Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

13 października 2013

Drzewa mają oczy. Cz. V [Baru Saya]

12 października 2013

Drzewa mają oczy. Cz. V

Dzień 4:   

     Mieliście kiedyś tak, że świat zwolnił? Że ktoś przeszywał was wzrokiem? Zimnym, przepełnionym nienawiścią wzrokiem. Ja miałem, właśnie w tamtej chwili. Membu patrzył na mnie swoim błękitnym okiem, drugie miał schowane, ale ja wiedziałem, znałem jego zdolności. On zapewne znał i moje. W tej chwili nie zastanawiałem się już jakim cudem mnie widzi, teraz myślałem o tym, co będzie dalej.
     Przykucał, nadal wpatrzony we mnie, nadal z tą empatią wyrysowaną na twarzy. Chrząknąłem, byłem już pewien, że wcale mi się nie zdaje. Powoli podniosłem się i otrzepałem z brudu. Podniosłem głowę aby na niego spojrzeć... Stał przede mną. Normalne, powiecie. No właśnie nie, bo to ja zmieniłem miejsce, nie wiem jak, ale znalazłem się przed swoim omroczonym klonem. Spojrzałem na sztylet wbity w jego ciało, potem na oprawcę. Uśmiechał się. Nie był to uśmiech przyjazny, raczej przepełniony pewnością siebie, był to uśmiech szaleńca.
- Witaj, Membu. - odpowiedziałem w końcu, również posłałem mu uśmiech, mój jednak był serdeczny. Przekrzywił głowę, zupełnie tak samo jak przy pierwszym spotkaniu.
- Zwodzisz mnie? - zapytał, oglądając przy tym swoją dłoń.
- Zwodzę? - nie bardzo wiedziałem co ma na myśli, po chwili dotarło do mnie, że zapewne nie podoba mu się mój uśmiech. Chciałem odpowiedzieć, ale najwyraźniej nie miał On ochoty na pogawędkę. Z jego rękawa zaczął wypełzać czerwony bat, owijał się dookoła drugiej ręki, tak długo, póki jego rączka nie znalazła się w dłoni Pasożyta.
- Wiesz gdzie jesteś? - posłał mi kpiące spojrzenie. Oderwałem wzrok od jego broni i spojrzałem w oko. Drugie nadal miał zasłonięte, więc na razie był to bezpieczny ruch.
- Nie. - odparłem mrużąc lekko oczy.
- Lepiej dla mnie. - zaśmiał się i skoczył w moją stronę. Zesztywniałem. Nigdy nie walczyłem na białą broń, nie było takiej potrzeby, szkolenie na wojownika dopiero co zacząłem, krótko po odejściu z rodzinnego stada. Bat niczym żywy wąż ruszył razem z Nim, w moją stronę, na całej jego powierzchni pojawiły się małe, ostre kolce.
"Walcz!"
Usłyszałem znajomy głos i szybko chwyciłem za czarną szablę, wiszącą przy moim boku. Bat natrafił na jego ostrze, jednak szybko owinął się dookoła kalecząc kolcami moją dłoń. Syknąłem cicho i puściłem broń, która szybko poleciała w inną stronę, wbijając się w jedno z drzew. W tym samym czasie Pasożyt zadał mi cios pięścią. Wywaliłem się i poturlałem kawałek. Wylądowałem na brzuchu, szedł w moją stronę. Podniosłem się do czworaka i otarłem krew w rozciętej wargi. To nie miało sensu. Wpadłem więc na pewien pomysł.
- Czyżbyś nie usłyszał mojego mulai* ? - zaśmiał się kpiąco. Zagryzłem wargę i zmarszczyłem nos, spojrzałem na niego z determinacją w oczach. Wiedziałem, że walczę o coś ważnego, nie wiedziałem, czy chodzi o życie, czy co innego, ale nie mogłem przegrać.
- Pertinax sum, tu scis?** - odpowiedziałem, zatrzymał się, a z mojego pyska wydobył się warkot. Stałem tam teraz jako wilk, sierść na moim grzbiecie najeżyła się, a pazury wbijały w ziemie. Obnażałem długie kły w jego stronę. Użycie przeze mnie łaciny zdecydowanie mu nie odpowiadało. Nienawidził tego języka, zapewne z powodu Seth'a. Wiedziałem o tym, miałem nadzieję, że też się przemieni, wtedy miałbym jakieś szanse w walce. 
- Nie mów do mnie językiem plebsu. - warknął. Tak, warknął, udało się... Teraz i On był wilkiem. Nie dałem po sobie poznać, że właśnie o to mi chodziło. Oka nadal nie używał, więc wątpię, że odczytał coś z moich myśli.
- Zrozumiałeś... - nie dał mi dokończyć.
- Milcz psie, nie jestem tu dla rozmowy. - dodał z kpiącym uśmiechem i skoczył w moją stronę. Warknąłem głośniej i ruszyłem na Niego. Wiedziałem, że będzie ciężko go trafić, był nieco niższy co dawało mu przewagę w zwinności, jednak sam nie narzekałem na jej brak. Mimo rozmiarów, nabrałem większej pewności siebie. W tej formie czułem się bezpieczniej. Zaczęła się walka na kły i pazury. Długi czas doskakiwaliśmy do siebie, używaliśmy tylko uników. On wiedział o mojej truciźnie paraliżującej, ja o jego zdolnościach. Wiedzieliśmy, na co musimy uważać. W pewnym momencie udało się. Odbiłem się od drzewa i wylądowałem za Jego plecami, chwyciłem szybko za kark, wbiłem się kłami naprawdę głęboko, po czym rzuciłem w stronę większej grupy drzew. Wyszczerzyłem zakrwawione kły i warknąłem w Jego stronę. Zatrzymał się na jednym z drzew, jego forma zmieniała się, raz dhampir, raz wilk, w końcu wypadło na postać humanoidalną. Tak, trucizna szybko powinna zadziałać. 
     Ruszyłem w Jego stronę, powoli, mięśnie nadal miałem napięte, tak jakby co. Nagle zesztywniałem... usłyszałem śmiech. Zaczął się podnosić, zatrzymał się na czworakach.
- Widzisz Baru... - ponowna salwa tego irytującego śmiechu. - Bo każda technika, ma jakąś słabą stronę. - spojrzał na mnie z tą swoją kpiącą, wyraźnie zadowoloną miną, z jego karku i pleców ściekała krew. Podniósł jedną rękę i... Odsłonił oko.
"Kurwa" pomyślałem, a On ponownie się zaśmiał, teraz dokładnie znał wszystkie moje myśli.

