Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 maja 2011

Odeszłam? [Szera]

31 maja 2011


Leżałam skulona z kolanami przyciągniętymi do klatki. Mój beznamiętny wzrok wlepiony był w jakiś punkt. Gdzie byłam? Nie wiedziałam… Nie obchodziło mnie to. Nie obchodziło jak cała reszta… Stałam się pusta. Czy miałam jeszcze jakieś uczucia? Tak, miałam. Smutek i ból, którymi się żywiłam.Były teraz dla mnie niczym powietrze. Nie mogłam bez nich żyć, a te w zamian za to wyniszczały mnie od środka. Dlaczego? Bo resztkami sił chciałam starać się o uczucie, że w ogóle istnieję. Przymknęłam powieki, aby ukryć beznamiętny wzrok.Co się ze mną działo? Dlaczego taka byłam? Poczułam do siebie pewną odrazę… Mimo to sprawiało mi to jakąś przyjemność… Pod przymkniętymi powiekami zatańczyły obrazy. W tedy poczułam, że nie chcę tu być… Bo po co?
Podniosłam się pozwalając powiekom zakryć cierpienie,którego odbicie można było znaleźć w mych oczach. Rozłożyłam ręce czując jak delikatny wiatr mierzwi mi włosy. Chciałam, aby zabrał ze mnie cały ból. Ale był to tylko wiatr… Zrobiłam krok w przód po czym w bok. Powoli zaczęłam się obracać, a nieskazitelnie biała sukienka w jaką ubrała mnie wyobraźnia zafalowała lekko. Nagle stałam się piękna i szczęśliwa. Poczułam się lekko.Jakbym mogła zrobić wszystko. Tańczyłam jakbym nigdy wcześniej tego nie robiła.A przecież kiedyś taka byłam. Szczęśliwa… wesoła… Jakbym mogła zawładnąć całym światem. Nagle taniec się urwał. Moje stopy dotknęły granicy tego świata.Zawisłam nad ciemną przepaścią. Nie chciałam otwierać oczu. Tęskniłam za dawną sobą, ale teraz już się przyzwyczaiłam to teraźniejszej mnie.

*Sound the bugle now - play it just forme
As the seasons change - remember how I used to be
Now I can't go on - I can't even start
I've got nothing left - just an empty heart

Bywały momenty, że chciałam się zmienić, ale gdy robiłam krok w tę stronę nagle czułam się bezpieczna w tym co mam więc cofałam się o dwa. Dlatego moi najbliżsi mnie nienawidzili? Czy dlatego czułam się taka obca? Niepotrzebna?
Ty wszystko potrafisz zepsuć…
Z takich rzeczy powinno się leczyć…
Naprawdę jesteś aż taka głupia?!
Te szepty… Te spojrzenia, w których kryło się odrzucenie i niezrozumienie. Tak… Właśnie taka jestem. Czy t dlatego kiedy ktoś chciał mnie przytulić lub chociażby ucałować w policzek nachodziło obrzydzenie? Dlatego moje ciało mimowolnie się odsuwało ze wstrętem? Tyle niepewności… Ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Każda rozmowa prowadziła do kłótni. Nie potrafiłam inaczej. To wszystko sprawiało, że mój umysł coraz bardziej pogrążał się w mroku własnego istnienia, a zwykły promyk nadziei oślepiał.

I'm a soldier - wounded so I must giveup the fight
There's nothing more for me - lead me away... Or leave me lying here

Byłam niewdzięczna bo nie potrafiłam dziękować za to co mam. Żyłam w dostatku, a mimo to brakowało mi najważniejszej rzeczy. Najważniejszej cząstki we mnie. Cząstki bez której nie mogłam żyć niczym inni ludzie. Byłam jak zepsuta maszyna, której nie da się naprawić. A czy komukolwiek zależało na naprawieniu mnie? Mi już nie…

Sound the bugle now - tell them I don'tcare
There's not a road I know - that leads to anywhere
Without a light feat that I will - stumble in thedark
Lay right down - decide not to go on


Dlaczego się poddałam? Dlaczego własnymi rękami zawiązałam opaskę na swych oczach? Dlaczego za sprawą kilku obrotów biała sukienka przybrała odcień czerni, a kaptur zakrył twarz rzucając na nią cień? A więc już w połowie odeszłam…  Ale… Dlaczego? Dlaczego nie potrafiłam docenić życia? Dlaczego?
Bo może, aby coś docenić trzeba  to najpierw stracić…
__________________________________________________
Jakoś nie wiem... Może kiedyś to dopracuję. Teraz nie mam siły...
Nie odbierzcie tego źle, ale błagam, nie piszcie komentarzy typu "Będzie dobrze."
Kitsune już prawie mam opowiadanie. Tzn muszę dopracować bo pomysł już jest.

*Tekst piosenki "Sound the bugle."
Szera (17:50)

18 maja 2011

- 48 - Czekoladowe Black Devile [Destroy]

17 maja 2011

Bo czekoladowe Black Devile smakują nam wtedy, kiedy siebie nienawidzimy...


Wiatr bawił się jej długimi, blond włosami. Oparła łokcie na kolanach, dłonią podpierając podbródek, w drugiej ręce trzymała papierosa, którego przed chwilą zaczęła palić. Przystawiła filter do gładkich ust, czując czekoladowy smak. Zaciągnęła się wpatrując spod wywiniętych rzęs w przestrzeń. Słyszała szum drzew, jak nuciły swoją leniwą piosenkę. Z gałęzi spadł orzech, po korze zbiegła wiewiórka. Nastroszyła wąsy, ruszając małym noskiem. Zobaczyła blondynkę palącą fajkę. Podbiegła do niej raźnie siadając tuż przed stopą. Destroy spojrzała na małe rude stworzonko. Wypuściła szary dym z ust, który po chwili rozmył się w powietrzu. Uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła rękę do puchatej kuleczki, wiewiórka obwąchała jej dłoń, i raźnie wskoczyła na nią, biegnąc po przedramieniu i siadając przy szyi. Wampirzyca zachichotała po tym, jak rudzielec połaskotał ją swoim futerkiem. Nikt od jakiegoś czasu nie był tak blisko Demonicy. To zwierzątko w ułamku sekundy stało się jej bardzo bliskie.
- Ufam Ci, wiesz? - strzepnęła popiół z glana i zgasiła papierosa. Pogłaskała wiewiórkę. Przypomniała jej się piosenka...bardzo dobrze jej znana piosenka. Z jej oczu pomalowanych na czarno poleciały łzy. Dlaczego Jego nie ma? Chciała, żeby nagle tu się zjawił. Żeby ją przytulił.
Była piękna ciepła noc, wtedy to ujrzałem Ją Miała włosy blond i czarujący wzrok Powiedziała-działa tak, zapytałem gdzie Noc przykryje nas, więc zaczaruj mnie...

Poczuła na sobie czyjś wzrok. Spojrzała w lewo - tam się czaił lis. Nie na Nią, na wiewiórkę. Ujęła stworzonko w dłonie i mocno trzymając wyciągnęła w stronę rudego myśliwego. Lis powoli podchodził. Podskoczył, chcąc rzucić się na zwierzaka. Destroy szybkim mechanicznym ruchem wstała, i kopnęła atakującego, który upadł na ziemię trzy metry dalej, z hukiem.
- Tak to jest. Nigdy nie dostaniesz tego, co chcesz, idąc na łatwiznę - skierowała te słowa do lisa - Musiałbyś się bardzo postarać by dostać to, o czym pragniesz, marzysz. Na przykład teraz: jesteś głodny, nie znajdujesz pożywienia. A tu ów: wiewiórka. W dodatku na lądzie. To myślisz, że jak pokażesz te swoje spruchniałe zęby, to się przestraszę? A wal się na ryj. Nie oddam Ci tej wiewiórki. Choćbyś był najbiedniejszym stworzeniem na świecie. - po chwili zdziwiła się, że tak zaczęła postrzegać świat. Na prawdę wydoroślała po ostatnich doświadczeniach. Podeszła do drzewa, pod którym leżał orzech i położyła wiewiórkę na gałęzi, podając jej orzeszka. Usiadła później tam, gdzie siedziała minutę temu. Lis siedział obok.
- Wiesz, co, lisku? Dostałeś kopniaka, żebyś się nauczył - wstała i ruszyła przed siebie. Życie jest do kitu.


Nawiązując do poprzedniego postu "Sex, life, controle. Losing controle.":
Chodziło mi o to, żebyście nie wiedzieli od razu, co się stanie wszystko po kolei. Chciałam, żebyście trochę się pomęczyli. A to zakończenie.. mi też się strasznie nie podoba. Jest banalne. Takie narcystyczne, bo jest sie z Rodziny Bethrezena, to wszystko wolno. Otóż nie. Źle ujęłam koniec opowiadania.
To dzisiejsze opowiadanie jest moim chwilowym natchnieniem. Nauczką. Kiedyś ja byłam tym lisem.

