Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 października 2010

Wyścig do... [Tiffany]

31 października 2010


Cichy szmer dobiegł do moich uszu.
Spadające liście tworzyły wielkie stosy pod drzewami.
Wielki rozbieg i wskoczyłam w jeden z nich.
Roztargana wyszłam w liściach. Moje skrzydła wyczyściły mnie wiatrem.
Polizałam wargi i usiadłam pod drzewem kuląc nogi.
Czasami samotność to nasz przyjaciel.
Samotność zawsze jest przyjacielem.
Gdy otaczają cię ludzie ona i tak jest z tobą.
Bo samotność jest ciągle nawet kiedy jej nie czujemy.
Rozmyślałam patrząc na Mikeya który bawił się z Acem...
To się nazywa przykład dobrego ojca.
Nasunęła mi się myśl.
Ojca... Zapadła cisza.
Nawet mucha która nie dawno mnie denerwowała ucichła.
Zostałam sama.
Złapałam za czerwono czarną torbę z czaszką i wyjęłam książkę o grubej okładce.
"Tajemnica Emmy" - przeczytałam tytuł.
Zanurzona w lekturze nie spostrzegłam jak Naomi do mnie podeszła.
-Tiffuś, Skarbie - powiedziała słodkim głosem - choć na polowanko przed zimowe.
Skinieńciem głowy dałam odpowiedź. 
-Najpierw się odwróć... - szepnęłam do niej
Mleko odwróciła się a ja zaczęłam się przemieniać.
Nie cierpiałam przemiany. Pozwalała mi na dwa wcielenia. Jednak bolała jak diabli.
Złapałam torbę w pysk i podrzuciłam. Zgrabnym ruchem zawiesiłam ją na sobie.
-Możemy iść - uśmiechnęłam się szeroko.
Naomi odwróciła się i popędziła mnie do wyścigu.
Starałam się nie używać skrzydeł jednak przyzwyczajenie 2 naturą człowieka.
Ehhh... Wygrałam. Trudno... było nie fair. 
Nie moja wina. Przytuliłam Mleko do siebie. 
-Byłaś szybsza ty wygrałaś - powiedziała jak zwykle uśmiechnięta.
-Ty wygrałaś...-odwzajemniłam uśmiech.
 CDN
Tiffunek <3 (22:27)

30 października 2010

Początek bez końca cz.VII [Szera]

