Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

29 listopada 2011

Whatever. II [Aldieb]

29 listopada 2011


Jestem normalna, tak jak inni
~*~

Wpatrywałam się w przednią szybę autokaru, upstrzoną resztkami insektów, które nieszczęśliwie się o nią rozbiły. Jechaliśmy na obóz integracyjny, do ośrodka "Żabinki" w samym środku lasu. Moja sąsiadka, Klaudia, w końcu przestała szczebiotać i choć na krótką chwilę zapanowała względna cisza.
Droga jakby umykała spod kół pojazdu, mijające nas samochody tylko migały z boku, natomiast nadjeżdżające z przodu zbliżały się w zastraszającym tempie.
Nagle obraz mignął mi przed oczami. Rozbity autobus. Cały pokryty krwią oraz wnętrznościami znajdujących się w nim pasażerów. Gdzie tylko spojrzeć widać pourywane kończyny, czy świecące bielą kości, wystające z połamanych ciał. Cała przednia szyba usmarowana we krwi, kierowca zaczyna zjeżdżać z lepkiej od rdzawobrązowej cieczy kierownicy. I cisza...
Tylko migawka. Nic więcej.
Nie... Znowu?
Wizje powtórzyły się jeszcze kilka razy. Zaledwie ułamki sekundy.
Dojechaliśmy bez problemu.

~*~

"Słońce ty moje, zdajesz sobie sprawę, że to jest tak jakbyś wbiła jej w serce sztylet, a potem go przekręciła?"

~*~

Promienie słoneczne przebijały się przez budynki oraz pojedyncze drzewa, docierając aż do wnętrza autobusu. Siedziałam obok dziewczyny ze sportową torbą, która nie przerywała rozmowy telefonicznej. W pojeździe nie było zbyt tłoczno, być może z powodu dopiero co rozpoczętego roku szkolnego.
Wśród pasażerów stała biała postać. Sylwetką przypominała wyrośniętego psowatego, jednak na pierwszy rzut oka widać było, że nie może być w pełni realna, gdyż jej rysy przez cały czas się zacierały, a jej ciało było półprzezroczyste, zupełnie jak u ducha. Jednak największe wrażenie robiły ślepia. Para czarnych jak noc, bezdennych tuneli. I pysk wykrzywiony w psychodelicznym uśmiechu, ukazującym rzędy ostrych, ciemnych kłów.
Żadna z osób podróżujących autobusem jej nie zauważyła.

"Opowiedziałam Tin o "incydencie" z Sanetille w autobusie. Zasugerowała, że mam schizofrenię. Uroczo."
~*~
Włożyłam nóż pod lejący się strumień wody, by opłukać go z białej, puszystej piany. Chciałam już go odłożyć, kiedy się zawahałam... Oparłam ostrze na wewnętrznej stronie dłoni i palcem drugiej ręki delikatnie przechyliłam, najpierw w jedną stronę, potem w drugą, jakby wypróbowując. Następnie przycisnęłam trochę mocniej, aż poczułam ból rozchodzący się od tego miejsca, nie przebijałam skóry.
Chwyciłam nóż pewniej w rękę i odwróciłam lewy przegub, na którym rysowało się kilka ledwie widocznych, cieniuteńkich blizn.
Głupia.
Jak oparzona wrzuciłam przedmiot do suszarki, powodując przy tym brzęk metalu i ochlapując ścianę kilkoma kroplami wody.
~*~

"O, widzisz?
Ta tutaj, czarna, ziejąca dziura w moim sercu to ty."

~*~
Wpatrywałam się ślepo w czarną przestrzeń pokoju. W moim umyśle jak zwykle panował chaos. Rozbiegane myśli, obrazy nachodzące na siebie, setki nici krzyżujących się ze sobą. Chaos, a zarazem spokój.
Wbiłam paznokcie w cienką skórę na nadgarstku, po kilku chwilach poczułam uszczypliwe igiełki bólu. Zdarłam naskórek. Ciekawe, tylko tyle, a już bolało...
- Co Ci się stało w rękę?
- Nic... Podrapałam się.
~*~

- Bezradna idiotka.
- Tak, to ja. Co tu robisz?
- Przyszłam podziwiać jak się staczasz.

~*~

Zatrzymałam się gwałtownie. Zauważyłam go tylko kątem oka... Drobny gołąb, całkowicie obdarty ze skóry, ociekający krwią, kulący się na krawędzi chodnika...
Spojrzałam jeszcze raz.
Czerwony papierek po batoniku.
- Jezu...
To tylko papierek po batoniku.

~*~

Tin, 23:23 <3

01:01 :'D
01:01 :I
23:23, przepraszam, musiałam.
Nie masz za co. Jak tylko zobaczyłam godzinę na komórce to już wiedziałam, że to ty. :)
No dobrze, to dobranoc.
24:24
Nie mogę zasnąć. I do tego zaczęłam się gryźć po rękach.
I nie, nie musisz odpisywać.
01:01
Czemu ja po prostu nie mogę zasnąć?
Tak, tak, pytanie retoryczne.
00:00
Zobaczysz, jeszcze będziesz miała mnie dość, Tintinko.~
01:01 Będę Cię prześladować tymi godzinami. :I
~*~


...tylko kto powiedział, że inni są normalni?
-----------------
I znów. Urywki scen z reala, fragmenty wpisów z mojego pseudo-pamiętnika, urywki myśli. Co do tych ostatnich nie koniecznie mają związek ze mną. Po prostu tak mi wpadają do głowy, i już.
A na koniec moje smsy do Tintinki. Regularność powtarzających się godzin niezwykle urocza.
I znów twierdzę, że nie umiem pisać. pfff. Ale miałam potrzebę opublikowania tego. Sama nie wiem po co. Nawet nie jest ładne. Ani warte uwagi. fdgjnfmhkgk,jh,g @_@'
trolololo. Ale mi się nie che uczyć. Tak, wiem, znów marudzę. :I



Aldieb (20:56)

28 listopada 2011

Modlitwa samobójcy. [Szera]

28 listopada 2011


<podkład: Skylar Grey - Love The Way You Lie>

Nie wiem dlaczego to robię. Dlaczego jako mały płomyk świecy na wietrze czasami staram się rozbłysnąć i oświetlić ciemność panującą dookoła mnie. Dlaczego próbuję sama dla siebie stać się bohaterem. To przecież niemożliwe… Sama  sobie nie pomogę. Ale tak ciężko powiedzieć „pomocy”, gdy pragniesz odejść i zabrać ze sobą wszystko.
Nie jestem sama, ale to i tak nie pomaga, gdyż to co mam jest nierealne. To tylko świat, który mnie przyjął. Świat, który tak naprawdę nie istnieje. Świat,  w którym pozostanę nawet, gdy odejdę. Więc teraz nie ucieknę. Po prostu stanę i obrócę się w pył, na oczach otaczającej mnie pustki. Skłamię przed sobą. Popchnę się w przepaść. Patrząc w oczy tym, którzy kiedyś znaczyli wszystko. Plecami zwrócony do tych, którzy nie znaczą już nic. Tych, którzy skrzywdzili. Okłamali dla wygody.
Stojąc odwrócona plecami do siebie. Siebie również umieszczę wśród kłamców i ludzi, którzy wbijają nóż w serce, przy każdej najlepszej okazji. Z zaciśniętymi zębami obrócę się by na siebie spojrzeć. Na to co było, a zniknie w ułamku sekundy. Mrugnięcie oka i pochłonie mnie ogień. Przytulę do siebie ból, jako dowód, że żyłam. Wezmę oddech na dowód, że to prawda. Pozwolę popłynąć łzie, na pamiątkę samej siebie…
Ale teraz byłam gdzie indziej. Szłam samotnie przed siebie. Gdzie podążałam? W kierunku samotności. Stanęłam nad przepaścią i spojrzałam w dół. Nie miałam jednak odwagi zrobić kroku w przód. Jeszcze nie. Ale wkrótce nie będę patrzyła na to z tej perspektywy. W mojej pamięci nie pozostaną ludzie, a zwierzęce, znane mi sylwetki. Uśmiecham się i odwracam wzrok, odchodzę. Ale nie idę daleko. Siadam pod rozległym pniem drzewa, które tu rośnie. Czuję jego szorstką korę na plecach. Ono już wiele takich sytuacji widziało. Widziało ludzi, którzy przez jeden krok znikali. Ostatnim czego dotykali była ta skała, zwana Skałą Rozbitych Dusz. Pochłaniaczka Żyć. Znowu się uśmiecham patrząc w niebo, które w tym miejscu zawsze jest zasnute szarymi chmurami. Przymykam oczy i składam ręce.
Boże… Wiesz o co Cię poproszę. Tego się nie da ująć w słowa. Po prostu patrząc w niebo wiem, że nie tutaj jest moje miejsce. Ale czy jeżeli sama to zrobię, przyjmiesz kogoś takiego jak ja do siebie? Czy wybaczysz mi, że zniweczyłam „dar” zwany życiem? Dla mnie jest ono niczym przekleństwo… Nie chcę odejść, by coś udowodnić. Chcę odejść, gdyż jestem za słaba na istnienie tutaj. Żałuję tej słabości, żałuję, że jeszcze żyję… Bo życie to teraźniejsze kłamstwo stworzone dla ludzi.
Poczułam jak moje serce załomotało, by po chwili zostać ściśnięte przez rękę bezradności.
Na pierwszej stronie mojego życia zostało zapisane przegrana. Wiem o tym. Dowiaduję się każdego dnia, gdy patrzę na moje życie. Gdy robię krok, za krokiem i z każdą sekundą przestaję rozpoznawać siebie. Kiedyś powiedziałam – walczę o to, w co wierzę. Teraz wierzę, że powinnam odejść. Kiedyś mówiłam, że jestem zwariowana, miła, trochę dzika. Teraz pozostała mi dzikość, ale wobec ludzi… „Jestem jaka jestem i nic tego nie zmieni”. To moje słowa. A teraz? Jaka jestem? Kim jestem? Boże, pomóż, błagam…
Wiatr musnął delikatnie skórę na twarz i przeczesał włosy, zostawiając na skórze ślad delikatnego dotyku.
Boże nie wiem jak żyć. Każdy dzień prowadzi mnie do samo destrukcji. Wyciska resztki szczęścia. Ale ja nie chcę tego zmieniać. Nie chcę szukać nadziei, gdyż obawiam się, że uwierzę w to kłamstwo. Ja chcę prawdy. A co w tym momencie nią jest? Co jest w tym świecie prawdą?
Po policzku spłynęły krople. Łzy nieba, które ostrożnie  opadały na świat, zasnuwając go szarością i przygnębieniem.
Chciałabym odejść, zanim całkowicie osunę się w mrok. Chciałabym poczuć na policzku ostatnie swoje łzy. Proszę Cię, abyś dał mi do tego siłę. Abyś poprowadził mnie w tej ostatniej godzinie. Pomógł zrobić krok, poprowadziła za rękę, niczym zlęknione,małe dziecko. Gdyż się tego boję… Błagam…
Ta modlitwa może się ciągnąć przez wieczność. Mogę płakać wraz z niebem i nic tego nie zmieni. W tej sekundzie nadal siedzę pod drzewem, moknąc w deszczu, a moja dusza leży rozbita na skałach przepaści. Złapana w sidła Pochłaniaczki Żyć. Bo, gdy raz tam spojrzysz, nie ma powrotu…