Wasza kochana DestroyDestroy Limone (22:18)

17 maja 2011

- 47 - Sex, life, controle. Losing control. [Destroy]

16 maja 2011

Wpatrywała się tępo w poszarzały sufit. Kiedyś pewnie był biały. Leżała naga na zimnej podłodze, w pustym, ciemnym pokoju. W pomieszczeniu była tylko ona i wilgotne cztery ściany. Siedziała w kącie przyciskając kolana do klatki piersiowej. Rozejrzała się dookoła, pod oknem leżały jej porwane ciuchy. Nie miała siły się ubrać. Cała dygotała z zimna, w szoku. Zamknęła zmęczone oczy, po policzku spłynęła samotna łza, która spadła na posiniaczoną łydkę. Każda cząsteczka jej ciała wyła z bólu i przerażenia, za dużo się wydarzyło wczoraj jak na psychikę Destroy. Próbowała o tym wszystkim zapomnieć, lecz za każdym razem, kiedy myślała o czymś innym, wszystko jej się przypominało. Miała obraz przed oczami, jak była bita, kopana. Jak obcy mężczyzna złapał ją za włosy z tyłu głowy i przycisnął twarzą do ściany. Przygryzła dolną wargę zębami aż do krwi. Nagle gwałtownie otworzyły się drzwi. Zlękniona skuliła się na ziemi przykrywając biust kolanami. Wysoki brunet z irokezem stanął przed nią w glanach. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Cholernie bała się poruszyć.
- Wstawaj - zażądał ostro. Dziewczyna zacisnęła powieki reagując strachem na jego krzyk. Łzy spływały po sinych policzkach Des. - Wstawaj suko, albo ja ci pomogę. - chciała wstać, ale nie mogła. Wszystko ją bolało. Spojrzała zapłakana na mężczyznę błagającym wzrokiem.
- Nie mogę... - szepnęła cicho.
Facet złapał ją za włosy i podciągnął do góry. Destroy jęknęła głośno. Czuła, jakby odrywał jej skórę od reszty ciała.
- Dooobra sunia. Boli? Ma boleć. - przerzucił ją przez ramię trzymając za nogi. Wyniósł ją półprzytomną z pokoju.

***
Obudziła się na ciepłym kocu. Wtuliła się w materiał zaciskając powieki. Dotknęła brzucha lodowatą ręką. Natychmiastowo otworzyła oczy. Miała na sobie czarny gorset i stringi z kokardkami. Źle jej się to kojarzyło. Przez taki ubiór właśnie trafiła tutaj. Coś ją uciskało w szyję. Badała palcami "to coś" co miała na szyi. Skórzana obroża, w dodatku z kolcami i zaczepieniem na...smycz. Dopiero teraz zauważyła, że przed Nią siedział ten sam mężczyzna, co ją tu przyniósł. Nachylił się nad Nią, a dziewczyna zasłoniła twarz przed ciosem. Lecz żaden cios nie nastąpił.
- Jak masz na imię? - zapytała cicho. "Irokez" chwilę się wahał, po czym odparł nieufnie.
- Tan.
- Ja mam na imię Destroy... - starała się uśmiechnąć.
- Wiem o tym. Kurwa wiem o tym. - syknął - Myślisz że zapytasz, jak mam na imię, to już się kurwa zaprzyjaźnimy?
Wampirzyca wcale tak nie myślała. Chciała tylko wiedzieć, jak ma na imię. Przecież jakoś musi ich rozróżniać. Musi wiedzieć, kto ją tak brutalnie zgwałcił i pobił. A więc Tan. Wyciągnął zza siebie smycz. Przyczepił do jej obroży i warknął.
- Idziemy, suko. Od dzisiaj jesteś jedną z dziewczynek Huza. - szarpnął smycz, a Destroy posłusznie wstała idąc na czworaka obok niego. Mogła zmienić się w swoją naturalną wilczą formę i uciec, ale jako wilk była tak samo obolała jak teraz. Weszli do jasnego pokoju. Des szła tuż obok nogi Tana po zimnych kafelkach. Co chwile ciągnął mocno za linkę, w skutek czego dziewczyna musiała trzymać wysoko głowę. Stanęli przez ogromnym, złotym łożem. Obok leżało dużo dziewczyn ubranych podobnie do niej. Warczały na nią. Jak prawdziwe suki. Wampirzyca również warknęła, obnażając w tym momencie swoje kły. Tamte były zwykłymi nastolatkami, które pewnie najpierw uprowadzono, zgławcono i pobito, a resztę każdy sobie dopowie.
- Huz, przyprowadziłem Ci Nową do kolekcji. - zadrwił Tan, gdyż tutaj psy były lepiej traktowane, niż te dziewczęta - które traktowano jak przedmioty.
Niski blondyn omiótł Destroy wzrokiem. Udawał znudzonego, lecz Demonica wyczuła, że bardzo go intryguje jej postać.
- Podejdź tu bliżej... - mruknął leżąc. Kiedy Wampirka wstała, inne "podopieczne" zmierzyły ją surowym spojrzeniem. - Jak masz na imię? - zapytał.
"No w końcu ktoś, kto się zainteresował, jak mam na imię!" - burknęła w duchu.
- Destroy. - padła odpowiedź.
- Bardzo ładne imię, Destroy. - uśmiechnął się do Niej ciepło. Był jedyną osobą, która wypowiedziała jej imię. To było...piękne.
- Ale to i tak zwykła dziwka! - wrzasnął Tan zdenerwowany tą sytuacją. Huz uciszył mężczyznę spojrzeniem.
- Nie, Ona NIE JEST zwykłą, jak to powiedziałeś, dziwką. W Niej jest coś niezwykłego.
- Masz zamiar dalej tak wzdychać nad tą idiotką, czy mam ją przypiąć do reszty?! - znowu podniósł głos.
- Tan, do kurwy nędzy! - krzyknął Huz. - Zamknij się wreszcie. Nie chodzi mi o to, że jest Aniołem zesłanym z Niebios.
Des zaśmiała się cicho. Blondyn uniósł brew patrząc na Nią.
- Co Cię tak bawi, Droga Limone?
- Skąd Pan wie, jak mam na nazwisko?
- Masz to wygrawerowane na swojej metalowej obroży.
Rzeczywiście. Na metalowej obroży był wygrawerowany napis "665 Limone"
- Zadałem pytanie, 665 - zwrócił się do Niej, posługując się jej przezwiskiem.
- Ponieważ Pan, Panie Huz, powiedział, że nie jestem Aniołem.
- A co w tym śmiesznego? - nadal nie rozumiał rozbawienia dziewczyny.
- Bo przecież ja jestem córką Bethrezena - Boga Piekła. Mam dwie siostry - Tiamath i Dilexi.
Wszystkie spojrzenia były skierowane na Nią. Jakby to było nie wiadomo co, że jest córką Bethrezena.
- Córka Bethrezena? - zapytał Tan i Huz jednocześnie.
- Aha - potakiwała głową. - Jego ukochana córcia, co tak lubiła znęcać się nad zwykłymi, żywymi istotami to ja.
Blondyn spojrzał na Tana.
- Zabierz ją stąd - syknął - zróbcie coś, żeby wypędzić z Niej tego Szatana! - wymachiwał rękoma.

