Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

28 września 2011

They left. All of them. [Aldieb]

28 września 2011

.Muzyka.
[Byłoby dobrze, gdybyście tempo czytania dopasowali do rytmu melodii... ]

     Odeszli.
     Przez idealną ciszę nocy przedarł się cichy dźwięk. Pod czarnym całunem rozgwieżdżonego nieba rozbrzmiał chlupot. To mały kamyk wpadł do wody rozdzierając gładką powierzchnię jeziora i burząc jego krystaliczną toń.
     Źródłem tego zamieszania była młoda dziewczyna, siedząca na brzegu niedużego akwenu. Plecami opierała się o twardą, wilgotną powierzchnię wielkiego głazu.Wieczór nie był zbyt ciepły, a od martwej skały z pewnością wionęło lodowatym chłodem. Mimo tego miała na sobie jedynie cienką bluzkę. Jej ręce pokryły się gęsią skórką, ale wydawało się, że nawet tego nie zauważyła.
     Czarne kosmyki włosów wyplątały się spod spinki, wężowymi ruchami oplatając jej twarz. Szare oczy wbiła w migoczącą powierzchnię, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku. Zdawała się być nieświadoma tego co ją otacza, jakby nic do niej nie docierało. Z wyjątkiem licznych kamyków rozsypanych dookoła jej ciała. Opuszkami palców wodziła po ich nierównej, to znowu gładkiej powierzchni, niczym zahipnotyzowana.
     W pewnym momencie zdecydowanym ruchem chwyciła jeden z nich i rzuciła nim w ciemną wodę znów wywołując cichy plusk. Z jej na wpół otwartych ust wydobył się ledwo słyszalny szept.
     Odeszła.
     Kolejne kamienie. Jeden po drugim. Czasami kilka na raz. I za każdym razem to słowo.
     Odszedł.
     Odeszła.
     Odeszli.
     Odeszli...
I przewijające się przed jej oczami twarze oraz pyski, znajome głosy dudniące w jej głowie. Ale wszystko jakby z oddali. Byli już tylko wspomnieniami.
     Niespodziewanie coś się zmieniło. Wytrąciła się z szablonu, zatrzymując uniesioną rękę w powietrzu i zamarła na chwilę w bezruchu.
     Wróciła.
Byliśmy ostrożniejsi. Ale wróciła. I została. Uśpiła naszą czujność, tak że znów zapłonęła iskierka nadziei. Pozwoliliśmy sobie zapomnieć.
     Niewypowiedziane słowa rozbrzmiały w jej głowie donośniej, niż gdyby miała je usłyszeć.
      I znów odeszła.
     Kamyk powędrował w ślad swoich towarzyszy. Plusk. I drobne krople rozbłyskujące w srebrzystym świetle gwiazd.
     Tym razem zanim cisnęła przedmiotem, wzięła go w obydwie dłonie, obracając czubkami palców i dokładnie się mu przyglądając, badając każdy jego szczegół.
     Obiecała.
     I odeszła.
     I następny. Teraz już nawet się nie zastanawiała.
     Przyrzekała. Przyrzekała...
     A jednak zostawiła.
     Odeszła jak inni.
     Opuściła ręce. Jej pusty wzrok powędrował w kierunku ostatniego kamienia. Sięgnęła ku niemu dłonią, lecz w połowie drogi zawahała się, po czym ją cofnęła.
     Jak oparzona zerwała się z miejsca. Nie wiedzieć dlaczego widok samotnego kamienia wśród szarobiałego piasku, sprawił, że poczuła nagłe ukłucie w swoim popękanym sercu. Gdzieś w miejscu gdzie ziała czarna, mroczna dziura.
-----------------------------
Tak, dotyczy virtuala. A nawet tego właśnie stada.
Pisane wczoraj. strasznie melodramatycznie mi wyszło. No się znaczy, dość. Nie najlepsza, ale dobra.
Myślałam żeby wstawić jeszcze jedno opowiadanie, no ale sama nie wiem... Jest chyba gorsze niż to. Tzn w tym sensie, że jest bardziej bezpośrednie. Albo może dlatego, że postanowiłam wstawić tam mój nienormalny wpis z pseudo pamiętnika. Albo dlatego ,zę dotyczy również reala. Pfyyy. Nie wiem. Zobaczę jeszcze.
Aldieb (12:59)

24 września 2011

Zemsta, cz. I [Membu]

24 września 2011

[Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=zt9XrmQ9Fls&feature=related]
Siedzę na wilgotnej trawie i patrzę w las, wiatr rozwiewa moją sierść na różne strony. Zaczyna się...
_________________________________________________________________________
Ciepło, jest mi ciepło... Chcą mnie stąd zabrać, buntuje się jak każdy, ale co z tego ? Za słaby by móc coś na to poradzić. Teraz czuję zimno, chłód, słyszę coś, ale nie wiem co. O tak... Znowu, od razu lepiej, lepiej niż przedtem, coś miękkiego, ciepłego, grzeje moje małe ciało i nagle mokre liźnięcie, czuje je na całym ciele... Narodziny, pamiętać je z takimi szczegółami, dziwne, ja pamiętam. Czemu ? Może dlatego, że to jedne z najcieplejszych dni mojego życia ? Może przez to, że posiadam moce, jakie posiadam. Nie wiem... Otwieram oczy, pierwszy raz otwieram oczy i co widzę? Pysk, długi pysk i oczy wpatrzone we mnie, ogromny nos styka się z moim, malutkim. Merdanie ogonem i znowu to liźnięcie. Potem hmm.. Potem zaczynam się przyzwyczajać, zaczynam chodzić i biegać, wychodzić z jaskini, poznawać świat. Czemu poznałem akurat ten zły świat ? Tego też nie wiem... Moje stado, kiedy tylko pierwszy raz je zobaczyłem chciałem wrócić to tej ciepłej sierści i dużego nosa, patrzyli na mnie dziwnie, spojrzałem na wilczycę stojącą przy mnie, patrzyła na nich dosyć zimno, wrogo, przysłoniła mnie łapami i ruszyliśmy dalej. Zwiedzać świat, a raczej niewielki jego kawałek, wtedy tak ogromny dla mnie. Uśmiechała się do mnie i goniła, zaczepiała.. Było tak codziennie, nauczyła wielu rzeczy. Nie byłem jedynym szczeniakiem, ale kiedy chciałem podejść do jakiegoś, słyszałem warki i ostrzeżenia tych większych, myślałem, że to normalne, ale nie. W wieku 2 miesięcy pierwszy raz zobaczyłem ojca, cieszył się, matka też, chociaż nie tak bardzo, czułem, że coś jest nie tak. Rozmawiali, długo, siedziałem i przyglądałem się wszystkim przechodnim, w ich oczach widziałem nienawiść, byłem mały, nie wiedziałem co się dzieje. Niedaleko mnie siedziała mała wilczyca, spoglądając w moją stronę merdała ogonem. Podniosłem się lekko i ruszyłem w jej stronę lekkim truchtem, chciałem się bawić, kiedy byłem już naprawdę blisko, poczułem straszny ból, zaskomlałem, nie widziałem co się dzieje, ale kiedy ledwo otworzyłem oczy zobaczyłem, że wilczątko jest daleko, stoi przed nią ktoś
- zostaw ją potworze ! - usłyszałem tylko, nie mogłem się ruszyć... Co ja zrobiłem ? Nie wiedziałem nic, do oczy napłynęły mi łzy, tak bardzo bolało... Pojawiła się ona, szybko przybiegła do mnie i z łzami w oczach lizała mój ranny bok, ojciec stał i przypatrywał się tylko, ona co chwile krzyczała coś w stronę stada. Podniosła mnie delikatnie i zaprowadziła do jaskini, nie chciałem z niej wychodzić, nawet kiedy już byłem zdrowy, chyba, że przy boku była ona. Mijało tak parę miesięcy, miałem już ich niecałe 5. Szybko się uczyłem. Matka dostarczyła mi podstawowe informacje, kim jestem jak się nazywam. Ojciec, czasami się namalował. Źle nie było.. Do czasu.
- Ona nie żyje - ojciec stał nade mną z poważną miną, otaczało mnie kilka wilków... Pazury wbiły mi się w ziemię, oczy zrobiły się mokre... Wbiegłem w las, biegłem jak opętany, potykałem się, raniłem i haczyłem o krzaki, furia, pierwszy raz wtedy jej dostałem... Co było potem, czułem się jak wyrzutek, popychany, podgryzany, przewracany przez starszych.. Coś takiego jak miłość zaczęło tracić dla mnie sens. Nie zwracałem uwagi na zaczepki innych, nawet te brutalne, byłem sam. Siedziałem i patrzyłem w niebo. Jednak pewnego dnia, jeden z wilków, mojego wieku.. Nie obrażał mnie, lecz ją, chodził za mną, doszło do bójki, z której nie wyszedł cało, prawdę mówiąc wcale z niej nie wyszedł. Spojrzałem na niego, umierał, patrzyłem mu w oczy, zszokowany tym, co zrobiłem, poczułem wtedy ulgę, zrobiło mi się lepiej, młody, nie mający przy boku nikogo.. Kto miał mnie odwieść od takiego pomysłu? Nie miał kto.. 6 miesięcy, różne metody walki, trenowałem z rówieśnikami, podczas ich zaczepek, nikogo już wtedy nie zabiłem, zwykle to ja wychodziłem cało z takich pojedynków, chociaż nie jeden raz oberwałem i to mocno. Zabijanie, w ten brutalny sposób trenowałem na zwierzynie leśnej, wyżywałem się w ten sposób. Zrobiłem się obojętny, stado już mnie nie obchodziło, ani ja ich. Jednego dnia obudziłem się z strasznym bólem oka, po pewnym czasie zaczęło krwawić, trwało to z 2 tygodnie, byłem wtedy strasznie agresywny, w stadzie młodsi i rówieśnicy przestali mnie zaczepiać, nie jeden straszy dostawał łomot podczas pojedynków, oko bolało strasznie. Nie wiedziałem skąd, ale znałem każdy ruch swojego przeciwnika, pokonanie ich stało się łatwością, przez co nienawidzili mnie jeszcze bardziej. Kiedy oko przestało krwawić uspokoiłem się trochę. 8 Miesiąc, dopiero wtedy znaleźli szczątki zabitego przeze mnie członka stada. Obudzono mnie, 4 wilki rzuciły się na mnie, były dużo starsze, zadałem im kilka ran, ale ich w porównaniu do moich były niewidoczne, straciłem przytomność, obudziłem się po 2 dniach, leżałem za jakimiś kratami. Co chwile ktoś mnie odwiedzał i rzucał obraźliwe teksty, opowiadał co o mnie wie i o mojej matce, rzucałem się, chciałem ich rozszarpać, byłem wściekły, oko ponownie zaczęło krwawić, bolało o wiele mocniej, dostawałem strasznych napadów gniewu, z łatwością dało się mnie wyprowadzić z równowagi. Na dokładkę tego, mało kiedy coś jadłem czy piłem, nie mogłem się wydostać zza tych krat. Po kolejnych 2 tygodniach, oko ponownie przestało boleć. Nadal do mnie przychodzono i obrzucano obelgami, wtedy nie reagowałem już tak agresywnie, często miałem to gdzieś. W 3 tygodniu siedzenia za kratami jeden z wilków podszedł do nich i przyglądał się mi z obrzydzeniem i nienawiścią w oczach, wkurzyłem się, podbiegłem do niego i patrząc w oczy wydarłem się ,,Czego chcesz?!,, Wtedy to zobaczyłem, jakbym cofał się w czasie. Widziałem jego życie, wszystko co zrobił złego, cały jego ból przeszedł jakby na mnie, uczucie jakbym to ja przeżył to co on, odsunąłem się gwałtownie i przewróciłem, zamykając oczy. ,,Co to było?!,, spojrzałem w miskę wody, która leżała pod moimi łapami... Moje oko, oko nabierało dziwnego wyglądu, wpatrywałem się w odbicie mając nadzieje, że tylko mi się wydaje, że mam omamy, zmęczenie, ale to nie znikało, nadal je widziałem... Podniosłem się przestraszony i zerknąłem na wilka stojącego przy kratach, teraz w oczach miał strach, odskoczył od krat i pobiegł w stronę reszty stada. Po chwili pojawiło się zgromadzenie, rada starszych, w tym mój ojciec. Spoglądali na mnie, szeptali coś, ja leżałem. Wpatrywałem się w nich z zaciekawieniem, nienawidziłem ich coraz bardziej, cały czas coś do mnie mieli, a ja nie wiedziałem co i dlaczego.. No właśnie dlaczego ? Ponownie zerwałem się i podbiegłem do krat, spojrzeli na mnie, łapałem ich wzrok, każdego po kolei i.. Wtedy dowiedziałem się wszystkiego, o sobie, właśnie wtedy dowiedziałem się dlaczego mnie tak nienawidzą:
[muzykę przełączcie z 7.08min]
Przepowiednia. Przed narodzinami, każda wilczyca szła do szamana, aby dowiedzieć się czegoś o swoim dziecku, strasznie staroświeckie, ale trwało to już od pokoleń. Nie dowiedziałem się dokładnie jaka była o mnie. Wiem tyle, że po tej przepowiedni, często wybierano imię dla szczeniaka bądź szczeniaków. Membu... Tak, moje imię, w języku mojego stada znaczy ,,zabić,,. Szok, bo co innego... Przepowiednia mówiła mniej więcej o tym, że będę inny, że wniosę do stada ciemne dni, a w końcu, pozabijam tak wielu, że stado będzie tylko wspomnieniem. Wszyscy uwierzyli w to, dlatego tak mnie traktowano, z góry przypisano mi rolę czarnej owcy.
Odsunąłem się od krat, nadmiar tych informacji spowodował osłabienie, za dużo na raz. Zajrzałem w kilka umysłów, teraz już sam o tym wiedziałem. Ale jak ? Rada zauważyła moje dziwne zachowanie, ponownie spojrzałem w ich stronę i napotkałem wzrok ojca... :
,,Ona nie żyje,, .. Gówno prawda ! Zobaczyłem.. widziałem to ! Widziałem jak ją zabija, jak znęca się, krzyczy. Nie powiedziała mu nic, nic o przepowiedni, myślał, że spłodził normalne szczenie, a tym czasem dał życie ,,potworowi,, .. Zabił ją, zabił z powodu przepowiedni... Ale nie tylko, nie wiedział, że miała swoją tajemnicę, że ona też miała dziwne moce, co w połączeniu z jego, dały... Tak ich moce skupiły się w moim oku, dziedziczne... Zabił ją z powodu takich rzeczy i.. I dzięki temu stał się przywódcą stada. Alphą, właśnie o tym marzył.
Cofnąłem się, wbiłem wzrok w ziemię, obraz jakby zapulsował w moich oczach.
- Skurwysynu ! - rzuciłem się do krat - Zabiłeś ją ! Ty, a oni ci za to wiwatują ! - Wykrzyczałem warcząc i obnażając kły, obraz ponownie zapulsował i... Nie wiem.
Obudziłem się gdzieś, nie do końca wiedziałem gdzie... Uczucie miłości całkowicie straciło już dla mnie sens, nie istniało, nie było dobra i zła. Wyobrażałem sobie jak zabijam wszystkich, każdego po kolei, a jego zostawiam na koniec. Na sam koniec... Wiedziałem też, że na razie jestem za słaby by ruszyć na całe stado. W głowie rodziła się tylko jedna myśl.. Zemsta. Wiedziałem jak tam wrócić, postanowiłem jednak ruszyć dalej, przed siebie, trenować, stać się jeszcze bardziej obojętnym, tak, by nie mogli złamać mnie ani fizycznie, ani psychicznie. Dokonałem tego i teraz jestem tu... Zmieniło się trochę, mam inne wartości, minimalnie zmieniły się, ale jednak. Nie okazuję tego i na razie nie chcę, najpierw zemsta, potem... Zobaczymy co dalej.
__________________________________________________________________________
... Lewe oko obwiązane mam przepaską, patrzę nadal w las i wciągam chłodne powietrze.
- Pora ruszać - mówię sam do siebie i zerkam w tył, na polanę, gdzie z daleka widzę paru członków stada. Odrywam łapy od powierzchni i ruszam w drogę...
Membu (11:11)