30 października 2010

To opowiadane opowiada o tym samym... Jak zawsze... Jak każde moje opowiadanie jak już pewnie zdążyliście się zorientować. Kto nie chce niech nie czyta... Podkład średnio dopasowany, ale trudno...
__________________________
<PODKŁAD>
Biegłam przez ciemność. Dlaczego się tu znalazłam? Dlaczego w tym miejscu? Drzewa otaczały mnie ze wszystkich stron. Poczułam ucisk w żołądku. Przystanęłam i spuściłam łeb. Naszły mnie ponowne mdłości, ale żołądek miałam już pusty. Dyszałam ciężko. Klatka unosiła się rytmicznie. Łapy mi się trzęsły. Gdy mdłości przeszły ruszyłam dalej. Chciałam, aby ból fizyczny przezwyciężył psychiczny. Bolało mnie w środku i nie wiedziałam jak się tego uczucia pozbyć. Cichy charkot wydobył się z mojego gardła. Bezsilność mnie dopadała z każdym kolejnym krokiem. Co powinnam zrobić? Nie było nikogo kto by mi pomógł. Na kogo miałam liczyć? Na samą siebie... Takie jest życie. Kiedy jest źle zawsze jesteśmy sami. I po co to wszystko? Łzy.. Znowu one... Najwierniejsze towarzyszki życia... Pojawią się czy tego chcesz czy nie. I ból. Równie wierny jak one. Odwieczni towarzysze. Wypadłam z lasu. Świetlne drobinki zdawały się tańczyć na gładkiej powierzchni. Woda... Skierowałam się w jej stronę. Przyhamowałam na brzegu i nachyliłam się, aby móc poczuć chłód, który miałam nadzieję ukoi pieczenie w środku. W połowie drogi się zatrzymałam. To odbicie nie przypominało mnie. Oczy obce, niby skrywające tajemnicę znaną tylko ich właścicielowi, którym się nie czułam. Pysk z pozoru łagodny, ale w połączeniu ze ślepiami sprawiał wrażenie zaciętego. Bez namysłu rzuciłam się w wodę. Nie chciałam patrzeć na istotę w tafli. Z trudem przedzierałam się przez wodę. Łapy przecinały gładką powierzchnię, aby po chwili znowu się w niej zanurzyć. Nie zauważyłam kiedy znalazłam się na drugiej stronie. Wdrapałam się na brzeg. Boki miałam zapadnięte. Zarys żeber powoli odcinał się na bokach. Obraz nędzy i rozpaczy. Chciałam zrobić krok do przodu, ale moja bezsilność znowu zatriumfowała. Zachwiałam się i padłam na bok. Leżałam dysząc. Mięśnie drżały z wysiłku. Nie chciałam tu leżeć. Dlaczego jestem tak cholernie słaba? Dlaczego nie potrafię stać się silna? Nie wiem... Zrozumiałam jedną rzecz.
Zmieniłam się...
Nie...
To życie mnie zmieniło..
Życie, które nie pozwala zapomnieć o przeszłości...
I o słowach, które tak bardzo ranią...
Przymknęłam oczy odchylając uszy do tyłu. Czułam się parszywie... Jak ostatnia kretynka nikomu do szczęścia niepotrzebna. Skuliłam się. Znowu upadłam. Upadłam na samo dno, od którego nie potrafiłam się odbić, aby znaleźć się ponownie na powierzchni. Ogarniał mnie mrok, w którym nie potrafiłam znaleźć choćby najmniejszej iskierki światła... Żadnej nadziei..  Bez trudu, z wdzięcznością pozwoliłam, aby ciemność znów mnie zabrała...
Poddałam się...
Po raz kolejny upadłam...
Znowu...
Jak zawsze słaba...
________________________________________
Zmieniam wygląd. <ART by Novawuff>
Szera (22:46)

28 października 2010

Zadanie na gł. szpiega [Tiffany]