*And when I'm gone, just carry on, don't mourn
Rejoice every time you hear the sound of my voice
Just know that I'm looking down on you smiling
And I didn't feel a thing, So baby don't feel no pain
Just smile back...

______________________________________
*Eminem - When I'm Gone
Szera (18:04)

27 listopada 2011

Nowe życie [Padma]

27 listopada 2011

[ MUZYKA: http://www.youtube.com/watch?v=xButjfhZWVU&feature=fvwrel ]
Rano jedna, wieczorem też. Przed każdym wyjściem w las, czy to na zwiady, czy pobiegać. Zanim wejdę na polanę lub gdy na niej już siedzę. Jest inaczej, niby nic, ale ta butelka, wypełniona czerwonym płynem, wypełniona krwią. Ona daje mi do zrozumienia, że już nie jest tak samo. Czy to źle? Z początku sięgałam po nią z jakimś takim.. obrzydzeniem. Tylko po to, żeby nie rzucać się z głodu na innych, szczególnie na kogoś ze stada. Dziś, hah dziś stoję w swojej starej krainie, starym domu. Łapy mam zatopione po kolana w białym puchu, a wzrok wbity w niebo, błękitne ślepia jakby szukały na nim odpowiedzi. Uśmiecham się, a na pysk i resztę ciała opadają białe, delikatne płatki śniegu. Tyle pytań, jak zwykle w mojej głowie kłębi się wiele pytań. Jednak tym razem nie dotyczą innych, nie chodzi tu o taką ciekawość jak kiedyś. Teraz chodzi o mnie. O moje zachowania i przyzwyczajenia, o zmiany jakie nastały w ciele, w umyśle. Kieruje wzrok przed siebie i widzę niewielki ogródek, zasypany śniegiem, już tylko niewielki zielony płotek sugeruje, że coś tam się kryje. Gdyby żyli zaopiekowaliby się tym. Po co gdybać hm? Tak, właśnie, zrobiłam się bardziej obojętna od kiedy jestem, kim jestem. Nie mam wszystkich i wszystkiego w dupie, nie. Nie o to tu chodzi, po prostu nie żyję już tak przeszłością. Szybciej zapominam. Teraz, kiedy jestem tu ostatni raz, kiedy chcę zamknąć ten rozdział w swoim życiu, zamykam oczy. Powieki powoli opadają, jest mi trochę smutno ale się uśmiecham. Wyobraźnia, tak, zawszę sądziłam, że mieć ją to wielki plus. Widzę starą Padmę, roztrzepaną blondynkę, biegnie roześmiana w stronę ogródka. Siedzi tam i ojciec i matka, wszyscy ich znajomi, uśmiechają się na widok nietypowego wychowanka, na widok mnie. Wskakuję między całe towarzystwo i porywam matkę do tańca, chwytam jej dłonie i kręcimy się, śmiejemy, a inni nam klaszczą. Czas trwa, leci szybko, wszystko jest wspaniale i.... Otwieram oczy, nadal się uśmiecham, ale to co widzę to kupa śniegu i zielony, zasypany płotek. Wzdycham ciężko. Ostatni raz... To był ostatni raz Padmo, pora się pożegnać. Powolnym krokiem wyciągam zasypane łapy z śnieżnych otworów i ruszam w stronę Stada Nocy. Zapominam, nie za zawsze. Wszystkich tam będę pamiętać, swoje błędy... Po prostu muszę żyć dalej i nie gdybać, nie myśleć jak to by było tam czy tu. Jest jak jest, może i nie wspaniale, nie dokładnie tak jak bym chciała. Gdyby życie było takie proste, to by było nudne. Jeszcze wiele może się zmienić. Cały czas uśmiecham się i idę. Zmienić.. Mam nadzieję, że jednak nie wszystko się zmieni. Mój wzrok utyka w gwieździstym, granatowym niebie, a do głowy wpada kilka piosenek, które automatycznie zaczynam nucić. Muszę znać odpowiedzi na ta pytania, wiedzieć jak się zachować, pora na nowy, mały, życiowy cel .. Znaleźć kogoś, kto zna odpowiedzi.
Padma (19:42)

Nie poddawaj się, proszę [?]


"Tam gdzie się kończy horyzont
Leży nieznany ląd.
Ziemia jest troszkę garbata,
więc go nie widać stąd."

Cegły, poustawiane jedna na drugiej. Kiedy wreszcie jesteś w stanie przekroczyć linię horyzontu, napotykasz właśnie mur.
Dlaczego nikt go nie widział? Dlaczego wszyscy chcący zobaczyć, co faktycznie znajduje się za linią łączącą niebo z ziemią rezygnowali w końcu z wędrówki, dochodząc do wniosku, że wmawiane im pierdoły na temat kulistości ziemi są prawdziwe? I dlaczego, do jasnej cholery, te, które chciały wierzyć we wmawiane pierdoły mimowolnie sunęły przed siebie, aż nie dotarły do muru?
*
Teraz siedziała, zgarbiona, zwieszając nogi w dół terakotu. Wzrok wbijała w dal zasnutą mleczną mgłą. Na ramiona narzucony miała ciemny płaszcz, na głowie czapkę z pomponem. Uniosła zawiniętą w papierek chałwę i odgryzła kawałek przez chwilę smakując go w ustach. Przełknęła, zwracając się do bratniej duszy obok siebie - Wiesz, jakie to jest tuczące? - W Jej głosie dało się wyczuć nutę ponurego rozbawienia.
*
Stara, roztaczająca wokół woń wspomnienia po zmarłej właścicielce sofa, stojąca samotnie pod śmietnikiem. Wyblakła, darzona sentymentem, niepotrzebna, a kiedyś tak uwielbiana. Zabawne, bo to do niej najtrafniej można by porównać świat po jednej stronie barykady.
Siedziała plecami w tę stronę. Stronę miast, stronę ludzi, w stronę wszystkich tych napędzanych bullshitem trybików.
A do czego siedziała przodem? Co może się znajdować za murem?
Tylko mgła.

Nieznana, kusząca? Kusząca zdesperowanych. Każdy kiedyś pozna jej smak. Straszna, ponieważ nieznana i niepewna. Wystarczy wykonać kilka kroków by już nigdy nie móc wrócić. Zawsze jest ucieczką, ale jak niepewną?
*
Nie wiedzieć dlaczego, wiatr wcale nie muskał jej oblicza, jak zwykł. Nigdzie nie słychać było też żadnych dźwięków. Tak więc zmięcie papierka po chałwie wywołało ciekawą zmianę w sountracku. Dziewczyna cisnęła nim w mgłę, szybko zniknął z oczu przyjaciółek. Blondwłosa wytarła rękę o płaszcz i odwróciła oblicze unosząc wzrok, by móc spojrzeć w twarz siostrze siedzącej tuż obok. Splotła Jej palce ze swoimi, łapiąc dziewczynę za rękę.
- Szera, nie chcę, żebyś tam szła. - Odezwała się znów kręcąc głową. Konsternacja wyraźnie zarysowała się w Jej głosie.

