Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

28 lutego 2013

Hilarem, cz. 3 [Baru Saya]

Wzrok mój i ojca. Patrzeliśmy na siebie w milczeniu.
- Wyjdź - usłyszałem jego głos.
- Co proszę? - nie bardzo wiedziałem o co mu chodzi.
- Wyjdź, muszę porozmawiać z twoją matką - dodał szybko, nadal na mnie patrząc.
- Idź do An. - chwilową ciszę przerwał głos matki - Chyba macie sobie nieco do wyjaśnienia - uśmiechnęła się delikatnie. An? Pewnie chodziło o Angel, westchnąłem cicho i ruszyłem ku wyjściu z jaskini. Czułem jak ojciec odprowadza mnie tym swoim niecodziennym wzrokiem. 
Nie planowałem iść do tej całej An, nie w smak były mi rozmowy z płcią przeciwną, zwykle nie wiedziałem jak zacząć. Początek chyba zawsze sprawiał mi problemy. Ruszyłem przed siebie, wyczułem woń wody, lekko spragniony udałem się w jej kierunku. Nie wiem czy to przeznaczenie, czy pech, ale i ona udała się na brzegi tutejszego jeziora. Zauważyłem ją dosyć późno, wybiegła z zarośli. Chcąc nie chcąc musiałem przyznać, że widok był niecodzienny. Dookoła jej szaro-błękitnej sierści unosiły się jakby smugi czegoś ... no właśnie. Czego? Spojrzałem za nią. Zwolniła nieco i zatrzymała się przed samą taflą wody, usiadła. Ciekawość. To chyba jedna z kolejnych moich cech. To ona skierowała moje łapy w stronę wilczycy, zatrzymałem się kawałek za nią.
- Co to? - zapytałem prosto z mostu. Odwróciła łeb wyraźnie zmieszana. Nic nie odpowiedziała, spojrzała tylko w taflę wody. Rozejrzałem się dookoła i przybliżyłem do niej. Chrząknąłem. - Co to? - powtórzyłem pytanie, ale i teraz nie usłyszałem odpowiedzi. Hmm... Gdybym miał ręce to podrapałbym się w takiej chwili po głowie. Ale co tam, usiadłem obok niej, spojrzałem na sierść wilczycy. - Co to? - przechyliłem łeb na bok i patrzyłem na nią. Usłyszałem cichy chichot, a zaraz po tym zobaczyłem na jej pysku lekki uśmiech, który powiększał się coraz bardziej. Zgłupiałem, ale dla niepoznaki po prostu się uśmiechnąłem. 
- Nie wiem o co chodzi, nie wiem czemu mnie nie pamiętasz, ale ja pamiętam ciebie bardzo dobrze - uśmiechnęła się i spojrzała na mnie, miała bardzo ładne oczy - i widzę, że nadal nie zdajesz sobie sprawy jak pocieszny jesteś - uśmiechnęła się szerzej. Wzruszyłem barkami.
- Możliwe - uśmiechałem się nadal, ale przysunąłem nieco niżej - Ale to nadal nie wyjaśnia co lata dookoła ciebie - zaciekawiony przyglądałem się wędrującym po jej sierści pasmom błękitu. Po jej minie stwierdziłem, że chyba spodziewała się nieco innej odpowiedzi, ale jednak utrzymywała uśmiech.
- Powietrze. Nic nie pamiętasz? - zmrużyła lekko oczy.
- Skoro już pytasz to kompletnie nic, podpadła mnie amnezja - zdziwiła się jeszcze bardziej. - Dlaczego dookoła ciebie unosi się powietrze i czemu je widzę? - zapytałem szybko, żeby w jej głowie nie namalowały się jakieś pytania. Zaśmiała się lekko.
- Ty masz zdolność upodobnienia do roślin, a ja zdolności powietrzne - z uśmiechem wstała, cofnęła się nieco i z rozbiegu wyskoczyła w górę, wiatr poniósł ją dużo dalej niż zwykłego wilka, unosiła się niczym płatek białego kwiatu opadającego powoli na ziemię. Wyglądało to niezwykle zjawiskowo, uroku dodawały obłoczki powietrza krążące, teraz szybciej, przy jej sierści. Uśmiechnąłem się zachwycony tym widokiem. Wilczyca wylądowała blisko mnie i usiadła.
- Ślicznie wyglądałaś - posłałem jej ciepły uśmiech, chyba troszkę się speszyła. Wtedy dotarło do mnie jak bardzo pasuje jej to imię.
- Jak zwykle szczery i bezpośredni - uśmiechnęła się, jednak wydawało mi się, że chciała ukryć ten uśmiech.
- Skąd wiesz, że jak zwykle? - ponownie przekręciłem łeb na bok i patrzyłem na nią zaciekawiony.
- Byłam twoją dziewczyną Hil - spojrzała na mnie smutno. Poczułem lekkie ukłucie w środku, nie podobało mi się to uczucie, ale jak zwykle nie miałem pojęcia jak ono się zwie. Milczeliśmy chwilę.
- Skoro ją byłaś... - odezwałem się naglę i spojrzałem na nią - skoro ja byłaś to może trochę mi opowiesz? - wypaliłem nagle.
- Opowiesz? - zmieszana spojrzała na mnie.
- No tak, może i ty pomożesz mi odkryć rąbek tajemnicy? - uśmiechnąłem się.
- No nie wiem - spojrzała smutno w ziemię.
- Proszę, chciałbym wiedzieć jak ty mnie widziałaś, nie tylko rodzice - dodałem bardziej do siebie.
- Dobrze... Opowiem ci, ale to może trochę boleć - westchnęła.
- Boleć? 
- Nie ciebie Hil, nie ciebie... - dodała z delikatnym uśmiechem.
CDN.

