Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 grudnia 2013

Rozpoczęcie. [Baru Saya]

    Leżałem w błocie jakiś czas, sam dokładnie nie wiem jak długo. Czułem ulgę na poparzonej skórze, moją twarz dotknęła delikatna dłoń. Ust dotknęła chłodna ciecz, woda.
- Dalia? - wyszeptałem wybudzając się. 
    Usłyszałem ruch i nie czułem już żadnego dotyku, ktoś podciągnął nosem. Zacząłem otwierać oczy, ale obraz był bardzo niewyraźny, nagle coś uderzyło w moją twarz i poczułem okropny ból nosa. Próba otwarcia oczu szybko poszła w niepamięć. Nadal leżałem, tylko teraz z rozciętego nosa leciała mi krew. Zebrałem siły i podniosłem się na łokciach, udało mi się rozkleić powieki, w dali widziałem jak ktoś biegnie. Obraz jednak nadal był nieco zamazany więc nie poznałem kto to taki. 
- Nie Dalia. - stwierdziłem tylko i dotknąłem nosa. - Pięknie. - dodałem i rozejrzałem się przystosowując wzrok do światła, zobaczyłem niedaleko miskę. Zakrwawiony jej kant dał mi odpowiedź czym mnie zaatakowano. Chwyciłem ją i obejrzałem dokładnie.
- Jak coś to byłaś jakimś ostrym przedmiotem. - zaśmiałem się i raz jeszcze rozejrzałem. Mój wzrok zatrzymał się na połamanych gałęziach drzew, połamanych przeze mnie, podczas mojej ucieczki. Przypomniało mi się dlaczego właściwie tu leżę. Przełknąłem ślinę, uśmiech zamienił się w ponurą minę.
Musiałeś nas poświęcić
Te słowa mocno utkwiły mi w pamięci. Podniosłem się powoli do siadu i cisnąłem miską w jedno z drzew. Rozprysłą się na kilka mniejszych części. Krwawiący nos poszedł w zapomnienie, przetarłem twarz i spojrzałem na zakrwawione dłonie. Zatrzymałem oddech. Poczułem się jakbym miał Ich krew na sobie.
- Dobrze się spało? - z zamyślenia wyrwał mnie szelest krzewów i pytanie faceta, który nagle pojawił się nad moją głową. Odzyskałem oddech po kilku sekundach przyglądania mu się. Mężczyzna był wysoki, miał jakieś 2m, czarne włosy, lekki zarost, dość konkretnie zbudowany.
- A co? Przeszkadzam Panu? - zapytałem nadal bez humoru.
- Panu? - zaśmiał się. - Szybko wracasz do rzeczywistości Baru. - posłał mi uśmiech, który był mój. Zmrużyłem oczy wpatrzony w jego twarz. 
- Dad? - zapytałem niepewnie. 
- No, bardziej obstawiałem, że rzucisz się na mnie z Negrum w obronie swoich terenów, niż kimającego pod drzewem i z rozciętym nosem. Co Ci się do diaska stało? - zaśmiał się ponownie. Spojrzałem na rozwaloną miskę.
- Ktoś mnie dziabnął nożem. - rzuciłem bez emocji i wstałem, otrzepując się z brudu.
- Nożem mówisz? - zapytał stojąc już przy roztrzaskanej misce i składając kilka jej części. Spojrzałem na niego i mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
- Taaki był wielki. - pokazałem jakieś 15cm. Usłyszałem kolejną salwę śmiechu. Rozbrajającego śmiechu, ciężko było się nie zaśmiać.
- Nóż czy napastnik? - zapytał wesoło. Tym razem to ja wybuchłem śmiechem, po chwili spojrzałem na już złożoną miskę.
- Zawsze tak było? - spoważniałem i utkwiłem w nim fiołkowe spojrzenie. On również przestał się śmiać.
- Czy to ważne? - rozejrzał się dookoła, zatrzymał wzrok dopiero kiedy złączył się z moim.
- Tak. - pokiwałem głową. - dla mnie ważne.
- A chciałbyś żeby zawsze tak było? - ruszył w moją stronę. Westchnąłem.
- Chciałbym. - odpowiedziałem dopiero kiedy położył dłonie na moich ramionach.
- A więc tak było. - uśmiechnął się.
- Było bo było czy było bo chciałbym? - uniosłem się lekko, jego twarz spoważniała.
- Przyszedłem tu nauczyć Cię pozytywnego myślenia, aby On - puknął palcem w moją klatkę piersiową - nie mącił ci w głowie.
- Więc mam żyć w kłamstwach? - mój głos nadal był donośny. 
Chwycił mnie za ramiona i szarpnął kilka razy.
- Popatrz co się z Tobą dzieje Hil! - krzyknął.
- Baru, kurwa! Baru! - również krzyknąłem, mój oddech przyspieszył, oczy były lekko powiększone. Patrzył na mnie.
- I tak zbiera swoje plony... - dodał szeptem kręcąc lekko głową. 
    Mrugnąłem kilka razy, zacząłem się uspokajać, spojrzałem na ojca wyraźnie przestraszony.
- Co się ze mną dzieje? - zapytałem.
- Po to tu jestem. Musisz opuścić na jakiś czas stado. - nie zdążyłem nawet zapytać - Nie, nie na długo. - dopiero teraz mnie puścił i ruszył w las. Spojrzałem za siebie i westchnąłem cicho. Ruszyłem za nim i już po chwili szedłem obok.
- Co to Negrum? - zapytałem, znowu się zaśmiał.
- Nigdy nie lubiłeś ciszy. - odpowiedział roześmiany, a więc i ja się roześmiałem. 

CDN.

[ Jak zwykle, krótkie wprowadzenie przed rozwinięciem kolejnych części opowiadania. ]

14 grudnia 2013

6. Rocznica założenia Stada Śmierci

Dzisiaj, czyli 
w piątek, 13 grudnia
obchodzimy
6. rocznicę założenia Stada Śmierci
obecnie znanego pod nazwą Herd Of The Night.
Z tej okazji pragnę zachęcić wszystkich do tego by napisali kilka słów od siebie na temat stada. Jak tu trafiliście, co HOTN tak właściwie dla Was znaczy, jakie wspomnienia łączą Was z tym miejscem.



15 grudnia 2013


HOTN

Herd Of The Night

Nie... nie wychowałem się tu, 
Nie... nie jestem starym bywalcem,
Nie... nie wprowadziłem wiele w historię stada. 
Ale wiecie co?
Tak... chcę tu wychować swoje potomstwo, jeżeli się go doczekam,
Tak... chcę zostać nazwany "starym bywalcem", jeżeli stado przetrwa wystarczająco długo,
Tak... chcę tworzyć historię, historię Naszego stada, historię Dzieci Nocy.
Chcę.

Jestem z Wami lekko ponad rok. W porównaniu z długością istnienia stada jestem gówniarzem. Każde stado ma swoją historię, jednak nie każde jest bliskie mojemu sercu. Może uznacie to za dziwne. Moja rodzina przecież żyje, przecież już o nich pamiętam. Dlaczego więc jestem tu? Powodów jest wiele, jednak nie wszystkie chcę wymieniać:

Znalazłem tu istotę bardzo mi bliską, wyrozumiałą, przestrzegającą i doradzającą, 
znalazłem starszą siostrę - Rakshę.
Znalazłem tu kompanów, istoty patrzące na to jaki jestem, nie kim jestem.
Właśnie tu wiele emocji przeżyłem na nowo, to tu doprowadził mnie los.
Wiem co to niechęć - budzi ją do mnie Kendal,
Wiem jak to jest "czuć coś więcej" - czuję to dzięki Dalii,
Wiem jak czasem ciężko kogoś tolerować - Pasożyt, tu więcej nie trzeba dodawać.
Wszystkie te rzeczy odkryłem tutaj, w Herd Of The Night, są inne, jedyne, wyjątkowe. 
Wspomnienia?
Ha! Mimo niewielkiego stażu mam ich naprawdę sporo.
Nie wszystkie związane z moją osobą, ale te pomińmy. 
Pamiętam jak wpadłem z Kayoko do jeziora, pękł pod nami lód, strasznie się tym przejęła. 
Pamiętam jak Kendala zdenerwowała moja wypowiedz na temat ludzi, hah, do dziś go to chyba trzyma.
Asmo, haha, pamiętam jego zagadkę, zboczeniec, jakby nie mógł od razu powiedzieć co to wibrator.
Wiecznie mógłbym wspominać pierwszą przechadzkę z Raksh, poszliśmy w góry, w sumie zwiedziliśmy spory fragment terenów. 
Niby striptiz przed zawstydzoną Dalią czy wspólny lot z Nią na puszystych chmurach, wspinaczka na drzewo, urwisko... 
Niezwykła zielona polana i ogniska. Tutejsze ogniska, spędzone Andrzejki z Al, nasze niekształtne figurki z wosku, przepychanki z Asmo
Jest co wspominać. 
Właśnie te wspomnienia są godne uwagi, właśnie one pozwalają mi walczyć z tymi, które prezentuje Pasożyt. 
Nie jezioro, nie pękający lód, nie góry, nie wspinaczka, nie urwisko i nie polana... Nie to wspominam. 
W pamięci chce zatrzymać wasze pyski, wasze twarze, gdyby nie one, nie było by czego wspominać. 
Nie tereny, nie nazwa, nie liczba wrogów, ani nie liczba sojuszników, nie ... Nie to mnie obchodzi. Obchodzicie mnie Wy
Moja rodzina
Rzecz jasna... aby nie było tak słodko, wolę kiedy rodzina jest bardziej żywa. Kiedy wchodzę na polanę wolę czuć się jak na imprezie, nie cmentarzu.
Wolę z wami rozmawiać, nie wspominać rozmowy. 
Oczywiście wolę też w was wierzyć niż trzymać urazę. 
Uszy do góry! 
Co do skróconej wersji: HOTN jest dla mnie domem, nie drugim, nie pierwszym. Jest po prostu domem.
Dzięki.