Popatrzyła na ich spleciona palce. Nie była w stanie spojrzeć Jej w oczy. Wiedziała, że w tedy się zawaha. Na jej bladej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Czarne włosy opadły na twarz, gdy powstrzymywała łzy. Odwróciła wzrok by spojrzeć na mur. Mur, który dzielił ją od tajemnicy. Wstała ciągnąc blondwłosą za sobą. Sofa zaskrzypiała cicho, jakby w błagalnym jęku, aby z nią zostać. Czarnowłosa podeszła do muru i położyła na nim dłoń. Po jej policzku spłynęła łza.
- Popatrz. Jestem tak blisko spełnienia swych zamiarów. Jest to tak namacalne, a zarazem tak odległe i przerażające.
Spojrzała w górę i odsunęła się kawałek od muru. Nie była pewna jak wygląda wszystko za nim. Nie była pewna co tam znajdzie. Jednak nie chciała się odwracać do niego plecami. Nie chciała spoglądać na to, co zwane było normalnym życiem. Trzymała przyjaciółkę za rękę, trwając pomiędzy dwoma światami.
*
I znowu siedziały oparte plecami o sofę, a głowa czarnowłosej spoczywała na ramieniu siostry. Nadal trzymała Ją za rękę. Nie była w stanie Jej teraz puścić. Wiedziała, że to może być ostatnia chwila by powiedzieć wszystko, co kłębiło się w myślach. Ale nie była w stanie nic ubrać w słowa. W jej głowie panował tak dobrze znany chaos. Chaos, który deptał swą ścieżkę w stronę muru. Otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła. Co niby miała powiedzieć. Wszystko wydawało się tak nierealne. Tak nierealne jak świat, w którym teraz trwała. W umyśle przebiegała ścieżki życia, które przeplatały się ze sobą, a zakończone były przepaścią. Ona dotarła na samą krawędź i teraz czekała na zielone światło.
*
Teraz siedziała tutaj, razem z Nią. Podniosła się puszczając Jej dłoń. Jej ciepły dotyk, zastąpił zimny uścisk wiatru. Podeszła do muru i stanęła przy nim. Obejrzała się, by spojrzeć na blondwłosą, ale Jej sylwetka rozmazała się delikatnie we mgle. Czarnowłosa obróciła wzrok na mur i opuszkami palców przejechała po nim, czując jego szorstką fakturę. Było to niczym zasmakowanie w czymś, co jest osiągalne, ale równające się z poświęceniem wszystkiego.
-Ale wiesz... Glola... Ja chcę tam iść... - Poczuła jak znowu do oczu napływają łzy. - Ale chcę, abyś Ty została, aby ktokolwiek o mnie wspomniał. Abym była pewna, że kiedyś naprawdę żyłam, a nie byłam tylko złudzeniem. Że komuś na mnie zależało... - Wyszeptała, niezdolna już niczego ująć w słowa.

Dziewczyna tylko zagryzła wargę i pokręciła przecząco głową. Zimny wiatr zadął przyprawiając ją o gęsią skórkę, mróz coraz bardziej dawał się we znaki. Podniosła się i rozmasowując zmarznięte ramiona dłońmi podeszła do gepardzicy w ludzkiej postaci.
*
I ta unosząca się wokół pustka, tak szaleńczo pragnąca wypełnienia.

Nagły błysk przeciął szarość. Niespodziewany oślepił, zmusił powieki do opadnięcia. A kiedy te znów się podniosły otoczenie wyglądało zupełnie inaczej.
Jakże znajoma latarnia. Wyznaczająca granice, kontrast pomiędzy okręgiem oświetlonego słabą łuną chodnika i nieprzeniknionego mroku naprzeciw. Owy chodnik był tak samo szary i pozbawiony wyrazu jak zawsze. Znienawidzony widok. Krok wymagający odwagi, lub bezruch wymagający cierpliwości.
Szukać, czy pozwolić być szukanym?
Blondynka wydała z siebie ciche westchnienie i spojrzała w oczy towarzyszki.
- Którą drogę wybierze człowiek? Będzie odnosił się do latarni, potrzebuje punktu odniesienia, z natury. Więc którą wybierze? - Przechyliła nieco głowę i wskazała palcem kolejno w przód, w tył, w lewo i w prawo. - Ale te drogi są ślepymi zaułkami. Wmówiono nam, że to lepsza opcja. Wmówiono wszystkim, że ten wybór jest najlepszy. - Przerwała, i na moment wbiła wzrok w przestrzeń marszcząc brwi. Westchnęła cicho. - Dobra, właściwie mają rację. To jest lepsza opcja. Właśnie dlatego, że po ich myśli. Ale jeżeli stoisz tutaj i czujesz, że wolisz zniknąć niż ich posłuchać, nie znikaj. Wybierz gorszą opcję, ale bądź. Teraz pojawia się pytanie... gdzie iść? - Schyliła się i podniosła jeden z kamieni na bruku. Podrzuciła go w dłoni. - Zostaw ich wskazówki w tyle. Po ciemku łatwiej odnaleźć światło. - Zaśmiała się mrukliwie, zamachnęła. Kamień wyrzucony przez dziewczynę przeciął powietrze i celnie trafił w żarówkę latarni. Ostatnim, co pozostało po świetle było kilka ginący iskier i ostry dźwięk tłuczonego szkła.
*
Milcząc błagała dziewczynę o odsunięcie się od muru. W bezruchu przyciągała ją do siebie za rękę najmocniej jak potrafiła. Zacisnęła powieki i wtuliła się w Nią. Czuła nad uchem spokojny oddech siostry i za nic nie chciała pozwolić by jej płuca wypełniła biała, mętna mgła. Poły ciemnego płaszcza furgotały cicho na wietrze. Nie chciała płakać, nie chciała skomleć samolubnie błagając o pozostanie. Chciała ją przekonać, pamiętając jak jeszcze niedawno sama kroczyła po owym terakotowym murze, w nadziei że zawaha się, spadnie na nieznaną stronę i będzie mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że to wina wiatru.
- Nie znasz jeszcze wszystkich dróg. Nie poddawaj się, proszę. - Wyszeptała tylko.
*

I znowu stały pod ciemną latarnią. Czarnowłosa stanęła naprzeciw Niej i delikatnie uniosła dłoń, a jej palec zatrzymał się w miejscu, gdzie u siostry biło serce.
-Ale nie wiesz co robić, gdy to stąd pochodzą wszystkie wskazówki. Z miejsca, które jest zarazem wskaźnikiem i zgubą. - Jej wzrok uniósł się do góry. Patrzyła w miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze jaśniało światło. - Ale wiesz... - Włożyła ręce do kieszeni, odchylając się lekko do tyłu, a jej twarz skrył mrok. - Gdy zbyt długo przebywasz w ciemności Twój wzrok się przyzwyczaja, a każda nawet iskierka światła sprawia jedynie ból i oślepia...
*
Czarnowłosa uchyliła powieki. Znów stały przy murze. Dziewczyna poczuła szarpnięcie, ale jej ciało było niczym zamienione w kamień. To miejsce miało hipnotyzującą aurę. A ona dała się wciągnąć w tą grę... I nagle poczuła ciepło bijące od ciała siostry, objęła Ją ramieniem i zmrużyła oczy, a ręką dalej gładziła chropowatą, a zarazem tak delikatną powierzchnię muru.
- Chciałabym z Tobą zostać, ale nie mogę. Chciałabym, abyś poszła ze mną, ale Ci an to nie pozwolę... - Przytuliła Ją mocniej. - Wszystkie drogi są kręte i wszystkie kończą się w jednym miejscu. Ja poszłam na skróty i trafiłam tutaj... A to tylko dlatego, że nienawidzę stąpać ścieżkami, które inne wydeptali...
Wzięła głęboki wdech, jakby pragnęła zatrzymać go na zawsze w płucach. Jakby to była ostatnia chwila. Jakby właśnie natrafiła na klamkę od drzwi w murze, który rozpościerał swoje ramiona wokół dwóch sylwetek.
Czarnowłosa uniosła rękę, a jej palec zatrzymał się na czole blondynki.
- Pamiętaj. Ten raz zostaw miejsce na przeszłość. Tylko o to Cię proszę. - Szepnęła Jej cicho do ucha.
*
Otworzyłem się jak książka, Teraz książka płonie
Zaciskając pięści kroczyła środkiem pustej, asfaltowej ulicy. Każde ciężkie stąpnięcie smolistego glana zdawało się pozostawiać po sobie podźwięk. Oddech rzęził jej w piersi, łzy wypełniały oczy. Kopnęła z całej siły szklaną butelkę stojącą przy chodniku, ta rozprysła się prowokowana przez metal pod twardą skórą buta. Zatrzymała się kilka kroków dalej i zacisnęła zęby spuszczając głowę.
Przemieniłem frustrację w siłę, zamieniłem łzy w gniew.
Słowa wciąż obijały się o Jej głowę.