A więc - opowiadanie wyszło mi nudne. Wyszłam z wprawy.
Mam nadzieję, że nie przeszkadza zmieniona czcionka [pisałam na Wordzie]
Pozdrawiam Was.
Destroy 665 Limone.
Destroy Limone (22:28)

14 maja 2011

"Tancerze" - Wprowadzenie. [LadyKiller]

14 maja 2011

 Chłód skały na której leżała, przemykał między gęstym włosiem, muskając skórę. Patrzyła na dolinę rozciągającą się przed jej ulubionym punktem widokowym.
  Uwielbiała obserwować codzienny, a jednak za każdym razem piękniejszy taniec Dnia i Nocy. Aksamitny, czarny płaszcz powoli pełzł w górę, zbliżając się do niej z każdą sekundą. Zdarzało się, że ognista kula na moment posyłała jej porozumiewawcze, ostre promienie, nie przerywając ucieczki przed nocnym chłodem. Jak dwaj dręczący się nawzajem kochankowie, jak najdłużej odwlekający chwilę rozkoszy...
Jeszcze moment a gra się skończy. Jak zwykle serce pumy tłukło się o żebra pełne podziwu dla tej niesamowitej chwili. Cień musnął końcówki jej wysuniętych pazurów, światło zajaśniało cudownym, gorącym blaskiem, przemykając po aksamitnej sierści. Kocica zamknęła oczy. Niemal usłyszała trzask rozpadającej się jasności i poczuła chłodny powiew nocy. Drzewa zaszumiały, żegnając piękną kochankę, trawa zakołysała, dołączając się do pożegnalnej pieśni.
 Lady uniosła wysoko łeb, napawając się świeżym powietrzem. Otworzyła oczy, w których przez ułamek sekundy błyszczało zatrzymane wcześniej słońce, tylko po to, by spojrzeć wprost na wspinający się po kaskadzie gwiazd księżyc. Jej źrenice rozszerzyły się, wyłapując jak najwięcej srebrzystego blasku. Mimowolnie uniosła kąciki pyska w uśmiechu, pełnym tak niepodobnego do niej szacunku i podziwu.
 Coś szło w jej kierunku. Nie odwróciła się, choć wiedziała, że to żaden z Demonów. Nie chciała przerywać chwili uniesienia, a obecność zbliżającej się istoty czuła już od dawna. Podświadomie oczekiwała tego spotkania, wiedząc, że na zawsze zmieni jej życie.
-Księżyc jest z nami ściśle związany. Znika na pewien czas, jego wpływ na zmysły ucieka przed nimi zapamiętale, by pojawić się znów, z tą samą lub większą siłą.-Usłyszała. Kątem oka zobaczyła siadającą obok smukłą wilczycę o ciemnej sierści. Łzy na moment rozmazały wszystko wokół, jednak zaraz zmusiła je do wyschnięcia. Znała doskonale ten głos i te słowa. Jej słowa. Znała doskonale tę drobną samkę. Jednak nie spojrzała w jej stronę, nie chcąc pozbyć się uczucia, że ona naprawdę jest obok. Nie chcąc zobaczyć rany po postrzale na jej klatce piersiowej.
-Powiedziałaś mi kiedyś, że nigdy nie można przysięgać na Księżyc, bo on zmienia swój blask, który za dnia maleje. Ale ja przysięgałam, patrząc w Jego okrągłą tarczę po raz ostatni. Przysięgałam, że kiedyś odpłacę Ci się za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
-Nie jesteś mi nic winna.-Puma przymknęła powieki, oddychając równo i spokojnie.-Gdyby nie to, że się Tobą zaopiekowałam, mogłabyś tutaj być.
-Nie,kochana. Wszystkie ścieżki mojego życia, ozdobione srebrzystym pyłem, urywały się w jednym miejscu. Księżyc wziąłby mnie we swe objęcia, gdziekolwiek bym nie była. To do niego od zawsze przynależało moje życie i to jemu z radością je podarowałam. Ta radość była tym większa, że Ty odegrałaś w nim największą rolę.
Cisza jaka zapadła między dwoma tak bliskimi sobie niegdyś istotami, które teraz rozdzielała ogromna, niemożliwa do przeskoczenia przepaść, zmieszała się z szelestem liści.
-Zastanawiałaś się kiedykolwiek, dlaczego masz na imię tak, a nie inaczej?
-Nie musiałam się zastanawiać. Morduję z przyjemności.-Lady leniwie uderzała końcówką ogona w skałę, nadal mając przymknięte powieki. Rozkoszowała się 'obecnością' czarnej wilczycy.
-Nie pytałam o TO imię. Bo Ty się tak nie nazywasz.-Samka urwała, dla podkreślenia swoich słów. Serce pumy zabiło szybciej.-MoonDance. Tancerka Księżyca. Tak nazwała Cię Rege, Twoja matka. Wierzyła, że zrozumiesz, a Ty ciągle się go wypierasz. Dlaczego?
-Nie jestem go godna.
-Nie jesteś czy nie chcesz być?
 Zamilkła, gwałtowniej poruszając końcówką ogona. Zacisnęła zęby.
-Posłuchaj, kochana. Od setek lat wybierano Córy i Synów największych potęg świata. Wielu z nich rzeczywiście nie  było godnych swych imion, dlatego byli likwidowani podczas wielkich pojedynków. Zostało ich niewiele. Ty zaliczasz się do tej grupy. Przynależysz Księżycowi.
-Nie.
-Nie przerywaj mi, proszę. Wiem, że dojrzałaś do tego stanowiska. Twoja przeszłość była podległa Jego woli. Chciał, żebyś była taka, jaka jesteś.
Teraz musisz wyruszyć i zniszczyć Tych, którzy pozostali. Oczyścić miejsce dla innych, pięknych duchów. Bo Dawni Władcy są pochłonięci przez własną potęgę i nie wiedzą, jaką rolę mieli pełnić na Ziemi.
-Dlaczego ja mam ich oceniać? Jestem taka jak Oni.
-Uwierz mi, że nie. Zresztą, sama się przekonasz kiedy spotkasz chociażby Pierwszego z nich. Przygotuj się i podążaj za Jego wskazówkami.
 Lady dostrzegła, że wilczyca uniosła łeb ku okrągłej tarczy Księżyca. Sama zamknęła oczy, nieświadomie godząc się z jej słowami. Kiedy je otworzyła, obok niej nie było nikogo. Była tylko cisza z którą współgrał szum liści.
Podjęłam się tego. Naprawdę nie wiem, czy dam radę napisać ten zbiór opowiadań.
Dużo Nightwisha, dużo rąbanki. I dużo piękna.

LadyKiller (11:55)

9 maja 2011

Opowiadanie stadne XVIII [LadyKiller]

