Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 października 2011

Potrafiłabyś...? [Luna]

31 października 2011

BARDZO WAŻNE: Zanim przeczytacie to, dobrze byłoby przeczytać opowiadanie Szery! >to<  To ważne, sami zobaczycie dlaczego.
Nie mam na razie podkładu, może kiedyś dodam jak znajdę. 
___________

You're making Mommy cry, why? Why is Mommy crying?

Kolejny dzień. Zaczyna się kolejny szary dzień. Trzymam w kubek, który przyjemnie ogrzewa moje dłonie. Długie rękawy bluzy zachodzą aż na moje palce, jest na mnie za duża. Jak każda Jego. Przysuwam kubek do ust i biorę łyka. Słodkie kakao powoduje, że na moich ustach wymalował się ledwo widoczny uśmiech. Theliss siedzi po drugiej stronie stołu, na fotelu. Nie dosięga nóżkami do ziemi i wesoło nimi podryguje. Jej spojrzenie utkwione jest gdzieś za oknem. Jest już taka duża. Moja zbuntowana sześciolatka. Jest niezależna i uparta przy tym. Jeśli czegoś nie chce, to nic jej do tego nie zmusi. Nie wita się z nikim i rzadko kiedy się w ogóle odzywa. Bardzo mi Go przypomina. Z charakteru. Bo jej oczy już zatraciły tą hipnotyzującą zieloną barwę, Jego barwę. 
-Mogę już iść do pokoju? – z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczynki. Zerknęłam na pusty talerz i do połowy opróżniony kubek. Uśmiechnęłam się delikatnie i kiwnęłam głową. Z żalem wstałam z wygodnej kanapy i podsunęłam rękawy bluzy do góry. Zabrałam naczynia ze stołu i ruszyłam do kuchni. Podeszłam do zlewu i zaczęłam zmywać po śniadaniu. Zerknęłam przez ramię na szafkę koło lodówki. Trzeci kubek. Pusty. Nie używany. Znów go wyjęłam. To takie bez sensu… Wypłukałam go z cienkiej warstwy kurzu, która osadziła się wewnątrz. 

Wydaje mi się, że jesteś gdzieś daleko. Tak się tylko wydaje, bo właściwie Ciebie nie ma.

Wyszłam z kuchni i skierowałam się w stronę schodów. Odruchowo spojrzałam na drzwi frontowe. Wchodząc do sypialni zerknęłam na otwartą szafkę, gdzie leżały poukładane ubrania.  Jego. Przygryzłam wargę i kopnęłam w drzwiczki szafki, które zamknęły się z trzaskiem. Spojrzałam na okno. Deszcz uderzał o szybę, a krople spływały po niej i znikały gdzieś na parapecie. Jesień, ta okrutna pora roku, która zawsze doprowadzała mnie do skraju wytrzymałości. Irytowała mnie jej ciężkość. Wszystko robiło się takie ospałe i szare. Do bólu szare.  Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po książkę. Otworzyłam ją i musnęłam opuszkami napis na górze strony. Położyłam się i podciągnęłam kolana do siebie, jakby chcąc odizolować się od tego wszystkiego co się działo, dzieje i co dopiero ma się stać. Zaczęło mnie to przerastać i przytłaczać. Przytuliłam do siebie książkę i zamknęłam oczy. Powstrzymałam łzy. Nauczyłam się tego. 

To jest takie… Inne… Czuję, że już nie zniosę tego wszystkiego, ale też czuję się taka lekka. Leżę w wannie, biorę ciepłą kąpiel. Łazienka jest taka jasna… Nagle opanowało mnie przygnębienie. To zbyt ciężkie. Wyciągnęłam rękę i natrafiłam na przedmiot z metalicznym pobłyskiem. Na początku nie zauważyłam co to. Dopiero z czasem dotarło do mnie, że to nóż…
Kilka ruchów. I to miałby być koniec? Tak po prostu?

-Mama? – łapczywie złapałam oddech, by ostatkiem sił otworzyć oczy i spojrzeć na małą postać stojącą w drzwiach. Jej ciemne włosy spadają na przerażone ślepka. Stoi w kałuży krwi. Kałuży, która dostała się spod wanny aż do wejścia do łazienki. Woda w wannie przybrała szkarłatny odcień, tak jak białe kafelki na podłodze. 

Daddy it's me! Help Mommy, her wrists are bleeding!

Obudziłam się gwałtownie, słysząc pukanie do drzwi. Przerażona widokiem, który wymalował się w mojej podświadomości podczas snu, nie pomyślałam nawet kogo mogłabym się spodziewać o tej godzinie.  Zbiegłam po schodach i otworzyłam. 
-Luna.
-Szera. – byłam bardzo zdziwiona jej widokiem. U mnie w domu, do tego w ludzkiej postaci. – Wejdź. – odsunęłam się pospiesznie chcąc wpuścić ją do środka. Była cała przemoczona, a włosy, z których sączyła się woda, przykleiły się do jej policzków. – Co się stało?
-Mogę wziąć prysznic? – nie będę więcej pytała. Nie ma sensu. 
-Jasne. – jeszcze raz zerknęłam na nią zmartwiona i ruszyłam prowadząc ją do łazienki. Kiedy dziewczyna zniknęła za drzwiami ja udałam się do swojego pokoju. Przyszykowałam jej rzeczy na przebranie. Przecież nie może ubrać się w te mokre. Nie chcąc się narzucać, po prostu położyłam ciuchy przy drzwiach. 

Martwiłam się o Szerę. Wyglądała jakby się czegoś bała. Chciałam jej pomóc. Tylko problem leżał w tym, że nie wiedziałam jak. 
Zmagałam się z duszącym kaszlem, schodząc po schodach i krztusząc się zerknęłam na drzwi od łazienki. Niech dojdzie do siebie i wygrzeje się. 

Przez czas kiedy Szera pozostawała w łazience, ja przygotowywałam coś do zjedzenia. Po jakimś czasie usłyszałam niepokojące dźwięki z góry. Z sypialni. Musiałam to sprawdzić. Po raz kolejny tego dnia pokonałam drogę na piętro i stanęłam przed drzwiami od mojego pokoju. Niepewnie nacisnęłam na klamkę. Szera trzymała w dłoniach moją książkę. Łzy powoli spadały na jej kartki. Dziewczyna zauważyła mnie. Książka wypadła z jej rąk i z łoskotem uderzyła o posadzkę. Ciemnowłosa zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju. Byłam przestraszona i nie wiedziałam co robić. Jednak chciałam ją zatrzymać. Chciałam pomóc… Pobiegłam za nią. Nie byłam w stanie jej dogonić. Widziałam tylko jak jej postać znika za ścianą lasu…

Wróciłam na górę. Książka leżała na ziemi, otwarta na stronie, którą zobaczyła Szera. Napis na górze strony, wykonany odręcznie przeze mnie, rozmył się delikatnie przez łzę. 

Potrafisz ranić nawet milczeniem.
______ 
Wydaje mi się takie pomieszane. Z jednej strony nawet mi się podoba, a z drugiej jest dla mnie do bani. Nie ważne, sami oceńcie.
Luna, Córka Księżyca (04:15)

Potrafisz ranić nawet milczeniem. [Szera]

31 października 2011

To nie jest ani kolejna część "Początek bez końca", ani "Przemyślenia".
Ot. Pierwsze, zwykłe opowiadanie.
_________________________________________

<podkład: Two Steps From Hell - Heart of Courage>

Biegłam. Nie patrzyłam gdzie. Po prostu starałam się prześcignąć czas i zgubić za sobą cały świat. Wszystko mieszało mi się w głowie. Plątanina myśli tworzyła nieład, który kłębił się w moim sercu. A ja biegłam. Znowu biegłam. Cały czas biegłam.Wilcze łapy wybijały rytm. Jednak tym razem coś go zniekształcało. Wydawał się obcy i odległy. Ściółka paliła, jakbym stąpała po rozżarzonych węglach i stawała na nich zbyt długo. I nagle poczułam, że futro zaczyna coraz bardziej ciążyć. Padał deszcz. Ale cichy szmer nie dawał spokoju. Każde uderzenie kropli był niczym bolesny impuls dla umysłu. I nagle stanęłam. Otaczała mnie reszta roślinności. Jeszcze jeden krok, a moja sylwetka będzie widoczna dla ludzi w domu, który znajdował się na wprost mnie. Ale nie czułam się zagrożona. Znajomy zapach dotarł do mych nozdrzy, a ja bez namysłu ruszyłam biegiem przed siebie. Potykałam się na śliskiej ścieżce. Ludzkie nogi znowu mnie zawodziły. Skórę owinął zimny wiatr, mokre ubranie okleiło moje ciało. Zadrżałam docierając do zadaszonej werandy. Ostrożnym krokiem podeszłam do drzwi i uniosłam rękę. Zamarłam. Nie byłam pewna co zrobić. Może tak naprawdę nie powinnam tu przychodzić…
Mimo to dłoń delikatnie uderzyła o drzwi. Ciche kroki zbliżały się coraz bardziej. Chciałam się cofnąć i jak najszybciej uciec, ale było już za późno. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i ukazała się zdziwiona twarz dziewczyny.
-Luna. – Szepnęłam cicho, zgarniając mokre włosy, które przykleiły się do policzków.
-Szera. – W jasnych, błękitnych oczach dziewczyny odbijał się szok, który czuła na mój widok. – Wejdź. – Dodała, pośpiesznie odsuwając się, bym mogła wejść.
Niepewnym krokiem przekroczyłam próg Jej mieszkania. Dziwnie się czułam w otoczenie ludzkich przedmiotów. Jednak szybko o tym zapomniałam, czując jak chłód przeszywa moje ciało.
-Co się stało? – Dziewczyna stanęła przede mną, a Jej brązowe włosy z delikatnym przebłyskiem rudego zalśniły w sztucznym świetle lampy.
-Mogę wziąć prysznic? – Zapytałam szybko.
Nie miałam siły na wyjaśnienia. Jedyne czego pragnęłam to pozbyć się chłodu i pustki. Dzięki prysznicowi przynajmniej jedna z tych rzeczy była możliwa.
-Jasne. – Luna nie pytała o nic więcej. W tym momencie byłam Jej za to wdzięczna…
Ruszyłyśmy dalej przedpokoikiem. Luna poprowadziła mnie schodami na górę. Wpatrywałam się w ziemię nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie. Nagle Luna skręciła w prawo, otwierając przede mną drzwi. Stanęłam obok Niej, zaglądając do środka. Zerknęłam w lewo na umywalkę i wiszące lustro. Nie zwróciłam uwagi na więcej szczegółów. Mój wzrok padł na prysznic. Uśmiechnęłam się słabo do Luny i weszłam do środka. Usłyszałam tylko jak drzwi się zamykają i wyłączyłam się.