Dlaczego okazujesz słabość?!
Nie mów, że nie rozumiesz.
Przecież tyle czasu tworzyłaś ten prosty schemat, opanowanie i głowa w górze, głowa w górze. Spokój i tylko zgaszone spojrzenie. Dlaczego wszystko aż tak się zmieniło? To dobrze? Wybrałaś walkę, stojąc już na krawędzi muru. Jak możesz wątpić w tę walkę?

Upadła na kolana a łzy potoczyły się po Jej policzkach. Wciąż zaciskała pięści czując pustkę, niezrozumienie.

Dlaczego nie możesz przekazać innemu tego, co zrobiłaś?
Nie możesz przekonać, że tak naprawdę wszystko jest proste?
Dlatego, że nawet to, co myślisz jest kłamstwem.
Wmówili nam zasady. Te zasady są fałszywe. Ale w tym systemie którego nie da się przełamać są też jedynym wyjściem. Uważasz, że to, co robią jest złe, a jednak kiedy tylko nabierasz pewności co do tego staczasz się i tracisz sens. Oni kłamią, ale czym jest kłamstwo, jeżeli wszyscy kłamią? Ciągle, bez przerwy?
PRZEJRZYJ NA OCZY.
Wmawiasz sobie, że Oni Ci wmawiają.
Prawda jest prosta. Depresja komplikuje wszystkie drogi.

Skrzyżowała dłonie na piersi, by wbić paznokcie w jasną skórę na swoich ramionach. Chaos szerzący się wokół zdawał się pochłaniać ją z każdym kolejnym słowem coraz bardziej.

Przecież chodzi o to, żeby tak myśleć. Dobra jest droga obrana przez nich, świadomość nazwij depresją. To jest życie, świat nigdy nie przybiera kolorów, zawsze jest biało-czarny. Co jest prawdą?!
... nie poddawaj się.
*
- Nie zostawiaj mnie. Proszę. Nic nie rozumiem. A Ty jako jedyna nie rozumiesz wraz ze mną. - Wymruczała wpatrując się w oczy dziewczyny. - Musisz zdobyć siłę. A kiedy już ją zdobędziesz, od Ciebie będzie zależałą decyzja, przeznaczyć ją na krok w jedną, czy drugą stronę. -
*

 Nagle przed oczami stanęły jej wydarzenia ostatnich miesięcy. Momenty, gdy myślała, że już jest dobrze i źle się z tym czuła. Chwile, gdy życie przypominało boleśnie, gdzie tak naprawdę jest jej miejsce. Była tylko niczego niewartym pomiotem, którym można dyrygować i się na nim wyżyć. Tylko dlatego, że nie chciała być posłuszna. Widziała pierwszy moment, gdy sięgnęła po ostrze. Ale nie czuła bólu. W końcu jak pomiot może cokolwiek czuć? On jest tylko po to, by zastąpić brakujące miejsce...

Odwróciła wzrok. Nie musiała na to patrzeć by wiedzieć. Czuła to w pamięci. Piętno... Uniosła dłoń i przyłożyła ją do miejsca, gdzie powinno znajdować się serce. Wygięte palce wbiły się w skórę, gdy szarpnęła za koszulkę.

I znowu do tego wróci. Znowu zacznie się użalać nad sobą. Znowu powie, jak jej życie jest złe. Spuściła wzrok, a jej czarne włosy skryły zmarniałe oblicze. Czuła się wykończona. Przed oczami pojawiały się czarne plamy, gdy chciała złapać oddech. Słowa zaszumiały, a ona upadła na kolana. Złapała się za głowę i skuliła.

Bądź jej przewodnikiem, światełkiem, w mroku, które będzie jej towarzyszyć.
Ale światło dawno zgasło, a przewodnik stał się katem. A ona miała tego dosyć... To był dla niej koniec. Game over...
*
-Nie jestem Ci potrzebna do zrozumienia. To ja jestem czarną plamką na białym płótnie, którą trzeba wymazać. - Na twarzy czarnowłosej pojawił się smutny uśmiech. - Moja siła będzie tylko złudzeniem. Wystarczyło mi jej jednak an tyle, aby sprzeciwić się prawu rządzącemu tamtym miejsce. - Mimowolnie spojrzała w kierunku przeciwnym do muru, ale szybko powróciła ku oczom siostry. - Ty bądź tą siłą. Zrób to, czego ja nie potrafiłam zrobić. Zrób przeciwny krok do mojego, a równowaga zostanie zachowana...


Znów siedziały, obydwie na terakotowym murze. Uderzenia serc, oddechy, ganione przez czas niosły się echem wśród pustki.
- Wizja spędzenia wieczności na tym murku nie jest taka zła. - Odezwała się jasnowłosa do siedzącej obok. Znów trzymała ją za rękę. Wyciągnęła z kieszeni drugie opakowanie chałwy i rozpakowała je zębami z papierka. Ugryzła mały kawałek i milczała smakując go w ustach. Ich spojrzenia spotkały się, czerń zatańczyła z zielenią. Nie musiała nic więcej mówić. Wystarczyło spojrzenie, tak bardzo nasycone emocjami.
Księżyc kołysał się leniwie wysoko nad widnokręgiem za nimi, odbijał się od włosów przyjaciółek tworząc jasne refleksy. Otoczenie krok od nich ginęło w ciemności. Niepokojące cienie wynurzały się z ich umysłów, tak dobrze znane. I tak bardzo wspólne. Nienamacalna napięta nić.

"Bo od Nas tylko zależy, ile trwać będzie wieczność.”

A nić zakołysała się, gdy na twarzy czarnowłosej pojawił się uśmiech. Czuła się bezpiecznie, gdy jasnowłosa siedziała obok niej.
-Wiesz, skoro już siedzimy na murze, nie uważasz, że taka okazja byłaby zmarnowana? - Odchyliła się do tyłu, zamykając oczy.
Przed oczami wspomnień pojawiły się one dwie. Siedziały na sofie. Razem. Jasny rozbłysk i siedziały na murze. Delikatny powiew wiatru i zapach chałwy...


"I kiedy odejdę, po prostu idź dalej, nie płacz lecz się raduj każdą chwilą. Kiedy usłyszysz dźwięk mojego głosu Wiedz, że patrzę z góry i się uśmiecham. JA nic nie poczułem, więc dziecinko ty też nie czuj bólu Po prostu uśmiechnij się do mnie. "

Matka Bezdzietna I [Seth]

27 listopada 2011

Akalsis. Więzienie dla ludzi, za których czyny odebrano im ten  me. Więzienie miało plan 50-cio metrowej wieży, obwarowanej z każdej strony. Na teren więzienia prowadził długi, niestabilny linowy most powieszony nad nadzwyczaj niespokojnym i burzliwym morzem. Niejeden podczas przechadzki przez most do tego piekła postanowił popełnić samobójstwo wyrywając się z rąk prowadzących. Zdarzało się to często, a częściej, to sami prowadzący wrzucali tam swoich więźniów. Szczęście 9Jeśli można to tak nazwać) miał każdy, któremu darowano życie, aby potem je na zawsze zamknąć w klatkach kilometr pod ziemią. Do tychże celi prowadził korytarz szczelnie upchany magią i pułapkami. Bez klucza nie ma mniejszych szans, aby się przedostać przez ten krótki odcinek. Następnie spiralne schody prowadzące kilometr pod ziemię, powiadano, że każdy, który chciał po niech zejść zabierał ze sobą zapas jedzenia i koc, żeby móc odpocząć i ewentualnie usnąć. Było to jednak trudne, słysząc lament z dna wielkiej czeluści klatki schodowej. Więźniowie dostają jedzenie, a właściwie walczą o nie, ponieważ podaje się je przez specjalne zrzuty do każdej klatki. W każdej klatce z kolei są przynajmniej 3 osoby, a posiłek tylko jeden. Na dzień. Przed wielką stalową bramą stało dwóch strażników. Dwumetrowe bestie z toporami, które bynajmniej nie służyły do rąbania drew. Ale, cięłyby je jak masło. Za bramą uwiązane dwa cerbery. Wciąż jednak nie wiem, czemu mówi się to tym "podwójne piekło Hadesa". Nad wieżą zawsze unosiły się ciemne chmury. Często pruły niebo długimi ostrzami piorunów. Deszczu nie było końca. Jednak, dziś działo się coś dziwnego. Coś wisiało w powietrzu i pachniało zgnilizną. Chmury kłębiły się w spiralę i wolno sunęły w kierunku wieży. Na krańcu mostu pojawiła się postać. Przez zawieje, wydawało się, że stoi tam kilka minut, lecz ta powoli sunęła mostem, którym targały wichury, ale ta jednak zachowywała normalną równowagę. Strażnicy wysunęli topory w przód na dowód niemal koniecznej egzekucji. Sylwetka ciemnej zakapturzonej istoty dotarła wolno do kamiennej przystani. Nic nie zrobiła sobie z bestii chroniących wieży. Drzwi z cichym łoskotem otwarły się. Strażnicy leżeli martwi jakby coś ich rozerwało od środka. Spod kaptura wysunęła się kobieca twarz. Bez wyrazu. Jak gdyby nigdy nic szła korytarzem, ale żadna z pułapek nie raczyła pozbawić jej głowy. Stanęła na pierwszym stopniu blisko kilkunastotysięcznej armii schodów. Nie spieszyło się jej. Wolno ślizgała się ze schodka na schodek. W tym tempie zajmie jej to ze trzy dni. Dobijając w końcu do samego dna dusznej spirali napotka kolejne stalowe drzwi. Nie były tak nieodporne na magię jak te pierwsze. Jednak to nie był problem. Nie kiwając ani palcem zamki wyłamały się, a drzwi z łoskotem upadły do wewnątrz. Stanęła na środku pomieszczenia, koła, wokół którego wiły się klatki skazańców, a jeszcze bardziej sami skazańcy. Pociągnęła wzrokiem po każdej osobie w więzieniu i z uśmiechem tak szerokim, że wydawał się ciągnąć po całej twarzy uniosła się metr ponad ziemię. Krwawy i rządny śmierci wyraz twarzy wskazywał na brak pozytywnych zamiarów. Bynajmniej względem więźniów.
   -Stańcie się moim dzieckiem, zostańcie moim potomstwem! - Krzyczała, a jej twarz rozrywał ponad przeciętny, morderczy uśmiech. Gestem ręki wskazywała na kolejne osoby, po czym więźniowie upadali, rozerwani, jak strażnicy, a ich krew sunęła strumieniami pod stopy kobiety. Płyn wił się pod nią i wolno, tworząc trzy wirujące wokół niej węże posuwał się do jej dłoni. Wydawało się, jakby było jej coraz mniej. Krwi ubywało w oczach. Nad jej dłonią widniała już tylko maleńka kropelka szkarłatnego płynu. Ukryła go troskliwie w buteleczce wielkości paznokcia. Opadła na ziemię i marszem opuściła martwe więzienie. Podjęła drogę na górę.
   -Nigdzie dalej nie pójdziesz... - Kobieta stałą już w drzwiach. Na moście stała znajoma sylwetka łucznika z wymierzoną strzałą w jej głowę.
   -Pójdę - oznajmiła krótką. Seth wypuścił strzałę. Cel zniknął, jakby się rozpłynął w powietrzu. Odwrócił się, by zobaczyć, czy nie ucieka mostem, jednak kiedy to uczynił poczuł potężny cios nogą w plecy, który wyrzucił go nad morze. Nim jeszcze zrozumiał co się stało, wciąż spadając otrzymał kolejne uderzenie wbijające go morską taflę. Kiedy wypłynął, przez podrażnione solą oczy dojrzał już tylko wrogą sylwetkę znikającą na tle księżyca...
Seth (09:21)

