Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 stycznia 2011

Terror niewinnego, cz. 1 [Setenes]

31 stycznia 2011
Niestety moje poprzednie opowiadania nie wypaliły przez moją przerwę z połączeniem internetowym dlatego chcę zacząć nową "sagę" xD Chciałbym także by było to opowiadanie masowe, by kreatywnością wykazała się nie tylko jedna osoba.
----------------------------------------------
Wieczorna gama barw rozciągająca się na całej okazałości nieba rozświetlała ponurą dolinę otoczoną bujnym lasem dębowym, w którym każdy krok sprawia wrażenie przebytej mili... Tak, chodzi i ciernie i trawy obrastające całą powierzchnię dębowego lasu. Choć korony tych masywnych starców zwykle nie pozwalają roślinom na cieszenie się morzem promieni, anie litrami deszczów teraz nawet najgęstszy konar prześwietlony był jasną paletą tęczowych, lecz zimnych kolorów, tak jak prześwietlają promienie Rentgena, lub-jak kto woli-promienie X. Oczywiście, aura barw o których tu mowa to rzadkie zjawisko na tym obszarze, które często jest widziane tylko raz w życiu, zjawisko to "uczeni" nazwali zorzą, lecz tutejsi zwykli mówić "Zwiastunem nieszczęść". No cóż, ale to jest już nieistotne. Gdzieś w ów dębinie mozolne kroki zataczał pręgowany kot. Po co? Odpowiedzią jest jedno proste, a jakże istotne słowo, które towarzyszy każdemu wielokrotnie i przetacza się przez życie od milionów lat-Głód. Jak to już jest-Setowi nigdy nie sprzyja szczęście podczas łowów, a świetlisty ogon na niebie uznawany za szczęście dla ludzi tylko go załamywał fizycznie jak i psychicznie. Tam, skąd pochodził takie "szczęście" nie pozwalało mu zasypiać co noc. Każdy kolejny krok powodował, że jego układ pokarmowy wydzierał się: "Żreć! Daj Żreć!", ale co miał zrobić tak pechowy samiec jak ja? Zmęczony i zdenerwowany usiadł i spojrzał na szczęśliwie hasające na niebie nocne ptaki, których brzuch tylko prosił się o rozdarcie i wygryzienie wnętrza. Niestety -pomyślał- ptaki są za wysoko i są za szybie, a po za tym... Niewolno mi. Nudę, która trawiła go bardziej niż ten strawił by pokarm, o którym marzy zaczęła stawać się nie do zniesienia. Samiec usiadł i począł się modlić o mannę, lub przepiórki... Samiec spojrzał w niebo, a bramy niebieskie otworzyły się, a kot spytał:
-Boże, czy wysłuchasz mych modlitw?
Bóg uśmiechnął się i powiedział:
-NIE!
Samiec otworzył oczy i ujrzał zająca, który aż prosił się o zatopienie kłów w swoim tłustym zadzie. Set uświadomił sobie, że z głodu zasnął, a jego psychika doznała spotkania z Bogiem I stopnia. Tygrys podniósł łapę i położył ją na łbie zająca, który dotychczas był odwrócony i zdawał się nie widzieć nieprzyjaciela. Znudzony i dopiero po przebudzeniu kot podniósł go i nawet nie patrząc jak pożarł go w całości, razem z kośćmi. Jego pysk był dość wielki, a cel dość mały by mógł to uczynić. Samiec chciał trochę odpoczać po przełknięciu 3 kilo mięsa, lecz coś nie dało mu tego uczynić. Poczuł energię, która towarzyszy mu niezwykle rzadko, odezwała się jego powinność Arana. Poczuł, że jakieś stworzenie nachalnie potrzebuje pomocy, jego cierpienie jest na tyle silne, że udziela się samcowi. Było jeszcze dość ciemno by tygrys mógł sprawnie się ukryć, ale za głośno by umiał skupić myśli, by zlokalizować cel. Wreszcie się udało, kot gwałtownie naprężył wszystkie mięśnie i wyskoczył w kierunku, który sobie wyznaczył z  taką siłą, iż w twardej ziemi na której spał zostały odbite głębokie jego ślady. Błagalny skowyt był już na tylko słyszalny, że inne asy tylko lekko go zagłuszały, lecz nadal był niezrozumiały. W pewnej chwili samiec poczuł uciskający ból na całym ciele, a jego siła była tak potężna, ze Set stracił kontrolę nad ciałem, a skurcze wszystkich mięśni były kłująco zabójcze dla mniejszych zwierząt. Kot podniósł wzrok i ujrzał wilka leżącego w kałuży krwi. Zrozumiał, że jego cierpienie jest tak dotkliwe, że tygrys ledwo jest w stanie je przeżyć. Wilk wyglądał zupełnie nieznajomo i dziko, lecz znał tutejszy język, samiec rozumiał jego słowa, brzmiały w sercu Seta, a ich kazanie wykazywało wszelkie możliwe złe emocje. Kot ponownie spojrzał na wilka, po czym poczuł, iż dostaje drgawek z wychłodzenia. Zrobiło się lodowato. Przybysz był pokaleczony na całym ciele, jego skóra była popękana, lecz nie wyglądała na pociętą, a na rozerwaną... Od środka... Jego oczy wypadły z oczodołów, miał widocznie powyłamywane kości. Nie trwało to długo. Wilk ucichł. Jego ból także... Zwierze zmarło, z bólu... Tygrys nie umiał zrozumieć co się stało. Z rozwartymi oczami spoglądał na martwą ofiarę, która nadal się ruszała, a raczej-coś nią ruszało... Skóra nadal pękała. Błony pod skórą zaczęły wyrywać się z ciała. Po czym znów wracała do ciała. Sytuacja się powtarzała długo, może 20 minut, lecz samiec był zbyt przerażony by chodzić, a dopiero by liczyć czas. W końcu czynności te ucichły.
Kot wstał cały zupełnie blady i przerażony tak bardzo, ze cześć futra zbielała. Dygocąc podszedł do ciała martwego osobnika. Nawet powieki tygrysa drżały. Przymknął oczy, lecz zaraz tego pożałował. Usłyszał niepowtarzalny dźwięk rozrywanego momentalnie ciała, a gdy otworzył oczy zobaczył fragmenty ciała wilka wszędzie w promieniu metra. Podniósł wzrok i ujrzał czarną postać, która przypomniała mu wszelakie demony świata. Monstrualne zwierze nie wyglądał jak nic. Miał Przeraźliwy pysk uzbrojony w 4 centymetrowe zęby, które nie pozwalały zamknąć pyska. Zwierze to miało czworo kanciastych oczu rozmieszczonych wzdłuż całej głowy osadzonej na ponad metrowej szyi
przylgniętej do niemal metalicznego czarnego ciała o ostrych kątach, w ogóle cała sylwetka potwora była wykończona na połysk i ostrości najlepszego miecza. Ciało było połączone bezpośrednio z ogonem, który wolno rozkładał się z segmentów wyglądających na najgroźniejszą broń... tego, jakby to nie nazwać. Muskularne kończyny zakończone szponiastymi palcami wbijały się w ziemię, a plecy zabójcy, który rozerwał wilka obsiane szpiczastymi "wieżami". Zwierze spoglądało bezpośrednio na tygrysa, po czym otworzyło paszczę. Szczęki złożone były z podlonej na trzy poruszające się dowolnie względem drugiej części żuchwy, a z wnętrza wysunął się wężowy czarny język zalany śliną. Tygrys podświadomie wydał ryk ostrzegawczy, który rozszedł się na całą dolinę po czym potwór zakończył rozkładanie ogona masywnym i długim, zagiętym szpicem, które przeszył ciało kota przybijając go do drzewa. Kot wypluł dawkę krwi i zawisł bezwładnie na piątej kończynie stwora... Tygrys nie żyje... Dźwięk ostrzeżenia kota rozszedł się aż do jaskiń HOTN. Członkowie stada wpadli w popłoch. Dźwięk był tak emocjonalny, że jego dosłyszenie wprawiało w panikę. Tylko Aldieb, niezłomna Alpha zachowała zimną krew, lecz nawet ona nie wiedziała, co zrobić...
--- Koniec I części ---
Jeśli ktoś chce tworzyć opowiadanie wraz mną proszę się tylko odezwać do mnie na GG. Wyjaśnię wtedy TYLKO potencjalnym współautorom jak przebiegała by fabuła w mojej wizji, ale oczywiście to od kolejnej osoby zależy co się stanie. Dziękuję.
Setenes (18:16)

25 stycznia 2011

Być szybszym od wiatru... [Naphill Naomi]