<podkład: Two Steps From Hell - Forgotten September>

Ocknęłam się dopiero, gdy siedziałam w wannie, a ciepła woda z prysznica obmywała moją skórę, tuląc w kojącym dotyku. Podciągnęłam kolana,oplatając je rękami. Jedna dłoń spoczęła na lewym ramieniu. Pod opuszkami poczułam delikatne uwypuklenia. Blizny ciągnęły się jedna koło drugiej. I nagle zorientowałam się, że płaczę. Mimowolnie odchyliłam głowę, a ciepły strumień wody spłynął w dół po policzkach. Westchnęłam cicho doprowadzając zmysły do porządku. Gdy słuch przyzwyczaił się do równego szumu wody usłyszałam coś jeszcze. Ciche, nerwowe kroki, zagłuszane od czasu do czasu duszącym kaszlem.Luna… Zapewne teraz się o mnie niepokoiła. Od zniknięcia Teama stała się bardzo nerwowa. Opuściłam głowę, opierając ją o kolana. Przymknęłam powieki, aby jeszcze na chwilę móc odpłynąć…
Zakręciłam wodę i wstałam. Zbyt długo pozwalałam sobie na odpoczynek. Rozejrzałam się. Po przeciwnej stronie umywalki stała szafeczka, a obok niej wisiał ręcznik. Ostrożnie wyszłam z wanny. Widoczność utrudniała unosząca się mgiełka. Chwyciłam ręcznik i owinęłam się nim szczelnie, po czym ruszyłam do drzwi. Uchyliłam je lekko, wpuszczając odrobinę świeżego powietrza. Moją uwagę przyciągnęła mała sterta, leżąca przy ścianie. Wychyliłam się, by zobaczyć co to jest. Moje palce natrafiły na delikatny materiał. Uśmiechnęłam się i chwyciłam rzeczy. Luna jak zawsze pomyślała za mnie. Wsunęłam się z powrotem do łazienki i zamknęłam drzwi.  Wciągnęłam na siebie suche ubrania składające się z luźnej, ciemnej koszulki i zwykłych dżinsów. Podeszłam do umywalki z lusterkiem i przetarłam dłonią zaparowaną powierzchnię szkła. Spojrzałam na swoje odbicie. Długie pasma ciemnych, mokrych włosów opadały na ramiona. Westchnęłam ciężko. Blada twarz i sińce pod oczami w pełni informowały o moim zdrowiu psychicznym. Z odrazą odwróciłam wzrok i wyszłam z łazienki.
Nie wiedziałam gdzie iść. Gdy Luna prowadziła mnie do łazienki nie myślałam co robię i którędy idę. Rozejrzałam się. Na wprost mnie znajdowały się kolejne drzwi. Wyszłam z łazienki. Na prawo ode mnie były kolejne. Mimowolnie ruszyłam najpierw ku nim. Syknęłam cicho, gdy poczułam mocny ból w stropie. Mój wzrok padł na podłogę. Wszędzie porozrzucane były zabawki o nieokreślonym kształcie. Podeszłam do drzwi i uchyliłam je. Moim oczom ukazał się dziecięcy pokój, a w nim Thell. Mała spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, po czym wróciła do czynności, w której jej przerwałam, nie poświęcając mi więcej uwagi. Zamknęłam drzwi i ruszyłam do tych, na wprost łazienki. Uchyliłam je i zaglądnęłam do środka.
Gdy weszłam mój wzrok padł na okno, które znajdowało się na wprost drzwi. Przez cienkie zasłonki przebijała się szarość dnia. Podeszłam bliżej, opierając dłoń na zimnej szybie. Krople cicho wybijały rytm na szklanej powierzchni. Powędrowałam wzrokiem dalej, na rozciągające się pole i drogę. Wszystko przyodziało senny płaszcz, kryjąc się przed łzami nieba. Jedynie od czasu do czasu powietrze przeciął ptak, zabłąkany w ponurości milczącej przyrody. Jedynie cichy stukot kropli…
Poczułam jak zaczyna kręcić mi się w głowie, a blizna ciągnąca się przez bok zaczęła boleśnie piec. Osunęłam się od okna, cofając na oślep. Obraz przed oczami rozmazał się i zastąpiła go czerń. Złapałam się za głowę i nagle moje nogi poczuły opór. Upadłam, natrafiając plecami na coś miękkiego. Zamknęłam oczy czując jak świat dalej wiruje i powoli nadchodzi fala mdłości. Obróciłam się na bok i zwinęłam w kłębek.
Nie wiem ile leżałam, ale świat powoli zaczął się uspokajać i wracać do poprzedniej formy. Niepewnie uchyliłam powieki. Wyciągnęłam rękę, aby dotknąć miękkiej pościeli, która kłębiła się z kocem. Uniosłam lekko głowę. Leżałam na sporym, dwuosobowym łóżku. Powoli usiadłam, pilnując aby zawroty nie powróciły. Zwiesiłam luźno nogi, siadając blisko krawędzi. Pokój wydawał się skromny. Po podłodze rzucało się parę elementów garderoby i zabawki. Po prawej stronie łóżka znajdowała się szafeczka nocna z lampką, a obok wejście do pokoiku, gdzie pewnie  znajdowała się garderoba. Rozejrzałam się jeszcze raz i dopiero w tedy ujrzałam parę książek rozrzuconych przy boku łóżka. Przesunęłam się kawałek, aby móc dostrzec tytuły. „Pokój do wynajęcia”, „Miasto kości” – czytałam po kolei, aż mój wzrok padł na wyróżniającą się okładkę. Wyciągnęłam rękę, aby pochwycić książkę. Ponownie usiadłam na łóżku, tym razem po turecku i spojrzałam na starannie wykonaną delikatną oprawę. Pogładziłam palcem po gładkim grzbiecie książki.

<podkład: Two Steps From Hell - The Truth Unravels>

-„Blond Gejsza”. – Odczytałam cicho tytuł, który odcinał się na okładce.
Położyłam książkę przed sobą. Podparłam głowę na dłoni, drugą natomiast zaczęłam sunąć palcami po złożonych kartkach. Delikatnie uniosłam strony, czując gdzie najczęściej książka była otwierane. Ujrzałam czarne literki wydrukowane na delikatnie kremowym papierze. Po chwili jednak ujrzałam, że było tam coś jeszcze. Przejechałam palcem po małych, starannie zapisanych literkach.
-Luna. – Szepnęłam, przysuwając książkę bliżej.
Ręczne dopiski ewidentnie różniły się od książkowego druku.
To jest taka tęsknota, o której on nie ma pojęcia, a jej serce toczy walkę z rozumem.
Wpatrywałam się w zdanie w milczeniu. Z cichą nadzieją przełożyłam stronę, a moim oczom ukazało się kolejne zdanie.
Miał dać jej siłę,okazał się jej słabością.
Kolejna kartka, kolejny dopisek.
Wydaje mi się, że jesteś gdzieś daleko. Tak się tylko wydaje, bo właściwie Ciebie nie ma…”.
Poczułam jak powoli zaczynają się budzić we mnie emocje. Bez namysłu zaczęłam kartkować książkę, nie zwracając uwagi na cytaty. To było bezsensu. Czytając dopiski czułam, jakbym wkradała się bezprawie do umysłu Luny. I wtedy kartki zatrzymały się, a mój wzrok padł na kolejne słowa.
Potrafisz ranić nawet milczeniem.”
Zamarłam. Moje oczy nigdy nie powinny odczytać tych słów. Tym razem nie odkryłam myśli Luny. Włamałam się do własnego umysłu. Ale nie mogłam odwrócić wzroku od tych słów. Zdawały się wbijać we mnie niczym sztylety. Poczułam pieczenie na skórze, ale nie patrzyłam w to miejsce. Bałam się co tam ujrzę. I nagle na kartkę spadła maleńka kropla, a za nią następna. Poczułam jak pokój nagle stał się nieprzyjazny, niczym cela, której drzwi mają się zaraz za mną zatrzasnąć. I w tedy usłyszałam kroki. W drzwiach stanęła zdziwiona Luna, ale nagle w Jej oczach ujrzałam przerażenie.
-Szera. – Szepnęła, ruszając w moją stronę.
Ale ja nie panowałam nad sobą. Książka wypadła z trzęsących się dłoni, a ja zerwałam się z łóżka i mijając dziewczynę rzuciłam się w stronę schodów. Uderzenie książki o ziemię odbiło się echem w mojej głowie, zaburzając nagle rytm serca. Zatoczyłam się, ale pobiegłam dalej w dół. Słyszałam jak Luna rzuciła się za mną, ale nie mogłam pozwolić się dogonić. Nie wiem jak znalazłam wyjście, ale nagle cztery łapy zatopiły się w błocie, a na sierść spadły kolejne krople deszczu. Łzy nieba. Jedyne co jeszcze usłyszałam to krzyki biegnącej za mną Luny. Nie mogłam zawrócić, chociaż wiedziałam, że będę tego żałować.

Wybacz Luu, ale czasem lepiej nie wiedzieć co człowiek kryje w zakamarkach umysłu…

________
Większość opowiadania powstała dzięki Lunie. Dziękuję za pomoc (w tym opisy oraz cytaty i znoszenie moich bezsensownych pytań).
Szera (00:35)

30 października 2011

Jesienne ognie. [Aldieb]

30 października 2011

Opowiadanie zainspirowane barwami polskich lasów o tej porze roku oraz zniczami na cmentarzu nocą. W sumie, o niczym. Ale wpadł mi do głowy pomysł i zdecydowałam się go zrealizować.
Krótkie, co prawda, pełne błędów - głównie stylistycznych i językowych. Opisuje jedne z wielu spraw, które mnie dręczą, niepokoją. Akurat z tą już się uporałam. I bardzo się z tego cieszę.
-------------------------------
.Muzyka.
[Podkład chyba za długi, no ale cóż.]
     Siedzę samotnie na wzgórzu pokrytym gęstą, zieloną trawą. Wokół mnie w podniebnym tańcu wirują złote liście opadając na ziemi, jeden za drugim. Każdy z nich ma swoją krótką chwilę chwały, by potem ustąpić miejsca swym braciom i siostrom.
     Rozglądam się dokoła, a na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech, zaledwie drgnięcie końcówkami warg, ale mimo wszystko, uśmiech. Jesień przybyła w pełnej krasie, oferując brzozom i osikom bogato strojne suknie, usłane złotem i burgundem. Tuż obok nich stoi grupa świerków, kontrastując ciemną, głęboką zielenią. Niczym damy i panowie na wielkim, bogatym balu, uginając się na wietrze, kłaniają się sobie, by za chwilę ruszyć w tany.
     Koniec października, pierwsze dni listopada... Zaduszki, Dzień Wszystkich Świętych... Okres, w którym ludzie gromadnie przybywają na cmentarze, odwiedzając swoich bliskich. Zapalają znicze, składają kwiaty, modlą się. Dlaczego? Któż to wie, być może dla podtrzymania zwyczaju, dopełnienia tradycji, albo też jest to dla nich okazja by spotkać się z rodziną, by podczas tego dnia móc wspólnie wspominać chwile spędzone z osobą, która nie stąpa już po tej ziemi. A na dowód, że pamiętają, zapalają znicze...
     Skoczne ogniki serc ludzkich połyskują wśród ciszy nocy. Skrzą się niczym gwiazdy na niebie, komponując się ze złotymi ogniami natury. Swawolny wiatr podsyła ku mym uszom ciche szepty przeszłości. Okręca się wokół mnie, figlarnie podrywając ciemne kosmyki włosów do niesfornego tańca. Droczy się jeszcze przez chwilę, po czym odpływa pozostawiając w nieskazitelnej ciszy. Samą.
     Przed moimi oczami buzuje jeden, jedyny ogień. Płonący jaśniej od innych, mocno i jasno. Takim właśnie go zapamiętałam. Tak wyglądał, gdy kilka lat temu stałam na jego straży.
     I wciąż pamiętałam legendę z nim związaną. Mówiono, że gdy płomień Stada Nocy... Stada Śmierci wygaśnie, ono przestanie istnieć. Czy zawierzać mitom przekazywanym z ust do ust? Wytworowi wyobraźni nawet nieznanych nam osób? Nie wiedziałam, czy słusznie, jednakże wierzyłam. A skoro wierzyłam, to coś tu się nie zgadzało. Bo przecież stado istniało. Ale czy na pewno? To pytanie dręczyło mnie od dłuższego czasu. Mimo że wciąż żyliśmy na tych terenach, może nie byliśmy już tym samym stadem? Może tamto na prawdę zginęło...
     A może... może jednak ogień wciąż płonął? W miejscu skrytym i niewidocznym dla postronnych osób. Niemalże niedostępnym dla wrogów i nieprzyjaciół. Pielęgnowany przez więzy nas łączące, relacje pomiędzy członkami stada, pomiędzy rodziną. Płonący w Naszych sercach, płonących szczerą miłością.

