Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 marca 2017

You're evil as the demons that haunt you [Aldieb]

Sad night, the weeper of starwind sky
Take me where the shimmering lights are fading out
Through the shadows of hate and through the fires of grace
I followed the voice in the night, beautiful as black sky,
But nothing I found

My thoughts are captured by the magical chants
Of the spirits, but I cannot see them with these dead eyes
Lost I am in these dismal streams
Lost I am forever in my life

✦✦✦

Zszargana, rozerwana, splątane nici istnienia. Kotłujące się Cienie, chaos i niewiedza. Wypluła ją Głębia, otchłań piekielna, czy może raczej Nie-Świat, poza czasem, poza życiem, tam gdzie niczyja stopa się pałęta, a dusza nie ostanie. Nie miała imienia więc własne przybrała, siedem nazw na każdą myśl potwora - Zjawa, Ogień, Wiatr, Trucizna, Cień, Śmierć i nadzieją Dusza. Nie miała ciała, więc własne stworzyła, utkała z mroku i powietrza to, co z przed życia znała. Poprzednie wcielenie jak zza mgły pamiętała, jak historia, legenda, dawno temu przekazana. Na egzystencję skazana, bez uczuć, bez serca, a jednak nie sama - z towarzyszką zesłana; ze zdrajcą, mordercą.

✦✦✦

- Przepowiedziano to - że stado na tych terenach będzie trwać wieki, póki Ogień co jasno płonie nie wygaśnie. I stało się. Nawet gdy wszyscy zwątpili, starczyła jedna iskra w duszy, by ocalić to co pozostało. - Mówiłam, plotąc słowa z prawd, które na zawsze we mnie osiadły, przesiąkły jak woda glebę przenika, stojąc na skarpie, na wzgórzu, skąd rozpościerały się widoki na rozległe połacie lasów i łąk, na góry i rzeki, na to co kiedyś zwałam Domem.
- I rzecze to ta, która jako pierwsza zwątpiła. - Uszu dobiegł ochrypły głos, pierwej on, nim koścista sylwetka zmory z nicości się wyłoniła. Zbliżała się na wychudłych kończynach, czarnymi sztyletami pazurów mierzwiąc trawę i glebę. Nie dane mi było ukryć się przed jej osobą, związane byłyśmy po koniec czasu, obarczone nienawiści kajdanami. Ujrzałam jak paszczę wygina, szydercze echo śmiechu. - "Powstanie z martwych, na Stada czele w nieśmiertelności królować będzie na zawsze!" - Zaintonowała, z pogardą wypluwając słowa pieśni, która innej tyczyła się postaci, a teraz z ust Demona - obraza w moją stronę wymierzona.
- Bluźnisz. Zamilknij już. - Warknęłam zimno, ostrzegawczo błyskając żółcią kłów, łypiąc ognistymi ślepiami. - Po co się zjawiasz, jeśli Cię nie przyzwano? 
- Wracasz i czaisz się jak intruz, jak obcy. I po tym wszystkim co Cię spotkało! - Nie zważała, nie słuchała, kontynuowała nie bacząc na znaki, protesty. - I lądujesz tu, jak kundel na smyczy, wracając, jak inni, jakby Was wszystkich łańcuchem przykuto! - Smagała bezlitośnie nienawiści słowami. Co ta suka wyprawiała, myślałam. Czego chce, co tym razem zdruzgotać próbuje. Co innego natomiast wypowiedziałam.
- Nic Ci do tego gdzie zmierzam, gdzie chodzę. - Wstałam, jeżąc się cała, smoliste smugi oplatały ciało, drgały, gotowe do pracy, mordu, ataku.
- Ale tak... Tęsknisz za tym, prawda? - Wycharczała, wydając przy tym śmiech obrzydliwej poczwary. - Jak Cię traktowali. Byłaś szanowana, respektowana, każdy liczył się z Twoim zdaniem. Ale teraz? Nie jesteś już tam potrzebna. Za kogo oni Cię tam uważają? Za zdrajczynię, która opuściła stado, rodzinę. Jesteś tam nikim. - Śliski głos Demona wwiercał się siłą w moje uszy, raniąc dotkliwie zszargane cienie uczuć jakie jeszcze we mnie tkwiły, ukryte głęboko w mym jestestwie. - Porzuciłaś córkę, przyjaciół. Poddałaś się, jak zwykły śmieć! Och tak, w tym jesteś doskonała, w uciekaniu przed problemami, uciekaniu przed życiem. - Tyrada nie ustawała, wylewając kolejne jadowite słowa, podjudzając mój ból i gniew. Nie dałam Jej już dłużej cieszyć się chwilą. Z moich trzewi wydobył się ryk, potoczył się przez głuszę z mocą huraganu. Nie byłam już tym słabym stworzeniem, wątłą wilczycą, która dawała sobą pomiatać. Potężna łapa spadła na ciało Demonicy, z łatwością powalając jej kościstą sylwetkę, przygwożdżając do ziemi z siłą tonowych gór. Obniżyłam paszczę łypiąc płomiennymi ślepiami prosto w czarne odmęty demonicznego spojrzenia. Nie wiele różniłam się teraz od niej, sama będąc istnieniem utkanym z Wiatru i Cieni.
- Nic nie wiesz. - Syknęłam, filtrując zmrużonymi oczyma Samicę, nie zważając na rozwarty w karykaturalnym uśmiechu pysk, pełen czarnych, ociekających lepką śliną kłów. - Myślisz, że o to dbam? - Zaśmiałam się zimno, wyginając paszczękę w pogardliwym grymasie. - Mów dalej, Potworo, na nic Ci się to zda. Jesteś niczym więcej niż kulą u nogi, milcz więc jak Ci przykazano.
Wygięła się, wymknęła, w jednej sekundzie zniknęła spod mych łap, tylko smuga się ostała, gdy piekielna zmora w Międzyświat uciekła. Nie byłam dłużna, skoczyłam za nią, czerń za bielą, goniąc niby za śmiercią. Nie było nikogo kto by nadążył za nami oczami, poza świat realny, w inne wymiary, gdy błądząc między znanym i nieznanym gryzły nasze szczęki, pazury rozszarpywały. Nie pierwsza, nie ostatnia była to rozgrywka. Nienawiść i oddanie w naszym związku się przeplatały, wpierw zabić, potem pomóc i tak przemiennie, nigdy nie dając wytchnienia. Tak nasze życie przebiegało, a może raczej klątwa, kara, anatema?