19 września 2011

[Przemyślenia] Kap, kap, kap [Szera]

19 września 2011


<podkład>

Kap
Kap
Kap

Nuta za nutą leci przez życie niczym niewypowiedziane nigdy słowa. Słowa te niczym osamotnione gwiazdy wędrujące po wyblakłym niebie bez celu. Nieświadome szukają wyjścia. A to wszystko tłumi się i łomocze w sercu wbijając w jego ściany przy każdym kolejnym uderzeniu. Przedostaje się do obiegu zatruwając całe ciało.

Kap
Kap
Kap

A obok dusza. Obecna, a jednocześnie martwa. Jest niczym kawałek lodu na rzece. Każde raniące słowo, czyn są niczym dodatkowy gorący nurt, który spycha ją w otchłań zgubienia i niepamięci. Odłamek księżyca, który kiedyś w swej całej okazałości zachwycał swym blaskiem. Teraz jednak niezauważony leży skazany na potępienie.

Kap
Kap
Kap

Tylko noc jest wybawieniem. To ku jej ciemnemu obliczu unosi wzrok w poszukiwaniu odpowiedzi niemych pytań. Ale miast wyjaśnień pojawiają się tylko nowe pytania i więcej wyrzutu, smutku, niepewności… A to wszystko zapieczętowane w sercu by nikt nie mógł przerwać tajemnicy milczenia.

Kap
Kap
Kap

Nadchodzi śmierć. W końcu. Niemy krzyk dosłyszany. Obietnica wolności spełniona. Lecz stając przed nią szuka jedynie odwagi by spojrzeć jej w oczy. By z cichym szeptem pożegnania na bladych już wargach patrzeć na jej uśmiech, gdy nastąpi koniec. Gdy uklęknie przed przeznaczeniem, które sama zapisała. By odnaleźć ciszę w krzyku utrapienia. By oddzielić granicę między czernią, a bielą, życiem, a śmiercią, miłością, a nienawiścią… By zostać przygarnięta niczym bezpański pies…

Kap
Kap
Kap
Kałuża krwi…
A w tej kałuży zmieszane łzy…

Szera (21:27)

18 września 2011

Wspomnienia. [Membu]

18 września 2011

Muzyka: http://www.youtube.com/watch?v=gIuotFZnBtk&feature=related
Tak, pamiętam to bardzo dobrze... Leże teraz na trawie i patrze w las, tym samym pustym wzrokiem co on wtedy, chcę biec, znaleźć go, dorwać i rozszarpać. Właśnie kiedy zamierzam już wstać i zrobić to co planuje od tak dawna, pojawia się ona. Wiatr rozwiewa jej długie włosie, uśmiecha się do mnie, pamiętam jej grubą, ciepłą sierść, pamiętam jak na mnie patrzyła. Gniew znika i pojawia się zażenowanie... ,,Czemu wtedy nie byłem starszy, czemu ich nie powstrzymałem,, te i podobne pytania chodzą mi po głowie. Tak, jestem chamem, ale nie dlatego, że chce czy chciałem. Gdyby żyła pewnie byłbym inny, ale nie żyje... I to góruje nad wszystkim, nad słowami Tin, że zemsta nic nie da, nad uczuciem, które właśnie opisuje, znajdę ich i powybijam. Wiem, że ona tego nie chce, ale ja chcę, żeby ją upamiętnić, żeby wiedzieli, że nie będą żyć dalej, jakby nic się nie stało. Nie do puki żyję ja. Teraz podnoszę głowę i zerkam w tył, to Tin, siada obok mnie, a ja się jej przyglądam. Leże w milczeniu, nadal myślę o tym samym, do głowy wchodzi kolejna myśl, czy znaleźli już ciało. Spoglądam ponownie w las, a na twarzy maluje mi się cwany uśmiech. Tin zaczyna coś nucić, a ja nie mogę doczekać się rozwikłania mojej zagadki.
-Będzie dobrze. - Mówię cicho i dalej patrze w las, wciągam głęboko powietrze, uśmiech nie znika mi z pyska.
- W kwestii ciebie ? - Zapytała nagle Tin. Spojrzałem na nią.
- Saya dendam - Patrzę na nią z lekka ironicznym uśmiechem. Ponownie zerkam w las i widzę wilczycę o identycznej barwie sierści co moja, biegnie gdzieś dalej, a za nią mały szczeniak. Tak to ja i ona, my... Nie oni, my, ci odmienni . Zupełnie inni niż cała reszta, jedna rzecz... Tak nas od reszty wyróżnia, tak nas nienawidzą, zazrość czy lęk ? Nie wiem i nie chcę już wiedzieć, chcę widzieć ich martwe ciała i ją uśmiechającą się do mnie nadal tak samo, chcę to pamiętać i będę, tylko ja. Tylko moje i nikogo więcej, najważniejsze, najlepsze co miałem i co mi tak szybko zabrano... Zabiję, zabiję za to i nic mnie nie powstrzyma, ani nikt, nie chcę współczucia, ani pomocy, zrobię wszystko sam, jak zawsze... Sam, no właśnie. Na zawsze, sam. A może i nie... Kto wie. Ja na pewno nie. Znowu ona i ten uśmiech.. To spojrzenie i ciepło jakie mi śle. Jest tak daleko ale jednak blisko, pocieszające, chociaż nie do końca. Będzie dobrze... myślę i przymykam lekko oczy.
Membu (21:22)

Fever. [Luna]

18 września 2011

-Lu? Wszystko ok? - otworzyłam zmęczone oczy słysząc delikatny głos mojej siostry. Tak właściwie, to nic nie było ok. Czułam się okropnie. Złapało mnie jakieś paskudne przeziębienie, od dwóch dni bolała mnie głowa. Dawno nie byłam tak chora. 
-Czy ja wiem. An, mogę Cię o coś poprosić? - odpowiedziałam ochryple, z trudem wydając z siebie jakiekolwiek dźwięki. 
-Śmiało.
-Weźmiesz dziś Thell na noc do siebie? Nie chciałabym jej zarazić, a jestem wykończona... - Anaid jedynie skinęła głową, a ja podniosłam się z trudem i ruszyłam w stronę swojej pociechy. Gesha tak beztrosko bawiła się z Tin. Widziałam również jak Tee zerka co chwilę na małą. Nie mogłam trafić na lepszych rodziców chrzestnych. Posłałam mizerny uśmiech do basiora i ukucnęłam przed małą, która wyciągnęła w moją stronę swoje małe rączki. Ucałowałam ją w czółko i przytuliłam do siebie.
-Dziś będziesz spała u cioci Andzi, Thell. 
-Ciego? - Dziewczynka przekręciła główkę na bok i wlepiła we mnie swoje szmaragdowe ślepka. 
-Źle się czuję, nie chcę żebyś też była chora. Zobaczymy się rano, skarbie. Dobranoc.
-Branoc, mama. - Odchodząc obejrzałam się, a mała pomachała mi z wielkim uśmiechem.

