstała. Wilczyca poczuła to jakby ktoś popieścił ją prądem.* Ej, ej! Gdzie z tą łapą! Jeszcze raz mnie tykniesz to Ci tę łapę... A z resztą nieważne ^.^' *Wzrokiem szukała sprawcy, którego mogłaby oskarżyć o molestowanie. W międzyczasie mgiełka na powrót stała się szarą, miękką sierścią.*
A... *Przypomniało jej się.* Nie wiem co stało się z moim ciałem o.o No, bo MUSIAŁAM wyłączyć komputer D: Moja mama jest zdolna do przerwania w najlepszym momencie, akurat jak Ash mnie zabił! Nawet odpisać nie zdążyłam -.-' *Bulwers.* No jak to tak można! Człowiek (byłam pod tą postacią, gdy umierałam) sobie spokojnie umrzeć nie może, bo musi komputer wyłączyć i iść spać!
Nie wiem czy organizować pogrzeb, a następnie stypę o.O Ktoś w ogóle przyjdzie? Super... Chrzciny, ślub, a do kompletu jeszcze pogrzeb xD" Te dwie pierwsze rzeczy mnie nie spotkały (pojawiłam się w rpg jako 3-letnia wilczyca i nikt mnie nie chce), więc przynajmniej umrę o.o Jeśli chcecie się zabawić na moim pogrzebie to mówcie, a coś się zorganizuje. No, bo nie zostawię mojego ciała na tym łóżku o.o Nie będzie sobie przecież tak leżało.Chociaż... Ja nawet nie wiem czy ono jeszcze istnieje... *Spojrzała podejrzliwie na An, Luś i Teama.* Kanibalizm się szerzy...
I to by było na tyle. Przypominam o moich urodzinach, organizuję je 3 października (niedziela). Wszyscy mile widziani :3
To pa!
*Kątem oka dostrzegła jak ktoś się na nią rzuca, ale niestety się spóźnił, bo wilczyca była już pod postacią mgły, która przerzedzała się coraz bardziej. W końcu zniknęła pozostawiając na polanie delikatny, słodki zapach lilii.*
Naphill Naomi (09:11)

"Proszę, nie..." [Destroy]

20 września 2010


Destroy siedziała na ławce z znajomymi, obok walały się puszki po piwie Trixx Malina. Chłodny, jesienny wiatr targał włosami dziewczyny. Przytuliła się do swojego chłopaka który ją pocałował szepcząc miłe słowa. Nagle zobaczyła swojego znajomego kolegę - nazywanego Tekkenem. Przed nim stała dziewczyna która wyglądała jak chłopak, obcięte włosy na jeża, postura faceta - byka. Znała ją bez wątpienia. Roksana. Obok niej stało dwóch rosłych chłopaków. Sadza i Mateusz. Ta trójka miała złą opinię, zawsze czepiali się Roberta (Tekkena) i mieli jakieś "wąty".
- Nie, proszę - Destroy i jej znajomi usłyszeli błagalny głos Roberta. Roksana i chłopaki przewrócili go, i zaczęli bić. Des wstała i podbiegła z chłopakami do nich odciągając napastników. Kruczowłosa oberwała w twarz. Osunęła się na ziemię i przytrzymała się kurczowo rogu ławki by móc wstać. Roxi skoczyła Tekkenowi na głowę uderzając w bok czaszki kolanem. Nadbiegła kobieta która była nauczycielką w szkole Roberta. Trójka, która pobiła chłopaka uciekła. Matematyczka pomogła wstać pobitemu nastolatkowi, wezwano karetkę. Destroy przytuliła go i skierowała się w stronę ścieżki prowadzącej na działki. Łzy spływały po jej policzkach, czuła żal. Na ból przyjaciół była bardzo wrażliwa, krzywdę przeżywała tak samo jak oni. Wyciągnęła telefon komórkowy chcąc zadzwonić do brata - Stanleja, mimo tego, że był ostatnią osobą, której by zaufała zadzwoniła do Niego. Rozległ się sygnał.
- Halo? - odebrał
- Stanlej... - odezwała się drżącym głosem
- Des, co jest?
- Pobili Roberta, ma rozwalony bok czaszki.
- Że co? Ale kto mu to zrobił? - poczuł się, jakby ktoś kopnął go w żołądek. Nie, nie będzie ryczał.
- Roksana, Sadza i Mateusz.
- Ktoś wezwał karetkę?
- Tak, już wezwali.
- Trzymaj się Destroy, dasz sobie radę. Nie dramatyzuj, proszę..zadzwonię za godzinę, teraz jestem u Magdy i pomagam jej w pracy.
- Dobrze - szepnęła i nacisnęła czerwoną słuchawkę. Usiadła na wilgotnej trawie, przyciągając kolana do klatki piersiowej oparła brodę o rzepkę kolanową. Wpatrywała się załzawionymi oczami w dal. Przyjaciel. Niczemu nie zawinił.
- Ojej, Desiula płacze. - Zobaczyła przed sobą Roksanę która kopnęła ją w piszczel. Wstała i krzyknęła.
- Mogłaś go zabić idiotko!
- Nic nie poradzę, należało się jemu. - wzruszyła ramionami. Des popchnęła ją i kopnęła w brzuch. - Tak skarbie zaczynasz? 
Roxi złapała ją za włosy i przycisnęła do ziemi, Destroy jęknęła z bólu i złapała ją za rękę wbijając paznokcie. Kopała ją i szarpała ale nic to nie działało. 
- Jeżeli się nie uspokoisz, zrobię jeszcze raz to samo Robertowi, ale nie, będzie mocniej. - uśmiechnęła się złośliwie, kruczowłosa uspokoiła się leżąc w bezruchu. Roksana odeszła od Niej dumna z posłuchu.
- Szmata! - Des krzyknęła za Nią...