2 komentarze:

Raksha Morte pisze...
- Zaszczytnym mnie mianem obdarzyłeś, Baru, aż poczułam się wzruszona - mruknęła, uśmiechając się niby trochę złośliwie, a jednak ciepło spoglądając na wilka swymi fiołkowymi ślepiami.

[No, piękne to to, zaprawdę, powiadam - piękne.]
Baru Saya pisze...
*uśmiechnął się pod nosem* Podałbym Ci chusteczkę, ale chętnie popatrzę jak wylewasz łzy wzruszenia. *zaśmiał się i posłał panterze ciepły uśmiech*

[ A dziękować, się postarałam się. ]

20 grudnia 2013


A więc.

A więc jako że w zasadzie dopiero dzisiaj jestem sobie w domu, to napiszę dopiero dzisiaj. Uprzedzam, piszę z punktu widzenia autorki, nie postaci.

HOTN. Jak trafiłam..? Pamiętam to jak dzisiaj - Molly Granger wraz z inną postacią autorki Syriusza siedziały sobie na jednym z Hogwartów, jeszcze za czasów polchat'u. Nie jestem pewna, czy akurat w tym momencie byłyśmy tam obie, ale wiem, że zdarzało nam się tam często siedzieć razem. W każdym razie... Zjawiła się Avonlea. Jako że za tamtych czasów offtop był naprawdę powszechny, szybko musiała wyłapać, że jestem osobą chętną na poznawanie innych tekstowych RPG. I Avonlea zaciągnęła mnie na chat SŚ. Miałam wtedy postać o imieniu... Raksha! To były te piękne czasy Wandessy/Vandessy (nigdy nie pamiętałam, czy przez W czy V, zawsze źle pisałam..], Rubina, Neyli, Nayshy, Avonlei/Gloli. Szybko dokończyłam tworzenie postaci, robiąc z mojej Rakshy rude wilczątko, które przygarnęli Rubin i Neyla. Z Neylą raczej miałam słaby kontakt, ale z Rubinem całkiem dobry. Nawet brata miałam - przygarnęli jakiegoś źrebaka, jak mi się zdaje - ale nie było mi dane go poznać.

Później zniknęłam. Powody? Zepsuty komputer, nadszarpnięte relacje z rodzicami i szkoła. Mimo że była to podstawówka, musiałam trochę więcej czasu jej poświęcić.

Czym jest dla mnie HOTN? W zasadzie nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie. Nie nazwę go domem, bo dom to realne miejsce, w którym czuję się dobrze - czyli małe mieszkanko w bloku na wsi. Nie wiem, czy szczerym będzie, jeśli powiem, że HOTN jest dla mnie jakoś super ważne. Wydaje mi się nawet, że nie będzie to prawda. Ale HOTN oznacza dla mnie początki relacji z najlepszymi ludźmi, jakich poznałam przez internet. HOTN oznacza dla mnie też 'miejsce', do którego wciąż wracam i nie jestem w stanie tak zupełnie na stałe odejść. HOTN to dla mnie coś, co mimo wielu trudnych chwil ciągle trwa  i - jak mi się zdaje - trwać będzie jeszcze całkiem długo. :3



20 grudnia 2013


Kyrie.

Pamiętam jak pierwszy raz zawitałam tutaj jako Czikita, dośc irytująca postac.. w sumie to tylko trzem osobom przypadła do gustu, może czterem. W tym jednej osobie, którą chciałabym z tego miejsca bardzo pozdrowic, jeśli to czytasz to wiedz, że znowu zapomniałam hasła do GG, wybacz c: Wpadnij kiedyś na chata jeśli znajdziesz czas.

Wiele osób do których się przywiązałam po prostu odeszło, szkoła, praca, rodzina. Powiem, że to wszystko doprowadziło do tego, że sama również odeszłam. Miałam przerwę od rpg kiedy znów powróciłam do HOTN tym razem jako Kendal, opętany piesio nie chcący przyznawac się do swojej rasy.

Nie traktuje to jako zwykłą grę, komputer - krótka odskocznia od szarej rzeczywistości, nic z tych rzeczy. Mimo paru kłótni i to nie ważne, czy między postaciami, autorami to jesteście wspaniałymi ludźmi. Szkoda tylko, że nie miałam tyle szczęścia by poznac to stado od początku. 6 rocznica ? Wtedy, gdy wyście rozpalali pierwsze ognisko na polanie ja zapewne siedziałam na explorerze grając w jakąś odmóżdżającą gierkę na wyspie gier o ile w ogóle miałam wtedy internet (a pamiętam, że długo się nim nie cieszyłam).

Trwajmy, po prostu trawajmy! Bo gdy inne stada, królestwa i watahy upadają HOTN jest dalej i będzie dalej. Bo taka jest wola niewidzialnego różowego jednorożca z kluską na rogu.

Kendziu dodaj coś od siebie ?
- Error wróć.


"Chciałbym, żeby moje życie miało w końcu jakiś sens.

Dlatego błagam - zróbcie ze mnie salami!

Wasz Osioł."




22 grudnia 2013


Tam-da-dam.

Będę pisać jako autorka z czystej wygody.

Moje początki z rpg są trochę krótsze niż te Słonecznika, choć właśnie to dzięki niej jestem taka, jaka jestem. Gdyby nie to, że wprowadziła mnie w świat RPG, nigdy bym tu nie trafiła i możliwe, że była bym całkowicie inną osobą. Dziękuję za to bardzo mocno.
Ale odbiegłam od tematu. Postać Syriusza miałam już wcześniej, gdyż moje zafascynowanie postacią Syriusza Blacka sięga chyba od momentu, gdy pierwszy raz pojawił się w książce o Harrym Potterze. Chciałam stworzyć postać właśnie taką radosną, pełną życia i bądź, co bądź... Wrednego kawalarza, casanovę i jeszcze pewnie wiele cech mniej lub bardziej pozytywnych powinnam tu umieścić. Nie wiem czy mi się udało, bo w końcu Syriusz przejął wiele moich cech.
Powód, dla którego tu jestem i dołączyłam pierwszy raz? Jest tak błahy, że aż mnie śmieszy do tej pory. Otóż... Siedziałam sobie na chacie WOZ'u [Wataha Ognistej Zorzy-należałam tam wcześniej.], pisałam ze Słonecznikiem na gg i ona nagle do mnie, czy nie chcę zagrać jako szczeniak. Że ona będzie tam moją siostrą i będę mieć jeszcze kilkoro rodzeństwa. Weszła sobie Glola na chat, pogadałam z nią chwilę i praktycznie od razu ją polubiłam, ale to nie był ten powód. Później zrobiona konferencja na gg całego "rodzeństwa", Gloli i nie wiem czy kogoś jeszcze. Coraz bardziej pomysł mi się podobał. I szczerze mówiąc pewnie bym sobie z lenistwa odpuściła, gdyby nie fakt, że jakiś czas wcześniej poznałam Jujka. No i go polubiłam i trochę mi się spodobał i tak to jakoś wyszło xD" Powód najlepszy pod słońcem~! No, ale został moim bratem i w sumie mamy dobry kontakt do tej pory, więc nie narzekam. Nawet dzięki niemu, a może przez niego Ser jest homo. Miałam wielki problem z faktem, że całkiem spora część dziewczyn z HOTN, lgnęło do Sera, a ja nie umiałam sobie z tym poradzić. Starałam się nie dawać im żadnych znaków ani nic, bo po prostu nigdy nie byłam w żadnym związku i kompletnie nie wiedziałam jak mam się zachowywać względem nich.

Otóż. HOTN jest najlepszym rpg, do którego trafiłam. Poznałam tu najcudowniejszych ludzi, których uważam za przyjaciół. I wiem, że miewam swoje skrajnie leniwe odruchy i zmulam nawet całymi miesiącami, ale mimo tego myślę, że to miejsce jest moim domem. I nim pozostanie pewnie już do końca. Nawet, jeśli kiedyś skończę z virtualem, nie zapomnę o tym. Jesteście częścią mojego życia, którego się nie wyprę. Ba, nawet nie będę chciała. Dlatego też za to również Wam dziękuję.

Jesteście najlepsi.
Serek.



25 grudnia 2013


Miriel.