Kolejne foto dla pobudzenia wyobraźni: Angel

21 lutego 2013

Jedyny Słuszny Pan #3 [BlackHollow]

21 lutego 2013

Jedyny Słuszny Pan #3

Szkarada, jak co wieczoru udawała się na polowanie. Tak, polowanie. Pomimo tego, że kopytne gustują raczej we wszelkiego rodzaju roślinach, ona była wszystkożerna. Z biegiem lat utworzyła sobie taki jadłospis, bo gdzież zimą znaleźć zapasy 'zielonego'? Nie miała w zwyczaju przechowywać pożywienia, toteż szukała sikorek, kawek, a nawet sów.
Biegając tak po lesie w poszukiwaniu ptactwa natknęła się na miejsce ceremonii upamiętniającą Kitsune. Cicho i ponuro. Szara mgła spowiła otoczenie. Jednakże szkapa dostrzegła coś, co pomimo mroku wyróżniało się na śniegu. Chcąc przyjrzeć się tajemniczemu przedmiotowi podkłusowała doń. Nieufność nawet do rzeczy martwych kazała jej się zatrzymać na półtora metra od celu. Schyliła łeb i powoli zaczęła się zbliżać. W końcu była na tyle blisko, że mogła dotknąć tejże rzeczy chrapami. Materiał, a na nim ludzki zapach. Ludzkie dziecię. Zerknęła na ślady za kocem. Stopy, a obok towarzyszące ślady łap lisich i kocich. Szybko zapomniała o głodzie, była całkowicie zdezorientowana. Co człowiek robił na terenie Stada Nocy? Jeszcze tak młodego wieku. Mgła wydawała się gęstnieć, nie czekając ruszyła przed siebie galopem.

***
Będąc już nieopodal jaskini, ludzki zapach wydawał jej się natężać. Czyżby ktoś faktycznie zechciał się zaopiekować człowieczym stworzeniem? Przyspieszyła, mimo iż nienawidziła ludzi, za to co jej zrobili, ciekawa była, czy węch i wzrok jej nie omylił.
Zauważyła już płomień i zarys postaci przed nim zgromadzonych. Przeszła do kłusa, śnieg wymuszał unoszenie jej kościstych nóg nienaturalnie wysoko. Takim też tempem wbiegła do jaskini. Stukot jej kopyt spowodował zebranie na sobie wszystkich par oczu. Zatrzymała się i przeszywając każdego wzrokiem szukała tego, co wydawało jej się dziwne. I znalazła. Wbiła wzrok na otuloną w skóry dziewczynkę. Fuknęła znacznie się cofając. Usłyszała znajomy chichot Error. -Czy ty naprawdę myślisz, że taka mała istota mogłaby Ci coś zrobić? -lisica spojrzała na widocznie wystraszoną szkapę. -Skądże to małe ustrojstwo się tu wzięło? Ślady z miejsca pochówku Kitsune mnie tu przywlokły. -niepewnym głosem skierowała pytanie do Rudej. Ta jednak nie odpowiedziała. -Czyli się nie dowiem? -uniosła łeb i już z widocznie mniej wystraszonym wzrokiem spojrzała na lisicę. Error kiwnęła przecząco głową. -Przynajmniej na razie.
Niezadowolona z odpowiedzi Rudej ułożyła się przy ognisku odwracając od niego całkowicie łeb. Różne myśli zaprzątały jej umysł, jednak chyba najbardziej ta, że nie nasyciła dzisiaj swego żołądka. Z kaprysem na pysku oparła łeb o skalną posadzkę i przymknęła oczy. Nie na długo, gdyż wyczuła na sobie czyiś wzrok. Niezadowolona z tego faktu, że ktoś ją bacznie obserwuje otworzyła ślepia. Zdążyła zauważyć chowającą się w okrycie młodą damę. Prychnęła pod jej adresem. -Chyba nie masz zamiaru wystraszyć naszego gościa, BlackHollow? -usłyszała znajomy głos hybrydy wilka i smoka. Przeniosła wyraźnie niezadowolony wzrok na Setha, jednak nie odpowiedziała. -Dobrze by było gdybyś się w końcu na coś przydała, rusz upolować jakieś strawne dla niej ptactwo. Dziewczę pewnie jest głodne. Zjadła tylko jeden gęsi udziec. -wyraźnie poddenerwowana szkapa wstała na polecenie Setha, jeszcze raz spojrzała na wystraszone dziecię i wyszła z jaskini, aby zaszyć się w mroku lasu i znaleźć jakąś zwierzynę.