Przepraszam, że takie krótkie, i takie...dziwne. Ale starałam się przelać rzeczywistość na to. Pobili Mojego kolegę - Roberta i teraz...no teraz mam wielkiego smuta bo to mój przyjaciel...
Destroy
DestroySueySlim Oddech Piekieł (12:07)

18 września 2010

Zadanie na wojownika [Tequila_Isha]

18 września 2010
...Moje serce już dawno było oblodzone. Całe zamarznięte i choć poznałam tego który je rozbudzał do życia ,bicia i robienia się gorącym to ono nadal gdzies tam głęboko jest takie samo. Takie jakie je zostawiłeś...

Stałam na polanie dośc długo po tym jak wszyscy wojownicy już ją opuścili. Mój ukochany popatrzył na mnie odchodząc z troską w oczach. Zbyłam to strygnięcziem uszu."Wszystko w porządku" chciałam krzyknąc ,ale stwierdziła bym ,że oszukałabym samą siebie i innych. Dlatego milczałam. Acebir wiedział doskonale jakie dac mi zadanie . Wiedział ,że tak szybko nie uwolnie się od przeszłości zanim wszystkiego nie przemyślę. Zastanawiałam się nad drogą do polany .Nie pamiętałam już jej zbyt dobrze. Wstałam i machnęłam swym długim końskim ogonem. Ruszyłąm z kopyta na wschód..Wschód ,a może to jest na zachodzie. Zatrzymałam się ostro. Po moich policzkach pociekły łzy .Muszę się zmienić. Po dość krótkiej zmieniłam się w wilczycę i popatrzyłam na swe krwiste futro. Zamysliłam się i zaczęłam dośc szybko biec . Mój rozum się wyłączył, prowadziło tylko serce . Biegłam jak oszalała . Gałązki krzewów muskały mnie po moim ciele jak małe bicze. Chciałam się zatrzymać, moje ciało nakazywało mi to, jednak biegłam dalej. Czułam jak moje mięśnie napinają się przy każdym stopnięciu. Ziemia wysyłała pulsacje ,które były tym czego nie czułam przez dłuższy czas. Zastanawiałam się nad tym i po chwili użyłam swej mocy . Świeciłam się na zielono jak światełko na choince. Zmieniałam wszystko w zielone pole kwiatów. Pragnęłam więcej mocy ,od tych zielonych świateł czułam się lepiej, mocniejsza i było mi cieplej. Robiłam coraz więcej rzeczy i w końcu zmieniłam się w zieloną energię. Sunęłam pomiędzy drzewami ,aż dotarłam do uschniętych roślin .Wyglądłąy jakby broniły przejścia do tajemniczego świata. Podeszłam do nich i przeszłam tak po prostu jakbym bła niewidzialna. Trafiłam tam gdzie trzeba. Skurczyłam się w sobie ,lecz nie zmieniłam formy. Powoli podchodizłam do środka ,odczuwając większy ból niż kiedy kolwiek. Mój blask zielonych oczu zaczął blednąć.
"-Wynoś się stąd ,albo cię zabiję!"-krzyczał wilkołak przed mojim pyskiem.
Zatkałam uszy i skuliłam się.
-Odejdź ..-szeptałam cicho do mojego wspomnienia.-Proszę odejdź.
Nie odchodizło,wręcz przeciwnie wspomnienia nasilały się i nakaładały na siebie.
"-Mówiłam Ci to cały czas! Nie wierzyłaś, rodzina odwróciła sie bo byłam tą złą ! To wszystko Twoja wina!"
Coś tak mocno krzyknęło w mojej głowie ,że przebiło się przez wszystkie wspomnienia i ujawniło jako zjawa. Odetkałam swe uszy i podchodziłam do zajwy, a ona cofała się bardziej. Wyciągnęłam do niej łapę ,z powrotem była brązowa i normalna.
-Siostro.-odezwałam sie dośc ochrypłym głosem -Przepraszam,ja ..naprwde nie chciałam. Byłam zaślepiona.
Lalaita patrzyła na mnie i chciała krzyknąć ,ale ja rzekłam stanowczym tonem :
-Przepraszam, nie potrafiłam niczego dostrzec .Tylko tyle mogę ci teraz powiedzieć.-I ta rozpłynęła się jak mgła. Ruszyłam ostrym tępem do środka plany ,czułam pulsacje pod łapami .To było to. Zjawa wyrosła tak szybko ,że cofnęłam się jak oparzona.
-"To wszystko rozpadło się przez ciebie, nie przeze mnie, przez ciebie."
Patrzyłam zdumiała na wilkołaka i wydukałam .:
-Jak to? Przecież..
-" Co przecież!"-wilkołak wyciągnął pazury i uderzył mnie łapą w pysk:
-To twoja wina nie moja-łzy płyneły z moich oczu ,a krew mieszała się z nimi .Kalahi odchodził do tyłu i krzyczał , a ja chwyciłam coś co było przed nim ,zawróciłam i biegłam na polanę."Las płonął, biegali jak ropiechrzeni." "Końcówka ogona przed moim nosem"
"Kocham cię Tequilo zawsze tak będzie". "Jego wnętrzności były wszędzie,wilk trzymał w pysku jego watrobe"
-Nie, dość proszę dość!-krzyknęłam ,lecz biegłam dalej. Widizałam postac mojego syna widniejącego pod drzewem ,zwiększyłam tępo w łapach i rzuciłam kwiat pod jego. Umurusana krwią podeszłam do swego ukochanego i z cichym szlochaniem wtuliłam w jego pierś.
-Tak mi smutno.