CDN.
___
* - Start.
** - Jestem uparty, wiesz?

10 października 2013

Ashes. [Aldieb]

9 października 2013


Ashes.

"Ashes, ashes falling from the sky
Hope is crashing with the sound of cry
Ashes, ashes falling from the sky"

          Krok za krokiem. Bose stopy zanurzały się w jasnym puchu, pokrywającym jedwabnym kocem przeoraną korzeniami ziemię, jakoby to była skóra staruszki, pokryta zmarszczkami wieku. Niczym anielskie pióra, biel frunęła z nieba, muskając swym aksamitem odkryte ramiona dziewczyny. Z jasną karnacją, ubrana w śnieżnobiałą, zwiewną sukienkę zdawała się być niczym jeszcze jeden płatek wirujący z niebios. Jedynie ciemne, hebanowe włosy, spływające jej na plecy, odróżniały ją od bliźniaczych sióstr.
          Poruszała się z gracją, tańcząc lekko pośród kamiennych, popękanych nagrobków, pokrytych zeschłymi jesiennymi liśćmi. Cichy szelest zmącił nieskazitelną ciszę, kiedy wiatr wzbudził w nich na chwilę życie. W kilka chwil później wszystko na nowo umilkło.
          Smukłe palce wędrującej wśród arkanów pozazmysłowej krainy wodziły po chropowatej powierzchni misternie rzeźbionych posągów. Szare, szeroko rozwarte oczy, wodziły dokoła, a w ich głębinach z wolna rodził się niepokój.
          Ciemne kosmyki włosów zawirowały w powietrzu, kiedy dziewczyna odwróciła gwałtownie głowę, wbijając wzrok w kamienną figurę, stojącą tuż za jej plecami. Płaczący Anioł. Skrywający twarz w dłoniach. Okryty piórami, niczym dowodem swej zguby.