08 maja 2011


Podkład.
Było ich wielu. Zbyt wielu. Rozbawiony, ironiczny uśmiech jaki rzuciła przemieniającej się Szerze, powoli zmienił się w ostrzegawcze wyszczerzenie kłów. Zmrużyła płomienne oczy. Kątem oka widziała po lewej stronie Bakarę, a po prawej przyjaciółkę z Kiredem. Pochyliła łeb, a między pumą a wilczycą pojawił się Cináed. Stłumiła chichot, wbijając pazury w ziemię. Zmutowani ludzie zbliżali się do nich szykując różnorodne bronie.
-Kabaret.-Mruknął Cináed, przekrzywiając łeb. W następnej chwili, w pełnej synchronizacji z Bakarą i Kiredem rzucili się do ataku. Czarna, gładka sierść pumy zafalowała, mimo iż ich ruch nie wywołał nawet najlżejszego podmuchu.
 Przyjaciółki spojrzały po sobie. Obnażyły czubki kłów w uśmiechu, kiedy do ich uszu dobiegły metaliczne dźwięki i nieludzkie krzyki. Zwróciwszy łby w stronę maleńkiej rzeźni, wśród której jak mrówka uwijał się płomienny Cináed, Lady przypomniała sobie, co zaraz może się stać. Rozlany płyn...rozbita kapsuła...aż zatrzęsła się z paniki. Musieli działać o wiele szybciej.Jej myśli błyskawicznie dotarły do Demonów, ale tylko wzrok Cináed'a zwrócił się w stronę przysadzistej sylwetki.
-Ogień.- Wyszeptała. Jego białe ślepia rozbłysły. Skinął łbem.
-Ogień. Wypierdalać!-Wrzasnął wysokim, jazgotliwym głosem.
-Szera.-Lady zwróciła na wilczycę przerażony wzrok.-Bierz Luxię! Szybko!
Miodowe oczy w momencie zarejestrowały reakcje, jakie zachodziły w białym płynie. Rzuciła się w stronę nieprzytomnego gryfa i wbiła kły w jego kark. Pognała za pumą kilka metrów, ale jej uwagę przykuł krzyk Kireda. Jeden z mutantów właśnie zrywał mu skórę z grzbietu, wbiwszy w nią żelazny hak zakrzywiony na czubku. Istny mistrz skalpowania.
-Zostaw go! Zostaw!!-Puma szarpnęła ciałem wilczycy, która skoczyła w ich stronę. Wiedziała, jakie to będzie dla Szery trudne. Sama niemalże czuła ból jej Demona. Ale ona posłuchała, po kilku bardzo długich sekundach, zachłystając się szlochem. Razem, bark przy barku, jak za starych dobrych czasów, kiedy żyły wspólnymi wyścigami, rzuciły się w przeciwnym kierunku od obozu 3. Kątem oka, Lady widziała jak Cináed wybucha płomieniem.
-Aldieb...!-Krzyknął ktoś, ale huk, jaki wywołał ogień stukający się z białą cieczą zagłuszył całą resztę. Straszliwa temperatura i metalowe szczątki uderzyła w biegnące obok siebie postacie, rzucając nimi w przód.
Podkład.
 Puma zakrztusiła się pierwszym oddechem, jaki świadomie chwyciła. Czuła zaciskającą się na jej piersi obręcz, która paliła ciało i odbierała maleńkie cząsteczki życia. Powoli, wolniej niczym najgorszy psychopata...
 Wokoło było tak...cicho. Co chwilę rozlegał się cichy syk, po którym następowały jakby odległe wybuchy. Jak gdyby coś się gotowało...
 Słyszała coś jeszcze. Ciche piski? Krzyki?
 Dotarły do niej zmieszane setki zdań, jakie wypowiadały zabijane niegdyś szczenięta. Wrzasnęła dziko, czując ich ból i strach. Nagle zobaczyła wszystkie wytrzeszczone z nienormalnym przerażeniem oczy... Z paniką chwytała powietrze, które raniło jej gardło. Czyżby zawierało maleńkie odłamki szkła lub metalu? Nie wiedziała. Zaciskająca się obręcz była coraz mniejsza.
 Rozejrzyj się...
 Nie zdążyła.
 Nagle już stała na własnych, silnych łapach. Nie? Nie...! To nie były jej łapy. To były połamane, obleczone mięśniami kikuty, a cieknąca z nich krew wypalała w ziemi dziury, złowrogo sycząc. Jej biała barwa obudziła w umyśle Lady ogromną panikę. Panikę, jaką czuła tylko raz w życiu...
 Nie musiała się rozglądać.
 Widziała leżącą obok siebie kupę zakrwawionych, dymiących, skrawków ciała przykrytych gdzieniegdzie szarym i złotym futrem.
 Widziała nadzianego na powykrzywianą gałąź wilka, a z jego rozwartego pyska kapała powoli ta sama biała ciecz...ta sama biała, sycząca krew. Jego wnętrzności zwisały bezwładnie w stronę ziemi. Z pustych oczodołów wypływały jarzące się jakby białka. Jego ciało płonęło.
 Widziała zwęglone szczątki, które śmierdziały straszliwie. Kiedy na nie spojrzała poczuła dojmujący ból całego ciała. Poczuła ten sam ból, który odczuwała ta istota, płonąc żywcem.
 Widziała siebie, miotającą się z wrzaskiem między śladami, jakie zostawiła po sobie śmierć. Upadła na niewielkie, zmasakrowane ciało skrzydlatego stworzenia.
 I wtedy zrozumiała, że wszystkie te truchła, rozrzucone wokół niej to...to Ci, którzy byli dla niej ważni.
 Zrozumiała, że te dymiące szczątki wśród których zachowały się przebłyski dawnego piękna to Szera. Że tak brutalnie wciągnięty na gałąź wilk to Cináed. Że cuchnące dziwnie szczątki to Bakara. Że to jego ból był jej bólem. Że to małe stworzenie to Luxia, leżąca tak blisko...dawnej gepardzicy?
 Więc dlaczego...dlaczego ona była obok wszystkiego? Obok tych, którzy nadawali jej życiu jakikolwiek sens?
 Jakiś wrzask zaczął ranić jej uszy. Czuła, że zaraz pękną jej bębenki.
 Zrozumiała, że to był jej wrzask. Jej własny, psychiczny wrzask bólu i rozpaczy.

Podkład.

 Ból nagle zelżał. Jej kocie ciało wpadło w wir lodowatej wody. Gwałtownie rozwarła powieki, kiedy strumień wody rzucił ją na drzewo. Stęknęła, zdezorientowana i usłyszała dobiegające ją śmiechy. Jeden głos znała szczególnie. Z nadzieją podniosła mokry łeb i zobaczyła zbliżającą się wilczycę.
-Lady!-Przyjaciółka dopadła do pumy i mocno o nią otarła. Miodowe oczy błyszczały najczystszym złotem.
-Szera?-Kocica rozejrzała się, nic nie rozumiejąc. Na gałęzi nieopodal siedziała Luxia,wesoło machająca łebkiem. Gdzieś dalej słyszała jazgotliwy głos Cináed'a i Bakary, po prawej mignął jej Kired z długą blizną na grzbiecie.-Przecież Wy nie żyjecie.- Warknęła, przypatrując się miłej wizji.
-Żyjemy, idiotko!-Szera zaśmiała się ciepło.- Wszycy mieliśmy jakieś dziwne wizje, ale ten jaszczur- wskazała łbem wygrzewające się na słońcu niebieskie stworzenie- wytłumaczył nam, że to iluzja wywołana kontaktem tej białej cieczy z naszymi ciałami. Gdyby nie to, że szybko zadziałał, wykończyły by nas.
-Aldieb była w obozie.-Słowa pumy przeszyły powietrze, uciszając wszystko dookoła.- Zabiliśmy ją.
-Nie. Wasza Alpha żyje i prawdopodobnie ma się dobrze.-Jaszczur otworzył pokryte błoną oczy i spojrzał na mokrą pumę.- Nie wiem gdzie jest, ale komuś innemu przeznaczone jest znalezienie jej. Wy możecie wracać do reszty grupy...
-Heeeeej! Szera!
 Samki poderwały łby, patrząc na stojące na wzgórzu postacie. Przez chwilę słońce uniemożliwiało im rozpoznanie ich, ale po chwili zobaczyły biegnącego przodem stalowego wilka i nieco w tyle Tiffany z Jenną na grzbiecie. Tiara zakołowała nad ich głowami i wylądowała, z przyjemnym stukotem kopyt.
 Lady zerknęła na jaszczura, ale jego już nie było. Uśmiechnęła się kącikami pyska, wstając i podbiegając do reszty grupy. Kocie serce zabiło szybciej, kiedy wreszcie poczuła ich obecność wokół siebie. Razem z Szerą spojrzały na niebo, myśląc o tym samym. Wierzyły całymi sobą, że Luna i Anaid znajdą Aldieb. Już niebawem.
Szera naprężyła się i zawyła głośno, jak najgłośniej, mając nadzieję że jej głos dotrze do reszty.
Cináed, Bakara i Kired dołączyli się do niej, podobnie jak Tee.
Znajdźcie Aldieb! Znajdźcie ją jak najszybciej! Krzyknęła Ledy, wysyłając swe myśli na promienie wielu kilometrów.

Spieprzyłam. -.-

LadyKiller (17:07)

6 maja 2011

HYHY [Koga]

06 maja 2011

[~Koga_Savira] *Zasyczała.Dosłownie czuła,że tamta zaraz jej wydrapie oczy.*
[_Luna_] *właśnie, że jej wydrapie oczy jak ta nie puści tyłka*
[~Koga_Savira] *a nie puści bo kieruje nia INSTYNKT GŁODNEGO DRAPIEŻNIIKA*
[~Koga_Savira] ~~ poza tym,jestem wylęgarnią pcheł,a nie pchlarzem. ~~
[_Luna_] *przerażająco skrzeczy wprost do ucha Kogi, nadal drapąc po pysku tego pchlarza >8U*
[~Viera__] Obie jesteście Pchlarze o.o
[_Luna_] Wcale nie. Ja jestem czyściutka. Ani jednej pchły. Myjam się.
[_Luna_] A tak w ogóle to
[_Luna_] WYJMIJ MNIE Z PYSKA TEGO ZAWSZONEGO KUNDLAAAAAAAA
[~Koga_Savira] *Puściła jej zad z pyska,błyskawicznie rzucając ją na ziemię i przygniatając łapą.teraz nie dosięgnie jej pyszczunia*
[~Viera__] Nie mam jak. *Mruczy ale idzie do nich.*
[~Koga_Savira] SAMA JESTEŚ ZAPCHLONYM KOCUREMKTÓREGO NIKT NIE KOCHA.
[~Koga_Savira] ;<
[_Luna_] *złapała pazurami jej łapę i wgryzła się w nią*
[~Viera__] *Podeszła do Kodzi i Luśki po czym rzuciłą się na Kodzie próbując przewrócić*
[_Luna_] *słysząc jej słowa, puściła i leżała bezwładnie na ziemi* Przesadziłaś w tym momencie. ._.
[~Koga_Savira] *Zasyczała,ale było to nic w porównaniu z podrapanym pyskiem.*
[Corey_] No jak to nikt nie kocha? A....Team..?
[~Viera__] Obie jesteście głupie, pchlarze które kocham.
[~Koga_Savira] I tak Cię kocham. *Polizała ją po pysku i jebła na nią pod ciężarem Viery*
[_Luna_] Wuh. *wypuściła z trudem powietrze i wyczołgała się spod niej, w między czasie spierdoliła na drzewo*
[~Koga_Savira] TCHÓR.
[~Koga_Savira] TCHÓRZ.
[_Luna_] JESTEŚ PSYCHOPATYCZNYM KUNDLEM JEDZĄCYM MAŁE BIEDNE KOTKI
[~Viera__] Przestańcie się drzeć bo idę. o.