***
Ale przynudziłam co? no nic wykonane.. Przepraszam za błędy pisane w lekkim stresie. 
Tequila_Isha (15:21)

17 września 2010

Ognisko 3.09.2010r.

17 września 2010

Pisali: Aldieb, Dag, Naomi, Anaid, Aldrich, Suciune, Teq, Shige

Dawno, dawno temu w dziwnej krainie, żył sobie prosty zwierzak o imieniu Kisiel. Był to konik polny. Swoje imię dostał dzięki pewnej niezwykłej przygodzie, kiedy to założył się z kolegami ze szkoły muzycznej że wybierze się do domu ludzi. Na jego nieszczęście trafił do domu, w którym mieszkał kot żrący owady. Ledwo dostał sie do środka, a już zauważył czatującego nań futrzaka. Kot z oddali zobaczył świerszcza i stwierdził, że dziś go odpuści sobie, gdyż Fretek był zbyt leniwy, i nie chciało podnieść mu się tyłka, w który było mu cieplusio i milusio. Wkrótce wstał i Przewrócił się jeszcze za nim mógł pójść na przód. Upadł na swój tłusty bok, i stracił przytomność. Nasz bohater w tym czasie, wspiął się na stół, na którym był... kisiel. Mały konik niezwykle zainteresowany miską z leistą substancją, postanowił ją zbadać. Tym czasem w pokoju na górze, beztrosko bawiły się małe dzieci, które z upragnieniem wyczekiwały momentu, w którym ich mama, swoim uroczym i niezwykle przyjaznym głosem, zawoła ich na pyszny podwieczorek. Kiedy mały konik polny wdrapywał się po talerzu, a potem po kubku, żeby dotrzeć do dziwnej kleistej rzeczy, mama zawołała swoje pociechy. Dzieci zbiegły z głośnym tupotem po schodach i wskoczyły na swoje miejsca. Przestraszony mały konik polny, nagłym hałasem poślizgnął się i wpadł do kubka z kiślem. "Mamo! Mamo! w moim kiślu jest robaaal! " krzyknęła dziewczynka do mamy, która podeszłą do stołu i wyciągnęła za nóżkę konika polnego. Zaczęła się drzeć wniebogłosy. Matka również zaczęła się wydzierać i po chwili zaczęło się zamieszanie. Brat zabrał go siostrze i mało brakowało, gdy cały lepiący się nasz bohater spadł na ziemię prosto pomiędzy buty panikującej małolaty, która o mały włos go nie zgniotła. W ostatniej chwili konik uniknął zmiażdżenia, gdyż dziewczynka poślizgnęła się i spadła na swój tłusty zad. W tym czasie chłopczyk przyglądał się jak dziewczyna płacze i szyderczo się śmiał. Porwał Konika i wsadził do słoika. Konik tłukł się jak szalony po słoiku, a dziewczynka z krzykiem wytrąciła słoik z rąk chłopaczyska. Młody spojrzał na nią i syknął : "Głupia suka" i próbował rozgnieść Konika, ponieważ już go nie lubił, ale nasz bohater był sprytny jak nikt inny, więc uciekł pod kredens i usiadł sobie. Nagle, wielka łapa należąca do kocura. Było to dość dziwne, gdyż niedawno stracił przytomność po upadku z wysokości 15cm. Nasz bohater konik nie zauważył z początku kocura, ale w ostatniej chwili, gdy kocur chciał go złapać w swe łapska umknął w jakąś stronę. ''Czy aby na pewno było to dobre rozwiązanie?'' gorączkowo rozmyślał konik. Oddychając ciężko próbował ocenić na ile jest bezpieczny. Okazało się, że kot nie miał prawa go dosięgnąć. Odetchnął z ulga próbując obmyślić plan ucieczki z tego jakże strasznego miejsca. ''A myślałem, że szkoła muzyczna to jest dżungla... myliłem się.'' Mruczał pod nosem i cichutko wspominał wszystkie jego przeżycia, zarówno te przyjemne jak i te mniej. Czas leciał nieubłaganie. Minęło jakieś 5minut. Kocur zdążył się znudzić i poszedł spać na parapecie w ciepłych promieniach słońca. Tymczasem konik polny, tak się zamyślił, że nie zauważył kiedy mama dwójki dzieci zaczęła sprzątanie domu. Wyjęła wielki kamień z długim ruszającym się wężem. Bardzo zaciekawiło to małego konika, ale jednocześnie przeraziło. I wtem potwór ryknął ogłuszającym głosem i zaczął żerowanie. Sunął swoją paszczą po podłodze wciągając wszystko co napotkał na drodze. Konik polny siedział skulony, tuż przy