Nawet nie jestem w stanie przypomnieć sobie jak pokonałam drogę do swojego domu. Po prostu upadłam na łóżko i zamknełam oczy. Momentalnie zapadłam w sen...Mineło może kilkanaście minut, może kilkadziesiąt, sama nie wiem, kiedy obudziłam się. Nie miałam siły się podnieść, w ogóle ruszyć. Czułam pulsowanie w skroniach, okropny ból głowy.Przez moje ciało przechodziły dreszcze, było mi zimno. Przerażająco zimno. Chciałam coś zrobić, cokolwiek, ale nie mogłam. Ostatkiem sił obróciłam się na bok, poczym bezwładnie zsunełam się z łóżka na ziemie. Kręciło mi się w głowie. Nie miałam pojęcia gdzie jestem i co mam dalej robić. Chwyciłam za szafkę i podniosłam się, jednak przez zawroty głowy i słabość w nogach nie mogłam zrobić ani kroku o własnych siłach. Przylgnęłam bokiem do ściany i powoli powlokłam się przed siebie, sunąc nogami po ziemi. Nie wiem jak udało mi się dostać do łazienki. Ledwo co widziałam. Czułam się jakby mi zaraz miało rozsadzić czaszkę. Stanęłam nad umywalką i nabrałam zimnej wody w dłonie, obmyłam nią twarz. Jednak to przyniosło tylko krótkotrwałą ulgę. Nagle poprostu osunęłam się na kafelki. Zaczełam krztusić się przez duszący kaszel. Nie mogłam wziąć oddechu. Poczułam krew w ustach. 

Zrobiło się ciemno. Jakby ktoś bez ostrzeżenia wyłączył światło. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje. Czułam straszną pustkę, zimno.Bałam się. Ten strach mnie sparaliżował, czułam jakbym powoli zapadała się w ciemność, odpływałam...
>tu wyłącz muzykę!<

Leżałam w swoim łóżku, wtulając się w ciepły tors osoby leżącej obok, która szeptała coś cicho, kojącym, głębokim głosem. Znajomym głosem. Ale nie mogłam zrozumieć sensu szeptanych słów. Nie przeszkadzało mi to jednak. Czułam się bezpieczna. 

-Musisz poradzić sobie sama. Teraz nikt nie może Ci pomóc... - Te dwa zdania były niczym wylany na mnie kubeł zimnej wody. Cały obraz spokoju rozwiał się nagle... Na nowo narodziło się we mnie uczucie niepewności. Otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę z tego, że leżę na ziemi. Wcześniej musiałam upaść i stracić przytomność. W domu było szaro, zaczynało świtać. Niewiele pamiętałam z tego co działo się w nocy. Właściwie to nic nie mogłam sobie przypomnieć.

Usiadłam na fotelu, owinięta grubym kocem, z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Wlepiłam nieobecne spojrzenie w okno. Jesień zbliżała się nieubłagalnie. Widać było już pierwsze pożółkłe liście. Nigdy nie lubiłam tej pory roku. Wprawiała mnie w ponury nastrój, coś w stylu depresji. A do tego dołączyła się teraz przytłaczająca samotność. To już miesiąc... Tęsknię. Tak bardzo tęsknię...
_________________
Chciałam bardzo podziękować Szerze za ogromną pomoc przy tym opowiadaniu. Bardzo mi pomogła. Dziękuję Szer!
Luna, Córka Księżyca (18:42)

Zadanie na zielarza. [Tin]

18 września 2011

  Ostatnio krążą pogłoski, że w okolicy Złotej Góry, która znajduje się na wschód od naszych terenów po 500 latach znowu zakwitła kwiat rozpaczy. Ma on wyjątkowe zdolności w każdej dziedzinie lecznictwa. Sprawdź te pogłoski, a jeżeli okażą się prawdziwe zdobądź kwiat. Uważaj jednak. Jest to kwiat myślący i używający zdolności magicznych. Kiedy zużyje ich zbyt wiele usycha. Jeżeli kwiat okaże wobec Ciebie agresje wyrwij go jak najszybciej z ziemi pozbawiając w ten sposób możliwości używania magii. Bądź ostrożna. Mimo, że to kwiaty bywają wyjątkowo przebiegłe.

Tak jak mnie poproszono ruszyłam na wschód by znaleźc kogoś, kto mógłby powiedziec mi coś o niezwykłym kwiecie rozpaczy. Dzień był dośc chłodny, ale słoneczny. W powietrzu czuc było jesień, co chwilę widywałam jakieś zwierzęta biegające po leśnych polanach. Liście powoli zaczęły się robic żółte, a wkoło unosił się zapach wieczornego ogniska. Wędrowałam cały dzień z kompasem w ręku, raz jako powolny człowiek, raz jako zwinna wilczyca. Wieczorem zrobiłam sobie mały hamak na drzewie tak, by groźne zwierzęta nie mogły mnie dosięgnąc podczas snu. Miałam jednak wiele wątpliwości co do stabilności mojego prowizorycznego łóżka. Spałam około 5 godzin. Wstałam rano i zjadłam trochę poziomek by nabrac energii na resztę dnia, po czym ruszyłam w drogę. Po drodze wyczułam silny zapach pieczonego mięsa, więc ruszyłam w tamtą stronę. Po kilku minutach wędrówki doszłam do małej wioski Anadarów. Byli w miarę przyjaźnie nastawieni do mnie, więc postanowiłam popytac o poszukiwaną roślinę. Po wielu pytaniach zadawanych napotkanym ludziom znalazłam wskazywanego starca. Moim zdaniem starzy, doświadczeni ludzie powinni wiedziec więcej niż inni.
-Witaj.- podeszłam do mężczyzny z brodą do ramion i szarymi oczami.
-Dzieńdobry Tin.- odpowiedział niemal natychmiast.
-Z kąd zna pan moje imię?
-Znam, czy to ważne z kąd? Mów mi Gondan. O czym chciałabys porozmawiac?
-Chcę zapytac czy wie pan coś o kwiecie rozpaczy.
-Hmm.- zastanawiał się przez chwilę- Wielu myśli, że to bajka.
-A pan jak myśli?
-Ja nie myślę, ja wiem, że on istnieje.
Gondan opowiedział mi wszystko o niezwykłej roślinie, a nawet powiedział gdzie i jak mogę ją znaleźc.
-Gdy zagwiżdżesz o tak.-wydał piszczący dźwięk- Kwiat zacznie wariowac i wysyłac promienie świtlne, dzięki czemu łatwo go zauważysz. Uważaj jednak, by nie być wtedy w zasięgu jego wzroku. Może stac ci się krzywda.
Nocowałam w wiosce tamtej nocy. Nie było luksusów takich jak gęsta trawa na polanie Stada, ale było wygodniej niż na moim hamaku.
Rano podziękowałam za wszystko i wyruszyłam w długą i męczącą podróż, gdzie całą drogę biegło się pod górę. Po drodze zebrałam trochę ziół, kwiatów i owoców leśnych na wszelki wypadek. Gdy dotarłam na górę postanowiłam nie robic tak, jak mówił mi starzec gdyż okazało się, że nie potrafiłam gwizdac. Zamiast tego, podeszłam do najbliższego drzewa, dotknęłam go i zaczęłam wsłuchiwac się w jego głos. Bardzo trudno było oddzielic jedną, małą kroplę informacji od całej rzeki. Po 2 godzinach medytacji udało mi się wyciągnąc z niego informację o położeniu kwiatu. Był on zaraz za głazem znajdującym się pół kilometra ode mnie. Nie miałam siły już biec więc po prostu podeszłam sobie do owego miejsca. Schowałam się w wysokich krzakach tak, by kwait nie mógł mnie zobaczyc, ani wyczuc. Nie wyglądał jakoś wyjątkowo, tyle tylko, że co chwilę, słysząc szeleszczące liście rozglądał się dookoła myśląc, że to jakiś przeciwnik. Płatki były drobne, szarawe i w dużej ilości. Pokryta sporymi liścmi łodyga miała około 4 centymetry, a cała roślina emanowała silną, magiczną energią wyczuwalną nawet z daleka. Co jakiś czas kwiat przyciągał do siebie motyle by oderwac im skrzydła i zjeśc. Nie byłam pewna jak to robił skoro nie był bardzo kolorowy i nie wydzielał intensywnego zapachu. Gdyby ktoś w kim nie ma magii szedł tędy pomyślałby, że owa roślina jest tylko jednym z wielu chwastów rosnących na Złotej Górze.
Wolałam nie podchodzic bliżej, gdyż Szera ostrzegała mnie przed magicznymi zdolnościami tego kwiatu. Jeśli okaże agresję natychmiast go zerwij- wspominałam słowa wilczycy. Przeglądnęłam kolorowe zioła zebrane po drodze. Mogłam z nich zrobic co najwyżej brokatowe, efektowne fajerwerki. Odeszłam jak najdalej i zaczęłam przyrządzac miksturę. Była bardzo łatwa. Wystarczyło zmieszac 4 rodzaje ziół i związac je źdźbłem trawy. Przypomniałam sobie o moim stróżu, wisiorku w kształcie smoka chroniącym przed szkodliwą magią. Umysłem rozciągnęłam jego moc tak, że uformowała się w ochronną kulę dookoła mnie. Wróciłam na stare miejsce i obserwowałam kwiat. Miałam już plan, który dokładnie przemyslałam kilka razy zanim wcieliłam go w życie. Fajerwerki wystrzeliłam za głązem tak, by odwrócic uwagę rośliny. Kwiat zaczął się odwracac w strone wybuchu, zgodnie z moimi oczekiwaniami. Teraz musiałam działać szybko, gdyż jeśli kwiat użyłby zbyt dużo zdolności magicznych np. broniąc się przed światłem i brokatem, usechłby. Podkradłam się od tyłu do rośliny. Już miałam ją zerwac gdy ta odwróciła się do mnie ukazując złote nasiona połyskujące w każdym szarym płatku i uderzyła jakimś promieniem, lecz ja, chroniona ukochanym smokiem, poczułam tylko silny dreszcz przeszywający moje ciało od góry do dołu. W innym wypadku zapewne byłabym już martwa. Kwiat już miał kolejny raz wycelowac we mnie szkodliwą magią, lecz ja szybkim ruchem zerwałam go.
Po zabezpieczeniu niezwykłej rośliny w specjalnym woreczku, ruszyłam w długą drogę powrotną do domu, by dac Szerze to, o co mnie prosiła. Tym razem, było już z górki. Jesienne słońce świeciło mi w plecy, a liście przyjemnie szeleściły nad moją głową. Byłam zadowolona z tego, że udało mi się zdobyc Kwiat Rozpaczy z korzeniami, w całości. Miałam nadzieję, że Szera będzie ze mnie zadowolona.
--------------------------------------------------------------------------
A więc poprawiłam. Mam nadzieję, że teraz jest ok. Dodałam tez kilka akapitów, żeby jakoś to uporządkowac.
Tin (15:40)