So close no matter how far
Couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
No nothing else matters
Aldieb (23:26)

29 października 2011

Podobni do nas, lecz bardziej okrutni. VII [Arashi]

29 października 2011

Proszę czytać powoli, bez pośpiechu. Wsłuchać się w muzykę. Nikt was nie goni.
_______________________________________________
[muzyka]
      - Arashi, Arashi- słyszałam ciche głosy, jakby wywołujące mnie do świata żywych. Były jak szeptające ptaki, lecące nade mną w dużej wysokości.
     Gdzie ja jestem? Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie panowała ciemność, dlatego trudno mi było coś zobaczyć. Jednak po krótkiej chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Ujrzałam dużą jaskinię. Była pusta. Całkowicie pusta. Było tu tak niezmiernie cicho...
     - Arashi- w głowie zahuczał mi wyraźny, dźwięczny głos. Mój głos. Gwałtownie odwróciłam głowę w stronę, skąd dobiegał.
     W jednym z zacienionych wgłębień i tak ciemnej już jaskini siedziała drobna wilczyca o fioletowej sierści. Otworzyłam szeroko oczy, patrząc na wystraszoną, chudą, zmęczoną waderę. Czy to ja? Nie. To niemożliwe. Tamta wilczyca jest na skraju życia i śmierci. Ja jestem w pełni sił. To niemożliwe.
    - Arashi...- powtórzyła ochryple moje imię. Zbliżyłam się do niej kilka kroków, jednak ta się cofnęła, dysząc przez zęby- Nie zbliżaj się...- wyglądała tak słabo... jakby po zrobieniu kroku miała jej się złamać jakaś kość.
     Zatrzymałam się gwałtownie. Jednak nadal uważnie obserwowałam wilczycę, która spojrzała na mnie swoimi błękitnymi jak woda ślepiami, będącymi jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Wtedy zauważyłam, że szklą się one od łez. Nie wiedziałam, co mam mówić, co robić. Nie wiedziałam, co się tu w ogóle dzieje.
     - Twoje oczy... - szepnęła- Moje oczy... Twoje... Nasze oczy...- łza spłynęła jej po policzku.
     Popatrzyłam na nią ze zdziwieniem, szukając spojrzeniem jej wzroku, będącego w punkcie znanym tylko waderze.
    - Twoje oczy są... inne- wychrypiała- są szare, ciemne, przyćmione. Pełne smutku i nienawiści- popatrzyła jeszcze raz w moje ślepia- Więc jednak im się udało...- mruknęła pod nosem.
     Ale... o co chodzi?
    - K... kim jesteś?-  w końcu zdołałam z siebie wydukać. To jedyne, co przyszło mi na język. Czułam wielką gulę w gardle, która blokowała moje słowa. Te wszystkie pytania, które mi się nasuwały.
    - Jestem... tobą- wyszeptała- A ty mną. Przynajmniej tak mi się zdaje. Czy ty nic nie pamiętasz?
     Dopiero wtedy się zorientowałam. W mojej głowie panowała kompletna pustka. Nic nie wiem. Nic nie pamiętam.
     Nic. To słowo tak wiele wyraża....
    - Nie- odparłam głucho- Co to za miejsce?- zapytałam, patrząc nadal na płaczącą waderę.
     Chcę płakać. Płakać z całych sił. I nie przestawać....
     - Nie wiem- powiedziała- Ja... ja umieram, Arashi- szepnęła cicho- Jeśli umrę... jeśli umrę...- znów się rozpłakała.
     - Spokojnie. Nie umrzesz. Jestem z tobą...
     - Mówiłam już. Nie zbliżaj się do mnie- rzekła, ocierając łzy- Muszę oddać ci oczy.
     - Słucham?- zapytałam lekko zdziwiona.
     - Oczy są zwierciadłem duszy, jak to powiadają. Ja jestem... twoją duszą Arashi- rzekła cicho. Jeśli oddam ci moje oczy... nie będziesz tylko cielesną powłoką, jaką jesteś teraz. I zostaniesz sobą. Nie będziesz chodzącą bronią, jak cię stworzono.
     Widziałam, jak po jej policzkach kapią łzy.
     A potem...
          Czułam ten ból, który wypalał mi oczy. Słyszałam swoje własne głuche wycie, spowodowane bólem.  A potem ukojenie w postaci błękitnych ślepi, które wstąpiły na miejsce starych, pustych, nikomu nieprzydatnych oczu. I przywrócone wspomnienia. I brak tej pustki w środku. I dopiero  wtedy przypomniałam sobie, co się tak właściwie dzieje.
     O      Mój    BOŻE
    Jeszcze raz spojrzałam ze smutkiem na miejsce, gdzie przed chwilą siedziała... siedziałam ja. Była tam mała buteleczka, wypełniona niebieskimi łzami, zawieszona na rzemyku. Wzięłam ją w pysk i zgrabnie zawiązałam rzemyk na przedniej łapie.
     Idę do Was. Witaj, ty durny świecie.

    
Gwałtownie otworzyłam oczy i poderwałam się z ziemi. Ciężko dyszałam, jakbym właśnie przebiegła stukilometrowy maraton. Znajdowałam się w głównej jaskini. Tak dobrze mi znanej. W pomieszczeniu znajdowały się Szera oraz Tiffany.
     Szera, widząc, że się obudziłam, zerwała się na równe łapy.
     - Arashi!- krzyknęła... chyba z radością. Podbiegła do mnie z uśmiechem na pysku.
     Ja jednak od razu się rozpłakałam, wspominając fioletową wilczycę o błękitnych oczach... moich błękitnych oczach.
     - Arashi...- powiedziała Szera niepewnie- kładąc mi łapę na ramieniu- Co się stało?
     Popatrzyłam na nią, jednak nie widząc żadnego zdziwienia na jej pysku, odpuściłam. Więc nie zauważyła zmiany.
     - Nic...- szepnęłam,a po chwili namysłu wydusiłam z siebie ciche:
     - Muszę iść pomóc reszcie.
    
     Gdy tylko wilczyca otworzyła pysk, nie pozwoliłam jej dojść do słowa
     - Jestem w pełni sił. Nic mi nie jest- powiedziałam przygnębionym tonem.
***
     Więc oddział trzeci. Miałam dojść do oddzału trzeciego, do której jeszcze wczoraj dobiegły Aldieb i Tin.
     Wybrałam się więc na szybkie polowanie. Po zjedzeniu małej sarny, poszłam na południowy zachód. Przełaziłam nad zwalonymi pniami, omijałam ostre krzewy, aż w końcu dotarłam do grupy, składającej się z Kitsune, Anaid, Aldieb, Tin i Uradium. Najwyraźniej na mnie czekały, bo siedziały wszystkie na niewielkiej polance. Wszystkie pięć popatrzyły na mnie, a ich wzrok wyrażał współczucie i smutek.
     - Boże, co oni ci zrobili- szepnęła jedna z nich, jednak nie wiedziałam która, gdyż nie zwróciłam na to uwagi.
     Odwzajemniłam ich wzrok, jednocześnie zbierając się w duchu. W końcu, po chwili powstrzymywania łez, poszłam na drugi koniec polany i ułożyłam się w gęstych krzakach, aby w razie czego dobrze się schować.
     - Rozumiem, że jak na razie robimy sobie krótki odpoczynek?- wymamrotałam.
     - Tak, dokładnie- odrzekła Uradium- Jednak tylko na godzinę. Już zaczyna się ściemniać, więc ludzie będą mieli gorszą widoczność. Wykorzystamy to i pójdziemy na przeszpiegi.
     Pokiwałam lekko głową. Potrzebowałam snu. Chociaż tej godziny, aby odsapnąć. Nie przyznawałam się do tego, ze okropnie bolały mnie wszystkie kości, które widocznie jeszcze nie ukończyły zmian genetycznych. Wtedy zorientowałam się, że nie wiem, jak wyglądam. Czy nadal jestem sobą?
     - Hej... czy gdzieś tu w pobliżu jest woda?- zapytałam.
     - Pół kilometra na wschód- rzekła Kitsune, wskazując łapą kierunek- Tylko wróć zaraz, a jakby coś się stało, to wyj.
     Kiwnęłam niemrawo głową, po czym ruszyłam swój ociężały tyłek i potruchtałam w kierunku wskazanym przez jedną z... przyjaciółek?
     Kim są dla mnie członkowie stada?
    Zaczęłam zastanawiać się w duchu nad sensem bycia. W tym stadzie i ogólnie na świecie. Czy jest jakikolwiek sens, gdy nie wiadomo ile ktoś dla ciebie znaczy?
     Westchnęłam ciężko, gdy ujrzałam malutki stawik, wyglądający bardziej jak duża, głęboka kałuża. Nabrałam w płuca powietrza, by po chwili zbliżyć się do niewzruszonego lustra wody. Łzy nabiegły mi do błękitnych oczu, kiedy tylko zobaczyłam swoje odbicie. W ogóle się nie przypominałam. Byłam... potworem. Ciemnoczerwona sierść koloru zaschniętej krwi, kły dwa razy dłuższe, niż miałam wcześniej. Pazury dłuższe niż u przeciętnej pumy, a na dodatek zalążki skrzydeł, które składały się z kości i cienkiej błony skórnej pomiędzy nimi. Usiadłam nad brzegiem, by patrzeć, jak słone krople jedna po drugiej wpadają do wody, mieszając się z nią i łącząc w jedno. Jedynym pocieszeniem były błyszczące w wodzie dwa błękitne punkciki na środku pyska.
    