ścianie, mając nadzieję, że tu potwór go nie znajdzie… Jednak paszcza była coraz bliżej. Konik był przerażony. Zaczął panikować. Usiadł, po chwili wstał, usiadł i siadł. Był strasznie zdenerwowany. Zrobił wielkie gały, bo zobaczył swoją matkę, która grała na nerwach ludziom. W końcu kot ją dopadł i wciągnął nosem. Matka szamotała sie w nosie kota i wypadała zła na syna. Po chwili spojrzała na swoje dzieci i odtańczyła taniec szczęścia. A konik? A konik korzystając z okazji wskoczył na krzesło, potem na stół i próbował uciec. Co sie okazało, nie był z niego mądry owad, więc znowu wskoczył do kisielu. Nagle przypomniał sobie że ma umiejętność pływania w kisielu poziom 19, więc z łatwością wypłynął na powierzchnie. Przypomniał sobie wtedy o swojej matce, która pojawiła sie z nikąd, więc szybko po nią wrócił, wyciągnął ją z kociego nosa i razem uciekli z jadalni. Wtedy, matka Kiśla uruchomiła swoją tajemną broń. Ta tajemna bronia była 3 metrową packą na muchy. Już miała tej packi użyć, gdy nagle... Kisiel wyskoczył przez okno nie myśląc o tym co stanie sie z jego nazbyt odważną, lub może naiwną i nieco niezrównoważoną matką. Zmizerniały, lepki i wycieńczony ruszył powolnym krokiem w drogę powrotną. Niestety oszałamiający zapach truskawek bijący z mazi na nim pozostałej nieco go oszołomił i ruszył w zupełnie innym kierunku. Szedł dalej i dalej. Trawy robiły się coraz wyższe, a cała okolica ciemna i przerażająca. Konik mimo to dzielnie szedł dalej. Nagle wszystko ucichło, wokół nie było chyba ani jednej żywej duszy. Nawet biedronki, które wcześniej niemiłosiernie plotkowały, zostały chyba w innej części łąki. Konik polny pomyślał, że dobrze by było umyć się z mazi, która go oblepiała, ponieważ utrudniała mu poruszanie się. Dlatego zaczął szukać rosy, w której mógłby się wyczyścić. I kiedy tak szukał, pośród wysokich traw, nikogo nie spotkał, co bardzo go zasmuciło, mimo to szedł dalej. Gdy nie spodziewał się, że już nigdy nie ujrzy nikogo ze swoich przyjaciół, nagle między dwoma truskawkami wyłoniła się głowa gąsienicy, jego starej przyjaciółki. Najpierw się ucieszył, ale zaraz potem przeraził, widząc minę Magdy[tak ściągnęłam z Pszczółki Maji xD ] Magda pisnęła i on pisnął i piszczeli w trawie. Nagle obydwoje się uspokoili i wymienili uśmiechy. Magda zaprosiła naszego bohatera na herbatkę i ciasteczko. Konik chętnie udał się razem z nią, do jej domku w muchomorze. Wtedy napotkali wielkiego gila! A on biedny pisnął widząc ich i uciekał krzycząc "chcą mnie zjeść bo myślą, że jestem Kiślem!". Kisiel popatrzył na gluta i roześmiał się. A potem wraz z Magdusią udali się nad pobliską rzeczkę. Gdy doszli do celu, napotkali się na Wściekłą Kaczkę Mutanta. Kisiel nie widział w niej nic strasznego, więc zapytał odważnie: "Ktoś ty?". Na co Kaczka odpowiedziała "Kogut Mały". "Jaki znak twój?". "Żuczek Mały" (dalej nie pamiętam xD). Kaczka nagle dostała szału i zaczęła tańczyć taniec hula. Kisiel dalej miał pokręcone po jego niezbyt dawnej kąpieli w kiślu, więc z chęcią przyłączył się do niej. A Magdusia? A Magdusia uciekła gdzie pieprz rośnie, bo przypomniała sobie, że jej się w domu skończył papier toaletowy, więc biegiem musiała iść do Żabki, bo zaraz zamykają. Tymczasem Kaczka i Kisiel tańczyli w najlepsze, kiedy przybiegła do nich z przeraźliwym wrzaskiem matka konika polnego i wymachując na wszystkie strony zakrwawioną już packą na muchy, robiła rozróbę. Wystraszona Kaczka padła na zawał, a Kisiel zakończył swój żywot jako jedna z ofiar swojej matki, która była nieobliczalna. A morał tej bajki jest, krótki i niektórym znany - nie zostawiamy w potrzebie mamusi, bo potem z jej rąk skonamy.

Koniec.
Aldieb (16:25)

15 września 2010

Rozmowa z Sytherem [Destroy]