25 stycznia 2011
    ... czyli pierwsza część historyji Naomci xD
---
    Takie piękne... Lśniło, zupełnie jakby w jego wnętrzu ukryta była maleńka żaróweczka. Blada, srebrzysta poświata padała na wyrzeźbione z ciemnoszarego kamienia łuk brwiowy i policzki potężnej klaczy... Na której uździe właśnie stałam.
    Serafi. Drugi spośród czterech koni ciągnących Wyspę Słońca. Żywiołem klaczy było powietrze, tak samo jak moim. Teraz, podczas nadciągającego sztormu, diament stanowiący jedno z jej pary oczu stał się jasny, biło od niego srebrzyste światło. Łańcuchy okalające jej masywne ciało oraz te łączące z Wyspą, wykonane z niezwykle mocnego stopu metali, kołysały się na wietrze. Każde ogniwo było kilkakrotnie grubsze ode mnie. Mimo to idąc po nich musiałam być niezwykle ostrożna, by nie spaść w dół, do oceanu.
    Spojrzałam za siebie, na stojącą kilkanaście metrów dalej Nirgael, klacz odpowiadającą żywiołowi wody. Przy jej lazurytowym oku stał młody wilk. Wpatrywał się w kamień roztaczający wokół siebie błękitną poświatę. Po chwili zerknął na mnie. Skinęłam łbem w jego stronę, po czym oboje utkwiliśmy wzrok w czarnych chmurach nadciągających z zachodu. Czekaliśmy. Tak samo jak skalne rumaki.
    Niebo pociemniało, stało się niemal tak czarne jak w pochmurną noc. Linia horyzontu oddzielająca niebo od wody zatarła się. W oddali widać było przecinające nieboskłon błyskawice. Towarzyszył im potężny huk, nasilający się z każdą chwilą. Między kopytami ogromnych koni, Strażników Wyspy, rozwścieczone fale rozbijały się o siebie nawzajem. Czułam jak wywołują delikatne drżenie Serafi. Z zachmurzonego nieba spadły pierwsze, ciężkie krople deszczu...
    Ponownie spojrzałam w kierunku wilka stojącego na uprzęży sąsiedniej klaczy. Napotkałam jego wzrok utkwiony we mnie. Od jego oczu odbijało się światło błyskawic, a wilgotny pysk skąpany był w błękitnej poświacie.
     Dookoła panowała ciemność. Kontury koni stały się ledwo widoczne. Wiatr wiejący z z zachodu niósł ze sobą charakterystyczny zapach sztormu. Nagle wszystko ucichło. Cisza... Jedynie deszcz i fale szumiały. Fale. Takie piękne, potężne... Zabójcze. Wtem rozległ się grzmot.
    Teraz!
    Jak na komendę ja i wilczur ruszyliśmy biegiem po łańcuchach łączących konie z Wyspą. Oboje mogliśmy zginąć. Mogliśmy... Ale nie musieliśmy.
    Poczułam jak adrenalina wypełnia moje żyły, jak krąży w nich pobudzając moje ciało do działania. Każdy ruch musiał być pewny, zaplanowany. Jeden fałszywy krok, a runę w dół. Ale poza ostrożnością liczyła się także szybkość, bycie pierwszym na mecie.
    Nie widziałam Wyspy. Przede mną był jedynie ginący w ciemnościach gruby łańcuch, po którym biegłam. Pod wpływem wody stał się on śliski. Czułam jak krople deszczu rozpryskują się na moim pysku, próbują wedrzeć się do oczu. Zmrużyłam ślepia. Kątem oka zerknęłam na mojego rywala. Biegł szybko. Zbyt szybko.
    Przed sobą dostrzegłam zarys wysokiej kamiennej ściany, a pod nią grupkę dopingujących wilków. Zwycięstwo było blisko. Nieznacznie przyspieszyłam. Moje łapy ześlizgiwały się z łańcucha, lecz nie zwolniłam. Jeszcze tylko trochę...
    Nagle tuż przed metą zamiast stanąć na chłodnym, śliskim łańcuchu nie poczułam żadnego oporu. Trafiłam prosto w pustą przestrzeń w ogniwie. Wyprowadzona z równowagi czułam jak pozostałe łapy ześlizgują się w nicość. Starałam się utrzymać, ale bezskutecznie.
    Wtem poczułam ucisk na karku. Mimowolnie pisnęłam, choć wśród szumu deszczu i huku burzy nie dało się tego słyszeć. Czułam jak coś ciągnie mnie ku górze.
    Niespodziewanie piorun uderzył w łeb jednego z rumaków. Przymknęłam oczy oślepiona nagłym blaskiem. Kiedy je otworzyłam znajdowałam się na chłodnej skale, a we mnie wpatrywała się para jasnych bursztynowych oczu.
    -Wszystko dobrze?
    Przede mną stał wilk, który przed chwilą był moim rywalem w wyścigu. Po jego mokrym futrze strużkami spływała woda. Nie odpowiedziałam, ciągle oszołomiona błyskiem. Rozejrzałam się. Dopiero teraz dotarło do mnie, że pozostałe wilki uciekły.
    Gdy wreszcie zdecydowałam się coś powiedzieć usłyszałam zawzięte ujadanie niedaleko stąd. Odwróciłam łeb. Od strony północnej bramy zbliżały się do nas cztery niewielkie czerwone punkty. Nadajniki na obrożach wielkich, czarnych wilków, które idealnie wtopiły się w otoczenie. Nie musiałam ich widzieć, by wyobrazić sobie cztery masywne paszcze wyposażone w dziesiątki ostrych jak brzytwa zębów.
   -Chodź, szybko! - zerwałam się z ziemi i ruszyłam biegiem wąską, kamienną ścieżką znajdującą się tuż przy krawędzi klifu. Wilk podążył za mną.
    Po mojej lewej znajdowały się potężne mury miasta, natomiast z prawej przepaść, rozwścieczone fale rozbijające się o skalisty, wysoki brzeg. Biegłam najszybciej jak mogłam, lecz czerwone punkciki były coraz bliżej. Towarzyszący mi wilk przyspieszył. Wyprzedził mnie o mały włos nie ześlizgując się w dół.
    Poczułam zmęczenie. Łapy odmawiały mi posłuszeństwa, serce biło w szaleńczym tempie. Chwytałam zachłannie powietrze starając się zmusić do wysiłku, jednak byłam zbyt zmęczona wyścigiem, zbyt oszołomiona otarciem się o śmierć. Niemalże czułam na karku gorące oddechy ścigających mnie czarnych mutantów.
    Wśród huku i szumu burzy usłyszałam jak tuż za mną osuwają się kamienie. Do moich uszu dotarł wysoki dźwięk, być może wilczy skowyt. Nie odwróciłam się, żeby sprawdzić co to było. Wilk o bursztynowych tęczówkach dawno zniknął mi z oczu. Zapewne trafił już do wyrwy w murze i kieruje się do magazynów. Obym i ja zdołała tam dotrzeć.
    Wtedy monotonną szarość muru przerwała jasna plama zielonkawego światła, kilkanaście metrów przede mną. Przejście. Udało mi się wziąć głębszy wdech i mimo zmęczenia rozkazać łapom biec naprzód. W tym samym momencie czarne niebo przecięła kolejna błyskawica. Gwałtownie skręciłam w lewo, tylne łapy poślizgnęły mi się na wilgotnej skale, ale szybko odzyskałam równowagę.
    Wpadłam do starej zagrody, gdzie niegdyś piekarz trzymał kury. Za sobą usłyszałam zgrzyt pazurów i warczenie. Szybko z tyłów piekarni przedostałam się na jedną z głównych ulic miasta. Przestałam biec. Choć ulice świeciły pustkami czułam się bezpieczna. Wiedziałam, że żaden z  policyjnych wilczurów nie przeciśnie się przez wyrwę w murze.
    Latarnie po obu stronach ulicy, rozmieszczone w równych od siebie odstępach, ozdobione były motywem smukłego smoka o wyszczerzonych,ostrych kłach. Na samym szczycie każdej z latarni znajdował się kryształ wielkości ludzkiej pięści, który za dnia pochłaniał promienie słoneczne, by po zmroku oświetlać brukowane ulice i chodniki światłem o zielonkawej barwie. Te niewielkie gady zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Było w nich coś złowrogiego.
    Z trudem łapałam wilgotne, zimne powietrze. Za każdym razem, gdy przechodziło ono przez tchawicę, podrażniało ją, a ja czułam nieprzyjemne uczucie, ból, pieczenie. Zmęczone mięśnie domagały się odpoczynku. Nie czułam łap. Musiałam znaleźć kryjówkę. Jeśli jakiś patrol znajdzie mnie samą na ulicy i to podczas burzy najprawdopodobniej trafię do schroniska.
        Postanowiłam iść do magazynów, gdzie zwykle przebywała większość miastowych przybłęd. Spuściłam łeb i ruszyłam powoli w kierunku południowej części miasta, do dzielnicy skrajnej nędzy i ubóstwa.
---
Jeśli ktoś te badziewie przeczytał to gratuluję o_O' Miałam to dać jakiś czas temu, ale jakoś tak... Nie wiem. W każdym razie wczoraj wprowadziłam kilka poprawek i zdaje się, że tylko spieprzyłam coś co było w miarę fajną bajeczką. Za wszelkiego rodzaju błędy ortograficzne, językowe, interpunkcyjne, literówki itp. przepraszam.
Naphill Naomi (17:36)

Cień w duszy. [Nikita]

