Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

30 marca 2013

Kartki z pamiętnika. Nr.1 [Syriusz]

''Nienawidzę go. Drażni mnie jak mało kto. Myśli, że może wszystko, choć nawet nie jest jednym z nas. No i niesamowicie śmierdzi benzyną. Mam go dość i ciągle marzę o tym, by go nie spotkać. Najlepiej by było, gdyby się gdzieś wyniósł i nastałby błogi spokój."

"Śmieszy mnie. Jakimś cudem poprawia mi humor. Okazał się nie taki zły, za jakiego go uważałem. Ale jest ćpunem, więc to nadal nie towarzystwo dla mnie. Nie mam zamiaru myśleć o nim bardziej niż o koledze. A na przyjaźń to już w ogóle nie ma co liczyć. Na mózg by musiało mi paść, gdybym miał zmienić zdanie."

"Cholera. Moje postanowienia poszły na marne. Nie udało się i wpadłem po uszy. Nie chciałem się nigdy zakochać. Miało to pójść całkiem inaczej. Chciałem być wolny jak ptak i żyć samotnie. Ciężko mi teraz o nim nie myśleć. Spróbujemy być razem. Mój humor o ile to jeszcze możliwe wszedł na wyższy poziom myślenia pozytywnie. Nikt tego nie zniszczy. Nikt."

"Przejechałem się. Myślałem, że wyjdzie inaczej, a teraz mam żal sam do siebie, że się nie udało. Widocznie nie jesteśmy sobie pisani. Nigdy nie przypuszczałem, że może tak to boleć. Ale nie stracimy kontaktu. Przynajmniej nie tak bardzo. Na chwilę obecną jednak nie mam ochoty o tym z kimkolwiek rozmawiać. Byłem zawsze chętny do rozmowy. Teraz umilkłem i nie umiem sobie z tym poradzić. Potrzebuję czasu."

"Minęło dużo czasu, odkąd z nim rozmawiałem. Przyjaźnimy się, tak? I nie czuję się tak źle jak na początku. Ale z kimś innym mi nie wyszło. Po raz kolejny. Fakt faktem chyba chciałem po prostu o nim zapomnieć i w kolejnym związku nie czułem się tak zobowiązany. Może to i dobrze. Nie każdy stworzony jest do związku, no trudno. Czuję się spokojniejszy, gdy jest obok, choć może to trochę śmieszne. Nie czuję potrzeby płakania, może nawet nie mam siły. Jest obok i to poprawia mi humor."

"Zakochałem się? Może nie przestałem kochać? Nie chcę o tym myśleć, ale tym razem nie dam wszystkiego zepsuć. Nie mam zamiaru już sobie odpuszczać i będziemy razem choćby nie wiem co. Nie muszę nikogo udawać i bez skrępowania mogę się zachowywać jak duże dziecko. Zresztą... I tak jestem tym dojrzalszym w naszym związku. Jeju... Odzwyczaiłem się od tego, że z kimś jestem. Kurde, kurde, kurde. Czuję się dziwnie. Prawie jak jakieś dziewuszysko, które ciągle się chwali, jakie to jest szczęśliwe, zakochane i w ogóle urocze aż do mdłości. Ale mam to gdzieś. Współczuję otoczeniu."

"Minął ponad rok. Nadal jesteśmy razem. To mój najdłuższy związek. Aż się dziwię, że tyle mógłbym z kimś wytrzymać. No i że sam jestem jakoś znoszony. Ufam mu, ale to nie znaczy, że czasem się nie boję. Bywały sprzeczki, ale nie na tyle poważne, by chcieć się rozstać. Trzeba ciągle go pilnować, bo trudno odgadnąć co planuje. Z mojego przypływu masochizmu mam bliznę po wbitym scyzoryku. Wtedy naprawdę się bałem, ale moja psychika wróciła do względnej normalności. Jestem szczęśliwy. Chcę, żeby trwało to już tak zawsze. Przecież go kocham, nie?"


Lis, który aktualnie był w ludzkiej postaci uśmiechnął się pod nosem, patrząc na swoje całkiem zgrabne pismo w zeszycie, którym mógł być jego pamiętnik. Śmieszyło go to, że tyle się zmieniło. Nigdy by przecież nie przypuszczał, że w ciągu kilku lat jedna osoba może tak namieszać. Ale nie chciał tego zmieniać. Podniósł wzrok na śpiącego zielonowłosego. Tknął go palcem w policzek, słysząc zaraz jakiś niekontrolowany pomruk bądź inny bliżej niezidentyfikowany dźwięk. Odłożył zaraz zeszyt, czując napływającą senność. Położył się wygodnie przy Asmosiu, obejmując się jego rękoma, by bezkarnie kraść ciepło. Wtulił się w kochane ciało, wdychając już nie tak straszny zapach benzyny. Przymknął powieki i chwilę później po prostu odpłynął.


[Tak, to mój dobry czas na aktywność. Nie jestem tak dobra w pisaniu jak reszta, ale jakoś daję radę. Numerowane, bo może jeszcze coś w tym stylu napiszę. ]

27 marca 2013

... [Syriusz]

Samotność. Zazdrość. Złość. Ale także zwątpienie i rezygnacja. Coraz więcej nieprzyjemnych uczuć kotłowało się w małym, lisim sercu. Radził sobie? Uśmiech na pysku to nie radzenie sobie. To zakrywanie uczuć negatywnych pod pozorem tego, że nic się nie dzieje. Nie martwić nikogo - to cel najwyższy. Ale czy najlepszy? Z tym jest już gorzej. Podobno, gdy o problemach się nie mówi, są one jeszcze straszniejsze. Jeśli to prawda, to jakiś czas temu stał się sadystą dla swojej psychiki.

Kierując się w stronę jaskini nawet nie oczekiwał, że kogoś tam zastanie. Nikogo i tak nie spotka, więc nawet się nie łudził. Przestał już jakiś czas temu. Osamotniony, ale wciąż tkwiący w nadziei. Otoczony jedynie przez kotłujące się myśli i pustą ciszę, która wręcz raniła uszy zwierzęcia. Jedyne dźwięki to szum na zewnątrz, nierówny oddech i niespokojne bicie serca. Jakby na coś czekał, ale bał się, że to co miało by się zjawić nie będzie takie, jakie powinno. Przyjaźń wymuszona, potrzebna tylko do tego, by cegiełki, które tworzyły stado nie zniszczyły kruszącej się budowli. Jak cement, który kruszeje, ale jakimś cudem choć niezbyt dokładnie rozrobiony nie chciał przestać istnieć.
Przyjdź tu. Bądź obok. Pozostań na zawsze. I powiedz, że kochasz bez względu na to kim się stanę i co postanowię. Stań u mego boku, gdy będę bezbronnie błagać o litość los, by znów dała ukojenie i te pozytywne myśli, które chroniły przed zgubą. Miały swój początek w chwili narodzin. Skończą się, gdy nie będzie tych, które podtrzymywały je jak ogień.
Oczy wysuszone. Pieką praktycznie już każdego dnia. Noce nieprzespane, a nawet jeśli to nie na tyle, by czuć się wypoczętym. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że obok bije inne serce, tak głośno słyszalne wśród tej cholernej ciszy. Myśli kotłujące się w głowie, nie na tyle silne, by się przebić w miejsce, gdzie analizowane są słowa. Drażniące na tyle, by mieć ochotę uderzyć głową w cokolwiek, co było by twarde.
Plany ogniska. Czekanie z niecierpliwością. Dobry humor. Dziwne, prawda? Nieme błaganie o to, co uciekło. Za ciche, by ktokolwiek usłyszał. Nikt nie przyszedł. Próbuje kolejny raz, ale nadal nic. Komuś innemu się udaje, jemu jakimś cudem nie. Niegdyś lubiany-dziś zapomniany i zostawiony na pastwę otoczenia, które trzyma go jak w klatce. Jeśli ktoś kieruje jego życiem to jest to strasznie nieudolny lalkarz, który widocznie nie ma tyle chęci bądź werwy by utrzymać przy sobie więcej niż tylko rude stworzenie.

Widząc to nawet nie reagujesz. Jesteś tylko widzem i nie masz prawa mieszać się w sztukę, nawet jeśli jest najgorszą z możliwych. W końcu nie Ty jesteś autorem, prawda? Niech tak zostanie. Patrz jedynie jak potoczą się losy i czekaj na szczęśliwe zakończenie.



[Nie wiem czy jest do ogarnięcia. Nie wiem czy jest dobre, ale skoro była wena na takie coś to jest.]

24 marca 2013

Hilarem, cz. 5 [Baru Saya]

Chwilę to trwało, zanim Angel się przełamała. Moja ciekawość dosyć mocno wzrastała, zmrużyłem ślepia i patrzyłem na nią wyczekująco. Otarła samotną łzę z pyska i zaśmiała się.
- Ach... Ta twoja dyskrecja - posłała mi czarujący uśmiech. Bez słowa odpowiedziałem jej tym samym. Nabrała powietrza...
Nigdy nikogo nie faworyzowałeś, to też odróżniało cię od reszty stada. Oni zrobiliby wiele dla Duxa, w końcu był synem Alph. Myślę, że gdyby nie to, uważaliby go za zwykłego oprycha. Tak czy siak, chciałam poczuć się najważniejsza dla ciebie, chciałam wyróżniać się wśród tych wszystkich samic oblegających cię dookoła. Wdzięczyłam się i prężyłam, przeszkadzałam w rozmowach z innymi, chciałam pokazać, że dla mnie przerwiesz każdą rozmowę. Niestety, zawsze byłeś bezpośredni i moje próby kończyły się raczej fatalnie. Po twoich uwagach co do mojego zachowania czułam się raczej zażenowana niż wyjątkowa. Nie myśl sobie tylko, że sława odbiła ci do głowy, o nie. Zachowywałeś się wobec mnie tak samo jak wcześniej. Po prostu teraz co chwila nam ktoś przeszkadzał, szczególnie kiedy jedno z nas wtulało się w drugie albo w inny sposób okazywało czułość. Pewnego dnia wybuchłam, właśnie wychylałam pysk żeby liznąć się w pysk, cieszyłam się tą naszą intymnością, nie trwało to jednak za długo... Zleciała się szarańcza, tak nazywałam te wszystkie idiotki lepiące się do ciebie. Były we cztery, może pięć, wypchnęły mnie na dalszy plan i zaczęły opowiadać ci coś, jedna przez drugą, chyba sam nawet straciłeś na chwilę orientację. Mimo wszystko lekko się uśmiechnąłeś, wtedy nie wiedziałam, że to jeden z twoich uśmiechów wołających o pomoc. Warknęłam głośniej i skoczyłam między nie, wściekła rozepchałam je na boki i spojrzałam ci prosto w oczy... "Koniec! To koniec, nie chcę być przeszkodą miedzy nimi a tobą!". Wykrzyczałam to zdanie i wbiegłam w las, lekko w szoku, ale ruszyłeś za mną krzycząc moje imię. Płakałam, tak strasznie płakałam, nie reagowałam, nie wiem czemu, nie chciałam cię widzieć. Jednak ty nie poddawałeś się, nadal wołałeś, wciąż biegłeś. Wywiało mnie, i to dosłownie wywiało, na jedną z naszych gór. Nie wiem jak długo tam siedziałam, wiem tyle, że mnie nie znalazłeś. Postanowiłam wyruszyć na małą wyprawę. Wróciłam tydzień później, na święto naszego stada. Jednak kiedy weszłam na polanę, ta oblana była jakimś kolorowym badziewiem. Kilka wilków się śmiało, inne komentowały naganny wybryk. Wiedziałam, wiedziałam, że to twoja sprawka. Ruszyłam pędem do twojej jaskini, chciałam cie przeprosić. Ta wycieczka wiele mi dała, dotarło do mnie, że od zawsze traktowałeś mnie wyjątkowo, chciałam ci wszystko powiedzieć, wytłumaczyć, ale ciebie już nie było. Przed jaskinią zastałam tylko twoją matkę. Kiedy zapytałam o ciebie, odpowiedziała krótko ,,odszedł,,.

Spojrzała na mnie.
- Ale teraz jesteś - patrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Poczułem jakieś ukłucie w środku, wspomnienia były, ale niewyraźne, jakby ktoś blokował ich dostęp do mego umysłu. Zauważyłem wtedy, że gdy mowa o dobrych rzeczach wspomnienia nie są tak wyraźne, jak te złe. Chciałem coś powiedzieć, ale przerwał mi śmiech kogoś zza drzew.
- Pięknie Angel, niezła z ciebie kłamczucha - zza drzew wyszedł Dux z szerokim, złośliwym uśmiechem - A więc nasz Hili stracił pamięć, ojj... - udał smutną minę - jak mi szkoda - zatrzymał się i spojrzał na mnie spod byka.
- Podsłuchiwałeś?! - Angel wyraźnie się zestresowała.
- Cicho mała. Chętnie ci przypomnę jak to było z twoją małą Angel - złośliwy uśmiech nie odstępował go na krok. Nie bardzo wiedziałem o co tu chodzi, ale reakcja wilczycy na jego widok spowodowała, że miałem pewne wątpliwości co do jej wersji.
- Mów - odpowiedziałem krótko. 
- Hil nie słuchaj go! - szturchnęła mnie w łapę, nie zareagowałem.
Twoja słodka samiczka owszem, biegła przez ten cudny las, racja płakała. Lecz nie przypominam sobie, aby trafiła na jakąś górę. Trafiła tak, ale prosto na mnie. Twoje wołanie umilkło. Zapytałem się grzecznie gdzie jesteś, widzisz, obmyśliłem plan, jak cie dorwać. Twoje owe wielbicielki miały cię znaleźć, a Angel, kochaniutki, zaprowadzić w odpowiednie miejsce.
- Przestań ! Stop ! - wilczyca krzyknęła i strumień łez spłynął po jej pysku. Czułem narastające w sobie napięcie, nie wiedziałem co się ze mną dzieje, ale czułem się wkurzony.
"Biegnie za mną" odpowiedziała krótko, jednak nie spodziewała się, że jesteś już na miejscu i wszystko słyszysz.

"Biegnie za mną" te słowa dźwięczały mi w uszach. Zaraz potem pokazał się obraz, wspomnienie wróciło.
- Angel? - stałem wryty, patrząc jak rozmawia z Duxem, odwróciła się gwałtownie - Co to ma być? - rozejrzałem się dookoła. Dochodziły mnie dziwne odgłosy, biegło tu więcej wilków.
- To koniec, nie słyszałeś? - Dux posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Nie rozmawiam z tobą. - warknąłem w jego stronę - Angel? Powiesz coś? - zapytałem, a wilczyca uśmiechnęła się do mnie.
- No chyba nie brałeś nas serio co? Otoczony tyloma pięknościami, nie wiem co w tobie widziały. Ach no tak, nic - zaśmiała się - a ja myślałam, że są dla mnie rywalkami. 
- Nie kłam... - bezradność, nic więcej nie potrafiłem powiedzieć, poczułem jakby ktoś mi wyrywał serce.
- Dux jest świetny - spojrzała na niego i owinęła jedną z jego łap ogonem.
- Dux? - zaśmiałem się - A kto to jest?! - warknąłem w jego stronę.
- Wygrany, wilczyca moich pokrojów właśnie z kimś takim ma świetlaną przyszłość.
Poczułem się oszukany, tak strasznie oszukany i naiwny.
- Boli? - zapytał Dux z tym samym wciąż uśmiechem - I dobrze, moich kumpli też bolało, jak zrywały z nimi z twojego powodu.
Stałem i patrzyłem z niedowierzaniem na Angel, coś dziwnego było w jej oczach. Bolało... Gwałtownym ruchem wykonałem w tył zwrot i pobiegłem przed siebie, powstrzymałem łzy, mocno zaciskając zęby.
- Jeszcze cie dorwiemy ! - usłyszałem za plecami.

Wróciłem do rzeczywistości i spojrzałem na Angel.
- Okłamałaś mnie... - złość, żal, smutek, zawód, ból, ból w klatce piersiowej... Nowo poznane emocje.
- Hil nie, ja nie... To nie tak, ja to powiedziałam żebyś był zazdrosny, żebyś o mnie walczył... - płakała.
- Okłamałaś mnie... - powtórzyłem.
- Miałeś walczyć nie uciekać ! Okłamałam żebyś do mnie wrócił ! - krzyknęła, a w tle usłyszałem śmiech 
- Hilarem. Proszę cię wysłuchaj mnie - dodała cicho. Śmiech w tle nie ustawał, ogromna złość, poczułem ją z całym ciele. - To nie tak... - mówiła dalej.
Ten śmiech...
śmiech...
złośliwy śmiech...
Jego śmiech...
Z głośnym warknięciem rzuciłem się na Duxa, nie spodziewał się tego, Angel też nie.
- Hilarem ! - krzyknęła, gdy ja szarpałem syna Alph, miotałem nim jak ścierką, nie mógł nawet wstać. Nie wiem co mnie napadło, ale ledwo się powstrzymałem przed zadaniem ostatecznego ciosu. W ten czas zleciało się kilka innych wilków i odciągnęło mnie od Księcia.
- Hilarem ! Coś ty... - Angel chciała dokończyć,
- Baru ! Baru Saya ! - warknąłem jej w pysk. Miała przestraszone oczy - Twój Hilarem nie żyje - odepchnąłem trzymających mnie i ruszyłem w stronę jaskini. Oblizałem jeszcze tylko kły ociekające krwią i poczułem na sobie wzrok obserwatorów tej sceny. Powoli dochodziło do mnie co zrobiłem, ale nie wiem co czułem, nowo poznane uczucia miały teraz nade mną kontrolę...

CDN.

/ średnio mi się podoba ale może być.



18 marca 2013

"Whp will tell the story of your life?" Cz.3 [Rkasha Morte]

 Nikłe promyki południowego słońca ledwie przebijały się przez gęste korony drzew. Puszcza zdawała się być cicha i tajemnicza, gęste poszycie lasu zapewniało kryjówkę niejednemu stworzeniu. Powietrze było tu tak wilgotne, że niemal wydawało się ciężkie i nawet żaden powiew wiatru nie burzył tego spokoju. Ogromne, wysokie konary wznosiły nad głową czarnej pantery i przypatrywały się z ciekawością temu niezwykłemu gościowi. Raksha przemierzała tą puszczę już od dobrych kilku dni, odkąd niedawno wyruszyła poza tereny Stada Nocy, by poszukać tego tajemniczego osobnika. Wiedziała, że odchodziła w złym czasie, ale coś usilnie próbowało ją zaciągnąć do tego miejsca. I oto jest. Po środku ogromnego lasu, kryjąc się w długich cieniach, nie mając pojęcia dokąd zmierza.
 Schylona nisko nad ziemią, na ugiętych łapach, powoli poruszała się między drzewami. Niestety musiała iść dołem, zamiast, tak jak lubiła najbardziej, skakać po gałęziach, a to dlatego, że nie chciała zostać zbyt szybko zauważona. Jej fiołkowo-zielone oczy sondowały teren w poszukiwaniu jakiś znaków, które mogłyby świadczyć o obecności kogoś oprócz niej. Kierowana dziwnym odczuciem spojrzała w górę, by zaraz przed sobą, na jednym z drzew, ujrzeć poszukiwanego przez nią czarnego lamparta. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, gdyż ukryta w gęstwinie krzewów była niewidoczna dla leżącego na gałęzi samca. Przesunęła wzrokiem po całym drzewie, na którym się znajdował i wypatrzyła dogodne miejsce. Cieszyła się teraz w duchu, iż był odwrócony do niej tyłem, mogła spokojnie pojawić się na gałęzi umiejscowionej tuż za nim. Skupiła się na owym miejscu i poczuła jak powoli jej ciało zaczyna rozpływać się w cieniach, by po chwili zmaterializować się za plecami niczego niedomyślającego się lamparta. Nie miała pojęcia, że wyczuł ją, kiedy tylko się tam pojawiła, dlatego jego słowa były dla niej niemałym szokiem.
 - W końcu raczyłaś się pojawić, Raksho - powiedział, zwracając na nią swe błękitne ślepia. Po raz kolejny zaskoczył ją kolor tych oczu i pewność, że wie kim on jest, że skądś go zna.
 Otrząsnęła się już z początkowego zszokowania i zmrużyła swoje ślepia, wpatrując się w samca.
 - Skąd wiedziałeś, że to ja? Niczym się nie zdradziłam, co więcej, na pewno mnie nie zauważyłeś - rzekła, nieco chłodniej niż chciała i po nie w czasie zdała sobie sprawę, iż zabrzmiało to jakby była nieco zbyt pewna siebie, czego nie miała w zamiarze. Stwierdziła tylko oczywisty dla niej fakt.
 Lapmart podniósł się i spojrzał na nią z tym swoim tajemniczym półuśmiechem.
 - Wyczułem twoją aurę i to, że użyłaś mroku, by się tu dostać - odpowiedział, wyglądając na niemal zadowolonego z faktu, iż udało mu się ją czymś zaskoczyć.
 Pantera przekrzywiła pysk, zastanawiając się nad jego słowami. Zaciekawiła ją aura, o której wspomniał, czyżby miał umiejętność widzenia ich? Na to wyglądało. Spojrzała na niego z kiepsko ukrywanym zainteresowaniem wymalowanym w ślepiach, ale samiec zdążył ją uprzedzić z odpowiedzią.
 - Zanim zdążysz zapytać, tak, widzę aury innych, ale twoja jest inna, dlatego potrafiłem wyczuć ją z większej odległości nawet cię nie widząc - wyjaśnił, obserwując jakie wrażenie wywrą na niej nowe informacje.
 - Inna? Pod jakim względem? - zapytała, teraz już wcale nie próbując zamaskować zainteresowania, ale także niewielkiego zdziwienia.
 Tym razem to on przekrzywił pysk, spoglądając na nią w nieco inny sposób niż wcześniej, jakby ze... smutkiem? Nie, musiało jej się wydawać. Cokolwiek pojawiło się przez tą chwilę w jego ślepiach, zniknęło zbyt szybko, by mogła jednoznacznie stwierdzić.
 - Jest podobna do mojej - odpowiedział. Po raz kolejny zbił ją z pantałyku tak, że nie wiedziała co powiedzieć, jednak nawet gdyby chciała, nie zdążyłaby. - Widzę, że ciągle nie pamiętasz. - Westchnął i odwrócił się, jakby chcąc odejść. - Wróć, kiedy dowiesz się wszystkiego - dodał i już chciał zniknąć jak poprzednio, jednak słowa Rakshy zatrzymały go w półkroku.
 - Nie wiem nawet jak się nazywasz...
 Spojrzał na nią tymi swoimi błękitnymi ślepiami i uśmiechnął się lekko.
 - Dowiesz się wkrótce Raksho, lub jak kiedyś zwykłem do ciebie mówić, Akallabeth - powiedział i rozpłynął się w mroku, pozostawiając panterę w jeszcze większym szoku.

***
 Białowłosa weszła do białego budynku tuż za nieznaną jej szatynką, która nie wydawała się być zbyt przyjaźnie nastawiona. Wnętrze nie różniło się zbytnio od domku, który został jej przydzielony. Przy ścianach stały drewniane meble, w dużych oknach wisiały bladożółte zasłony, a podłoga wyłożona była jasnym drewnem. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że znajduje się w hallu i właśnie kierowali się do jednego z pomieszczeń umiejscowionych na jego końcu. Weszli do pokoju urządzonego w równie ciepłych barwach, jednak tutaj można było dostrzec więcej brązu z akcentami zieleni. Po środku stało duże, dębowe biurko, a za nim skórzany fotel, w którym to zasiadła owa tajemnicza kobieta. Pomieszczenie to pewnie było gabinetem, o czymś świadczyły, właśnie biurko i rzędy półek pełnych rozmaitych książek, ustawione przy dwóch równoległych do siebie ścianach. Akallabeth nie zdołała dobrze przyjrzeć się pomieszczeniu, gdyż jej obserwację przerwał chłodny, kobiecy głos.
 - Jestem Aldamir, przewodzę tutejszym magom - zaczęła, po raz kolejny swoim spojrzeniem niemal przeszywając duszę dziewczyny na wskroś. - Rozumiem, że chcesz tu zostać by rozwijać swoje umiejętności? - zapytała, chociaż znała już odpowiedź. 
 Białowłosa spojrzała w oczy przywódczyni i dopiero teraz zrozumiała, dlaczego jej spojrzenie wydawało się tak niezwykłe. Nie sposób było określi jakiego koloru były jej oczy, raz wydawały się stalowo szare, raz jasno zielone, a po chwili brązowe. Akallabeth zebrała się w sobie i odpowiedziała.
 - Tak, zawsze też chciałam poznać innych podobnych do mnie. 
 Aldamir uśmiechnęła się lekko, przez co nie wydawała się już tak straszna jak jeszcze przed chwilą, mimo to dziewczyna nie wyzbyła się tego dziwnego zaniepokojenia, jakby coś było nie tak z tą kobietą. 
 - W takim razie myślę, że Alcarin i Lithia z chęcią przedstawią ci innych, prawda? - spojrzała na pozostałą dwójkę, która dotychczas milczała. 
 - Oczywiście - odpowiedział chłopak, uśmiechając się lekko do białowłosej.
 - A ja z chęcią nauczę ją co nieco o naszym żywiole - dodała entuzjastycznie rudowłosa, puszczając Akallabeth perskie oko. 
 - No dobrze, w takim razie nie zatrzymuję was dłużej, gdybyś miała jakieś pytania, możesz zawsze do mnie przyjść - powiedziała na koniec Aldamir, uśmiechając się do nieco zakłopotanej dziewczyny, która jednak teraz uśmiechnęła się lekko.
 Cała trójka wyszła z gabinetu i wszyscy zgodnie odetchnęli, po czym sami nie wiedząc dlaczego, zaczęli się śmiać. Mimo iż niepokój ciągle dręczył umysł posiadaczki białego płomienia, w końcu poczuła, że jest właśnie tam, gdzie być powinna i gdzie zawsze należała.
***
 Akallabeth siedziała właśnie na polanie przed domkami, przyglądając się Alcarinowi, który pokazywał młodszemu magowi, jak powinien łapać promienie słońca, oświetlające ich teraz swoim złotym blaskiem. Spędziła tu już dwa tygodnie, ucząc się coraz to nowych rzeczy o swoim żywiole i żywiołach innych, ale ciągle nie mogła wyzbyć się uczucia niepokoju, które zawsze nawiedzało ją, gdy Aldamir obserwowała jej ćwiczenia. Zwłaszcza, gdy inni magowie po raz pierwszy widzieli jej biały płomień, nie mogąc się temu nadziwić, prosili ją o pokazywanie go raz za razem, aż w końcu jakoś się do tego przyzwyczaili. Teraz już nikt nie reagował tak na jej ogień, jednak wiedziała, że ta tajemnicza kobieta coś wiedziała na ten temat. Szczególną uwagę zwracając zawsze na jej włosy. Tylko co było w nich takiego niezwykłego? Prawda, były białe z czerwonym pasmem, ale także odzwierciedlały jej żywioł, więc nie wiedziała, dlaczego tak bardzo wszyscy się nimi zachwycali. Zauważyła już, że większość miała wygląd w jakimś stopniu wskazujący na ich żywioł. Lithia miała rude włosy, jak ogień, Alcarin złote, wskazujące na światło, użytkownicy ziemi brązowe, często także posiadali zielone oczy. Żywioł wody charakteryzował się niebieskimi oczami, a wiatru - szarymi. Tu także wyjaśniła się tajemnica oczu Aldamir. Od Alcarina dowiedziała się, iż jest ona pobłogosławiona nie tylko ziemią, ale także i wiatrem. Rzadko, kiedy spotykany był mag, posługujący się dwoma żywiołami, dlatego wzbudzała ona powszechny szacunek i wszyscy zdawali się ją podziwiać i lubić. Więc dlaczego białowłosa ciągle czuła niepokój, gdy tylko ją widziała? Nie potrafiła tego stwierdzić, widocznie miało to pozostać tajemnicą jeszcze przez jakiś czas.
 Jej rozmyślania zostały przerwane przez szmer dobiegający od strony domków. Zwróciła tam swoje spojrzenie i zobaczyła, iż kilku innych magów wyszło na polanę i rozmawiało ze sobą przyciszonymi głosami, równocześnie spoglądając na ścieżkę przecinającą ścianę lasu. Akallabeth wstała, marszcząc brwi i już chciała zwrócić się z pytaniem do Alcarina, jednak ten zdołał ją uprzedzić.
 - Czekają na przybycie jakiegoś nowego maga - powiedział, spoglądając na dziewczynę i ich oczy spotkały się.
 Dotarły do nich pogłoski, iż zmierzał do nich ktoś posługujący się cieniem, jednak nikt tego nie potwierdził, ani temu nie zaprzeczył. Białowłosa zagryzła wargę i odgarnęła czerwone pasmo z oczu, zakładając je na powrót za ucho. Spojrzała na wyjście ścieżki z lasu. Dziwne uczucie zakiełkowało w jej sercu, jakby napięcie pomieszane z oczekiwaniem, zupełnie jak wtedy, kiedy zmierzali w to miejsce. Jednak tym razem uczucie było jeszcze silniejsze, podświadomie czuła, że to wydarzenie będzie miało niebanalne znaczenie dla jej przyszłości. 
 - Chodź, podejdziemy bliżej - dodał.
 Skierowali swe kroki do grupki innych magów, jednak nawet nie zdążyli tam dojść, kiedy z lasu wyłonił się czarny, jak noc jeździec. Wjechał na polanę lekkim kłusem, zatrzymując się tuż przed nimi i spoglądając na nich z końskiego grzbietu. Czarna sierść rumaka lśniła w blasku słońca, a długa grzywa poruszana była lekkimi podmuchami wiatru. Jeździec również cały odziany był w czerń, a na jego plecach można było dostrzec przymocowany długi, obusieczny miecz. Zeskoczył lekko na ziemię i odwrócił się do zebranych na polanie magów, zatrzymując swój wzrok na białowłosej. Długie do ramion włosy były rozwichrzone przez wiatr i niemal zasłaniały połowę jego twarzy, przykrywając całkowicie jedno oko. Akallabeth podniosła swój wzrok, ich spojrzenia skrzyżowały się i poczuła, jak przez jej ciało przeszedł dreszcz. Wstrzymała oddech. Tak błękitnych tęczówek nie widziała nawet u magów wody. Zastanawiało ją tylko dlaczego zasłaniał drugie oko, skoro były tak pięknego koloru. 
 - Witaj, czekaliśmy na ciebie. Jestem Aldamir, przewodniczka tego klanu. - Jakby znikąd pojawiła się brązowowłosa, po raz kolejny wzbudzając dziwny niepokój w sercu białowłosej. Uśmiechała się, w jej mniemaniu pewnie bardzo uroczo, witając nowo przybyłego. - Może zechciałbyś pójść ze mną?
 Nieznajomy zwrócił swój wzrok na mówiącą, jednak jej słowa i nawet uśmiech, zdawały się nie sprawiać na nim większego wrażenia. Pogładził delikatnie szyję swojego wierzchowca i skinął, zgadzając się pójść za nią. Aldamir uśmiechnęła się i odwróciła, idąc w stronę głównego budynku.
 Gdy czarnowłosy mijał milczących magów, jego spojrzenie jeszcze raz napotkało fiołkowe tęczówki, a białowłosa po raz kolejny poczuła, jak jej ciało przeszywa dreszcz. Wiedziała, że właśnie jej przeznaczenie powoli zaczynało się formować.
*** 

[Uff, w końcu. Strasznie długie mi to wyszło, więc jeśli komuś chciało się to przeczytać i dotrwał do końca, gratuluję. Jak zwykle chciałam zamieścić zbyt wiele informacji w jednej notce. Myślę, że będę jeszcze może ze dwie notki tej serii, a potem zacznę kolejną, już w większości dziejącą się w czasie obecnym. Miło by mi było, gdyby jednak ktoś to przeczytał. Jeśli ktoś zastanawiał się, kim był samiec z poprzedniej notki "Jedyny Słuszny Pan", którą pisałam, to mam nadzieję, że właśnie się dowiedział. No, koniec ogłoszeń.]

Hilarem, cz. 4 [Baru Saya]

Wilczyca siedziała patrząc gdzieś w dal, błękitne obłoki dookoła niej delikatnie muskały jej sierść. Usłyszałem ciche westchnienie.
- To jak? - zapytałem już lekko zniecierpliwiony. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Nigdy nie widziałem tak smutnego uśmiechu, znowu coś zabolało mnie w środku. Dziwne i cholernie dokuczające uczucie.
- To było troszkę jak sen... - spojrzała znowu gdzieś daleko, jej uśmiech zmienił się diametralnie, jakby na wspomnienie tego co było, zniknęły wszystkie smutki.

Od małego zawsze mnie interesowałeś, wyróżniałeś się wśród tłumów. Każdy w stadzie zawsze chciał udowodnić swoją siłę i wielkość, każdy, tylko nie ty. Chodziłeś taki pogodny, uśmiechnięty od ucha do ucha. Pamiętam heh, pamiętam jak kiedyś, zaciekawiona tym twoim zachowaniem, postanowiłam śledzić cię i sprawdzić, co jest źródłem tego pozytywnego nastawienia do świata. Nigdy nie zapomnę, gdy okazało się, że nic. Po prostu nic, twój dzień wyglądał tak zwyczajnie, a ty czerpałeś radość ze wszystkiego. Nawet gdy wpadłeś do lodowatego strumienia, to wynurzałeś łeb roześmiany. Mimo tej twojej pogody ducha, byłeś samotnikiem, mieli cię raczej za słabeusza niż kogoś, z kim warto trzymać. Potem ech, wszystko się zmieniło, ale nie u ciebie, u mnie. Zostałam zmuszona do opuszczenia stada. Nie wiem jak wtedy się zachowywałeś, ale często myślałam o tym, jak być równie pocieszna co ty. Kiedy wróciłam na tereny, a było to równy rok po opuszczeniu ich, mieliśmy już prawie dwa lata. Wszystko stało się takie obce, wszyscy się zmienili, ja też. Pamiętam, że pierwszym moim ruchem, zaraz po przywitaniu się z Parą Alpha, było poszukanie starych znajomych, no i ciebie rzecz jasna. Ruszyłam szybko na polanę, na której wszyscy często kiedyś przesiadywali. Nadal była równie oblegana co przed rokiem. Chciałam udać się do grupki przyjaciół, którzy zauważyli mnie, gdy tylko pojawiłam się na ich widoku, ale zatrzymał mnie Dux. Zaczął posyłać zalotne spojrzenia i gadać coś o tym, jak to wyrosłam. Nigdy nie należałam do zbyt pyskatych, więc po prostu chciałam go wyminąć, ale nie pozwolił mi. Zobaczyłam w oczach znajomych strach i coś w stylu współczucia, ich uśmiechy zamieniły się w pyski pełne politowania. Zrozumiałam, że mam do czynienia z ważniakiem, naszym stadnym księciem. Nie chciałam z nim gadać, nie z nim. Zaczęłam z paniką w oczach szukać jakiejś drogi ucieczki przed tym jego napastowaniem wzrokiem, co jego samego chyba bawiło ale i denerwowało, że nie jestem wobec niego uległa. Miałam za złe wszystkim dookoła, że nie odważą się zwrócić mu uwagi. Wtedy usłyszałam ciche warknięcie. ,,Zostaw ją,, powiedział głos, a wszystkie oczy powędrowały za moje plecy. Odwróciłam łeb i... Ty, stałeś tam ty. Byłam tego pewna, poznałam cię po oczach, fiołkowe oczy, nikt takich tu nie miał. Jeny... Pamiętam to uczucie, byłam prze szczęśliwa i zdziwiona. Nigdy nie spodziewałam się zobaczyć cię z wyszczerzonymi kłami, czy zmarszczonym nosem. Chyba nikt się nie spodziewał. Wyglądałeś dużo solidniej niż kiedy traciłam cię z widoku. Zaczęłam nawet obawiać się, że już nie jesteś tym wesołym wilczkiem. Tyle myśli przeszło przez moją głowę, a ty, ty zatrzymałeś je wszystkie jednym, delikatnym uśmiechem, który właśnie mi posłałeś. Zrobiło mi się gorąco, nie słyszałam twojej rozmowy z Duxem, widziałam tylko jak patrzysz na niego i że coś mówisz. Głosy dookoła były stłumione, ale wiedziałam, że i on do ciebie przemawia. Z tego błogiego stanu wyrwała mnie wasza szarpanina i tłum jaki się zbiegł. Zostałeś wtedy pokonany, ale Dux nie wyszedł z tego bez szwanku. Wszyscy się rozeszli, aby wiwatować wygranemu, ty podnosiłeś się z ziemi, spojrzałeś za nimi i uśmiechnąłeś do siebie. Stałam jak wryta, ten cały czas. Podszedłeś do mnie i zapytałeś czy nic mi nie jest, na co po prostu wybuchłam śmiechem. Heh, cały poraniony pytasz się, czy nic mi nie jest. Byłeś taki dzielny. Tak właśnie się poznaliśmy.  Później spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Mało kto nam w tym przeszkadzam, ciebie unikali bo byłeś ,,przegranym,, a mnie, bo nie uległam wielkiemu Duxowi i zadawałam się z tobą. Z czasem jednak reszta stada zaczęła się do nas przekonywać, nie zwracaliśmy uwagi na ich dziwne spojrzenia czy komentarze. Bawiliśmy się i wydurnialiśmy w ich otoczeniu, nie raz ktoś zaśmiał się z twojego dowcipu, który usłyszał zupełnie przypadkiem. Każdemu posyłałeś uśmiech, doczekałeś się tego, że odpowiadano ci tym samym. Moi dawni przyjaciele przełamali się pierwsi, pewnego dnia podeszli grupką do nas i po prostu usiedli. Mnie nie musieli się przedstawiać, ale bardzo ucieszyłam się kiedy przedstawili się tobie. Heh, zawsze gadałeś, że czujesz się strasznie nieswojo, nie przywykłeś do takich tłumów. Tym bardziej, że z wtedy nie znanych mi powodów, wzbudzałeś ogromne zainteresowanie. Z czasem zauważyłam, że to u płci przeciwnej wzbudzasz taką ciekawość. Przez co, nie ukrywajmy, traciłeś w oczach swoich braci. Byłeś niesamowity, uśmiechałeś się do każdej wilczycy, nie podrywałeś ich, to raczej one podrywały ciebie, ale ty nawet tego nie zauważałeś. Za to ja zauważyłam, zaczęło mnie to mocno drażnić...

Dopiero wtedy spojrzała na mnie.

Chyba właśnie dlatego wszystko jest tak, jak nie powinno.

- Możesz jaśniej? - zapytałem zaciekawiony.
- Mogę.
- A więc? Co się stało?
- No właśnie... eh...

CDN.

[wiem, kochacie mnie za te zakończenia ]

10 marca 2013

Dom Nauki Wrażeń [Mai Fleur]

          W jaskini było ciemno. Ale nie była to taka zwykła ciemność. To jedna z tych, której nie odróżnia się od pustki. Niezależnie od tego, czy zamkniesz oczy, czy też pozostaną one otwarte i tak nie czujesz różnicy i nawet się już nie boisz, bo sam nie wiesz czego bać się powinieneś. Wiesz, że przed tobą znajduje się jakaś przestrzeń, czas, może granica, ale jednocześnie jej nie ma. Nie istnieje, gdy jej nie widzisz, bo nie chcesz, by istniała. Za bardzo się lękasz, że może stać tam, gdzie wcale, ale to wcale nie powinna.
          W jaskini było zimno. Ale nie był to taki zwykły chłód. To jeden z tych, który przeszywa aż do szpiku kości, który czuje się wszędzie niezależnie od tego, jak bardzo się skulisz, otulisz puszystym ogonem, czy jak szybko będziesz pocierał łapy o siebie. Taki, który zamienia krew w lodowaty kamień, a rozmrozić go później ciężko. To taki chłód, którego nie można w sobie zwalczyć.
            A co najważniejsze, w jaskini nie było nadziei.
          Ale gdyby podejść trochę dalej, kilka kroków w głąb bezkresnej pustki dałoby się zauważyć mały płomyk światła palącej się świeczki, a tuż przy nim zielonooką samicę, która dawno już poddała się dwóm jaskiniowym czynnikom. Wciąż walczyła z trzecim. Wpatrywała się w ogień, jakby siłą woli chcąc go utrzymać przy życiu, jakby w tamtej chwili był on jedyną rzeczą trzymającą ją na tym świecie. Poświęcała mu całą swoją energię, bo gdyby nie on straciłaby rozum. Kiedy zły wiatr zawiewał w ich stronę, ona stawała w obronie swojego przyjaciela ochraniając go własnym ciałem przed zdmuchnięciem, za to on oddzielał ją od obłędu. Trwali w symbiozie. Fleur kochała swój płomyk, a on kochał ją. I tak było cały czas.
          Jednego z tych dni postanowiłem jednak zadziałać, gdyż uznałem, że i samicy i płomykowi było razem za dobrze. Podkradłem się do nich, gdy Mai zasnęła i jednym dmuchnięciem zgasiłem całą jej nadzieję. Wszystko, co trzymało ją w tym miejscu i dzięki czemu była w stanie funkcjonować. Obudziła się tylko na chwilę i spojrzała na mnie swoimi pistacjowymi ślepiami. W tej sekundzie zrozumiałem, że serce rozerwało się jej na pół. Bezgłośnie wołała: „Dlaczego?”. Nigdy jej nie odpowiedziałem.
          Może ktoś spyta mnie ponownie? Również nie odpowiem. Mogę tylko powiedzieć, jak mi na imię, choć to nie tajemnica. 
            Możecie mi mówić Życie. 
Strasznie długo już nie pisałam.    

4 marca 2013

Jedyny Słuszny Pan #4 [Raksha Morte]

 Czarna jak noc pantera powoli przemierzała las, zgrabnie przeskakując między gałęziami, niemal szybując pośród drzew, a jednak skrzydła miała zwinięte. Całe stado dziś zebrało się, żeby uczcić pamięć Kitsune, ale jaguar nie przybył. Oddalał się do miejsca pogrzebu, nawet nie oglądając się za siebie. Nie poszła, choć powinna. Nie potrafiła. Śmierć - jedyne czego możemy być pewni, przyjdzie po każdego, choćby krył się całe życie.
 Kotowata przystanęła na jednym z drzew, pochylając łeb i nasłuchując. Czuła dziwne wibracje powietrza. Uniosła łeb akurat w momencie, w którym nad jej głową przeleciał ogromny kruk. Sprężyła się, gotowa do ataku, odsłaniając kły, ale ptak odleciał tak szybko, jak się pojawił. Warknęła cicho, nie wiedząc jak zinterpretować to zdarzenie. Wiedziała, że właśnie zobaczyła coś ważnego.
 Zeskoczyła z gałęzi, miękko lądując na śniegu i rozglądając się. Wyczuła go na chwilę przed tym, zanim się na nią rzucił. Uskoczyła i obróciła się do intruza, warcząc wściekle. Jej skrzydła rozłożyły się na tyle, ile mogły w gąszczu drzew, nadając mrocznej postaci jeszcze groźniejszego wyglądu. Przeklinała się teraz w duchu, że wyszła tak daleko poza granice terenów Stada Nocy. Zmrużyła ślepia, obserwując napastnika i nagle zdała sobie sprawę, że wygląda niemal jak ona sama. Czarna, ogromna sylwetka nieco tylko bardziej przypominała lamparta aniżeli jaguara. Spokojne, błękitne ślepia również wpatrywały się w nią, tak iż niemal miała wrażenie, jakby przewiercał jej duszę na wskroś. Była pewna, że zna te oczy. Dziwne ciarki przeszły ją na samą tę myśl, ale czuła, że nie zrodziła się ona z niczego.
 Przez długą chwilę milczeli, nawzajem mierząc się wzrokiem i oceniając swoje siły. W końcu pantera nie wytrzymała dłużej tej niepewności i odezwała się pierwsza.
 - Czemu mnie zaatakowałeś? - zapytała chłodno, prostując się i składając skrzydła.
 - Wiedziałem, że nie dasz się powalić - odpowiedział jej niski, zachrypnięty głos.
 Ponownie poczuła tą dziwną pewność, że skądś zna tego osobnika, a jednak nie potrafiła go rozpoznać. Pamiętałaby, gdyby spotkała czarnego lamparta o tak błękitnych ślepiach. 
 - Więc po co ci to było?
 Nieznajomy przez chwilę milczał.
 - Nie poznajesz mnie, prawda? - Pytanie to nieco zbiło ją z pantałyku. Spojrzała na niego z niemym pytaniem wymalowanym w ślepiach.
 Lampart westchnął cicho i już chciał coś powiedzieć, ale w ostatnie chwili zmienił zdanie.
 - To teraz nie jest ważne - powiedział, co nieco zdziwiło panterę, którą już zdążył zaintrygować tajemniczy osobnik. - Mam dla ciebie wiadomość, możliwe że już o tym słyszałaś, ale muszę ci ją przekazać.
 Czuła w jego głosie, jak ważna może być ta informacja, dlatego skinęła tylko pyskiem, by kontynuował.
 - Zwierzęta znikają i to coraz częściej, jeszcze jakiś czas temu było to jedno zniknięcie na parę tygodni, teraz na kilka dni - wyrzucił z siebie niemal na jednym oddechu, ciągle nie odrywając od niej wzroku. - Musisz zawiadomić o tym... swoje stado, podobno możecie coś zdziałać - zakończył, mając nadzieję, że krótkie zawahanie w jego głosie nie zostało zauważone. Jakże płonna była to nadzieja.
 Pantera wyczuło to. Niechęć, kiedy wypowiadał się o stadzie. Teraz jednak nie to było najważniejsze, informacje te dotarły już do niej jakiś czas temu, jednak uważała je tylko za plotki, teraz stały się poważniejszym problemem. Przez chwilę uważnie obserwowała lamparta, namyślając się nad wszystkim co jej przekazał.
 - Dobrze - odpowiedziała w końcu, skinąwszy pyskiem. - Zawiadomię o tym stado.
 Obcy także skinął jej, jakby na pożegnanie i odwrócił, chcą odejść.
 - Spotkamy się jeszcze? - Głos skrzydlatej zatrzymał go w pół kroku, a nikły uśmiech zawitał na jego pysku. Czyli jednak musiała go kojarzyć, widocznie wspomnienia zaczęły do niej powracać.
 - Kiedyś na pewno -  odpowiedział, teraz już znikając pomiędzy drzewami.

***
 Był już zmierzch, kiedy Raksha w końcu zaczęła zbliżać się do jaskini, skacząc po drzewach ile sił w łapach. Czuła w powietrzu dziwny zapach i skądś wiedziała, że przechodził tędy człowiek. Ale czego tu szukał? Ostatnio spotkała tu kłusowników, ale był to jednorazowy przypadek i szybko się stąd wynieśli. Przyspieszyła jeszcze, teraz jednak wzbijając się w powietrze i pokonując w locie dzielącą ją od jaskini odległość. Wylądowała zgrabnie na polanie, niemal niewidoczna w mroku nocy. Tutaj zapach stał się jeszcze wyraźniejszy. Złożyła skrzydła przy bokach i wkroczyła do jaskini, nagle ukazując się w jasnym kręgu światła i niewątpliwie napędzając strachu dziewczynce. Zmrużyła ślepia, wpatrując się w ludzkie szczenię, nieświadomie odsłaniając kły. Jej ogon strzelił po bokach, a ona już miała się odezwać, kiedy uprzedził ją inny głos.
 - Rakshasho Morte, raczysz przedstawić nam swoje wieści? - ozwał się głęboki głos, w którym bez problemu rozpoznała Seth'a. 
 Przez chwilę jeszcze przypatrywała się małej, jednak zaraz potem zwróciła swój wzrok na zgromadzonych w jaskini. Skinęła im pyskiem na powitanie, zanim zaczęła mówić.
 - Byłam poza naszymi granicami i spotkałam kogoś, kto potwierdził nasze przypuszczenia - zaczęła, wiedząc, iż do każdego doszły już te plotki. - Zwierzęta znikają, coraz częściej i podobno w naszej mocy jest, by temu zaradzić - zakończyła, spoglądając na Seth'a.
 - Owe dziewczę nie trafiło do nas bez powodu, a jak się okazuje, jest ich nawet więcej niż jeden. - Pantera znów spojrzała na dziecko, podczas gdy półsmok mówił, próbując rozgryźć dlaczego to właśnie do nich trafiła.
 - Co więc zrobimy? - zapytała Lisbeth.
 - Winniśmy otworzyć portal i sprawdzić co się ma na rzeczy - odpowiedział, a głos jego poniósł się po wnętrzu jaskini i wszyscy ucichli.
 Po dłuższej chwili, w końcu głos zabrała lisica.
 - Na nasze nieszczęście nie jest to takie łatwe, a czasu widocznie nie mamy za dużo.
 Raksha podniosła pysk, spoglądając na Error z zamyśleniem wymalowanym we fiołkowych ślepiach.
 - Czasu rzeczywiście mamy mało, jednak co dokładnie masz na myśli?
 - Musimy zdobyć szereg przedmiotów i to bardzo trudnych do znalezienia, w dodatku nie znamy receptury ich połączenia - oznajmiła czarna kotka.
 - Tylko Fuzja zna tą tajemnicę, a chowana jest gdzieś przez ludzi - ozwał się ponownie półsmok.
 - Pewnie w głównej siedzibie Stowarzyszenia Nocy, myślą, że jest tam najbezpieczniejsza - powiedziała Raksha, sama nie wiedząc, skąd przyszły do niej te słowa, a jednak wiedza ta wydawała jej się naturalna. 
 Ponownie w jaskini zaległa krótkotrwała cisza, podczas której każdy obecny zastanawiał się nad słowami poprzedników.
 - A więc znamy już powody, teraz wszystko musimy znaleźć czego nam trzeba, by móc portal otworzyć i zbadać ową sprawę. Czy się ze mną zgadzacie? - Głos Seth'a po raz kolejny rozniósł się po jaskini, a wszyscy zgodnie skinęli w potwierdzeniu. 
***
[Wyszło, jak wyszło. Mi się nie bardzo podoba, wena gdzieś mi uciekła i zostały mi marne jej resztki. Wybaczcie, jeśli kwestie nie pasują zbytnio, nie potrafię kierować innymi postaciami. Nie wiem kto następny, ale sugeruję Lisbeth lub kogoś kto podjąłby się rozdzielenia zadań, już chyba na to najwyższa pora. ]