[Przemyślenia] Nie uważasz, że już czas odejść? [Szera]

27 listopada 2011

Proszę, przesłuchajcie najpierw [bez czytania tekstu] ten utwór: muzyka (Sopor Aeternus - No-One Is There). To pozwoli Wam się jako tako wczuć w stan, gdy to pisałam...
________________________

Zacznijcie czytać dopiero, gdy zacznie się sam utwór.
<podkład: Damien Rice - 9 Crimes>

*Pain, without love
Pain, I can't get enough
Pain, I like it rough
'Cause I'd rather feel pain than nothing at All...


Krok, za krokiem…
Tik, tak… Zegar tyka…
Po policzku płynął łzy…

Idę… Nie wiem gdzie. Po prostu idę, aby myśli ciągnące się za mną niczym cień, nie stały się ze mną jednością. Aby zostały tym samym kłębkiem chaosu, który tworzył się przez lata. W miejscu, gdzie było kiedyś serce zionie pustka. Wciąga ona emocje niczym czarna dziura.
-Szera? – Obracam gwałtownie głowę, aby ujrzeć zaniepokojoną twarz. – Wszystko dobrze?
-Tak. – Uśmiecham się i odwracam, a po policzku płynął łzy.

Krok, za krokiem…
Tik, tak… Zegar tyka….
Po policzku płynął łzy…

Wchodzę po schodach. Wspinam się w górę czując niepokój. Czy aby na pewno jestem tam, gdzie powinnam? Otwieram drzwi i cicho przekraczam próg. Widzę go. Jedno słowo… Ręka unosi się by zadać cios. Czuję ból. Ja go czuję… Chwila otępienia mija, a ja odchodzę z krzykiem niezrozumienia. Drzwi zatrzaskują się za mną i zbiegam w dół. Uciekam od nienawiści, która zalewa moje ciało. Ale jego twarz wraca we wspomnieniach. A wraz z nimi kolejne krople nienawiści i bólu, niczym trucizny płynącej zamiast krwi.

Krok, za krokiem…
Tik, tak… Zegar tyka….
Po policzku płynął łzy…

Kolejna znajoma twarz, ale w jej oczach nie ma troski. Jedynie litość nad dzieckiem, które próbuje na siebie zwrócić uwagę. Nie zatrzymuję się, biegnąc dalej. Pędzę krętymi ścieżkami, by nikt nie mógł podążyć za mną. Staję przed taflą wody i klękam, by spojrzeć na własne oblicze. Delikatnie przejeżdżam palcami po miejscu, gdzie czuję pulsujący ból. Ale znowu nie ma śladu. Nie ma śladu na skórze. Dowodu. Jedynie nienawiść…
Wstaję i wchodzę do wody, zanurzając się cała. Chłodzę ból, który nie zostawił śladu na zewnątrz, lecz wtopił się we mnie, raniąc głęboko. Czuję jak się duszę, ale nie będę brała oddechu. Oddechu, który będzie płytki i wymuszony. Wypuszczam resztki powietrza, które bąbelkami uciekają ku górze, jakby w ostatniej chwili chciały odzyskać wolność. Zamykam oczy. Każda rana pali żywym ogniem, a jest ich zbyt wiele. Woda ociera łzy, a ja tonę…

Krok, za krokiem…

Czuję jak ktoś mnie ciągnie ku górze, jednak jest to niczym wyrwanie z upragnionego snu. I tak już jedną nogą jestem w piekle…

Tik, tak… Zegar tyka…

-Oddychaj Szera!
Ale ja nie chcę. Mój czas przemija. Po co przesuwać wskazówki by go oszukać?

Po policzku płynął łzy…

-Szera!
-Tylko nie zabieraj mi bólu, dobrze?
-Szera, co ty mówisz?!
-Wiesz, lepiej czuć ból niż nie czuć niczego…
-Natychmiast przestań! Co ty sobie wyobrażasz?!
-Nie krzycz. To boli. Ale, powiedz mi…
-Tak?
-Nie uważasz, że już czas odejść?
Zwijam się w kłębek. Drżę z zimna i zamykam oczy. Czuję delikatny dotyk na policzku. Uśmiecham się smutno.


Kostucho… Już przyszłaś…?



___________________________
*Three Days Grace - Pain
Szera (00:47)

26 listopada 2011

Opis Andrzejek 2011.