✦✦✦

Nie czekałam, nie patrzyłam jak zwierzyną zapełni się polana. Wiedziałam, że ogień płonie wysoko, nowi goście się pojawiają, wiedziałam że Puszcza ożywa, wraz z wiosną w kolejny etap wkraczając. Daleko mi jednak do nich. Czym byłam? Koszmarą, zjawą, zaledwie duchem, wspomnieniem. Po dawnym życiu nic nie zostało, nic więcej niż cichy zew nostalgii. Kroczyłam bezwiednie, jak niegdyś Szara - projekcja astralna,  bez ciała, przemierzała puste tereny z zamkniętymi ślepiami, przez kanion szeroki dzielący niczyje i Nasze, a teraz Wasze. Sunąc leniwie, cienistymi smugami oplatana, zniżałam się dalej, między pionowe ściany. Ku skalnej wyrwie, tunelu tajemnym, zapomnianym i nieodwiedzanym wyjściu podziemnym. Niezauważona, jakby mnie nie było. Nic się nie zmieniło. Nie wiedzą - nie ma. Wniosek? Brak istnienia.
✦✦✦
__________________________________________________________________
Zamieszczam; jestem, czuwam, choć mnie nie ma.
Rozważam. Myślę. Wrócić? Nie?
Głupie pytanie.
Cokolwiek dobrego z tego wyniknie? Pewnie nie.
Chwila słabości. Nostalgia, wspomnienia.