15 września 2010


Stała wpatrzona w deszczową kałużę. Rodzina ją opuściła, została sama, los na własną łapę. Miała paru przyjaciół ale oni nie są rodziną, mogła tylko jednej osobie ufać w stu a nawet tysiącu procentach. "Destroy, zdecydujesz się w końcu? Nie masz rodziny i przyjaciół czy w końcu ich masz?!" głos w jej głowie warknął. No tak, przyjaciele nie istnieją, ale jednak jest jedna osoba, której się ufa bezgranicznie i się ją kocha, chce się, by ta osoba nie miała kłopotów, prawda? Każdy ma taką osobę. Demonica zastanowiła się głęboko, kto w jej życiu tą osobą był, syknęła zła na siebie. Jak ona mogła się zastanawiać?! Pytanie kto był dla Niej najważniejszy w życiu to chyba żart albo pytanie retoryczne. Odpowiedź jest prosta. Scarlett. Tak, tak, jej przyjaciółka nad przyjaciółki, "siostra" nad "siostry". Jedna, jedyna osoba której może zawsze powiedzieć prawdę. No tak, ale JEDNA. W tejże chwili mały biały gronostaj owinął się w około jej szyi i przytulił do jej futra. Hah, i mały Syther który najpierw był czarnym liskiem, a teraz to szczurzy wiewiór jak go Kharnave nazywał. Polizała wielkim jęzorem drobnego futrzaka po ryjku i uśmiechnęła się do Niego czule.
- Ale ty zostaniesz Moim przyjacielem, prawda? - zapytała jak mała dziewczynka która dostała psa na urodziny.
Gronostaj wlepił w nią czarne ślepka i mruknął.
- Taaaaak - zanurkował w jej długiej sierści.
- Fajnie - poczuła, jak Syther wbiła ostre pazurki w ciało demonicy. - Syth..
- Że what? - usiadł na jej grzbiecie.
- Dlaczego nie chcesz być już lisem?
Westchnął cicho, końcówka jego czarnego ogona zadrżała lekko.
- Wiesz, jako lis miałem wielkie grono anty-fanów - zaśmiał się cicho
- Hę?
- No wiesz, "list gończy" jak to mówią małe dzieci.
- Taa - otrzepała się, mały samiec został zrzucony z grzbietu przyjaciółki i wpadł w krzaki, jęknął cicho co oznaczało, że miał twarde lądowanie. Podeszła do haszczy i wzięła go delikatnie zębami za skórę na karku, wyciągnęła go i postawiła na ziemię.
- Ale jako mały szczurzy gronostaj nie czuję się świetnie.
- A podasz przykład?
- Na przykład teraz. Otrzepałaś się a ja upadłem 4 metry od Ciebie i w dodatku jak ty upadniesz to dla Ciebie to jest takie coś, jak poczuć, że na Mnie nadepnęłaś, czyli nic! A właśnie! Wczoraj stanęłaś Mi na ogonie...- zaczął się awanturować co śmiesznie wyglądało, jak gronostaj krzyczy na wielką demonicę -...i myślałem, że Mnie tir przejechał Ty niewdzięczna dziewico!
Destroy parsknęła śmiechem.
- Dziewicą, to może być Stanlej, ale nie ja. A skąd mogę wiedzieć, że stoisz obok mojej łapy?
- Krzyczałem "UWAŻAJ!"
- Hm...em. A, aha? Ale nie słyszałam, więc nie drzyj się mały gryzoniu.
Oberwała małym kamykiem, zamknęła oczy by je po chwili otworzyć. Oplotła go kościstym ogonem i uniosła ku górze na wysokość swoich ślepi.. - Słuchaj, Ty podróbo Myszki Miki. Nie będziesz krzyczał na Mua Lady Destroy - zażartowała uśmiechając się jadowicie - Bo sobie nie życzę, by jakaś biała wiewiórka darła japę, kapujesz?
- Tak, kapuję. A TERAZ POSTAW MNIE NA ZIEMIĘ! - zażądał
- Nie, jak ładnie poprosisz to wtedy tak. A teraz błagaj na kolanach wszech i wobec Desię Twoją - uśmiechnęła się dumnie o mało nie wybuchając śmiechem, gronostaj usiadł na grząstce jej ogona i uniósł dwie łapki próbując je złączyć, po minucie udało mu się. Spojrzał na nią i wymamrotał pod nosem.
- Proszę o Desiu, córko Santa Clausa abyś Mnie postawiła.
- Proszę Cię bardzo... - podrzuciła go do góry, złapała ogonem i schyliła go ku ziemi. Syther otrzepał się gładząc najeżoną z strachu sierść.
- Nigdy więcej tak nie rób.
- Cyyyykor - uśmiechnęła się podle - A tak w ogóle to masz miodowo - złotą sierść na grzbiecie.
- Wiem, bo w mroźnych klimatach mam białą, a że teraz jestem na terenach HOTN to zaczyna Mi się robić naturalnie czekoladowo - brązowa.
- Oj, słodki jak mióóóód - oblizała metalowe kły
- Nie jestem słodki, nie widzisz, jaka wściekłość w Mnie kipi? - zapytał. Zlustrowała go wzrokiem, tak, miał rację, słodkie złote futerko, czarne małe ślepka, wiecznie ruszające się długie wąsiki i ten pyszczek. 
- No tak, widzę jaka furia.
- A żebyś wiedziała.
"Tak, ciekawe gdzie ta furia, zostawił w domu?" pomyślała. 
- Sythuś, idziemy zapolować? - rzuciła byle tylko "szczur" nie zaczął udowadniać jakiż to on odważny, na polowaniu się wykaże.
- A zależy na co. Lemingi?
- Ale ja nie poluję na chomiki...- wywróciła ślepiami
- Ta, a ja nie popisuję się zagryzając niedźwiedzia - zarechotał cicho.
- Dooobra weź idź. Króliki Cię wołają
- Dlaczego?
- Bo śmierdzisz - parsknęła krótkim śmiechem.
- Ok, skończ już bo przynudzasz, o Pani Wężowych Skór.
- Pfff...dobra, na co polujemy? 
- Netitity
- Nie, nie chce Mi się jej tropić.
- Nie o to chodzi. Przed chwilą zobaczyłem Netitity!
Oczy Destroy zrobiły się wielkie, zjeżyła sierść. Gronostaj zaczął śmiać się, przewrócił się na plecy i chichrał sie dalej.
- O co Ci chodzi?
- O nic! Żartowałem
- Taaaa... - znużona złapała go zębami za ogon i skierowała się w kierunku jaskini.