Pierwszy dzień. Wieczór, jakieś trzy lata i dziewięć miesięcy temu. Spotkanie, jedno z wielu, podczas których pośrodku polany płonęło ognisko, a wilcze oraz kocie pyski śmiały się do siebie nawzajem. Harmonia. Spokój. Poczucie, iż cała ta zgraja, pozornie rozbita po różnych kątach i w cieniach drzew, jest swoistą rodziną.
Wspólne opowiadanie. Snucie historii o wilkach zombie, które udawały się do pobliskiego miasta, by polować na ludzi; z czasem przeniosły swoje siedlisko do sieci kanalizacji pod miastem. Któregoś razu dwie postacie ze Stada Nocy zapuściły się w ciemną uliczkę pomiędzy domami. Jedna z nich stała się kolacją dla wilczego zombie. Druga - z nieznanych przyczyn, została przy życiu, a nawet trafiła do podziemi. W jednej ze specjalnie stworzonych sal odbywała się zabawa. Masa zombie, wilków, kotów i innych dziwnych stworzeń. Fontanna kisielu i galaretki. Światła. Muzyka. FBI i cysterna z wódką - jedna postać potrącona przez pojazd. Kosmita we wnętrzu któregoś z gości - opanował go, zabijał innych. Potem kosmita zabił nosiciela, przeszedł do kogoś innego. A ta osoba kulturalnie udała się do toalety, by wydalić złośliwca. Kosmita się nie dał. Zabił, urósł i rozpiździł świat.
Ktoś biegał dookoła i zbierał zioła. Jakaś czarna magia. Luna i Team siedzieli razem z boku. Aldieb obserwowała. Inni bawili się i rozmawiali.
Na polanę wpada Yuichi. Mówi, że stało się nieszczęście. Że kogoś potrącił samochód. Jedzie do szpitala.
Atmosfera z przyjaznej stała się wręcz grobowa. A jednak czuć było niezdefiniowaną bliżej więź między osoba na polanie. Jakby... rodzina. Tak stwierdziła Miriel.
Na te słowa Team zareagował dość impulsywnie: kazał jej uciszyć się; mówił, że stało się nieszczęście; nie czas na takie słowa; że nie jej oceniać kim jest Stado Nocy. Luna starała się go uspokoić. Za to Miriel wyszła.

Jakieś pół roku później, w sierpniu 2010 roku, na polanę zawitała wadera. Szara z bandażami na łapach. Postanowiła spróbować jeszcze raz. Tym razem przedstawiła się jako Naphill Farelle Naomi. I już została. Tak po prostu.




25 grudnia 2013


Jak wszyscy to wszyscy.

    HOTN. Definicja? Oddział dla zdrowo rypniętych ludzi i tyle.

    Pamiętam czasy jak zaczynałam z RPG, pamiętam jak ta inna, bossu Raksha mnie uczyła normalnej gry (lepiej nie wspominać jak wtedy grałam, wciąż mi się przypomina jedno. "-Jak najlepiej unieruchomić pysk wilka? -...kagańcem!" byłam głupim pokemonem, matulu). I KOLT kawałek mi się wpisało w historię. W tym samym czasie jak tam byłam, zdarzało mi się zaglądać na chat HOTN.

    Piekło, rozróba i maksymalny nieogar. Takie się rzeczy tu działy, że tego nie dało się ogarnać. Tylko czasami, jak jakoś się uspokajali, nie detonowowali i nie było przy tym zaczarodziejskigo Worka. W sumie, ten czas był takim jakby najpozytywniejszym, pozwalał się oderwać od rzeczywistości. 
     Mało to ogarnięte i ogólnikowe, ale nie potrafię tego określić jakbym chciała. Próbowałam odnaleźć się w HOTN kilka razy. Jako tygrys szablastozębny wskrzeszony przez naukowców, jako szczeniak-morderca-dracholich i w końcu jako Ćpun którym mi się tutaj najbardziej gra podobała bodajże. I był jeszcze rąbnięty, nawiedzony demonek nieokreślonego rodzaju o osobowościach z talii kart, Karte As, tak bardzo ambitne. Pewnie były jeszcze jakieś inne postaci, ale mniej ważne, których nie zapamiętałam z HOTN. Poznałam wielu wspaniałych ludzi o których nie zapomnę, czy to pozytywnie czy negatywnie.

     Raku, Baru, Alu, to praktycznie pewnie dzięki Wam istnieje jeszcze HOTN bo ostatnimi czasy to Wy je ratujecie przed upadkiem. Niech inne stada i blogi upadają po kilku miesiącach, my damy radę jeszcze przez długi czas, no nie? c:
     Ser, mutant z którym wiele mnie łączyło przez pewien czas. Pomagało mi to to kilka razy, fajnie się  z nim grało. Dużo dla mnie znaczysz, mimo wszystko. A teraz to się nawet nie odezwie. :c
     Naomi, pamiętam Cię z czasów jak nie potrafiłaś usiedzieć w miejscu, wciąż latałaś, i byłaś główną rozrywajacą towarzystwo. A teraz się zmieniłaś na bardziej ponuraka jeśli dobrze kojarzę. Dawno Cię nie widziałam.
     Kendal, często się kłócimy, nie możemy dojść do porozumienia ale i tak się fajnie nam żyje, nie? Wiem, że nie, ale to nic. I tak Cię lubię.
     O reszcie się nie wypowiem bo ich nie pamiętam, nie znam lub nic o nich nie wiem, wybaczcie.

     HOTN jest dla mnie drugim domem, wiele razy mi pomogło ogólnie sobą jak nie potrafiłam sobie poradzić z problemami, tylko dlatego, że mogłam pograć.
     Uwielbiam Was ludzie i oby HOTN żyło jeszcze przez wiele lat. Oby wciąż było wielka rodziną dostępną dla wszystkich i oby doszlo kilku nowych członków którzy by je ożywili.


Przy okazji, wszystkiego najlepszego z okazji świąt i Wesołych Świąt i Nowego Roku.


    Wiem, że nie zrobiłam praktycznie nic dla stada i moje zdanie niewiele znaczy ale chciałam sie wypowiedzieć, bo jak wszyscy to wszyscy, ale nie mnie oceniać innych.

a przy okazji, weź ktoś zrób zaczarodziejskie coś i wywal z miłosnych Sera i Asmo, dziękuję.



25 grudnia 2013


Hm...

    Nie ma to jak kreatywne rozpoczęcie posta, tak, wiem, wybaczcie mi to, ale inaczej rozpocząć go nie mogłam, czyt. nic lepszego nie wymyśliłam. Wypowiem się jako autorka, bo tak mi po prostu łatwiej.

    HOTN - nie jest moim pierwszym blogiem grupowym, ale przez ten rok spędzony tutaj już stał mi się bardzo bliski. Wy również, bo przecież to autorzy tworzą tę niezwykłą społeczność, atmosferę, która mnie urzekła.
    Trafiłam tutaj całkiem przypadkiem i taka jest prawda. Kiedy mój pierwszy blog grupowy - gdzie udzielałam się jeszcze jako Nyks - upadł po, bodajże, około dwóch latach mojego tam urzędowania właściwie od samego początku jego istnienia, szukałam innego, by się móc zapisać, znów stworzyć postać, wczuć się w nią i grać. Dłuuugo nie mogłam takowego znaleźć, pomijając parę innych epizodów, aż pewnego razu kliknęłam w link prowadzący tutaj i stwierdziłam, czemu nie? Pojęcie stada, grania zwierzęciem, było mi całkiem obce, ale magia już nie, więc się zapisałam - nie żałuję tego ani troszkę. Troszkę się obawiałam, czy dam radę się wpasować - HOTN ma długi staż, wiele z Was się już znało, a ja byłabym "tą nową", jednak za bardzo chciałam dołączyć, by przeszkodziły mi te myśli. Rakshasha powstała właściwie samoistnie, już moje wcześniejsze postaci nosiły takie imię, i mocno się z nią związałam. Pamiętam jak ktoś mnie mylił z inną Rakshą, która kiedyś tu była - trochę się czułam tym zmieszana, bo, jak już wspominałam, HOTN istnieje już bardzo długo i wydawało mi się, jakbym była "nie na miejscu." Teraz się już wkręciłam i cieszę się niezmiernie, że mogłam Was poznać.
    Baru, Asmo, Syriusz, Dalia, Aldieb, Error oraz Kayoko, Seth - których już tu nie ma - wszyscy, mniej lub bardziej, staliście się mi bliscy, chociaż znam właściwie tylko wasze postaci. Pamiętam niemal każde nasze granie na czacie, imprezy, polowania, ogniska, zwykłe wieczory, rozmowy, nawet czasem spięcia. Górskie wycieczki z Baru, mym braciszkiem kochanym, rozmowy i czasem wygłupy z Asmo na czacie, pogawędki z Syriuszem, lot oraz zabawa z żywiołami z Dalią, misję moją i Alu, imprezę organizowaną przez Error, wzięcie na powietrzną wycieczkę Kayoko, moja ciekawość i rozmowy z Sethem - jest tych wspomnień wiele więcej, ale z tego głównie Was pamiętam. Możliwe, że zachowywałam, zachowuję się, nieco sztywno, jednak musicie mi to wybaczyć, ale tutaj akurat ta moja strona zwykle się ujawnia - utożsamiam się z Rakshą, taka prawda, dlatego nie chcę się z nią żegnać jeszcze baardzo długo. Jest to pewna obietnica z mej strony...
    Mam nadzieję, że HOTN będzie trwać, póki my ciągle o nim pamiętamy i nawet jeśli zdarzają się przestoje w aktywności, to blog za każdym razem ożyje na nowo.
    Wszystkim Wam chciałabym jeszcze życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, by okazał się on jeszcze lepszy, niż ten przemijający.

    Dziękuję.