29 marca 2017

Trudne sprawy Vol. 3 - czyli o zakupach słów kilka~ [Liam]

Dawno, dawno temu...
Za górami, za lasami...
Na szczycie Szklanej Wieży z drewna..
Mieszkała Nie-Śpiąca Królewna z orszakiem siedmiu czwórasów...
Królewna ta była jednak napiętnowana klątwą...
Wobec której najwięksi mędrcy chwytali się za głowy...
A nawet najsilniejsza magia nie była w stanie jej naruszyć...
Znana była wówczas jako entuzjasmus maximus -
Jako, że historia lubi się powtarzać, znajduje ona swoje odzwierciedlenie również dzisiaj.


- LIAAAAAM!!! - Wysoki pisk przeszył powietrze niczym grot strzały, dudniąc w uszach najbliższych przechodniów jeszcze na długo po tym, kiedy umilkł. Rudowłosa kobieta przeskakiwała energicznie z nogi na nogę, poklaskując niczym małe dziecko na widok... sukienki. Kobieta wskazała entuzjastycznie kreację, przyciskając twarz do okna wystawowego. - Patrz, patrz, patrz, patrz..! - Zawołała, nie odrywając się od szyby. Młody, stojący nieopodal chłopak spróbował zamaskować swoją konsternację pod naciągniętym nisko kapturem. A nuż, nikt nie powiąże faktów i nie pomyśli, że przyszli razem. - Zachowujesz się, jak małpa w fabryce bananów. - Wywrócił ostentacyjnie oczami, pytając się w duchu Boga jak udało się jej przekonać go do tej pasjonującej wyprawy, w której mieli się wcielić w łowców promocji. Dalia zignorowała kąśliwą uwagę syna i nie zważając na niego natarła bezlitośnie na frontowe drzwi sklepu. Chłopak westchnął, widząc tylko kosmyki ognistych włosów znikające tuż za futryną. Nie widząc odwrotu, ruszył za nią, powłócząc nogami. Znalazłszy się w środku, zlustrował wnętrze zrezygnowanym spojrzeniem, w końcu lokując je na drobnej postaci, nurkującej w kalejdoskopie kolorowych materiałów. Jak ryba w wodzie, pomyślał ironicznie. Zastanowił się przy tym głęboko, wręcz zatrzymując się wpół kroku, gdzie w takich chwilach znikał Baru? Tak, to było wyśmienite pytanie. Z kontemplacji wyrwał go kolejny pisk. - O Boże, Liamciu! Popatrz jakie śliczne ubranka! - Dalia w międzyczasie zdążyła zrewidować sporą część asortymentu, zatrzymując się w dziale dla dzieci. Liam posłusznie powlókł się w jej stronie, rzucając wokół szybkie spojrzenia - asekuracyjnie, by mieć pewność, że nikt znajomy nie zastanie go w tak kompromitującej sytuacji. Kiedy zwrócił wzrok z powrotem ku rodzicielce zorientował się, że widok przysłania mu dziecięcych rozmiarów kubraczek. - Szkoda, że nie ma z nami Hiacynt... - Zawodziła sobie a muzom.
- Chyba ciężarówki. - Rzucił z przekąsem, afiszując ciążące mu od dłuższego czasu na przedramionach toboły, których jedynie przybywało. Dalia złapała się pod boki, patrząc na niego oskarżycielsko. - Bądź mężczyzną, a nie babą! 
- Właśnie! Nie mogę być silnym, niezależnym mężczyzną i tragarzem jednocześnie - Żachnął się teatralnie, choć uśmiechnął się cierpko. Zacięła usta w wyrazie niemego poirytowania i przyszpilając syna wzrokiem do przeciwległej ściany, po czym zarządziła apodyktycznym tonem: - Marsz do kasy gówniarzu.
- Zmuś mnie.
- Jeszcze chwila a wygrasz bilet w jedną stronę do krainy wiecznej zabawy z młodszą siostrzyczką. - Odparła z uśmiechem pełnym diabelskiej pasji, wręcz karmiąc się jego bezsilnością. - A tak w ogóle, to powinieneś mi mówić mamo! 