28 października 2010

Musisz udać się do wioski ludzi i dowiedzieć się czy mają jakieś informację na temat wyłapywania dzikich zwierzyny z naszych lasów. Ostatnio coraz mniej się jej widuje. Częstszym widokiem jednak stały się metalowe uchwyty, piekielne szczęki, które boleśnie zaciskają się na naszych łapach.
Dowiedz się także kto jest za to odpowiedzialny. Nie możesz się nikomu pokazać, nikt nie może Cię słyszeć. Postaraj się.


~~~~~~Dzień I~~~~~~
Dostałam zadanie. Wstałam i przeciągnęłam się. Czy na pewno dam radę? Poszłam do jaskini i zabrałam wspólną fotkę HOTNowców. Po czym od razu ruszyłam poza tereny stada. Uśmiechnięta szłam między drzewami gdy po chwili usłyszałam głuchy krzyk.
Wskakiwałam po gałęziach gdy zobaczyłam małego dzika który był uwięziony w potrzasku. 
Spojrzałam na wytrenowanego owczarka niemieckiego który podbiegł do ofiary i zaczął głośno ujadać. Po cichu przeskoczyłam na kolejną gałąź by dokładnie wszystko widzieć. 
Ukryta głęboko w liściach patrzyłam na wysokiego psa, który wołał właściciela. Pan się nie pojawiał. Owczarek wykończył młode, które  przed chwilą bawiło się trawą. Przymknęłam oczy i znowu otworzyłam. I zabójca i ofiara zniknęli pozostał tylko wyryty w ziemi ślad. Zeskoczyłam z drzewa prosto w krzaki. Podążając w ukryciu za śladem krwi,znalazłam wiele pułapek zastawionych na zwierzęta. Każdą z nich rozbrajałam i wyrzucałam. Po dłuższym czasie gdy słońce już niemal całkowicie zaszło wyszłam powoli z ukrycia.
-Ludzie mają słabszy wzrok niż ja - szepnęłam do siebie i zmieniłam się w człowieka.
Zeskoczyłam z stromej góry i rozłożyłam swe 2 metrowce. Wiatr porwał mnie do tyłu.
Moje wilcze oczy podążały za śladem krwi, a skrzydła powtarzały kierunek wzroku.
Teraz można było tylko gdzie nie gdzie wypatrzeć ślady brunatnego brudu.
Leciałam na takiej wysokości by widzieć ślady.
Niedługo potem usłyszałam wystrzał strzelby z przyzwyczajenia zrobiłam unik w prawo.
Rozejrzałam się za debilem strzelającym w środku nocy w niebo.
Znowu ten sam pies. Właściciel po raz kolejny zniknął. Westchnęłam i wzleciałam wyżej. Niedaleko siebie dostrzegłam rzucający się blask ogniska. Nie było to ognisko HOTN. 
Nasze ognisko jest inne bucha wyżej i..i..na chwile straciłam świadomość. Zakręciło mi się w głowie ale jak najszybciej się obudziłam. Zareagowałam w ostatniej chwili. Stopy były pare centymetrów od ziemi. Wzbiłam się ponownie i ruszyłam za światłem. Wiatr wiał mi prosto w twarz. Jednak mocne skrzydła odpychały go i nakierowywały w drugą stronę, przez co poruszałam się 2 razy szybciej.
Przed moją twarzą zaświeciła po jedyńcza  iskra. Zatrzymałam się gwałtownie. Pode mną znajdowało się ognisko nad którym smażono małego dzika. Moje skrzydła potrzebowały odpoczynku, podróżowałam od 6 godzin. Odleciałam 2 km. i wylądowałam. Złożyłam zmęczone skrzydła. Spojrzałam na pióra które przed chwilą wypadły złożyłam wszystkie razem i położyłam je na gałęzi. Wskoczyłam na drzewo i zmieniłam się w wilczyce. Położyłam głowę na piórach i zamknęłam powieki. Nie czułam tego wcześniej ale byłam zmęczona.
                          ~~~~~Dzień II~~~~~~
Obudziła mnie kupka liści, spadających z drzewa.  Wytarłam nosek łapą by nie kichnąć zdradzając swojej pozycji grupce dzieci zbierającej bukiety.
Wskoczyłam wyżej. Stanęłam na długiej i mocnej gałęzi po czym przeskoczyłam na kolejne drzewo. Przede mną mignęła wiewiórka. Powtarzałam jej ruchy skacząc po drzewach. Gdy młode ludzi zaczęły się oddalać zeskoczyłam z drzewa. 
Przeciągnęłam się po niewygodnym legowisku. Szybko określiłam gdzie znajduje się wioska ludzi i ruszyłam powoli. W tej części lasu nie powinnam trafić na żadnego kłusownika czy też spacerujących. Był to teren którego ludzie się boją.
Szłam sobie powoli. Nagle dał o sobie znać mój żołądek. Rzuciłam się na pierwszego lepszego królika. Po jedzeniu byłam pełna energii. Zaczęłam biec. Dobrze znałam ten las. Gdy byłam smutna często tędy chodziłam. Było około południa. Słońce świeciło z góry a liście spadały z drzew. Wkurzała mnie ta romantyczna sceneria. Przyśpieszyłam kroku. Skrzydła ciągle były obolałe. Truchtem szybko pojawiłam się nad wioską.Na stromym wzniesieniu, stałam i rozmyślałam jakby się tam dostać. Zmieniłam się w człowieka ukrywając skrzydła pod bluzą. Kaptur szybkim ruchem znalazł się na mojej głowie.
Wiatr trzepotał moimi czarnymi włosami na prawo i lewo.  Powoli zaczęłam uważnie schodzić po pionowej niemal skale. Gdy znalazłam się 300 m od wioski miałam całe ręce pocięte od ostrych kamieni. 
Włożyłam najbardziej bolące miejsce na ręce do buzi. Ból przestał być tak niepokojący.
Wchodząc do wioski udawałam że jestem z tam tond. Na rynku grupka ludzi poważnie o czymś rozmawiała. Usiadłam za dużymi wiklinowymi koszami i nasłuchiwałam.
W cieniu nie było mnie widać. Czarna bluza i spodnie zlewały się z tłem. 
-..ale tyle zwierząt? To za dużo - odezwała się kobieta o wysokim tonie
-Niedługo las będzie bez zwierząt jak nie pozbieramy tych klatek. - Potwierdził ją jakiś mężczyzna.
-Szef powiedział, że to nie ważne. Bo czas to pieniądz - spierano się z nimi
-Niech Agnes choć trochę zmniejszy ilość zabijanych zwierząt... -usłyszałam jeszcze, ale grupka ludzi zaczęła się oddalać. 
   Zaczęłam wychodzić z wioski. A więc to Agnes... Agnes to szef tej całej sprawy. Wymknęłam się z wioski i ruszyłam w pola by rozłożyć skrzydła.Obolała z zakwasami wzleciałam w powietrze. Leciałam w stronę HOTN. Gdy dotarłam była 4:35. Wylądowałam i zmieniłam się w wilczyce. Aldieb siedziała przed jaskinią. Podeszłam do niej.
-Nikt mnie nie widział i nikt nie słyszał. - zaczęłam meldować zadanie - Dowiedziałam się że to nie jaka Agnes wszystkim się zajmuje. Rozstawia sidła. I łapię zwierzynę. Taką jak małe dziki. Usiadłam przed Alphą i czekałam na jej odpowiedź.
~~~~~~~~~~~~
Nie wiem.. jak wyszło... Ale chyba nie jest źle...nasiedziałam się nad tym. 
Tiffunek <3 (20:10)