***
          Szła prosto przed siebie. Oczy, zaślepione łzami, wodziły bezmyślnie po otoczeniu, nic jednak nie widząc. Chciała biec, uciec. Ale nie mogła, to by ją zgubiło.
          Najpierw usłyszała cichy trzask, jakby pękającego szkła. Następnie poczuła ból nie do opisania, rozsadzający ją od środka, mrożący krew w żyłach, paraliżujący kończyny. Chłód tak dotkliwy, że niemal palący.

          Upadła na popękaną ziemię, wprost w szare drobiny popiołu. Atramentowa ciecz splamiła ciemnymi kwiatami jej sukienkę. Polała się po rękach, nogach, ciele, tworząc coraz większą kałużę wokół klęczącej. Rozlewając pod nią ciemność, od której nie było już drogi ucieczki. Wpadła w pułapkę.
          Cichy trzask. Porcelanowa skóra czarnowłosej zaczęła pękać. Drobne rysy przebiegające przez jej nieskazitelną twarz zaczęły się pogłębiać. Kilka odłamków zapadło się do środka. Pajęcza sieć pęknięć pokryła już ramiona i nogi dziewczyny. Rozprzestrzeniały się coraz szybciej, a w osłabionej powierzchni wciąż pojawiały się nowe dziury. Zapadały się do środka, podczas gdy przez otwory lała się czarna ciecz, której krucze skrzydła zalewały cmentarz mrokiem, pochłaniając go coraz zachłanniej.
          Krzyk. Jeden, krótki, urwany. Jej ciało płonęło, żywym, jaskrawym ogniem. Zaledwie kilka sekund. Szarawy popiół unosił się przez moment w powietrzu, by po chwili opaść w dół, zatonąć w bezdennych ciemnościach. Przepaść na zawsze.



***
          Dwoje jasnych ślepi rozbłysło w ciemnościach, niczym latarnie płynnego złota. Samica nie poruszyła się nawet na milimetr. Czekała aż mrok pochodzący ze snu wygaśnie, odejdzie na dno jej duszy, by dręczyć ją innym razem. Przymknęła powieki. Nie potrafiła już zasnąć.



[ Witam. Udaję , że żyję.
Od jakichś dwóch tygodni próbuję napisać jedno opowiadanie, ale albo nie mam czasu, albo jak mam to jest zbyt zmęczona, żeby coś napisać. W sumie mam już nawet połowę, ale wygląda to tak beznadziejnie, że muszę napisać jeszcze raz.
Dlatego musicie zadowolić się tym o to starym opowiadaniem. Troszeczkę przerobionym, w dodatku wstawiałam je już kiedyś na HOTN, dokładniej w lipcu 2012 roku.
Ych. Ja chcę znów pisać tak dobrze jak kiedyś. .___. ]

3 października 2013

Są samotni. [Asmodeusz]

2 października 2013

Są samotni.

Ogień.
Dym.
Zniszczenie.

    Nieznaczne ruchy dłoni, przekładające tak wiele zdjęć.
    Dłonie, nieruchomiejące na kilka sekund pod wpływem napływu wspomnień.
    Trawiący je ogień, przeskakujący z palców na kolorowe fotografie, wypalający w nich dziury.
    Kupka popiołu, powiększająca się z każdą minutą.

    Szloch. Krew płynąca po przedramionach, gojące się rany.

    Chłopak siedział na krześle przy zniszczonym już stole. Przeglądał zdjęcia które przedstawiały niezbyt miłe jego sercu sceny. Zdjęcia dwóch osób, śmiejących się, bawiących dobrze. Smutny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Wydawało się, że to wszystko było tak dawno. A teraz się skończyło.
     Wspomnienia były dobrą rzeczą. Przyjemną.
     Co zrobić gdy bolą? Pozbyć się dowodów, znaków, wszystkiego.
     To też robił. Zapach benzyny unosił się w kuchni, podczas gdy ogień pochłaniał jedno po drugim zdjęcie.