__________________________________________________________________
Kto wymyślił, żeby koń pisał opowiadanie, macie efekty, zepsułam wam zabawę. XD
Musicie wybaczyć mi wszelkie błędy stylistyczne, ortograficzne, interpunkcyjne, bo ostatnio nawet na lekcjach j. polskiego ledwo czego idzie się dowiedzieć.
A, no i książek też nie czytam, więc ciężko o plastyczny język użyty w opowiadaniu.

Tak, tak. Nic nie wniosłam do fabuły, bo wolę, żeby zrobiła to osoba o większej wyobraźni.
Więc ode mnie to tyle.

Aha i jeszcze jedno. Miało być ładnie, ale nie będzie, bo tablet posłuszeństwa odmówił ((: Tak to bym wam ilustracje nabazgrała.

15 lutego 2013

Dziewięćdziesiąt trzy dni #3 [Seth]

Ktoś kiedyś opowiadał historię o pustelniku z gór, który miał moc i potęgę, by wyciągać z opętanych wszelkiego złego ducha, który na zawsze znikał i więcej nie nękał nikogo. Opowiadali, a coraz to więcej przychodziło, by się upewnić, że żaden demon nie pląta się wśród ich własnych myśli.

Ale z czasem nie wracali.

Nazywano go tak, jak kto chciał. Pustelnik, Podróżnik, Niemowa, Mrok, nieważne. Osnuty wśród ciemnych pnączy ciemnego lasu, gdzieś, gdzie ani jeden promień złotego słońca nie docierał ani o wschodzie, ani za dnia, ani jego schyłku. Drogę do niego wskazywali ci, którzy od niego wracali.

Dlatego tak wielu nie wiedziało, gdzie iść. Nie było nikogo, kto by wskazał ścieżkę przez gnijące ścierwo lasu, którego elementem stał się Pustelnik, Podróżnik, Niemowa.

Już nie jest tym, który miał spłonąć wraz z matką, ani ten, którego mieli oddać śmierci, by nie wyjawił żadnego sekretu. Przebolał to wszystko, mimo, że nie pamiętał, by kiedykolwiek te zdarzenia miały miejsce.
Okrutny świat, który nie pozwala pamiętać.

Jak instynkt przetrwania - Wybierał któreś z Dusz w jednym ciele, by się pożywić. Jednym razem trafiał w Demona - innym chybiał. Tragiczne konsekwencje niewprawnego oka.

Napiętnowany przez los, którego sobie nie życzył, kolejny raz zapominając o tym, kim był, ruszył w dalszą drogę jako ktoś, kogo nie znał. To pewnie postać tragiczna, jednak nie wzbudza niczyjego współczucia...

Złodziej Dusz.

Po dziewięćdziesięciu i jednym dniu wybudził się wreszcie. Nie jako jeden z dziewięćdziesięciu trzech, a jako ten, którym się narodził. Ubiegł się, by jego skrucha dosięgła Dusz, które niesłusznie zabił, a które pożarł i posiadł na własność w sobie.

13 lutego 2013

"Who will tell the sotry of your life?" Cz.2 [Raksha Morte]