BUAHAHA/ NASZA NORMALNA ROZMOWA. 8D
W Kodzi obudził się INSTYNKT GŁODNEGO DRAPIEŻNIKA więc wgryzła się w zad Lu czego efektem jest jej biedny podrapany pyszczek ;.;
ALE I TAK CIĘ KOCHAM , ZAPCHLONY KOCURZE !
Koga Whisper of Death (23:55)

Początek bez końca cz. XII [Szera]

06 maja 2011
Odradzam czytanie tym, którzy mają dość czytania tego samego... Jeżeli jednak się spodobało proszę, abyście postarali się wczuć...

____________________________
<PODKŁAD>

Wpatrzona w dół siedziałam już jakiś czas na parapecie okna. Noc już ukoiła wszystkich do snu. Tylko ja czuwałam niczym nocny ptak, trwający w swym bycie. Tylko jedno nas różniło. Ja nie potrafiłam latać. Mogłam tylko siedzieć i patrzeć, gdy on rozkładał swe dumne skrzydła, aby wznieść się nad wyżyny ludzkiego bytu i poszybować tam, gdzie tylko wiatr dociera niosąc ze sobą historie istot. Jego oczy przeszywały na wskroś odkrywając wszystkie zagadki uśpionej duszy. Nurkował kryjąc się, aby po chwili znowu dumnie się wznieść nieustraszenie przeszywając nocne powietrze swymi skrzydłami. Kiedy spojrzał na mnie jego oczy zalśniły. Jego myśli były nieodkryte, ale poczułam,że chowają w sobie wiele tajemnic. Nie dał mi ich odkryć… Odleciał…Odprowadzałam go wzrokiem obserwując iskrzące pióra w blasku srebrzystego księżyca zawieszonego wysoko na niebie. Wiedziałam, że gdy na niego spojrzę nie zobaczę więcej ptaka. Ale zmusiłam się do tego. Uniosłam wzrok na okrągłą tarczę. Z miejsca, w którym siedziałam wydawał się wyjątkowo duży. Wyciągnęłam rękę chcąc pogładzić delikatny zarys. Cofnęłam ją jednak szybko. Po co nam chęć czegoś co i tak jest niemożliwe… Szukamy tylko rozczarowań w życiu. Ale jaki by był sens naszego istnienia, gdyby nie smutek? Przecież szczęście jest tylko iluzją. Bez cierpienia życie byłoby puste. Uśmiechnęłam się pod nosem myśląc o moim życiu. I ze smutkiem było ono puste i bezsensowne. Z cichym westchnieniem zakołysałam nogami, gdy wiatr poruszył delikatnie moje włosy. Biała sukienka okalające me ciało zafalowała lekko. Wsadziłam kosmyk włosów z powrotem za ucho. Pod wpływem impulsu podniosłam się na rękach kucając na parapecie. Powolnym i ostrożnym ruchem zaczęłam się powoli unosić. Nie mieściłam się cała więc zrobiłam delikatny krok w przód, aby móc się wyprostować. Moje stopy dotknęły krawędzi okna. Nie spojrzałam w dół. Oczyma wyobraźni widziałam przepaść rozciągającą się pode mną. Moje lokum znajdowało się na szczycie ogromnego starego drzewa. Uniosłam twarz czując jak delikatne światło księżyca głaszcze mą skórę łagodząc myśli. Przymknęłam powieki odcinając mu dostęp do mej duszy. Rozłożyłam ręce, gdy wiatr uderzył mnie od przodu jakby chciał, aby moja stopa nie zrobiła kolejnego kroku w przód. Ale nie chciałam skoczyć… Czy na pewno? Moje ciało naparło na barierę wiatru. Chciałam znaleźć w sobie siłę. Siłę na ten jeden krok, jedno cięcie, jedno pociągnięcie za spust... W tym wszystkim nie byłam pewna jednej myśli. Czy chcę, aby moje odejście zapadło komuś w pamięć, czy chcę odejść niezauważona. Jeżeli ktoś mnie zapamięta… to w jaki sposób? Słaba, nieczuła, bezsilna? Westchnęłam cicho, gdy powiew odgarnął resztę włosów z twarzy mierzwiąc je. Zaśmiałam się cicho do słabo widocznych gwiazd, których blask przybladł przy mocno widocznym księżycu. Ale mimo to było ich tak wiele…
Chciałabyś być jedną z nich?
Kojący głos znów powrócił. Ale odpowiedź na jego pytanie brzmiała nie. Nie chciałabym przez wieki wisieć nad planetą, którą chciałam opuścić. Nie chciałabym obserwować zmagań innych. Nie chciałabym, aby ktoś w smutku, rozpaczy patrzył na mnie myśląc o tym o czym ja teraz. Mimo, że były takie piękne… Mimo, że potrafiły niektórym oświetlić drogę w mroku… Ale nie mnie… Mimo, że widziałam ich słaby zarys pośród ciemności. One nie oświetlanymi drogi, a jedynie odwracały od niej uwagę…
-O czym myślisz?
Odwróciłam się gwałtownie. Ktoś siedział na moim łóżku. Nie wiedziałam ile mnie obserwował. Zarys sylwetki pojawił się przed oczami, ale nie zdążyłam się przyjrzeć. Poczułam jak moje stopy otarły się o krawędź parapetu. Odchyliłam się do tyłu machając chaotycznie rękami. Widziałam jak ktoś rzucił się w moja stronę w akcie desperacji. Ale było za późno.. Leciałam bezwiednie w dół… Nagle na mojej twarzy pojawił się uśmiech, gdy czyjaś twarz znikła, a zimne powietrze porywistego wiatru wywołało u mnie łzy. Zamknęłam powieki. A więc już….? Ostatnia łza opuściła moją skórę odrywając się, aby zapoczątkować własny lot. Nie chciała zostać ze mną w ostatnich chwilach. Z istotą o nieznaczącym istnieniu. Słyszałam trzepot materiału i czyjś głos. Ale było coś jeszcze… Szum łagodzący zmysły… Coś mną boleśnie szarpnęło. Spodziewałam się, że dłużej to będzie trwało. Ale mimo to poczułam się chociaż trochę inaczej... Kropelka zabłyszczała, gdy upadła obok mnie, ale kątem oka zauważyłam jak się zsuwa chcąc dalej ciągnąć swój lot. Narosła we mnie niepewność i napięcie. Pod palcami poczułam coś miękkiego, ale uderzenie na tyle mnie ogłuszyło, że nie byłam w stanie wyczuć co to jest.
Jesteś bezpieczna.
-Jesteś bezpieczna.
Dwa głosy doszły do mnie naraz. Dlaczego? Czy, aby na pewno byłam bezpieczna? Chciałam się ruszyć, ale coś mnie trzymało. A więc to jeszcze nie koniec? Może i byłam bezpieczna, ale na pewno nie byłam wolna…. I znowu ciemność…
Więc? Znowu to samo? To jeszcze nie koniec?
Nie…

Szera (10:28)

Zadanie - "Pierścień Czarnego Feniksa" Cz. I [Aldieb]

05 maja 2011

Humm. Wygląda na to, że z pomysłu nad którym myślałam nic nie wypali. Trudno.

W każdym bądź razie oto pierwsza część mojego opowiadania, które zaczęłam pisać półtora roku temu x__x' Tak, i do tej pory napisałam właściwie tylko tyle. Jest to zadanie które zostało mi przydzielone dawno temu, na innym stadzie. Jednak obiecałam sobie, że je wykonam. Stado już dawno nie istnieje, ale obietnicy chcę dochować, szczególnie, że ta misja teraz nabrała zupełnie innego znaczenia. No, i mam o czym pisać...

I mam nadzieję, że nie dałam za dużo naraz, ale w wordzie to wygląda inaczej niż na blogu. :U

________________________________
Cienie – wilki z tą rangą otrzymują moc dosłownego rozpływania się w ciemności, ale muszą coś poświęcić,nigdy nie będą mogły mieć dzieci.

Zadanie – Pierścień Czarnego Feniksa
Opis: Twoim zadaniem jest odnalezienie Mrocznego Sanktuarium, w pobliżu którego przebywa ten ptak. Z pomocą przyjdzie Ci właściwości rangi ‘cień’. Dzięki niej możesz skutecznie tropić. Gdy odnajdziesz feniksa, musisz zdobyć jego pióro,jedyne, które ma na sobie znak Pierścienia Śmierci [w sensie feniks ma pióra,ale tylko jedno z nich ma ten symbol]. Na drodze spotkasz wiele przeciwników, a ponieważ udajesz się do Mrocznego Sanktuarium, będą to Twoje najgorsze koszmary.