3 grudnia 2013

Realizm. [Asmodeusz]

2 grudnia 2013

Realizm

    Strach przed śmiercią i złem jest jednym z największych, pętającym nasze umysły.
    Jednak niektórzy przeczą instynktowi przetrwania, niwelując go, niszcząc ból i cierpienie.
    Stają się Wyklętymi, podążającymi własną ścieżką świata. Nie stoją po żadnej ze stron, jednak przydzieleni są do Ciemności. Dlaczego? Ponieważ budzą w nas przerażenie. Któż nie bałby się istoty zabijającej by się pożywić i przetrwać? Robią to samo, jednak widzą to w innej kategorii. Nie potrafią traktować ich jak siebie samych.
    I są karani. Każdy kto nie docenia Dzieci Ciemności zostanie przemieniony w jedno z nich lub posłuży za ich posiłek. Jest też trzecia opcja, nie krzywdząca nikogo. Nie będą zwracać uwagi na nich, udając, że oni nie istnieją.
    I co wtedy? Świat udawałby, że tajemnicze zgony i zniknięcia nie mają miejsca, a niektóre z tych dziwnych zdarzeń są błędami w raportach, obliczeniach. Dzisiejszy świat jest zbyt przyziemny by móc zapanować nad lękiem.

    Asmodeusz odłożył książkę na stolik, stojący przed kanapą. Podciągnął nogi, siadając po turecku. Dłonie oparł na łydkach, wbijając wzrok w okładkę książki. Ciemna oprawa, ozdabiana skórą i złotymi elementami była miła dla oka. Treści zawarte na pożółkłych, rozpadających się stronach już nie za bardzo. Ale cóż, mus to mus. Chęci poznania też go jakoś zmusiły do dowiedzenia się czegoś o historii potworów do których teraz sam należał. Budziło to w nim teraz złość, a dawna miłość rodziła nienawiść. Dać zakuć się w pęta czasu z powodu jednego głupiego uczucia którego miał zamiar już nigdy do siebie nie dopuszczać. Wampiry jednak powinny być wybitne co do ostatniego. Nie sprowadzałyby dobrych ludzi na drogę nieszczęść i cierpienia, a sobie by też ulżyły. Jednak były plagą niemożliwą do powstrzymania, więc nie dałoby się tego opanować. Co może jeden skrzywdzony facet z psychiką dziecka i takim samym rozumowaniem? Nic nie może, bo w myślach i w mowie każdy jest mocny, ale jeśli dojdzie do czynów to lepiej nie wspominać o tej porażce.
    Podniósł się, bez życia kierując w stronę kuchni, gdzie usiadł przy stole. Gdzieś kątem oka mignęła mu plama czerwieni. Nigdy nie mogła odpuścić poważnej, dorosłej rozmowy. Zawsze musiała wyczuć gdy krwiopijca tracił wiarę w siebie, w innych i cały świat. Kościej pod postacią dziewczyny przystanął przy przyjacielu, przytulając jego głowę do klatki piersiowej. Często ten drobny gest pozwalał na przywrócenie go do normalnego funkcjonowania. Uśmiechnął się z wdzięcznością, starając się zatuszować obecny nastrój. A jednak Glyzerin wyczuła, że Potworek nie chce ani pomocy, ani rozmowy i jest to stan zaawansowanej choroby psychicznej zwanej samotnością z powodu braku miłości. Dobrze, że jej to nigdy nie dotknęło i nie dotknie. Westchnęła ciężko i pocałowała go w czoło, odchodząc do salonu.
    Takie stany dotykały go raz na jakiś czas, bez uprzedniego uprzedzenia chociażby jakimś drobnym znakiem. Założył wesoło kolorowe trampki, bluzę i wyszedł z domku. Niby zima, niby śnieg, a on i tak jeszcze bardziej nie czuje zimna. Kolejna rzecz której nienawidził. W sumie, w swojej wampirowatości nienawidził wielu rzeczy. I sam na siebie był wściekły, że pozwolił na coś takiego. Odruch chwili którego będzie żałować do końca tego nędznego świata. Wsunął dłonie do kieszeni, tępym wzrokiem patrząc przed siebie. Nogi automatycznie niosły go w to spokojne miejsce, gdzie było mało osób, a jakikolwiek ruch ograniczał się do minimum. Stary, opuszczony park na pagórku ze zniszczonym, miniaturowym placem zabaw. Widok był trochę niesamowity. Chociaż dla zwykłego człowieka byłby po prostu brzydki, przeciętny i niewarty uwagi. Usiadł na huśtawce, kołysząc się powoli z wzrokiem przesuwającym się po konturach budynków ciemnego, szykującego się do snu miasta. Brak na niebie było gwiazd, Księżyc zasnuwały grube chmury, zwiastujące śnieg. Oparł głowę o metalowy pręt podtrzymujący siedzisko huśtawki. Szelest w krzakach ogołoconych z liści nie zwrócił jego uwagi. Dopiero gdy rudo-czarny kot o zielonych ślepiach wskoczył na kolana Wilkowatego, ten spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko. Wziął go na ręce i powolnym krokiem ruszył w kierunku domu. Zwierzak był spokojny. Widzieli się kilka razy, ale Asmo miał nadzieję, że może jednak kot ma jakiś dom. Sądząc jednak po jego zachowaniu, wyglądzie i tym, że nikt tego kota nie znał z okolicy postanowił wypełnić nim pustkę w sercu. Uśmiechnął się lekko, odsłaniając wydłużone kły.
    - Nazwę Cię Syriusz.

    Miłość nie warta jest jakiegokolwiek cierpienia. Zawsze będzie sztuczna i kłamliwa. Nie warta jest zachodu. Nigdy nie będzie prawdziwa i wieczna.

Głupie bajki dla dzieci, głupie "żyli długo i szczęśliwe".

28 listopada 2013

Północ cz. II [Naphill Naomi]