14 września 2011

Pamiętasz mnie? [Membu]

14 września 2011

Chłodny, wietrzny wieczór, właśnie wszedłem do lasu, ręce w kieszeni, słuchawki na uszach i ta cisza. Wciągnąłem trochę świeżego powietrza, a na twarzy namalował mi się kpiący uśmiech. ,,Łatwo poszło,, pomyślałem i powolnym krokiem ruszyłem w głąb lasu. Po pewnej chwili odwróciłem się i spojrzałem w krzaki za moimi plecami, wiatr zawiał mocniej, rozwiał moje włosy, każdy w innym kierunku. Moja twarz stała się kamienna, a oczy przepełniło zimno i obojętność.
- Wychodź. - Powiedziałem w stronę zarośli, w odpowiedzi usłyszałem chwilę milczenia, a po chwili odgłos przeładowywanej broni. Z krzaków wyszła postać, mniej więcej mojej postury, z pistoletem wyciągniętym w moim kierunku. Uśmiechnąłem się ironicznie.
- Pamiętasz mnie ?! - Z jego ust wyleciały słowa, bardziej brzmiące jak stwierdzenie niż pytanie. Przyglądałem mu się z tym samym wyrazem twarzy. Trzęsły mu się ręce, oprócz tego wyglądał na opanowanego. - Pytałem czy mnie pamiętasz ?! - Krzyknął i przygotował się, jakby do strzału. Milczałem, chłopak mrugnął, a kiedy otworzył ponownie oczy, stałem przed nim, chwyciłem za broń i wykręcając rękę powaliłem na ziemię. Teraz ja trzymałem pistolet i mierzyłem prosto w głowę, spojrzał na mnie ze strachem w oczach.
- Pamiętam. Tylko co to teraz za różnica ?
- Membu.. Nie ! Nie rób tego ! - Zasłonił się dłonią. Wystrzeliłem... Trafiając w kolano. Ranny zacisnął zęby i zaczął zwijać się z bólu.
- Nigdy więcej, nie mów mi co mam robić. - Powiedziałem opanowanym tonem i przeładowałem broń. - Gadaj, czego tu szukasz ? - Zapytałem przyglądając się jego ,,tańcom,,
- Tyy szmatoo... - Wysyczał. Przewróciłem oczyma i zacmokałem cicho.
- Nie ociągaj się.
- Wystrzeliłeś, a teraz myślisz, że ci powiem ?! - Splunął w moją stronę, opluł się przy tym bardziej niż ziemię przy moim bucie. Podszedłem i posłałem mu jedną, solidną sztukę, prosto w nos.
- Nie chcę mi się bawić w to, kto zaczął, nie jesteśmy już w przedszkolu więc gadaj.. Kto cie tu wysłał ?
- A jak myślisz ?! - Powiedział trzymając się za nos.
- Stado ?
- Nie miś Gogo wiesz ?! - Krzyknął. Strzeliłem, tym razem obok.
- Nie szczekaj mi tu. - W końcu do niego dotarło. - Po co ? - Zapytałem.
- Miałem cię śledzić i przekazać im jak się trzymasz, z tego co widzę nic się nie zmieniłeś. - Puścił w końcu nos i otarł się ze krwi, chciał coś dodać, ale przerwał mu mój śmiech.
- Ciebie ? Wysłali ciebie ? To widzę, że już całkowicie schodzą na psy. - Syknąłem. Podszedłem do niego, nachyliłem się. - Zmieniłem się, nawet nie wiecie jak bardzo. - Na twarzy pojawił się cwany uśmiech, podniosłem się  i spojrzałem na niego. W jego oczach było widać strach.
- W takim razie, właśnie to im przekażę. - Powiedział i głośno przełknął ślinę.
- Nie. Ty im już nic nie przekażesz. - Mój ton jak zwykle był opanowany, ponownie przeładowałem broń.
- Membu nie !
- Taki przekaż, dotrze do nich o wiele szybciej. - Dodałem i wystrzeliłem po raz 3, prosto w głowę. Jego krew trysła na moje ciuchy i twarz, otarłem się i zlizałem płyn z dłoni. Nachyliłem się ponownie i zatopiłem kły w zwłokach. Kiedy tylko się pożywiłem, wziąłem jego ciało na plecy i wyniosłem poza tereny stada. ,,Już niedługo,, pomyślałem siedząc już nad jednym z klifów na terenie stada i spojrzałem z tym samym, ironicznym uśmiechem w niebo.
Membu (23:07)

"Zostań, zawsze chciałam mieć zwierzątko..." cz. II [Neferetti]

14 września 2011

Pierwszą rzeczą, którą uświadomiła sobie po przebudzeniu, było to, że nie jest w domu. Drugą, że mimo wszystko nie czuła się tu zagrożona. Trzecią zaś, że ktoś na niej leżał. Nie potrzebowała nawet używać szóstego zmysłu, by rozpoznać tą osobę. Uśmiechnęła się lekko, obróciła łeb i trąciła nosem głowę dziewczynki.
 - Pora wstawać, Kariko.
Mała ludzka istota przeciągnęła się rozkosznie i przewróciła na drugi bok. Aż żal było ją budzić, ale z zewnątrz dobiegały odgłosy świadczące o tym, że Kariko była jedyną, która jeszcze nie wstała. Neff połaskotała ją ogonem.
 - Budź się, Kariko. Twoi ludzie mogą martwić się o ciebie. Nie wiedzą, że tu jesteś.
Kariko kichnęła i w końcu obudziła się. Powaga sytuacji nareszcie do niej dotarła. Dziewczynka podrapała Neff za uchem, na co ta znowu zesztywniała, nie będąc do tego przyzwyczajoną, i wybiegła z namiotu. Z zewnątrz dobiegło kilka głosów ludzkich naraz, w większości zmartwionych i zdenerwowanych, mieszających się z głosem Kariko, która usiłowała się wytłumaczyć. Ludzie nie byli zadowoleni, że odwiedziła tajemniczą wilczycę wbrew zakazowi i do tego jeszcze z nią spała. Co będzie, gdy dowiedzą się, że na domiar tego jeszcze uwolniła ją z więzów? Neferetti westchnęła i ułożyła głowę na łapach. Przestała zwracać uwagę na dobiegające z zewnątrz dyskusje, od czasu do czasu tylko wyłowiła jakiś mocniejszy dźwięk. Po chwili znowu drzemała.
 - Zaraz wam pokażę! - usłyszała nagle krzyk Kariko i po chwili dziewczynka znowu pokazała się w namiocie, tym razem trzymając w ręce zwinięty sznur. Podeszła do wilczycy i pogłaskała ją, ta zaś przekrzywiła głowę - nie mogąc unosić brwi z powodu przepaski, w ten sposób okazywała zdziwienie.
 - Choć ze mną - szepnęła Kariko, po czym owinęła sznur wokół jej szyi. Neff, choć nie wiedziała o co chodzi, pozwoliła jej zawiązać niezbyt ciasną pętlę. Teraz Kariko mogła prowadzić ją jak na smyczy. Dziewczynka wstała i podeszła do wyjścia. Pociągnęła lekko za sznur, wilczyca zaś posłusznie wstała i podążyła za nią. Wyszły z namiotu. Neferetti nagle poczuła dookoła kilkadziesiąt nieznanych postaci. Większość była ludźmi, choć wilczyca rozpoznała też kilka zwierząt - psów, osłów, koni.
 - Widzicie?! Ona jest dobra! - wrzask Kariko kompletnie ją zaskoczył, obróciła się więc do niej. - Nie czarownica, nie wiedźma, nie bestia! Rozmawiałam z nią, spałam dzisiaj na niej!
Ta ostatnia wiadomość chyba najbardziej ich zaskoczyła. Nikt już nie powiedział ani słowa, rozległo się tylko kilka zaniepokojonych odgłosów, gdy Kariko znienacka przytuliła się do Neferetti. Ta ostatnia, zaskoczona, początkowo się nie poruszyła, ale szybko zdała sobie sprawę, że powinna wyglądać tak przyjaźnie jak to możliwe, zaczęła więc ocierać się o Kariko, jak robiłby to kot, aż w końcu pozwoliła przewrócić się na ziemię i głaskać.
___________________________

Nikt się jej już nie czepiał. Leżała sobie między namiotami, ze zwiniętym powrozem u nóg. Mogła wstać i iść gdzieś, gdyby tylko chciała. Na razie nie miała ochoty ani powodu się ruszać. Czuła się tu dobrze. Miała jedzenie i wodę, i kogoś, kto się nią opiekował. Ale czegoś jej brakowało... Zorientowała się, że coraz częściej jej niewidzące oczy spoglądają w dal. W kierunku, z którego została przyniesiona przez dwóch ludzi, którzy uwolnili ją z potrzasku. Obróciła się do Kariko, która była obecnie zajęta pomaganiem jakiemuś mężczyźnie w karmieniu zwierząt. Dziewczynka zauważyła to i uśmiechnęła się do niej. Wilczyca odwzajemniła uśmiech, ten jednak zniknął, gdy tylko Kariko odwróciła wzrok.
Jak ona ma jej powiedzieć, że niedługo będzie musiała odejść?
___________________________

 - Neffi?
Ocknęła się z półsnu, ziewnęła i przewróciła na bok na posłaniu. Było dość późno, obie leżały już w namiocie, gotowe do snu.
 - Tak?
 - ... Chciałam cię o coś zapytać.
Neferetti kiwnęła głową, w jej myśli jednak natychmiast wdarła się jakaś obca, nieznana trwoga. Jakby już znała pytanie...
 - Hm?
 - Ty... Zostaniesz z nami, prawda?
W istocie, znała je. Wahała się, nie wiedząc, jak to powiedzieć, by nie urazić Kariko. Jej milczenie musiało trwać zbyt długo, gdyż po chwili poczuła na szyi dwie małe, dziecięce rączki, a następnie zaczęło się najgorsze.
 - Zostań, Neffi.
 - Kariko... Ja nie mogę. Ja...
 - Zostań!
 - Ja bardzo bym chciała, Kariko. Ale zrozum, ja... Ja mam też swoją rodzinę. Wilczą.
Chwila milczenia.
 - Zostań.
 - Zostanę tak długo, jak długo twoi ludzie tu będą... Ale gdy ruszycie dalej... Ja będę musiała wracać. Do moich "ludzi".
 - Nie zostawiaj mnie, Neffi...
Neff chciała coś odpowiedzieć, ale zamilkła, zaskoczona tą zmianą tonu. Z żądania w prośbę. Do dwóch rączek ściskających ją dołączyła się buzia, a po chwili cała reszta Kariko.
 - Nie zostawiaj mnie. Zostań. Ja... Ja zawsze chciałam mieć zwierzątko. Takie moje, tylko moje...
...
... Zwierzątko?!