25 stycznia 2011
Byłam właśnie w mojej norce, gdy nagle poczułam, że coś jest nie w porządku. Wstałam i wyszłam z niej, gdy promień słońca ogrzał mój pyszczek poczułam spokój. Tak jakby, wszystko wróciło do normy. Postanowiłam że przejdę się na spacer i poszukam czegoś do jedzenia, byłam bardzo głodna. Wzięłam głęboki wdech, mój nos wychwycił bardzo ostry zapach krwi sarny. Poszłam w kierunku woni, ale gdy doszłam na miejsce gdzie "powinna" znajdować się zabita sarna, natrafiłam na księżycowy kwiat. To nie był dobry znak, choć ta roślina oznaczała, że był niedawno na tych terenach Jack, a nie chciałam się akurat z nim widzieć, nie byłam "gotowa" na spotkanie z bratem. Sama nie wiem czemu, po prostu nie chciałam, więc ominęłam szerokim łukiem małą polankę tych kwiatów. W pewnym momencie natrafiłam na ścieżkę, nie wiedziałam dokąd prowadzi, ale byłam tego ciekawa, nigdy wcześniej nie widziałam tej dróżki. Szłam tą drogą dość długo i znów poczułam księżycowe kwiaty, znaczyło to, że zdrajca chciał się jednak ze mną zobaczyć. Przyspieszyłam nieco, ale dalej do moich nozdrzy dochodził zapach przeklętych roślin. Zaczęłam biec, ale im szybciej zbliżałam się do końca drogi tym mocniejszą woń czułam. Zatrzymałam się, nie widziałam potrzeby by dalej biec, więc zawróciłam. Jednak, coś ciągnęło mnie w drugą stronę, nie byłam  pewna co, ale w końcu znów się odwróciłam i poszłam szlakiem na przód. Wiedziałam, że to coś było nastawione przeciwko mnie, po prostu tak przeczuwałam. Po jakimś czasie doszłam do wielkiego, ogromnego drzewa.  Przez chwilkę czułam się inaczej niż zawsze. Ale potem, znów wszystko było tak samo. Zewsząd otaczały mnie oślepiające kwiaty, czułam je, byłam jakby zjednoczona z nimi. Talizman który wciąż miałam na szyi ciągnęło do roślin, jakby chciał do nich iść. Nie rozumiałam tego, choć co tu było do rozumienia księżycowy talizman i kwiaty to praktycznie to samo. Zaśmiałam się mimowolnie. Wkroczyłam na polankę, gdzie znajdowało się drzewo, usiadłam obok niego i zamknęłam powieki. Wyobrażałam sobie jak biegam w noc po świetlistej polanie, gdzie wszędzie świeciły zdradliwe kwiaty które mnie oślepiły. Przypominałam sobie co było moim ostatnim widokiem-księżyc w pełni. Rozmarzyłam się. Słuchając szumu liści i szeptu wiatru przysnęłam, ale mój sen był dziwny, mianowicie otaczała mnie nicość, jak ciemny zakątek duszy. W tym marzeniu sennym nie było nic, tylko ja siedząca w oddali. Obudziłam się. Teraz wszystko świeciło, wiedziałam to, w końcu nosiłam kawałek księżyca przy sercu. Słońce zaczęło chować się za horyzontem, a księżyc wstawał. Znów przepełniłam się energią, którą dał mi księżyc kilka dni temu. Odetchnęłam i wstałam, usiadłam gdzieś na polance lśniącego kwiecia, tak samo jaj poprzednio wisior zaczął lewitować. Zamknęłam oczy i myślałam tylko i wyłącznie o Jack'u. Wszystko wydawało się normalne, choć w cale takie nie było.  Nagle usłyszałam za sobą kroki i szczękanie łańcuchów. To był on, brat, zdrajca, ale kochany nad życie. Nie odezwałam się słowem, chciałam by on zaczął, jednak tak się nie stało i to ja zaczęłam rozmowę.
-Czemu mi to robisz?-spytałam, usłyszałam też że postać się do mnie zbliżyła.-Odpowiedz.-szepnęłam łagodnie, chciałam się odwrócić, ale wiedziałam że i tak to nie miałoby sensu. Byłam ślepa, więc i tak nie ujrzałabym go. Moment potem Jack podszedł jeszcze bliżej i chwycił mnie za ramię. Zaśmiał się cicho i kucnął obok mnie.
-Nie wiem.-w końcu doczekałam się odpowiedzi, ale i tak mnie nie zadowoliła. Liczyłam na coś więcej, ale nie dostałabym tego. Parę sekund później brat mnie przytulił, też chciałam to zrobić, jednak nie był tego godny. Zamiast pokazywać mi się a potem znikać mógł choć porozmawiać ze mną. Nie wytrzymałam, obróciłam się i też przytuliłam się do niego, chwilę potem po moich policzkach płynęły diamentowe łzy.
-Nie zostawiaj mnie tu.-szepnęłam mu na ucho.-Proszę Cię.-dodałam. Jack nic mi nie odpowiedział, tylko cały czas trzymał w ramionach. W końcu "odczepił się" ode mnie.
-Bądź silna i nie ufaj czarnym aniołom.-powiedział stanowczo wstał i zniknął.
-Nie odchodź!-krzyknęłam, ale już go nie było. Zostałam sama jak palec na polanie pełnej wonnych kwiatów. Podeszłam do drzewa i położyłam się obok niego zwijając się w kłębek. Zasnęłam...
___________________
Koniec! Kurde o mało nie zasnęłam xD Trochę krótkie mogłam się bardziej postarać.
Ps. Jak wyłapiecie jakieś błędy bardzo przepraszam ale jest po północy a ja odlatuję już do krainy snów i jednorogich koni. xD
Nikita (00:32)

22 stycznia 2011

Wstępne plany zniszczenia. [Zoltan]

22 stycznia 2011


   Styczeń. Pierwsze ciepłe promienie zimowego słońca wzeszły ponad wzgórze i padły wprost na pysk wielkiego zwierzęcia. Otworzyłem nerwowo oczy rozglądając się dookoła poszukując wzrokowo czegoś co mogłoby mi się przydać. Wstałem i przeciągnąłem obolałe mięśnie po czym zeskoczyłem ze skalnej półki zgrabnie niczym kot,rozdziawiając przy tym pysk w jednym długim ziewnięciu. Nie lubiłem wstawać, a bynajmniej nie leżało to na moich mocnych stronach.  Strzygnąłem leniwie uchem i próbowałem przypomnieć sobie wczorajszy dzień. I czemu właściwie leżałem tam na skale,zamiast w swej brudnej norze. Dopiero po chwili cudownie mnie olśniło. Przecież po wczorajszej bieganinie za sarnami, oczywiście bezcelowymi bo nie byłem głodny, padłem zmęczony w pierwsze lepsze miejsce. No cóż.. Zaczyna mi się wydawać że jestem tutaj zbyt długo. A to dlatego że wyraźnie zaczyna mi się nudzić skoro posuwam się do takich banałów, jakim jest np. bieganie przez cały wieczór za sarnami. Przecież to nie w moim stylu. Każde stado do jakiego by mnie dołączył, powoduje że zmieniam się coraz to bardziej. Lecz tutaj przynajmniej miałem okazję poznać wilczycę z przeszłości którą kiedyś zlecono mi zabić. „Hmmm…” My ślę ostatnimi czasy nad tym by to zrobić, a zaraz potem dać nogę z tego przegniłego stada. Chodź z drugiej strony sądzę że mój zleceniodawca już dawien dawny poległ, poległ z jej łap. Czy obietnica mu dana wciąż ma jakikolwiek sens? Spojrzałem na niebo gdzie beztrosko szalały stada dzikich kaczek. „Agr” Jedyne co przeszło mi przez głowę po czym rzuciłem się na oślep w ścianę lasu. Po chwili przemieniłem się w podniebną bestię i wybiłem się w powietrze. Lecąc przez dobrą chwilę stoczyłem się z terenów stada,leciałem na wschód. W stronę Hell Breath. Powietrze przyjemnie przepływało mi pomiędzy gadzimi skrzydłami. W końcu jednak wylądowałem z hukiem gdyż nie chciało mi się łagodniej parkować. Poobijałem się przy okazji  o kilka drzew, ale to dobrze, dawno nie odniosłem większego bólu.. brakowało mi tego. Ból był dla mnie jak narkotyk.  Uśmiechnąłem się sam do siebie po czym spytałem napotkanego przechodnia, który spoglądał na mnie dziwacznie.
- Co to za miejsce?
- Może najpierw nauczyłbyś się lądować? – usłyszałem odpowiedź po czym ujrzałem przed sobą małego jastrzębia.
-Umiem parkować umiem.. brakowało mi cierpienia.
- Nie dość masz problemów?
- Jakoś ostatnio nie specjalnie..- wymamrotałem niechętnie.
- Smok twojej postury powinien być doświadczony.
- Nie jestem smokiem.. tak naprawdę ze mnie jest jedynie mały nie pozorny warg – wychrapałem widząc w jego oczach zainteresowanie.
- Warg powiadasz.. ostatnio dużo się tu takich typków kręci.. wciąż szukają jakiegoś Zoltana.. i wciąż kołują po  moich terenach, kiedy tłumaczę im że jego tutaj nie ma.. Ty też go szukasz?
- Nie..- wydyszałem po czym dodałem -  Nawet wiem gdzie go szukać, na północ z tąd mieści się niewielki obóz wilków.. Kryje się wśród nich. Przekaż tamtym że mogą spokojnie po niego tam przyjść – zaśmiałem się ochryple knując przeciwko nim spisek.
Wiedziałem że tam jest siedziba smocza, wziąłbym kilku znajomych i poleciał na nich. Ugrzęźli by w pułapce. O tak. Tego pragnąłem. Pomścić swych wardżych braci.. gnijących w Hell Breath.
- Dobrze panie. Dziękuję, ratujesz spokój mego domu.
- Nie ma za co
Po tych słowach wzbiłem się w powietrze i powróciłem na tereny HOTN. By do snuć plan do końca a po jakimś czasie zrealizować go. Przemieniłem się w warga i jak gdyby nigdy nic położyłem się wśród zebranych na polanie, czekając na zmierzch.
Zoltan ~Glamor Death~ (20:48)

21 stycznia 2011

Konkurs Niespodzianka - Etap II

21 stycznia 2011
A więc tak.
Pod numerkami które wybieraliście poprzednio kryły się imiona innych osób biorących udział w konkursie. ( Na szczęście nikt nie wybrał siebie :3)

Do rzeczy.
Waszym zadaniem będzie narysować tą osobę. Jednak stawiam pewien wymóg. Obrazek musi przedstawiać daną osobę i więź, jaka łączy ją z tym stadem. np szczęście.. etc.
( możliwości od grona )
Liczy się wasz pomysł :3

Oceniane będzie:
pomysł,
oryginalność,
staranność,
wygląd ogółu,
przekaz.
(może coś jeszcze wymyślę)
Technika: dowolna

A teraz dowiecie się kto kogo wybrał :
Rozalia - Tee
Szera - Tiffany
Midnight - Anaid
Tiffany - Midnight
Ireth - Alethia
Alethia - Rozalia
Tee - Ireth
Anaid - Szera

" Ci których mamy narysować"
" Ci którzy rysują "

Mam nadzieję że wszystko zrozumiałe.