Ps. - Tak, to jest Liam jeszcze przed przemianą. 
Ps.2 - To kto następny na zakupy z Dalią? xD 

25 marca 2017

Goniąc dwa króliki, nie złapiesz żadnego. [Vendela]

What's been happening in your world?
What have you been up to?
I heard that you fell in love
Or near enough
I gotta tell you the truth

Bam!
- Mam cię! - Krzyknęła podekscytowana. Jęzor wywalony, ślepia ożywione, ogon wysoko w górze. - O, cholera, jednak nie. - Zapatrzyła się na własne łapy i pustą ziemię pod nimi. Usłyszała trzepot skrzydeł. Poderwała łeb, by zdążyć jeszcze zobaczyć długi ogon odlatującej sroki.
- Nosz kurka wodna. - Warknęła, przewracając się na grzbiet z głuchym łupnięciem. Wielkie uszy leżały po dwóch stronach czaszki, upodobniając ją do nietoperza. Kłapnęła szczękami na przelatującego koło jej nosa motyla. Aż dziw, że jakiś się pojawił tak wczesną porą. Spojrzała w niebo.
Jedna chmura. Druga chmura. Trzecia chmura... Czwarta chmura.... O! Ta wygląda jak lody. Zjadłabym lody... Pistacjowe z posypką i czekoladową polewą.... Mhrrr...
- A! Co to było?! - Zerwała się gwałtownie na równe nogi, robiąc przy tym efektowny piruet. Jakimś cudem udało jej się przy tym nie zabić.
Podbiegła do najbliższego kamienia, wskoczyła na niego i wyprężyła grzbiet, podnosząc wysoko głowę.. Jasne ślepka przeczesywały teren, Była pewna, że coś zobaczyła. Coś małego, co się ruszało. I można było gonić. A Vela była głodna. I w dodatku potwornie znudzona.
Aaargh! Zawyła bezgłośnie w myślach. Nic nie było widać. Zeskoczyła z kamulca i przytknęła nos do ziemi. Zaczęła węszyć. Krążyła dookoła, wdychając zapach ściółki. Napotykała na przeróżne wonie, jednak w gruncie rzeczy, nie wiedziała nawet czego szuka. Jak igła w stogu siana.
Posadziła cielsko na glebie. Ogon z frustracją szurał po ziemi. Myślała. Tak, zdarzało jej się to czasem, chociaż rzadko kiedy prowadziło do czegoś dobrego. W tej chwili, na szczęście nie udało jej się wpaść na nic ryzykownego.
Wróciła do poprzedniego miejsca i z premedytacją znów zaległa na grzbiecie. Chmury nadal wyglądały smakowicie. Tym razem jedna z nich wyglądała jak biały puszysty królik, który wystawał zza korony drzew, zupełnie jakby wyskakiwał właśnie z krzaków jeżyny.
- Aa! - Znów się poderwała. - To był królik! - Oznajmiła w przestrzeń z satysfakcją i w tym momencie znów dostrzegła kątem oka jakiś ruch. Rzuciła się w tamtym kierunku, przeskakując przez zarośla i prawie zaliczając glebę przez zdradziecki korzeń, który ją zaatakował. Z trudem pozbierała chude kończyny i pełnym biegiem ruszyła w pogoń za... Chwila, chwila, gdzie jest ten parszywiec? Zahamowała raptownie, ryjąc pazurami w ściółce. Znów go zgubiła. Rozglądała się gwałtownie, nie wiedząc co robić. Nie zamierzała się jeszcze poddawać, to pewne. Poszła dalej, zagłębiając się w nieznany las.