27 października 2010

Wiersz dedykowany członkom HOTN [Hecate]

Tak, wiem, że to dziwne, ale prawie codziennie piszę jakiś nowy wiersz. :O Wiele jest bez ładu i składu, więc nie ma po co się nimi dzielić. Ostatnim razem ułożyłam coś specjalnie dla HOTN i właśnie dedykuję go wszystkim członkom stada. ;D Jest dość krótki, ale mam nadzieję, że nie aż taki zły.
_____________________________
Stoję sobie tu w mym miejscu, wysoko
Widzę to, czego nie ujrzy żadne ludzkie oko
Wszędzie mrok, ciemność
Lecz mnie nie ogarną
Mój wzrok przebija tą całą przestrzeń czarną
Gwiazdy złotem błyszczą
Księżyc w pełnię wchodzi
To stado się budzi, gdy Słońce zachodzi
I powiedz mi, dlaczego
Jednak niech odpowiedź będzie szczera
Czemu jeden się rodzi
Gdy drugi umiera
Tu nic nie przeminie
Tu nic się nie skończy
Póki nas brzask dnia znowu nie rozłączy
Póki gniew nie przebije muru tej przyjaźni
Póki realizm nie wygra oporu wyobraźni...

EDIT: Lu, miałaś rację, tak lepiej będzie brzmiało ^^".
Hecate (19:16)

26 października 2010

Rodzina [Tiffany]