26 listopada 2011

Tak jak było w notce Tin, zbieraliśmy się od dziewiętnastej i impreza rozpoczęła się o dwudziestej.
Nie będę opisywać dokładnie co się działo, ale przybliżę Wam kilka z zabaw i mini konkursów, które się tego dnia odbyły.
Butelka wróżbowa(lol) - Kręciliśmy butelką i osobie, na którą wypadło musieliśmy przepowiedzieć wróżbę. c:
Opis butelki: "Tin sięgnęła po butelkę, na której namalowane były karty, szklana kula do wróżenia i kapelusz czarownicy."
*Wróżba Tin dla Aldieb: Al, niedługo dostaniesz od kogoś bardzo dziwną rzecz, która spowoduje wiele przygód... *złapała się za skronie wróżąc....*
*Wróżba Aldieb dla Lusi: Lu... Już niedługo... Albo nie. Nie nie długo. Nie wiem kiedy. Ale w przyszłości... Będziesz cała mokra. *Zakończyła wróżbę pokerfejsem.*
*Wróżba Lu dla Nitroglyzerin: Tak więc... Musisz uważać! Musisz się bardzo pilnować... Gdyż, iż... W niedalekiej przyszłości, ktoś może chcieć... Zjeść Twoją nogę!
*Wróżba Nitro dla Tintinki: A więc. *Robi łapami "uuu"* Zostaniesz sama a bezludnej wyspie. I.... Bydzie dużo wódki. I zero magi i nie umiemrobićśmeisznych wróżb. I musisz uważać. Deszcz traszek się zbliża.
Dag: Wszystko tworzy jakąś logiczna całość... węszę scenariusz na dobry horror. [taka mała dygresja.]
*Wróżba Tin dla Sory: A więc Soro... Już niedługo spotkasz się ze swoim dawnym przyjacielem Karmelem. Całą wanną karmelu i... i wpadniesz do niej. Tak. *pokiwała głową. nie umie robić śmiesznych wróżb*
*Wróżba Sory dla Arashi: Czeka cię mnóstwo zabawy z kimś, kto cię lubi i spotkasz wkrótce swoją miłość.
*Wróżba Arashi dla Korka: A więęęc.... em... znajdziesz nowego przyjaciela, któremu zawsze będziesz mógł zaufać.
Wróżba Korka dla Nitki: OMOOMMMMMMM. *wróży* Jesteś zbyt konformityczna! Powinnaś nieraz posłuchać się serca i iść tylko i wyłącznie za jego głosem! (Ale do czasu) jeśli tak zrobisz i otworzysz się na innych z pewnością ludzie zaczną inaczej Cię postrzegać i wkrótce zawrzesz nowe znajomości! *koniec weny więc przemowy też koniec.*
*Wróżba Nitrosi dla Seth'a: Omniaaaaaa. Alka walnie mnie w leb Ciebie walnie Lusia, strzeż się jej gdyż to Lucek wcielony ._.
*Wróżba Seth'a dla Lusi(albo dla siebie samego, nie zajarzyłam w końcu): Hmmmmbrooooo... Napotkasz chamry gatunku humanoidalnych sapienów, a także trynitotrotuel, którym destruują kamień w kopalni szlachetnego złocistego kruszcu. Rozboli cię głowa i weźniesz... Muli się... Tracę sygnał... Piiiip... Piiip... Rozłączyło się...
A potem zrobiło się straszne zamieszanie, głównie wokół Setha, Korka i Lusi, ale tak w sumie to wszyscy inni też mieszali. Ja się troszku zirytowałam, Sora wypłoszyła pewną nieznajomą(a może i znajomą, nie jestem pewna, bo okoliczności nie dały mi szans, aby z nią porozmawiać.) wilczycę, a Seth i Korek zaczęli się kłócić. I wróżby się chyba trochę zacięły. No ale nie, w sumie ciekawie było. O. a potem Korek i Seth zaczęli mówić co myślą, a ja w sumie bez większego zastanowienia obydwu wywaliłam i dałam im bana na dziesięć minut. I żaden nie wrócił. :I
Nie wiem. Dużo się działo. A potem były kalambury. Ja trochę nie ogarniałam, bo rysowałam klucz na minikonkurs.
No, ale wróćmy na razie do kalambur:
Na początek, pozwolę sobie zacytować Tin: "Słuchajcie, dajmy trochę czasu tym, którzy opisują, a ja mam taki pomysł, żeby zgrać w kalambury polegające na udawaniu charakterystycznego zachowania członków stada. A teraz Al: nie rozumiem XDD"
No bo co ja poradzę, że mi trzeba wszystko po kolei wytłumaczyć? D:
Arashi:*zaczyna buszować po polanie, włażąc w każdy możliwy kąt i zaczepiając wszystkich dookoła* Dla podpowiedzi, udajmy, że jestem szczeniakiem. - Nitroglyzerin
Nitroglyzerin: *Wlazła na środek polany i odchrząknęła.* Ale uprzedzam. Nie czepiać się.
[*nie wierzy w to co pisze*] Kurde. *Psychicznie przygotowana i:* Meeeeem. Taaak. *Jęczy tym podobne słówka. XDDD * [*Chowa się za krzesło przed zemstą*] - Tin
I znów zacytuję:
21:37:32 <Tin>*zmarszczyła brwi z miną WTF*
21:38:11 <_Dag>Oh god.
21:38:15 <_Dag>Kiss from a rose :I
21:38:18 <Arashii>Yyy... *też robi minę wytyfy*
21:38:22 <_Dag>Ugh. Zjebał.
21:38:27 <Nitroglyzerin>*Zagięła wszytskich.* Fak jea
21:38:40 <_Dag>Moze jednak nie.
21:38:50 <Tin>Przepraszam bardzo, Nitko. Ale pojecia nie mam o co ci chodzi.
21:39:11 <Nitroglyzerin>Hyhy.Poddjesz się?
21:39:28 <Kitsunee_Kageerou>Też nie *skojarzyło jej się z sexem*
21:39:42 <_Dag>Zjebał. :C
21:39:58 <Nitroglyzerin>Kits była najblizej o:
21:40:29 <Tin>*facepalm*
21:40:36 <Kitsunee_Kageerou>Wiedziałam. Moje zboczenie nigdy mnie nie zawodzi.*fak jea*
21:41:57 <Tin>*wytrzeszczyła nagle oczy* Czy ty mówiłaś coś w stylu: Mem?! *patrzy na Nitkę*
21:42:36 <Lunaa>Ooops. Biedna Nitro. *spojrzała na Tin, dopiero do niej dotarło*
21:42:57 <Nitroglyzerin>Jak wół. *Rechocząc wrednie gapi się na Tin*
21:43:20 <Tin>*zmrużyła oczy i zacisnęłą dłonie w pięści* Osz ty mała... ty... ty no!
21:43:46 <Tin>*po chwili zaczęłą się zwijać ze śmiechu*
[ No tak, i znów "mała" dygresja, więc przejdźmy dalej. ]
Yyy... a potem nastąpiło wymyślanie imienia dla kota Lilili. Emm.. no dobra, wracając do kalambur, które trochę się ociągały. No i może tym razem znów zacytuję:
Kitsunee_Kageerou:*chowa ryj w trawie - znowu. Bełkocze coś*
Nitroglyzerin:*Lezie do Kits.*
Aldieb>Trochę się powtózę. Co się dzieje?
Aldieb>*Zerknęłą na Kitsune.* Kits? Czy Ty jesz trawę?
Tin>*uniosła brwi i zaśmiała się cicho*
Kitsunee_Kageerou>*spojrzała na Alu* Yup.
Aldieb>Ahm. To smacznego.
Kitsunee_Kageerou>Dziękuje c:
Nitroglyzerin>*Skoczyła na łeb Kits* [Ygh ]
Aldieb>W porządku, to grajmy. Hm.. I kto teraz?
Tin>Alu, ty.
Aldieb>Jaa?
Tin>Ty.
Aldieb:Yyy. Okej. *Uśmiechnęła się bo już ma pomysł.* *Zaczyna udawać. Glebła na ziemię i wpakowała pysk w trawę, po czym zaczęła ją żreć. *
Nitroglyzerin>Kits
Aldieb>C:
Tin>KITS
Kitsunee_Kageerou>JA.
Aldieb>Tak. *Wstała i wypluła resztki trawy.*
Nitroglyzerin>Pierwsza znów sem XD
Tin>Nitko, tyś zło.
Nitroglyzerin>*To po raz... drugi lub trzeci*
Aldieb>Niech Kits udaje. o:
Nitroglyzerin>*Kits ma czapkę ze szczeniaka*
Kitsunee_Kageerou>Dobra.
Kitsunee_Kageerou:*skacze na łeb Alu. Nieważne, że jest większa i cięższa* ouo
Nitroglyzerin>Nisia?
Kitsunee_Kageerou>Hyhy. Zgadłaś. :'D
Nitroglyzerin>*Wyjebut*
Nitroglyzerin>*Wlazłą na grzbiet Kits* Znów. Sem miszczem.
Aldieb>*Wyjewfg;bnxd;ljbkSADFbngdała się na ziemię pod ciężarem Kitsune która jest od niej dwa razy albo trzy razy większa. Oraz Nitki. :I *
Aldieb>*I leży pod nimi zgnieciona.* Hshrrskshhh... Złaścieeeee.
Dobra, tyle. Teraz przejdźmy do mini konkursu, który polegał na opisaniu, bądź narysowaniu klucza, prze który będziemy później lać wosk:
Szera: Klucz. Niezbyt wielki, można by go nosić na szyi. Jego srebrzysty połysk przyciąga uwagę. Przez całą jego długość ciągną się malutkie wzorki. Literki z nieznanego języka. Mimo to są starannie zapisane, z delikatnymi ozdobieniami i zawijasami przy każdej. Na górze jest mały błękitny koralik, który świeci delikatnie przy najmniejszym drgnieniu klucza. Góra klucza rozchodzi się w dwie strony, niczym oplatające kamyk liany, które rozciągają się w przeciwnych kierunkach, aby po chwili zakręcić ku sobie. Po chwili cienki drucik rozdzielał się i splatał z poprzednio rozdzielonym bratnim łukiem, przywodząc na myśl harmonijnie spleciona palce, które oplatały w swym uścisku dwa małe gryfy, odwrócone plecami do siebie. Ich łapy wyciągnięte są przed siebie, niczym w próbie uwolnienia się z pułapki, a łby wzniesione ku górze. Ich dzioby były otwarte, niczym w agonalnym krzyku rozpaczy, a ich skrzydła stykały się ze sobą końcówkami. Na pierwszy rzut oka te obraz odrzucał, ale po chwili przyciągał wzrok. W tedy dało się ujrzeć między gryfami jedno, lekko obluzowane piórko, które świadczyło o starości klucza.
[I znów taka dygresyja]
22:21:00 <Nitroglyzerin>Alu pokaż swój
22:21:04 <Aldieb>Najpierw Lusia.
22:21:18 <Tin>[to miało być na prv xd]
22:21:19 <Lunaa>Nie.
22:21:21 <Lunaa>Al.
22:21:22 <Aldieb>Tak.
22:21:24 <Aldieb>Nie.
22:21:25 <Lunaa>Nie.
22:21:27 <Aldieb>Ty. o:'
22:21:27 <Lunaa>Ty.
22:21:30 <Aldieb>:I
22:21:31 <Lunaa>Ty.
22:21:35 <Aldieb>Ty.
22:21:40 <Lunaa>Ty.
22:21:44 <Nitroglyzerin>Lusia
22:21:44 <~Lilila_>Pierwej Al o:
22:21:45 <Nitroglyzerin>Alu
22:21:49 <Kitsunee_Kageerou>Alu.
22:21:49 <Aldieb>:I