Termin: Do 10 Lutego, chyba że wszyscy oddadzą prace wcześniej.
Ołówki, myszki, kredki lub co tam chcecie w dłoń i do roboty! 8D

Prace oddane:
Midnight -->
Anaid -->
Tee_Saatus -->
Alethia -->
Szera -->
Ireth -->
Tiffany -->
Rozalia -->
Jenna (18:46)

20 stycznia 2011

Pustka [Tiffany]

20 stycznia 2011
Szła. Szła prosto przed siebie. W pustkę.
Jednak ciągle szła, więc czy pustka jest niczym.
Stanęła. Dotknęła ramienia, czując mokrą ciecz, zawróciło jej się w głowie. Wciągnęła powietrze przez nozdrza i westchnęła.
Teraz mogła zawrócić. Więdząc, że to ostatnia decyzja w życiu.
Pewna być nie mogła. Spotkać mogło ją wszystko. Ale czy miała nad czymś panowanie? Czy ktoś był gotowy by jej pomóc? Nie chciała wiedzieć.
Nie chciała znać prawdy. Otworzyła oczy. Stała na przeciwko lustra.
Jej postać. Ta pod drugiej stronie. Stała, ona stała. Za nią widziała ukochanego. On w tym życiu był dla niej wszystkim. Spojrzała na nich jeszcze raz. Chłopak wyjął nóż i przyłążył do gardła sobowtóra.
Poczuła lekkie ukłucie. Czerwona "farba" zleciała. Zleciała po szyi bliźniaczki. Odbijające obraz szkło, rozpadło się. A ona poczuła, że ściska ją ten sam chłopak. Ten sam co przed chwilą, pragnął zabić ją za jej plecami. Odwróciła się, on musnął jej usta swymi. Zacisnęła pięści.
Po raz kolejny. Po raz kolejny poczuła pustkę. Choć znajdowało się wokół niej tak wiele postaci. Ona czuła się sama. Nie była w stanie się poruszyć. Tylko stała i patrzyła w otchłań.
__________________________
To tak..,nie wiem skąd!
Tiffany Tara III (21:26)

17 stycznia 2011

Powiedzcie mi w końcu, kim jestem. [Hecate]



Była już późna pora nocy, a niebo pokryło się setkami lśniących gwiazd. W jego migoczącą kopułę wpatrywała się ciemnoszara wilczyca.Powiedzcie mi w końcu, kim jestem.
Przymknęła oczy, próbując dosłyszeć choćby najcichszy szept górujących nad ziemią istot niebieskich...
~*~
Wielka Równina zajmowała olbrzymi obszar od Lasu Borcelańskiego, aż po podnóże Gór Skalistych. Należała do miejsc niezwykle spokojnych, licznie zamieszkanych przez nieme zwierzęta i ludność plemienia N'aanu, których przodkowie zdecydowali przed wielu laty porzucić miejską codzienność i rozpocząć nowe życie na łonie natury.
Po jej ziemiach od lat krążyła opowieść o magicznych wilkach, posiadających zdolność mowy i rozumowania. Być może i Ty, jeśli wsłuchasz się w szmer poruszanych przez tchnienie wiatru traw, także ją usłyszysz. Ona trwa cały czas, a to dopiero jej początek...
Słońce chyliło się już ku zachodowi, jednak zbliżający się koniec dnia, nie oznaczał wcale zakończenia na dzień dzisiejszy spraw mieszkańców Wielkiej Równiny. Wręcz przeciwnie, to miejsce tętniło życiem. Tuż u stóp Śnieżnego Szczytu, w wyrzeźbionej w skalnym stoku góry jaskini, znalazła schronienie niewielka grupa samotnych wilków - samiec i samica z dziećmi.
-To ona - wadera trąciła delikatnie nosem małą, puchatą kulkę. -Jak jej nadamy na imię ?
-Hecate -odrzekł po chwili ciszy wilk, wznosząc pysk ku górze, jakby chciał odczytać właśnie to z gwiazd.
Hec rosła i rozwijała się jak każdy normalny wilk, zawsze pełna energii i wesołości. Gdy tylko nauczyła się stawiać kroki, trudno ją było zagonić z powrotem do groty. Pewnego dnia sama postanowiła wyruszyć na wycieczkę, nie zważając na konsekwencje wynikające z owej wyprawy. Szła przez ogromny step, zdający się nie mieć końca. Trawa była bardzo wysoka jak dla niej, tak, że spośród zielonych ździebeł wystawała jedynie głowa młodej wilczki. Idąc owym szlakiem, po niedługim czasie trafiła na duże jezioro. Obok jego brzegów stało kilka glinianych chatek. Przy jednej z nich było wykonane z trzciny gniazdo, wewnątrz którego było umieszczone niezwykłej wielkości jajo.
Jak zwykle ciekawa świata Hecate podeszła bliżej, aby móc się jemu dokładniej przyjrzeć. Jajo miało połyskujący, czerwony kolor, mieniący się różnymi odcieniami opisanej wcześniej barwy. Trąciła delikatnie łapką jego skorupę. Wyglądała na niezwykle twardą i nie do przebicia, niczym prawdziwy szlachetny kamień.
Nagle jajo zaczęło z niewiadomej przyczyny samo się trząść. Zaskoczona Hec od razu odskoczyła na bezpieczną odległość, aby po chwili znów przybliżyć się do ciekawiącego ją obiektu. Wtem skorupa zaczęła pękać, uwalniając postać młodej istoty. Była pokryta śliskimi, karmazynowymi łuskami. Posiadała skrzydła i lśniące, złote ślepia. Na widok przyglądającego się jej szczeniakowi otworzyła szeroko pysk i wydała dźwięk podobny do radosnego pisku. Podeszła bez wahania do nieznajomej i zaczepiła ją lekko skrzydłem.
-Witaj -skinęła łbem ku przybyszce.
-Cześć -Hecate wyglądała na nieco zaskoczoną. -Nie spodziewałam się, że potrafisz mówić.
-Wszystkie smoki posiadają zdolność mowy -usłyszała w odpowiedzi. -A tak poza tym, to na imię mi Nadir.
-A ja jestem Hecate.
-Miło mi -smok poruszył gwałtownie głową, jakby czegoś szukał. -Przepraszam, ale muszę przerwać naszą jakże miłą konwersację -tu zniżył ton niemal do ledwo słyszalnego szeptu. -Zbliżają się ludzie, uciekaj... Nie wiem, jak zareagują na twoją obezność.
Hec już szykowała się do odejścia, jednak przebiegłszy kilka kroków, odwróciła się i spojrzała pytająco na Nadira:
-A ty ?
-Ja już jestem ich częścią...
Zdziwiona tym, co usłyszała, po kolejnych namowach smoka ruszyła przed siebie. Dzięki dobremu węchowi nietrudno jej było wrócić z powrotem do domu.
Nagle stanęła jak wryta. Nie takiego widoku się spodziewała. Cała grota została zasypana przez kamienie. Nigdzie nie było widać rodziców. Od tej chwili zaczęła się błąkać po całej równinie, szukając zgubionej rodziny. Nawet nie zorientowała się, że dorosła. Nie był już tą małą, bezbronną "kulką", stała się wilczycą.
Idąc coraz bardziej w głąb równiny, przekroczyła po pewnym czasie jej granice i po długiej wędrówce dotarła do Stada Nocy, które stało się i jest jej domem...
~*~
Zrozumiała. Jej historia tworzy się cały czas, choć obraz tamtych lat przybrał już bardziej zrozumiałą postać. Kiedyś pomści to, co straciła, bo nie sądzi, aby jaskinia zawaliła się sama z siebie. Kiedyś... Na pewno...
---
O.o' Pierwsze opowiadanie, które uważam za trzymające się kupy. Ale dziwne, jeżeli chodzi o pomysł i akcję. xD' Może będzie kontynuacja, jeśli wena dopisze i o ile Wam się spodoba.
Hecate (16:51)

15 stycznia 2011

Udanych łowów. [CrystalGlace]

15 stycznia 2011
    Dookoła roznosił się uderzający do głowy zapach świeżych traw wyłaniających się spod śniegu i zmokłej kory. Ale zapach przyjemny. Znany. Bliski. Bezpieczny. Bezpieczny, bo znany. Bliski, bo znany. Bliski, bo bezpieczny. Bezpieczny, bo bliski.
   Pewnie stąpała w dół pochyłego zbocza, czasami wyginając szyję i tułów w tył, by zjechać fragment drogi na łapach. Gdy w końcu znalazła się już na dole, rozejrzała się, zwężając źrenice w pionowe kreski - ostre światło słonecznych promieni odbijało się od ocalałych śnieżnych zasp, których życie dobiegało końca. Ruszyła przed siebie, zdając się na swą niezbyt pewną pamięć - dawno nie była w tych stronach. Ale wróciła.
   Poprawiła pyskiem torbę, przymocowaną do jej tułowia za pomocą mocnych, skórzanych pasów. W środku delikatnie szczęknęło, zaszeleściło, brzęknęło. Odgłosy towarzyszące jej dotąd na co dzień. Szczękanie metalu. Szeleszczenie papieru. Brzękanie szklanych flakoników.
   Jakże miła odmiana - zapach zmokłego mchu i przedwczesnego deszczu zamiast ostrego, oszałamiającego zapachu ziół i krwi. Delikatna, przemarznięta trawa pod łapami zamiast piasku, kamieni, śniegu czy lodu. Wyciągnęła delikatnie z szyi pęk długiego, grubego zimowego puchu, który zaczynał linieć pod wpływem ocieplenia klimatu. Choć temperatura nie przekraczała tu 10 stopni, nie było to uciążliwe -30, czy -40. Teraz i marne -10 wydawały się być istnym upałem pod nakrywą zimowego futra.
   Tęskno jej było do tych stron. Sprawy układały się różnie - czasem podróżowała samotnie, czasem w towarzystwie innego zbłąkanego wędrowca, ińszym razem ze stadem północnych wilkołaków, zwanych w tamtejszych stronach worgenami. Zaledwie przelotne znajomości. Musiały takie być. Tęsknienie za czymś, czego już nigdy się nie spotka, nie ma sensu. Obejrzała się za siebie. Raz. Jeden, jedyny raz. Ostatni.
   Niech głupi Lis stąd lepiej znika,
   Bo z myśliwego przemieni się w królika!

  Do jej nozdrzy dobiegł inny zapach. Niewyraźny, niepewny, nieokreślony... ale znany. Nie mogła sobie przypomnieć, z czego pochodził. W miarę dalszej wędrówki nasilał się, pogłębiał. Zapach... kwiatów?
   Po chwili wahania zboczyła z ustalonej drogi, zagłębiając się w las. Tak, to kwiaty. Śnieżne kwiaty, zwiastuny wiosny. Przebiśniegi. Symbole nadziei. Uśmiechnęła się do siebie delikatnie. Nie uśmiechała się od... od kiedy, tak właściwie? Ostatni raz na skraju Oobervilkest.
   Lis nie wyruszył samotnie na łowy.
   Niech lisiczka przebrzydła pilnuje swej głowy!
  