26 października 2010


Idąc przez polane nasłuchiwałam co różne gatunki od koniowatych po kotowate opowiadają sobie. Zawróciłam i po raz kolejny mijałam te same zwierzęta. To była moja rodzina z którą nawet nie jestem rok. A jednak rodzina. Wiele z nich wspierało mnie.
Mój wzrok przykuła Aldieb która najwyraźniej tłumaczyła coś Aspeney i Mi - Chan.
Czy to możliwe że stałam się w tak krótkim czasie częścią HOTN?
Jednym z moich i wielu zebranych na terenach watahy marzeń było pozostanie w HOTN najdłużej jak tylko mogłam. Jedna z najmłodszych...Spojrzała tym razem na Doche która bawiła się z Nutellą. Jest tu z realną kuzynką i jedną z przyjaciółek, czy powinnam więc być smutna. Nie powinnam wcale. Mam tu rodzinę którą kocham. Mam przyjaciół. 
Powinnam być w 7 niebie. Ale nie jestem.
-"został nie cały miesiąc" - odezwał się głos w mojej głowie który od pewnego czasu nie dawał mi spokoju.
Usiadłam pod jednym z drzew pod którym przed chwilą stałam.
Zmieniłam się w 14- letnią dziewczynę rozłożyłam skrzydła i wzbiła się w powietrze. Poleciałam do ludzi. Miałam kurtkę więc łatwo się zakryje nic się nie stanie. Zatrzymałam się przed tabliczką z napisem "City". Złożyłam skrzydła i założyłam kurtkę.
-"Boisz się...! Przyznaj" 
-Zamknij się - warknęłam na to coś co siedziało w mojej głowię.
Ludzie na przystanku na którym stałam dziwnie na mnie spojrzeli.
Nie chciałam czekać na autobus ruszyłam na piechotę. Szłam spokojnie.
Udawałam że jestem normalna. Przypomniały mi się ostatnie słowa Des. Mówiła że okłamała rodzinę. Czy ja też taka jestem? Przyjrzałam się ulicy. Jestem nikim?
Pamiętałam swoją przeszłość. Straszną przeszłość... tylko czemu zaczęłam zmyślać? 
Przecież tylko w 5 % byłam jak HOTN. Jak wszyscy.
Niby wilczyca... ale na pewno?
-"Wiesz, że nie jesteś wilczycą jesteś człowiekiem".
-Ale w  5% jestem!
-"Ale to nadaje ci wygląd i..."
-I co? I Nic!
W 5 % byłam zawsze ptakiem w 90 % człowiekiem a w drugich 5 % wilkiem.
To chyba nie normalne... Byłam już w mieście. Chodziłam po brudnych i szarych chodnikach. Ten świat w porównaniu do HOTN był niczym. 
Tylko rodzice... Nigdy ich nie poznałam. Może ja jestem z probówki jak wiele istot w szkole? Szkoła tak nazywaliśmy laboratorium w którym nas stworzono. Nas znaczy mnie i moje rodzeństwo nie spokrewnione ze mną. Jesteśmy rodziną prawie jak HOTN. Może nie widujemy się codziennie tylko raz na pare lat. Jednak to rodzina. Rodzina to słowo ma wiele znaczeń. 
W HOTN miałam 4 osoby które darzyłam wielkim zaufaniem. Teraz mam tylko dwie. Aldieb i Aspeney moje siostry.
Glola i Birdlay odeszły. 
Jednak i tak wszystkie spotykam. Nie dałabym rady bez nich.
Czy to możliwe? Że kiedyś nie będzie HOTN? Że nie znajdę już bramy z napisem "Witaj w HOTN" którą tak dobrze znam i którą kocham?
Ta myśl nie mogła być przepuszczona przez gardło nie dałabym rady. O HOTN wiele osób będzie walczyć. 
-"Ty masz taką nadzieje"
-Mam i będę mieć.
Odeszłam w bez ludne miejsce i znowu wzbiłam się w powietrze by powrócić do HOTNowców. Do prawdziwej rodziny.
Tiffunek <3 (17:46)

Prosto z serduszka [Lady Destroy]