 Wiatr delikatnie wygrywał swą melodię, porywając do tańca zielone liście i niosąc ze sobą muzykę lasu.  Ptaki świergotały w koronach drzew, a zwierzęta przechadzały się po zielonych łąkach i sobie tylko znanych ścieżkach.  Ogromny, mieniący się w blasku słońca las, szumiał nieśmiało, jakby chcąc dołączyć się do melodii wygrywanej przez wiatr. Gdzieś w jego głębi płynął bystry potok, śpiewając swą własną piosenkę i dając ukojenie dwóm podróżnym.
 Mrok powoli ogarniał świat, kiedy słońce powoli zachodziło by ustąpić miejsca księżycowi. Białe rumaki potrząsnęły łbami, jakby słysząc coś niepokojącego, mimo iż las wokół nich był spokojny i cichy, a zwierzęta już z rzadka pokazywały się podróżnym.
 Akallabeth rozejrzała się, czując wokół dziwne napięcie, wydawało jej się, że przyroda zamarła, czekając na bardzo ważne wydarzenie. Spojrzała na chłopaka, który również rozglądał się wokół, nie wiedząc dokładnie co się dzieje.
  - Czujesz to? – zapytała drżącym głosem, jakby udzieliła jej się atmosfera oczekiwania.
  - Nie, nic nie czu… - Więcej nie usłyszała, bo wtem po ich prawej stronie coś zaszeleściło, a z korony wysokiego drzewa dobyło się ciche warknięcie.
 Dziewczyna z bijącym sercem odwróciła głowę i dojrzała jarzące się zielono ślepia ogromnego kota. Jego czarna sylwetka częściowo wydawała się rozmazywać pośród mroków wieczora, ale równocześnie wydawała się nad zwyczaj potężna, a białe kły lśniły złowieszczo. Między czarną panterą schowaną w gałęziach drzew a nieruchomą sylwetką białowłosej nie było żadnej przeszkody, kot z łatwością mógłby ją zabić. Akallabeth z fascynacją przyglądała się smukłej sylwetce i tym niezwykłym oczom, które zdawały się rozumieć wszystkie jej myśli, bardziej ludzkie niźli zwierzęce. Wtem, w chwili gdy napięcie już sięgało punktu krytycznego, gdy miało się rozstrzygnąć, co zrobi wielki kot, ten zniknął. Rozpłynął się w mroku. Ogromne zwierze zniknęło pomiędzy drzewami, pozostawiając po sobie tylko uczucie niedawnej grozy. Alcarin spojrzał na nieruchomą dziewczynę, nie mając pojęcia co spowodowało jej nagłe zatrzymanie. Białowłosa sama nie wiedziała co się stało, jednak niemal z żalem spoglądała w miejsce zniknięcia kota, jakby nagle utraciła coś bardzo cennego, jakąś ogromną szansę poznania czegoś nowego.
  - Wszystko w porządku? – Łagodny głos chłopaka wyrwał ją z tego otępienia i znów jej myśli powróciły na dawny tor. Spojrzała na niego z lekkim, przepraszającym uśmiechem.
  - Tak, po prostu trochę się zamyśliłam – skłamała gładko, odwracając zaraz wzrok i ruszając dalej zacienioną już nieco drogą.
 Alcarin odetchnął z ulgą, ponieważ jej dziwne zachowanie nieco go zaniepokoiło.
 - Za chwilę powinniśmy być na miejscu – powiedział, jeszcze raz zerkając na zamyśloną twarz towarzyszki.

 ***

 Świat powoli pogrążał się w mrokach wieczora, mimo że słońce ciągle dzielnie trzymało się nieboskłonu, niestety znikając już za linią horyzontu. Nocne zwierzęta budziły się do życia, przemykając między cieniami, czujnie przyglądając się dwóm postaciom na koniach. Powoli zmierzali wytyczoną im ścieżką, coraz bardziej zbliżając się do celu.  W końcu spomiędzy gęstych drzew wyszli na rozległą polanę rozciągającą się przed nimi, zalaną jeszcze ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Z ich prawej strony dobiegał tak znajomy dla ucha szum bystrego strumyka, który okrążał w tym miejscu dolinę i znikał w zachodniej ścianie lasu, daleko na wprost nich. Sześć niewielkich, drewnianych domków stało na lewym brzegu doliny, zataczając niewielki łuk, na którego końcu stał większy, również drewniany dom. W środku tego półkola można było dostrzec krąg ułożony z kamieni, w którym pewnie zwykle płonął ogień, a wokół niego ułożone ławy i stoły, jakby było to miejsce spotkań i zabaw. Przed nimi rozciągał się plac ćwiczeń.
 Akallabeth widok ten zaparł dech w piersi. Wreszcie czuła, że jest dokładnie tam, gdzie być powinna, gdzie od zawsze należała. Ostatnie, ciepłe promienie słońca spoczęły na jej bladej twarzy, gdy ciszę przerwał głos chłopaka.
 - Chodź, pokarzę ci gdzie możesz spać, a jutro trochę się rozejrzymy – powiedział ciepło, spoglądając na dziewczynę z uśmiechem, który odwzajemniła i pozwoliła się poprowadzić do jednego z drewnianych domków. 