Więc to było opowiadanie o charakterze lekko dziwnym O.O dupne jak zwykle xD
Destroy i Sythuś
This is maj trzecie opo więc chyba nalezy mi się mały plusik *w*
DestroySueySlim Oddech Piekieł (19:03)

14 września 2010

No i zwiałą ruda suka... cz.I [Destroy]

14 września 2010


Miedziana wilczyca uciekała przez las wydeptaną ścieżką. Około 50 metrów dalej biegły trzy demony. Na czele
biegła Destroy, za Nią były dwa inne. Brunatny basior - Vad i młody, popielaty samiec - Hec. Z zawrotną
prędkością ścigali rudą uciekinierkę. Po chwili zgubili jej ślad. Zahamowali gwałtownie.
- Gdzie Ona jest? - warknęła Destroy. Młody węszył w powietrzu. Prychnął cicho.
- Hard będzie wściekły - rzucił Vad i skrzywił się. Obaj z Destroy znają złość Hard'a i jej skutki.
- Hard core - zachichotała Hec. Wadera złapała go za skórę na karku i przycisnęła do ziemi. Puściła Go i 
wysyczała.
- Długo nie pożyjesz szczylu...
- Skupmy się raczej na misji, Hec, chcesz nadal żyć, to zamknij łaskawie pysk - brązowy wilczur wlepił w Niego miodowe ślepia.
- To już drugi dzień szukania rudego szczura - Des wtrąciła się z niesmakiem. - Mamy na znalezienie tej suki
jeszcze dwie godziny.
- Wątpię że w ten czas uda Nam się ją odnaleźć. - szary wstał z ziemi i dodał - skoro mamy ją zanieść do Harda to trzeba już biec. 
Destroy zawołała ich.
- Mam świeży trop, ruszajcie się.
Cała trójka biegła po śladach ściganej samicy. Po paru kilometrach zapach wilczycy był coraz intensywniejszy.
Zbliżali się do celu. Aż tu nagle przed Nimi pojawiło się trzech gargulców. Zaczepili łańcuchy o ich metalowe 
obroże i skręcili w prawą krętą ścieżkę. Czas upłynął. Vad spojrzał ukradkiem na Destroy. Wpatrywała się w ziemię przed swoimi łapami. Wiedziała co ich czeka. Gargulec, który trzymał dorosłego samca krzyknął coś, chyba chodziło Mu o to, by nie patrzył na demonicę. Posłusznie przerzucił wzrok na drzewa. Stanęli przed mrocznym zamczyskiem. Weszli do środka. Szli spokojnie po schodach do góry. Znajdując się już na 4 piętrze otworzyli drzwi numer 127. 
- O nie...- szepnęła Des.
Stali w zaciemnionym pomieszczeniu. Ogień w kominku trzeszczał co chwilę. W śliwkowym fotelu siedział mężczyzna wyglądający na około 30 lat. W rzeczywistości miał ponad dwadzieścia tysięcy. Z głowy wyrastały mu krwisto-czerwone rogi. Miał na sobie aksamitną szatę - to był Hard. Zawiesił wzrok na trzech wilkach.
- Zostawcie Nas samych, chłopcy.
Strażnicy opuścili salę. Vad, Destroy i Hec podeszli do Niego. Wbili wzrok w podłogę, położyli po sobie uszy. Ciężkie łańcuchy zawieszone na ich szyjach zniknęły rozpływając się w powietrzu.
- Macie tą małą? - zapytał.
- Nie, Panie. - demonica z pokorą odpowiedziała półszeptem.
- Mieliście tyle czasu. Na co go wykorzystaliście? Na zabawy? - syknął Hard.
- Chwilę przed końcem czasu...- zaczął się tłumaczyć Hec.
- Milcz! - krzyknął - Wiem, że Hector jest młody i niedoświadczony, ale żeby tacy zawodowcy jak Wy nie mogli znaleźć jednej głupiej wilczycy? - zwrócił się do starszej dwójki.
Nie odpowiedzieli, byli szkoleni od małego, tropili ludzi i wielką zwierzynę mając 3 miesiące. Jako półroczne szczeniaki zostali pozostawieni sami sobie w srogą zimę. Dali radę, ale nie złapali nędznej ofiary...
- Czy ją już mieliście w pazurach, czy nie i tak spotka Was kara. - Hard zdjął im metalowe obroże i rzucił na dywan z lisich skór. Spojrzeli po sobie. Było źle. Założył im natomiast obroże zrobione z czarnego onyksu. Przy Nich niespodziewanie stanął jeden młody inkub. Podszedł do samicy i przebił skórę na Jej jedynym uchu gwoździem. Zacisnęła mocno kły. Założył jej srebrny kolczyk wielkości orzecha laskowego. Powtórzył czynność u pozostałych wilków. Pogłaskał waderę po łbie.
- Grzeczna sunia...- powiedział jak do psa. Warknęła obnażając delikatnie kły. Hard kopnął Ją w bok. Uspokoiła się. Mężczyzna który przekłuł im uszy wstał mówiąc. - Te srebrne kolczyki to są chipy, dzięki nim można oszacować położenie tej trójki...- wyszedł.
Ich Pan rzekł twardo.
- Wyjdźcie i wróćcie, gdy zdobędziecie tą małą. Jest bardzo cenna, na szyi nosi łańcuch który pokryty jest krwią bestii. Dzięki Niej armia Kvaarn stanie się potężna...
Wyszli.
Parę kilometrów od posady Hard'a Destroy syknęła.
- Daję się pomiatać jakiemuś ludkowi.
- No niestety - uśmiechnął się cynicznie Hec. - Psinko Harda'...jesteś grzeczną sunią.
Czarna rzuciła się młodzikowi do gardła i zatrzasnęła szczęki na jego szyi. Zabiła go.
- Ładna robota - pochwalił Ją Vad podchodząc do martwego ciała. - Ale niepotrzebnie mu to zrobiłaś, mógł przecież tak fajnie cierpieć..
- Dłużej bym nie wytrzymała, od początku tej misji miałam ochotę zarżnąć Heca.
- A to heca - zarechotał jadowicie. - Teraz naszym partnerem w pracy będzie Kharnave De Sue.
- Wiem, znam go bardzo dobrze, ale wątpię by pracował z nami.
- Dlaczego?
- Bo ja juz nie mam zamiaru służyć Hard'owi w ten sposób, chcę awansować bo zostały mi jeszcze tylko 3 misje do najwyższej rangi. A jeżeli będę pierwsza to...hoho, będę mieć klawe życie.
- Takie jakie masz od początku, masz wspaniałe życie.
- No coś ty, muszę dopaść jeszcze dwie idiotki by awansować na Hurta Magrouna. 
- Jakie?
- Netitity i tą rudą...
- Przecież ty z Netitity już dawno rzeź zrobiłaś.
- Tak, ale jej "mocuszki" zwane normalnie mocami nie wiedzą, co to śmierć.
- A ty nie wiesz, co to litość.
- Wiem, że nie wiem. Ale jestem tego świadoma w stu procentach a Net jest przekonana że żyje wiecznie, nie wie, że te mocuszki się niedługo wyczerpią jak bateryjki do radyjka babci.
- Przestań z tymi zdrobniunieszkami bo mnie to zaczyna wkurwiać.
- Niech cię dalej wkurwiaszkuje - uśmiechnęła się zajadle - No chodź, trzeba uczcić śmierć Heca..
///////////////////////////////////////////////////////
DUPNE -.- najgorsze jakie moze być o.O'
oceniajcie szczerze, ja to oceniam na...yyym jak to się mówi? xD
A!!
3/10
DestroySueySlim Oddech Piekieł (15:36)