27 listopada 2013

Północ cz. II

    Poranek powitał mnie złocistą łuną. Promienie słoneczne zatrzymywały się na delikatnej mgle, która unosiła się nad zimną po nocy ziemią. Budynki i wszelka inna infrastruktura zdawały się być skąpane w złotym dymie. Miasto ożywało: na ulicach pojawiali się pierwsi ludzie - kupcy, którzy najwcześniej otwierali swoje przedsiębiorstwa, by móc przygotować się na przyjęcie porannych klientów. Udało mi się dostrzec także młodego mężczyznę w dziwnej szacie, niby sutannie. Był zapewne praktykantem; przyszłym kapłanem kultu Jedynego Słusznego Pana. Podczas pobytu w mieścinie odnalazłam świątynię im. św. Dawida. W lot więc pojęłam do jakiej sekty należy budynek.
   Wyszłam z zaułka, w którym spędziłam noc, rozprostowując łapy, przeciągając się. Czułam i słyszałam, jak moje stawy cicho narzekały na chłód i wilgoć. Powędrowałam w kierunku rzeźni z nadzieją, że załapię się na jakiś smaczny kąsek. Rzeźnik, dość pogodny mężczyzna o dość krągłych kształtach i pucułowatej twarzy, zmarszczył brwi, gdy tylko mnie ujrzał. Rzucił mi jakieś ochłapy, a gdy tylko je pochłonęłam, kazał mi uciekać.
   Udałam się do świątyni - lśniącej w porannych promieniach. Była to sporych rozmiarów budowla, przywodząca na myśl romańskie katedry w Niemczech - zwarte, osiadłe kompleksy o rozbudowanych masywach zachodnich; niekiedy z założeniem dwu-chórowym. Obiekty te wzbudzały podziw, ale jak od gotyckich, wertykalnych kościołów. Podczas gdy francuska Notre Dame, lekka i ozdobna, przypominała ażurową serwetę, klejnot w królewskiej koronie, romańska Spira emanowała siłą i potęgą godną bitnych władców. Właśnie taka była świątynia Davida Walkera - stanowiła syntezę miejsca kultu i zarazem warowni na wypadek niebezpieczeństwa. Dwie wieże dumnie zamykały w swych potężnych ramionach skromną w dekoracje fasadę. Nawa główna, zwieńczona dwuspadowym dachem, była tylko niewiele wyższa od naw bocznych - przykrytych pulpitami; nie miała też okien - typowe cechy pseudobazyliki. Korpus przecinała stosunkowo płytka nawa poprzeczna; a na skrzyżowaniu z nawą główną wyrastała kolejna, nieco większa od fasadowych, wieża. Podłużną bryłę zamykała półokrągła apsyda z czterema dobudowanymi kaplicami.
   Zbliżyłam się do bocznego wejścia, znajdującego się w południowej ściance transeptu. Drzwi były lekko uchylone. Prześlizgnęłam się przez otwór i czmychnęłam do środka. O ile słońce poczęło ogrzewać zziębniętą ziemię, to wewnątrz katedry było panował przejmujący chłód  - grube mury stanowiły świetną izolację od świata. Panował przyjemny półmrok; gdzieniegdzie tylko płonęły pochodnie. Ołtarz, zapewne marmurowy, zapełniony był świecami. Wnętrze, podobnie jak zewnętrzne dekoracje, było proste, niemalże surowe. Kolumnady oddzielające przestrzenie poszczególnych naw delikatnie rysowały się w półmroku, podtrzymując dość wysoki fryz, na którym opierało się krągłe sklepienie kolebkowe. Jedynym elementem, który zdawał się być całkiem innej epoki, były kaplice, widoczne już z zewnątrz. Tuż za ołtarzem wyraźnie odcinały się cztery wgłębienia, wypełnione masą złotych ornamentów. W każdej kapliczce widniał obraz. Gdy podeszłam bliżej i zadarłam łeb do góry, mogłam dokładniej określić, co na nich widniało.
   Pierwszy od południa na pierwszy rzut oka zdawał się być cały czarny - słabe światło, dodatkowo rozpraszane przez metaliczne ozdoby, zatarło wszelkie niuanse dzieła. Dopiero po chwili dostrzegłam granatowe smugi i jaśniejsze pasma. Pióra, jakby spadające z ciemnego, burzowego nieba. Na lekko zaznaczonym piaszczystym podłożu leżała gruba księga z jakąś inskrypcją na okładce, a za nią stała świeca o wątłym płomieniu.
   Kolejny obraz, bliżej symetrycznej całej katedry, przypominał portret reprezentacyjny. Przedstawiał on dość majętnie ubranego młodzieńca na tle czerwonej draperii, zza której nieśmiało wyglądała antyczna kolumna z kanelurami. Mężczyzna trzymał w dłoni otwartą księgę, drugą dłonią wskazywał na pożółkłe, zapisane stronice. Przypominał on szlachcica-poetę, który propaguje swą twórczość, zachęca do pisania, obiecując jednocześnie pewny zysk. Barokowa kampania reklamowa.
   Trzecia rama obejmowała scenę niczym z Nowego Testamentu - Ukrzyżowanie. Lecz bez krzyża. Na kruczym tle widniała stojąca sylwetka nagiego mężczyzny, okrytego jedynie białym, ekspresyjnie odwzorowanym perizonium. Jego ręce swobodnie zwisały wzdłuż ciała. I nie byłoby w tym nic dziwnego... gdyby postać miała głowę. Całość wzbudzała niepokój: idealizujące ukazanie człowieka... inwalidy. Martwego. Wybrakowanego. Można by to nazwać profanacją ciała.
   Na ostatnią ilustrację jedynie zerknęłam -  czara ognia, także na ciemnym tle. Puchar dzierżący ogień podtrzymywany był przez parę rąk wyłaniających się z mroku.
   Kątem oka dostrzegłam ruch. Jednak nikogo tam nie było. Stałam sama w prezbiterium. Lecz znów zdawało mi się, że coś się poruszyło. Jakby... drgnął cień? Zastrzygłam uszyma, wytężyłam wzrok. Zadałam chyba najgłupsze pytanie, jakie mogłam:
   - Ktoś tu jest?
   Odpowiedziała mi cisza. Poczułam się nieswojo. Zdębiałam, gdy usłyszałam chichot. Śmiech poniósł się echem po ogromnej przestrzeni katedry, odbijając się od ścian i arkad między nawami. Potem rozległ się cichy, lekko zachrypnięty głos.
   - Co Dziecię Nocy robi tak daleko od domu?
   Nie wiedziałam, co robić. Co odpowiedzieć?
   - Nie będę rozmawiała z kimś, kogo nie widzę. - wyrecytowałam, niby z tomiku poezji. - Pokaż się, kimkolwiek jesteś.
    Nastała cisza. Głos nie pojawił się już, nie usłyszałam też żadnego szurania, czy czegokolwiek, co wskazywałoby na przemieszczanie się nieznajomej istoty. Sądziłam, że intruz zniknął, albo to halucynacje z niedożywienia. Potrząsnęłam lekko łbem. Wydawało mi się, że moje ciało nie jest na tyle wyczerpane, by tak oddziaływać na stan umysłu. Przecież nikt z tych okolic nie mógł wiedzieć skąd przybywam i kim jestem.
   Oddaliłam się od kaplic, rzucając ostatnie spojrzenie ku bezgłowemu bóstwu. Przeszłam z prezbiterium do transeptu, a potem nawy głównej. Idąc między rzędami ciężkich, drewnianych ław, zarejestrowałam dziwny dźwięk, który obijał mi się o uszy. Słyszałam ogrom tego miejsca. Przestrzeń. Ciężar stuleci, od których ta katedra obserwuje miasto i polemizuje z wiecznie żywymi płomieniami pochodni i świec.
   Zatrzymałam się u otwartych na oścież drzwi, prowadzących do narteksu. Rozejrzałam się jeszcze raz po wnętrzu monstrum, które wyszło spod dziesiątek, a może i setek ludzkich rąk. Usłyszałam jakiś szmer. Znowu. Tym razem nie rozległ się blisko mnie, lecz na drugim końcu świątyni. Zauważyłam światło - ktoś otworzył drzwi, którymi przed paroma minutami weszłam ja. Dostrzegłam ludzką sylwetkę. Podobną do praktykanta, którego miałam okazję obserwować niedługo po przebudzeniu.
   Stwierdziłam, że widok zwierzęcia w miejscu sacrum nie będzie przychylnie rozpatrzone, więc czym prędzej udałam się do przedsionka i do wyjścia głównego. Po drodze potknęłam się. Szybko jednak złapałam równowagę. Bandaż na mojej prawej łapie rozwiązał się w dużej mierze i zamiatał podłoże. Do niczego się nie nadawał. W sumie, i tak bandaże te były zbędne - stanowiły jedynie kamuflaż. Chwyciłam brudne krańce zębami i zerwałam płótno; rzuciłam je na ziemię. 
   Gdy rozprawiałam się z drugim opatrunkiem, znów usłyszałam głos. Tuż obok mnie.
   - Przeszłość fundamentem tego, co jest teraz, czyż nie? Trudno utrzymać cztery ściany z dachem, bez podłoża.
   Momentalnie podniosłam łeb ku górze i na prawo - gdzie powinna stać postać. Snop światła, wdzierający się do narteksu przez uchylone wrota, padał idealnie na czarną kotkę. Była drobna, wręcz filigranowa. Okazałe niegdyś uszy były ponadgryzane w paru miejscach, wybrakowane. Chudziutki ogonem, niczym kawałek sznurka oplatał równie wątłe łapki. Mimo niepozornego wyglądu, od kotki biła pewność siebie, a złociste ślepia tętniły życiem. Nim zdążyłam zastanowić się nad znaczeniem jej słów, przemówiła ponownie:
   - Jesteś Naomi, prawda? Słyszałam o tobie co nieco. Czemu zaszłaś tak daleko od domu? Wątpię, żebyś się zgubiła. Szukasz czegoś?
   Natłok pytań i informacje, jakie miała o mnie ta kocica, zbiły mnie z tropu całkowicie. Zdawało mi się, że katedra zaczęła oddychać - czułam lekki powiew powietrza od wnętrza; sierść na moim grzbiecie odruchowo nieco zjeżyła się. Pozbyłam się bandaży do końca.
   - Kim jesteś? I skąd mnie znasz? - zapytałam, bez większego namysłu.
   Ku mojemu zaskoczeniu, rozmówczyni zaśmiała się. Białe kiełki błysnęły w świetle.
   - Nie czas na to i miejsce, Naomi. Pozwól mi rozdawać karty, nie zawiedziesz się. - mówiąc, prześlizgnęła się przez szparę w drzwiach i zniknęła mi z oczu. Nie chcąc jej zgubić, również wyszłam. Czekała na mnie. Złote ślepia wpatrywały się we mnie, jak gdyby chciały przewiercić mnie na wylot.
   - Wiem po co tu przybyłaś, zagubiona duszyczko. - czarna zmrużyła ślepia. Cały czas miałam wrażenie, że na jej pyszczku błądzi uśmieszek. - Szukasz Stowarzyszenia Nocy, prawda? Też go szukam. Masz już jakiś trop?
   Kolejny natłok pytań, i to tak trafnych, wzbudził mój niepokój. Ta mała szkarada była zbyt pewna siebie. Zastrzygłam uszyma.
   - Skąd te pytania?
   - Bo są uzasadnione.
   - Bez sensu...
  - Owszem, ma to sens. A jaki sens ma zakrywanie tych blizn? Skoro zdecydowałaś się na ich zachowanie podczas kreowania nowego ciała, to chcesz o nich pamiętać, albo masz do nich sentyment - zazwyczaj przecież dążymy do doskonalenia siebie, prawda? A takie paskudztwo jest skazą.
   Poczułam jak serce we mnie zamarło. Wiedziała zbyt wiele o mnie, podczas gdy ja nie wiedziałam praktycznie nic. Po jej komentarzu poczułam dyskomfort, chciałam znów zakryć pozostałości po ranach - zdawały się piec i swędzieć. Miałam wrażenie, że wszyscy je widzą, czytają z nich moja historię, niczym z otwartej księgi.
   - Kim jesteś i skąd masz te informacje? - zapytałam wprost.
   Kocica przecięła ogonem powietrze, a jej oczy zdawały się pałać jeszcze większym zainteresowaniem moją osobą.
   - Jestem Filaret. Niegdyś odwiedziłam tereny twojego stada, przywiedziona energią, która tam zamieszkiwała. Wraz z momentem, gdy impuls osłabł, wróciłam tutaj. A teraz, nie przedłużając, chodź za mną. Pokażę ci jak znaleźć to, czego szukasz.
______________________________________________________________
Tak historyczno-sztucznie - macie takie piękne opisy. Zrozumienie opisu katedry dla bardziej ambitnych i zaintrygowanych dziwnymi nazwami.
W następnej części będzie więcej akcji, aniżeli opisów - coby Was nie zanudzić.

24 listopada 2013

Przepowiednia [Baru Saya]

Historia ta jest znana tylko jednej istocie z tego stada. Stwierdzam jednak, że podzielę się nią z wami wszystkimi, aby rozświetlić kilka ostatnich wydarzeń.