Nie ma co tęsknić za czymś, co straciło i nigdy nie odzyska.
   Przymykała oczy, napawając się zapachem przebiśniegów, zaściełających rozległą polanę. Ale to nie była TA polana, o nie. JĄ dobrze pamięta.JEJ nigdy nie zapomni. Na NIEJ było coś o wiele piękniejszego niż choćby i najwspanialsze kwiaty czy kamienie szlachetne. Coś, czego nie kupisz. Im więcej za to dasz, tym mniej jest warte.
   Las się skończył. Stanęła na skraju jeziora. Kiedyś wydawało jej się olbrzymie, choć przy ińszych na tych terenach nie było wcale takie okazałe. Teraz to było coś innego. Ledwie kałuża, którą dobry chłop przeszczy.Widziała rzeczy, przy których to było niczym. Weszła pewnym krokiem w wodę, nie zważając na temperaturę, znacznie niższą niż powietrza - sztywne futro pod zimową warstwą puchu stanowiło wystarczającą izolację, by ledwo nie zamarzające jezioro nie robiło na niej najmniejszego wrażenia.
   Dawniej pod groźbą tortur nie dotknęłaby wody, lecz to się zmieniło. Teaghaah nie żyła, o ile w ogóle demon może być martwy.
   Przepłynęła jezioro szybko, używając smoczego ogona niczym wiosła i steru zarazem, pomagając sobie dużymi łapami, między których palcami wytworzyły się już jakiś czas temu elastyczne błony pławne. Uważała je za niebywale przydatne - nie tylko usprawniały poruszanie się w wodzie, ale też pomagały w stąpaniu po śniegu czy drobnym piasku. Długie, poszarpane szpony wbijały się w lód i skały, zapewniając dobrą przyczepność, zwiększając niejednokrotnie prędkość biegu.
   Wyszła na brzeg i otrzepała się, co ułożyło zmoknięte futro w sztywne strąki. Nie przejmując się tym zbytnio, dla pewności sprawdziła torbę. Ociekała wodą, lecz nic nie wskazywało na to, by coś dostało się do środka. Dobrze, bardzo dobrze... Świetna robota. Skórzana, lekka, ale sztywna i wytrzymała. Podziwiać kunszt górskich szczurołaków.
   Ruszyła dalej. Od zmokłych szponów odbijało się Słońce, które już niedługo całkiem wyjdzie zza horyzontu. "Zjawię się o świcie"- cóż, jeśli przybędzie trochę później, chyba nikt nie będzie miał pretensji, prawda?   Zza skały wyczmychnęły dwa szczenięta, biegnące na złamanie karku.
   - Co jest? - mruknęła As, przyglądając się pędzącym w ich stronę szczeniakom z dezaprobatą.
   Al uznała za stosowne nie odpowiadać, woląc wyjść młodzikom na spotkanie. Te niemalże usiadły na zadkach, próbując zahamować, co niezbyt im wyszło. Nim którakolwiek zdążyła choćby otworzyć pysk, malce zaczęły piszczeć jednakowymi głosikami;
   - Ktoś jest na terenach! Obcy!
   - Intruz - warknęła Al, jeżąc sierść.
   - Jak wygląda? - zmarszczyła brwi Aspeney.
   - Wysoki, czarny, chudy jak śmierć, jadowicie żółte oczy, szpony jak u orła jakiego, ogon jak bicz ze złotym futrem na końcu, coś brązowego ma uczepi...
   Szczenię nie skończyło. Nie zdążyło.
   Irbisica rzuciła się do przodu, zostawiając Al i malce samych. Tyle czasu jej nie było... wszyscy spisali ją na straty. Wszyscy, z nielicznymi wyjątkami. Aldieb, Luna, Anaid... one znały jej upór i wiedziały, że gdyby mogła, kłóciłaby się z samą Śmiercią. Aspeney była wśród tych, którzy wierzyli najdłużej. Jednak jej wiara w końcu załamała się, ledwo czepiając się palcami przepaści.
   Gdy chwytała zakręt za kamieniem, wpadła na coś. Wywaliła się, razem z obiektem zderzenia. Otrząsnęła się i spojrzała nieprzytomnie na czarną, rozmytą plamę, zajmującą większość jej pola widzenia. Powoli nabrała kształtu pyska, długiej, wąskiej kufy zakończonej nietypowym nosem, po części psim, po części szczurzym. Jednak pierwsze, co przyciągało uwagę, to para wielkich, jadowicie żółtych oczu ze źrenicami tak wąskimi, że równie dobrze mogłoby ich nie być.
   - Wróciłam - powiedziała. - Tak jak obiecywałam. I dziękuję za notatnik. Gdyby nie on, nikt nie uwierzyłby w to, co widziałam podczas podróży.
   - Na polanę - wykrztusiła. - I opowiadasz. Opowiadasz, dopóki ci ten twój cholerny jęzor nie odpadnie.
CrystalGlace (18:33)

Dzieło konkursowe. [Ireth&Alethia]

14 stycznia 2011

Oto dzieło liryczne autorstwa mojego i Alethii.
__________________________
Akt1
Pieśń wprowadzająca.
"Autobiografia tygodni ostatnich."
Siekiera, motyka, dawno temu,
Ogierowi samotnemu,
Siekiera, motyka, przyszła myśl,
"Idź, do stada dołącz dziś!"
Siekiera, motyka, lecz myślimy,
Skąd wziąć stado w środku zimy?
Siekiera, motyka,w śniegu ziemia,
Ciężki orzech do zgryzienia.
Siekiera, motyka,nasz bohater,
Mocno się zacukał zatem,
Siekiera, motyka, w zimnej głuszy,
Ogier w podróż wnet wyruszył.
Siekiera, motyka, ciężka dola,
Uszy marzną, nogi bolą.
Siekiera, motyka, nagle rady,
zauważył w śniegu ślady.
Siekiera, motyka, śladów wiele,
Tu mieszkają przyjaciele,
Siekiera, motyka, koń nasz miły,
Galopuje co ma siły.
Siekiera, motyka, nosem węszy,
Zasięg śladów coraz większy,
Siekiera, motyka, widzi coś,
W dużej bramie stoi ktoś
Siekiera, motyka, podszedł blisko,
Czujce dziennej skłonił nisko,
Siekiera, motyka, w owym czasie,
Ujrzał stado w pełnej krasie
Siekiera, motyka, konie, koty
Wilki, hieny, kaszaloty,
Siekiera, motyka, goryl też,
W naszym zacnym stadzie jest.
Siekiera, motyka, idzie dalej
Nie jest zawstydzony wcale,
Siekiera, motyka, jak wypada,
Poszedł szukać alphy stada.
Siekiera, motyka, gdy odnalazł,
Witał zacną Aldieb zaraz.
Siekiera, motyka, gdy się skłonił,
Tymi słowy rzecze do niej.
"Siekiera, motyka, panna goła
Zew wolności mnie przywołał,
Siekiera, motyka, proszę ciebie,
Tutaj będzie mi jak w niebie.
Siekiera, motyka, Aldieb miła,
Na przyjęcie się zgodziła,
Siekiera, motyka, przyzwoliła,
Bo to dobra dama była.
Siekiera, motyka,mądra Ala
Cną mentorkę mu przyznała
Siekiera, motyka, a babunia
Owa zwie się wdzięcznie - Luna.
Siekiera, motyka,dnia pewnego
Skądinąd dość pogodnego
Siekiera, motyka,pusta wanna.
Spotkała go piękna panna.
Akt pierwszy.
Scena pierwsza.
Ireth
Witaj,o cna dziewico.
Alethia
Witaj,zaiste, zacny mężu
Ireth
Och,jakże gładkie twe lico.
Alethia

Dziękuję,tak, zacne kremy na zmarszczki nabywam, bo starość prędzej czy później przybędzie, nie łatwo się z nią uporać będzie, tak więc kremy w ruch idą.
Ireth
Zmarszczki?W twym przypadku są nierealną zwidą!
Alethia

Mimo żem młoda waćpanna jeszcze, pielęgnować swe lico trzeba. Bo basior jaki mnie w zmarszczkach obaczy, i nie wychynie nosa zza drzewa
Ireth
Och,już bym kości porachował, gdyby się który odważył złe słowo na waćpanny liczko powiedział. Z murawy zeby by swe zbierał -siekacze z prawej, trzonowce z lewa.
Alethia

Dziękuję,Ci bardzo, o zacny mężu, lecz starość i tak przybędzie. Mimo, iż jestem młoda wilczyca, tego uniknąć się nie da. Starość, nie radość, o zacny mężu, lecz miłość swą trzeba kiedyś znaleźć.Wpatrywać się w niebo, jak gwiazdy migoczą, a tarcza Księżyca się śmieje.
Ireth
Z partnerem?
Alethia

O,tak, zacny mężu.
Ireth
Nicdziwnego, o pani. Te marzenia są udziałem każdej damy, nie ważnywiek i status. Każda chce rycerza, co by ją kochał najmocniej zewszystkich rzeczy, drugą najkochańszą zaraz po swym wiernym orężu.
Alethia

Otak, mi się marzy, o zacny mężu, jednak wszystko jeszcze przede mną. Ja żem jeszcze za młoda na dzieci, jeszcze na to czas przyjdzie. Na razie wolność mi świta w głowie, szelma jest zemnie jak nikt. Nikogo nie słucha, włóczy się wszędzie, żadna zemnie dama. Jednak partnera kiedyś znaleźć trzeba, takie jest dam przeznaczenie. Czas szybko leci a młodość przemija, nic na to nie poradzimy.
Ireth
Powiadam ci, nie spiesz się do ołtarza. Los mężatki w czepcu białym wcale nie jest zacny, tak jak się wydaje. Niewola to, zaprawdę, niewola,tym gorsza bo dobrowolnie brana, więc skarżyć się na nią niemożna. Posłuchaj waść mężatek jakich, każda jedna powie : "Po cóż nam to było, mąż pijanisko, a my w domu dzień cały pierzemy, gotujemy i dzieci rodzimy!"
Alethia