13 września 2010

Zadanie na wojownika. [Hecate]



A więc wróciłam, myślę, że aż tak długo mnie nie było. xDD Przynoszę od razu też moje wypociny, to znaczy zadanie, które miałam wykonać. Nie umiem za bardzo pisać w 3. osobie, tak wyszło, w dodatku brak weny spowodował, że to opowiadanie jest jednym słowem beznadziejne. Ale cóż, mam nadzieję, że oczy wam nie odpadną. >D
---
   Szara wilczyca biegła przez zasnuty mgłą las. Podróżowała już kilka dni i nie sądziła, że cel jej zadania będzie położony tak daleko. Ciernie wbijały jej się w opuszki łap,  jednak nie czuła bólu - czuła nową przygodę, wyzwanie otwierające przed nią swoje bramy. Myśląc o tych wszystkich otaczających ją sprawach nawet nie zauważyła, że znalazła się w pradawnej osadzie. Po chwili uświadomiła sobie, że to musi być ta wioska, o której wspominał Acebir. Ludzie zajęci byli swoimi sprawami, wykazywali brak zainteresowania jej obecnością. Najwyraźniej myśleli, że jest jedną z wielu włóczących się po ulicach psów. Wioska wywarła na niej duże wrażenie, choć czuła się w niej dość nieswojo. Rozbudowane betonowe budynki, ulice z wykutą w gładkim marmurze drogą i poruszające się po nich pojazdy robiły wrażenie. Jednak to nie było celem jej wyprawy. Starając się jak najmniej zwracać uwagi na cuda techniki kręciła się tam i z powrotem szukając wejścia do podziemi. Okrążyła osadę z kilka razy, jednak ich nie znalazła.  Rozglądając się, gdzie oczy popadły zauważyła tajemnicze kamienne głazy z wyrytym napisem w nieznanym jej języku.  Za jednym z nich mieściła się krzemienna płyta, zasłaniająca najprawdopodobniej jakieś wejście. Oparła głowę przy jej krawędzi i z całej siły pchała ją naprzód. Miała wrażenie, że zaraz pęknie jej czaszka, jednak dotrwała do końca i po chwili ujrzała stare, porośnięte mchem schody. Instynkt kazał jej zejść po nich. Znalazła się w podziemiach, dookoła niej była tylko ciemność.
-Witaj -usłyszała za sobą czyjś głos. Na jego brzmienie momentalnie zapaliły się pochodnie zawieszone wzdłuż ścian, a jej oczom ukazało się oblicze starca. Biała broda miała długość kilku metrów, a poszarpane odzienie i zarośnięta pleśnią drewniana laska śmierdziały zgnilizną. -Co cię tu sprowadza ?
-Przyszłam po zagadkę -odpowiedziała twardo. Chciała jak najszybciej mieć już spokój i wykonać to zadanie. Obrzydliwy zapach niepotrzebnie drażnił jej nozdrza.
-Wiele osób przechodziło -zaśmiał się starzec. -I żaden z nich nie odpowiedział. Jesteś tego pewna ? Potem już nie będzie odwrotu.
-Jestem -powiedziała bez chwili zastanowienia.
-A więc dobrze. Oto zagadka - "Co rankiem chodzi na czterech nogach, po południu na dwóch, a wieczorem na trzech ?".  O zmierzchu poproszę cię o odpowiedź. Jeśli będzie zła, pożałujesz swojego zuchwalstwa... -mówiąc te słowa oddalił się i zniknął w ciemności.