     - Arashi- usłyszałam za sobą głos Tiinkerbell- Nie płacz, proszę- zbliżyła się do mnie.
     - Ona... ona się mnie bała- szepnęłam z żalem w głosie- Ona się mnie bała... To dlatego nie chciała, bym podchodziła- łkałam.
     - Arashi- powtórzyła- Nikt się ciebie nie boi. Uwierz mi. A teraz chodź, bo się martwimy o ciebie.
     Pokiwałam głową i poszłam za wilczycą na polankę. Ponownie schowałam się w krzakach i przymknęłam oczy. Owinęłam się ogonem, jednak ogarnęło mnie zdziwienie, gdy nie poczułam znajomego ciepła puszystej sierści. Bałam się uchylić powieki, jednak po kilku sekundach zastanowienia zrobiłam to. Mojemu spojrzeniu ukazał się ogon złożony dokładnie z dwudziestu grubych kręgów, zaś na samym jego końcu widniał wielki, kościsty kolec, z którego wciąż nieustannie, bez mojej kontroli, kapała fioletowa trucizna. Popatrzyłam na pył, który pozostał w miejscu trawy, na którą spływała ciecz. Przełknęłam ślinę, jednak nie płakałam. już starczy łez. Nie po to mi oczy, aby wciąż przysłaniać je łzami.
     - Tin...- szepnęłam- Pójdziesz w ludzkiej postaci na przeszpiegi, w ostateczności możesz użyć broni i zabić któregoś z nich, jednak staraj się nie wzbudzać żadnych podejrzeń- zarządziłam, mrucząc cicho pod nosem- My za to zbadamy teren i sprawdzimy, gdzie ludzie rozbili obóz.
     Wszystkie wilczyce pokiwały stanowczo głowami. Spojrzałam w rozgwieżdżone niebo z nadzieją na lepsze jutro. Właśnie. W końcu jakaś nadzieja zapłonęła małym płomykiem w moim sercu.
     To jest wojna. I my ją wygramy.
______________________________________________
No i kuniec. Wszystkich poszkodowanych, którzy ponieśli jakiś uszczerbek na zdrowiu bądź psychice przepraszam za zbyt długie czekanie na tę część. Ach, i jeśli ktoś wysiwiał od czekania to też przepraszam.
Nie wiem, czy drugi podkład pasuje, jednak mi się przyjemnie czytało przy tej piosence.
Arashi (19:14)

Historia gen. Sarah

29 października 2011

Przed kilkoma członkami stada staje wilczyca. Na oko wzrostu wysokiego człowieka, choć nie bardzo wysokiego. Stoi na dwóch, tylnych łapach, ręcę trzyma w kieszeniach płaszcza, sam płaszcz nie jest niczym szczególnym. Jest zwykły, ciemnoszary, na ramionach ma wojskowe pagony, na górze zakrywa całą szyję, sięga po kostki. Pagony składają się ze splatających się srebrnych lin i trzech złotych gwiazd. Brak obuwia rekompensuje wojskowa, koloru płaszcza czapka. Niektórzy przypominaja sobie, że kiedyś, gdzieś Sarah mignęła im w ciemnogranatowej furażerce. Sierść ma ciemnoszarą, przechodzącą w czerń. Ma ładne, żółte oczy, pod płaszczem coś lekko pobrzękuje.
Wilczyca siada na większym kamieniu, spod płaszcza wydobywa cygaro, zapala je, zaciąga się puszcza obłok dymu i zaczyna snuć opowieść...
"Rok 1944... W Berlinie panuje atmosfera napięcia, stresu, przygnębienia. Alianci, zdrada Zwiazku radzieckiego, to wszystko wymusza na niemieckich naukowcach wzmożone działania. Projekty V3, Wielki Babilon, Silber Vogel są już ukończone, jednak nie ma możliwości użycia ich obronnie, więc prototypy muszą poczekać. Eugen Sänger, człowiek którego potem nazywałam ojcem wpada podczas grubo zakrapianego przyjęcia na pewien pomysł..." Zaciąga się i znów wypuszcza dym, zamyśla się na chwilę "... jeszcze tej nocy siada w swoim mieszkaniu, zamyka się na 3 spusty, zaczyna rysować plany. Nad ranem dzwoni do swego przyjaciela:
- Hallo?
- Sven, masz jeszcze tę hodowlę?
- Tak, a co?
- Kupuje od Ciebie piętnaścioro młodych wilcząt. Tylko samce, żadnych suk. Młode, silne i w sobotę chce je widzieć w moim laboratorium w Berlinie.
- Ale...
- Nie targuj się, dam ci 20 milionów marek za sztukę!
- Ale...
- Co!?
- Mam tylko 14 samców.
- Niech Ci będzie ta jedna samica... W sumie nawet lepiej.
- Widzimy sie w sobotę.
- Tak w sobotę.
I rozłączył się. Usiadł do planów. Siedział tak non-stop przez trzy dni. Tylko co jakiś czas parzył sobie kawę. Po trzech dniach wstał, rozluźnił się i zemdlał. Znalazła go leżącego sprzątaczka, która odwiedzała go w każdą środę. Wzięła jego plany, schowała do teczki i zniosła go na dół, do automobilu. Zawiozła do szpitala. Tam podłączony do kroplówki dochodził do siebie jeszcze przez kilka godzin, po czym wdzięczny swojej sprzątaczce za przywiezienie teczki zaczął przeglądać papiery i doszukiwać się błędów...
W piątek, mimo oporu lekarzy opuścił szpital. Złapał taksówkę i pojechał prosto do laboratorium. Przygotował wszystko po czy zdąrzył się jeszcze przespać w małym pokoju specjalnie do tego celu przygotowanym. Obudził go woźny zapowiadający jego znajomego. Eugen wyszedł przed budynek i przywitał swego przyjaciela z radością. Kazał woźnemu przenieść wszystkie klatki z ciężarówki, po czym po cichu dodał aby odprowadzono pojazd pana Svena. Zaprosił przyjaciela do środka, lecz gdy tylko przekroczyli próg laboratorium, mój ojciec wyciągnął broń z tłumikiem i zastrzelił swego kompana. Nikt nie mógł wiedzieć o projekcie Wolf Hof." Zakaszlała i zaciągnęła się znów "Naukowiec zaczął prawdziwą pracę. Po pół roku ciężkich prac miał wreszcie wyniki. Chociaż dwa wilki zdechły podczas zabiegu, 13 przeżyło. W tym jedyna wilczyca. Ojciec przewidział, że będę miała wpływ na braci, więc ustanowił mnie przywódczynią. Alfą i Omegą. Alfą bo byłam przewodnikiem, Omegą bo miałam zginąć jako ostatnia. Zostaliśmy niesamowicie wyposażeni przez naszą matkę, naukę i ciotkę propagandę. Mieliśmy być nasieniem Rzeszy, lub zarazą reszty świata w przypadku upadku* Wzdryga się od ostatnich dwóch słów" Wyposażono nas tak, że moglibyśmy biec w nieskończoność pod warunkiem, że mieliśmy wodę. Mogliśmy sami przejąć władzę i stworzyć kolejną Rzeszę. A ja mogłam najwięcej. Byłam główną bazą informacji. Było jeszcze coś. Mój skomplikowany układ trawienny jest w stanie rozdzielać poszczególne pierwiastki, a..." dłużej zastanawia się, czy dokończyć to zdanie "aaa... a... Ech... Jest też mój główny system zasilania. Generator wodorowy. Zimna fuzja. Woda działa na mnie jak narkotyk. Gdy się napiję, mój układ trawienny oddziela wodór od tlenu czemu towarzyszy uczucie otępienia. Potem jest lepiej. Nagły skok energii, jednak jeśli jej nie opanuje, zaczyna palić od środka. Zawsze zresztą kiedy przeprowadza fuzję dla energii musi część ciepła oddać do otoczenia. Ale to jest jeszcze znośne. Najgorsza jest zasada 3 warunków, swoisty system zabezpieczeń. W przypadku gdy spełnione będą 3 warunki - Upadnie Rzesza, Zginą wszystkie dzieci projektu Wolf Hof, i ogarnie mnie rozpacz zostanie przeprowadzona tzw. gorąca fuzja, czyli celowe przegrzanie rdzenia i wywołanie wybuchu nuklearnego. Początkowo ładunek Trytu był niewielki i starczyłby "jedynie" na zmiecienie z powierzchni ziemi ćwierci obszaru Stanów Zjednoczonych z radiacją zapobiegającą osiedlaniu przez najbliższe 240 lat. Jednak przez 67 lat egzystencji ładunek wzrósł. Początkowo nie miał tego robić, jednak uszkodzenie 8 maja 1945 roku zmienieło nieco strukturę reaktora i tak jakoś wyszło..." wzdycha... "Uff... wyrzuciłam to z siebie. W każdym bądź razie, mieliśmy niecały rok na swobodne "dzieciństwo". W maju '45 alianci zaatakowali Berlin. Walczyliśmy. Zbieraliśmy tysięczne żniwo. Straciłam 3 braci. Pod wieczór 8 maja zwołano nas do Reichstagu. Nic nie rozumiejących zakuto w kajdanki, związano łańcuchami, pozamykano w skrzyniach. Czuły słuch mówił nam jednak co sie dzieje. A działo się podpisanie aktu kapitulacji. Byłam wściekła, tak wściekła, że staraciłam kontakt z braćmi. Miotałam się. Nie mogłam uwierzyć, że Rzesza upada." Chwila zastoju. Słuchacze widzą, że ciężko jej o tym mówić. Przełyka ślinę" Potem nie było już nic. Mój świat składał się wyłącznie z pustki. Nad ranem znaleźli nas Amerykańscy piloci. Wszyscy moi bracia byli martwi. Zabiłam ich, odcinając się. Ja byłam bazą, ja byłam źródłem zasilania. Zdradziłam ich. A oni mi ufali. Ale... ale to chyba nie z mojej winy? Prawda? Potem już było z górki. Amerykanie próbowali mi zrobić pranie mózgu, nie udało im się, jednak wyzwolili mnie z fanatyzmu. Potem uciekłam. Błąkałam się po świecie, jednak nie miałam siły spełnić 3 warunków. Choć 2 już były spełnione... Jakoś wróciłam do Europy. Udałam się do Norwegii w nadzieji na odnalezienie bazy swoich. Nic z tego. Znalazłam jedną bazę naukową, jednak była opuszczona. Znalazła tam jednak adres opuszczonego satelity Thora. Skontaktowała się z nim i przekazała dużo energii. Właściwie to uratowała jego software przed zaniknięciem. W ten sposób Thor zgodził się jej służyć, jednak rządał w zamian energii. Zgodziła się, Co to było? Jeden satelita? Miała rezerwy dla 12 superżołnierzy! Potem nie było już nic ciekawego. Błąkał się po Europie, dokształcała, czasem ogarniała ją kurwica i rozwalała w drobny mak jakiąś Ukraińską wioskę. Miała wiele watah, jednak z niektórych ją wydalano, bojąc się 3 warunku, inne się rozpadały, z jeszcze innych odchodziła z własnej woli..." I tak to właśnie było. To już wszystko *zgasiła cygaro i schowała do wewnętrznej kieszenie płaszcza* Żegnam was, i dziękuje. Ulżyło mi.
gen. Sarah (17:58)

The Sixth Rush [Tin]

29 października 2011


[muzyka http://www.youtube.com/watch?v=OVg5dJ7dlgA trzeba będzie puszczac 2 razy. dodam jeszcze, że do tego opowiadania bardzo pasuje mi ten obrazek. może komuś bardziej zadziała na wyobraźnię tak jak mi, nie wiem. http://kwejk.pl/obrazek/574683/5,cm,per,second.html]

Co chwilę śmieję się lub tylko uśmiecham, ale jestem tak szczęśliwa, że nie mogę przestac. Przyjemne ciepło ogrzewające mnie od środka ogarnia całe moje ciało wywołując rumieńce na mojej brzoskwiniowej skórze. Oczy ciągle mi się śmieją i patrzę w niebo, w niebo kolorowe od zachodu słońca. Z klifu jak zwykle jest wspaniały widok, a szum fal rozbijających się o skały na dole potrafi uspokoic. Czuję dotyk na policzku więc obracam się na bok i przypatruję się temu co się tam znajduje. Wciąż zielona trawa muska delikatnie moje stopy i szepcze do mnie cichutko piskliwym głosikiem dając do zrozumienia, że już czas.