***
Po kilkunastu minutach wędrówki nagle coś przykuło jej uwagę. Zwolniła, stawiając uszy na sztorc. Podniosła lewą łapkę, węsząc w powietrzu. Odwróciła się powoli i oblizała pysk. Nadal węsząc, ruszyła za tropem, lawirując pomiędzy drzewami.
- O. - Zatrzymała się gwałtownie, kiedy jej nos odbił się od czegoś sprężystego. Odsunęła się nieznacznie i przysiadła na ogonie, spoglądając na zjawisko zaintrygowana. Przechyliła łeb na bok, najwyraźniej przeprowadzając jakieś intensywne procesy myślowe. Grzyb rzeczywiście wyglądał nietypowo. Wyrastał tuż przy podstawie drzewa, a fakturą i wielkością przypominał coś w rodzaju mózgu. Bardzo powoli Vena zaczęła obniżać pysk, wciąż intensywnie wpatrując się w dziwoląga. Zmarszczyła nos, nadal nie będąc w stanie się obeznać z nietypowym zapachem. Wysunęła przez kły różowy język, na początku z lekkim wahaniem. Musiała jeszcze minąć chwilka, no, może z dziesięć sekund, nim Vel w końcu się w sobie zebrała i liznęła grzyba.
- Bleeeh. - Parsknęła z obrzydzeniem i zaczęła mlaskać ozorem, próbując pozbyć gorzkiego posmaku. Poczuła pod łapkami drżenie ziemi. Obróciła się, a świat wokół zawirował. W oddali widziała szarżującą sylwetkę smoczego potwora. Oh niee... A co jeśli to paskudztwo było trujące? Umrę! Nie chcę umierać. Jestem za młoda by umierać. Czy to już naprawdę koniec? Ratu- Potok myśli przerwał nagły napływ olśnienia. Oh. Przestała kręcić się w kółko i z wciąż wystającym z pyszczka językiem spojrzała wielkimi jak spodki oczyma w stronę nieustająco powiększającej się plamy. W jej kierunku żwawym kłusem zmierzał rosłych rozmiarów odyniec. Małe czarne paciorki oczu łypały wściekle na wszystkie strony. Ciało pokrywała gęsta ciemna szczecina, a z ryja wystawały potężne, ostro zakończone szable. Dostrzegając sylwetkę psowatej przyspieszył niespodziewanie, najwyraźniej czymś rozwścieczony. Vela nie czekała dłużej. Zerwała się z miejsca i uskoczyła w bok. Przebiegła zwinnie pod kłodą i dalej, niczym dorodna sarna, przemykając pomiędzy krzewinami. Nadal słyszała głuchy tętent racic i głośny trzask gałęzi, przez które dzik przedzierał się niczym taran. Nie miała czasu by się oglądać. Biegła ile sił w chudych łapkach, serce biło jej jak szalone, a oddech znacząco się pogłębił. Gdy myślała, że już dłużej nie da rady, nagle wypadła z zarośli na otwartą przestrzeń, tracąc grunt pod nogami. Przez ułamek sekundy życie stanęło jej przed oczami, nim z całym rozpędem wpadła prosto w rzeczne odmęty. Czuła jak lodowata woda wdziera jej się przemocą do płuc. Zacisnęła powieki i zaczęła wiosłować kończynami, pracować całym ciałem, byle tylko wypłynąć na powierzchnie. Biały pysk wynurzył się z czarnej toni i samka zaczerpnęła gwałtownie powietrza, jednocześnie krztusząc się pozostałością cieczy w płucach. Całe szczęście rzeka nie miała rwącego nurtu, więc kiedy udało jej się uspokoić oddech, zdołała już spokojnie dopłynąć do przeciwległego brzegu. Wygramoliła się na suchy ląd i gwałtownie się otrzepała, posyłając dokoła girlandy jasnych kropel. Oblizała nerwowo pysk, spoglądając za siebie. Po napastniku nie było już żadnego śladu. Zażegnawszy niebezpieczeństwo postanowiła ruszyć dalej.