***  

Basior wyskoczył na brzeg i otrzepał się z szerokim uśmiechem, przyglądał się Jej wyraźnie zadowolony
- Fajnie wyglądasz - położył się obok nadal uśmiechnięty, przymknął powieki i wciągnął głośniej powietrze - uwielbiam to miejsce - wyszeptał i spojrzał na zamknięte oczy wilczycy.
- Mrrr... - mruknęła iście zadowolona. Otworzyła oczy i ze zdumieniem napotkała krwiste ślepia Basiora. Spuściła szybko wzrok i przewróciła na brzuch składając skrzydła - opowiesz mi coś ? - zapytała.Wilk odwrócił łeb w przeciwną stronę kiedy Dalia zmieniała pozycję, spojrzał na nią dopiero, gdy usłyszał pytanie, uśmiechnął się ponownie.
- Opowiedzieć? Hm... Nie wiem czy jestem dobry w opowieściach. Wolisz wesołe czy smutne historie? - zerka na nią zaciekawiony. Zastanowiła się chwilę.
- Życiowe... - szepnęła, nieśmiało na niego zerkając - z elementami i smutnymi i wesołymi - dodała po chwili. Westchnęła i spojrzała na spadającą wodę wodospadu. Zamyślił się spoglądając w niebo.
- W takim razie mogę Ci opowiedzieć historię o dwóch wilkach - spojrzał na nią z lekkim uśmiechem
- o tym, jak przeciwieństwa się przyciągają. Zainteresowana? - patrzy jej w oczy. Chytry uśmieszek przyozdobił jej pyszczek. Podczołgała się bliżej niego i oparła łeb na łapach.
- Opowiadaj - poprosiła patrząc w jego szkarłatne oczy. Chrząknął.

- Pewnego dnia urodziły się dwa wilki, ten sam czas, miejsca iście podobne, a jednak tak odległe, że owe wilki nie miały prawa wiedzieć o sobie. Legenda głosi, że taki rodzaj ,,bliźniaków,, jest niezwykle rzadki i wyjątkowy. Dlaczego bliźniaków pewnie spytasz - spogląda na nią z tajemniczym uśmiechem - nazwano tak ich nie ze względu na identyczny wygląd. Ze względu na to, że jak to bliźniaki, jeden był dokładnym przeciwieństwem drugiego.

Patrzy na jej pysk, aby zorientować się czy choć odrobinę jest zainteresowana. Słuchała z zainteresowaniem jakie można było dostrzec tylko u uczniów, którzy w swej ambicji chcą prześcignąć mistrza. Nic nie było w stanie jej oderwać od wsłuchiwania się w jego głos
- Dalej... - szepnęła ciszej niż mogło się wydawać to możliwe. Uśmiechnął się lekko pod nosem.

- Jeden z nich, mieszaniec dobermana z wilkiem, o sierści niczym likaon i oczach okrytych tajemnicą, nazwany został Malum, drugi, wilk czystej krwi, czarny jak noc o oczach niezwykle urodziwych - Bonum. Przeze mnie nazwani Zły i Dobry. Który przydomek pasuje do którego? To już sama ocenisz, przy końcu opowieści. Życie obu miało swoje zloty i upadki, jednak dla wielkich mędrców wiadome było, że ich przeznaczeniem jest... - spojrzał na nią znowu z tym tajemniczym uśmiechem - jest stać się jednością. 

Kąciki jej smolistych warg uniosły się ku górze. Nadstawiła uszu nie chcąc uronić ani słówka. Nagle poczuła gorąco i kropelki potu na skórze. Zerknęła niepewnie na samca i przybrała ludzką formę. Uśmiechnęła się przepraszająco i położyła na ziemi.
- Mów dalej... - poprosiła cicho, uciekając wzrokiem, zmieszana. Odruchowo i on przybrał postać humanoidalną, siedział w siadzie skrzyżnym, dłonie ułożone miał za plecami, podpierał się. Omiótł dziewczynę wzrokiem fiołkowych ślepi, zatrzymał wzrok na jej tęczówkach i puścił z uśmiechem oczko.

- By wszystko stało się dla Ciebie jaśniejsze, dodać muszę, że oba wilki wychowywały się w nieco staroświeckich stadach. Malum żył w gromadzie wierzącej w przepowiednie, jedną z tradycji było, że wilczyca spodziewająca się potomstwa wyruszała do stadnego proroka, aby dowiedzieć się czegoś o szczenięciu. Na jego nieszczęście prorok przepowiedział u nienarodzonego wybicie całego ich stada, przez co malec, jeszcze nie narodzony, obdarzony był nienawiścią od wszystkich członków, nawet własnego ojca. Tylko matka nie wierzyła w słowa przepowiedni. W rodzinie Bonum'a było inaczej, szczenie po porodzie nie posiadało imienia, wierzono, że imię jest częścią charakteru danego osobnika, dlatego nazywano maluchy dopiero wtedy, gdy pokazywały swoją prawdziwą naturę. Temu zdecydowanie bardziej się poszczęściło, jako przeciwieństwo "bliźniaka" był uwielbiany w stadzie, za swoją pogodę ducha - zamilkł na chwilę, nie odrywał od niej wzroku - mimo wszystko jedna cecha łączyła te wilki... Oba stały się utrapieniem swoich własnych rodzin.

Znów ten tajemniczy uśmiech. Ciemny rumieniec wystąpił na jej lico. Spuściła zawstydzona wzrok. Słuchała go uważnie wystawiając twarz na łagodne podmuchy wiatru. Kątem oka lustrowała jego sylwetkę. Gdy przerwał zerknęła na jego twarz. Wydawała się być zmieszana. Ułożył się obok niej, na boku, podpierał głowę na ręce, aby nie stracić dziewczyny z oka. Na chwilę spuścił z niej wzrok i wplątał palce w długie źdźbła trawy, jednak zaraz potem znowu uchwycił jej spojrzenie z tradycyjnym uśmiechem.

- Malum zmuszony był szybko dorosnąć, kiedy trochę podrósł, schwytano go i zamknięto w odosobnieniu. Tam odwiedził go ojciec, Alpha stada, i poinformował o śmierci matki. Malum dostał szału, wtedy pierwszy raz odkrył moc swoich oczu, przypadkiem wtargnął do umysłu ojca i zobaczył, że to on jest mordercą jego rodzicielki. Serce wilka przepełniło się mrokiem - chwila przerwy - w tym samym czasie Bonum przeżywał najlepsze chwile młodości, z wesołego samotnika stał się obiektem westchnień wielu wilczyc, jednak on trzymał się tylko jednej. Starszyzna stada nie bardzo za nim przepadała. Dlaczego? Uwierz mi na słowo - zaśmiał się - straszny z niego był dowcipniś. Nikt nie spodziewałby się, że już za tak krótki czas, role "bliźniaków" zmienią się, szczęśliwy będzie cierpiący, cierpiący zażyje szczęścia. 

Patrzył na dziewczynę trochę nieobecnym wzrokiem, nadal się uśmiechał. Urwał źdźbło trawy i przejechał nim po jej ręce.
- Podoba się coraz bardziej czy coraz mniej? - zapytał. Spuściła wzrok na swoją dłoń, jednak jej nie cofnęła. Przez cały ten czas rosło jej zaciekawienie. Odwróciła wzrok i spojrzała w górę. Jej myśli krążyły, gdzieś przy postaciach o których mówiła Baru. Wyrwana z tego zamyślenia w pierwszej chwili zastanawiała się jaki było pytanie po czym się zarumieniła.
- Coraz ciekawsze. - Przyznała wreszcie. Zastanawiała się chwilę. Podniosła się z ziemi i nieśmiało spojrzała mu w oczy. Włosy opadły jej na ramiona rdzawą falą, jednak słońce dało im efekt jakby płonęły żywym ogniem - Baru..? Czy.. - zawahała się. Nabrała w płuca powietrza i podjęła wątek na nowo - Czy tęsknisz za rodzicami i... - szukała odpowiedniego słowa. - ...i innymi ze swojej watahy ? - wyszeptała. Uśmiechnął się nikle i założył jej włosy za ucho, patrzył w oczy.
- Czy tęsknie? - pokręcił głową - prawdę mówiąc nie doznałem jeszcze tego uczucia, trudno mi więc odpowiedzieć - zamyślił się na chwilę i położył na plecach. Spojrzał w niebo, po chwili jednak wrócił wzrokiem do dziewczyny - nie czuje z nimi rodzinnej więzi, może to trochę brutalne, ale na tą chwile są dla mnie zwykłymi informatorami - uśmiecha się do niej - a inni to kompletnie mnie nie interesują, teraz jestem tu. Jeżeli chodzi o przeszłość chce ją poznać, ale do niej nie wracać.
[...]
Ułożyła pysk na łapach.
- Baru ? Opowiesz mi co było dalej ? - zapytała patrząc na niego.
- Jak się wysilisz na uśmiech i zdradzisz mi na czym skończyłem to owszem, dokończę - uśmiechnął się szerzej. Uśmiechnęła się.
- Hm... To chyba było coś o tym, że ,,bliźniaki'' zamienią się miejscami czy jakoś tak - spojrzała na Baru lekko zakłopotana.
- Ach, no tak, już pamiętam - chrypnął głośniej.