Właśnie dlatego śpieszyć się nie chcę, bo kiełbie we łbie mym siedzą,jednak za nim uroda przeminie, trzeba kogoś tam zaciągnąć.
Ireth
Och,pewien jestem, że mężowie muszą do panienki zewsządlgnąć.
Alethia

Świruski jak Aleth nigdzie nie znajdą, więc dbać o nią muszą ciągle.Taki już ich los, a szelmy Alethii utracić nie chcą, bo optymisty takiego nie znajdą...
Ireth
Zapewne , panienko,zapewne. Zgłodniał żem podczas tej dysputy. Czy poczestuje sie panienka chleba pajdą?
Alethia
Wilkichleba nie spożywają, za to łase na zające i sarny, wybierzmy sięna polowanie.
Ireth
Jestem na każde panienki  wezwanie!
Aczkolwiek nie ma we mnie drapieżnika natury, mimo że różne przybieram postury. Jam łagodny, mięsa nie jadam, ale panience chętnie potowarzyszę.
Alethia
Więcchodźmy do lasu, krokiem powolnym, wstąpmy w dzikie szeregi drzew pięknych i starych jak te ziemie, domem dla zająców, wilków,saren i innej zwierzyny.
Ireth
Mimo,że mięsa nie jadam, chętnie pójdę z tobą, o pani. Wieczór piękny, i jest ta tarcza księżyca, i spacer w towarzystwie pięknej dziewczyny.


Scena druga.
Alethia
Więc wywęszę trop smacznej zwierzyny, co na kolacje ją zawsze jadam. Są to zające, o zacny mężu, mój ulubiony przysmak
Ireth
Słyszałem,że te panny, co zające lubią, mają charakterek zadziorny. Czy u panny się to sprawdza, czy to tylko przypadkowy smak?
Alethia
O,tak, sprawdza się i to jak! Temperament mam ognisty, zawsze mi to mawiano.
Ireth
O,panienko. Podobno w takich mężczyźni się lubują najbardziej.Twarz ładna i temperament, każdy bierze, nawet jeśli skromne jej wiano.
A najczęściej na własną zgubę te diabliki biorą...
Alethia
A waćpan by nie brał takiego diabełka?
Ireth
Brałbym zaraz.
Alethia,śmiejąc się.
Żeby waćpana nabił na widełka?
Ireth.
A choćby i tak. Byleby te widełka ładne. Jak ta panna.
Waćpanno?
Alethia
Słucham,panie.
Ireth.
 Ja na żonę waćpannę wezmę.
Alethia.
Waćpan krotochwile prawi.
Ireth
Wezmę!
Będziesz waćpanna moją. Niech się panienka zgodzi, bo się z miejsca nie ruszę, aż sczeznę.
Alethia

Nie mów pan od razu "wezmę!".
Najpierw sprawdzić się trzeba.Będę pana damą serca, lecz nie żoną jeszcze.
Co nagle to po diable.
Ireth
Najwyżej diabełku małym.
Tak jak ty pani, pięknym całym.
Koniec sceny drugiej.
Koniec aktu pierwszego, i ostatniego.
Autorstwa Alethii i Iretha.
_______________________________

Okej, to by było na tyle.
Jeszcze małe ogłoszenie. Tak jak w naszym dziele lirycznym, zapałaliśmy wraz z Alethią chęcią zostania parą, także proszę nas wpisać do ramki par.

Ireth (15:35)

14 stycznia 2011

Ostatni promień księżyca. [Nikita]

14 stycznia 2011
Wieczór, wszędzie ciemno tylko księżyc lekko świecił na nieboskłonie. Wiatr szumiał w koronach drzew, a śnieg błyszczał jak miliony diamentów. Wyszłam w nocy na krótki spacer z nadzieją że spotkam Jack'a. Ostatnio pojawił się na terenach BK, więc czemu tu by się nie pojawił? Poszłam więc do lasu. Szukając śladów brata natrafiłam na ogromny głaz, widniały na nim imiona członków HOTN, uśmiechnęłam się lekko spoglądając na litery poukładane w wyrazy, zdania. Nie zastanawiając się poszłam dalej mijając skałę. Przemierzałam las i nic nie znalazłam. W końcu gdzieś w oddali zauważyłam męską postać w czarnym skórzanym płaszczu i jeansowych spodniach do których podoczepiane były łańcuchy, podbiegłam do postaci ale kiedy byłam kilka metrów przed nim nagle zniknął. Wyglądało to tak samo jak na terenach BK. Ale gdy schyliłam łeb by pochwycić trop zdrajcy zobaczyłam że w miejscu gdzie stał błyskawicznie wyrósł księżycowy kwiat. Powąchałam jego woń była cudowna. Ale chwilkę potem ruszyłam dalej na poszukiwania. Kiedy obeszłam już całe tereny HOTH zniechęciłam się, ale bardzo zależało mi na odnalezieniu brata więc oddaliłam się od granic stada, weszłam na obce tereny których nie znałam. A za mną podążało księżycowe światło, nie wiem czemu ale tam gdzie stawałam trawa zaświecała się na kolor pełni, nie odwracałam się za siebie szłam dalej coraz to bardziej oddalając się od domu. Wtem zza krzaków wzbiła się do nieba jasna łuna światła, unosiła się w prost do księżyca. Postanowiłam sprawdzić co tam się dzieje, schyliłam się nieco i podeszłam do światła, zerknęłam co na drugą stronę krzaków i ujrzałam błyszczący kamień. Wyglądał jak kawałek księżyca który spadł na ziemię, wzięłam go do łapy i przyjrzałam się mu. Zauważyłam że jest do niego przywiązany rzemyk który był końcami zaplątany. Zorientowałam się że jest to talizman.Założyłam go szybko na szyję i zaczęłam sama świecić jasnym promieniem, bardzo się zdziwiłam i nagle znów dostrzegłam męską postać w oddali. Prędko podbiegłam do mężczyzny i rzuciłam się na niego ale tak samo jak poprzednio postać zniknęła zostawiając po sobie księżycowy kwiat. Teraz to już lekka przesada skoro Jack nie chciał porozmawiać ze mną to po co mi się pokazywał?  To po prostu nie miało sensu, ale cóż skoro tak chciał się bawić to ja zrezygnowałam. Postanowiłam wrócić do mojej jaskini i wypocząć. ale powrót okazał się trudniejszy niż myślałam nagle zrobiło się bardzo ciemno nic nie widziałam choć księżyc bardziej świecił. Przetarłam oczy i znów zobaczyłam świat, szłam jasnymi odciskami łap które zostawiałam idąc w przeciwną stronę zostawiałam. Gdy doszłam do księżycowych kwiatów które zostały po tym kiedy mój brat zniknął mi z oczu po raz pierwszy ujrzałam całe pole tych kwiatów.
-Przecież nie mogły się tak szybko rozrosnąć!-krzyknęłam do lasu. I zastanawiając się co spowodowało że jest ich tak dużo usiadłam na środku polanki. Kamień który nosiłam na szyi zaczął lewitować i jeszcze bardziej świecić. Patrzyłam na kamień z podziwem lśnił tak piękną barwą, marzyłam by ta chwila trwała wiecznie.Kwiaty wokoło mnie zaczęły "tańczyć". Przyglądałam się temu jak przedstawieniu. Kwiaty po pewnym czasie także zaczęły lśnić, cieszyłam się gdyż takie zjawisko nie często było można oglądać oraz nie każdy mógł je zobaczyć. Minęło kilka minut i księżyc już w pełni oświetlił polankę. To było piękne, nie da się tego opisać słowami, to trzeba było zobaczyć. W pewnym momencie wszystko zaczęło się unosić, nawet ja, wszystko wokół mnie wirowało i tańczyło. Na moich łapach pojawił się pył który też połyskiwał, trwało to już dość długo, ale nie chciałam by ta chwila ustawała. W pewniej chwili światło było tak jasne że oślepiło mnie. Oczy tak bardzo bolały mnie od tego światła. Wykonałam całkowicie odruchowo kilka machnięć łapami i wszystko ustało. Wszystko zgasło i spadło, tylko ja wylądowałam spokojnie. Po tym incydencie kwiaty zwiędły, wszystkie nagle zniknęły. Ja siedziałam trąc oczy, a gdy je otworzyłam coś błysnęło mi po ślepiach, ten "cios" był ostateczny kamień znów zaczął lśnić i cała a z nim wypełniłam się jego energią po kilku sekundach błysnęłam tak ostrym światłem że polanka na której siedziałam całkowicie została zniszczona a ja zemdlałam a całe moje ciało pokryła zwykła ruda sierść, wyrosła mi śnieżnobiała połyskująca grzywa która kończyła się na połowie grzbietu moja kita stała si kilkanaście centymetrów dłuższa na jej końcu który był śnieżnobiały doczepiona była para złotych dzwoneczków które dzwoniły.[Nie wiem skąd się wzięły O.o'] Kiedy już się obudziłam i otworzyłam powieki zerknęłam na księżyc i to było ostatnim widokiem jaki widziałam. Kiedy tylko zerknęłam na księżyc wszystko stało się czarne, ot tak oślepłam. Od białego światła księżyca straciłam wzrok. Moje tęczówki bardzo szybko zmieniły kolor na jasny seledyn z maleńkimi ciemniejszymi plamkami. Ale poczułam coś jeszcze kiedy stanęłam wyczuwałam najmniejsze drgnięcie ziemi, najcichszy nawet szept, a kiedy westchnęłam poczułam woń krwi bardzo słaby, wcześniej nie czułam zapachu krwi więc co się stało? Postanowiłam wrócić do jaskini co okazało się prostsze niż myślałam! Czując drgania ziemi "widziałam" każdą przeszkodę. Kiedy weszłam do mojej groty ułozyłam się wygodnie gdzieś w rogu i zasnęłam...
______________________________
The End!! A więc chcę zmienić fotę na . Gdyż ponieważ miałam wenę na rysowanie i taj jakoś wyszło.
Nikita (23:31)

12 stycznia 2011

Jah? Kimże jesteś? [Glola/Jah]

Muzyka:
http://www.youtube.com/watch?v=PtlemJ0BNQU&feature=related

||: Jeżeli dasz radę przeczytać do końca będę Cię wielbić. Prawda i historia Jah. I hope you like it.