Jest jesień. Nie mam pojęcia dlaczego dopiero w tym roku nauczyłam się zauważac w niej piękno, patrzec na nią z innej perspektywy. Kocham jesień, kocham wszystkie pory roku, nie mogłabym z żadnej zrezygnowac, bo każda ma w sobie coś pięknego. Ale teraz była pora pomarańczy i złota. Powietrze pachniało kasztanami i szczęściem, moim osobistym, prywatnym szczęściem.
Nie chcę kończyc tej chwili, chcę by trwała dłużej, wiecznie, ale wiem, że to niemożliwe. Podnoszę się więc, żegnam i odchodzę gdzieś w ciemny las, pełen głosów. Zaczynam biec na początku wolno, później coraz szybciej. We włosach mam już sporo żółtych liści, a stopy są poranione jednak ja nie zważam na to. Patrząc przed siebie sunę przez gęstwinę liści, drzew i krzewów.

Wybiegam z lasu i rozglądam się dookoła. Niebo jest już ciemne, widac na nim miliony małych punkcików świecących się na fioletowo. Teraz jestem już w Nami, jestem tu sama. Tego właśnie potrzebuję, żadnego Wymyślacza witającego mnie, żadnych chłopaków całujących bez mojej zgody, tylko ja i niebo. Spaceruję wąską drogą pośród bordowych i zielonych pól i łąk spoglądając na gwiazdy raz po razie. W końcu dochodzę do małego młynu i siadam obok niego wsłuchując się w dźwięk wody ze strumyka. Kładę się na plecach i rozmyślam o wszystkim co mnie ostatnio spotyka poprawiając błękitną sukienkę. Ta chwila jest prawie idealna, prawie...

Nie jest mi dane długo siedziec w samotności, gdyż po chwili podbiega do mnie Cukiernik, królik, posłaniec, przyjaciel. Wchodzi mi na kolana i próbuje zwrócic na siebie moją uwagę jak zwykle. Zaczynam go głaskac na początku tylko po to by się nie obraził, później dla własnej przyjemności dotknięcia jego puszystego, białego futerka.
-Hej mały, co tam u ciebie?- zaczynam rozmowę- U mnie dobrze. Lubię to niebo, wiesz? Jest takie czyste... Nie, w Nimi nie ma aż tak kolorowego, ale gwiazdy są.
Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył pomyślałby, że to monolog, że mam świra, powinnam się leczyc. Tak powiedziałby ktoś z Nimi. Jednak królik doskonale mnie rozumie, a ja jego. On nie potrzebuje słów by przekazac mi to co musi, wchodzi w mój umysł i tworzy to, czego potrzebuję. On... jest moim umysłem. Biorę Cukiernika na ręce i przytulam mocno, może trochę zbyt mocno, bo zmienia się on w błękitny jak moja sukienka pył i po chwili krążenia wokół mnie zatrzymuje się w okolicy mojej głowy i tam znika. Czuję nagłe bezpieczeństwo, jakby Anioł Stróż, który mnie opuścił nagle powrócił by chronic od złego. Podkulam nogi pod brodę i przymykam oczy, a gdy je otwieram widzę jasne słońce wschodzące znad klifu i oświetlające niebieskie niebo. Nimi. Rozglądam się dookoła obok mnie siedzi tylko jedna osoba z rękami założonymi za głowę, najwyraźniej jeszcze śpiąca. Powietrze jest przyjemnie chłodne i pachnące morzem. Kładę się również i zamykam oczy pogrążając się w głębokim, pełnym przyjemnych i bezpiecznych snów... śnie.
------------------------------------------------------
Przedostatnia częśc.
Tin (14:13)

28 października 2011

Wariacje umysłu uwięzionego w poczekalni świata. [Czerwony Kapturek]

28 października 2011

                        -  Będzie lepiej, niż kiedykolwiek było.– Mówię z nadzieją zaciskając powieki. Stoję na środku polany. Zimny, wieczorny wiatr chce zabrać mi jedyne odzienie – czerwoną pelerynkę. Nie płaczę, nie rozpamiętuje, ale masy wspomnień zalewają mój umysł  wbrew mej woli. Najpierw widzę swoją przyjaciółkę, potem dochodzą kolejni. Ci,którzy byli. Ci, którzy zniknęli. Kontakt się zerwał, odeszli. Wybrali właściwą drogę pozostawiając mnie w czyśćcu.
                Walnij się w łeb, albo się zaćpaj, może ich zobaczysz.
                 Zamknij się.
                                               Glolu. Raksho. Shadow, Jokerze, Icee, Death, Cookie.
O większości z Was starałam sie zapomnieć. Chciałam zamazać rany, sprawić, by te się zagoiły. Nie zagoiły. Jesteście. Rany, które obrazują to, że istniejecie są skrzętnie ukrywane. Pod czerwonym kapturkiem.
                - Co mam zrobić? – pytam w przestrzeń. Czekam na jakąś inteligentną odpowiedź, nawet taką pochodzącą od samej siebie. Niebo milczy i las milczy. Wiem, że nie jestem sama. Gdzieś daleko, ale blisko mnie duszą jest kilkoro przyjaciół. A przynajmniej ludzi pragnących tego samego. Oni jednak też nie znają odpowiedzi. Milczenie. Silence. Prawie jak Silesia. Kapturek bawi się zniszczonym materiałem. Daje szarpać się wiatrowi.Milczy. Nie płacze. Brakuje mu łez?
Skaczę na cztery łapy i przemieniam się w zwierze. Próbuje jak najszybciej uciec przed swoimi myślami, lecz te mają długie łapy i prędko mnie doganiają. Staram się stanąć z nimi oko w oko, lecz odwracam wzrok. Nie mam odwagi. Upadam poddrzewem. Zamykam oczy i staram się uspokoić. Bezskutecznie.
                Wszystko się jebie, nie? –Pyta z tym samym uśmiechem stając nade mną.
                Najgorsze jest to, że to nie od Ciebie zależy czy to się naprawi.
                A przynajmniej tak sobie wmawiasz.
                Przydałoby się uciec w inny świat. Szkoda, że go porzuciłaś.
                Oddałaś myślom na pożarcie.
Tja.
                -Będziemy czekać, nie? – pytam monstrualnego dębu uśmiechając się słabo. – Jeśli szczur czeka, to kot też musi. Szczura ktoś musi bronić. – parskam śmiechem i zawracam w stronę jaskini. Wróć.
***
Ot' luźne przemyślenia.
Tak, znowu mam doła. I coś czuję, że jeszcze będę go mieć.
Od stycznia to już trwa. 11 styczeń 2011 r. Początek Ery Ciemności, jak to ładnie mówią.
Wszystkich, którzy marudzą po co wstawiam takie notki, którzy próbują mnie przekonać, ze jest zajebiście - jedynie zazdroszczę.
Czerwony Kapturek (19:37)

27 października 2011

Sama. [Acodine]

27 października 2011

W małym pokoju o jasnych ścianach widniało tylko jedno, wąskie okno przez które czasem wpadały słabe promienie słońca, czasem smuga łuny księżyca. Zdarzało się że żar wylewał się przez nie, zdarzało i że deszcz spływał po białej ścianie. Deszcz spływał do małej, podłużnej rynienki która miała swój wylot w głębi jednej ze ścian. Owe srebrne naczynie zawsze napełnione było wodą.
I tylko dlatego ruda żyła.

Kafelki były jak zawsze nieprzyjemnie zimne i szorstkie. Leżała w kącie pedantycznie obrzydliwego pokoju. Leżała na boku a wystające żebra zdawały się nieomal przebijać skórę. Oddychała powoli, jakby w letargu. Raz po raz przechodziły ją dreszcze.
Wtedy powieki odsłoniły ciemne ślepia. Lisica zaczerpnęła powietrza, oddech zarzęził jej w piersi. Podniosła ciężko pysk by oprzeć go na łapach i wbić wzrok w drzwi zarysowane w śnieżnej ścianie jedynie pasmem szram. Nie było nawet klamki. Jak w domu dla psychicznie chorych... tak, to najlepsze porównanie.
Usłyszała jakiś szelest. Nie starała się nawet domyślić skąd. Jak zawsze zastrzygła uszami, nie mając siły się podnieść.
***
Nie, nie straciła nadziei. Wciąż wierzyła że moment kiedy przyjdą nastąpi, chociaż nawet ta wiara pokrywała się coraz większą warstwą kurzu.
Na początku starała się uciec, z całych sił. Próbowała doskoczyć do okienka, wcisnąć przez otwory w ścianach, jakkolwiek wydostać z pomieszczenia. Później jeszcze tygodnie siedziała tylko pod drzwiami przekonana że już lada moment ktoś po nią przyjdzie. Popijała zimną wodę z rynnny by zaciskając zęby zastanawiać się jak odwdzięczy się na ludziach za to co zrobili Aldieb i Jej. Wiele razy siadywała pod okienkiem skomląc cicho, błagając by już jakoś wydostali ją z tego okropnego pomieszczenia. I za każdym razem, za każdym razem kiedy słyszała jakiś odgłos, bez względu na okoliczności podnosiła się i nasłuchiwała, a jej małe serce przepełniało się na nowo nadzieją i radością.
Na początku rejestrowała momenty gdy rano traciła przytomność, by odzyskać ją dopiero południem, czuła się też wtedy najedzona i nie potrafiła sięgnąć w pamięć by ogarnąć co się z nią działo.
A teraz nie miała już siły. Wiele razy zastanawiała się, co się stało. Liczyła wschody słońca, lecz po dwóch miesiącach straciła rachubę czasu i przestała być w stanie.
Nie pamiętała już nawet zapachu wolności, widoku gwiazd, od miesięcy nie czuła pod łapami trawy ani promieni słońca na futrze. Nie widziała też nikogo.
Leżała tylko na boku, wiecznie pogrążona w dziwnym letargu, wciąż starając się wywołać sen, tak było jej wygodniej. Nie lubiła tych momentów w których otrząsała się z otępienia. W których uświadamiała sobie, że faktycznie... nikt nie przyszedł i nigdy nie przyjdzie.
Zapomnieli. Na początku wypluwała to słowo, przechodziły ją dreszcze. Jak mogli zapomnieć, przecież byli przyjaciółmi. A przynajmniej tak wielu z nich. Na pewno coś się wydarzyło, nie mogli. Nigdy wcześniej nie zapomnieli. Przecież lisica nie zapomniałaby o nich. Ale wtedy pojawiał się jakiś ciemny głos, który śmiejąc się zawadiacko powtarzał; Przecież pamiętali gdy byłaś kimś. Zaraz odsuwała go z przekąsem. Dla nich powinnam zostać tym samym, bliską osobą. Na pewno nie nikim. Jeżeli zapomnieli... przecież zauważą moją nieobecność, przecież nie zignorują jej. Przecież...
Przecież. Na tym zazwyczaj się kończyło.
- Ale nawet jeżeli naprawdę nie znaczę już nic, muszą przecież uwolnić Aldieb, prawda? - Szeptała sama do siebie starając się nie tracić nadziei. - Dlaczego mieliby mnie tu zostawić, dlaczego mieliby nie postarać się o to wyciągnięcie łapy jeżeli już tu będą? Nie muszą przecież robić całej akcji, to tylko jedne drzwi. - Szeptała wciąż nie zważając na łzy toczące się po jej futrze - łzy będące zaprzeczeniem każdego słowa.
Głos powtarzał; A dlaczego mieliby wyciągać? Nic nie znaczysz. Jesteś z własnej głupoty, wciąż chcesz zwrócić na siebie uwagę, nie musiałaś nigdzie wchodzić.
Chciałam pomóc. Chciałam tylko... pomóc.