- Bonum był niezwykły w swojej pogodzie ducha, tolerancji czy bezinteresowności. Pomagał, bo uważał, że należy pomagać, nic więcej nie było mu do tego potrzebne. Rzecz jasna, mimo wszystko, jak prawie każdy z nas, miał wrogów. Starali się oni uprzykrzyć mu życie, a on wydawał się nie do złamania. Jednak zawsze musi być ten pierwszy raz. Bonum miał wszystko, obojga rodziców, stado, ukochaną wilczycę, wszystko co było ważne dla wilka w jego wieku. Jak to jest? - spojrzał na wilczycę tajemniczym wzrokiem -  nie dość, że ktoś zada Ci cios w plecy, to jest to istota, której ufasz nad życie. Jak to jest? - chwila milczenia - Bonum się dowiedział. Jego ukochana wilczyca złamała mu serce, roztrzaskała na małe kawałki. Właśnie wtedy przeżywał najgorsze momenty swojego życia, na długi czas zamknął się w sobie, nie przywykł do porażek - pokręcił głową - w tym samym czasie Malum przeżywał rozkwit, można to tak ująć. Żył nienawiścią, która dawała mu niezwykle dużo siły. Stado obawiało się go, obawiało się spełnienia przepowiedni, więc nadal trzymano go w zamknięciu. Jednak ten zdołał uciec. Uciekł i przysiągł zemstę. Poznał wiele nowych istot, które pomogły mu w rozwijaniu swojej mrocznej strony, rozwijaniu zdolności. Wyrobiono w nim niezwykle wielką samoocenę, bano się go, co najbardziej sprawiało radość młodemu wilkowi. Stał się na tyle egoistyczny i apatyczny, że w przypadku sprzeciwu potrafił zabić nawet swoich sprzymierzeńców. Właśnie ten okres uważał za odpłacenie wszystkich złych chwil. To był dla niego raj, dopóki nie wybił wszystkich będących przy nim, dopóki nie został sam. Nie dla tego, że poczuł się samotnie, nie... - spojrzał na wilczycę lekko nieobecnym wzrokiem - po prostu nie miał już kim pomiatać, nie było już kogo zabić... 

Zamyślił się i utkwił wzrok w nieznanym mu punkcie. Słuchała go z rosnącym zainteresowaniem. Z każdym słowem czuła narastające w niej napięcie. Gdy przerwał przyglądała mu się.
- I co się z nimi stało? - zapytała cicho, nieśmiało. Uśmiechnął się lekko.
- Pytasz co się z nim stało? - spojrzał na wilczycę.

- Zupełnym przypadkiem trafił do sporego stada. Nie wiedząc czemu dołączył do niego, był oziębły, oschły, apatyczny, niezbyt lubiany. Jednak zwrócił uwagę pewnej wilczycy, zakochała się w nim - jego oczy zrobiły się bardziej puste -  rozumiesz? W nim. Ranił ją, ale ona go nie opuściła. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo ją pokochał - pokręcił łbem - tak na prawdę, to właśnie ten okres był najszczęśliwszym z całego życia wilka, tyle, że on nie zdawał sobie z tego sprawy. Zmienił się, chociaż nadal żył zemstą - zamilkł na chwilę, jego wzrok wrócił do normy, uśmiechnął się ciepło do wilczycy - Bonum nadal żył w swoim odosobnieniu, nie chciał z nikim gadać, nikogo widzieć, nawet na ten czas opuścił stado. Kręcił się tylko w jego pobliżu, schudł, nawet bardzo, zmarniał, nie uśmiechał się. Znalazł sobie miejsce, urwisko... Siedział nad nim godzinami, dniami i nocami, siedział i rozmyślał. Nad czym? Myślał co by tu w swoim życiu zmienić.

Uśmiechnął się szeroko. Utkwiła wzrok przed siebie. Rozmyślała co ona by zrobiła na miejscu Maluma.
- Dowiedział się co chce zmienić? - zapytała. Sama już znała odpowiedź na to pytanie. Spojrzał z uśmiechem na wilczycę,
- Tak, dowiedział.

- Bonum w końcu wrócił do stada, wrócił taki jaki był wcześniej, wesoły, uśmiechnięty. Jednak nie pobył tam długo, znowu stał się samotnikiem, pozytywnie nastawionym ale samotnikiem. Z niewiadomych mu przyczyn chciano z niego zrobić popychadło, myśleli, że pozwoli na to. Stało się jednak inaczej, odegrał się na wszystkich, którzy traktowali go z góry. Jak już wcześniej wspominałem, nie należał do agresywnych, złość okazywał zaczepkami, żartami. Tak też właśnie zakończył pobyt w swoim stadzie. Zepsuł najważniejszą uroczystość stada, ośmieszył parę Alpha i znokautował ich syna. Zanim został wygnany, pożegnał się ze swoimi i ruszył w świat - zaśmiał się lekko i puścił jej oko - Malum... - przerwał na chwilę i westchnął ciężko - Bonum się pozbierał, a więc Malum musiał upaść. Dokonał swojej zemsty. Stare stado tak bardzo chciało chronić się przed nim, że zasiało w jego sercu żądzę zemsty. Przepowiednia się dokonała. Zamordował wszystkich, ojca także. Wrócił do nowego stada, wrócił do ukochanej, został ojcem - pokręcił łbem - jednak nie na długo, znowu był zimny i apatyczny, oszalał... Nie miał celu w życiu, musiał zabijać, a nie miał kogo. Nie potrafił kochać, znikał. Kiedy urodził się jego syn mało kiedy miał go nawet na rękach. Potem... Dowiedział się, że ta która była przy nim oddała się innemu. Ta którą obdarzył uczuciem, nie dbał o to uczucie ale kochał. Chciał ją zabić i zabrać syna. Spróbował - spojrzał smutno na wilczycę - jednak nie dał rady i po prostu zniknął ze stada - zamilkł i spojrzał w głąb lasu - dotknął dna. Bonum sięgał zenitu - spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, jednak nie do końca był on radosny - wtedy nadszedł dzień ich spotkania...

Wsłuchana w jego słowa nie spostrzegła ciszy jaka między nimi zapanowała po ostatnich słowach. W końcu potrząsnęła łbem i spojrzała na Samca.
- Co było dalej? - zapytała z powagą w oczach i lekkim uśmiechem na pysku. Spojrzał jej w oczy.
- Dalej? Sam nie jestem pewien, wiem tyle, że są jednością, że ciągle walczą. Wiem, że mają jedno ciało i dwa umysły. Wiem też, że za cholerę nie dam Mu nad sobą zawładnąć - uśmiecha się do niej pod nosem - wiem, że ich historia nadal się toczy - szturchnął lekko jej pysk - I wiem, że uwielbiam Twój dotyk i zapach - ułożył łeb na jej łapach, przymykając ślepia. Liznęła go po pysku. Uśmiechnęła się.
- To bardzo podobna historia do Twojej - położyła łeb na jego łbie i przyglądała się gwiazdą. Mlasnął cicho wyraźnie zadowolony.
- Śniła mi się ta historia, mam wrażenie, że jest moja - wyszeptał nadal przymykając ślepia - nigdy wcześniej nie miałem takiego snu. Nie dość, że zapamiętałem wszystkie słowa, to śnił mi się w częściach, trzy noce z rzędu - wtulił się w jej białą sierść - jeden jedyny sen, który trochę rozświetlił mój umysł, reszta raczej stara się mnie doprowadzić do jakiejś depresji - uśmiechnął się pod nosem - ale ja się nie dam - dodał z kolejnym mlaśnięciem i zaczął przysypiać z szerokim uśmiechem na pysku.

***
 [ Opowiadanie stworzone z komentarzy, czyli można powiedzieć, oparte na faktach heh. ]

23 listopada 2013

Północ cz. I [Naphill Naomi]