Minął rok, od kiedy zostało wyznaczone mi to zadanie. Zwlekałam już tak długo, jednak wcześniej nie miałam realnego powodu, by wybierać się na tę misję. Co innego teraz. Teraz.. nie miałam innego wyjścia. Wykonanie tego zadania było moim jedynym wyjściem z obecnej sytuacji. Po za tym, musiałam dotrzymać danej sobie obietnicy.
Wyruszyłam o świcie. Nie miałam pojęcia którędy mam iść, jednak przeczucie mówiło mi, by zmierzać na wschód, ku odległym dzikim puszczom. Nie znając tutejszych terenów nie raz zdarzało mi się zboczyć z kursu, mimo to nieprzerwanie szłam dalej. Minęło kilka dni. Już dawno pozostawiłam za sobą Las Śmierci i biegłam teraz przez zieloną dolinę. Na horyzoncie majaczył zarys, z każdym krokiem, zbliżającej się puszczy.Przystanęłam i rozejrzałam się, nasłuchując. Kilkadziesiąt metrów dalej szemrał strumyk. Dobiegłam do niego i ugasiłam pragnienie, pamiętając, że w gęstwinie mogę nie natrafić na żaden wodopój.
Już miałam ruszyć dalej, gdy nozdrzami wyłapałam znajomy zapach. I z całą pewnością nie wywoływał dobrych wspomnień. Obrazy zaczęły migać mi przed oczami, całkiem przysłaniając błękitne niebo. Mrok, ciemność, ból… żelazne pręty, ostrze strzykawki… Ból…Błysk światła… W jednym momencie zapomniałam o swoim zadaniu i pobiegłam w stronę skąd dochodził zapach… potu, miasta, prochu i psów. Mych uszu dobiegło szczekanie czworonożnych, głośne odgłosy przedzierania się przez chaszcze. Przez cały czas wzbierała we mnie wściekłość.
Przystanęłam, ukryta za listowiem, dostrzegając jednego z dwunożnych stworzeń. Bezgłośnie podeszłam bliżej, nie kryjąc się już. Czekałam, aż człowiek zda sobie sprawę, że nie jest sam, wyczuje moją cichą obecność i odwróci się z lękiem, przed tym, co może zobaczyć.
Obserwowałam jak jego twarz wykrzywia zaskoczenie i lęk, sama nie odrywając od niego złotych ślepi.Zawarczałam ostrzegawczo, ukazując ostre kły. Człowiek cofnął się kilka kroków,potykając się o własne nogi. Znienacka rzuciłam się na niego i potężnym szarpnięciem za nogę powaliłam go na ziemię. Poczułam na języku metaliczny smak krwi. Moja ofiara krzycząc na pomoc próbowała jeszcze uciekać, ale skutecznie jej to udaremniłam. Doskakując do gardła zacisnęłam szczęki przebijając tętnicę i inne narządy. Z rany i ust człowieka popłynęła gorąca krew, wydał z siebie ostatni charkot, a jego oczy zmatowiały, spowite mgiełką śmierci. Rozluźniłam uchwyt, słysząc za sobą pośpieszne kroki i podniosłam głowę, od razu spoglądając w stronę skąd zbliżał się drugi kłusownik. Zmartwiałam widząc w jego ręku strzelbę. Tym razem nie mogłam liczyć na przewagę zaskoczenia.Człowiek spostrzegłszy mnie obok swojego towarzysza natychmiast podniósł broń do twarzy. Nie czekałam, aż wyceluje. Wystartowałam z miejsca i chwyciłam go,wykręcając nadgarstek, tak by musiał rozluźnić uchwyt.
Usłyszałam huk, z drzew zerwały się spłoszone ptaki. Broń spadła na ziemię, kilka metrów dalej. Mężczyzna stracił równowagę, odrzucony przez siłę wystrzału i wylądował na ziemi.Puściłam rękę i zanim tamten zdążyłby choćby pomyśleć o tym, by się podnieść,stanęłam na nim z zębami na jego gardle.
-Żegnaj – mruknęłam i zacisnęłam szczęki.
            W górze słychać było szelest skrzydeł czarnych jak smoła kruków, frunących na ucztę. Przynajmniej one coś będą z tego miały. Po raz ostatni rzuciłam okiem na truchła ludzi i zawróciłam w stronę miejsca, gdzie zboczyłam z kursu. Później będzie czas na wyrzuty sumienia.
***
Gdy przykrył mnie cień wiekowych drzew zwolniłam i wyostrzyłam wszystkie zmysły. Nie wiedziałam, czego się mogę tu spodziewać… W wilgotnym półmroku panowała nienaturalna cisza, w powietrzu unosił się zapach zbutwiałych liści. Łapami zapadałam się w miękkiej ściółce.Zagłębiałam się coraz dalej w las, jednak nigdzie nie mogłam dostrzec żadnego śladu żywych stworzeń, pomijając rośliny.  Z niezrozumiałym niepokojem w sercu, nie mogąc dłużej się zastanawiać, ruszyłam dalej lekkim truchtem, uważając na zdradzieckie korzenie i pilnie nasłuchując. Panująca tu cisza budziła we mnie nieufność.Maszerowałam tak przez trzy dni, a w moim otoczeniu nic się nie zmieniło.Półmrok i monotonność tego miejsca uśpiły moją czujność, a wieczna cisza napawała mnie irracjonalnym lękiem, którego nie potrafiłam się pozbyć. Moje kroki, mimo że tłumione przez poszycie leśne, zdawały się rozbrzmiewać głuchym dudnieniem. Przeszło mi nawet przez myśl, żeby zawrócić, ale szybko się jej pozbyłam. Mój otumaniony umysł zapadał w letarg. Unosiłam się w powietrzu, tak gęstym, że można było w nim pływać… tak lekko… chodzę po chmurach…? Umarłam…?
ŁUP!
Auuaaaa… życie po śmierci raczej tak nie bolało, chociaż… co ja niby mogę o tym wiedzieć... ała.Coś mnie kłuje w bok…
Ból w głowie, a właściwie w całym ciele skutecznie mnie ocucił. Z głuchym warknięciem zwaliłam z siebie kłodę i otrząsnęłam się z ziemi, porostów i mchu.Spojrzałam w górę. Nade mną ziała dziura, przez którą jeszcze zsypywały się pyłi suche liście. Parsknęłam z irytacją i potrząsnęłam głową, kiedy jakiś kamyczek trafił mnie w nos. Rozejrzałam się dookoła. Wyglądało na to, że trafiłam do czegoś w rodzaju tunelu. Wątłe światło, któremu udało się przedostać przez gęste listowie, oświetlało tylko krąg wokół mnie. Dalej panowała ciemność. Wydostać się przez tą samą drogę, którą tu trafiłam nie było jak, zostawało mi pójść w którąś stronę korytarza, tylko w którą…? Do przodu,czy.. y.. do tyłu? Przeklęłam samą siebie za stracenie czujności, nie miałam pojęcia, w jakim kierunku wcześniej szłam. Mimo bólu głowy postarałam się skupić i na spokojnie wszystko sobie przemyślałam. Zostało mi zaufać intuicji.Przymknęłam oczy i już po kilku chwilach uśmiechnęłam się z wyrazem tryumfu na twarzy. Wschód miałam przed sobą, zachód zaś z tyłu. Ruszyłam przed siebie,stąpając ostrożnie po nierównej powierzchni. Zagłębiając się w mrok zdałam sobie sprawę z kilku różnic. W tunelu panowały kompletne ciemności, nie widziałam zupełnie nic, jednak tutaj dobiegały mnie dźwięki, wiele dźwięków… Coś mi się zdawało, że wolę nie spotkać stworzeń, które je wydawały…
***
            Au! Au! Au! Coś mi się lepi do łap.Blee. Fuj. Fe.Wzdrygnęłam się przyspieszając, chciałam jak najszybciej wyjść z tego świństwa.To pachnie jak… nie! Nie myśl! Idź dalej…Nie myśl…
***
            Uch…cholera! Co to jest?! Ale tu okropnie ciemno. I znów cuchnie… Gdzie jest to cholerne wyjście…?
***
            A co jeśli to się ciągnie do samego końca Ziemi? Będę iść, iść, aż zdechnę… o ile wcześniej mnie coś nie zeżre… Pomyślałam, na końcu zdając sobie sprawę, że od jakiegoś czasu podąża za mną stale powtarzające się skrobanie…
***
            Coś za mną idzie… czuję to… Aaaargh… niech to się wreszcie skończy!
***
            Potknęłam się o jakiś korzeń i wyjebałam na pysk. Zerwałam się natychmiast na Równe łapy i zesztywniałam sparaliżowana strachem. Wyraźnie słyszałam szuranie, charkot. W momencie mojego upadku jakieś stworzenie… Taak… obserwowały mnie i czekały, aż padnę z wycieńczenia.Teraz nie dadzą mi już spokoju…