C.D.N.
Neferetti da Astra (21:01)

13 września 2011

Zadanie na zielarza - niezaliczone. [Kitsune]

13 września 2011

W zapasach stada brakuje jednej rośliny. Niestety jest to niezbędny składnik to utworzenia lekarstwa dla jednego z członków stada. Ziele to rośnie na szczytach gór nieopodal terenów HOTN. Jednak musisz uważać. Występuje tam bliźniacza roślina. Różni się ona jednym drobnym szczegółem. Na liściach trującej znajdziesz ledwo widoczny biały paseczek, który w blasku zorzy zalśni lekko. Jednak to nie wszystko. Roślina ta jest wyjątkowo rzadka i cenna dlatego strzeże jej Strażnik Gór. Musisz wykazać się sprytem, aby przekonać go by pozwolił Ci zabrać roślinę i zdradził sposób przygotowywania, gdyż każdą z nich preparuje się inaczej. Zdobądź składnik wraz z informacjami i jak najszybciej dostarcz wszystko do medyków.

Słońce rozbłysło nad polaną. Niebo było bezchmurne, a Ciemnoszara uważnie słuchała tego, co miała jej do powiedzenia Szera. W umyśle analizowała sobie wszystkie zebrane informacje na temat zadania na profesję zielarki. Błękitnooka wadera skończyła mówić, a Reav'zhotka skineła jej łbem i przybrała postać demonicy. Odgarnęła z czoła kosmyki czarnych włosów, które miała zapięte w kok. Sterczały z niego dwa jastrzębie pióra, w tym jedno od nieznanego osobnika. Dziewczyna miała na sobie wąskie, ale wygodne spodnie koloru khaki ; przywiązana do ich nogawki jest skórzana pochwa na sztylety (W tym dwa na skórzanym pasku), szarą koszulkę z rękawami do łokci, długą brązową kamizelkę, sięgającą do bioder i związaną czarnym sznurkiem. Do tego pas na ekwipunek, przywiązany na prawym ramieniu [Pod łukiem, założonym na ów ramię] i kołczan. Uśmiechnęła się doń i i odebrała od niej zwój z raportem, chowając go do skórzanej torby.
- W takim razie wykonam je jeszcze dzisiaj. To do zobaczenia - posłała wilczycy łagodne spojrzenie. Uśmiechnęła się lekko i oddaliła się po to, by kroczyć po leśnej ścieżce, która prowadziłą w tylko jej znanym kierunku. A mianowicie do jej skromnego domostwa gdzieś na pustkowiu. Rzadko tam bywała. Miała teraz okazje zobaczyć, czy wszystko jest na swoim miejscu

Rozejrzała się po podwórzu, otaczającym niewielki dworek, po czym poczęła podejść do karej klaczy, pasącej się niedaleko. Pogładziła czule po chrapach i dosiadła. Stuknęła ją nogą w bok, by ruszyła, lecz za nim to zrobiła szepnęła doń spokojnie, przeczesując smukłymi palcami jej czarną grzywę.
- Ruszaj, Eris.
Zwierze ruszyło pędęm, uderzając swymi kopytami rytmicznie o podłoże. Zdawać się mogło, że ziemia pod nimi drży. Jej właścicielka zacisnęła dłonie na lejcach. Wbiła pusty wzrok w kierunku gór do których zmierzała. Czas mijał nieubłagalnie szybko. Otaczający je las powoli oddalał się z każdą chwilą, a po jakimś czasie już zupełnie został daleko w tyle. Z każdą chwilą jej cel był coraz bliżej, a po dłuższym odstępie czasowym mogła stanąć u podnóża gór. Zeszła z klaczy, która mogła odpocząć, po czym natychmiastowo przybrała postać lekko umięśnionej i smukłej Reav'zhotki, która była przystosowana do warunków górskich oraz wspinaczek. Bez chwili zastanowienie poczęła biec przed siebie, omijając zwinnie każdą przeszkodę tudzież ją poprostu przeskakując. Od tego szalonego, desperackiego pędu już brakowało jej tchu, jednak ani myślała się zatrzymać. Nie teraz. Lecz w pewnym momencie wilczyca zatrzymała się i zadarła łeb, by móc ujrzeć wierzchołek góry. Była już bardzo blisko. Wystarczyło, że przeskoczy nad niewielką przepaścią tuż przed nią, zejdzie na leśną ścieżkę i będzie cały czas biec. Wadera cofnęła się o kilkanaście kroków w tył. Nabrała powietrza do płuc, wypuszczając je z cichym świstem. Wadera starała się uspokoić. Bała się, ale musiała to zrobić. Przełknęła ślinę i wzięła spory rozbieg, napinając każdy mięsień, by przygotować się do skoku i odbić od ziemi za pomocą tylnych łap. Podczas 'lotu' spojrzała w dół. To był błąd. Przednie łapy Ciemnoszarej dotykały już ziemi, lecz całą reszte grawitacja nieuchronnie wciągała w przepaść. Z jej gardła wydobył się stłumiony warkot. Wysyczała także wiązankę przekleństw i wbiła panicznie pazury w ziemię, której się trzymała choćby nie wiem co. Coś ją zmotywowało, że zebrała w sobie siły, by z powrotem wgramolić się na ląd. Nie chciała ginąć. Jak już to napewno nie w taki żałosny sposób. Przecież miała dla kogo żyć - chyba. W każdym bądź razie wadera wspięła się na górę, po drodze zahaczając łapą o wystającą skałę, która zraniła ją w udo. Sukces. Gdy Kitsune leżała na ziemi, dysząc ciężko to spojrzała za siebie, by zobaczyć jak poważna jest rana. Miała lekko rozszarpane udo i złamaną łapę, jednak mimo tych obrażen dźwignęła swe ciało z podłoża, po czym kontynuowała bieg, aż do celu i nie zważywszy na zmęczenie oraz tępy ból w okolicy tylnej kończyny, który nasilał się za każdym razem, kiedy dotykała nią ziemi. Jakiś czas później była na samym szczycie góry, skąd było widać większość dobrze znanych jej terenów Stada Nocy. Zatrzymała się i zerknęła na ciemniejące niebo, pokryte chmarą ołowianych chmur. Nawet nie zauważyła, od paru godzin już jest wieczór. A przecież od dłuższego okresu słońce zachodzi wcześniej. Zaczęła więc szukać tej rośliny. Przetrząsała każdy kąt, by ją znaleść. I szczęśliwym trafem znalazła. Rosła na samym brzegu przepaści. Razem z drugą, bliźniacą. Oba kwiaty miały identyczne błękitne płatki, a liście, które były identyczne jednak wyróżniał mały szczegół, ale był nie widoczny gołym okiem. Mały, biały paseczel na listku, który właśnie zalśnił lekko w blasku zorzy. Tańcząca wesoło na niebie rozbłyskła się nad lasem niczym jasny, seledynowy płomień, będący niczym spektakularny pokaz. To był piękny widok i raczyła się jego pięknem. Kitsune była już w stu procentach pewna, że to jest ta roślina. Chwyciła ją za łodygę, wyciągając z ziemi tak, by się nie uszkodziła. I w tymże momencie ktoś ją zaszedł od tyłu i położył zimną, szponiastą łapę na grzbiecie. Wadera spojrzała za siebie i niemalże osłupiała z zaskoczenia.
- To znowu Ty?
- O, widzę, że ponownie się spotykamy, Kitsune. Po co i tym razem przyszłaś? - wychrypiał stary i sędziwy wilkołaczy starzec, który zdawał się obserwować poczynania wilczycy, jednak brak źrenic mówił jednoznacznie o wrodzonej ślepocie. Zaczął przeczesywać siwą brodę, w którą miał wplątane niewielkie gałązki, koraliki, piórka i medaliki. Ostatnim razem spotkała go na Lunarione. W podobnym celu. Zastanawiało ją jednak skąd on się nagle wziął w tym miejscu, ale nie miała czasu go o to pytać. Uśmiechnęła się chytrze w jego kierunku.
- Po roślinę, którą właśnie zabieram. Jest mi niezbędna do wykonania zadania, a także do lekarstwa dla jednego z członków mojego stada.
Staruszek pokiwał łbem, mamrocząc coś pod nosem. Wyciągnął zżółkły pergamin z sakwy i wręczył wilczycy. Uniósł kąciki pyska w uśmiechu i rzekł:
- Proszę. Tu jest w całości opisany sposób przygotowania na leczniczą miksturę. Jest on wysoce skomplikowany. Pamiętaj tylko o jednym - wywar musi być przygotowany podczas pełni księżyca, bowiem ten kwiat o tej porze ma niezwykłe zdolności lecznicze.
- Dobrze, będę pamiętać. Dziękuje Ci jeszcze raz i do rychłego zobaczenia - rzekła nader spokojnie i ruszyła żółwim tempem w drogę powrotną do domu, by dostarczyć Szerze to, czego chciała, a potem zająć się tą przeklętą, złamaną łapą.

***

Z CHĘCIĄ TO POPRAWIĘ (Jeśli będzie taka potrzeba).
Nie podoba mi się jak cholera. Pisałam z przymusu i męczyłam to ponad dwa tygodnie. Nie prędko napiszę kolejne.

Kitsune Kagerou De'Ayamari (18:49)

It doesn't matter how far... [Tin]

13 września 2011


My smile was taken long ago,
If I can change I hope I'll never know

Codzienna rutyna dopada mnie nawet tutaj, w stadzie. Gdy rano budzę się i idę do lasu już wiem co będę robic za godzinę, za 2, za 3. Zero zaskoczenia. Jednak po całym dniu nudy, zbilża się noc, a na niebie pojawiają się miliony gwiazd ja zaczynam czekac. Czasami czekam bez skutku jednak gdy uda mi się wytrwac jestem szczęśliwa. Jeśli się doczekam mogę powiedziec co czuję, co myślę, co chciałabym zrobic... Wtedy czuję się spełniona bo mogę porozmawiac. Polana wypełnia się zwierzętami, ale my zawsze siedzimy na gałęzi, nad brzegiem jeziora lub po prostu poatrzymy w niebo. Są to chwilę radosne jak dla mnie i długo zapadające w pamięc. Więc teraz także siedzę, rozglądam się po pustej polanie, szukam i czekam.

Czasami patrzę w oczy. Co tam widzę? Często zaskoczenie, może trochę cynizmu jednak prawie zawsze jest coś pozytywnego, coś czego nie można opisac. Ale gdy już to zobaczę to wiem, że mogę iśc za tym wczędzie, czy lepiej siedziec i poczekac do jutra.