***
Słońce już zachodziło, rzucając na świat długie głębokie cienie. Łapy samicy człapały jedna za drugą w monotonnym rytmie. Zaczynało zmierzchać. Vena nuciła pod nosem słowa piosenki, które niegdyś utkwiły jej w głowie. All your lonely sons and daughters, stepping to the raging waters. Let them swallow you forever, silencing your beating heart... Nim się zorientowała zrobiło się kompletnie ciemno. Nie, żeby się tym jakoś specjalnie przejęła. Choć z początku noce poza miastem ją przerażały, w czasie wędrówki szybko do nich przywykła. Ziewnęła z cichym mlaskiem. Oczy jej się kleiły, robiła się senna. Dawno już zapomniała jaki był cel jej małej wyprawy.
Nagle poczuła jak grunt umyka jej spod łap. Natychmiast się rozbudziła, otwierając szeroko ślepia.
- O nienienienie - W panice próbowała jeszcze przebierać kończynami, jednak na próżno. Zleciała łeb na szyję. Biała kupka sierści przeleciała przez krzaki, lądując po środku niewielkiej polanki. Zmęczona i poobijana nie dała już dłużej rady, ujrzała jeszcze gwiazdy wirujące nad jej głową, nim straciła przytomność.

***
Niewielka, zacieniona polanka okalana była wieńcem z bujnych koron drzew. Pomiędzy konarami przemykały świetliste promienie życia. Małe stworzonka bytujące wśród plątaniny gałęzi i bluszczu. Jasnożółty ptaszek, zerwał się z miejsca i trzepocząc szaleńczo skrzydełkami przefrunął na sąsiedni pień. W sercu zielonego okręgu, na miękkim dywanie z mchu, leżała mała, potłuczona istotka. Wyglądała jak konający rozbitek, wyrzucony na brzeg przystani ocalenia. Sierść brudna i posklejana błotem. Na łapach i pysku widoczne liczne zadrapania i otarcia. Poszarpana chusta na szyi przesunęła się, odsłaniając wiszący pod nią srebrny łańcuszek. Zakończony był metalową blaszką, na której niewprawną ręką wyryte było czyjeś imię. Czarny nos drgnął, kiedy milimetry od niego zamachał skrzydełkami motyl. Odfrunął zaraz, by w swym wirującym tańcu, przemierzać znany sobie świat od jednego kwietnego kielicha ku następnemu. Samka uchyliła niemrawo ślepię. Jej jasno spiżowa tęczówka zetknęła się oko w oko z czyimś mlecznobiałym, marszczącym się co chwila, noskiem. Podniosła łeb, spoglądając sennie na otoczenie. Zarówno po niej, jak i wszędzie wokoło, wesoło kicały śnieżyste króliki. Ich mięciutkie, aksamitne futerka łaskotały ją w poduszki łap, kiedy przemieszczały się w podskokach by skubać soczyście zieloną trawę. Vendela spoglądała na to wszystko nieprzytomnym wzrokiem. Powiodła ślipiami ku siedzącego na jej łopatce osobnika.
- Panie króliku - jej głos był nieco bełkotliwy, jakby wciąż mówiła przez sen - jest panów za dużo. Nie mamy na stanie wystarczającej ilości Alicji. Muszą panowie ustawić się w kolejce. Zamawiam: Alicja z Krainy Czarów - raz.... - Ostatnie urywane słowa wymamrotała już ledwosłyszalnie. Jej głowa opadła na porośniętą bujną zielenią glebę i znów odpłynęła w niebyt.

***
Vena została rozbudzona przez cichy szelest. Trzepnęła łbem by pozbyć się sennych macek i rozejrzała się w poszukiwaniu hałasu.
- Ha! Tu jesteś skurczybyku! - Zawołała i skoczyła żwawo za szarakiem, który jak tylko usłyszał głośny odgłos, natychmiast czmychnął ku leśnym zaroślom. Samka bez namysłu pognała za nim, znikając w odmętach głuszy.

_______________________________________________________
Jeden dzień z życia pierdoły. Takie nic nie wnoszące opowiadanko na rozgrzewkę.~
Wspomniana polana odnosi się do Polany Kwiatów, opisanej w zakładce "Tereny".
Cytaty pochodzą z: Arctic Monkeys - Snap Out of it oraz The American Spirit - Sons & Daughters