23 listopada 2013

Północ cz. I

    Noc zapadła niecałą godzinę temu. Temperatura obniżyła się, a na trawie osiadła rosa, sprawiając, iż cienkie źdźbła ugięły się pod ciężarem wody. Firmament śmiało chwalił się gwiezdnym arsenałem, nie zasłanianym przez najmniejszą choćby chmurkę. Powietrze - rześkie i przepełnione charakterystyczną wonią wilgotnej ściółki - bez najmniejszego oporu odbywało wędrówkę do moich płuc; i z powrotem. Pozostawiało po sobie przyjemną lekkość. Zdawało się mieć w sobie coś magicznego; coś, co skłaniało do refleksji nad otaczającym mnie światem. A w szczególności nad tym, jak ów świat wpływa na mnie.
   Zrobiłam coś, czego nie powinnam - zdaniem innych. Coś, za co mogłam zapłacić słoną cenę.
Stałam pośrodku głównej ulicy ludzkiego miasta, gdzieś na północy. Dookoła mnie panowała cisza. Lecz nie był to ten rodzaj milczenia świata, który sprawia, że w uszach dzwoni nieprzyjemny pisk. Ta cisza była względna - nie słyszałam żadnych odgłosów, które sugerowałyby, iż w najbliższym otoczeniu istnieje jakiekolwiek życie; ale moje uszy rejestrowały inne dźwięki: krople niedawnego deszczu ściekające z dachów i uderzające o bruk; szum okolicznych drzew i głuchy stukot ich nagich gałęzi. Zdawało mi się, iż słyszę szept gwiazd, które wyrażały chęć podzielenia się ze mną tajemnicami Wszechświata.
    Przyzwyczaiłam się do mokrych łap. Lecz dopiero teraz poczułam, że zaczynają się wychładzać. Bandaże ubrudzone były błotem. Już dawni wymagały wymiany, jednak nie miałam przy sobie nikogo, kto mógłby to zrobić. Podróż okazała się być dłuższa, niż sądziłam; podobnie jak ludzie, których tu zastałam. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję na odnalezienie magicznej szajki, przy której mogłabym czuć się swobodniej, niż w otoczeniu zwykłych śmiertelników. Przeliczyłam się. Od blisko trzech dni kluczyłam wąskimi i szerokimi uliczkami, poszukując kogokolwiek, kto byłby zdolny udzielić mi pomocy.
    O ile moje ciało było w dobrej kondycji - nie licząc wizualnego wyglądu, który pozostawiał wiele do życzenia; mokre i brudne futro nie prezentowało się najlepiej - to moja psychika niemal wołała o ratunek.
    Musiałam jakoś skontaktować się ze stadem. Nie miałam tylko pojęcia - jak? Dzieliły mnie setki kilometrów od Stada Nocy. Nie znałam nikogo, kto udzieliłby mi wsparcia. Miałam ochotę usiąść i wyć. Wiedziałam jednak, że to na nic. Jedynie mógł ktoś wyjść z domu i pogonić mnie widłami.
    Szukaj, a znajdziesz, mówią. Do odważnych świat należy. Bez ryzyka nie ma zabawy.
    Poczułam, jak resztka sił mnie opuszcza. Usiadłam, tak, jak stałam, pośrodku ulicy, nie wiedząc, co ze sobą począć. Dotychczas spędzałam noce w piwnicy pewnego sklepu, teraz jednak jej drzwi były zamknięte. Tyle smutku, tyle żałości.
   Kiedyś było łatwiej. Zamknięta na świat kryształowa kula, wewnątrz której znajdowało się istnienie. Istnienie, którego tak naprawdę nikt nie mógł poznać, ani dokładnie obejrzeć - kryształ załamywał światło tak, że obraz stawał się niewyraźny. Można było rozpoznać kolor obiektu, mniej więcej określić jego objętość - ale konkretne właściwości pozostawały nieodgadnione.
   W pewnym momencie ten kryształ zaczął topnieć, niby lód pod wpływem ciepła. Wszyscy mogli poznać, czym jest istota wewnątrz szklanej zbroi.Byt ów stał się podatny na wszystkie zewnętrzne czynniki. Stał się... słaby. Kruchy. Zaczął rozpadać się i znikać, przestał być potrzebny.
    Momentalnie podniosłam zad z zimnego bruku i ruszyłam dziarskim krokiem przed siebie. "Ni chuja" - pomyślałam sobie. Musiałam znaleźć sprzymierzeńca.
____________________________________________________
Mogłabym teraz przepraszać.
Obiecać poprawę.
Ale nie czuję takiej potrzeby.
W każdym razie - już jestem.

Nikogo nie było [Arashi]

23 listopada 2013

Nikogo nie było

Muzyka

Wilczyca leżała na jednym z kamieni porozrzucanych na polanie. Omiotła spojrzeniem błękitnych oczu przestrzeń wokół siebie, jakby liczyła na to, że kogoś tu zobaczy, chociaż doskonale wiedziała, że jest tu sama. Nikogo więcej na polanie nie było i nikt nie miał zamiaru się tu zjawić. Przełknęła ślinę. W jej gardle pojawiła się wielka gula, a żołądek zaczął ją uciskać, jakby ktoś wyjął go na zewnątrz i owinął ze wszystkich stron żyłką. Nie ma tu nikogo. Sam wydźwięk tych słów sprawiał, że czuła się cięższa o kilka kilogramów. Myśl o samotności przygniatała ją z niesamowitą siłą, jednak nikomu tego nie okazywała, bo co by to zmieniło? Nic. Przełknęła ślinę, próbując się pozbyć tego nieprzyjemnego uczucia, że coś zatyka jej gardło. Nie pomogło. Ilekroć starała się przestać myśleć o odległościach dzielących członków stada, miała wrażenie, że jakaś zupełnie obca jej siła próbuje przycisnąć ją swoim ciężarem do ziemi. Westchnęła cicho, przymykając powieki.
Raz, dwa, trzy. Ponownie spojrzała na pustą polanę i zgaszone ognisko. Tym razem nieco inaczej. W jej oku pojawił się charakterystyczny błysk. Podniosła się z głazu, otrzepując jasne futro z pyłu i piachu. Jej łapy zaczęły stąpać po mokrej ziemi, kierując się w stronę lasu.  Przemykała pomiędzy drzewami, uważnie lustrując swoje otoczenie. Zabierała ze sobą każdą, nawet najmniejszą, suchą gałązkę, by zaraz wrócić na polanę i wrzucić wszystko do środka okręgu utworzonego z kamieni. Chodziła tak w jedną i w drugą, bez opamiętania umieszczając drewno w ognisku. Mogło się wydawać, że od tego zależało jej życie. Nie wiedziała, ile zajęło jej uzbieranie wystarczającej ilości. Nawet nie liczyła, ile razy wybierała się wgłąb lasu, by zaraz wrócić z pyskiem pełnym suchych gałęzi. Liczyło się teraz tylko to, że ognisko było gotowe do rozpalenia. Wadera uśmiechnęła się w duchu. Robiła to dla siebie i tylko dla siebie, choć nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Chciała ożywić to miejsce, nadać mu jego dawnego charakteru.
Przymknęła powieki i skierowała pysk w dół. Jej uszy zmieniły kształt i stały się bardziej przystające do głowy. Tylne łapy wydłużyły się, a na przednich pojawiły się dłonie. Włosy opadły jej na czoło i lekko zadarty nos pokryty piegami. Otworzyła niebieskie, duże oczy i uśmiechnęła się pod nosem. Była kompletnie naga. Na jej bladej skórze od razu pojawiła się gęsia skórka, jednak dziewczyna zignorowała ten fakt. Dreszcze spowodowane zimnem wcale jej nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że mogła je poczuć. Zamrugała parę razy i przykucnęła. Poruszyła wargami, wypowiadając kilka niezrozumiałych słów. Tuż obok niej pojawił się mały ognik. Słaby, przyjazny demon, którego przychylność Arashi zyskała już dawno temu, jeszcze gdy była w świecie umarłych. Nie musiała nic mówić, jej mały przyjaciel sam zrozumiał, o co jej chodziło. Na jednej z gałązek pojawił się niewielki płomień, który powoli przenosił się na resztę. Arashi wyprostowała się, oczarowana widokiem przeplatających się nawzajem języków ognia, które raz po raz muskały ciepłem jej drobną twarz. Spomiędzy jej warg wydobyło się ciche westchnienie, a mgiełka pary zawirowała przy nosie dziewczyny.
Jej noga przejechała po zimnej i mokrej ziemi, zostawiając na niej smugę. Uniosła rękę do boku, poruszając smukłymi palcami. Powoli rozpoczęła okrążanie ogniska, wykonując przy tym spokojne ruchy dłoni. Jej krótkie włosy wirowały unosiły się na wietrze, w miarę jak przyspieszała. Ciało dziewczyny całkowicie zgrało się z płomieniami, tworząc z nimi zsynchronizowany taniec. Stopy badały powierzchnię, po której się poruszała, a ręce raz po raz zbliżały się do ognia, by zaraz się od niego odsunąć. Obracała się wokół własnej osi, kompletnie przestając myśleć o tym, co robi. W jej uszach rozbrzmiała cicha muzyka, która wraz ze wzrostem tempa ruchów dziewczyny, robiła się coraz głośniejsza. Nagie ciało Arashi całkowicie poddało się rytmowi płomieni, pozwalając ogrzewać się palącym ciepłem. Szczupłe nogi automatycznie podsuwały się coraz bliżej ogniska, nie zważając na wzrost temperatury. Jej świat wirował, świecące drobinki wystrzeliwały z ogniska, unosząc się nad jej głową. W uszach dziewczyny dudniło, a muzyka w końcu przeistoczyła się w nieprzyjemny szum. W końcu zaczęła spowalniać, a jej taniec został przerwany w momencie, gdy jego wykonawczyni upadła bezwładnie na ziemię tuż obok palącego płomienia.
Uchyliła powieki i rozejrzała się wokół, lustrując otoczenie. Przed oczami miała ciemną mgłę, która skutecznie utrudniała jej dokładne przestudiowanie miejsca, w którym się znajdowała. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, co się stało. Uniosła się do pozycji siedzącej. Wszyscy siedzieli na polanie, rozmawiając ze sobą. Szczenięta skakały na siebie, trącając się łapami i przewracając. Ognisko paliło się wysokim płomieniem, oświetlając sylwetki jej przyjaciół. Jej rodziny. Uśmiechnęła się szeroko, obserwując wszystkich po kolei. Dziękuję, że jesteście- powiedziała cicho. Posłali jej wesołe spojrzenia i uśmiechnęli się do niej, wypowiadając nieme słowa, których nie zrozumiała.
Zamrugała parę razy. Była sama. Siedziała tuż obok zgaszonego ogniska, wpatrując się w pustą przestrzeń. Podkuliła nogi pod brodę. Była cała umazana ziemią, a mokre włosy lepiły jej się do twarzy. Gdzie jesteście?- spytała piskliwym głosem. Gdzie do jasnej cholery jesteście!?- krzyknęła i zaraz zagryzła dolną wargę, czując, że gula w gardle ponownie zatyka jej przełyk. Łzy napłynęły jej do oczu. Była sama. Nikogo nie było.

[Czyli twórczość w pociągu, gdy nie ma co robić.
Krytyka mile widziana]

22 listopada 2013

Dzień Szczerości (21.11.2013)

21 listopada 2013


Dzień Szczerości

21 listopada - Dzień Szczerości