Przekazałam gdzie jest Aldieb. Przekazałam Jah. Pomogłam. Chociaż troszeczkę.
Ja, wrzód na dupie która nieudolnie stara się skonać w białym pokoju.
***
I kiedy już na zaczerwienione od łez ślepia opadła kotara powiek, pysk bezwładnie lądował na posadzce a myśli odlatywały gdzieś daleko, świat stawał się bardziej miękki i bardziej kolorowy.
Ruda usłyszała szelest i podniosła się. Małe, ciemne serduszko zaczęło bić szybciej. Uniosła wzrok i dojrzała pyski wystające z małego okienka pod sufitem. Szczęście wypełniło rude ciałko po brzegi. Odbiła się od ziemi i bez problemu prześlizgnęła przez małe okienko. Kiedy uderzyła ją fala zimnego, rześkiego powietrza, ciemne ślepia wypełniły się łzami. Wylądowała na trawie poza swoją celą i obejrzała po przyjaciołach. Jak zawsze znajome twarze. Śmiała się, tak jak oni. Odczuwała taką euforię i szczęście że miała ochotę tylko biec przed siebie. I biegła, wszyscy biegli. Jej gęste, rude futro połyskiwało skąpane w świetle bijącym od księżyca. Żebra nie wystawały ani trochę, a kości nie przypominały kruchych patyków. Biegła przed siebie zachłystując się raz po raz smakiem wolności.
***
Leżała tylko na boku, wiecznie pogrążona w dziwnym letargu, tak było jej wygodniej. Nie lubiła tych momentów w których otrząsała się z otępienia. W których uświadamiała sobie, że faktycznie... nikt nie przyszedł i nigdy nie przyjdzie.
Kafelki były jak zawsze nieprzyjemnie zimne i szorstkie. Leżała w kącie pedantycznie obrzydliwego pokoju. Leżała na boku a wystające żebra zdawały się nieomal przebijać skórę. Oddychała powoli, jakby w letargu. Raz po raz przechodziły ją dreszcze.



[Wlasciwie pisane na szybko. Jezeli zrozumiesz o ktory fragment zapomnienia mi chodzi - wielbie Cie. Milo mi bedzie jezeli napiszecie jak sie odnosicie. ]




Acodine (22:51)

[Przemyślenia] Całe życie grasz... [Szera]

27 października 2011

Należy zacząć czytać od pierwszych słów piosenki i wczuć się w jej rytm.
___________________________________


The burning desire to live and roam free
It shines in the dark
And it grows within me
You're holding my hand but you don't understand
So where I am going, you won't be in the end...

Dlaczego?

Jedyne pytanie na jakie nie znam odpowiedzi…
Jedyne, które wciągnęło mnie w bezduszną loterię życia.
Grę, której stawką jest życie…
A ja pociągnęłam kartę, przyjmując wyzwanie. A teraz? Zagubiona we własnym umyśle odcinam się od reszty świata. Skalna ściana staje się coraz wyższa, a ja nie potrafię podnieść na nią wzroku. Wyryte w niej napisy znaczą zbyt wiele.
Ze spuszczoną głową staję na deszczu szukają ukojenia w bólu. Ale to nie pomaga… Woda spłukuje marzenia i gasi resztki tlącego się ognia życia. Ostatnie błyski nadziei w mroku i nagle świat traci barwy. Zostaje tylko czerń i biel. Smutek i nienawiść…

Dlaczego?

Szukam odpowiedzi tylko po to, by poczuć się lepiej. By zrozumieć. Ale to już się nie liczy. Lecz, gdy to do Ciebie dociera jest już za późno. Stajesz się wyrzutkiem we własnej rzeczywistości.
Odsunięta.
Niechciana.
Inna…

Dlaczego?

Ręka, która kiedyś wyciągałam spoczywa w kieszeni. Stracona szansa, zaprzepaszczone nadzieje. Podpory butwieją, by w pewnym momencie ulec. Upaść, pokonane w swej bezsilności.

Dlaczego?

Dlaczego odwracasz się plecami z okrutnym uśmiechem na twarzy, gdy ja upadam?
Dlaczego odchodzisz, a gdy dociera do Ciebie co się stało, jest już za późno na powrót?
Dlaczego odrzucasz, by później naprawiać?
Dlaczego poniżasz, by później błagać o wybaczenie?
Dlaczego ranisz, by patrzeć z satysfakcją na łzy?
Dlaczego patrzysz na słabość, by później móc wyśmiać?
Dlaczego trzymasz za rękę, by puścić, gdy spadam w dół?
Dlaczego wspierasz, by później móc popchnąć w przepaść?
Dlaczego?

I'm searching for answers
not given for free
You're hurting inside, is there life within me?
You're holding my hand but you don't understand
So you're taking the road all alone in the end…

Ściany zbliżyły się, przygniatając do ziemi. Ale niedługo wszystko zniknie. A Ciebie tam nie będzie. W miejscu, do którego idę Ty nie masz wstępu.
Zamknięte bramy umysłu rdzewieją.
Serce zastyga.
Oczy mętnieją.
Życie wygasa…
Ale nadal nie ma odpowiedzi. Nic nie rozumiem. Życie tańczy do bezbarwnej muzyki. Nuty i słowa mieszają się. A ja opętana tym chaosem unoszę głowę ku płaczącemu niebu, by połączyć się z nim w smutku.
Łza za łzę. Tajemnica skryta w tajemnicy.
Życie za życie. Świat skryty w wyobraźni.
Marzenie za marzenie. Destrukcja skryta w uśmiechu…
A to wszystko bezgłośnie zabija w środku. Za późno by zrozumieć. Za późno by wrócić. Za późno by oczyścić zardzewiałe zawiasy i otworzyć kłódki uczuć.

Dlaczego?
Nie wiem.
Ale nie potrzebuję odpowiedzi by zrozumieć…

Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
Why does it have to kill the ideal of who we are?
Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
How will the lights die down, telling us who we are?

A gdy padną słowa „Ona nie żyje, popełniła samobójstwo” będę wiedziała, że jestem wolna…

Szera (21:10)

Początek bez końca cz. XIV [Szera]

27 października 2011


Tak to był on. Ten, który zawsze dodawał mi sił, a w tym momencie mi je odbierał.Ten, który sprawiał, że zawsze byłam w stanie zrobić o jeden krok więcej. Ten, którego słowa prowadziły mnie, niczym ślepca. Ten, który chronił od bólu, a teraz go zadawał.
Zdradzona.
Oszukana.
Nie tak to miało wyglądać. Zawsze razem. Takie były ostateczne słowa przysięgi. A teraz?Staliśmy po przeciwnych stronach, niczym dwaj najwięksi wrogowie. Zacisnęłam zęby wbijając w niego wzrok. Był mi przyjacielem, a stał się… kim tak właściwie?
Widziałam jak walczą w nim dwa oblicza. Jedno z nich należało do mnie… Egoistka – mruknęłam do siebie, ale wszystko zmieniło swoje oblicze, więc dlaczego ja miałam pozostać taka sama?
I nagle poddałam się temu uczuciu, a gniew był teraz moim partnerem. Rzuciłam się w taniec rozpaczy. Wszystko się zatrzymało. Życie, oddech, serce… A ja dalej oddawałam się temu. Pozwoliłam się prowadzić. Chciałam krzyczeć. Chciałam rzucić się w objęcia nicości, a jednocześnie poczuć ciepło i bliskość jedynej przypisanej mi duszy. By w końcu zaznać spokoju.
Ale to nie było wystarczające. Nowe rany się otwierały, a ja nie byłam w stanie tego powstrzymać. Sama… Niezdolna do czegokolwiek… Rzucona w świat, w którym nie miałam prawa istnieć, do którego nie pasowałam… Byłam inna…Po prostu inna…
Mam serce, a jestem nieczuła.
Mam duszę, a jestem martwa.
A to wszystko spowodowane zamknięciem rozdziału o nazwie „Szczęście”, który zakończył powieść zwaną życiem.
Poczułam jak moje łapy dotykają ziemi. Znowu byłam wilkiem. Patrzyłam na Kireda.
-Zdrajca. – Warknęłam.
Ale dlaczego? Dlaczego mieszały się w nim dwie dusze? Jedna należała do kogoś innego. I nagle ta część przybrała w nim inną postać. Znaną mi, ale wymazaną z pamięci.
Poczułam się bezsilna. Wiedziałam, że musimy ze sobą walczyć. I nagle nasze ciała zwarły się w krwawym uścisku niemocy. Odskoczyliśmy od siebie. To nie była walka kto wygra, a kto przeżyje i będzie trwał bez części siebie. Nasze ciała były idealnie zsynchronizowane. Mój ruch był jego ruchem jego myśl była moją myślą. Ta walka nie miała pokazać kto lepiej walczy, a kto jest bardziej wytrwały. Kto potrafi zawalczyć, a kto ulegnie…
A ostatnie co z tego pamiętam to czerwony rozbłysk i przeszywający ból , gdy to moje ciało jako pierwsze upadło na ziemię…

<podkład: Assassins Creed - Immediate Music (Liberty Sheild)> 


Najpierw dotarł do mnie dźwięk jego głosu, a następnie zobaczyłam jak siedzi wpatrzony w dal. Poruszyłam się, chociaż kosztowało mnie to wiele wysiłku. Sztywne, zmęczone ciało stawiało opory. Mimo to z cichym westchnieniem podeszłam do niego.
-Dlaczego tego nie zrobiłeś… - Szepnęłam z wyrzutem. Czułam jak moje wilcze ciało oplatają ciasne, szkarłatno zabarwione bandaże.
Nie odpowiedział, chociaż wiedziałam jakie słowa wypływają na wierzch jego pamięci.
-Przysięga… - Spojrzałam na niego. – I tak ją złamałeś występując przeciwko mnie…
-Biorąc pod uwagę, że kazałaś mi odejść, przysięga tak naprawdę nie została złamana.
-Zdradziłeś.
-Zapomniałaś.
Zamilkłam. To prawda. Odkąd opuściłam tereny HOTN nie myślałam o nim. Spełniałam swoją własną prośbę. Chciałam, aby nie istniał… Ale chcąc, aby on nie istniał chciałam unicestwić również siebie… A on dobrze o tym wiedział…

***
Stanęłam na granicy terenów stada. Nie wiedziałam czy chcę zrobić kolejny krok. Wiedziałam, że już nic nie wróci do normy. Ciekawe czy ktoś zauważył… Zerknęłam na Kireda wspominając naszą rozmowę.
„-Pewna osoba nazwała cię upadłym. Czy to prawda?
-Tak.
-Więc byłeś czymś w rodzaju mojego anioła stróża?
-Nie.
-A więc kim jesteś?
-Upadłym demonem. – Patrzyłam na niego w milczeniu. -  Tak nazywamy tych którzy powstali. Dla demona jest to upadek. Anioła, który zszedł ze swej ścieżki nazywamy powstałym aniołem, chociaż z punkty widzenia innych właśnie upadł.”
Zacisnęłam szczęki ruszając przed siebie. Mimo, że wszystko się zmieni, życie i tak będzie parło naprzód dzikim strumieniem. A wszystko nadal będzie tylko grą, w której przyodzieję maskę by odegrać zapisaną sobie rolę, dla uciechy publiczności.