     Nic wielkiego.
     Wszystko jest w porządku.

     Kłamstwa które wiele osób ignorowało. Możliwe, że to doprowadziło go na skraj wytrzymałości psychicznej. Nawet Ci na których mu zależało, którzy byli dla niego ważni nie chcieli lub nie umieli mu pomóc. Trzeba radzić sobie samemu z własnymi problemami ale on nie umiał. Cierpieli na tym inni i on sam.
     Cichy płacz przerodził się w szloch. Okropne. Pozbywać się tego, co było ważne. Wciąż jest ważne. Ale nie miało szans na kontynuację czy po prostu minęło. Mimo wszystko bolało. Był zdolny do wszystkiego byle ugasić to uczucie.
     Uspokajający głos, ciepło ciała i delikatny dotyk. Czerwone włosy, wymykające się z gumki łaskotały go po uchu. Wtulił się w ciało dziewczyny, trwając przy niej dłuższą chwilę. Przesuwała dłonią po jego głowie, wysłuchując jego żalów. To nic, niech się żali. Będzie mu lżej na duchu.
Lecz czy rozmowa z samym sobą jest bezpieczna dla psychiki? Z pewnością niezbyt.

     Nie było jego siostry, nie było tego na kim mu zależało.
     Nie miał nikogo na kim mu zależało, nikogo kto by go tu trzymał.

     Odsunął się od Kościeja i uśmiechnął się w podzięce. Podniósł się, nie zwracając już uwagi na popiół rozniesiony po pomieszczeniu w podmuchu wiatru, przedostającego się oknem. To co było już nie istnieje i nie wróci. Zmył z rąk krew i rzucił okiem na długie, głębokie, pionowe rany biegnące po wewnętrznych stronach przedramion. Zaczęły już się goić. Przemiana w wampira jednak nie była dobrym pomysłem. Teraz tu tkwił. Razem z nią. Miał towarzystwo, nie byli samotni.
     Wyszedł z budynku który nosił na sobie już ślady starości i zniszczeń. Znów będzie płonąć. Ale tym razem spłonie cały. Tak jak wszystko inne. Wilk zostawił za swoimi plecami wszystkie wspomnienia, dawny czas, a także całą nadzieję. Tuż za nim podążało szczenię z błyszczącymi oczyma, czerwonym irokezem i kilkoma złotymi kolczykami w uszach. Nie miała tego co Asmo. Dla niej to wszystko skończyło się dawno, lecz pogodziła się z tym. Nie robiło jej różnicy już nic. Starała się wszystko przyjmować pozytywnie ale to też jej już nie wychodziło.
Zostawili ścieżkę ulaną benzyną, zostawili wszystko.
     Trzask gorejącego, walącego się budynku odprowadził dwójkę zwierząt znikających za drzewami lasu. Nie było szans by pożar rozprzestrzenił się bardziej. Miał zniszczyć tylko ich przeszłość.
     Połączyli się by nie doskwierała im samotność.
     Mimo wszystko..
     Są samotni.
_____
Wybaczcie za spam. Najpewniej będzie jeszcze jedna część jeśli tylko się poprawi wszystko.
Obstawiam stany depresyjne i potrzebę psychologa.
Wiecie, że Was wszystkich kocham, nie? Jesteście moją zajebistą rodzinką.
Dziękuję Wam za tak wiele. 

To brzmi jak żale czy pretensje, jezu. Miało tylko odzwierciedlać stan ducha i nie miało na celu wzbudzenia na nikim litości czy jego sumienia.

2 października 2013

To, co utracone... [Syriusz]

1 października 2013

To, co utracone...