***

 Jasne promyki, które zdołały przebić się przez cienką zasłonkę, wdarły się do wnętrza i pod powieki śpiącej białowłosej. Powoli przetarła oczy, rozglądając się po przytulnym wnętrzu, które tak przypominało jej dom Brethil, że niemal by uwierzyła, iż poprzedniego dnia wcale nie było. Podniosła się powoli, słysząc piękny śpiew ptaków i melodię lasu wygrywaną przez wiatr, który znów pewnie porwał do tańca wszystkie liście. Wstała i ubierając się uprzednio, wyszła na zalaną słońcem dolinę. Musiała zmrużyć oczy, czekając aż przyzwyczai się do jasności panującej na zewnątrz domku. Rozejrzała się powoli, dostrzegając kilka osób siedzących przy strumyku i paru znikających w północnej ścianie lasu naprzeciw niej. Wreszcie jej wzrok padł na dwie osoby siedzące na jednej z ław, jedną z nich rozpoznała. Alcarin rozmawiał z nieznaną jej rudowłosą dziewczyną, jednak gdy tylko zorientował się, że jest obserwowany, obrócił się i z uśmiechem zamachał do Akallabeth, zachęcając by do nich podeszła. Niepewnie zbliżyła się do owej dwójki, mimo wcześniejsze radości na myśl spotkania z innymi magami, teraz napadły ją wątpliwości.
  - No w końcu – odezwał się chłopak wesoło, zwracając się do białowłosej i wstając by ją powitać. – Spałaś prawie do południa.
Rzeczywiście słońce było już wysoko na nieboskłonie, w pełni oświetlając zieleniącą się polanę. Dopiero teraz dziewczyna mogła dostrzec piękno doliny, błyszczącą się srebrzyście nić strumyka i ciemną ścianę lasu.
  - Chciałbym, żebyś kogoś poznała – dodał po chwili i znów jej wzrok padł na nieznajomą, przyjaźnie uśmiechająca się rudowłosą dziewczynę.
  - Jestem Lithia, cieszę się, że w końcu zawitał do nas ktoś posługujący się tym samym co ja żywiołem.
  - Akallabeth... Twoim żywiołem jest ogień, tak? – Po raz kolejny radość i ciekawość wypełniła białowłosą, kiedy spoglądała na ledwie poznaną płomienną. Wreszcie znalazł się ktoś, kto mógłby ją nauczyć co nie co o  jej własnym żywiole.
  - Tak, raczej nie trudno zauważyć. – Lithia uśmiechnęła się, a w jej brązowych oczach pojawiły się wesołe iskierki. Wyciągnęła przed siebie dłoń, na której zatańczył płomyk zupełnie jak żywy.
 Akallabeth mimo wszystko poczuła zawód, chociaż wiedziała, że jej własny płomień był nienaturalny, miała nikłą nadzieję, że jednak inni magowie ognia też tak mają. Nie okazała jednak tego i uśmiechnęła się szeroko. Już chciała zadać pytanie, kiedy uprzedził ją zupełnie inny głos, który wywołał ciarki na jej plecach.
  - A więc w końcu ją przyprowadziłeś? – Obrócili się, a dziewczyna ujrzała wysoką, smukłą kobietę. Jej brązowe włosy spływały falami na ramionami, a oczy przeszywały duszę na wskroś, jakby czytając w najgłębszych zakamarkach umysłu. Nawet nie dała dojść chłopakowi do słowa, tylko zwróciła się do białowłosej.
  - Dobrze, chodź za mną, musisz poznać panujące tu zasady. – Odeszła w stronę większego, pomalowanego na biało domu, a Akallabeth razem ze złotowłosym podążyła za nią, wypełniona przez zupełnie sprzeczne odczucia i niepokojące myśli. Ta kobieta wzbudzała w niej respekt, ale równocześnie było w niej coś strasznego, czego jeszcze nie potrafiła określić.

CDN.

[Kolejna, na pewno nie ostatnia część. Odpowiadając na pytanie Lisbeth - tak, jest to jeden ze szczepów Stowarzyszenia Nocy, ponieważ, jak napisałaś, ich główna baza znajduje się w Górach Szarych. Mam nadzieję, że nie ingeruję zbytnio w fabułę, jeśli coś nie pasuje to pisz, zaraz to poprawię.]

12 lutego 2013

Once, I was lost [Error Buen]

11 lutego 2013

Once, I was lost

http://www.youtube.com/watch?v=u4izoTTkhcw&list=PLB69395BD9D0BE7EC

Blada stópka zetknęła się z kojąco chłodnymi kafelkami. Drobna noga zadrżała, niepokojąco zbyt słaba by udźwignąć tak niewielki przecież ciężar dziewczyny. Blond włosy spływały lekko na jej ramiona, grzywka chaotycznie przysłaniała wyblakłe oblicze. Wypełniła płuca powietrzem, które niczym rozżarzony do rdzy węgiel poparzyło jej wrażliwe zmysły. Nie prosiła wcale o ten oddech.
- Pozwól mi. - Wyrzęziła, utkwiwszy zamglone spojrzenie wprost w ślepiach zwierzęcia naprzeciw.
Dziewczyna z każdym krokiem ku rudej istocie zdawała się coraz bardziej przypominać usychający płat kwiatu, którego kres zaznacza ścieżka usypana pyłem. Na delikatnych policzkach perliły się łzy. Lisica nawet nie drgnęła. Spojrzenie jej czarnych oczu lśniło władczością. Być może zamroczony wzrok płatał figle, a może na jej pysku faktycznie widniał zawadiacki uśmiech. Jęk wydarł się ze strapionego gardła a wiotka ludzka istota z całą swoją siłą ruszyła na przód.
- Cierp! Umieraj z tęsknoty! I zgnij wreszcie pośród wszystkiego co niszczysz! - Jej rozrywający krzyk obił się po ścianach, na co zwierz na krótko uniósł wargi, obnażając kły w akompaniamencie głuchego warkotu. Łkanie blondwłosej ucichło gdy tylko runęła na ziemię, a zarówno z jej nosa, ust jak i oczu trysnęła czarna, gęsta maź. Blady policzek przy zetknięciu z kojąco chłodnymi kafelkami naznaczył się szramą. Usta zastygły rozchylone, by toczyć wciąż  smar. Oczodoły, wytrzeszczone pustką dawały kolejny wylot substancji. Lekkie włosy zamokły, zlepiły się, przybrały kruczy odcień płynu w jakim tonęły.
Ruda cofnęła się z odrazą i przeszła obok bladej kręcąc pyskiem z dezaprobatą.
I wtedy dłoń lepka od mazi pomknęła ku lisicy, niedoczekanie, posunęła tylko paznokciami po kafelkach.
- Masochistka. Cholerna psychopatka katująca siebie samą. Nie uciszysz mnie, nie uciszysz siebie samej. - Charkot nie ustawał, ciemna masa wciąż wypływała z dziewczyny.