Wilczyca myślała, zastanawiała się, a pora zmierzchu zbliżała się momentalnie. Bała się, że nie zaliczy tego zadania. "Rzeczywiście było trudne, ale jak powiedział starzec nie ma już odwrotu" -pomyślała. "Muszę się skupić i wreszcie niech w mojej głowie zaistnieje ta prawidłowa odpowiedź... A więc, co chodzi na czterech nogach ? Wszelka zwierzyna, ale to na pewno nie jest to. A jeśli pytanie ma też sens przenośny ? " - w jej głowie zaistniał obrazek raczkującego dziecka widzianego przed kilkoma godzinami na ulicy. "Człowiek chodzi na czterech nogach jak jest mały, jak jest dorosły to na dwóch..." -czuła, że jest już coraz bliżej sedna, jednak zostało już jej tylko kilka minut na rozmyślanie. "Ale na trzech ? Homo sapiens nie ma tylu dolnych kończyn, chyba że je sobie przykręci" -zaśmiała się cicho z myślą o protezie, którą przed wielu laty ludzkość wynalazła. "Ale nie używają tylko tego... Jeszcze..." -z ciemności zaczął powoli się wyłaniać starzec. Miała bardzo mało czasu. Spojrzała na jego laskę i wiedziała już wszystko. Całe to zagadka, z pozoru łatwa zabrała jej kilka godzin.
-Tak ! -krzyknęła, wiedząc, że to na pewno dobra odpowiedź.
-A więc ? -zwrócił się do niej posępnym tonem.
-Człowiek -uspokoiła się, czekając na potwierdzenie.
-Dobrze... -zmarkotniał. -Idź dalej, przed tobą jest wyzwanie Księżycowego Lustra -mruknął. -Wątpię, czy je wykonasz, ale mimo tego i tak życzę powodzenia -mówiąc to znowu zniknął, a wilczyca udała się w głąb korytarza. Po chwili znalazła wielkie drewniane drzwi. Ku jej zadowoleniu okazały się otwarte. Znalazła się w niewielkiej komnacie, w której centrum widniało lustro o jakby krystalicznym odbiciu. Całe to miejsce wydawało jej się podejrzane. Przestrogi przywódcy zupełnie wyleciały jej z głowy. Podeszła do owego tajemniczego przedmiotu, by zobaczyć swoje naturalne odbicie, jednak go nie znalazła. Ujrzała postać o rysach i sylwetce podobnej do jej, lecz o obliczu tak szkaradnym, że samo patrzenie na nie przyprawiało każdego o mdłości.
-Co się gapisz ?! -warknęło odbicie łypiąc czerwonymi ślepiami na wilczycę. Była zbyt zdziwiona i zaskoczona, by odpowiedzieć. Spojrzała na swoje "alter ego" tylko suchym, nieprzyjemnym wzrokiem.
-Kim ty w ogóle jesteś ? -zapytała po chwili nieprzyjemnej ciszy okrążając ze wszystkich stron lustro.
-Hecate -odparło odbicie. -Tą, której się wydaje, że jest tak fajnie w HOTN.  Oni cię nienawidzą i chcą abyś jak najszybciej odeszła. Nie odzywają się do ciebie, sądzą, że jesteś największą debilką w stadzie. Denerwujesz tylko innych swoją obecnością.
-To nieprawda ! -warknęła. Postać z lustra potrafiła doskonale trafić w najczulsze miejsca jej osobliwości łamiąc wiarę i podejście do stada.
-Prawda. Przyjęli cię tylko dlatego, bo im było żal takiego szczeniaka. Każdy czeka tylko, aż powiesz "odchodzę". Odejdź, nie zasługujesz na nich. Powinnaś trzymać się od nich z daleka. W końcu przecież sama wiesz, że nie jesteś wśród nich szczęśliwa i...
-Zamknij się ! -donośny krzyk wilczycy przerwał potok bluźnierstw. Wściekła rzuciła się na lustro i rozbiła kryształową powłokę. Od razu kamień spadł jej z serca. Nie wierzyła w zabobony, ani w to że ma ją czekać 7 lat nieszczęścia. Z ulgą udała się z powrotem na HOTN'owską polanę, by poinformować przywódcę o wykonanym zadaniu...
---
Bla bla bla. Szkoda gadać. Jeśli coś przekręciłam, przepraszam. xD
Hecate (19:45)