    Zachód końca, koniec dnia. Symbol kończącego się życia? Zapewne można tak powiedzieć. Zdecydowanie się starzał. Może jeszcze nie tak fizycznie, ale psychicznie na pewno. Żarty z niczego, bezsensowne teksty na podryw, niemające jednak mocy zdobywania czy też zwykle harce.

   Gdzie się zgubiłeś, Lisie? 
   Biegnij przed siebie. Biegnij, jeszcze dogonisz swą młodość. Możesz przeżyć to jeszcze raz tylko biegnij, aż braknie Ci sił w krótkich łapach.    Słyszysz ten nawołujący głos w swojej głowie? Nie mogę obiecać, że będzie dobrze, ale nic już nie ryzykujesz. Twoje życie to ruina. Ufaj temu, co nieznane, zrób pierwszy krok do postawienia nowego, trwałego schronienia, gdzie znów poczujesz się bezpiecznie. Biegnij, Syriuszu.
   
    W końcu zmysły zawiodły, zbyt przytępione jak gdyby przez cienką mgiełkę bliżej niezidentyfikowanej substancji. Zgubił się po prostu gdzieś daleko od rodzinnych stron, nie znając drogi powrotnej. Jedyne co widział to zarys postaci, prawdopodobnie kobiecej. Nie mając możliwości ucieczki stał tak, wpatrując się przed siebie. Paraliż objął jego kończyny, pysk, pozwalając tylko na oddech podtrzymujący życie.
-Braciszku... Wreszcie Cię znalazłam... Po tak długim czasie znów możemy się spotkać. Widzisz? Urosłam. -kilkunastoletnia dziewczyna obróciła się wokół własnej osi, pozwalając by zwiewna, biała sukienka zafalowała, a niesforne, ciemne loczki ułożyły się na jej ramionach. - Zabiłeś mnie, pamiętasz? Stałeś się tym, czym straszyłeś mnie, gdy byłam niegrzeczna...
    Lis chcąc nie chcąc musiał jej słuchać, usilnie starając się przypomnieć sobie skąd zna tą twarz. Powinna być o wiele młodsza. Jego ludzka siostra... Sprzed przemiany. Ale przecież to niemożliwe. Jakim cudem? Było tak, jak powiedziała-nie żyła od dawna. 
-A teraz... -kontynuowała- mam dla Ciebie niespodziankę.. Na pewno Ci się spodoba. Zabrałeś mi wszystko... Zabiorę Ci równie dużo... W tym świecie obowiązuje równowarta wymiana, więc nie możesz czuć się pokrzywdzony, że niczego nie dostałeś w zamian...  Będziesz mógł jednak to odzyskać. Będę Ci podpowiadać, obiecuję. - dziewczyna zamknęła lisie ślepia, składając na głowie zwierzaka krótki pocałunek, lekki niczym muskanie skrzydeł motyla. Nie miał nawet możliwości wyrywania się, powstrzymania tego, co nieznane.
    Chwilę później rudzielec po prostu odpłynął.   
[...]
    Skrzywił się, czując promienie światła przebijające się między gałęziami drzew, padające wprost na jego głowę. Czując nieprzyjemny piasek w ślepiach przetarł je łapą, zaraz przeciągając się i machając leniwie ogonem. Spojrzał na swoje łapy, które wydawały mu się jakieś takie niewielkie. Nawet bardziej niż zwykle. Chociaż nie... Przecież zawsze były takie małe, jeszcze przecież nie dorósł. Rozejrzał się jeszcze sennie po polanie, przechylając głowę w zaciekawieniu. Była inna niż gdy kładł się spać. Dziwne.
-Maaaaaamo~! Taaaatoo~! - żadnego odzewu. Zaczął się niepokoić. -Yui...? Rak....? Jest tu kto....?


________
No więc tak. Postać Sera powoli mi się sypie. Starzeje się, więc chcę to jakoś naprawić, albo chociaż coś poprawić. Więc kombinuję, kombinuję i jest. Otóż Syriusz stracił pamięć, myśli, że znów jest szczeniakiem. Jego ciało również cofnęło się do tego okresu. Wszelkie osoby, które poznał później-no po prostu ich nie pamięta.