***
Weszliśmy na polanę jakby nic się nigdy nie wydarzyło. Położyłam się pod tym samym wyżłobionym głazem, a Kired spoczął obok. Nie zwracałam uwagi, że mimowolnie zawsze naśladuję jego ruch. Gdy on stanie ja również, gdy rusza ja za nim, chociaż zawsze z tyłu… *„Jedno jest ciałem, drugie umysłem, choć o tym nie wiedzą.” Obserwując innych zamyśliłam się. Niby wszystko tak samo, a zupełnie inaczej. Trwam lecz mnie nie ma. Wróciłam do stada, ale moje dni w nim są już policzone…
___________________________________________________
*Cytat, autor niestety nieznany.
Szera (20:52)

The Fifth Rush. [Tin]

27 października 2011


Biegnę bardzo szybko. Patrzę tylko przed siebie starając się nie rozglądac na boki. Wciągam powietrze zmęczona i po chwili wbiegam już na małą polankę z czerwoną trawą. Adrenalina. Nawet nie wiedziałam jak bardzo mi jej brakowało ostatnio. Rozejrzałam się dookoła szukając goniącego mnie czegoś. A w sumie to nie goniącego. Sama zwabiłam to tutaj prawdopodobnie po to aby ponownie poczuc to, co tak lubię, co lubiłam. Słyszę szmer obok mnie więc odwracam się w tamtą stronę, a na mojej twarzy maluje się intrygancki uśmiech. Zza drzew i zarosli wybiega szybko postac, ubrana w niebieski płaszcz. Poza ubraniem widac tylko czerwone oczy jarzące się pod kapturem. Postac posuwa się w moją stronę, a ja wyciągam miecz z pochwy spoczywającej na moich plecach. Stoję i wpatruję się w stwora nakręcona. Po chwili owe coś rzuca się na mnie z piskiem jak u małej dziewczynki. Szybko odskoczyłam w bok robiąc przy tym fikołka i przykucnęłam. Podczas kolejnej próby uśmiercenia mnie postac została zraniona kilka razy przez moje ostrze wskutek czego upadła na ziemię ledwo żywa. Nie lubiłam tego robic, dobijac kogoś, ale musiałam. Machnęłam ostrzem w jej stronę, teraz była tak już tylko wielka czerwona plama. Włożyłam miecz na jego miejsce i ruszyłam w drogę. Brakowało mi tego w życiu, adrenaliny. Czasami jej po prostu potrzebowałam. Dlatego zgłosiłam się do zadania łowcy w Wieży Cynek.

[tu muzyka http://www.youtube.com/watch?v=4ukPOomj7Zo bedzie za długie, ale ta piosenka nadaje opowiadaniu inny sens według mnie. inaczej można je źle odebrac]

Szłam spokojnie drogą patrząc co chwila na drogowskazy i znaki. Stawiałam stopę za stopą nie myśląc o tym prawie wcale. W głowie miałam tylko jedno. Naprawić mój świat. Po chwili wędrówki doszłam do tak dobrze znanego mi już klifu i usiadłam na jego brzegu uśmiechając się sama do siebie. Pomyślałam o Low'erze, musiałam z nim porozmawiać, a ten jak na zawołanie zjawił się i usiadł obok mnie.
-Yokoso.- przywitałam się grzecznie. Skinął mi głową i zaczął się wpatrywać w niebo przed nami.
-Chciałabym z Tobą porozmawiać jeśli to możliwe. Kim my byliśmy jak byliśmy mali?- zapytałam.
-Przyjaciółmi, najlepszymi.- uśmiechnął się do mnie.- Kochałem cię na zabój. Myślałem wtedy, że ty mnie też, ale ostat...
-Low posłuchaj.- nie pozwoliłam mu skończyć- Ja naprawdę nie pamiętam zbyt wiele. Przepraszam, wiem, że musi ci być przykro z tego powodu, ale jesteś dla mnie praktycznie obcy. A nawet gdybym pamiętała. Ja...
-Masz kogoś.- przerwał mi- On jest ważny dla Ciebie? Naprawdę go kochasz?- spojrzał mi przyjaźnie w oczy.
-Jest... jest najważniejszy. Ja...- zastanawiałam się jak ubrać w słowa moje uczucia- Zawsze gdy go widzę zapala się we mnie jakby ciepła lampeczka, która ogrzewa mnie od środka, daje ciepło i światło.- uśmiechnęłam się sama do siebie- I czasami to jest trudne, bo nie zawsze mogę być blisko niego. Po prostu... no nie mogę czasem. Staram się to zrozumieć, próbuję. I wtedy te chwile kiedy jesteśmy już razem wynagradzają mi wszystko, dają nadzieję, ale za razem przygotowują na to, że za jakiś czas już tak nie będzie.Ufam mu.- westchnęłam cicho i przymknęłam oczy- Mimo tego wszystkiego co jest złe, to wiem, że dobrego jest więcej... Tak, kocham go, bardzo.- zaśmiałam się sama do siebie, a po moim policzku popłynęły łzy, łzy szczęścia, ulgi.
-Wiem to wszystko.- odpowiedział. Był teraz jakiś inny, jakby kolorowy. Przyglądałam mu się dokładnie.
-Skąd?
-Tin, jestem twoją częścią. Jestem... twoim sercem.- odpowiedział. Zdziwiłam się bardzo, bo po chwili zamienił się w drobny, różowy pyłek, który podleciał do mnie i wszedł gdzieś do mojego brzucha. Nagle poczułam jeszcze większą ulgę i rozpłakałam się na całego śmiejąc się w tym samym czasie. Wyłożyłam się na trawie i zaczęłam wpatrywać w niebo. Było piękne. Zrozumiałam coś bardzo ważnego. Ufaj temu co czujesz nieważne, że to głupota.
Tin (18:50)

26 października 2011

The Fourth Rush [Tin]

26 października 2011


Głęboki wdech. Ciepłe, jesienne powietrze. Pachnie kolorami, pomarańczowym i żółtym. Wydech. Znowu wdech. Już inne powietrze. Pachnie bordowym, granatowym i zielonym. Otwieram powoli oczy, a dookoła mnie znajduje się mnóstwo stworzeń, budynków z kamienia i straganów. Wylądowałam zupełnie gdzieś indziej niż zazwyczaj. Na prawo i lewo widać było ludzi niosących towary: od warzyw aż po biżuterię. Zgadnijcie kto mnie powitał. Tak, dokładnie. Wymyślacz, mój przyjaciel jak zwykle bez słowa przywitania stanął obok mnie i zaczął mówić:
-Panienka patrzy ile ludu się szykuje.- mimo wielu prób nie udało mi się go zmusić do mówienia na mnie po imieniu.
-Uhum... Do czego?- spytałam. Byłam ciekawa, ale myśli wciąż krążyły wokół czegoś innego. Nie mogłam się oderwać, tym razem nawet Nami nie pomagała. W moim umyśle wciąż tworzyły się nowe obrazy, przychodziły wspomnienia i przypominały się dialogi. Prawie ciągle to samo, ten sam schemat. Coś przyjemnego, potem złego. I to wszystko dotyczące tylko jednego. Odpowiedź mężczyzny wyrwała mnie jednak z zamyślenia na kilka sekund.
-Święto. A ty musisz być.
-Jasne...- odpowiedziałam i odeszłam zdając sobie sprawę z tego, iż postąpiłam bardzo nieuprzejmie. Pobiegłam w stronę drogi jak ja ją nazywałam „z pięknymi widokami” co chwila potykając się o nogi przechodzących przez plac osób. Wreszcie wyrwałam się z tłumu i znalazłam na mojej jakże upragnionej otwartej przestrzeni. Usiadłam gdzieś na łące z fioletowymi kwiatami i zaczęłam wpatrywać się w niebo, rozmyślać.
-Nie możesz tego tak zostawić i dobrze o tym wiesz. Tin, radź sobie z tym wszystkim. Nie możesz w kółko uciekać!
Ktoś krzyczał w mojej głowie. Tak, w głowie. Rozejrzałam się dookoła, ale za mną była tylko mała chmurka. Mała chmurka... Mała myszka... Mysz mówiła do mnie pod postacią chmurki. Uśmiechnęłam się sama do siebie. To był właśnie klimat Nami, ten który tak kocham.
-Masz rację.- odpowiedziałam.
-Więc idź i porozmawiaj...- dym rozpłynął się w powietrzu, ale głos ciągle dudnił mi w głowie. Wstałam i westchnęłam cicho. Muszę... Ruszyłam w stronę klifu. Kolorowy wiatr rozwiewał mi włosy i zaginał rąbek sukienki. Nagle usłyszałam za sobą kroki, ciche stąpanie po ziemi. Odwróciłam się gwałtownie.
-Wychodź.- powiedziałam szorstko w stronę hałasu.
-Tiny... Tiny, Tiny, Tiny cat... Pamiętasz mnie khan-kanamee...?- zza głazu wyszła jakaś postać. Ubrana była mniej więcej tak jak ja, tylko na czarno, cała na czarno. Podeszła bliżej tak, bym mogła przyjrzeć się jej z bliska. To byłam zwyczajnie ja! Ja, tylko czarna.
-Nie. I nie mam zamiaru.- odpowiedziałam.
-Tin bądź sobą! Nie kryj się za mną, nie kryj się za nią!- dziewczyna wskazała palcem na głaz, zza którego wyszła kolejna dziewczyna także podobna do mnie, ale ubrana na różowo.
-Tiny... Tiny... Zniszcz nas! Nie jesteśmy ci potrzebne...Jesteśmy maskami. Zniszcz nas, albo my zniszczymy ciebie.- mówiły jednocześnie podchodząc coraz bliżej mnie. Wyglądało to upiornie. Przy moim boku pojawił się biały królik, Wymyślacz i Lower. Wpatrywali się we mnie. W końcu ten drugi wyciągnął coś w moją stronę. Był to miecz, długi lekko zakrzywiony. Przyjrzałam się mu dokładnie po czym pogładziłam ostrze. W tym samym czasie dziewczyny rzuciły się na mnie krzycząc przeraźliwie. Czas jakby stanął w miejscu, a przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli, tysiąc wspomnień. Chwyciłam mocniej miecz i zamachnęłam się nim. Potrafiłam się doskonale posługiwać tego rodzaju bronią, sama nie wiedziałam skąd. Ostrze rozcięło bliźniaczki na pół, obie. Cztery części leżały teraz zakrwawione u moich stóp. Schowałam miecz i spojrzałam w miejsce, w którym powinni stać moi znajomi. Nie było ich tam. Czułam spokój i harmonię jakby w moim ciele zostało zniszczone coś co od dawna mnie trzymało. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. Miałam już plan, bo teraz kiedy byłam wolna mogłam zacząć naprawiać moje światy. Zaczynając od Nami... Pierwsze: porozmawiać z białym królikiem. Drugie: Dowiedzieć się kim dokładnie jest Wymyślacz i jaką pełni rolę w moim życiu. I trzecie: wyjaśnić Low'owi o co dokładnie chodzi. Chyba dam radę. Nie, na pewno dam. Muszę. 
-----------------------------------
Wiem, że krótkie. Właściwie to miało być o czymś innym, ale zboczyłam nieco z celu. Czekam na szczere komentarze.
Tin (21:55)

Zadanie na czujkę nocną cz.1 [Padma]