Pytania są rzeczą niezbędną. Od zwykłego „Co tam?” na powitanie, po głębsze „O czym myslisz?”. Niektórzy twierdzą, że jestem denerwująca gdy pytam o tyle rzeczy. Sądzę jednak, że gdyby tak było dostałabym jasno postawioną odpowiedź. Czasami boli, gdy dowiaduję się czegoś czego wolałabym nie wiedziec. Ale nie zamierzam rezygnowac z możliwości wypowiedzenia się w obecności kogoś, kogo naprawdę toleruję i darzę sympatią.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Długo się zastanawiałam czy to opublikowac, ale chciałam wyrazic to co siedzi mi w głowie. Cóż... . Ale przede wszystkim chciaam podziękowac. Już wy wiecie komu. Za to, że mnie słucha i nie odrzuca zbyt często ;D Błagam, piszcie opowiadanie!!!
Tin (17:58)

11 września 2011

"Zostań, zawsze chciałam mieć zwierzątko..." cz. I [Neferetti]

11 września 2011

Poranny wietrzyk i szum liści zbudziły ją wcześnie ze snu. Ziewnęła, wstała i przeciągnęła się leniwie, po czym wyszła z jaskini. Podniosła głowę i zdawała się patrzeć przez swoją niebieską opaskę prosto na słońce, wciąż widziała jednak tylko ciemność.
Zorientowała się, że poza czujkami wszyscy jeszcze spali. Przeciągnęła się ponownie i weszła w las, podążając w kierunku, w którym nigdy jeszcze nie szła, w część lasu, której nigdy jeszcze nie zgłębiła.
Otoczenie było ciche i spokojne. Zwierzęta i rośliny dopiero budziły się do życia. Neferetti z rozkoszą zaciągała się zapachem kwiatów, ziół i owoców leśnych. Usłyszała poranne trele pierwszych ptaków. Jej serce napełniło się jakąś nieznaną radością. Dawno nie czuła czegoś podobnego.
Ruszyła biegiem. Mimo, że była słaba fizycznie, potrafiła nadspodziewanie szybko biegać. Jej łapy niosły ją prawie nad ziemią, ledwo jej dotykając. Pędziła jak wicher, jej szósty zmysł ledwo nadążał z prowadzeniem jej.
Miała tego szybko pożałować.
Ostrzeżenie przyszło za późno. Neferetti gwałtownie zahamowała, ale nie zdołała się zatrzymać i znienacka poczuła w lewej przedniej łapie paskudny, ostry ból, który przeszył całe jej ciało.
Zorientowała się, że wsadziła nogę w potrzask.
Przez chwilę usiłowała się uwolnić, ale nie była w stanie. Każdy ruch powodował straszny ból, a była zbyt słaba fizycznie, by wyszarpnąć nogę lub otworzyć pułapkę.
Kto zastawił potrzask na terytorium stada?
Wtedy dopiero coś kazało jej uspokoić się i się rozejrzeć. To wyjasniło sprawę, i to bardzo szybko. Energia tego miejsca była całkowicie obca.
A ona nie była już na terytorium HOTN.
I siedziała teraz z łapą w potrzasku.
Nagle poczuła kolejne ostrzeżenie - zbliżał się do niej ktoś obcy. Usłyszała szelest liści i zza krzaków wyszło dwoje ludzi, których ubiór, nawet widziany jedynie szóstym zmysłem, wyglądał dziwnie. Musieli należeć do jakiejś wędrownej grupy ludzi. W dzisiejszych czasach normalnie by się tak nie ubrali. Wyczuła ich zdziwienie i niepewność - biało-liliowy wilk z zawiązanymi oczami nie był dla nich zapewne codziennym widokiem.
 - Patrz no, znowu ktoś zastawił potrzask. - Jeden z tych mężczyzn w końcu westchnął i zrobił kilka kroków ku niej. Cofnęła się na tyle, na ile pozwalał jej na to potrzask, warcząc.
 - Hej, spokojnie skarbie. Chcę cię uwolnić. - Powiedział nadspodziewanie miękko i spokojnie, choć wciąż niepewnie. Neff zdawała sie patrzeć na niego nieufnie przez chwilę, jakby namyślając się, czy ma mu pozwolić, po czym przestała warczeć i schowała zęby, mając nadzieję, że zrobi to, co zapowiedział. Poczuła lekki ból, gdy ruszył on potrzask, potem usłyszała jego stęknięcie i noga została uwolniona. Neferetti westchnęła z ulgą, lecz zaskomlała, gdy spróbowała postawić nogę na ziemi. Potrzask musiał ją trochę poszarpać.
 - Co z nią zrobimy? - Były to słowa mężczyzny, który ją uwolnił. - Nie wypuścimy jej chyba z tą nogą.
 - Bo ja wiem - Drugi się wahał. - Ten wilk jest jakiś dziwny. A co, jeśli to jakiś potwór, albo czarownica?
Chwila ciszy. Ten, który ją uwolnił, parsknął.
 - Nieważne. Nie zostawię bez pomocy rannego zwierzęcia, jeśli możemy mu pomóc.
 - Jak chcesz. - Ten drugi wzruszył ramionami. - Ale jeśli coś sie stanie, pamiętaj, że cię ostrzegałem.
Mężczyzna kiwnął tylko głową i podszedł do niej. Wahała się, czy nie uciec, ale ostatecznie pozwoliła wziąć się na ręce.
______________________________

W dwie godziny później leżała z obandażowaną nogą w namiocie należącym do wędrownych ludzi. Okazali oni duże zdziwienie na jej widok, ale tylko kilku zaprotestowało przeciw udzieleniu jej pomocy, podobnie jak towarzysz jej wybawcy bojąc się czarów. Miała jednak zawiązany pysk, bo gdy jeden z tych ludzi chciał zdjąć jej przepaskę z oczu, ugryzła go. Nie zrobiła mu wielkiej krzywdy, ale wzbudziło to strach i podejrzenie pozostałych. Zabroniono więc zbliżania się do niej.
Nie spodziewała się więc usłyszeć cichego szelestu, świadczącego o tym, że ktoś wszedł do namiotu.
Użyła szóstego zmysłu i ujrzała małą, może ośmioletnią dziewczynkę. Dziecko podeszło do niej, z odrobiną lęku, ale ufnie. Neff nie poruszyła się. Zesztywniała, czując na karku dotyk małej rączki.
 - Ty nie jesteś potworem, prawda? - Usłyszała ciche pytanie, pełne nadziei. Zaskomlała i położyła łeb na ziemi, a dziewczynka uśmiechnęła się.
 - Wiedziałam. Ty byś go nie ugryzła, gdyby on nie chciał odkryć twojej tajemnicy.
Poczuła lekkie zdziwienie. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ona ma na myśli jej przepaskę i człowieka, który chciał ją zdjąć. Ku zdumieniu dziewczynki podniosła głowę i kiwnęła nią, tak jakby zrobił to człowiek.
 - Rozumiesz, co mówię? - Szepnęło dziecko po chwili. Neferetti znowu zaskomlała i położyła przednią łapę na pysku, obwiązanym grubym sznurem. Dziewczynka zrozumiała i małym nożykiem, który miała przy sobie, rozcięła więzy. Spadły one na łapy wilczycy, która uśmiechnęła się zupełnie po ludzku i wyraźnie powiedziała:
 - Dziękuję.
 - Ty... Mówisz?
 - Trochę. I tylko do tych, do których chcę.
Dziewczynka nie odpowiedziała przez chwilę. Uśmiechnęła się tylko, rozumując, że doznała zapewne jakiegoś zaszczytu, skoro wilczyca chciała do niej mówić, i gładziła jej futro.
 - Masz imię? - Spytała w końcu.
 - Neferetti... Ale mów mi Neffi.
 - Neffi. Ładnie. - Dziecko pogładziło jej pysk. - Jestem Kariko.
Przez chwilę jeszcze głaskała Neff, po czym zaczęła nucić jakąś cichą, spokojną pieśń. Wilczyca słuchała, przyzwyczajając się do ludzkiego towarzystwa i dotyku - nigdy jeszcze nie była głaskana przez człowieka. Czuła jednak, że nie trafiła do złego miejsca, że może się tu czuć bezpiecznie... W końcu wyciągneła głowę na łapach i usnęła, uśpiona głaskaniem i kołysanką śpiewaną przez Kariko.

C.D.N.
Neferetti da Astra (21:36)

10 września 2011

Pochodnia wspomnień. [Acodine]

09 września 2011

Wiatr smukłymi palcami gładził jej jasne włosy.
Parapet był przyjemnie zimny a noc pachniała tak słodko jak zawsze.
Siedziała tak, wpatrzona w przestrzeń, z nogami zwieszonymi nad przepaścią.
Kiwając się lekko w przód i w tył nie zdawała sobie sprawy z lasu wielkich budynków ciągnących się przed nią, myślami błądziła wokół tańczących, wolnych płomieni, zabijających białe świece coraz szybciej, szybciej z każdą łzą wosku.
Smak goryczy przeszłości pozostał w Jej ustach mimo wszystkich zmian które przywiodła teraźniejszość.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, pozwalając muskać się smugom wiatru i iskrom wspomnień. Całym rozluźnionym ciałem wstrząsnął dreszcz. Zacisnęła zęby czując że zajmuje się płomieniami przeszłości. Języki ognia, cierpienia lizały jej postać nie czując litości, chcąc jak najszybciej objąć ją żarem i zamienić w popiół. Ciężki, szary dym popłynął wraz z wiatrem by spowić w swych objęciach betonowy las.
Siedziała tak, na zimnym parapecie, dymiąca pochodnia, nie mogąca pogodzić się z tokiem losu.
~***~