Aldieb: http://i42.tinypic.com/v4uzuw.png
Luna: Klucz, który ona przedstawia zrobiony jest z brązu, jego zdobiona końcówka składa się z przeplatających się dość chaotycznie cieńszych "drucików", które schodziły się w kształt serca w niektórych miejscach, pomiędzy zawijasami wetknięte były małe, jakby diamenciki, które połyskiwały na tle brązu. Na 'prostej' części klucza wyryte były runy.
Nitroglyzerin: Klucz wykonany z metalu pokrytego diamentowym pyłem co powoduje iż ten błyszczy w świetle słońca. Ma pięć "zębów" z misternie wykonanymi "zadziorami" zaś trzon opleciony jest źdźbłami trawy. Główka klucza przedstawia łeb jednorożca z otwartym pyskiem. Lecz zęby konia nie są zwykłe, wyglądają jak kły wilka. Tuż pod jednorożcem znajduje się strzała wydająca się lecieć w kierunku oka zwierzęcia. Z każdą pełnią zaś strzała przemieszcza się by po długim czasie trafić w oko. I cykl zaczyna się od początku. Klucz został wykonany przez Elfy które zechciały zobrazować na nim naturę tępioną przez człowieka
Dag: Mosiężna misa, pełna wody. Obok stoi biała świeca, której knot jarzy się już ciepłym ogniem. Nieopodal zaś leży lekko zakurzony, dość masywny klucz. Zapewne ręcznie kuty. Duma dla stwórcy. Dopracowane szczegóły. Piękny a niby nic takiego. Zwykły srebrny pręt, zakończony szerokim pierścieniem, na którym jawią się małe nierówności. Ale gdyby przyjrzeć się bliżej widać jakby srebrne pnącza. Chaotycznie biegnące wzdłuż klucza. Dzikie pnącza, które wypuściły ciemne pąki. Pąki kwiatów, które dopiero mają zamiar rozkwitnąć. A wraz z ich rozkwitnięciem klucz stanie się jeszcze piękniejszy.
Wygrała: Szera c:
Potem się działo... znów było zamieszanie. A ja teraz z kolei wypłoszyłam Lililę. Ale Korek wrócił. Bo mu się nudziło. O i zapomniałam powiedzieć, że Kitsune przyszła. c:
No, tak więc przejdźmy do lania wosku:
Wstęp:
Tin:Czekajcie... *wyjęła niewiadomoskąd naczynie z zimną wodą i postawiła jakoś na środku. obok ciągle paliła się świeca gotowa do lania* No dobra... To się bierze klucz i się leje ten wosk przez dziurkę do wody i się patrzy jaka litera wyjdzie i... coś tam. Chyba to pierwsza litera imienia kochanka czy coś. *parsknęła śmiechem*
Aldieb: *Zagryzła wargę, bo przez jej zwłokę gorący wosk polał jej się na dłoń. Przechyliła świecę, tak że wosk skapywał teraz przez dziurkę w kluczu do miski z zimną wodą.*
Tin: *Uśmiechnęła się patrząc na poczynania dziewczyny*
Aldieb: *Wosk w zetknięciu z zimną cieczą natychmiast zmieniał konsystencję na stałą. Po krótkiej chwili wyprostowała świeczkę i oddała ją Tin.Zaraz po tym podała jej równiez misternie zdobiony klucz i sięgnęła ręką do miski z wodą. Ujęła delikatnie w palce to co powstało z lanego przez nią wosku i położyła na drugiej dłoni.*
Tin:*wzięła świecę i klucz, po czym zrobiłą to co Al patrząc na lejący się wosk. oddała po chwili świecę Kitsune i wyjęła z wody to co powstało*
Aldieb:*Przygląda się dziwnym kształtom wosku. Wyglądało to na jakieś stworzenie z powykręcanymi kończynami. Biegającymi po chmurach. Czy coś.*
Nitroglyzerin>*Zaświeciła latarką Alce w oczy*
Kitsunee_Kageerou>Alu, jednorożca masz.
Aldieb>NITRO!
Aldieb: *Przez Nitrosię, niechący zgniotła trzymany w dłoni wosk.* I po jednorożcu.
Nitroglyzerin>*Parsknęła śmeichem z niewinną minką i wróciła do czytania*
Kitsunee_Kageerou: *przechyliła świece, którą dostała od Tin i zrobiła to co jej poprzedniczki. Jakiś czas później po zastygnięciu wosku wyciągneła swoje dzieło. Wyglądało to jak... serce. Parsknęła cichym śmiechem, spoglądając na małe woskowe serduszko*
Nitroglyzerin:*Polała wosk i daąła innym osobom akcesorija. Poczekała aż wosk blabla i wyciągnęła go. Wilkokształtne cś bez łapy jej wyszło.* Kurde. Kto mi wywróżył odgryzienie łapy?
Lunaa:Ja.
Nitroglyzerin: Luśka!
Lunaa:o3o
Nitroglyzerin:*rzuciła w nią wsokiem z mina >_< *
Lunaa: No ej.*nie do końca zastyfnięty wosk wczepił się w śnieżnobiałe, miękkie futerko* Nigdy Ci tego nie wybaczę D8
Nitroglyzerin: *Podlazła do Luśki.* Praszam Lu. *Ale wosk był już fhui twardy*
A potem odbyła się akcja ratowania futerka Lusi. o:
I to chyba by było na tyle. Osobiście uważam, że andrzejki były udane. C:
Aldieb (22:40)

Where have you gone... [Luna]

26 listopada 2011

Podkład na pewno za długi, ale, hm, no cóż. >klik< spróbujcie czytać zgodnie z rytmem.
*~*~*

Płonienie pochłaniały suche liście, które momentalnie zajmowały się ogniem i równie szybko obracały się w proch. Nie zostawało po nich nic. Nic oprócz odrobinki pyłu na ziemi.  Smugi szarego dymu unosiły się w powietrzu, tańczyły z wiatrem i znikały wraz z nim gdzieś w oddali. Niebo zasnute było ciemnymi, ciężkimi chmurami. Melancholijna, jesienna pogoda. W powietrzu czuć było nadchodzącą burzę. Wpatrywałam się zamyślona w to przedstawienie. Teatr przemijania… Wydawało mi się to takie znajome. To nie oznaczało końca. To był nowy początek. Ale niekoniecznie lepszy.

Where have you gone?

W głowie słyszałam głuche trzaśnięcie drzwiami. Czułam słony smak łzy, która spłynęła po moim policzku. Widziałam znikającą w oddali sylwetkę. Odszedłeś i nie powiedziałeś czy wrócisz. Nic nie powiedziałeś. Po prostu zniknąłeś. A te puste słowa, kiedykolwiek coś znaczyły? Potrzebuję Cię. Jesteś dla mnie najważniejszy. Zawsze będę przy Tobie. Kocham Cię… Teraz już były to tylko słowa. 

Znów byłam sama. Bez Niego. Bez Theliss. Nawet szary kocur już się nie pojawiał. W te zimne dni, zostawałam sama. Sam na sam z własnymi myślami. Przed nimi nikt nie mógł mnie obronić. Sama ze sobą. Przede mną też nikt nie mógł mnie ochronić. Ja sama już siebie nie poznawałam. W lustrze nie widziałam „siebie”, tylko „ją”. Nie zmieniło się wiele, a jednak wszystko było zupełnie inne.  Nawet ja. I tego już nie potrafiłam ukryć. 
Wiatr zawył żałośnie i rozwiał moje włosy. Odgarnęłam brązowy kosmyk za ucho i ścisnęłam w dłoni małą karteczkę. Poczułam zimną kroplę na ramieniu. Spojrzałam w niebo. Zaraz się rozpada. Wrzuciłam kawałek papieru do ognia.  Spalał się. Spalał się jak ja.  Płomienie zasnuły wyraz, który się na nim znajdował. Już nikt nie miał go zobaczyć. Miał zniknąć. Tak jak on.

Wrócę. 

*~*~*
Jest strasznie krótkie, bardzo osobiste i wydaje mi się, że do bani. I zbyt bezpośrednie. Nie lubię tego. Nie, nie, nie. Napisałam to już dawno, myślałam, że coś poprawię, ale nie umiem nic zmienić. W sumie dodaję tylko z uwagi na to, że wpadłam na pomysł, ale nie umiałam tego do końca opisać tak jakbym chciała. Dobra, plotę bzdury. Nikt nie musi tego czytać, to jest DNO.
Luna, Córka Księżyca (22:00)

25 listopada 2011

Spirit of the Tree. [Aldieb]

25 listopada 2011



            Zamyślona kroczyłam po zimnych resztkach niegdyś zielonej trawy. Moje myśli jak zwykle rozbiegły się na wszystkie strony, niczym polne myszy, na które padł złowrogi cień jastrzębia. Ich kręte ścieżki co rusz stykały się ze sobą, tworząc wokół mnie gęstą sieć utkaną z myśli i obrazów.
            Zanurzona w odległym świecie, szłam przez znajomy las, kierując się ku granicom stada. Już niedługo miałam opuścić swój dom i wkroczyć na zapuszczone tereny należące do drobnej ciemnobrązowej wilczycy, która niegdyś została pierwszą zasłużoną w odrodzonym królestwie nocy.
            Pozdrowiłam skinieniem głowy jedną z czujek dziennych, obserwującą mnie z pobliskiego wzgórza. Z delikatnym uśmiechem na pysku przekroczyłam niewidzialną dla oczu wstęgę i ruszyłam wydeptaną trasą w górę strumienia.
            Lekko kłujące gałęzie szmaragdowych świerków przywitały mnie z radością, przeczesując swoimi szczupłymi palcami gęste futro. Opuściwszy ich zacieniony zagajnik, otarłam się bokiem o szczupłą talię brzozy i kroczyłam dalej. Każde posunięcie łapy przybliżało mnie do serca lasu. Tam gdzie znajdowało się wzgórze. A na nim rosło drzewo.
            W ślepiach koloru płynnego złota rozbłysły radosne iskierki, które po kilku chwilach zmieszały się w ciepłych i chłodnych odcieniach, dopełniając całość wiecznie ruchomej mozaiki.
            Wychynęłam  zza kolejnego wzniesienia. Już tak niewiele dzieliło mnie od mojego starego przyjaciela. Sama nie byłam pewna jak długo za mną podążał. Kiedy się pojawił? Czy też za czasów Stada Kot? A może wcześniej, w moim pierwszym domu? Nie wiedziałam.
            Ale zapadł mi w pamięci moment, kiedy zatrzymałam się wśród Samotnych Lwów. Wtedy to Tanabi ochrzcił go tym dziwnym imieniem. Euzebiusz. Kąciki mojego pyska mimowolnie rozciągnęły się w uśmiechu na to wspomnienie. Tak, to były radosne czasy.
            Niektórym mogło wydawać się to dziwne, jednak dla mnie było całkowicie naturalne. Drzewo, które zostało nazwane przemieszczało się wraz ze mną, gdziekolwiek bym nie poszła. I tak, spałam na jego gałęzi w rozpalonej Afryce. A później, gdy przeniosłam się do mrocznych puszcz nabrałam zwyczaju siadywania pod jego zieloną koroną, słuchając historii opowiadanych przez szemrzące chóry liści.
            I kiedy mój wzrok padł na szeroki pień, zatrzymałam się całkowicie zaskoczona. W cieniu rzucanym przez potężne gałęzie siedział młody chłopak i wpatrywał się tęsknym wzrokiem w błękit nieba. Czuprynę kasztanowych włosów rozwiewał niesforny wiatr. Jego skóra migotała w wielu odcieniach, oświetlana promieniami słońca. Z daleka nie mogłam dostrzec dokładnie, jednak zdawała się być lekko chropowata. Jak kora pnia, o który się opierał.
            Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana, czując w głowie całkowitą pustkę. A potem napłynęły pytania. Kim jest? Co tutaj robi? Jak się tutaj znalazł?
            Moje łapy jakby za dotykiem czarodziejskiej różdżki zaczęły się poruszać, zbliżając się do tajemniczego nieznajomego. Zaintrygowana przechyliłam łeb, wspinając się po łagodnym grzbiecie wzniesienia, aż dzieliło nas tylko parę metrów.
            Uniósł głowę, a jego antracytowe oczy zdawały się przeszywać moją duszę na wskroś. Nie pasowały do tej młodzieńczej twarzy. Zdawały się należeć do starca, który widział już  więcej niż wiele, a doświadczył jeszcze więcej. Zdawały się być obce, ale jednocześnie czułam, że nie pasowałyby do żadnej innej twarzy.
            Jego ruchu były niespieszne. Wstał powoli, ręką podpierając się na pniu za jego plecami. Po czym zrobił krok w tył, a potem kolejny i tak jak kamień przeszywa toń jeziora, by opaść na dno, on zatonął w magicznym drzewie na nowo stając się z nim jednym.

--------------------
Postanowiłam napisać o jednym z moich starych znajomych. Oraz o tym jak po raz pierwszy w życiu spotkałam go w jego prawdziwej formie.
I dopiero po tym jak już wpadł mi do głowy pomysł na to opowiadanie, zorientowałam się co to może oznaczać.
Mam nadzieję, że się podobało.
Aldieb (18:06)

[Przemyślenia] [Szera]

25 listopada 2011

To również nie ma "tego czegoś"...
__________________________________________
<podkład: Bardzo Smutna Melodia>

Wszystko jest dobrze, aż do chwili, gdy tracę panowanie nad sowim życiem. Gdy zaczynam rozumieć, że nie wszystko zależy ode mnie. Patrzę w bezsilności na to co się dzieje. Mimo to bywają momenty, że chcę odzyskać kontrolę nad rzeczywistością. Podążam za bólem, aby chociaż przez chwilę poczuć, że jestem silna. Jednak szybko tracę nadzieję. Wiem, że nie wygram… Wiem, że znowu upadnę pod naporem smutku. Jednak próbuję. Bezskutecznie.
I w tedy wiem, że samotność jest tym, czego pragnę. Zamykam się, by nie zostać dostrzeżoną. W tej chwili pozwalam wygrać słabości. Uderzam z całej siły pięścią i nagle pojawiają się emocje. Znowu nadchodzą po tak długiej nieobecności. Lecz moja dusza nie pamięta ich burzliwego dotyku. Ciało reaguje zbyt gwałtownie i po policzkach spływają drobne kropelki. Tak słabe i tak nikłe w swym trwaniu jak ja. *„Jak na deszczu łza…”
Ale nie mogę tak trwać. Ocieram mokrą twarz i znowu stawiam czoła światu. Jednak robię to niepewnie. Emocje tlą się w zakamarkach serca.Stąpam ostrożnie, unikając pocieszenia. Nie, nie będzie dobrze. Ja to wiem. Nie chcę słyszeć tych kłamstw. Tych bezlitosnych kłamstw, które odbijają się echem w tragedii świata.
I nagle dostrzegam to co się dzieje. Znowu otwieram oczy,gotowa na starcie z brutalnością istnienia. Lecz nic się nie zmienia. Wszędzie ból, smutek, rozczarowanie, a w moim sercu chaos. Chaos, który podburza emocje. Te obrazy są zbyt wyraźne, dźwięki zbyt ostre. Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam tego oglądać. Już zbyt wiele razy zapisało się to w mojej pamięci. Zbyt wiele razy dotyczyło to i mnie.
Odwracam się i biegnę. Słyszę trzask zamykanych drzwi i opadam bezwładnie w dół. Emocje jeszcze nie odeszły. Ich dotychczas słaby ognik, teraz pożera moją duszę, ogarniając ją wzburzonym płomieniem. Oddaję się temu w samotności.
W mojej głowie panuje chaos. Łzy opadają na zimną podłogę. A ja czekam kiedy to przejdzie. By wyjść i z uśmiechem zagrać rolę wesołka. Jednak nie wiem, czy jestem gotowa. Ten moment nadchodzi zbyt szybko… Mimo to wychodzę i mijam znanych mi, a tak obcych ludzi. Siadam na swoim miejscu, wbijając wzrok w tańczący wesoło ogień. I nagle powracają zapisane przeze mnie słowa. Nagle rozumiem, że one nic nie znaczą. Ja jedynie wymyślam metafory, nie wiedząc czym one naprawdę są. Pisane przeze mnie są bezwartościowe. Nie mają najmniejszego sensu, ponieważ to co piszę nie dotyczy mnie. To nie są moje emocje, a myśli. Nie potrafię tego prawdziwie nazwać, gdyż one nie płynął z tego, co akurat czuję. Dlatego zaczęłam pisać „Ty” zamiast „ja”… „Ja” przestało już cokolwiek znaczyć…
Ta myśl sprawia, że powraca otępienie. Siedzę wpatrzona w płomień, w którym odbija się pustka mojego wnętrza. I znowu zostaję wystawiona na próbę. Poniżam się i przegrywam. Znowu…
Nie wiem co staje się prawdą, a co kłamstwem. Nie mogę już niczemu ufać. Jak mogę to zrobić, gdy nie wiem tak naprawdę, co sama kryję? I to w tedy dostrzegam, że emocje znowu odeszły. Znowu zostałam sama, niezdolna by cokolwiek poczuć. Pusta, zmęczona walką i łzami. Czuję jak życie ponownie opiera się na moich barkach, ale ja uginam się i pękam, niczym uschnięta gałąź, niezdolna tego udźwignąć.
Jak długo to jeszcze potrwa, nim w końcu dokonam wyboru?
Nim zrozumiem, że dalej nie da się tak żyć?
Że nie można żyć bez emocji, które pojawiają się, by po chwili popaść w zapomnienie?


Jak długo jeszcze potrwa, nim w końcu upadnę…?



________________
*Dżem - Do Kołyski

 Ciężko będzie to zrozumieć, gdyż jest to opis pewnego zdarzenia... Niestety nie jestem zbyt dobra w odzwierciedlaniu tego co było...
Szera (18:01)