26 października 2011

Postanowiłaś wybrać się na wieczorny spacer. Nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Wszyscy jak zwykle zajmują się swoimi sprawami. Zamyślona tracisz rachubę czasu, aż nagle orientujesz się, że zapadła noc, a Ty znalazłaś się na granicach HOTN. I w tedy cały spokój pryska. Trafiasz na świeży ślad, który nie należy do żadnego zwierzęcia zamieszkującego te tereny. Sprawdź co to za stworzenie i jak najszybciej wezwij członków stada. Jeżeli jednak dasz radę, postaraj się wygnać stworzenia za granice terenów HOTN - podejmując decyzję pamiętaj, że nie masz obowiązku walczyć. Musisz się szybko zdecydować. Istnieje prawdopodobieństwo, że stado jest w niebezpieczeństwie...
Mgła otacza mnie ze wszystkich stron, rozglądam się dookoła powoli i ostrożnie. Spoglądam na ślady pozostawione przez obce mi zwierzę, przykładam swoją łapę i ogarnia mnie nie jakie przerażenie.
- O cholera - szepcze, widząc, że ślad jest 3x większy od mojego. Jedyne co wiem jak na razie to, to że tajemnicze stworzenie jest psowate. Przytykam nos do podłoża i ruszam powoli za zapachem, uszy postawione mam na sztorc, nasłuchuję i rozglądam się dookoła. Nie wiadomo czy mi coś zaraz nie wyskoczy zza krzaków. Jakiś szelest i ruch, automatycznie moje ciało zniża się do ziemi, łapy przygotowane do skoku, albo ucieczka, albo atak. Przyglądam się, wystawiam lekko łeb znad trawy i... Niewielka sarna wychodzi z krzaków, niby norma, ale moją uwagę zwróciło jej zachowanie. Była nieco poddenerwowana, dało się to wyczuć, no i najdziwniejsze, była sama. Te zwierzęta z natury unikają samotnych podróży. Zaburczało mi lekko w brzuchu, dawno w sumie nie jadłam. Przygotowałam się do skoku i wbiłam wzrok w swoją ofiarę, była widocznie zdezorientowana. Napięłam mięśnie tylnich łap, aby wyskoczył jak najdalej, oblizałam pysk i skok. Jeden, drugi, trzeci, wykonywałam duże susy, dopiero kiedy wyskoczyłam w powietrze, sarna zauważyła mnie i uchyliła się lekko. Wylądowałam na jej grzbiecie, wbijając pazury w grzbiet i długie kły w kark. Zwierzę straciło równowagę i wywróciło się w stronę krzaków, razem ze mną. Okazało się, że po drugiej stronie jest dosyć spory spad, zaczęłam razem z nią koziołkować w dół, coraz szybciej i szybciej, szok.. Zdziwiona i lekko wystraszona przebiegiem sytuacji wbiłam pazury głębiej w jej ciało. Nie wiem czy to szczęście czy zwykły przypadek, ale zatrzymałam się na pniu ściętego drzewa, spojrzałam na zwierzę, którego uczepiłam się na samej górze i poczułam zapach krwi, dużej ilości krwi. Sarna już nie żyła, przy lądowaniu nabiła się na wystający kawałek gałęzi. Podniosłam głowę znad jej ciała i znieruchomiałam. Kilka metrów przede mną leżały ciała członków jej stada, bynajmniej tak mi się wydawało... Podniosłam się, powoli wyczepiając pazury z martwej zdobyczy i ruszyłam w stronę odkrycia. Rozglądałam się do niewielkiej polanie, której były porozrzucane ciała. Naglę odwróciłam łeb w stronę północną i wyczułam zapach, ten sam co przy śladach. Idzie.. błyskawicznie przybrałam postać elfa i wspięłam się na najbliższe drzewo, aby nie roznosić za bardzo swojego zapachu. Przykucnęłam na jednej z wyższych gałęzi i obserwowałam teren. Po ok. 7min. dało się zauważyć z daleka kontury skrzydeł, były dosyć spore, po chwili zza drzew wynurzył się cały stwór. Przysunęłam się kawałek na gałęzi, aby zobaczyć go lepiej, rozglądał się po polanie i węszył... Naglę warknął i machnął skrzydłami, ruszył w stronę mojej ofiary i zniknął na chwilę mi z oczu, po chwili wbiegł ponownie na polankę, wtedy zobaczyłam go dokładnie.
[foto: http://liengod.deviantart.com/favourites/?offset=48#/dnk3ko ]
Prawie ześlizgnęłam się z gałęzi widząc jego wielkie szpony i ten wzrost.. Nie mogłam dokładnie określić, ale zdawał się mieć spokojnie 2 metry, na dodatek solidnie zbudowany. Złapałam się innej gałęzi, aby utrzymać równowagę. Wielki wilkopodobny krzątał się po polanie i węszył, chyba nie wpadł na pomysł by poszukać wyżej. ,,Po co mu skrzydła, skoro z nich nie korzysta,, zastanowiłam się i skrzywiłam lekko. Przyglądałam się dalej, było coraz ciemniej, ogólnie było ciemno, ale teraz jedyne co widziałam to delikatny ruch jego ciała. Przysiadłam i czekałam na odpowiedni moment, wiedziałam jedno.. Sama nie dam rady, muszę wrócić i powiadomić stado o nowym gościu. Nie wyglądał na przyjemnego i miłego, biorąc pod uwagę to ile je też nie jestem za tym by został na naszych terenach. Siedziałam tam może jakieś 10min. kiedy postanowiłam, że schodzę.. Przyzwyczajona do bezszelestnego zachowania w lesie, podniosłam się i cicho przeskakiwałam z jednego drzewa na drugie, kiedy stwierdziłam, że jestem już wystarczająco daleko, zeszłam powoli i nie zwracając uwagi na nic ruszyłam pędem w stronę stada.
Padma (15:52)

25 października 2011

Spotkanie cz.1 [Membu]

25 października 2011

[MUZYKA: http://www.youtube.com/watch?v=yftOy8kz7aE&feature=BFa&list=FLVNmfLFZ9tJHmLVd4HFeuNQ&lf=mh_lolz] może być za długie.
__________________________
Wdech, wydech... Nabieram powietrza do płuc, znowu się zaczyna, już prawie zapomniałem jaką sprawia mi to przyjemność. Na twarzy pojawia się cyniczny uśmiech, najwyższa pora wyjaśnić swoje sprawy. Zamykam oczy... raz, dwa, trzy... czuję bicie swojego serca i wiatr, wiatr rozwiewający krótkie włosy na różne strony. Dumny stawiam pierwszy krok przed siebie i znikam w błyskawicznym tępię za drzewami. Biegnę, nie czując praktycznie zmęczenia, ekscytacja, roznosi mnie.. jestem coraz bliżej celu. ,,Mam was!,, myślę i zaczynam śmiać się sam do siebie. Czuje się jak w filmie, czas zwalnia, a ja biegnę przed siebie, nie ma nikogo, nie ma nic, w mojej głowie pustka, coś w stylu radości. Tej radości nie pojmuje nikt, tylko ja. Nic nowego, co nie ? Nie jestem już sam, nie w stadzie.. Jak zwykle myśli zostały tylko moje. Czy się cieszę? Oo tak.. Zwalniam trochę i rozkładam ręce na boki, zcinając przy tym kilka mniejszych krzewów i drzew. Stop! ... Raz, dwa, trzy... Pora otworzyć oczy. ,,Słyszę was!,, myślę i ruszam powoli przed siebie, nie jestem już na terenach stada. Jestem nigdzie... Zatrzymuję się i zerkam w niebo, odwracam głowę, stoi za mną, uśmiecha się. Na mojej twarzy gości cwany uśmiech, odwracam się w jej stronę, podchodzi powoli do mnie i kładzie dłoń na poliku, lekko dotykając go opuszkami palców. Z uśmiechem na twarzy wypowiada moje imię.
- Do dzieła - szepcze, nachylając się do mojego ucha, kiwam jej głową i ruszamy, ruszamy dalej przed siebie, ramię przy ramieniu, w ciszy. Ona się uśmiecha, a ja się przyglądam otoczeniu, co chwilę czując jej wzrok na swoim ciele. Za każdym razem, gdy kieruję twarz w jej stronę, odwraca się jak oparzona i uśmiecha pod nosem. Zatrzymuję się, ona robi to samo... Coś kieruje moją ręką i kładę ją na jej brzuchu.
- Jesteś pewna ? - Patrzę pytająco, czuję jej dłoń na swojej i przyciągam rękę z powrotem do siebie. Spogląda na mnie ze spokojem w oczach, jest aż za spokojna.
- Tak Membu, gdybym nie była pewna... - chciała dokończyć, ale zrobiłem to za nią.
- To by cię tu nie było.. Tak, tak.. Ale w twoim stanie zmiany zdania to normalna rzecz - mruknąłem.
- Nie w tym wypadku - powiedziała z uśmiechem i ruszyła dalej, a ja za nią. Szliśmy tak w milczeniu, niby nic się nie działo, a jednak coś. Różne myśli przychodziły mi do głowy. Ponownie spoglądam w jej stronę, patrzy na mnie i uśmiecha się, znowu.. cały czas, mimo wszystkiego co się stało, uśmiecha się do mnie. Dziwne uczucie, ale pamiętam jej słowa. Może i lepiej, myślę, myślę o czym zupełnie innym niż przy ruszaniu w tą trasę. Chcę przestać, pomyśleć o tym co teraz ważne, ale nie mogę, nie teraz.. Chwilowo jest inaczej, jakbym był w innym świecie, swoim świecie. Coś w tym jest, w tej więzi, w sumie została tylko ona. Może to też ma jakieś znaczenie?
- Kali... - chcę coś powiedzieć. Sam nie wiem co, nie pamiętam. Zamiast tego czuję dotyk, czuję jej dłonie zaciśnięte na moim przedramieniu, odwraca mnie w swoja stronę.
- Dam radę ! - zmarszczyła brwi, a ja.. ja uśmiechnąłem się lekko i położyłem dłoń na jej ramieniu.
- Tak wiem, dasz... - klepię jej ramię, czuję, że ucisk jej dłoni maleje, więc ruszam dalej przed siebie, a ona idzie obok.
- Fajnie, że jesteś Membu - słyszę naglę i spoglądam na dziewczynę z lekkim uśmiechem, nie mówię nic, idę dalej i myślę. Tym razem o tym, jak dorwać konfidentów, odcinam się.. Teraz wiem, że naprawdę jestem w swoim świecie.. Kombinowanie, knucie, to jest to. W końcu! Myślę i przyspieszam trochę kroku, nie zapominając o Kali, która podbiegła kawałek, aby mnie dogonić. - Pouczysz mnie trochę co nie ? - spogląda na mnie..
- Nie wiem, musiałbym poświęcić ci wtedy dużo więcej czasu - westchnąłem
- A co to za problem - zapytała.
- Cicho... - Spiorunowałem ją wzrokiem - Pogadamy o tym jak będziemy wracać.
- Ok - powiedziała zadowolona i zawiesiła się na moim ramieniu - Nadrobimy zaległości - uśmiechnęła się i puściła mnie, widząc moją minę, oboje schowaliśmy dłonie w kieszenie i szliśmy dalej myśląc każdy o swoich sprawach - Pogadamy - powiedziała cicho i spojrzała w niebo...
CDN.
________________
Tak dla wiadomości, postać Kali nie jest wymysłem mojej wyobraźni.
Membu (22:38)