Ta chwila utkwiła w pamięci już do końca. Nie końca życia, kruchego przecież jak leżąca na parapecie od lat porcelanowa lalka, a końca istnienia. Wokół nie było już prawie ludzi, noc zatopiła w swej posoce otoczenie po kres horyzontu. Trudno spamiętać numery rejestracyjne, czy pogodę.
Dwa obrzydliwe, żółte oczyska reflektorów łypiąc sprzed czarnej maski oślepiły smugami jasności. Oddech ugrzązł w piersi, na ten ułamek sekundy ciągnący się w nieskończoność serce przestało łomotać. Nie zdążyła wydusić z siebie nawet słowa, a słowem tym byłoby”dziękuję”.
Struga delikatnych krwistoczerwonych chabrów ozdobiła ulicę jednocześnie znacząc ją piętnem śmierci. Rdzawe smugi,niby wstęgi zawiązujące sojusz życia ze śmiercią. Dywan agonii coraz szczelniej pokrywał jezdnię naokoło jej ciała. Ktoś zasłonił usta dłonią, ktoś krzyknął, ktoś uciekł z miejsca wypadku. A Ona leżała, niemymi przeszklonymi oczyma wpatrując się w nieboskłon,starając się odnaleźć sens w konstelacjach gwiazd.
***
Ruda smukłymi łapkami stąpała po zamarzniętej tafli Storm Eden, niebo pełne gwiazd niemalże na wyciągnięcie dłoni było tak piękne. Od jakiegoś czasu wyczuwała tę woń niepewności, odór śmierci czy strachu. A sączył się on tylko do jednej postaci. Wraz z narastaniem zapachu narastała też niepewność w jej sercu. Ale tym razem nie był to omam.
Wielkie,masywne cielsko natarło od boku, pchnęło ją. Lód zaskrzypiał niepewnie,pękając pod naporem ciężaru potwora. Świat zawirował, tępy ból w okolicy żeber świadczył o upadku. Jeszcze raz coś potężnego szarpnęło ją i pozostawiło leżącą na ziemi, obolałą. Zaskomlała cicho, poczuła w pyszczku krew. Kto i za co…? Potrafiła odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Otworzyła oczy i ujrzała wielką bestię. Żebra i kręgi wyraźnie rysowały się na jej wychudzonym cielsku. Wężowy język wynurzył się z jej uzębionej paszczy, by znów zniknąć w jej otchłani. Szła w kierunku lisicy. Poruszała się jak wąż. Ucieleśnienie strachu, z długim pyskiem wiecznie wykrzywionym w zawadiackim, nienaturalnie szerokim uśmiechu.Podeszła, sadzając wielkie łapsko na szyi rudej. Lisica starając się ją odepchnąć wiła się, nie bacząc na honor czy kpiarskie spojrzenie.Fukając cicho przekrzywiła pyszczek i zdołała zatopić kły w łapsku. Bez reakcji. Kiedy wielka spojrzała jej w oczy, ryże ciało zastygło. Przez chwilę tak spoglądały na siebie w milczeniu, uwięzione przez czas z gwałtu bestii. W jej ślepiach migotała frustracja. Rozbiegane, a jednocześnie tak spokojne. Błękitne jak gdyby obejmowało wszystko wąską źrenicą, pałało jasnością odcinając się kontrastem od czerni futra,ciemne zaś, zamglone było przerażająco spokojne. Strach szarpnął rudym ciałkiem. Ona wiedziała. Wydała z siebie barytonowy pomruk.
-Jestem Glola, królowa tych terenów, zostaw mnie. – Syknęła przez zęby lisica. Łapa nie dusiła jej, ale ograniczała ruchy. Szpetny,drażniący zmysły rechot potwora poniesiony echem nocy rozszedł się po polanie.
-TY?! – Zaczęła, unosząc wargi, ukazując żółć szeregu ostrych kłów. – Ty jesteś królową Ty jesteś królową! Wszystko zniszczyłaś! Wszystko! -Charczała. Buzująca w niej konsternacja zdawała się uchodzić. – Ja byłam kimś! Wszyscy mnie kochali! Byłam przyjacielem wszystkich! Byłam słodka, byłam zabawna, byłam piękna! – Z każdym słowem napierała naszyję lisicy coraz bardziej. Ruda zacharczała, a ślepia zaszły jej łzami. Otworzyła pyszczek nie mogąc odetchnąć.Przestała się miotać. -To wszystko Twoja wina! Wszystko zniszczyłaś! JA JESTEM POTWOREM! -Przepełniony frustracją krzyk powoli zamieniał się w lament. Wielkim cielskiem wstrząsnął dreszcz.
- Jak mnie zabijesz umrze ostatnia nadzieja dla Ciebie… – Wyszeptała ostatkiem życia.

Zakazana HISTORIA JAH opowiedziana po raz pierwszy
Lairai od dziecka uzależniona była od leków uspokajających. Brała coraz to większe dawki. W końcu przestały na nią działać dawki śmiertelne valium, które brała codziennie. Stracona została z początku maja2010.Miało to ścisły związek z jej córką, która w rzeczywistości niebyła z nią spokrewniona i Lordem Deathem.
Glola umarła naturalnie w wieku czterech lat, przed majem 2010.
Ich dusze były połączone, jak mawiali Indianie najbliższe sobie serca ze wszystkich. Związane ze sobą magicznie.

Aspeney wskrzeszała do ciała Gloli. Robiła to wbrew naturalnemu przebiegowi,opierając się na własnych umiejętnościach. I dziwnym trafem do ciała lisicy trafiła dusza Lairai.

Ta szybko zauważyła, że aby żyć w spokoju musi podawać się za zwierzę. Mając odmienny charakter od rudej zmieniła jej… swoje w tej chwili życie. Przede wszystkim jako beta hotn odsunęła się od niego. Wprawiając wszystkich w osłupienie przestała zachowywać się jak głupie dziecko, a jak przystało na Lairai stała się poważniejsza i bardziej kobieca. Starała się by prawda nie wyszła na jaw, naśladując rudą jak mogła. Nikt jednak nawet nie wpadł myślą na tę zamianę. Pokochała Renoiego, odnajdując w Nim Margotha i ułożyła sobie zwierzęce życie.

Tym czasem Glola, czy raczej Jej duch, niematerialna dusza była już w drodze do realnego świata. Jednak poprzedzona przez kogoś wprowadziła w między świecie nutę chaosu. Kontaktowała się z szamanami, na czele z tymi których magia jest zakazana, bo tylko ci mogli jej pomóc. Czarnymi siłami ubrali duszę w ciało Lairai. Jako kobieta Glola chodziła po świecie 24godziny, podczas których magia szamana walczyła wewnątrz duszy Gloli z magią która zabiła wampirzycę. I magia która zabiła wampirzycę wygrała,ponownie przerzucając Glolę (już z uzależnieniem od Valium i lękiem przed samotnością – sposobności Lairai) do zaświatów.Tam coraz bardziej rozgoryczona zagłębiała zakazaną magię u najpotężniejszych szamanów, by tylko dostać się do świata żywych i odzyskać własne rude futro i czarne ślepka. Chciała znów żyć. Udało jej się zmaterializować,lecz tym samym ściągnęła na swój kark cienie mroku,gromadziła w swojej podświadomości złe moce. Zmaterializowana, niczym potwór, coraz bardziej z resztą zagorzały zmusiła bliskiego przyjaciel aby ten oddał jej swoje ciało, sam wcielając się w truchło jakim się zmaterializowała [ten fragment tu] .Dawczyni była samicą rasy syberian husky, błękitnooką o imieniu Allelujah. I tak powstała Jah. W momencie nieczystej zmiany ciał,nienawiść do osoby która ukradła jej lisią postać rozsadzała już Glolę.Ciemne dusze przyczepiły się na zawsze, szpecąc jej ciało. Czarne, prawe ślepie Gloli lewe, błękitne ślepie Allelujah. Schizofrenia spowodowana uzależnieniem od valium, nasilonym po stu kroć przez wszystkie zakazane obrządku rozsadzała jej umysł. Gloli nie udało się przejść do końca do realnego świata, a przynajmniej ten świat wygląda zupełnie inaczej w jej oczach. Błądziła zbyt długo między światami,gdzie iluzja idzie w parze z prawdą, a sen z rzeczywistością. Zbyt długo hodowała w sobie wściekłość i złość. Nie myśli już racjonalnie,jest agresywna i zabija dla własnej satysfakcji. Zaczęła to, by powrócić do ciała które zajęła Lairai, teraz nie wie już kim jest,dlaczego. Dlaczego. To pytanie zadaję sobie w kółko.