_____________________________________________________________________________
Tęsknię. Umieram z tęsknoty. Chciałabym ubolewać. Jakże pomocne jest odczuwanie.

Siedziała na wzgórzu. Pośród jaśniejącej swą wolą życia kiełkujących roślin, pośród rześkiego zapachu istnienia, pośród szumu traw, nieśmiałego ptasiego śpiewu i delikatnego, równomiernego oddechu wiatru. Słońce padało na jej bladą skórę, dbając by nie próbowała narzekać na zimno. Gdzieś przed nią przemknął motyl, niepozorny anioł roztańczony w połach wiatru. Patrzyła na wszystko to, czym natura usiłowała przekonać ją do swego piękna. Niczym szary, gryzący się z resztą element. Patrzyła i mimo tego, że w jej oczach błyszczały iskry, nie była w tanie zająć się cała płomieniem radości. Chłonęła piękno wokół, lecz coś broniło jej zachłysnąć się i odczuć. Jej zmysły wcale nie chciały pozostać na łące, myślami i własną osobą była zupełnie w innym miejscu. Jak zawsze. Czuła, jak ciemna smoła po brzegi wypełnia jej blade ciało.





once, I was lost
to the point of disgust
I had in my sight
lack of vision
lack of light
I fell hard
I fell fast
mercy me
it'll never last

8 lutego 2013

Dziewięćdziesiąt trzy dni #2 [Seth]

Czujesz? Jak bardzo boli, kiedy stałocieplne ciało opiera się o zamrożoną ziemię?
On czuł. Chłód już wgryzł się w jego mięso, próbując na stałe zatrzymać przy sobie. Krew przetoczyła się przez każdą żyłę w bladej skórze, naznaczając swoją karmazynową sieć na całej jej powierzchni. Chyba jest jeszcze mały, bo jego kruche ciałko nie zdobione jeszcze śliską łuską, ani gęstą sierścią, a jego serce jeszcze nie okryte cierpieniem.

Nie rozumiał słów, które do niego kierowano z ust, ale rozumiał szepty, które prawiono mu z serca. Wciąż wypowiadające słowo, którego nikt nie może pojąć. Tam, gdzie leżał wszystkie gałęzie są suche, każdy liść leży na ziemi i jest szary, jak niebo, jak kora, jak unoszący się w powietrzu pył, jak oznaczone krwistą ścieżką ciało dziecka. Do dziś jest tam wciąż tak samo...


Otwarło oczy, jednak nie widziało tego, co było wokół. Bo tknęli go! Wilgotnym nozdrzem! Ktoś najpewniej przerwał umieranie, wydał rozkaz, by maleńki jeszcze cierpiał, nim odejdzie. By inni również cierpieli...


Tykiet, co "Nic nie znaczy". Powiedziano mu, że tak się nazywa, bo nic nie znaczy. Bo nikt nie zna jego matki, nikt nie widział ojca. Jest ich za mało, by tworzyli stado. Raptem kilka wilczych samców, a dwukrotna ich ilość jest samic. Żadne z nich nie było szlachcicem, żadne szlachcianką. Wszystkie miały brudną sierść, brudne kły, brudne namaszczenie, a to jemu mówili, że nic nie znaczy...

Tykiet przez kilka dni żył wśród nich. Odpoczywał sam, bo nikomu nic nie mówił, na nikogo nie spoglądał. Okryło go rzadkie włosie, jak innych brązowe i czarne, brudne. Nikt nie widział w nim żadnego pożytku. Woleli go zabić, bo mimo, że nabrał nieco siły, nigdy się nie bawił.

Mówiono, że jest chory. To sąd - Milczące dziecko to zły znak. Milczącemu dziecku trzeba przeciąć gardło, by nigdy nic nie mówiło. Może ma w sobie coś złego i nikomu nie może powiedzieć? To pomoc dla niego! - mówili - Nikomu nigdy nie wyda żadnego sekretu!