 Nigdy nie zastanawiaj się nad sensem. Świadomość jest najgorszym piętnem.
Wiatr smagał bladą skórę dziewczyny. Stała pod latarnią obejmującą swoim słabym światłem zaledwie skrawek chodnika, reszta niknęła w czerni będąc poza zasięgiem wzroku. Otulona ciemnym płaszczem stała i wpatrywała się w mrok. Czekała, niepewna czy wkroczenie w nieznane jest dobrym pomysłem. Kluczyła od dawna spod jednego lampionu pod drugi mając nadzieje na napotkanie czegokolwiek odmiennego. Teraz jednak zatrzymała się. Kroki nie mają sensu, przechodząc przez ciemność, ryzykując przemykanie przez oblane niepewnością drogi, natykała się tylko na kolejne plamy światła, tak samo blade i nieciekawe jak poprzednie.
Pogodziła się już z smukłymi, napiętymi nićmi które przylgnęły do Jej nadgarstków, ramion, kostek. Nie miała sposobu na walkę z nimi. Póki nici kierowały jej ruchami nie miała pewności czy cokolwiek robi dobrowolnie. Chciała się uwolnić, bardzo chciała, ale jedynym sposobem na odzyskanie jakiejkolwiek kontroli było zerwanie włókien. Marionetka bez nici upada. Droga do wolności jest samobójstwem, wolność osiągnie dopiero kiedy opadnie bezwładnie na szary chodnik. Czy będzie to oświetlone miejsce pod latarnią, czy ciemna plama pomiędzy, zginie. Ale jeszcze nie teraz. Była przekonana że sama zdecyduje kiedy stanie się wolna, nie będzie czekać aż ktoś tam, u góry, pociągający za nici sięgnie po nóż. Kiedy znudzi mu się zabawa.
Tym czasem stała, wodząc wzrokiem po ciemności. Gdzieś na dnie tliła się w Niej nadzieja. Nadzieja pokładana w innych, pokładana w przyszłość. Czekała. Czekała... Może i pod którymś z kolejnych lampionów ktoś czeka i na nią? Może powinna zmierzać w Jego stronę?
A może to do Niej ktoś zmierza? Może jest ktoś kto tak jak ona krąży bez sensu, poszukując znaku? Może powinna na niego czekać?
Poczuła na skórze mokre krople. Ciche kapanie zamieniło się w szum, a chodnik w przeciągu sekund przybrał ciemniejszą barwę. Deszcz ciął zawzięcie tnąc smugę światłą latarni, tworząc szarą mgiełkę. Dziewczyna zacisnęła zęby i szczelniej wtuliła się w płaszcz. Westchnęła cicho a kłąb jasnej pary uleciał w powietrze. Ruszyła w stronę ciemności chcąc iść dalej, nie chętna czekać podczas ulewy kiedy coś rozkazało jej się odwrócić.
Słuchając wewnętrznego głosu obróciła się przez ramię i w przepełnionych zrezygnowaniem oczach pojawiła się iskra zaskoczenia, która szybko przybrała postać radości.1:45
Wśród wirujących w szaleńczym tańcu kropel ujrzała ciemny, słaby zarys postaci. Wynurzył się z cienia i kroczył spokojnie w jej stronę. Nie była w stanie przyjrzeć się postaci, deszcz ciął bez litości. Miała wybór, podejść, lub usunąć się w ciemność tak by nigdy jej nie znalazł.  Cofnęła się tylko o krok i zamknęła piekące oczy kuląc w sobie, czekając.
- Trzęsiesz się. - Usłyszała cichy, spokojny i ciepły głos. Uniosła wzrok i ujrzała oblicze stojącego zaledwie centymetry od niej chłopaka. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. W tej jednej chwili deszcz bębnił ciszej o chodnik a chłód doskwierał mniej. Mimo odmiennych dróg był Jej bardzo bliski, mimo tego że łączyło ich tak mało, że niemal nic o nim nie wiedziała. Nie wiedziała też na czym to polega, ale pustka wydzierająca wnętrze stała się mniejsza.
Jednym szybkim ruchem rozpostarł jasne, ogromne skrzydła. Cicho zafurgotały gdy pierwsza fala łez natury uderzyła o delikatne lotki. Objął ją pierzastymi ramionami. Nie, nie wierzyła by był aniołem. Przynajmniej ona o tym nie wiedziała. Ale w tej chwili miał skrzydła i w tej chwili tylko z nim czuła się bezpiecznie, cieszyła się świadoma ulotności ciepła.
Reflektory zapłonęły. Krótki błysk przeciął rzeczywistość, a szary półmrok spowił świat zastępując czerń. On zniknął, znów pozostał obraz dni w samotności. Mimo tego że takie nigdy nie istniały.
___
Przynudzam, wiem. Poza tym wtajemniczeni których tu raczej mało będą wiedzieli dokładnie jakie połączenie z rzeczywistością ma fakt chłopaka. Oczywiście oparte na faktach, chociaż ujęte troszeczkę inaczej.
Jeżeli nie mogę publikować opowiadań związanych z realną postacią, krzyczcie.
Jeżeli macie jakieś zastrzeżenia, też piszcie, bardzo chętnie posłucham.
W sumie... wypowiadajcie się, ot co.
Acodine (23:11)

8 września 2011

Time has come. Farewell. [Fragaria]

07 września 2011

Deszcz zacinał mocno zrywając delikatne liście ze starych drzew. Chmury kłębiły się przypominając góry, góry w oddali imitowały chmury. Wiatr wył pomiędzy białymi kamieniami. Pioruny uderzały tu i ówdzie kładąc rośliny i zwierzęta. Płomień trawił nieliczne trawy, szybko jednak był gaszony przez ulewę.
Krople osiadały perliście na futrze wilka.

-Nadszedł czas. Ten czas, o którym niektórzy z was marzyli, czas, do którego i tak się przyzwyczaicie w ciągu kilku dni. Odchodzę, drodzy HOTNowicze. Przez pół roku przebywałem należałem do waszego grona, jednak dzisiaj się to zmienia. Odchodzę. Czuję się zbędnym ciężarem, niepotrzebną wiązką liter wśród autorów. Nie jestem już tutaj niezbędny. Czuję się obco, więc stanę się obcym. Żegnajcie.

Dalsze słowa nie były potrzebne. Mógł oczywiście opowiadać o ich ciepłym przyjęciu, o tym, że byli jego rodziną... Byli.
Al, usuń mnie, proszę, z autorów.
Fragaria Invisibilis (20:58)

6 września 2011

Samotność... jest dobra. [LadyKiller]

05 września 2011

  Samotność jest dobra, ale do czasu, kiedy wiesz, że możesz liczyć na to, że ktoś ją przerwie. Ktoś, kogo obecność ukoi Twoje wyostrzone zmysły.
 Ciepło ciała siedzącej obok osoby, powoli gasiły obfite łzy szarych chmur. Podobnie jak gasiły całe ciepło zawarte w przyjemnym, gładkim milczeniu. Każda kropla spadająca na ciemną bluzę lub nagie ramiona, jak gdyby oddalała od siebie niegdyś bliskie osoby.
Samotność jest dobra, gdy to ona Cię wypełni pozwalając czuć się wolną, nie osaczoną, a zarazem nie opuszczoną.
 Ciemnowłosa drgnęła niezauważalnie kiedy dziewczyna w kapturze wstała z ławki i spojrzała w niebo. Z pozoru niezauważalnie. Już raz pokazała przyjaciółce swoją słabość. Już raz pokazała, że tak bardzo zależy jej na samopoczuciu osoby, która do pewnego czasu ją dopełniała. Nie miała siły i odwagi by pokazać to znów, mimo że jej serce tłukło się rozpaczliwie o żebra, jakby w rytmie wrzeszczącego szeptu; nie idź, nie idź, nie idź... Dlatego tylko przyglądała się dziewczynie spod rzęs, swoimi dzikimi oczami... Ta uniosła głowę wyżej, uśmiechając się. Delikatnie. Ślicznie. To wiatr współgrający z kroplami deszczu wywołał na jej twarzy ten uśmiech, zastępując nim niedawny grymas, który tylko utwierdził Lady w tym, że dziewczyna omija temat samotności celowo.
Nie jesteś samotna. Doszłaś tutaj ścieżką, którą dawno nikt nie szedł i trafiłaś na mnie. Ja też odkrywam takie ścieżki, i też trafiłam tutaj, gdzie znalazłaś mnie...Ty. To oznacza, że samotność ma nas już dość, nie sądzisz?
 Rozciągnęła ramiona na oparciu ławki, zrzucając z nich długie włosy. Znów się oszukiwała... przecież tak naprawdę chciała tylko poczuć skrawki ciepła jakie przyjęło drewno dotykające pleców przyjaciółki. Zamknęła powieki, odchylając głowę w tył. Przez moment czuła to, co zawsze. Przez moment znów chorobliwie chwyciła się nadziei, że będzie tak jak dawniej. Przecież Ona czuła ten sam zapach deszczu i ten sam wiatr bawiący się włosami. Przecież Ona była jedynym kluczem pasującym do furtki otwierającą duszę Lady.
A my jej nadal łakniemy. Czyż nie?
 Ktoś brutalnie odebrał jej tą nadzieję, sprawiając, że deszcz stał się tylko deszczem. Deszczem który był akurat taki tylko dla jednej osoby. Dla nikogo więcej.
Nie idź.
Nie idź.
Nie idź.
 Ale Ona poszła. Lady nie zrobiła nic, by Ją zatrzymać. By Jej pokazać, że tak bardzo chce, aby Ona została.
Przed Nią.
Obok Niej.
Z nią...
 Nie otworzyła oczu. Nie poruszyła się. Tylko tak mocno zacisnęła powieki, by nie pozwolić samotnym łzom stoczyć się po policzkach. Nie słyszała kroków oddalającej się dziewczyny. Przyjaciółki. Przed oczyma wciąż widziała radosne iskierki tańczące w złotych tęczówkach.
 Nagle gwałtownie zwinęła się na ławce, zagryzając wargi do krwi, by stłumić jęk. Docisnęła kolana do klatki piersiowej i  kołysała się w przód i w tył, wiedząc, że właśnie straciła coś, czego nikt nie będzie potrafił naprawić.
Nigdy.

Czyż nie...
LadyKiller (18:38)

5 września 2011

Z dziennika mamuśki II [Luna]

- Mamamamamam! Amamam mama! 
- Idę, idę Thelli, już biegnę. - wrzuciłam garnek do zlewu, który uderzył o dno z hukiem i wyskoczyłam z kuchni. Z rozpędu pokonałam zakręt między przedpokojem a schodami i wpadłam na nie z akompaniamentem wrzasków, płaczu, przeraźliwego lamentu. Dobrnęłam do drzwi od sypialni i odsapnęłam na sekundę chwytając się futryn. Kiedy weszłam do środka dźwięki rozpaczy ucichły, a widok zapłakanej buźki ciemnowłosej dziewczynki zastąpił obrazek uśmiechu od ucha do ucha. 
Gesha siedziała w swoim łóżeczku i jak gdyby nigdy nic wpatrywała się we mnie z tym radosnym uśmiechem. Nie było śladu po dramatycznym płaczu, który tworzył w głowie miliony czarnych wizji. Opanowała to do perfekcji. Wołanie drżącym głosikiem, nagły wrzask i płacz. W najmniej odpowiednim momencie. Zawsze. Ale jak można byłoby nie wybaczyć wszystkiego widząc wesołą postać dziecka, które wręcz emanuje szczęściem i znikają wszystkie jego troski na widok znajomej osoby. Na widok mamy. 
Pospiesznie wyciągnęłam małą z łóżeczka i cmoknęłam w czoło. Jej małe rączki zawędrowały na moje policzki, właśnie teraz stwierdziła, że musi skontrolować, czy mama ma wszystkie elementy na twarzy w odpowiednim miejscu,  dokładnie dwie sekundy po tym jak wyjęła łapki ze swojej bezzębnej jeszcze buzi. Kto by zwracał uwagę na tą ślinę, kiedy trzyma się w ramionach swój mały skarb? Chwyciłam czystą pieluchę i wytarłam zaślinione usteczka i brodę Thell, a także swoją twarz i jej rączki. Taki rytuał, kiedy wychodzą ząbki.
I tak nie mogę narzekać, bo w przeciwieństwie do tego co było dwa dni temu, tej nocy mała „dała się wyspać”. Całe cztery godziny nieprzerwanego snu! Cztery godziny! Myślałam, że będzie gorzej, bo mała spała dość długo w dzień, a tu takie miłe zaskoczenie. Robiąc głupie miny, łaskocząc i bawiąc się z dzieckiem wędruję przez dom, robię wszystko co zawsze, tylko z małym, śmiejącym się bezustannie, słodkim balastem.
Czasem zatrzymywałam się na moment, spoglądałam w te małe, zielone ślepka, zupełnie takie same jakie ma druga najważniejsza osoba w moim życiu, a wtedy po prostu siadałam i zajmowałam się Thell, prace domowe i wszystko inne schodziło na drugi plan. Zadziwiało mnie to w jak dużym stopniu oczy Geshy były podobne do oczu jej taty. Ten sam kształt, kolor niemalże identyczny. Zatracałam się w wesoło harcujących ognikach w tych cudownych gwiazdkach w kolorze nadziei.
W końcu nadchodzi wieczór. Cichy, chłodny wieczór. Czas, w którym wszystko się uspokaja i wycisza. Nawet moja mała pociecha. Czasem siadamy razem w oknie, Thelli na moich kolanach i razem podróżujemy po rozgwieżdżonym, ciemnym niebie. Nasze spojrzenia wędrują w tym samym kierunku. Wtulone w siebie, ogrzewając się nawzajem swoim ciepłem, uciekamy myślami gdzieś daleko.
- Tata? Tata i mama..? – cieniutki głosik delikatnie zmącił ciszę, jednak nie przerwał jej drastycznie, jedynie wkomponował się w nią swoim czystym brzmieniem.
- Tata przyjdzie. Zobaczysz. Wiem, że też Ci go brakuje, niedługo z nami będzie… - Nasze spojrzenia ponownie utknęły gdzieś pomiędzy gwiazdami. Niedługo później Gesha zasnęła, przytulając policzek do mojej szyi. Oddychała cichutko i równomiernie. Westchnęłam i odniosłam ją do łóżeczka, otuliłam kocykiem i odgarnęłam ciemne włoski z jej czoła. 
- Dobranoc, gwiazdko. 
___________
Fffffff. Nie miałam podkładu do początku, za drugi podkład dziękuję Fence. I tak jest do dupy to opowiadanie, starałam się, a wyszło jakbym pisała na siłę... I nie ujełam jednej rzeczy jaką chciałam ująć, fuck the system.
Luna, Córka Księżyca (19:15)