- Uspokój się.. coś wymyślimy Glolu…-

9 stycznia 2011

Księga I - Vicor Qui Patitur [Mortis Tempesta]

09 stycznia 2011


Podklad Muzyczny
Morciek rozpoczyna wychowanie muzyczne! o.o

Prelowowlosa dziewczynka z rozwiana czupryna siedziala na kolanach ojca. Wygladala smiesznie przy swej ciemnej cerze i jasnozielonym plaszczu. Wielu ludzi w Darklands twierdzilo ze Dariusz Tempest postradal rozum, ale prawda bylo to, ze chial tylko nadac swemu zyciu barw. W jego domu wszystko bylo pstre a ogrod nawet zima mienil sie tysiacami barw. Byl spokojny. Mgla w tym roku byla obfita i niedlugo mialy nadejsc zbiory.
-Vicor qui patitur... - powtarzal swej corce. Bylo to jak mantra. Cierpliwosc poplaca, pierpliwosc poplaca....
Siwa klacz klusowala przeza las swym nad podziw dlugim krokiem. Niejeden musialby galopowac by jej dorownac. W duchu smiala sie ponuro. Dopiero co dolaczyla do stada by troche odpoczac a juz galopowala na wezwanie swego Mentora. W powietrzu czula juz jego zapach i denerwowala sie. Wiedziala ze jej najnowszy pomysl 'ujarzmiania' dzikich pragnien wcale mu sie nie podoba. Co dopiero zrobi jak uslyszy o przynaleznosci do stada!
W Darklands zawsze bylo spokojnie. Ludziom nie spieszylo sie. Byli pewni siebie i zawsze mowili co mysla. Czasem moglo sie wydawac ze tak naprawde nikt sie nie odzywa tylko wszyscy byli polaczeni jednym powiazanym umyslem.
Monotonia zabiajala.
"Witaj Mortis!" znajomy glos dochodzil z posrod drzew. Klacz usmiechnela sie mimo woli i poczula jak Mgla terzeje wokol niej. Ta dziwna przemiana zawsze ja fascynowala. Najpierw jej grzywa falowala na witrze laczac sie z Mgla. Potem czula jak Mgla wypelnia jej cialo by w koncu jej cialo zmienilo sie w jej wlasciwa - ludzka postac.
Perlowowlosa dziewczyna potrzasnela niesfornymi kreconymi wlosami i przeczesala je reka. W miedzyczasie zza drzew wylonil sie ciemnooki mezczyzna w srednim wieku.
"Witaj Umbro! Mam dla ciebie fenomenalne wiesci!" Mortis przygladala sie jak jego oczy siemnieja i zaczela opowiesc o dolaczeniu do stada.
Kiedy malzenstwo Tempestow bylo znalezione martwe w ich ogrodzie jedynym slusznym wytlumaczeniem bylo samobojstwo. Przeciez byli oni tryskajacymi zdrowiem, poboznymi ludzmi?
Prosty wniosek. Trzeba bylo spalic zwloki a osierocona corke wydalic - do Gorszego Swiata po drugiej stronie Lustra.
Umbra marszyl czolo. Nie byl zadowolony z podopiecznej, narazala go na nieprzyjemnosci ale gdzies w glebi czul sie dumny z jej wizji i odwagi. Jednak rozsadek mowil zeby zatrzymac do dla siebie.
"Mortis... Oni i tak juz sie scigaja! Dla nich jestes Capite Damnare. Nawet Darklandzka Mgla ci nie pomoze jesli cie znajda. A jesli dowiedza sie ze mieszasz sie z zywymi..." Nie musial dokanczac. Mortis wiedziala co Zgromadzenie o niej mysli, ale oni wiedzieli tez co Tempesta myslala o nich.
"Ja nie zostane potworem! Owszem jestem Stracencem, ale to nie zanczy ze upadne nizej niz do dna." Dziewczyna byla spokojna i jej lilowe oczy byly wbite w Mentora. Zawsze szanowala go i wiedziala ze on sie o nia troszczy jak o corke, ale musial zrozumiec.
'Wybacz Umbro, ale to jest moja wojna. Ty chcesz pozostac neutralny, a ja powinnam wracac do stada. Mam nadzieje ze nie rozstajemy sie po raz ostatni." Dziewczyna zrobila Znak Smierci i usmiechnela sie do Mentora. "Nawet Smierc moze przyniesc Chwale!" Umbra odpowiedzial tym samym. Tak wygladaly zawsze ich pozegnania.

Ksiega 2 - Quae Nocent, Docent - ukaze sie jesli tylko ktos przeczyta ta!
Mortis Tempesta (14:10)

8 stycznia 2011

Łapą Destroy nabazgrane [37]. [Destroy]

07 stycznia 2011


Demonica skoczyła na czarną waderę, powaliła ją na ziemię rozrywając skórę na brzuchu. Włożyła pysk w otwartą ranę zawzięcie szukając wątroby. Wyrwała ją pożerając. Spojrzała kątem oka na Kogę, która uwiesiła się na potężnym, szarym basiorze. Drugi, ciemniejszy złapał ją za kark i ciągnął. Mały, biały szczeniak, z dziwnymi czerwonymi tatuażami na ciele stał obok wykrwawiającej się czarnej samicy, która była jego matką. Polizała go po pysku, jakby zapewniała go, że wszystko będzie dobrze. Koga krzyknęła przeskakując przez ciemnego wilka który leżał na ziemi.
- Des, spadamy!
Destroy chwyciła białego wilczka w pysk biegnąc za Kogą. Dwa samce goniły je przez pół minuty. Zrezygnowali, gdyż nie mieli siły, by dogonić dwie bardzo szybkie wadery. Szczeniak wydarł się. Des potrząsnęła łbem brutalnie, co spowodowało, że młody wył głośniej. Wpadły na polanę HOTN, gdzie była Luna i Anaid.
- Yhhh, muszę iść - Koga zostawiła trzy wilczyce same. Limone przydusiła młodzika łapą, łapiąc go zębami za skórę na udzie i unosząc do góry.
- Destroy, to chore - warknęła Lu

Dobra, nie pytać o NIC |D szczeniak zostaje ^_^ wyhoduję z Niego potwora, który będzie nawiedzał Al |D
Destroy Limone (21:24)

5 stycznia 2011

Początek bez końca cz. IX [Szera]

04 stycznia 2011


"Przygnębienie, kiedy nie wychodzi nawet bycie samym sobą..."
Podkład muzyczny
Biegłam po białym puchu. Znowu biegłam. Nie.. Jak zawsze biegłam. Czułam się taka pusta w środku. Od pewnego czasu nie mogłam o sobie powiedzieć "JA" mogłam jedynie powiedzieć "NIKT" chociaż i to było zbyt wiele. Jak można się tak zagubić? Poczułam, że przyspieszam. Coś we mnie nie wytrzymywało tej sytuacji. Czułam się rozrywana od środka. Brakowało mi tylu rzeczy. Czego dokładnie? Nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia. Wiedziałam jedynie, że powoli mam wszystkiego dosyć. Nagle poczułam, że zamiast czterech łap mam dwie nogi. Wywróciłam się upadając twarzą w śnieg. Uniosłam się na rękach, a włosy bezwładnie zsunęły się po moich ramionach. Zacisnęłam powieki przygryzając dolną wargę. Nienawidziłam bycia w pewnej mierze człowiekiem. A teraz na dodatek nie potrafiłam nad tym zapanować.. Wstałam i chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. Kiedy w końcu ponownie załapałam jak się poruszać w tym obcym ciele ruszyłam biegiem z każdym krokiem przyspieszając. Chłodny wiar chlastał mnie po nagiej skórze twarzy. Każdy mocniejszy podmuch był niczym kolejne zadrapanie. Ale nie potrafiłam się zatrzymać. Ślady zostawiane przeze mnie na śniegu były niczym ścigające mnie cienie. W końcu zatrzymałam się opierając o drzewo. Skuliłam się lekko drugą rękę opierając na kolanie. Dyszałam ciężko, a powietrze wydobywające się z moich ust ulatywało delikatną białą mgiełką, aby po sekundzie zniknąć. Rozejrzałam się. Byłam w obcym sobie miejscu, chociaż wydawało mi się tak znajome. Było takie jak ja. Niby taka sama, a tak obca. Drzewa jak drzewa. Podobne, jedynie rosnące na innej ziemi... Odbiłam się i ruszyłam dalej. Wiar targał moje włosy i powodował, że łzy ciekły mi z oczu. Nie... to nie to... Znowu płakałam sama z siebie. Łzy płynęły wraz z linią skroni, a po chwili porywane były przez wiatr. Zacisnęłam na moment powieki nie chcąc wypuścić kolejnych kropli, ale nie słuchały mnie. Potknęłam się o korzeń i upadłam na bok. Podtrzymałam się na rękach nie pozwalając, aby moja twarz ponownie dotknęła mroźnego puchu. Mokre potargane włosy opadły na czoło przylepiając się do niego. Załkałam cicho.
-Po cholerę ktoś taki jak ja został w ogóle stworzony? - Szepnęłam. - Nawet ja nie wiem jak sobie ufać.. - Wstałam, ale po paru krokach upadłam na kolana i przysiadłam na piętach. - Po jaką cholerę?! - Wydarłam się chrapliwym głosem wznosząc twarz ku niebu. Płatki śniegu roztopiły się na mojej skórze. Spuściłam głowę ukrywając twarz w dłoniach. Chciałam tak po prostu zniknąć. Rozpłynąć się. Odgarnęłam włosy do tyłu i wstałam. Podeszłam o ogromnego drzewa i położyłam rękę na jego szorstkim pniu. Kucnęłam i zaczęłam odgarniać śnieg. Moim oczom ukazała się nora. Nie miałam pojęcia skąd wiedziałam, że tam jest. Wyglądała na opuszczoną i wystarczająco dużą abym się w niej zmieściła. Wsunęłam się do środka  uważając na korzenie drzewa. Położyłam się, a włosy opadły bezwładnie na moją twarz ukrywając napuchnięte od łez oczy i drżące z zimna wargi. Ręce mocno przycisnęłam do klatki i zgięłam nogi w kolanach zwijając się w kłębek. Do moich uszu doszło ciche wycie wilka. Brzmiało ono niczym kołysanka w mojej głowie. Ostanie łzy powoli wypływały spod przymkniętych powiek. W ciemnościach ujrzała rozmazany obraz. Usłyszała cichą wymianę zdań.
-Szmata.
-Dzięki, właśnie podniosłeś moją samoocenę.
Zadrżała lekko słysząc drugi głos. Był jakby znajomy... Tak podobny... Zacisnęła z całej siły powieki odpychając niechciany obraz. Znowu poczułam tą przytłaczającą pustkę.
Po jaką cholerę...
___________________________
Znowu o tym samym...
Wybaczcie jeżeli już Was tym zanudzam.
Proszę o szczere opinie.
Szera (16:59)