Nikt nigdy nie dowie się, jak wszyscy zginęli tego dnia.


Złodziej Dusz.

Po dziewięćdziesięciu dwóch
dniach otworzył oczy. Nie jako jeden z dziewięćdziesięciu trzech, a jako ten, którym się narodził. Wrócił pamięcią do mordu, jaki wykonał na siedemnastu wilkach i wrócił tam, gdzie powinny być ich ciała, bo nikt ich nie pochował, by nad nimi się pochylić i pokutować. Seth Della San De'Kairn, czyli Seth Della, syn Ołtarza Spalonych Serc.

4 lutego 2013

To nie Sen... Tylko Koszmar na Jawie [Kayoko]

Minęła dość długa i męcząca noc
Miałam jeszcze cień nadziei, że to wszystko było tylko snem. Że obudzę się w jaskini naszego stada, i zacznie się kolejny typowy dla mnie dzień.
Niestety to nie był sen... a koszmar w najczystszej postaci

Znów zaczęłam nerwowo krążyć po celi, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Podchodziłam do krat i gryzłam, intensywnie ale ciszej niż kiedy to robiłam w przypływie w agresji, usłyszałam kroki idącego do mnie Sadatakę i spojrzałam "spod byka" na niego...

- I jak się spało mojej kochanej siostrzyczce?
- ...
- czyżbyś się nie wyspała?
- przestań mnie drażnić, wypuść mnie w końcu
- oh, jeszcze nie mogę. To by mi wszystko popsuło
- możesz chociaż mi powiedzieć, co planujesz?
*westchnął, pokręcił się i wyszczerzył do mnie kły*
- Powiedz mi, kochanie co byś mogła zrobić dla mnie, bym cię wypuścił?
do czego jesteś w stanie się posunąć bym, cie uwolnił czy też nie krzywdził twoich "przyjaciół"
- ty... ty, mnie zwyczajnie szantażujesz!
- Hahhaa! tak dokładnie
*odsunęłam się od krat i odwróciłam od niego*
- To nie ma sensu... *powiedziałam cicho* cokolwiek bym nie zrobiła i tak będę na przegranej pozycji...
- Dlaczego mi nie ufasz, kochanie? *dalej mówił tym swoim drażniącym mnie głosem*

Nie odpowiedziałam nic, milczałam... myśląc czy nie znalazłabym innego wyjścia z tej sytuacji. Wiedziałam do czego on zmierza, jeśli bym mu się oddała, zrobił by ze mnie swoją niewolnice, tak jak z reszty swoich sługusów, wieczne usługiwanie mu na zawsze... na pewno by się mną posłużył. To ja bym była najeźdźcą na swoje stado, bo widzi jak bardzo mi zależy. Głupie uczucia! *warknęłam do siebie w myślach* wszystko niszczą, nie masz ich czujesz się przygnębiona, zabijasz bez litości. Nikogo nie żałując... Ale kiedy je masz i zaczynasz się poświęcać dla innych, wtedy zawsze ktoś to musi wykorzystać.
Zerując na twoje słabości...

Sadatake zaczął się niecierpliwić, że tak długo milczę, wreście on postanowił za mnie.

- Skoro teraz nie potrafisz zdecydować, to zrobimy inaczej. Daje ci trzy dni na przemyślenie, nie zobaczysz nikogo. Ani mnie ani moich sług. Będziesz miała dość czasu, na odpowiedź a przy okazji zobaczymy czy twoi przyjaciele się po ciebie pofatygują i spróbują uwolnić.
*chwilę milczy i uśmiechając się do siebie szyderczo powiedział*
W każdym bądź razie i tak bym ich zabił, bez względu na to co byś postanowiła...
*Odszedł od kraty a za nim, jego opętane wilki, głucho zamknęła się brama komnaty...*

Wyszczerzyłam kły do siebie, zaciskając mocno oczy, chyba kilka łez spłynęło mi po pysku, skuliłam się próbując dusić w sobie ogromną ilość mieszanych uczuć. Zadając sobie pytanie, najeżdżając sama na siebie
cicho szeptałam
- Dlaczego...? dlaczego mi tak bardzo zależy? gdybym tylko nie okazywała swoich uczuć, mogłam ich uratować, nie powinnam w ogóle tam zbyt długo przebywać... co ja zrobiłam!? dlaczego...
całe moje ciało drżało, wreście już nie wytrzymałam... uniosłam łeb wysoko w stronę małej szczeliny, gdzie mogłam ujrzeć mały skrawek nieba.
Z głośnym jękiem i rozpaczą, żałośnie zawyłam...