***
            Cholera! Podskoczyłam sycząc z bólu.Coś mnie ukłuło w tylną łapę. Au! Znowu! Coś długiego i ostrego niczym igła,wbijało mi się głęboko w kończyny przy każdym kroku. Poczułam jak ciepły płyn spływa mi po nogach… krew. Ale nie mogłam się teraz zatrzymać, inaczej te małe wstrętne bestie pożarłyby mnie żywcem. Ruszyłam dalej z tą różnicą, że co jakiś czas byłam raniona w tylne łapy. Te nieznane mi stworzenia wpijały się w moje ciało i wysysały krew, zanim nie rzucałam się w ich stronę kłapiąc zębami. Było to bardzo nieprzyjemne, nie byłam wstanie się ich pozbyć, po za tym cały czas krwawiłam…
***
            Byłam bardzo osłabiona, w dodatku od dawna nic nie jadłam. Moje wyczerpane ciało domagało się pożywienia. Nie miałam wyboru. Jeśli nie chciałam paść z głosu, musiałam coś zjeść, a jedyny pokarm w zasięgu moich szczęk, poruszał się wraz ze mną. Zastanawiałam się, czy te stworzenia nadają się do jedzenia.
            Zwolniłam trochę i zaczęłam powłóczyć nogami, udając, że nie mam już siły by iść. Poczekałam na znajome kłucie w ciele i błyskawicznym ruchem złapałam „pijawkę” zębami, które natychmiast się na niej zacisnęły. Ale tego się nie spodziewałam… Zawyłam z bólu, a w moich oczach wezbrały łzy, kiedy poczułam jak w delikatne podniebienie wbijają się kolce i twarda skorupa. Mimo to nie rozerwałam szczęk.Jednak, żeby dostać się do miękkiego wnętrza musiałabym położyć swoją zdobyczna ziemi, a wtedy znikłaby w ułamku sekundy, pożarta przez swoich byłych towarzyszy. Wznowiłam marsz, myśląc intensywnie i nagle zdałam sobie sprawę,jaka ja byłam głupia. Przecież jestem Panią Powietrza! Tak rzadko używam swojej mocy, że niekiedy zapominam, iż takową posiadam. Puściłam mój przyszły posiłek i sprawiłam by unosił się w powietrzu, potem manipulując ciśnieniem rozsadziłam skorupę od środka, jednocześnie przytrzymując miękkie wnętrzności, by się nie rozleciały. Chwyciłam pyskiem mięso, krzywiąc się przy każdym, choćby najlżejszym nacisku na podniebienie i ubolewając nad swoją głupotą. Stworzenie smakowało obrzydliwie, miało gumowatą konsystencję i pachniało paskudnie, ale przynajmniej coś znalazła się w moim żołądku. Wreszcie w moim sercu zapłonęła iskierka nadziei.
Może jednak mi się uda…?
Jednak wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. W prawdzie rozwiązałam jeden problem, ale pozostawał kolejny. Potrzebowałam snu. Pewnie mogłabym iść jeszcze kilka dni,ale i tak w końcu musiałam odpocząć. Tylko, że gdybym sobie na to pozwoliła pijawki natychmiast by mnie dopadły. Niby mogłam ponownie skorzystać z mojej mocy, ale nie wiedziałam, w jaki sposób i nie byłam pewna, czy potrafiłabym ją kontrolować podczas snu. Wolałam nie ryzykować. Westchnęłam ciężko. Pozostawało wierzyć, że tunel wkrótce się skończy.
            Idąc dalej, nagle usłyszałam niepokojące odgłosy. Pod łapami czułam drżenie podłoża. Z oddali dochodził do mnie rumor, jakby waliło się sklepienie. Zatrzymałam się za strachem, nie wiedząc, co o tym myśleć. Hałas z każdą sekundą był coraz bliżej. Stałam w miejscu, na drżących łapach, czekając na nieuniknione.
Najpierw poczułam odór zgniłego mięsa i rozkładu, zaraz potem z mroku wyłoniło się przerażające monstrum, całkowicie zasłaniające przejście swoim ohydnym cielskiem. Wprost z jego łba wyrastało kilka czułków, zakończonych świecącymi diodami – wabikami. Cztery pary małych oczu usadowionych po dwóch stronach szerokiego łba, błyskało ku mnie złowieszczo. Duży, czerwony nos węszył nieustannie, wyczuwając zapach świeżego mięsa. Potwór otworzył paszczę,ukazując rzędy ostrych jak brzytwa kłów. Wydał z siebie porażający ryk, pod którym ugięły się pode mną łapy. Podniósł potężną kończynę, zakończoną olbrzymimi,tępymi pazurami, służącymi najpewniej do kopania tuneli. Opuścił ją na ziemię z głuchym odgłosem uderzenia. Byłam niemal pewna, że jednym ciosem pogruchotałby mi wszystkie kości. Mój umysł zalała fala paniki. Co robić?! Rozglądałam się na boki w poszukiwaniu drogi ucieczki,ale oczywiście takowej nie znalazłam.
-Skup się! – Warknęła do siebie, starając się ignorować stwora. Wzięłam kilka głębokich wdechów, z trudem zapanowałam nad drżeniem łap. Obserwowałam monstrum czekając na jego ruch, jednocześnie w głowie opracowywałam plan. W końcu potwór ruszył. Zbliżał się do mnie otwierając szeroko pysk, najwyraźniej nie spodziewał się, że coś mu przeszkodzi w posiłku. Niestety, musiałam go rozczarować. Życie mi się jeszcze nie znudziło.
Uśmiechnęłam się cierpko do siebie i zaczęłam działać. Posłużyłam się tą samą sztuczką, co przy pijawkach – ciśnieniem. Naczynia krwionośne pękały, stwór rozpadał się od środka, dosłownie. Zaryczał wściekle, przeszyty niespodziewanym bólem. W furii rzucił się na mnie, gwałtownym szarpnięciem ciała. Zaskoczona i zdezorientowana nie zdążyłam uskoczyć. Wielkie cielsko spadło na mnie i przygniotło do ziemi.Ostatkiem sił zatrzymałam serce. Wydałam z siebie cichy jęk, nie mając siły na nic więcej.
            Wdech. Wydech. Wdech i wydech.Liczyłam powolne oddechy, próbując nie stracić przytomności. Musiałam się wydostać… Napięłam mięśnie, chcąc wysunąć się spod ogromnego ciała, jednak było tak ciężkie, że nie udało mi się nawet drgnąć.
Traciłam czucie w kończynach. Myśl… Myśl. Musisz się wydostać. Wzięłam kolejny płytki oddech,starając się nie zwracać uwagi na ból rozchodzący się po wszystkich komórkach ciała. Z trudem udało mi się skupić myśli.
Ależ ja jestem głupia!
Kolejny oddech, posyłający falę ognia w głąb mojego mózgu. Ból dekoncentrował,irytował, było nie do zniesienia.
Skup się głupia!
Zacisnęłam szczęki, dokładnie wyobrażając sobie, co zamierzam zrobić. Martwe truchło drgnęło. Potem uniosło się. Powoli, ale ze skutkiem udało mi się je unieść,siłą woli przesunąć w bok i z powrotem opuścić na ziemię. Wypuściłam ze świstem powietrze, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że je wstrzymywałam. Najpierw kilka lekkich oddechów. Bolało, ale dało się znieść. W końcu odetchnęłam pełną piersią. Wyglądało na to, że nie miałam nic złamanego. Upewniwszy się, że nic poważnego mi nie dolega, podniosłam się ostrożnie i stanęłam na drżących łapach. Otworzyłam oczy. Przez ten cały czas miałam zamknięte oczy!
O.I znów jest ciemno. Czyli w sumie mogłam ich nie otwierać…
Westchnęłam i nieco chwiejnie podeszłam do martwego potwora. Przynajmniej w końcu będę mogła się porządnie najeść.
Zmarszczyłam nos, poszukując pomiędzy pancerzem cienkiej skóry, przez którą mogłabym się przebić. Pijawki, które wcześniej się rozbiegły, znów zaczęły się zbierać, wyczuwając nadchodzącą ucztę. Znalazłszy miękką tkankę, zagłębiłam w niej zęby i potężnym szarpnięciem rozerwałam skórę. Sapnęłam z wysiłku, jaki musiałam przy tym wykonać. Nie czekając dłużej, pożywiłam się twardym mięsem potwora. Kiedy nie byłam wstanie już nic więcej w sobie zmieścić, oblizałam pysk z krwi i westchnęłam z zadowoleniem.
Tylko co teraz? Zastanawiałam się chwilę.Monstrum mogłam jeszcze jakoś wykorzystać. Zwinęłam się w kłębek, pod łapą wielkiego stworzenia i opatuliłam szczelnie ogonem. Pijawki zajęte jedzeniem,raczej nic mi nie zrobią, a inne stwory… I tak bym na nie trafiła, więc co za różnica?
Zamknęłam oczy, czując ogarniające mnie znużenie i niemal natychmiast zasnęłam.
Aldieb (17:35)

Początek bez końca cz. XI [Szera]

06 maja 2011
Tutaj dla chętnych umieszczam link do bloga, na którym znajduje się reszta moich opowiadań. Jeżeli to kłopot to usunę link. Blog dopiero otworzony więc przepraszam za niedociągnięcia..
____________________________________________________
<PODKŁAD> 

Przewróciłam się na bok. Czułam, że leżę na czymś wyjątkowo miękkim, a ciepła tkanina otacza moje ciało. Nie otwierałam oczu. Tkwiłam w mroku własnych myśli odkąd straciłam przytomność. Nie dziwiło mnie to. Już dawno nie miewałam snów. Piękne i kolorowe obrazy odeszły w niepamięć, zostawiając po sobie spokojną ciemność. Może i nawiedzały mnie nocami, ale nie pamiętałam ich. Jakby nigdy nie istniały… Nie miałam nic przeciwko temu. Jedyne co mi teraz przeszkadzało to ten nieznośny hałas… Szum w moich uszach nie dawał mi spokoju. Czyjeś szepty wkradały się do mojego umysłu wiercąc w nim bolesną dziurę. Nerwy wzięły nade mną górę… Chwyciłam coś na czym leżała moja głowa i wyszarpnęłam to siadając. Nie myśląc wiele wzięłam rozmach, a poduszka trafiła w drzwi. Rozległy się czyjeś ciche kroki. Zerwałam się jak najszybciej podbiegając do jedynego wyjścia. Dopadłam drzwi i uchyliłam je delikatnie. Coś błysnęło. Klucz tkwił w zamku. Wystawiłam rękę wyciągając go szybko.
-Hej! Zostaw to!
Ale już byłam z drugiej strony wkładając klucz do zamka i przekręcając go aż usłyszałam ciche chrzęstnięcie. Mimo to i tak odskoczyłam, gdy ktoś szarpnął klamką.
-Otwórz drzwi!
Te poruszyły się pod ciężarem czyjegoś ciała. Ja odwróciłam się i odeszłam siadając na łóżku. Objęłam przyciśnięte do klatki nogi rękami. Oparłam głowę na kolanach otępiała wpatrując się w punkt na ścianie. Głosy w końcu ucichły.Wyciszyłam się uświadamiając sobie nagle jak czułam się przerażona. Nie wiedziałam gdzie jestem, ale to miejsce samo w sobie przytłaczało mnie. Czułam się tutaj uwięziona. Usłyszałam cichutki łoskot. Kiedy przekręciłam głowę w stronę źródła dźwięku mój wzrok padł na okno. Wstałam powoli i ostrożnym krokiem podeszłam do niego. Moje ruchy były niepewne jakbym stawiała pierwsze kroki. W końcu poczułam pod palcami dłoni framugę. Wczepiłam się w nią w końcu dostrzegając widok za oknem. Na wielu wywierał pewnie wielkie wrażenie… Otaczał pokój, w którym się znalazłam, ale nie poświęciłam mu wiele uwagi. Piękno przestawało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie… Łzy stworzyły tarczę, która rozmazywała wszystko co piękne ,czyniąc to niedostrzegalnym dla mnie… Mój wzrok powędrował w dół. Znajdowałam się wysoko nad ziemią. Był to kuszący widok. Ciekawe co czuje człowiek, który potrafi się zdobyć na ten krok, ten lot.. Coś odwróciło moją uwagę od tych myśli. Pora dnia przypomniała mi, że tak naprawdę nie wiem ile już spałam, ale zachodzące słońce rzucało jasne promienie na ludzi wędrujących w dole jakby chciało zakraść się do ich dusz i dać im trochę szczęścia.Ale ja byłam zbyt daleko… Uniosłam się delikatnie na rękach i usiadłam na parapecie zwieszając nogi z drugiej strony. Już nie znajdowałam się w pokoju. Poczułam delikatny wiatr muskający moją skórę i mierzwiący włosy. Zwiesiłam głowę.Tylu ludzi w dole, a ja siedziałam sama wysoko jakby w oczekiwaniu, że może jakaś istota mnie zauważy. Ale wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Ich umysły utkane z nici codzienności nie dopuszczały do siebie możliwości patrzenia inaczej na świat, inaczej niż nakazywał szablon. Ja się z tego wyrwałam, ale byłam tylko człowiekiem, którego przytłoczyła ta prawda. Prawda, którą odkryłam poza granicami szarej codzienności… Moje oczy zaszkliły się, gdy poczułam ucisk w sercu. Mimo, że się wyrwałam i tak nie byłam wolna. Moje życie zostało przykute łańcuchem. Byłam niczym pies ograniczony smyczą, którą mógł ściągnąć jedynie kto inny. A ja chciałam sama o tym decydować. Chciałam mieć wybór.Chciałam go podjąć, ale nie byłam w stanie. Wiele razy myślałam o śmierci, ale wiedziałam, że jestem na nią zbyt słaba.
Dlaczego słaba jeżeli nie potrafisz odebrać sobie życia?
Dlaczego? Bo boję się tego co będzie później.Boję się poczuć ten ból… Niby koniec wszystkiego, ale jest to krok w nieznane.Czasami żałowałam swojej słabości… Niestety to były jedynie myśli.. Teraz zaczęłam się zastanawiać jakby to było, gdyby mnie nie było. Nikt by pewnie nie zauważył, że zabrakło tak nieznaczącej istoty jak ja. Czując to coraz bardziej zaczęłam wycofywać się w głąb siebie, aby tam się zaszyć przed płytkim wzrokiem innych, nieświadomych płytkości swego istnienia. Na moim policzku zabłysła mała kropelka. Serce załomotało, gdy dusza zaczęła się wyrywać w niemym krzyku. Krzyczałam całą sobą, ale z moich ust wydobył się tylko cichy szept… „Pomocy”. Szept,którego nikt nie słyszał. Szept, na którego powtórzenie nie znalazłam sił. Zacisnęłam powieki z cichym jękiem. Zakołysałam się lekko, aby nie wybuchnąć płaczem. Pragnęłam mieć w życiu chociaż skrawek nadziei, o który zechcę zawalczyć. Ale taka część mego życia nie istniała. Jego całość należała do innych, aż i ja w końcu przestałam się w nim liczyć. Otworzyłam oczy, a samotna łza oderwały się cichą wiadomością spadając w tłum. Ale znaczyła dla tych ludzi tyle samo co ja… Odwróciłam wzrok unosząc go w stronę nieba. Ostatni promień słońca zniknął za horyzontem pozwalając nadejść słodkie nocy. Nocy, która chroniła mnie przed wzrokiem tych, których nienawidziłam. Gwiazdy powoli ukazały się na niebie znajdując swoje odbicie w moich smutnych oczach. Zakołysałam się mocniej, a z mojej twarzy nie dało się odczytać żadnych uczuć. Zostały wypłukane przez krople spływające po bladej skórze. Mocny wiatr uderzył mnie, ale nie odwróciłam się. Zbyt wiele razy zostałam uderzona, aby odwrócić się od zwykłego wiatru, który jedynie osuszał myśli od smutku, porywając go ze sobą w odwieczną podróż. Poczułam się pusta. Przechadzałam się po mojej zszarganej duszy. Szłam niczym ślepiec, który boi się o każdy swój krok. Niby znałam ciemność, ale nie ufałam jej. Każdy kolejny ruch mógł mnie zgubić. Myśli o śmierci wydeptały ścieżkę w mej głowie śpiewając mi kojące słowa do ucha. Ale jeżeli kiedykolwiek się na to zdobędę… Czy ktoś to zauważy… W końcu nie mam pewności… co by się stało, gdybym odeszła. Odeszła w podróż, która byłaby końcem, a zarazem początkiem… Więc? Jakby to było, gdyby mnie nie było….
Czy ktoś by pamiętał?
Czy ktoś by zauważył?
Czy ktoś poczułby pustkę?
Pustkę, która znikła na zawsze…
Pustkę, którą od zawsze byłam…
Pustkę, którą była moja dusza…

Szera (00:16)