1 września 2011

Początek bez końca cz. XIII [Szera]

01 września 2011
Początek bez końca cz. XIII
Miałam nie pisać, wiem. Ale od paru dni chodziło mi to po głowie. Nie mogłam się tego pozbyć chociaż i tak nie jestem przekonana czy słusznie zrobiłam...
Dodaję na początku wiersz Aldieb. te słowa są proste, niby banalne, a gdy je przeczytałam czułam jakby ugięły się pode mną kolana...

________________________________________________
Nicość.
Pustka.
Nic.
Pusto.
Cisza.
Ciemność.
I tylko krzyk.

Aldieb

Leżałam skulona, oplatając zimne ciało ramionami. Kolana podciągnęłam do klatki piersiowej. Z moich ust wydobył się cichy syk. Długie czarne włosy opadły na bladą twarz. Zacisnęłam powieki. Czyżby znowu? Stęknęłam cicho kurcząc się w sobie jeszcze mocniej. Całun ciemności rozciągał swe skrzydła nad moim ciałem niczym chciwe ramiona wyciągane w kierunku zagubionej duszy. Nie musiałam otwierać oczu aby to widzieć. Czułam to wokół siebie. Tę chłodną obecność. Była niczym dziki pies czyhający na swą ofiarę.Tylko po to by zabić… Czekał na jedno… Na jej najmniejszy błąd. Błąd…
Wrzasnęłam na całe gardło zaciskając dłonie na uszach.Wygięte palce wbiły się we włosy. Szarpnęłam delikatnie głową. Nie, to nie było to samo co wcześniej. Coś się zmieniło. Poczułam jak łzy płyną po policzkach, aby zniknąć w nieodgarniętym mroku. Znowu zaczęłam się rzucać. Musiałam się powstrzymać.Obolałe ciało wygięło się w łuk, gdy poczułam ucisk na karku. Te oczy. Ta twarz…Zdusiłam krzyk i nagle wszystko się zmieniło. Rozluźniłam się, a ból jakby połączył się z moim ciałem delikatnym dreszczem. Poczułam jak jego ramiona oplatają moje ciało. Ale nie był to palący dotyk. Dawał on ciepło. I nagle wszystko ustało…
Uklękłam podpierając się na rękach. Byłam jak szmaciana lalka. Powolnym ruchem przekręciłam głowę na bok. Kości strzeliły pozbywając się resztek bólu, który przed chwilą pożerał moje ciało i zmysły. Wstałam chwiejąc się.Moja dłoń powędrowała do ramienia. Wbiłam w nią paznokcie i pociągnęłam z całej siły. Podniosłam wzrok czując jak coś spływa powoli w kierunku przegubu. Mała czerwona kropla. Jej szkarłat działał na mnie hipnotyzująco. Powoli obserwowałam jej trasę dopóki nie zatańczyła ostatkiem sił na palcu. Ale nie ujrzałam jej końca. Spojrzenie padło na dwie zbliżające się postacie. Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
-MoonDance… - Wyszeptałam słabym głosem, który niknął w otchłani.– MoonLight…
Biała i Czarna zmierzały w moim kierunku. Wiedziałam, że to nie będzie takie samo spotkanie co poprzednio. Czułam jak emanuje od nich obcość.
-Bezimienna… - Warknęła biała. – Widzę, że stałaś się wyjątkowo słaba. – Zmierzyła moje ludzkie ciało wrogim spojrzeniem.
Moje usta wygięły się w bezlitosnym uśmiechu.
-W końcu upodabniam się do mojego prawdziwego ja. – Zaśmiałam się słysząc warkot wydobywający się z jej gardła. Nie miałam teraz litości. Nienawidzę, gdy obcy mówi mi, że jestem słaba. Tę krytykę trudno znieść. Nagle uśmiech zniknął z mojej twarzy. Obcy? Przecież one były mną. One to ja… Ale teraz było już na to za późno. Zatraciłam granice między rzeczywistością, a tym co się działo wewnątrz mnie, w umyśle, który powoli zaczynał mnie zwodzić.  Jedyne co zapamiętałam to cichy warkot i błyszczące wrogością dzikie ślepia…
***
Siedziałam na piętach ze spuszczoną głową. Nagle nogi osunęły się na bok, a ręce bezwiednie opadły na uda. Przerażona nie podnosiłam wzroku. Coś było nie tak. Ciemność wokół mnie zmieniła się. Jej chłód wniknął w moje ciało przeszywając umysł i zasnuwając go czarną wstęgą potępienia. Włosy zsunęły się z ramion. Poczułam jak coś cicho kapie na podłogę. Przeniosłam monotonny wzrok na swoją klatkę. Bladą dłonią dotknęłam plamy rozciągającej się na czarnej sukni, w którą byłam przyodziana. Więc czerń może być jeszcze głębsza…Odsunęłam palce i zamarłam. Krew? Ale nie moja. Nagle wyprostowałam się z cichym krzykiem. Poczułam jakby sama śmierć pociągała teraz za sznurki, a jej chłodny oddech czułam na karku. Jednak… moja…
-Płomień. – Szepnęłam cicho rozwierając szerzej powieki. Wokół mnie nie było już ciemności. Ciemny całun zniknął. Matowe dotąd oczy zaszkliły się,gdy odbijał się w nich blask ognia. Wyglądał on niczym dwie wałczące połówki.Zachłysnęłam się powietrzem. Nieopodal mnie leżały dwa ciała. Dwa wilcze ciała…- Zabiłam… siebie… - Zakrwawiona dłoń powędrowała do ust. Siedziałam tak niezdolna się ruszyć. – Zabiłam… - Szeptałam niczym człowiek, którego umysł zagubił się w wirze normalności. – siebie…
Nagle płomienie ustały. Ciała znikły. Zostałam jedynie ja. Nie.Nie tylko ja. Był ktoś jeszcze. Z ciemności wyłoniła się postać. Czarna sierść falowała. A we mnie wbite było spojrzenie tak znajomych i tak obcych ślepi.Jedno płonęło szkarłatem, a drugie pochłaniało niczym spokój lazurowej głębi.
Nie. to niemożliwe… Pokręciłam głową czując jak paraliż ogarnia moje ciało.
-To ty….
Szera (16:27)

Dziecię Słońca w Cieniu [Naphill Naomi]

31 sierpnia 2011

   
    Herd of the Night. Stado Nocy.
    Zgraja zwierząt, istna mozaika gatunkowa.
    Po prostu Dzieci Słońca w Cieniu.
    Jedno z gromady Dzieci.

    Sens. A raczej jego brak.
    Wadera szła przed siebie. Ostatnimi czasy wiele wędrowała. Nie miała celu. Jedynie potrzebę. Potrzebę, którą musiała zaspokoić. Lecz nie wiedziała jak to zrobić... Jaką potrzebę?

    Potrzebowała zrozumienia, którego nikt nie mógł jej zapewnić.
    Towarzystwa.
    A jednocześnie samotności, gdy czuła się zbędna w gronie dobrych znajomych.

   Mijała kolejne drzewa i zarośla. Przenikała przez nie. Nie musiała na nic uważać.
    Jednak powinna uważać na to, co mówi i jak się zachowuje. Znowu to samo...
   Znowu, znowu, znowu... Ile można?
    To ma sens?
    Osiągnąwszy cel, spoczęła na laurach. Jak zawsze. A tyle osób jej powtarzało, by tego nie robiła. By dalej walczyła o swoje, osiągała coraz to więcej.
     Cóż... była leniwa. Po prostu leniwa. Nie, nie po prostu. Wybitnie leniwa! I na tyle zarozumiała, by tego w sobie nie zmienić.
    Ostatnio była też "wkurwiająca", jak to określiło kilka osób. Może i mieli rację.
    Nagle ujrzała znajome tereny. Polanę, a w jej centrum okrąg z kamieni. Polana HOTN. A na niej zwierzęta, przedstawiciele przeróżnych gatunków i ras.
   
    Każdy inny. Inności tworzące jedną całość, która trwa właśnie dlatego, że składa się z wielu różnych elementów.
    Ale czasem układankę szlag trafia przez to, że jeden element jest całkowicie odmienny.

    Dusza Szarej zatrzymała się na skraju polany. Jej błękitne ślepia zlustrowały po kolei każdą, przebywającą na polanie postać. Po chwili obserwacji postanowiła się odezwać.
    - Miło było. Dziękuję za wszystko. I... przepraszam.
    Na pysku wadery zagościł nikły uśmiech. Jednak ten uśmiech nie dosięgał oczów, w których panowała bezdenna otchłań, beznamiętność, brak jakichkolwiek uczuć. Grymas zniknął tak szybko, jak się pojawił, a przez moment w ślepiach Naomi można było dostrzec przebłysk smutku.
   
Wilczyca zniżyła łeb, zaciskając na kilka sekund powieki. Ostatni raz spojrzała na Dzieci Nocy, po czym jej dusza rozpłynęła się w powietrzu.
    Zgraja zwierząt.
    Dzieci Słońca w Cieniu.
    Jedno z gromady Dzieci - już nie.

Naphill Naomi (22:44)