3 lutego 2013

Hilarem, cz.2 [Baru Saya]

Chrypnąłem nieco głośniej i zacząłem wyślizgiwać się z uścisku szaro-niebieskiej. Zdecydowanie zwróciło to jej uwagę i spojrzała na mnie dziwnie.
- Coś nie tak? - przechyliła łeb na bok.
- Sęk w tym, że zapomniałem - dodałem prostolinijnie i otrzepując się usiadłem wzruszając barkami.
- Hil! Znaczy... Baru! Uh... Sama już nie wiem - matka chyba chciała mnie skarcić ale tylko bezradnie pokręciła głową.
- Oj głuptasie, te twoje żarty - wilczyca zaśmiała się. 
- Nie żartuje - pokręciłem łbem.
- Przestań - spojrzała na mnie mrużąc ślepia.
- Angel... - moja matka szepnęła cicho.
- Lubie twoje żarty, ale ten mnie nie bawi! - głos Angel zadrżał lekko.
- Angel... - matka powtórzyła głośniej.
- Tyle, że ja nie żartuje, nie znam cię i tyle. - wzruszyłem barkami. W oczach młodej wilczycy    zakręciła się łza.
- Hil? Dlaczego to robisz? - podciągnęła lekko nosem/
- Baru, nie Hil - spojrzałem w jej oczy.
- Twoje oczy... - cofnęła się kilka kroków.
- Angel! - matka spojrzała na nią karcąco. Młoda skierowała na nią wzrok.
- Przepraszam... Tak? - w jej oczach było widać smutek.
- Wyjdź. Pogadacie o tym później - wilczyca spuściła łeb i wybiegła z jaskini, jak na rozkaz. Spojrzałem na matkę, a ona na mnie - Mogłeś być delikatniejszy.
- Możliwe - wzruszyłem tylko barkami, znowu - Możesz kontynuować? - zapytałem, na co matka kiwnęła łbem.
A więc... Kolejna rzecz, jaką powinieneś wiedzieć to to, kim jesteś. Należysz do Jakszy. Nie pytaj, już ci tłumaczę. Jaksza to męska nazwa, żeński odpowiednik to Jakszini. Całe nasze stado jest tej rasy. Jesteśmy indyjskimi bożkami, często przedstawianymi jako groźni wojownicy lub nieco spasłe osoby. Jednak ludzie widzieli nas tylko pod postacią humanoidalną, dlatego zwierzęce ciała służą nam za ochronę i właściwie są pierwotną formą. Jaksza to bożek, a raczej duch strzegący lasów. Każdy z nas posiada zdolności związane z naturą. Twoje zdolności to upodobnienie do rośliny. Z twoich pazurów sączy się jad roślin paraliżujących, w kilka sekund potrafiłby sparaliżować nie jedno mityczne stworzenie. Umiesz też komunikować się z roślinnością, potrzebujesz jednak do tego skupienia, co nie było nigdy twoją dobrą stroną.  Uwielbiałeś za to skakać po drzewach czy wspinać się na odległe wysokości, bezpieczeństwo zapewniały ci łapy, którymi umiesz mocno zagałęzić się nie tylko w ziemi. Nie... Nie zamieniają ci się w korzenie, to z nich korzenie się wydobywają. Nie sprawia ci to bólu, przynajmniej nigdy nie narzekałeś...
Kiedy chciała kontynuować usłyszałem głośny warkot i poczułem jak boleśnie ląduje na ziemi. Otworzyłem oczy i dostrzegłem sporego basiora o smolistej sierści i białych oczach, wpatrzonych głęboko w moje.
- Na litość boską! Niger skarbie, to twój syn! - matka skoczyła na samca, wyglądała przy nim na taką malutką, zaśmiałem się lekko i spojrzałem ojcu w oczy.
- Dad? Hej, miło poznać - uśmiechnąłem się szerzej, mimo tego, że obraz przed oczyma nadal mi jeszcze falował. Basior miał bardzo długie kły, które po nim najwyraźniej odziedziczyłem. Nadal warcząc zszedł ze mnie.
- Nie czuje by to był on - odpowiedział oschle w stronę matki.
- Wczuj się - powiedziała do niego spokojnie. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, wilk spojrzał na mnie, przypatrywał się.
- Twój dad nie widzi. Nie postacie, widzi wnętrze, duszę - spojrzała na mnie. Zdziwiło mnie to, podniosłem się powoli i przysiadłem, tak, aby mógł spokojnie mi się przyglądać - Możliwe, że przez tego co siedzi w tobie, nie może cię rozpoznać - matka nieco smutna spojrzała na skupionego ojca. Pokiwałem tylko głową.
- Hilarem? - mimo białego koloru w oczach ojca pojawiła się jakaś radość.
- Tak, to ja, znaczy, nie do końca... - chciałem zacząć mówić, wytłumaczyć.
- Baru Saya, to z indyjskiego - pokiwał łbem - zła istota się w ciebie wszczepiła, a jeszcze większego zła musiała uczynić aby tego dokonać - spojrzał mi prosto w oczy. Zatkało mnie, wypuściłem głośno powietrze i patrzyłem na niego z otwartym pyskiem... Musiałem wyglądać jak głupi.
CDN.

Dla pobudzenia wyobraźni: Tatuś: