Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 stycznia 2012

Tak musi być [Padma]

31 stycznia 2012
,,Przez szum drzew,
Przez cień chmur,
Jesień chłodem z gniazd wygania
Dzikich gęsi szum,,
Tak musi być... Ciemne okulary, teraz one są jakby częścią mojego życia. Poruszam się bez nich, tylko i wyłącznie w domu. Zdejmuję na chwilę, aby zobaczyć barwy otaczającego mnie świata. Chyba dopiero teraz doceniam, co tak naprawdę mam. Czy serio trzeba tyle stracić? Trzeba tyle przeżyć, aby dowiedzieć się jak dużo warte jest życie? Chyba tak... Mówią, że człowiek uczy się na błędach. Jesteśmy podzieleni na rasy.. Elfy, wampiry, wróżki, nimfy, demony, dhampiry i.. ludzie. Długo by wymieniać. Mimo tego, wszystkie określenia tyczą się człowieczeństwa. A na moje, każdy z innego gatunku ma w sobie wiele z człowieka. Chodzę po lesie i zastanawiam się, po tym wszystkim co się stało, dlaczego..? Nic to w sumie nie zmieni, ale może wyciągnę z moich przeżyć jakąś cenną naukę. Dziwne, tyle śmierci, złych emocji, niepowodzeń, niektórzy by się załamali. Mnie przepełniło pragnienie walki, dążenia do własnych celów. Czy to przez te czarne okulary? Niee.. To nie to. Każdy w końcu się zmienia, jedni na lepsze, inni na gorsze. Nie wiem, którą drogą ja idę. Nie wiem, którą wybieram. Moim zdaniem jest dobra i tego będę się trzymać.
,,I znów deszcz,
I znów wiatr,
Zawstydzają zieleń liści
Tęczą ciepłych barw,,
Rozglądam się dookoła, właśnie wyszłam z polany, znowu zaczynam czuć się tu jak w domu. Wrzuciłam bardziej na luz, panuję nad swoimi emocjami. Nie zawsze, bo tak nie potrafię. Ważne, że znowu się uśmiecham i to nie na siłę, mam ochotę się wygłupiać i gadać z innymi. Poznawać nowe stworzenia, dowiedzieć się więcej o tym świecie. Chcę pamiętać wszystko i wszystkich, którzy przeszli przez moje życie. Nie ważne czy zostały po nich miłe, czy złe wspomnienia. Zapominając do niczego nie dojdę. Samotne spacery są fajne, tak, ale i .. samotne. Znudziły mi się i coraz mniej mam na nie ochotę. Wszystko jest w porządku... Prawie. Idę w stronę domu, kiedy naglę pojawia się przede mną czarna zjawa.
- Czyli jednak dziś się nie wyśpię. - wzdycham ciężko i zmieniam kierunek swojej wędrówki. Muszę tam iść, muszę go znowu oglądać. Jedyne czego chcę to nauczyć się panować nad nową zdolnością, chce zdjąć te ciemne okulary i żyć swoim życiem. Niestety, on jest jedyną osobą, która może mi w tym pomóc.
,,Tak musi być
Chodź trochę mi żal
Znów po zimie przyjdzie wiosna
Znowu będzie maj,,
Taa... Chyba wszystko w świecie ma swoje miejsce. Mamy władzę nad tym co się stanie, ale sądzę, że los też wpycha nosa w nasze życie. Nie chcę skrzywdzić przyjaciół, więc spędzam czas i polegam na osobie, której nienawidzę. Czy to ma sens? Tak ma... Może nie każdy mnie rozumie, może stwierdzi, że jestem głupia, ale wolę poświęcić ten czas na treningi z nim, niż próbować sama z zapewne mizernymi skutkami. Taki los.. To też często słyszę, albo.. Tak musiało być... I może rzeczywiście czasem warto odpuścić i zobaczyć co będzie dalej, nie ingerować, bynajmniej do czasu, kiedy wszystko ogarniamy.
,,Bo tak musi być
Po nocy jest dzień
Każda zła i dobra chwila
Kiedyś kończy się,,
Padma (17:40)

30 stycznia 2012

Taki rodzaj smutku [Imloth]

30 stycznia 2012

     "Można się uzależnić od pewnego rodzaju smutku
     Jak pogodzenie się z końcem
     Zawsze końcem"
      ~ Gotye "Somebody That I Used To Know" (tłumaczenie)
     Jest taki rodzaj smutku, od którego można się uzależnić. Łykać kolejnymi dawkami twardego narkotyku, odetchnąć. Czujesz w ustach gorzki smak, a gdy już myślisz, że to następna dawka, okazuje się, że to jedynie smak porażki. Toniesz powoli, myśląc tylko o palącym bólu w twojej piersi, który nie pozwala ci opaść na dno, utopić się.
     Ten smutek to zapomnienie. Uczucie, że nic cię nie obchodzi, wszystko jest takie szare... obojętne. Przeszukując głębię swego umysłu, znajdujesz statek, który dawno temu zatonął. Nie jest ci potrzebny, ma podziurawione burty od armatnich kul. Czujesz, jak coś ciągnie cię ku górze, ku powierzchni. Płyniesz tam, nie chcesz pozostać dłużej, jest ci to obojętne, a mimo wszystko wciąż lśni przed oczami obraz zatopionego statku, który odpychasz od siebie. To rodzaj smutku, zwany zapomnieniem.
~~*~~
     Jest taki rodzaj smutku, który krąży wokół każdego z nas. Idziesz ulicą, mijasz wielu ludzi i choć często poświęcasz im jedno spojrzenie, nie będziesz ich pamiętać. To takie smutne, że każdego dnia niezliczona ilość osób myśli o nas, po czym zapomina i już nigdy sobie nie przypomni. Łykasz tabletkę za tabletką twardego, białego narkotyku, myśląc, że to ci pomaga. Mylisz się. Pozwalasz, by twój największy wróg tobą owładnął, by tobą kierował, niewolił cię. Z każdym dniem bierzesz coraz więcej, licząc, że zapomnisz. Nie wiesz jednak, że to, co łykasz, jest w rzeczywistości innym narkotykiem. To taki rodzaj smutku, zwany zapomnieniem.
     Co ci to da? - pytam po raz setny samą siebie. Co da ci zapomnienie? I tak wkrótce sobie przypomnisz, gdy obojętność odpłynie. Jesteś pewna, że chcesz, aby twój wróg tobą owładnął? Tego chcesz? Nic ci to nie da, łykasz narkotyk za narkotykiem, by zapomnieć, ale nie wiesz, że to inny rodzaj smutku, który zamiast koić, niszczy. Godzisz się z końcem.
~~*~~
     Stuk, stuk, stuk. Białe tabletki posypały się po podłodze, niemalże niezauważalne na lśniących, śnieżnych kafelkach marmuru. Z każdą kapsułką spłynęła po policzku jedna łza, jakbyś chciała wypłakać smutek, który w tobie tkwi. To one to zrobiły. Kusiły czasem zapomnienia, żeby potem cię oszukać, wrócił. Cały czas kłamały. A teraz ty stoisz i patrzysz na pedantycznie czystą podłogę, lśniącą od twoich własnych łez i jedynie mali wrogowie odznaczają się na niej, kusząc i prosząc, abyś wpuściła ich do siebie.
     Marzysz jedynie o chwili zapomnienia, bo uzależniłaś się od tego rodzaju smutku. Padasz na kolana, szukając dłońmi malutkich okrętów, które pomogą ci zatonąć. Znajdujesz, kładziesz na dłoni i połykasz, czując, jak ogarnia cię otępienie. Obojętność, to jedyne, co teraz czujesz. Znów czujesz się normalna, chociaż wiesz, że tak nie jest. Patrzysz dookoła, ale wszystko jest tak sucho szare, jakbyś nie znała innych odcieni.
     Przed tobą stoi ktoś w ciemnym, wyblakłym prochowcu i patrzy na ciebie z góry, przygląda, jak się stoczyłaś. Jego twarz skrywa cień kaptura, spod którego widnieją tylko te zimne, puste oczy. Wyciąga z kieszeni mały woreczek i potrząsa nim, słyszysz znajomy dźwięk. Przyniósł ci coś, czego tak bardzo potrzebujesz. Karmi cię, a ty jesteś skazana na jego łaskę. Próbujesz podejść na czworakach, nie podniesiona jeszcze, nie godna chodzenia o własnych nogach. Padasz na białą posadzkę, bo kołacze ci się w głowie, ślizgasz się, pełzniesz, jak wąż. Nie wiesz, jak bardzo jesteś żałosna, jak się ośmieszasz. Nie widzisz nic, poza tym jednym, małym woreczkiem. Mężczyzna stoi nad tobą, a jego usta rozciągają się w drwiącym uśmiechu, chwytasz go za nogi, rzuca ci twój eliksir życia przed twarz. Łapiesz go, niemalże rozszarpując. Wypadają z niego białe tabletki, które połykasz łapczywie. Tajemniczy gość w ciemnym prochowcu odwraca się i odchodzi.
     Jest taki rodzaj smutku, od którego można się uzależnić. Zwie się - zapomnienie...
~~*~~
     Znów stoisz, umysł odzyskał wyraźność. Patrzysz na śnieżną biel marmurowej toalety. Nawet woda, która ją zapełnia, wydaje się krystalicznie czysta. Ściskasz w dłoniach kilkanaście małych, białych statków, które niebawem popłyną, żeglując na nieznane wody. Daleko od ciebie. Już ich nie odzyskasz, ale będą następni. Wiesz, że tak. Po co to robisz? Czy tak bardzo potrzebujesz wrogów? Czy nie masz ich już wystarczająco dużo, potrzebni ci następni? Skończ z nimi. Ależ nie, nie wystarczy otworzyć dłoni. Musisz się uniezależnić od tego rodzaju smutku. Spróbuj.
     Niczym niezmąconą taflę czystej wody, otoczonej przez marmur, nagle zakłóca kilkanaście uderzeń. Wpadają jedna po drugiej, by pożeglować na nieznane wody. Ale to nie są twoi wrogowie, których trzymasz w dłoni. To łzy, które właśnie spłynęły ci po policzkach. Znów padasz na pedantyczną biel podłogi, a ogromny ogień w twoim sercu sprawia ci ból. Pali, jakby chciał, abyś spłonęła od środka, zamieniając się w kupkę popiołu. Siwego, delikatnego popiołu... Wszystko wokół jest takie szare, gdy znów wpuściłaś ich do siebie. Zniknęli, lecz wiesz, że będą następni...
     Można się uzależnić od pewnego rodzaju smutku, wiążącego się z końcem.
     Ten smutek zwie się Zapomnienie.
~~*~~
Takie beznadziejne .__________.' Kompletnie mi się nie podoba, uh, nie mam weny. I pewnie jeszcze mnóstwo błędów w nim jest. Dupa.
Imloth (18:33)

Koniec początku, początek końca cz. IV [Arashi]

29 stycznia 2012


[ Muzyka ]
Świat spowija ciemność. Wszechogarniająca czerń, okalająca moje ciało i duszę. Czuję chłód. Boję się uchylić powieki, toteż zapadam się we wszechogarniającym obłędzie, który lepkimi mackami oblepia skrawki mej poharatanej duszy. W końcu zdobywam się na odwagę i uchylam bardzo powoli powieki. Spodziewam się, że blask moich błękitnych ślepi jak zawsze rozświetli nieco mrok, jednak nic takiego się nie dzieje. Do moich uszu dociera jakiś szelest. Kulę się, próbując cokolwiek dojrzeć w wysysającej zmysły ciemności. Nie mogę. Słyszę, jak ktoś porusza się w ciemności. Boję się go. Kulę się jeszcze bardziej, lecz nie zamykam oczu. Czekam.

- Nie bój się, to tylko ja- dochodzi do mnie znajomy, melodyjny głos.

Przed moimi oczyma przelatują po kolei obrazy. W uszach wciąż odbija się jedno zdanie, wypowiedziane przed chwilą przez kogoś mi znajomego. Wiem, że mogę mu ufać. Choć nie pamiętam, kim jest. Cała dygocząc marszczę brwi, próbując dojrzeć coś w ciemnej jaskini. Zimno i ból. Czuję, jakby moje kości były połamane i składane od nowa, jednak jeszcze nie zdążyły się zagoić. Z trudem przekręcam się do pozycji siedzącej, macając zmarzniętymi rękoma podłoże.
Zaraz... rękoma?
Dłonią napotykam jedną ze swoich stóp. Moje oczy rozszerzają się w szoku. W jednej chwili wszystko wraca. Wszystko sobie przypominam. Patrzę przed siebie, w ciemność. Ten ból... trzaski  łamanych kości, przemieszczające się mięśnie zmieniające swój kształt. Moje oczy stają się suche, jednak powieki usilnie nie chcą się zamknąć. Po chwili oślepia mnie światło pochodzące z zapalonej lampy, którą trzyma chłopak o ciemnych jak smoła włosach i szarych źrenicach okolonych czarnymi białkami.
- Arashi...- mówi, głaszcząc mnie po policzku.
Patrzę na siebie, swoje ciało. Całkowicie nagie, skulone w rogu jaskini. Nie wiem, czy mam się wstydzić, czy nie. Nie obchodzi mnie to teraz. Próbuje przypomnieć sobie, co się stało. Nie mogę. Do mojej głowy dochodzi jeden z obrazów. Przypominam sobie imię chłopaka stojącego przede mną.
- Atau- uśmiecham się delikatnie, ledwie widocznie.
Jego ręce jakby zaczynają się kruszyć, patrzą na niego.
- Co się dzieje?- pytam całkowicie zdezorientowana.
-  Nic, Arashi. Nic- mówi i całuje moje usta, by po chwili rozpaść się na kilka tysięcy drobnych kawałeczków.
Pod moimi stopami brakuje gruntu, zapadam się pod ziemię, w nicość. Krzyczę, jednak nikt mnie nie słyszy. Sama siebie nie słyszę. I wtedy znajduję się pod grubym drzewem nieopodal wodopoju. Tak dobrze mi znanego. Otwieram klejące się do siebie powieki, patrzę na znajomy świat.
Sen... to tylko sen.
Patrzę na siebie. Człowiek. Para dłoni i stóp zlewa się z oblepioną śniegiem ziemią. Mój oddech przyspiesza, dotykam zimną dłonią warg. Wciąż czuję na nich usta Atau.
Dziękuję, ze byłaś ze mną tak długo. Mam nadzieję, że moje życie ci się przyda.
W mojej głowie rozbrzmiewa znajomy melodyjny głos. Patrzę w górę, a po moich policzkach płyną słone łzy.
Sen... to tylko sen. Sen o rzeczywistości. Rzeczywistość o śnie...
__________________________________
Ar ma teraz ludzką postać, zeby nie było. Foty jeszcze nie mam, muszę ją zrobić, co mi naprawdę opornie idzie. W każdym razie proszę o usunięcie przemiany gryfa.
Arashi (21:51)

25 stycznia 2012

Wyjątkowa cz.III [Padma]

25 stycznia 2012

[MUZA: http://www.youtube.com/watch?v=24P0VnJENq8&feature=related ]
Ciężko oddycham, z wyciągniętą ręką, oczy obcego mężczyzny skierowane są w moją stronę. Kiedy moja dłoń powoli opada, on odkłada broń trzymaną przy ciele staruszki. Ona klęczy przed nim, przykuta do ściany, cała pokaleczona.Na tą chwilę nie jest dla mnie ważne nic... Czas w mojej głowie jakby zwalniał, a ja przyspieszałam. Zaczynając od powolnego kroku, kończąc na biegu omijam faceta i przykucam przy Annabel chwytając jej zmarnowaną twarz w dłonie.
- Ann... - do oczu napływają mi łzy. - Boże Ann, co ty tu robisz? - jedna z nich spłynęła do moim poliku.
- Dlaczego? - wyszeptała do mnie cicho. - Robiłam wszystko... Przepraszam. - wróżka też zaczęła płakać, spojrzałam na nią pytająco.
- To cię zgubiło Annabel. - prychnął mężczyzna. - wykorzystałem twoje połączenie z nią, potem wystarczyło wysłać hipnozera i dziewczyna dotarła tu. - dokończył przyglądając się nam. Dopiero wtedy odwróciłam twarz w jego stronę z ponurą miną. Odłożyłam delikatnie głowę staruszki na jej ramię.
- Uwolnij ją! Natychmiast! - warknęłam w jego stronę.
- Złudzająco mi ją przypominasz. - naglę stał przede mną i dotknął dłonią mojego polika. - Te włosy, ta twarz... - chwycił kosmyk opadający mi na czoło i powąchał. - Te smutne oczy... Tak, wtedy miała bardzo smutne... i przerażone. - patrzył mi w oczy. Nagle poczułam jak kolejne łzy spływają po moich polikach, odruchowo przymykam powieki. Zaciskam mocno zęby i zwijam dłoń w pięść. - Ile ja bym dał za te oczy. - dodał, prawie że nie słyszalnie.
- Teraz ci się jej zachciało?! Teraz?! - Uderzam go w tors z całych sił. Mężczyzna uderza w ścianę i zatrzymuje się na niej. - Nie sądzisz, że jest nieco za późno na wspominki jej oczu?! Włosów, twarzy, nosa, czy chuj wie czego?! - Stałam wpatrzona w niego, nadal zaciskając pięści. Facet podniósł się z uśmiechem, otrzepał z tynku i zaśmiał.
- Wybuchowy charakterek to chyba masz po tatusiu. - uśmiechnął się do mnie cynicznie.
- Nawet nie waż się nim nazywać rozumiesz?! - Krzyknęłam bardzo głośno, a temperatura w pomieszczeniu zaczęła stopniowo rosnąć.
- Oho.. trudno to opanować co nie? Ale lepiej się zastanów czy to  dobry pomysł, robi się trochę duszno... - cyniczny uśmieszek nie znikał z jego twarzy, podniósł rękę i wskazał Annabel. Odwróciłam głowę w jej stronę, szybko się uspokoiłam i podbiegłam do niej.
- Ann? Ann? Wszystko dobrze? Przepraszam, zupełnie zapomniałam... - pogładziłam ją po głowie.
- Padmo nie powinno cię tu być... To ja przepraszam... - chwyciła moją dłoń, opadała z sił, coraz bardziej. Musiałam ją stąd zabrać.
- Czego od niej chcesz?! - spojrzałam na niego z odrazą w oczach.
- Ona.. Hmm ma tylko 2 zadania, jedno wypełniła.
- Zadania?! Widzisz jak ona wygląda?! Nie da rady nic już zrobić! Wypuść ją! - podniosłam się szybko.
- Do tego nie potrzeba wiele wysiłku. - Zaśmiał się. - Poradzi sobie, pomogę jej. - Cofnęłam się kilka kroków i przymrużyłam oczy słysząc to.
- Jakie to zadania..?
- Zwabić cię tu.. drugie pozostanie moją małą tajemnicą. - podszedł bliżej mnie, chciał położyć rękę na moim ramieniu, odtrąciłam ją.
- W tatusia się już nie pobawisz... - mruknęłam. - Więc sobie daruj. - W odpowiedzi usłyszałam śmiech.
- Uwierz, nie o to mi chodzi... To nie ojcowska troska, lecz twoja wyjątkowość przywiodła cię aż tutaj.
- Co proszę? - Kolejna tajemnica? Pomyślałam i spojrzałam na wróżkę.
- Wiesz dużo moja droga, ale nie wszystko. - Z niewielkiego wazonu wyciągnął mały, wąski sztylet, na którego widok oczy Ann powiększyły się 2-krotnie.
- Co to jest? - Spojrzałam raz na niego raz na nią.
- Nie, nie rób tego, nie tak... - usłyszałam cichy głos wróżki.
- Milcz... - facet spiorunował ją wzrokiem - Teraz ci się gadać zachciało?
- O co tu chodzi?! - Krzyknęłam.
- To klucz... - Ponownie pojawił się przede mną i pogładził moje oczy palcem, wcześniej zdążyłam je zamknąć. Kiedy przestał otworzyłam jedno z nich.
- Do?
- Do twojej wyjątkowości. - uśmiechnął się chytrze. Chwycił moją dłoń. - Widzisz Padmo, jest coś co powinnaś wiedzieć... - spojrzał mi w oczy. - Nie bez powodu... dałem twojej matce ciebie...
- Dałeś?! Ty ją zgwałciłeś! - wyrwałam dłoń i odsunęłam się od niego.
- Ciiii... - położył palec na moich ustach i założył mi włosy za ucho, ponownie chwytając za rękę. - Ona.. miała specyficzne zdolności. Jej tajemnicą były oczy... - uśmiechnął się. - Teraz chyba rozumiesz, dlaczego bym je teraz chciał.
- Idiota... - skrzywiłam się w nieprzyjemnym grymasie.
- Widzisz, ale niestety ich nie mam, za to mam twoje.
- Moje to mam ja i są całkowicie zwyczajne. - burknęłam.
- I tu się mylisz... - pokiwał mi palcem i uderzył nim w mój nos - Ten klucz, sprawi, że twoja zdolność się uaktywni.
- Przestań! - krzyknęła Ann. - Milcz! Zamknij się! - zaczęła kaszleć. On nie zwrócił na nią uwagi, ale ja tak. Naglę poczułam ból i spojrzałam na swoją dłoń, która właśnie została rozcięta, tym niewielkim sztyletem.
- Auć! Co jest?! - spojrzałam na faceta, szedł on w stronę wróżki.
- To jest klucz, a to zamek do niego. - Wskazał Annabel. - a dokładnie, jej serce. Zaraz będziesz wiedzieć jak to jest... - Właśnie dotarło do mnie co tu się dzieje, wyłączyłam się, nie słyszałam co mówił dalej.. Zastygłam w bez ruchu. Powoli skierowałam wzrok ku dwójce osób. Zerwałam się naglę i wskoczyłam na jego plecy łapiąc rękę trzymającą sztylet.
- Nie! Nie zrobisz tego! Ona mi pomogła! Nie chce wiedzieć jak to jest! - Zaczęła się szarpanina. Sztylet wypadł z jego dłoni i wylądował przy nogach Ann.
- Okłamała bo chciała żyć! I nie obchodzi mnie czego ty chcesz! - Poczułam jego dłoń na swojej szyi, rzucił mną, przeturlałam się po ziemi i lądując na plecach złapałam za ramię, które najwyraźniej mi złamał. Spojrzałam w ich stronę.
- Nie! - krzyknęłam, ale było za późno... Sztylet właśnie wylądował w sersu Annabel, która wydała w siebie głębokie westchniecie i wyzionęła ducha... Podniosłam się na kolana. - Nie.. Nie.. Nie! - Do oczu napłynęły łzy, podniosłam się i pobiegłam w ich stronę. Odepchnęłam go od jej ciała i przyklękając otuliłam ją ramieniem - Ann... Coś ty narobił?! - pogładziłam jej bladą twarz, poczułam lekkie ukucie w oczach. - Co ty zrobiłeś?! - spojrzałam na niego. Nagle obraz zamazał się całkowicie, a oczy zaczęły strasznie piec. Chwyciłam się za nie i krzyknęłam z bólu.
- Twoja krew złamała pieczęć... - usłyszałam jego głos nad sobą. Położyłam się na podłodze i wiłam z bólu. Myślałam, że zaraz je sobie wydłubię. Uderzyłam w podłogę, wbiłam paznokcie w rękę, podrapałam się aż do krwi...
 W końcu ból ustał. Leżałam wykończona na podłodze i patrzyłam w sufit. Poczułam, że ktoś zakłada mi coś na twarz, były to okulary.
- Jeżeli nie chcesz komuś zrobić krzywdy, to lepiej je noś... Jeżeli użyjesz oczu na mnie, okulary te znikną, a ty nie będziesz mogła normalnie spojrzeć na swoich przyjaciół. Minie trochę czasu, zanim się zregenerujesz... Wtedy zaczniemy...
Zamykam oczy, a kiedy je otwieram leże na swojej kanapie i patrzę w sufit.. Sen? Podnoszę się szybko i dotykam oczu... A raczej tego, co je przysłania...
- To nie sen... - te słowa ledwo przechodzą mi przez gardło, łapie pierwszą lepsza poduszkę i kładę się skulona na kanapie. Boję się.. cholernie boję się zdjąć te piekielne okulary... Boję się, że to wszystko się zdarzyło... Ale przecież..
Przecież tak właśnie jest... Leże na kanapie i patrze w sufit, przez ciemne... Prawie czarne okulary...
Padma (19:12)

24 stycznia 2012

Prezent cz.2 [Neferetti da Astra]

24 stycznia 2012

Neferetti bez pośpiechu wybierała ścieżki wśród skał. Była w drodze już od kilku godzin, choć słońce dopiero przed chwilą ukazało się nad horyzontem. Wilczyca nie powiedziała dziś jeszcze ani słowa, głęboko zamyślona; na jej szyi wisiał podarowany jej przez Miriel kryształ - mniej więcej wielkości łapy, zmieniający często barwę - raz zielony, raz błękitny, raz znowu biały, choć Neferetti o tym rzecz jasna nie wiedziała - emanujący dziwną energię, która jeszcze tydzień temu przyprawiała Neff o zawroty głowy, choć teraz już szczęśliwie przyzwyczaiła się do tego.
Za wilczycą lekko płynął w powietrzu Dakao, podążający za nią jak cień, równie milczący jak ona sama.
Instynkt prowadził Neferetti wzdłuż urwiska. Dakao zagwizdał cicho, niepewnie spoglądając w dół, ale uspokoił się nieco na dźwięk łagodnego "Io, Dakao, io" i podfrunął bliżej do swojej towarzyszki, która w tym momencie zatrzymała się, czując znajome drganie na granicy umysłu i obróciła się w kierunku dużego głazu kilkadziesiąt metrów od niej. Zza kamienia ukazała się duża głowa orła, za którą podążyło masywne lwie ciało, zaopatrzone w parę wielkich, silnych skrzydeł.
Gryf.
Krzycząc agresywnie, stworzenie powoli szło w stronę Neferetti i Dakao. Dookoła pojawiły się jeszcze trzy gryfy, odcinając wszelkie drogi ucieczki - z wyjątkiem powietrza i urwiska.
 - Dakao, waree - rzuciła wilczyca w stronę swego przyjaciela, który spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Waree! - krzyknęła jeszcze raz i ptak wreszcie poderwał się do ucieczki. Dwa gryfy rzuciły się za nim w pogoń, dwa pozostałe rzuciły się na Neferetti. Ta instynktownie odskoczyła do tyłu, lądując na samym skraju urwiska. Ostrzeżenie przyszło za późno - skała pod tylnymi łapami złamała się i Neff, straciwszy równowagę, runęła w dół.
W tym momencie kryształ zabłysnął oślepiającym światłem, a Neff poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego.
Serce zaczęła pracować szybciej. W mięśnie, wyniszczone treningiem szóstego zmysłu, wstąpiła nieznana dotąd siła. Zniknęło futro, zastąpione gładką skórą. Ogon stał się cieńszy i dłuższy, włosy zostały zastąpione grzebieniem, nad uszami pojawiły się dwie dodatkowe kości, pysk wydłużył się i wypełnił ostrymi zębami.
A co najważniejsze, na grzbiecie pojawiły się dwie dodatkowe, wielkie kończyny.
Trzy sekundy później ujrzała pod sobą ostre kamienie, ku którym spadała. Instynktownie machnęła skrzydłami i uniosła się do góry, unikając śmierci.
... Ujrzała?
... Skrzydłami?
__________________________________________

Po ucieczce przed gryfami, Neferetti i Dakao zatrzymali się na odpoczynek nad małym górskim jeziorkiem. Dakao nie spuszczał wzroku ze swej towarzyszki. Ona zaś również patrzyła na niego przez dłuższą chwilę - dotąd nie wiedziała, jak naprawdę wygląda - aż powoli, ostrożnie wyciągnęła podobną do lwiej łapę i, uważając by nie zranić przyjaciela, pogłaskała jego pióra. Następnie rozejrzała się dookoła - na góry, trawę, niebo - dopóki nie nabrała odwagi i spojrzała w dół, na swoje odbicie w wodzie.
Ujrzała smoczy łeb z grzebieniem i parą długich rogów, wokół jednego z których uwiązana była wstążka, do tej pory zasłaniająca jej oczy. Ujrzała też parę żółtych ślepi, wpatrujących się w nią. Neff długo patrzyła na swoje odbicie, niepewna, co ma o tym myśleć.
Gdy już pierwszy szok minął, spojrzała za siebie, na swoje ciało. Delikatnie dotknęła łapą skóry i grzebienia wyrastającego na zgięciu każdej nogi. Machnęła długim ogonem, także zakończonym podobną do owych grzebieni błoną i o mało nie uderzyła Dakao, za co natychmiast go przeprosiła. Na koniec wreszcie rozciągnęła długie, typowe dla smoków, błoniaste skrzydła.
Odetchnęła głęboko. Stała się smokiem. To był prezent od Miriel.
Po chwili poderwała się do lotu i razem z Dakao ruszyła w kierunku domu.
__________________________________________

Gdy już byli blisko, smoczyca wylądowała na ziemi, kilkadziesiąt metrów od siedziby stada. Zamknęła oczy i wezwała smoka do ukrycia się. Ciało skurczyło się i ponownie stało słabsze, choć zwinniejsze. Rogi, skrzydła i grzebienie zniknęły, skórę ponownie pokryło futro, ogon także wrócił do poprzedniego wyglądu. Na szyi (teraz już) wilczycy pojawił się kryształ.
Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie i, z Dakao na ramieniu, wróciła do domu.


Wiem, wiem, kiepskie. Ale nie czuję się ostatnio najlepiej.
Chciałabym poprosić o zmianę mojej foty na oraz dodanie mojej przemiany. Obie narysowane przez mnie.
Tyle na razie, bla bla bla, dziękuję za uwagę.
Neferetti da Astra (20:43)

22 stycznia 2012

Sen [Membu]

22 stycznia 2012

[muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=vU4Ze8etwq0&feature=related ]
Trzeba się odciąć.. Zapomnieć...
Otworzyłem oczy, melodia zaczęła napływać do moich uszu, a ja stałem, jakby w progu jakiegoś pałacu. Obróciłem głowę, ciepłe, wręcz gorące piaski rozciągały się za mną. Ludzie biegali po tak zwanym tu targu i krzyczeli, ale ja ich nie słyszałem. Jedyne co wpadało do ucha to melodia, coraz głośniejsza. Słyszę kobiecy śmiech i naglę przede mną pojawiają się 2 młode, skąpo ubrane dziewczyny. Odziane w prawie przezroczysty materiał, z gołymi brzuchami i wystrojone świecącymi błyskotkami, szeleszczącymi w tym muzyki. Spoglądam na nie z obojętnością i wzdycham ciężko. W moim kraju i jego okolicach bogacze zawsze byli nimi otoczeni. Naglę jedna z nich podskoczyła do mnie, zarzuciła chustę za moje plecy i zaczęła ciągnąć do środka, druga, roześmiana, podeszła do mnie od tyłu i lekko popychała w przód. Delikatnie wprowadzały mnie w środek pomieszczenia. Kiedy znalazłem się już na jego środku, drzwi za mną zamknęły się, a dziewczyny chwyciły się za dłonie i roześmiane pobiegły tanecznym krokiem do sali z największymi drzwiami.
Nie można... Nie wolno zapomnieć ci kim jesteś...

Stałem i rozglądałem się dookoła. Krzyk, słyszalny tylko dla słyszących lepiej, lekkie pojękiwania, jakby ktoś odpływał i męski cichy, cwany śmiech. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę wielkich drzwi i uchyliłem je, wchodząc do środka. Melodia tu była o wiele głośniejsza niż przedtem. Powoli przesuwałem wzrokiem ku końcowi sali. Zobaczyłem kilka dziewcząt ubranych tak samo jak te poprzednie, zresztą i one tutaj były. Owijały się wokół siebie wykonując różnego rodzaju tańce brzucha. Jedne były mniej gibkie, drugie bardziej, tak czy siak razem wyglądały kusząco i .. magicznie?
Podoba ci się co? ... No chodź...
Tańczyły tak dookoła podestu, na którym stał jakiś mężczyzna, odwrócony tyłem do mnie, w całej sali unosił się zapach krwi. Złapał jedną z nich, wcale nie musiał się wiele wysilać, podchodziły do niego jakby po kolei. Chwycił ją za szyję, lekko przekręcił głowę i zaczął wypijać, gęsty, czerwony sok życia. Oderwał się po chwili, dziewczyna wyglądała jak naćpana. Odeszła kawałek dalej i wiła się ponownie. On po chwili złapał kolejną i zrobił to samo. Podniósł głowę wysoko i westchnął z zadowolenia.
- Cześć Membu, chcesz trochę? - Odwrócił się w moją stronę. Zdziwiłem się trochę bo oczom ukazało się moje odbicie. Otarł wargi od krwi i rozłożył ręce na boki. - No chodźcie moje małe. - zwrócił się do dziewcząt, które błyskawicznie zaczęły tańczyć dookoła niego. Zbliżał się coraz bardziej do mnie. - Zapomniałeś o mnie co? - Zerknął w moją stronę z chytrym uśmiechem.
- Tak jakby.. - mruknąłem.
- Kłamiesz Ha! - wyskoczył z tłumu kobiet i podszedł do mnie, dotknął mojego czoła wskazującym palcem. - Cały czas tu jestem... - jego uśmiech nie znikał z twarzy. Spojrzałem na niego jak zwykle obojętnie.
- Nie powiedziałem, że cię nie ma.
- Stęskniłem się wiesz? Jak mogłeś zapomnieć o tym, jak się świetnie bawiliśmy? - zapytał z skwaszoną miną.
- Nie zapomniałem, cały czas do tego wracam.
- Wiem.. Ale równie szybko odchodzisz.
- Skoro pozwalasz.. - wzruszyłem ramionami.
- Nie pozwolę... Nie jej. - wskazał na niewielkie drzwi, które błyskawicznie się otworzyły, zobaczyłem w nich Tin, uśmiechnąłem się lekko. - Widzisz.. W tych momentach znikam.
- Przyzwyczaj się. - spojrzałem na niego.
- Sam siebie okłamujesz, czasami masz dosyć, odcinasz się, nie chcesz zapomnieć o mnie, o twoim drugim ja. - uśmiechnął się ponownie.
- Tak, mam. - rozejrzałem się dookoła. Do mojego towarzysza podeszły jego kompanki.
- Patrz, kiedyś tak wyglądałeś, byłeś jak władca, bali się ciebie... A teraz? - spojrzał na mnie z żalem w oczach.
- Nigdy nie chciałem, żeby się bali... Jestem jaki jestem, ty siedzisz głęboko, coraz bliżej, ale głęboko. Nie mam zamiaru siać strachu, ani otaczać się pół gołymi panienkami. To było kiedyś, zrozum. - poklepałem go po ramieniu.
- Jesteś silny, zobaczymy jak bardzo. - W tym momencie drugi ja rzuca się na mnie, a bójka zostaje zamazana, jak w popsutym telewizorze, nic nie jest jasne. Tylko pokój, w którym śpię.. Budzę się i przecieram oczy. To tylko sen, tak sen, który prześladuje mnie od ponad 2 tygodni i zawsze coś dochodzi lub się zmienia.
Będziesz mój... Zobaczysz...
I te szepty, krążące wciąż po mojej głowie. Podniosłem się i usiadłem na brzegu łóżka, przecieram oczy. Spoglądam na puste miejsce w łóżku. Jestem zawsze gdy jej nie ma. Coraz częściej czuje się zagubiony. Jakbym nie był w 100% sobą. Czy to tak powinno wyglądać? Kiedyś było łatwiej, miałem wszystko w dupie. Siedziałem i obserwowałem wszystkich, nie przejmowałem się niczym. Coraz częściej tęsknię za tymi momentami. Z drugiej strony nie chcę by jej nie było. Znikam... Mało kiedy jestem... Czasem na siłę szukam zajęcia... Bronię się? Przed uczuciem. Nie wiem.. Ta. Kiedyś nie przejmowałem się tym, że czegoś nie wiem. Wstałem, ubrałem się i wyszedłem z domu. Z dłońmi w kieszeni wędrowałem po lesie i myślałem. Tego też kiedyś nie robiłem, nie rozmyślałem. Wpatrzony w przestrzeń szedłem dalej, czując chłodny wiatr w nozdrzach. W pewnym momencie puch śnieżny uniósł się wysoko nade mną i ułożył w postać dziewczyny, praktycznie przypominającą Tin. Uśmiechnąłem się lekko, a puch jakby uciekał, przypomniałem sobie jej śmiech. Zatrzymałem się i spoglądałem za rozsypującą się ,,dziewczyną,,.
Nie pozwolę jej...
Zawszę słyszę te szepty, zawsze gdy w mojej głowie jest ona...
,,Czasami wolę być zupełnie sam
Niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
Czasami wolę to niż czułość waszych obcych rąk
Posiadam wiarę w niemożliwą moc
Potrafię jeśli chcę rozświetlić mrok
Mogę poruszyć was na kilka chwil
Tylko zrozumcie kiedy zechcę znowu z sobą być,,
Membu (12:03)

21 stycznia 2012

Gołębie [Tin]

21 stycznia 2012
Szłam pustą uliczką rozglądając się dookoła, chłonąc przyjemny widok kamienic o zmroku. Wszystko wydawało się takie spokojne, ale czegoś brakowało. Kogoś, kogokolwiek z kim mogłam porozmawiać. Na tym wypustoszałym placu, na który doszłam słychać było tylko moje kroki i trzepot skrzydeł odlatujących gołębi, lekceważących mnie.

Wiem, że ty do mnie mówisz, wiem i wszystko słyszę
Nie mogę odpowiedzieć, przy drodze drzewa liczę

Niby powietrze nie miało mnie dosyć, nadal dawało się wciągać, oddychać sobą, ale i tak sprawiało wrażenie zmęczonego moją obecnością w tym opuszczonym miasteczku, w którym od dawna nie musiało być wykorzystywane przez ludzi. Ono też nie zawracało sobie głowy moją obecnością, gdyby tak było smakowałoby lepiej.

Hej hej na pierwszy rzut oka
Hej hej nie widać, że kocham
W krainie nigdzie-nigdzie zaplątany sam w sobie
Trochę egoistycznie siedzę i nic nie robię
Ciało jest obecne, grzeczne i na kanapie
Duch wolny się wyrywa i hula razem z wiatrem

Czasami lepiej jest po prostu zostawić bez słowa i trzymać w niepewności, bawić się tym. Może te gołębie przyjdą, gdy wyciągnę suchy chleb, który tak lubią, a może jednak postanowią mnie dobić i odlecą razem z północnym wiatrem, by już nigdy nie wrócić? Bez zapowiedzi, bez pożegnania. Nie wiem.

Krzyczysz, że chowam się przed tobą i jestem skryty
Lub chcąc być blisko ze mną solidarnie milczysz
Kochając i się złoszcząc znosisz to cierpliwie
Ja też cię bardzo kocham, tylko trochę autystycznie

Stałam tam patrząc pusto na ptaki czekając na ich decyzję. Czy zostawią mnie samej sobie, czy powrócą? Nie chciałam im się narzucać, więc stałam. Na usta cisnęły mi się przeróżne słowa, że powinny być ze mną w tym opuszczonym miejscu, ale nie chciałam ich wystraszyć, nie chciałam nic robić. Chciałam cieszyć się chwilą, w której były. Póki jeszcze były.

Wiem o tym wszystkim, ty chyba też wiesz
I choć nie płaczę przy tobie, coś między nami jest
Uśmiecham się do siebie trochę tajemniczy
Znów pytasz o czym myślę, odpowiadam że o niczym
Nagle usłyszałam głośny trzepot skrzydeł i kolejna chmura ptaków wzbiła się do lotu widząc mnie. Wystraszyłam je, ale wiedzą, że tu dostaną jeść. Więc wrócą, wrócą i to niebawem. Albo znajdą inne gniazda, inny chleb, innych ludzi. I nigdy ich już nie zobaczę. Nie wiem, nie powiedziały mi.

Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
Że oto mija twój najlepszy czas
Bezradność zniosła Cię na drugi plan
Czekanie sprawia ze gorzknieje cala słodycz w nas
Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
Tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
Gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedna stronę stąd
Okłamali mnie z nadzieją że
Uwierzyłem i przestanę chcieć
Muszę leczyć się na ból i strach
Gdzie jest człowiek który z siebie sam pokaże mi jak
Kto pokaże mi jak?
[Nawet nie sprawdziłam, wybaczcie. Piosenki: Luxtorpeda - Autystyczny, Coma - Leszek Żukowski.]
Tin (19:10)

20 stycznia 2012

Zadanie- "Pierścień Czarnego Feniksa" Cz. VI [Aldieb]

19 stycznia 2012

          .Muzyka.
          Tik… Tak… Tik, tak… Tak, tik… Tik…
          Tykanie zegara rozchodziło się drżącym echem po kamiennych ścianach korytarza. Rozbrzmiewało w powietrzu, wybijane przez rytm moich łap.
          Stuk… puk… stuk, stuk, puk, stuk… stuku puk…
          Cichutko podchodzą gdy zapada zmrok…
          Pochodnia zafalowała pod wpływem lodowatego podmuchu, po czym zgasła, w momencie kiedy ją mijałam, a wraz z nią zniknął towarzyszący mi migotliwy cień.
          Stuk, puk… stuku puk…
          To już nie pierwszy raz. Same decydowały, która z nich ma zakończyć swój żywot. Wystarczyło ją… minąć.
          Zatrzymałam się, kiedy moje przednie łapy natrafiły na próg. Podniosłam głowę, kierując zmęczone oczy na rozpościerającą się przede mną komnatę. Nie różniącą się niczym od wielu poprzednich, na które natrafiałam. Ruszyłam dalej.
          Stuk, puk… Stuku puk… Mlask.
[ Muzyka: STOP ]
          .Muzyka.
          Zamarłam, spuszczając wzrok na podłogę. Obserwowała mnie para złotych, świecących w półmroku ślepi, okolona czarną burzą, wijących się macek.
          Ach… to ja.
          Powiodłam uważniej spojrzeniem po sali, dopiero teraz dostrzegając, że kafelkowaną posadzkę pokrywa cienka warstwa wody.
          Wzdrygnęłam się, mając wrażenie, że dostrzegam w odbiciu czyjąś sylwetkę. Potrząsnęłam łbem, to było niemożliwe, nikogo oprócz mnie tu nie było. Jednakże, jak pod wpływem czarodziejskiej różdżki, moje ciało drgnęło, po czym ruszyło ku migoczącemu odbiciu, z cichym pluskiem łap.
          Zmrużyłam ślepia, nie rozumiejąc tego co widzę. Ale ewidentnie pod powierzchnią wody, jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało, widniała sylwetka jakiegoś stworzenia. Jego jasne patrzałki były szeroko rozwarte, zwrócone ku górze, w moją stronę, w wyrazie paniki.
          Cofnęłam się gwałtownie, kiedy nagle potężne kocie łapy, uderzyły, od strony czarno białej szachownicy, w barierę jaką stanowiła powierzchnia wody. Przerażona, patrzyłam jak miota się, uderzając kończynami o przezroczystą ścianę, desperacko próbując się uwolnić.
          Po chwili całkowitego otępienia doskoczyłam do niej i zaczęłam drapać w kafelki. Jednakże nic to nie dawało. Bezradnie patrzyłam, jak życie w jej oczach powoli przygasa, aż w końcu całkowicie zanika, a jej ciało zaczyna się oddalać, jakby tonąc w chłodnych odmętach cierpienia…
          - NIE! – wrzasnęłam histerycznie, próbując ją jeszcze złapać, jakimś cudem przebić się przez podłogę… Zrobić cokolwiek by jej pomóc. Przecież nie mogła tak po prostu zniknąć.
          Kręciłam z niedowierzaniem łbem, czując jak łzy gęstym strumieniem płyną mi z oczu. Znałam te waniliowe ślepia, czekoladowe łaty, mglisty ogon, znak Psi na lewej nodze…
          - Nie, nie nie… - Zaczęłam mamrotać do siebie, tępo wpatrując się w przestrzeń przed sobą. – To musi być kolejna iluzja. Sztuczka, by mnie spowolnić, oszukać…
          Podskoczyłam, z dzikim wrzaskiem, kiedy w podłogę obok mnie coś uderzyło. Z szaleńczo bijącym sercem, odsunęłam się w panice kilka kroków, ślizgając się na mokrej powierzchni. 
          Za moimi plecami rozległ się przytłumiony trzask. Kolejne ciało, kolejna żywa istota, uwięziona pod lodem. Roztrzęsiona powiodłam spojrzeniem dokoła, jednakże wszędzie natrafiałam jedynie na śmierć.
          Nie, nie nie, to nie mogło się tak skończyć. Poderwałam się na równe nogi i skoczyłam ku pierwszej wilczycy, w której rozpoznałam Jennę. Rozszerzyłam z przerażeniem oczy, po czym bez chwili zastanowienia uderzyłam, z całą swoją siłą, łapami w przezroczystą barierę. Mroźne kropelki cieczy uderzyły mnie po twarzy, jednakże nic innego się nie wydarzyło. Łkałam w duchu, nie dopuszczając do siebie myśli, że mogę stracić kolejną bliską mi osobę.
          Nagle przerwałam moje bezowocne próby, odwracając się powoli. Nim jeszcze uniosłam oczy,  w podświadomości wiedziałam co ujrzę. Twarze bliskich mi osób błyskające ku mnie oskarżycielsko, z wyrzutem, w ich zbolałych oczach.
          Ponieważ nieważne jak bardzo się starałam, nie potrafiłam im pomóc...
Aldieb (23:23)

17 stycznia 2012

Prezent cz.1 [Neferetti da Astra]

17 stycznia 2012

(Podczas czytania możecie słuchać sobie tego.)

Neferetti wolnym krokiem wracała ze spaceru po lesie. W uszach wciąż słyszała daleki już szum wodospadu, na twarzy czuła lekki powiew wiatru. Mimo woli na jej pysku pojawił się nikły uśmiech. Upewniwszy się szóstym zmysłem, że nikogo nie ma w pobliżu, sięgnęła łapą i ostrożnie rozwiązała opaskę, po czym powoli otworzyła oczy. Z opaską w pysku szła powoli dalej, rozkoszując się wszystkimi odczuciami, jakie oferowały jej zmysły, wysoce rozwinięte ze względu na ślepotę.
Delikatny wiatr we włosach, na pysku, unoszący lekko futro.
Chłodna trawa pod stopami, wciąż wilgotna od rosy.
Szum wodospadu, jeszcze niedawno głośny, teraz już tłumiony przez drzewa.
Ćwierkanie i śpiew ptaków.
Cała galeria zapachów - owoce leśne, kwiaty, zioła, drzewa...
"Widzisz? Nawet twój żywot ma swoje uroki."
Neff lekko kiwnęła do samej siebie i ponownie się uśmiechnęła. Tym razem trochę szerzej.
Mimo, że był to przecież dzień jakich wiele i spacer jakich przeszła już tysiące, czuła się dziwnie szczęśliwa. Spokojna, szczęśliwa i rozluźniona.
______________________________________

Gdy mogła już wyraźnie wyczuć bliskość stada, ponownie zasłoniła oczy. Wyszła zza drzew i przeszła między członkami grupy, kiwając głową na powitanie każdemu, kogo mijała. Miała właśnie wejść do swojej jaskini, gdy usłyszała dobrze znany, melodyjny dźwięk.
Dakao.
Biało-złoty ptak wielkości mewy podleciał do niej miękko. Neff, jak zawsze, wyciągnęła łapę i pogłaskała swego przyjaciela.
 - Gdzieś ty był tak długo? - Zapytała go z uśmiechem, bynajmniej nie zagniewana.
Dakao zagwizdał i zatrzepotał mocniej skrzydłami, zwracając uwagę na to, co trzymał w pazurach. Neff, nieco zdziwiona, wzięła od niego niewielkie, przewiązane wstążką zawiniątko, po czym, z Dakao na ramieniu, weszła do jaskini.
______________________________________

"Droga Neferetti
Minęło kilkadziesiąt lat, odkąd ostatnio się widziałyśmy. Cieszy mnie, że mimo upływu czasu i tych kilometrów, które nas dzielą, nadal o mnie pamiętasz. Dziękuję ci za twe porady w sprawie anielskiego ziela - były naprawdę przydatne.
Jestem ci też niezmiernie wdzięczna za tak troskliwą opiekę nad Dakao. To urocze ptaszysko nareszcie znalazło bratnią duszę i znów cieszy się życiem. Wszystko mi opowiedział.
W dniu urodzin życzę ci, abyś nadal trzymała się tak dobrze jak dotąd. Pamiętaj, masz przyjaciół, którzy nie zostawią cię samej.
Przesyłam ci dość specjalny prezent. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Opiekuj się nim.
Twoja Miriel"

... W dniu urodzin... O rany, zupełnie zapomniałam...
Neff odłożyła liścik i zwróciła uwagę na zawiniątko, przyniesione przez Dakao razem z listem. Ostrożnie wzięła je i rozwiązała wstążkę, po czym rozwinęła materiał. W środku leżał kryształ. Dość duży, ciemnozielony, błyszczący (o czym Neff oczywiście nie wiedziała), emanujący dziwną energią, zawieszony na długim łańcuszku. Nieco zdziwiona, trzymała tajemniczy prezent w łapie przez dłuższą chwilę, pogrążona w myślach.
Dlaczego miała wrażenie, że coś ją do niego ciągnęło?...

C.D.N.


Wybaczcie, pisane na szybko, ale musiałam opublikować to dzisiaj. Część druga już niedługo.
I tak, na serio mam dzisiaj urodziny. xD
Neferetti da Astra (17:10)

16 stycznia 2012

Tytuł jest tu niepotrzebny. [Arashi]

16 stycznia 2012

Przepraszam z publikowanie moich dennych wypocin, które są wynikiem weny twórczej. Jednak gdyby ktoś powytykał błędy to byłoby miło. Ach, i bez muzyki ani rusz w tym opowiadaniu, jak zresztą w każdym moim.

~~*~~
~~*~~

Dziewczyna o jasnych włosach pochyla się nad przepaścią, lecz jej wzrok wciąż ucieka od zionącej chłodem otchłani. Rozgląda się wokół, jakby szukając ratunku od tego, co ją goni, a właściwie już dawno dogoniło. Jej serce spętane przez raniący szept próbuje wyrwać się z piersi, jakby pierwsze chciało wskoczyć z pożerającą duszę bezkresną ciemność. Drobna postać rozkłada ręce na boki i z przerażeniem w okrągłych jak spodki zielonych oczach patrzy w dół.

"Wasze puste ściany
Kiedy podupadamy
Ograniczeni swoimi umysłami
Nie trwońcie czasu w trumnie dziś..."

Czerpnie haust powietrza, gwałtownie odchylając się do tyłu. Odwraca się na pięcie, a jej gołe stopy zaczynają wybijać cicho szybki rytm. Podłoże całe usłane białym puchem trzeszczy pod jej ciężarem, a ta, nie oglądając się, biegnie dalej. Z włosów powoli zsuwa się niebieska wstążka koloru nieba, po czym z wiatrem ucieka w przeciwną stronę do ruchu drobnej istoty. Nastolatka czuje, jak kosmyki rozwiewają się na wszystkie strony.
Zatrzymuje się gwałtownie i spogląda za siebie. Prędko zawraca i podąża za uciekającym skrawkiem materiału. Niemy krzyk wydobywa się z jej piersi, a twarz spowija grymas żalu.
Wyciąga dłoń przed siebie, jakby chciała dogonić malutką wirującą wstążeczkę.

"Bądź moim przyjacielem
Trzymaj mnie, okryj mnie ciepło
Obejmij mnie
Jestem mała
Jestem w potrzebie
Rozgrzej mnie
I oddychaj mną"

Jej podkrążone oczy patrzą przed siebie, nie zwracając uwagi na wirujący wokół niej świat. Pole widzenia ogranicza się tylko i wyłącznie do kawałku błękitu, fruwającego wśród białych płatków śniegu. Po jej alabastrowej cerze spływa jedna łza, potem kolejna i kolejna. Potykając się o własne nogi, brnie naprzód, nie zważając na odmarzniętą czerwoną skórę.
Nie zauważa kiedy traci grunt, kiedy pod jej stopami pojawia się żrąca czeluść. Ta sama, nad którą pochylała się zaledwie paręnaście minut temu. Jej ciało obraca się w powietrzu, dziewczyna spada plecami zwrócona do ziemi. Biała sukienka, w którą jest ubrana powiewa, natchniona przez zimowe powietrze.

"Nie chcę Twojej pomocy
Tym razem sama się uratuję
Możliwe, że zbudzę się chociaż raz
Nie dręczona codziennie pokonywaniem przez Ciebie
Wtedy, kiedy myślałam, że dosięgnęłam dna
Ponownie umieram"

Dziewczyna zamyka zielone oczy, a jej powieki szczelnie się zaciskają, nie pozwalając łzom zbierającym się pod nimi wypłynąć na wierzch. Ciało swobodnie leci w dół, przypominając lalkę. Młodej istotce ze strachu zaparło dech w piersiach, a jedyne co było słychać w głębokiej czerni to głośne bicie jej serca i świst powietrza. Po paru sekundach w otchłani roznosi się głośny huk i trzask.

"Łap mnie, gdy upadam
Powiedz, że tu jesteś i to już koniec
Rozmawiając z powietrzem
Nikogo tu nie ma i zapadam się
Ta prawda prowadzi mnie do obłędu
Wiem, że potrafię zakończyć ból
Jeżeli zechcę, by całkowicie odszedł
Jeżeli zechcę, by całkowicie odszedł"

Na dnie leży blada postać, a wokół niej rozpościera się pomarszczona biała szatą, powoli nasiąkająca czerwienią, rozlewającą się wokół ciała coraz większą plamą. Śnieżne powieki zasłaniają zielone oczy, a malinowe usta wykrzywiają się w nijakim uśmiechu. Jasne włosy wyłaniają się ze szkarłatu krwi.

I już po paru minutach w rozłożoną białą dłoń powoli wpada niebieska wstążka...
Arashi (21:17)

Ding Dong. [Acodine]

16 stycznia 2012

Przeczytałeś? Skomentuj, będzie mi bardzo miło. Prooszę.

Gdzie światła?
Ogromna arena pogrążona w ciemności. Krystaliczna struktura ciszy. Dyrygent zastygł ze wzniesioną ręką.
Zebraliśmy się tutaj...
Postać na samym środku sceny. Wyprostowana, oczekująca. Cóż znaczy niebieska krew, jeżeli nie widać Jej przez skórę?
By w tym, tak ważnym dniu...
Zamknij się, zamknij. Donośny, mocny ton obijał się wraz z echem o kamienne ściany. Tak wzniosły, tak uroczysty, tak.. Zamknij się!
Oznajmić całemu światu...
***
Ogromna scena. Jedyna, gdzie gra nawet loża szyderców. Zacisnęła zęby, zacisnęła pięści. Syczała, a ciemne słowa ociekały frustracją. Uniosła głowę. Rozłożyła skrzydła. Ogromne i jasne. Okazałe ramiona puchu, najeżone lotkami. Rozpościerały się metrami wokół niej. Dlaczego wciąż nie odleciała? Pętle strachu były zbyt mocne. - To twoja zwrotka, graj! - Odbiła się i zawirowała. Tańczyła po padole łez, usłanym przegniłymi deskami. Tylko gdzie podział się dubler? Od kogo dowiedzieć się, gdzie kończy się komedia, a zaczyna dramat?
Graj!
***
Strzykawka. Na wyciągnięcie ręki. Po co? Uniesiona w górę wprawiła promienie słońca w szaleństwo, obijające się błyskiem po oczach. Spuszczona znów w dół, długą paszczą w stronę skóry wprawiła w szaleństwo i innych.
Złota tarcza oblała się rumieńcem, w odezwie cały świat zaginął w otchłani czerwieni.
Szkarłatu?
Krwi.
Rdzawego atramentu, wylanego przez winnych, rozmazanego przez pióra istnienia.
Pióra... khekhe.
Lubię pióra, są trochę jak masło.. khekhe..
Ciężkie spojrzenie, wymowne westchnienie i odebrana strzykawka. Ale.. ale...
Narkotyk nieświadomości.. ach..
Są tu. Uciekaj!

***
Oddech nie był posłuszny. Rzęził w piersi i nie pozwalał biec szybciej. Chcę szybciej! Glany uderzały ciężko o żarzącą się ziemię. Paznokcie wbijały się we wnętrze dłoni. Jakie paznokcie? Jakie glany? To tętent kopyt. To z chrap ulatywały kłęby pary.
Ktoś dorównywał mi tępa. Wpatrzona w dal przed sobą spieszyłam ku celu, mimo to go dojrzałam.
- Przed czym uciekasz?! - Zapytał, spoglądając na mnie przez mgłę.
Nie miałam siły na odpowiedź. Nie mogłam zgubić taktu. Nie mogłam zawieść.
To nie ja uciekam.

I nie sama. Byli wszyscy. Ciągnąc za sobą szare wstęgi, materialne ogony ich dusz. Pęd bawił się popielatymi szarfami. Nie liczyło się nic, tylko cel. Szybciej!
Ja gonię.
***
Oznajmić całemu światu...
Kapłan? Sprawiedliwość? W snach miała inną twarz. Uniosła wysoko dłonie, sztylet który dzierżyła zdawał się nie pasować do ciemnego nieba w tle.
Dziś...
Poprawiła jakby uchwyt, jej palce zatańczyły. Wpatrywała się w ostrze, zupełnie jak ja. Ja patrzyłam jednak z dołu.
Teraz...
Na samym środku areny. Otoczona cierpkim zapachem zachwytu. Leżąc na okrągłym, kamiennym blacie. Pod wzniesionym sztyletem.
Już...
Szybki, krótki ruch. Ostry ból, ciało wygięte w łuk, krzyk uciekający między wargami. Uśmiech na ustach widowni. Strugi krwi cieknące po bladej skórze, kapiące z kamiennego blatu, kapiące po schodach. Szkarłat zasychający na dłoniach oprawczyni.
Nie! Nie byłam gotowa!
Wtedy wszystko stało się cichsze. Jedynie dudnienie nie ustało. Moja głowa opadła na bok, chyba po to, bym zobaczyła. Oni uciekli, nie poczekali na mnie. Dlaczego się zatrzymałam...? Miałam się nie zatrzymywać! Szarość spowiła arenę, widziałam już tylko ich. Coraz dalej. Pędzący w karkołomnym wyścigu, po przegniłych deskach sceny życia.


                      Życie : Ja
                       1 : 0









Acodine (00:06)

15 stycznia 2012

Koniec początku, początek końca, cz.III [Arashi]


Biegałam po niewielkiej polance ze śmiechem, goniona przez Atau.Czułam naprawdę ogromną radość, a uśmiech wcale nie był udawany. Nagle poczułam na sobie jego łapy i po chwili obydwoje leżeliśmy na zmarzniętej ziemi. Z wyszczerzonymi w uśmiechu kłami popatrzyłam na wilka.
- Dogoniłeś mnie- zaśmiałam się.
- Jak zwykle- odwzajemnił moje spojrzenie.
Po chwili milczenia w tej pozycji, Atau podniósł się, a ja za nim. Nie wierzyłam, że jestem z nim już ponad miesiąc. Każdy dzień mijał jak pięć minut. Byłam ciekawa, co dzieje się w stadzie. Wiedziałam jednak, że nie mogę tam teraz iść. Musiałam zostać tutaj. Z nim.
Powoli skierowaliśmy się na znaną mi już bardzo dobrze ścieżkę. Codziennie pokonywałam tę drogę kilka razy.
Z ledwo widocznym uśmiechem na pysku stawiałam chwiejnie kroki, idąc za moim towarzyszem. Patrzyłam błękitnymi ślepiami uważnie na każde drzewo, każdy krzew, ba, nawet każdy kamyk, który mijałam. Wszystko wydawało się wciąż inne. Nie wiem, ile razy dziennie tędy przechodziłam. Jednak zdążyłam już zauważać takie szczegóły jak nowy liść czy pąk na jednym z drzew, czy to, że któryś z kamyków leży metr dalej, zapewne popchnięty przez jakieś przebiegające zwierzę. Czuję wszystko. Każdą różnicę. Widzę, jak cienie się  poruszają, napędzane przez tchnienie wiatru.

Wszystko się zmienia. 
Nic nie pozostaje takie samo. 
Chociażby na chwilę.

Zwróciłam swe uważne spojrzenie na kościsty ogon należący do basiora. Wciąż nie wierzyłam w to, co się dzieje. Nie jestem sama. Są tacy jak ja. A właściwie to jest. Ten jeden, jedyny. Na mój pysk wpłynął nikły uśmiech, gdy tak na niego patrzyłam.

Kochasz go, Arashi.

Pokręciłam przecząco głową, jakby sama do siebie, spuszczając pysk. Nie mogłam go pokochać. Nie mogłam. I wciąż odrzucałam od siebie tę myśl, która tak bardzo mnie przerastała. Niedługo miałam wrócić do stada. Miałam go opuścić.

- Arashi, ty płaczesz?- te słowa wyrwały mnie z zamyślenia.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że po moich policzkach płynie kilka łez. Popatrzyłam na niego i pokręciłam głową.
- Nie... nie płaczę- powiedziałam cicho, odwracając wzrok.

Tak, płaczesz. Boisz się, Arashi. Boisz się, że go stracisz.

Czułam, jak głosy w mojej głowie stają się coraz głośniejsze. Czułam, jak uświadamiają mnie czegoś, czego powinnam sama już dawno się domyśleć. Ale nie. Ja tę myśl po prostu odrzucałam. Robiłam bariery wokół mojego umysłu, byle żeby jej nie dopuścić.

Nie czułam, gdy drżące łapy przestały mnie słuchać. Kiedy się zatrzymały. Stałam na zmarzniętej ziemi, wciąż się trzęsąc. Nie wiedziałam, kiedy on zjawił się obok mnie. Kiedy mnie przytulił i zaczął pocieszać. Nie słyszałam. Słowa zlewały się w niewyraźny bełkot, a obrazy rozlały się  w jedną, niewyraźną plamę.

Stchórzysz znowu?

Z mojego pyska wydało się przeciągłe wycie, pełne żalu i przerażenia. Mówili do mnie. Nie wiedziałam kto. Ale jego słowa trafiały prosto w środek duszy. Wypalały ją od środka. Nie miałam pojęcia, co się dzieje.

Moją klatką piersiową szarpnęła fala bólu. Dźwięki zlewały się coraz bardziej, jedyne co słyszałam wyraźnie to trzask kości i mój przeraźliwie szybki oddech.

To twój czas, Arashi.

Czułam szyderstwo w jego głosie, choć nie wiedziałam, kim jest. Znał mnie lepiej niż ja sama.

Świat zawirował. Poczułam silne uderzenie w bok, a następnie zimno na mojej skórze. Dławiłam się swoim własnym bólem, który wyginał moje ciało w łuk. Trzaski stawały się coraz głośniejsze. I jedyne, co było w stanie mnie utrzymać przy świadomości to niewyraźny głos wilka stojącego nade mną i próbującego jakoś mnie podnieść...

Nic nie pozostaje takie samo... nawet na moment...

Arashi 

To i tak tylko słowa... [Szera]

Chaos, chaos i jeszcze raz chaos...
__________________________________________

<podkład: Two Steps from Hell - After the Fall>


'-Tym razem umrze.
-Są ludzie, którzy muszą to zrobić, by dokończyć walkę.
-Walkę?
-Tak. Ta walka nazywa się życiem.'
~”Bleach”

Idę brzegiem plaży. Krok za krokiem. Woda delikatnie obmywa stopy, zacierając pozostawione na piasku odciski. W sekundzie nagle znika ślad, który był dowodem życia. Znika samo życie… Splatam dłonie za plecami i unoszę twarz ku słońcu. Wiatr szybko zaczesuje włosy na oczy. Jednak dalej idę, chociaż wzrok spowija cień. Kąciki ust unoszą się w bladym, smutnym uśmiechu.
Ślady giną tak szybko jak życie, uczucia, słowa. Co z tego, że złożę bezsensowne metafory, skoro będą to niczego niewarte słowa. Puste jak ja. Nic niewarte jak ja. Złudne i przemijające. Zatrzymuję się, a zimna woda muska delikatnie skórę. Po co iść, skoro nic po mnie nie zostanie? Upadam na kolana i przysiadam na piętach. Po co wracać, skoro tam i tak nic nie znajdę? Oplatam ramiona i opieram czoło o nogi. Po co trwać, skoro i tak byt nie jest niczego wart? Zamykam oczy, pozwalając by słona woda zmieszała się ze łzami. By owinęła moją postać i zabrała ją ze sobą. Utopiona w morzu własnych smutków i żalów. Czekając na ostatnie uderzenie serca. Nikt nie zauważy. Ślady zmyje woda. Czuję jak ból rozrywa klatkę, ale nie podnoszę się. Nie otwieram ust. Zaciskam mocniej zęby, dalej siedząc skulona. Powoli tonąc. Zamieniając się w zimną skałę. Kim właściwie jestem? Nie, nie kim, a czym. Siedzę tak w bezruchu, a w środku rzucam się na wszystkie strony. Wyrwać się. Zostawić wszystko. Pozwolić sobie zwariować, nie zwracają uwagi co dalej. Więc? Dlaczego dalej leżę, użalając się nad sobą? Dlaczego..
Nieważne…
Zresztą…
I tak to tylko słowa…


Szera (21:37)

14 stycznia 2012

Zapomniane słowa. [Szera]

14 stycznia 2012

Niestety podkład niezbyt pasuje, ale nie znalazłam innego.
Moje stare opowiadanie.
________________________________________
<podkład: Two Steps From Hell - Forces of Destiny>

Podążam ścieżką, którą sama sobie zapisałam. Bez nadziei. Z pustką.
Nie, nie, nie… To już było. Zaczniemy inaczej.
Życie już tak ma, że nie zabija od razu, a odbiera kawałek po kawałku, by zadać jak najwięcej cierpienia. By dokonać brutalnej selekcji, wyłonić tych, których nadzieje zostały pogrzebane…
Dobra, ale co dalej?
A my tylko możemy podjąć próbę pokonania tego lub pozostać na straconej pozycji.
Nie, to również było…
Czekaj, spróbuję inaczej.
A ja spuszczam wzrok. Podjęłam próbę, lecz przegrałam, poddałam się. Wycofałam się w cień, by odstąpić miejsca tym, którzy potrafią zawalczyć. Ten świat nie został stworzony dla mnie, a uczucie przerażenia nadal mnie powstrzymuje? Dlaczego?
Stop. Znów się powtarzasz.
Więc czego nie było?! Było wszystko. Nie potrafię w inny sposób już tego opisać. Słowa powtarzają się, tworząc chaotyczną mieszaninę. To co było pozostało. Nic się nie zmieniło. Tkwię cały czas w tym samym punkcie. Nie jestem w stanie już nic z siebie wydobyć, gdyż już nic we mnie nie ma! Jestem bezużytecznym fragmentem życia, którego ktoś zapomniał wymazać. Więc po co ja się męczę, aby opisać coś, czego tak naprawdę nie ma?
Nie wiem.
Właśnie. Jestem przemijającym wspomnieniem, które było zbyt wiele razy odtwarzane i straciło swoją wartość. Umarło zanim do końca się narodziło. Powstało by odejść w ciszy, a nie przypominać o sobie.
Więc dlaczego to robisz?
Bo chciałam udowodnić, że jestem coś warta. Spróbować ten ostatni raz. Ale jak zwykle zawiodłam.
Spróbuj odkryć swoje uczucia, może się uda.
Nie. Ja jestem wypranym z uczuć wrakiem. Staram się znaleźć swoje miejsce, ale zawsze pozostaję niedopasowanym elementem układanki. Zapasową kartą, która jest odzwierciedleniem prawdziwej, a zarazem oszukaną podróbką. Jestem imitacją życia. Może ranię innych tylko po to, by udowodnić, że uczucia istnieją na tym świecie? Aby samą siebie przekonać, że kiedyś też je posiadałam? Że dopiero teraz stałam się tym czym jestem?
Wiesz, że tak nie jest.
A jak jest? Powiesz mi teraz, że będzie dobrze? Wiesz, że Cię wyśmieje. Nigdy nie jest dobrze. Są tylko ludzie, którzy akceptują taki stan rzeczy i się do niego przystosowują i są tacy, którzy nie mają na tyle siły.
A ty do których należysz?
Do ludzi na straconej pozycji. Do ludzi, którzy kiedyś posiadali swój sen i go bezpowrotnie zmienili, przeceniając swoje możliwości. Do tych, którzy upadają i nie są zdolni wstać. Do tych, którzy nie potrafią nic innego niż tylko płakać, mimo, że nie wiedzą czym są uczucia. Do ludzi, którzy kiedyś patrzyli na życie przez różowe okulary, ale wyrzucili je w szarość przeszłości. Ale to już wiesz. Znów się powtarzam…
A żałujesz, że je wyrzuciłaś? Żałujesz, że poznałaś prawdę?
Nie… Nie żałuję, że ściągnęłam z oczu zafarbowaną na wesołe barwy błonę, która przyćmiewała prawdę.
Więc czego żałujesz?
Swojej słabości. Słabości, której nie pokonałam i nie pokonam.
Chcesz to zakończyć? Chcesz w końcu…? Czego właściwie chcesz?
Końca…

It's last call, last song, last dance
'Cause I can't get you back, can't get a second chance...*
____________________________
*Skillet– Don’t Wake Me
Tak, nie ma to jak gadać ze sobą....
Szera (14:43)

10 stycznia 2012

It's to cold outside for angels to die. [Tin]

10 stycznia 2012

[Przed przeczytaniem fajnie by było, gdybyście przeczytali tekst tej piosenki, bo właśnie nią się zainspirowałam. Można przy niej nawet czytać. http://www.tekstowo.pl/piosenka,birdy,the_a_team.html]

Została obudzona przez zimne światło słońca schowanego za chmurami. Powoli podniosła ciężkie powieki i dźwignęła się z kanapy. Jak to się stało, że zasnęła? Nie była pewna. Ściany dookoła pokryte obdartymi tapetami biły chłodem tak bardzo, że nawet ciepły koc nie zapewniał ochrony przed lodowatą stroną zimy. Czarnowłosa dziewczyna ruszyła do drugiego pokoju pocierając dłońmi zaspane oczy. W całym mieszkaniu umieszczonym na pierwszym piętrze budynku mieszkalnego były tylko dwa pokoje. Dwa obdarte, zniszczone, zimne i biedne pokoje, w których nikt – nawet Angie i jej syn Andy nie chcieli siedzieć. Dziewczyna podeszła do drzwi i stanęła w przejściu. Zawoławszy kilkuletniego chłopca włożyła na niego zdarte buty i kurtkę z kilkoma małymi dziurami. Nie mogła poradzić nic na to, że nie było jej stać na nową. Wsunęła czapkę na głowę i wyszła z mieszkania na przerażającą wręcz klatkę schodową zamykając za sobą drzwi. Oboje zeszli na sam dół, na podwórko. Powoli zaczynało się ściemniać, choć była dopiero 16 godzina dni były zbyt krótkie na cokolwiek. Zima była w tym roku bardzo mroźna. Chłód doskwierał zarówno młodej matce jak i jej dziecku, a wszechobecny śnieg zatrzymywał się we włosach dziewczyny by za chwilę stopnieć wśród czarnych kosmyków. Andy szedł dzielnie obok rodzicielki co jakiś czas potykając się. Angie złapała go za rękę idąc wśród starych bloków i małych sklepików, z których wychodzili upici mężczyźni. Dziewczyna nienawidziła ich, byli jak jeden z jej najgorszych koszmarów, gdy podchodzili i zaczynali się uczepiać jak rzep psiego ogona. Na szczęście dziś trzymali się z daleka. Biały puch skwierczał pod ich stopami co wyraźnie bawiło małego chłopca. Wreszcie doszli do swojego celu. Spory dom handlowy stał kilkanaście minut drogi od mieszkania Angie i Andiego. Tylko kilka pomieszczeń w nim było wykorzystanych, reszta była bez szyb, a te, które służyły komuś były przeważnie przykrywką dla magazynów narkomańskich. Czarnowłosa usiadła na jednej z ławek umieszczonych po drugiej stronie pustej ulicy i posadziła synka obok siebie. Otuliła go mocniej kurtką i rozejrzała się dookoła. Na ławce obok również siedziała dziewczyna, zdecydowanie brzydsza od An, ale wyglądała na miłą. Prawdopodobnie siedziała tam w tym samym celu co matka chłopczyka. Obie dziewczyny uśmiechnęły się do siebie jakby tym ciepłym uśmiechem chcąc ogrzać się wzajemnie, po czym w zasięgu ich wzroku pojawił się jakiś mężczyzna. Niski, chudy, z brązowymi włosami. Miał na sobie trochę za dużą skórzaną kurtkę i trzymał ręce w jej kieszeniach. Zastanawiał się chwilę, do której z dziewczyn ma podejść. Angie błagała w duchu, by wybrał tą drugą, jednak szybko zganiła się. Ma zrobić to dla niego, dla Andiego. Muszą żyć, muszą... Chudzielec ostatecznie podszedł do niej i uśmiechnął się wrednie.
-Ile masz lat?-zapytał chłodno.
-Dwadzieścia dwa.-odpowiedziała zgodnie z prawdą, starając się powstrzymać drżenie głosu.
-A to co? Twój bachor?-wskazał na chłopca, który nawet nie zareagował. Próbował tylko złapać na język płatki śniegu wyraźnie widoczne w świetle ulicznej latarni.
-Nie, to mój młodszy brat.-skłamała.
-Okej, mała. Idziemy.-ruszył przez przejście nakazując dziewczynie gestem ręki, by poszła za nim.

Znaleźli się w końcu w małej piwnicy. An podeszła do synka i nakazała mu zaczekać przed drzwiami, tak też zrobił. Uśmiechnęła się do niego lekko, jednak gdy wróciła do pomieszczenia ogarnął ją strach i panika. Tak strasznie nie chciała, tak strasznie pragnęła być teraz w jakimś ciepłym i przytulnym miejscu bez tego przerażającego mężczyzny. Jednak nic nie mogła zrobić. Zbyt długo szukała pracy bez skutku, a bezradność sprowadziła ją na samo dno. Zacisnęła powieki, gdy facet podszedł do niej i rzucił ją na ziemię, poczuła ostry ból czaszki i straciła przytomność. Na całe szczęście.

Obudziły ją hałasy, szybko otworzyła oczy z myślą o Andym. Jednak to co zobaczyła zdziwiło ją tak bardzo, że oniemiała. Stał tam ON. On tam był i odsunął od niej strasznego faceta dając mu ostrego kopniaka w brzuch. Nadal byli w piwnicy, jednak było w niej jakoś cieplej, jakby czuła JEGO ciepło pomimo kilkumetrowego dystansu, który ich dzielił. Tak ciepło. Jej syn podszedł do NIEGO, gdy było już po wszystkim.
-Tata?
-Tak. To ja.
ON uśmiechnął się lekko i wszyscy razem poszli do domu. Tacy szczęśliwi swoją wzajemną obecnością. Poszli spać w domu. Angie obudziła się rano czując jego ciepło obok siebie, bliskość. Tak, że wszystko było kolorowe.

An otworzyła opuchnięte powieki i poczuła bardzo ostry ból głowy pozostały po upadku. Zaschnięte łzy na policzkach były mocno wyczuwalne, a nad dziewczyną stał mały chłopiec wpatrujący się w nią, leżącą na podłodze w piwnicy. Od utraty przytomności mogło minąć najwyżej kilka godzin. Mimowolnie znów zaczęła płakać, nie mogła już powstrzymać łez, nie dziś, gdy ten sen był tak realny. Błagała by wrócił, by jej już nie zostawiał, by nie pozwolił synowi dorastać bez ojca. Ona sama jest za młoda na bycie matką. Ale nic nie poradzi. Podniosła pięć dolarów leżących na jej brzuchu, tylko pięć. Wstała chwiejnie i wyszła z budynku ciągnąc syna za rękę.
-Chodź Andy, kupimy Ci nowe ubranie jeśli starczy nam pieniędzy. Oszczędzałam dla Ciebie. Teraz jest za zimno nawet, by anioły latały.
By anioły umierały.
Tin (16:28)

7 stycznia 2012

Znajdź różnicę, dziecko. [Tin]

06 stycznia 2012

Jak zwykle, gdy słońce zachodziło i rozświetlało małe chmurki ostatnimi, jasnymi promieniami ja szłam w stronę klifu. Stawiałam krok za krokiem by dojść do miejsca, które stało się moją prawdziwą oazą. To małe urwisko chowało w sobie wszystkie moje wspomnienia, radości, smutki. Fale rytmicznie rozbijające się o skały słuchały każdego mojego słowa i można było powiedzieć, że cała ta góra jest moim osobistym pamiętnikiem. Co kilka kroków przyspieszłam, później znów zwalniałam. Nikt nie mógł przewidzieć tego gdzie postanie moja stopa za kilka chwil, nawet ja. Szłam nierówno, tak jak lubiłam. Chłodny styczniowy wiatr owiewał mi twarz i szarpał pojedyncze kosmyki moich włosów, które wydostały się z wysoko splecionego kucyka. Na swojej drodze często spotykałam ludzi, niby różnych, a jednak większość z nich była wystylizowana na tym samym schemacie. Rude włosy. Wszyscy kochają rude włosy, nawet ja. Ale tylko jeśli są naturalne. Nie miałam pojęcia dlaczego, gdy przechodziła obok mnie dziewczyna z wyraźnie farbowanymi na rudo włosami miałam ochotę przyspieszyć kroku by jak najszybciej zniknęła z pola mojego widzenia. Zapewne dlatego, że teraz większość osób się farbowała. Darzyłam ogromną sympatią osoby, które nie podpadały schematom takim jak 'moda'. Moda jest jedna, jeśli każdy się do niej stosuje to wszyscy są tacy sami. Inny schemat: 'Jestem dziwna' powiedziała mi ostatnio przyjaciółka. Z trudem powstrzymałam się od wywodów na temat tego, że każdy jest dziwny, inny, nienormalny i to nic złego. Bo nie ma czegoś takiego jak norma. Norma to jednolitość, jednolitość to nuda, a nuda to zło. Tak sobie teraz myślałam idąc dalej. Ludzie muszą być różni, inaczej świat traci sens. W końcu doszłam nad klif starając się nie myśleć dłużej o rzeczach niezbyt przyjemnych zaczęłam wpatrywać się w fale, wsłuchiwać w ich szum i wymyślać słowa do melodii, którą nuciły.

[Nie chciałam tym nikogo obrazic, to tylko moje wywody po tym, jak 2/3 dziewczyn w szkole przefarbowała się na rudo.Nic mi do tego, ale i tak kliknę 'Publikuj'.]
Ti styn (22:03)

5 stycznia 2012

Ile można udawać normalną... [Szera]

05 stycznia 2012

Tak jest krótkie i prawdopodobnie jeszcze zmienię to opowiadanie... 
_________________________________________________
<podkład: Epic Score - I Have a Story>

Siedzę na skarpie, opierając brodę o kolana podkurczonych nóg. Zaplotłam ręce, kładąc dłonie na ramionach i przekrzywiając lekko głowę.Wzięłam głęboki oddech, gdy wiatr zawiał, unosząc pukle czarnych włosów w melancholijnym, a zarazem radosnym tańcu sprzeczności. Ona chwilowo zagościła w moim sercu. Czułam się tak obco w tym świecie… A niby wszystko było jak dawniej. Ta sama pustka, ta sama biała sukienka i ten sam wyraz twarzy. Niby wszystko pozostało bez zmian, ale zarazem nic już nie było takie samo. Nagle obok mnie przelatują zdjęcia. Wyciągam dłonie, aby je pochwycić. Niektóre uciekają, wyślizgując się zręcznie, a reszta opada tworząc na zimnych skałach wokół mnie mały stosik. Chwytam je smukłymi palcami i przeglądam spokojnie. Jedno po drugim. Każde nosi w sobie inną historię, która ulatuje w przestrzeń pamięci lub zapomnienia. Rzucam je nieświadomie w jedną z przepaści, aby móc dostrzec kolejną zapisaną minutę życia, kolejny krok w życiu. Nagle jednak obrazy się zmieniają. Fotografie dalej pozostają kolorowe, lecz w moich oczach blakną. Wypuszczam je z drżących palców, ale nie odlatują. Wracają, wbijając się w klatkę, znów plamiąc sukienkę szkarłatnym odcieniem. Unoszę głowę, zamykając powieki. Odwracam się spokojnie, czując na policzkach łzy. Nagle z mojego gardła wyrywa się krzyk. Jęk bólu. Chwieję się, stając na palcach. W myślach przeskakują kolejne obrazy, spychające mnie powoli w pustkę, rozciągającą się pod skarpą. A z gardła nadal wydobywa się krzyk. Przeraźliwy krzyk, błagający o przebaczenie. Nie mam siły opierać się więcej. Nagle zawisam nad skałami, uderzona przez podmuch zimnego wiatru, który wywołuje gęsią skórkę na ciele. Zamykam usta, a z oczu płynął kolejne łzy.
Chcę się odchylić do tyłu.
Chcę to poczuć.
Oddać się szaleństwu.
Zapomnieć o całym życiu.
Bo ile można udawać normalną…

Szera (23:29)

'They're screaming out my name!' [Imloth]

05 stycznia 2012

     "So now I know I'm crazy, I feel there's no more pain.
     The voices call out to me, they're screaming out my name!"
     ~ Brokencyde "Schizophrenia"
     W ich ustach rozbrzmiewa me psychodeliczne imię. Bawią się mną, plugawiąc jego wydźwięk swą czarną krwią. Jest cicho, powietrze drga niespokojnie, w sercu nikły lęk. Chciałabym zapomnieć... Niewykonalne.
     Odejdźcie, zostawcie mnie w spokoju. Czego chcecie?! Kulę się w kącie obrzydliwego, czystego pokoju. Pedantycznie lśniącego w laboratoryjnych lampach. Ich nieustające, przeciągłe warkotanie brzmi jak warczenie psa, albo brzęczenie os. Obcy ludzie krążą wokół mnie każdego dnia, potem znikają, a ja znów zostaję sama w tym więzieniu z gładkich płytek. Nie ma okien, nie ma drzwi... Nie, są tylko jedne. Bez klamki.
     Odrzuca mnie ta obrzydliwa czystość ścian psychiatrycznego pokoju. Dlaczego zawsze są białe, nie czarne? Ciemność uspokaja. Oni myślą, że ta kująca w oczy biel odstraszy Je. Głosy. Mylą się.
     Ich szepty, słowa, krzyki... Przeraźliwy potępieńczy wrzask i skrzek, skwierczenie niematerialnych ciał, jakby stanęły w ogniu. On je pochłania od środka, karmią się moim strachem i bólem, raz za razem uderzając moim sercem o nicość, pustkę. Czuję, że zaraz zwariuję! Ale to się nie stanie. Ja już jestem szalona.
     Niczym obłok czarnego dymu, wirują nade mną, skrzecząc me psychodeliczne imię. Bawią się mną, oblewają czarną krwią. Z moich ust wydarł się przeraźliwy wrzask. Chcę stąd uciec! Otwórzcie drzwi!
     Na kolanach, z włosami opadającymi na twarz, ubrana w biały, psychiatryczny kaftan, idę do drzwi. Ale One łapią mnie za nogi, za ręce, wyszarpują mi włosy. Krzyczę, a mój głos przypomina potępieńcze wycie. Upadam, lecz nie mogę wstać, nie pozwalają mi. Raz za razem ranią mnie, unosząc się nad mym ciałem. Ich puste, czerwone ślepia z pionowymi źrenicami i kły, ociekające mą szkarłatną krwią.
     Czołgam się, choć moje ciało mocno krwawi, krzyczę: pomocy! Ale nikt się nie zjawia, nikt nie otwiera białych drzwi. Uderzam w nie, błagam, aby mnie uwolniono. Na darmo. Opieram się o ścianę z idealnych kafelków, zsuwam się po niej, a one przypływają do mnie, by zadawać kolejny ból. Zaraz zwariuję! Ale to się nie stanie.
     Ja już jestem szalona.
     Nagle otworzyły się wysokie drzwi, jaskrawe światło wpadło do pedantycznie obrzydliwego pokoju psychiatrycznego. Uciekły, odleciały, wsiąkły w ściany, które są przepełnione ich wrzaskiem, ich krzykiem. Słyszę głos i sama krzyczę. Niech zostawią mnie w spokoju!
     - Siostro! Trzeba podać pacjentce kolejną dawkę leku. Numer trzydzieści sześć. Tak, to ta z zaawansowaną schizofrenią.
     Znów przyszli, by podać mi te obrzydliwe kapsułki z trucizną. Myślą, że mi pomogą. Mylą się. Znów są ludzie wokół mnie, nie potrafię zrozumieć żadnego słowa, patrzą na mnie. Potem wyszli, zamykając za sobą białe drzwi i gasząc światło. Pozostaję sama w ciemności, w powietrzu unosi się tylko cisza. Jestem sama, dopóki lek działa.
     Ale potem one wrócą. Wiem, że wrócą...
     Będą chłeptać moją krew, wymawiać me psychodeliczne imię. Plugawiąc je swą czarną krwią. Ludzie mówią, że jestem chora. Ale to nieprawda. Przecież nie jestem szalona...
Imloth (15:53)