26 października 2010


Demonica spojrzała na swoje odbicie w kałuży wody.
Kłamliwa suka.
Dwulicowa szmata.
Zaśmiała się drwiąco.
- I co teraz, Destroy? Powiedz Mi, i co teraz?!
Woda zadrżała pod wpływem jej podniesionego głosu. Na jej pysk wpłynął pogardliwy uśmiech, zmrużyła ślepia pełne nienawiści i wysyczała do odbicia.
- Jesteś nikim, rozumiesz? Nikim! - uderzyła łapą o kałużę która trysnęła jej w pysk, warknęła. - Mało Ci zabawy, prawda?
Odchyliła łeb w tył, z jej gardła wydobył się krzyk. Dała upust emocjom, ponownie spojrzała na resztki wody i wycedziła.
- Głupia jesteś. Okłamać rodzinę!
W jej głowie zaszeptał niepewny głos. Zirytowana najeżyła się.
- Nie zacznę życia od początku. Nie zakończę życia Destroy. Dalej będę oszustką. Dalej będę idiotką. - po poliku spłynęła łza, tym razem prawdziwa, nie była ona udawana, szepnęła do siebie - Przynajmniej Moje gorzkie łzy nie są kłamstwem...- przechyliła łeb na bok powstrzymując cichy płacz, pociągnęła nosem - Dlaczego płaczesz? Po co ryczysz?! Myślisz że Twoje dziecinne łezki wzbudzą litość? Nie chcę litości, nie chcę! Nie mam zamiaru pokazywać innym, że coś Mnie boli, że jestem na rozdarciu...ale jednak tylko w sposób histerii bądź melancholii umiem wysyłać znaki, że coś jest nie tak.
Nie wiedząc co już robić, wyśmiewać swoje słabe strony czy też zaprzeczać prawdzie siedziała wpatrzona tępo w taflę wody. Obok Niej usiadła Anaid, dopiero po paru minutach Destroy dostrzegła przyjaciółkę. Przeniosła zaszklone oczy na szarą wilczycę mówiąc błagalnym szeptem.
- Anaid pomóż Mi.
An nie poruszyła się, westchnęła cicho i dopiero chwilę później spojrzała na czarną demonicę.
- Niestety nie mogę Ci pomóc. Ucieczka od błędu nie jest zawsze najlepszym rozwiązaniem, musisz radzić sobie sama, ale wiedz, że zawsze masz u Mnie wsparcie.
- W takim razie zniknę z świata, usunę się w cień. Ja nie rozwiązuję problemów, ja je zostawiam znikając.
Anaid wiedziała, że z takim podejściem nie dotrze do upartej Des, zmieniła więc taktykę.
- Dobrze, usuń się. Zniknij. Wynoś się. Nikt nie chce Cię tu widzieć. Nikt Ci nigdy nie wybaczy!
Wilczyca o limonkowej grzywie zamknęła oczy oddychając chrapliwie. Zacisnęła kły i podkuliła długi ogon.
- Teraz rozumiesz? - szara patrzała smutnym wzrokiem na przyjaciółkę.
Destroy nie zmieniając pozycji pokiwała powoli łbem.
- Będąc tajemniczą nie mówiąc nic nikomu...- zaczęła mówić, po chwili An przerwała jej.
- Będąc sobą.
Destroy polizała ją po pysku i odeszła mówiąc
- Dziękuję Anaid - po jakimś czasie odwróciła się, nikt za Nią nie szedł - Przecież nie będę sobą - załamała się - Nie rozwiążę problemu będąc sobą...to jakby drugi Hitler rządził Polską...
----------------------------------------------------------------------------
Moje z serca, z mojego serduszka.
http://hecatehell.deviantart.com/gallery/#/d2ssf6e <------ zmieniam fotkę na tą
DestroySueySlim Oddech Piekieł (15:43)

24 października 2010

Opowiadanie stadne, cz. IX [Szera]

24 października 2010

<PODKŁAD>
Nie było ich łatwo dogonić. Ich szybkość, cwaniactwo i zmyślność dorównywały naszym, co nie działało nam na korzyść. Wyglądało to jak obustronny pościg. Każda ze stron zajmowała pozycję łowcy, jak i zwierzyny. Wszyscy mieli się na baczności. Pułapki mogły czyhać wszędzie. Dowodem tego były rany na naszych ciałach. Jak widać Oni równie dobrze znali teren jak my. Rozejrzałam się. Razem z Aspeney i Birdlay biegłyśmy w nieładnym szyku.
-Szera. - Usłyszałam głos Kireda. W ostatniej chwili odbiłam się od ziemi. Cieniutka linia zabłysła w promieniach słońca. Bardzo znane, ale skuteczne.
-Dzięki... - Odmruknęłam. Z drugiej strony widziałam zarys sylwetki Bakary. Nadal nie wiedziałam co tutaj robi. Przynajmniej dzięki Niemu będę zdolna odnaleźć Lady. Odwróciłam od Nich wzrok przenosząc go dalej. Czułam się bezpieczna mając Ich u boku.
-Zaczynają zwalniać. - Poinformowała zaniepokojona Aspeney przywracając moje myśli do spraw teraźniejszych. - Miejcie się na baczności. Mogą coś kombinować.
To prawda. Nasza sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Powoli wszyscy, którzy wyruszyli na pomoc Aldieb zaczęli się rozdzielać... Wypadłyśmy na ogromną polanę. Stali na jej końcu uważnie się nam przypatrując i oceniając swoje szanse. My również się zatrzymałyśmy. Nie ma co ryzykować pochopnym działaniem. As wysunęła się trochę do przodu, natomiast ja z Birdlay zostałyśmy trochę w tyle czujnie obserwując otoczenie. Zapadła głucha cisza niosąca ze sobą cichą groźbę, która ciążyła nad wszystkimi. Mężczyzna uśmiechnął się szepcząc coś do kobiety. Ta posłała nam wredny uśmiech i odwróciła się rzucając do ucieczki. Zadziałałyśmy niczym jeden organizm. We trzy w zgranym szyku ruszyłyśmy w ich stronę. Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. Po chwili rzucił coś w naszą stronę. W ostatniej chwili dostrzegłyśmy małe kuleczki, które wraz z dotknięciem ziemi wybuchły wypuszczając ukryty w nich dym. Biegłyśmy dalej próbując wydostać się z pułapki. Usłyszałyśmy szelest, a mój bok przeszył ostry ból. A więc ma zamiar powybijać nas wszystkie po kolei. Po chwili Birdlay syknęła cicho.
-Birdlay. - Mruknęła As. Ta skinęła łbem i odbiła się w górę znikając nam z oczu. Po chwili poczułyśmy mocny podmuch wiatru. Stanęłyśmy obserwując jak powłoka dymna powoli zaczyna znikać. Przez resztki mgły, która zasłaniała nam oczy dostrzegłyśmy go. Stał na środku polany uśmiechając się triumfalnie. Trzymał w ręku miecz. I nagle mnie oświeciło.
-To nie oni. - Obydwie spojrzały na mnie jakbym zaczynała majaczyć. - Przyjrzyjcie mu się. Nie ma metalowych części w swoim ciele. Musieli nas jakoś zmylić.
-Trzeba dorwać kobietę inaczej nic się nie dowiemy. Ona może nas doprowadzić do reszty. - Szepnęła Birdlay obserwując mężczyznę.
-Najpierw pozbędziemy się jego. - Skinęłyśmy łbami przyznając As rację. - Wypróbujmy jak szybki jest. -  Objaśniła nam swój plan. Słuchałyśmy uważnie zapamiętując każdy szczegół. Po chwili As z Bird rzuciły się w jego kierunku. Ja ruszyłam w stronę gdzie ostatni raz widziałyśmy kobietę. Nie zdążyłam zrobić pięciu ful kiedy poczułam jak coś naciska na moją klatkę odpychając mnie w tył. Poleciałam parę metrów uderzając o ziemię i turlając się kawałek. Spróbowałam się podnieś. Kired i Bakara stali koło mnie. Nawet oni nie byli wstanie tak szybko zareagować. Rozejrzałam się. As i Birdlay biegły już w moją stronę.
-Będzie problem. - Mruknęła As.
-Nic ci nie jest? - Zaniepokoiła się Birdlay.
-Nie. Nic. - Uśmiechnęłam się do Niej przenosząc wzrok na As. - Co robimy?
-Birdlay z Kiredem zaatakują z jende... - Przerwało Jej głuche syknięcie Kireda. Westchnęła cicho. - Ja z Birdlay zaatakujemy z jednej strony, a ty z Nimi z drugiej. Musimy go zagonić w jedno miejsce. Będzie łatwej. - Bez większych ceremonii wprowadziłyśmy plan w życie. To była zabawa w kotka i myszkę. Raz my mieliśmy przewagę, a zaraz potem uświadamiał nam, ze to tylko złudzenie. Nagle stało się coś czego nie byliśmy w stanie przewidzieć. Birdlay skoczyła na niego. Ostrze miecza przebiło Jej ciało. Z pyska poleciała krew. Odrzucił Ją na bok z cichym śmiechem. Patrzyłam jak białe futro wilczycy nasiąka krwią.
-Birdlay... - Szepnęłam patrząc na Nią. Nagle wszystko przybrało inne barwy.
-As leć za dziewczyną.
-Nie Szera.
-As. - Przerwałam Jej. - Wiem, nie wygląda to najlepiej, ale jeżeli on nas tu dłużej przetrzyma możemy nie zdążyć. Jeżeli jest ich więcej dowiedzą się, że nadchodzimy. Może być już w tedy za późno.
-Ale... - Wydawało się, że powoli Ją przekonuje.
-As proszę. Nam nic nie będzie. Mam ich. - Wskazałam na towarzyszy stojących po bokach.
<PODKŁAD>
Irbisica skinęła łbem i odwróciła się do ucieczki. Mężczyzna zrobił ruch aby się na Nią rzucić. Nagle poczułam się silna. Rzuciłam się podcinając mu nogi. Upadł ryjąc ciałem ziemię. Wstałam i spojrzałam na niego. Pełen nienawiści wzrok skierował w moją stronę. Kątem oka ujrzałam jak As znika w gęstwinie lasu. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Nie było czasu się więcej zastanawiać. Widziałam jak wstaje i rusza na mnie. Kired i Bakara zaatakowali go z dwóch stron. Wykorzystał to, że żadnego nie ma przy mnie. Ostry sztylet  przeciął mi skórę na łopatce. A więc chybił. Nie czekając dalej ruszyłam w jego stronę. Demony uskoczył kiedy na niego wpadłam, przednimi łapami czepiając się pleców, natomiast tylnymi klatki piersiowe. Syknęłam odsłaniając kły, którymi celowałam w jego szyję. Jednak nie dane mi było nawet musnąć skóry. Jego pięść idealnie trafiła w mój brzuch. Odskoczyłam kładąc uszy po sobie i jeżąc sierść na karku. Uśmiechnął się wycierając krew, która pociekła mu z pękniętej wargi. Zniżyłam tułów okrążając go. Delikatnie poruszałam ogonem wyczekując odpowiedniego momentu. W końcu odbiłam się. Chybiłam. Ostrze miecza przecięło mi skórę na policzku. Nie były to głębokie rany. Kiedy tylko wylądowałam zrobiłam zwrot wskakując mu na plecy. Jego reakcje można było przewidzieć. Starał się mnie zrzucić po czym z całym impetem uderzył o drzewo. Ale mnie już nie było na jego plecach. Uskoczyłam. A to wszystko dzięki zabawom z Lady. Syknął z bólu szukając mnie wzrokiem. Kiedy w końcu nasze oczy się spotkały odsłoniłam kły w ironicznym uśmiechu. Rzucił się na mnie. Wbiłam pazury w ziemię i odbiłam się w jego stronę. Niestety. Na mojej drodze pojawił się miecz. Jedyne co mogłam zrobić to ustawić ciało tak, aby zranił mnie jak najbezpieczniej. Ostrze przecięło mój bok. Kiedy moje ciało natrafiło na jego tors stało się coś dziwnego. Poczułam jak prąd wydobywa się z jego ciała. Odrzuciło mnie. Kiedy starałam się podnieść spojrzałam na niego. Siedział skulony jęcząc z bólu. Chciałam mu pomóc, ale rozbłysło oślepiające światło. Zacisnęłam powieki starając się to wytrzymać. Kiedy wydało mi się, że nastała ciemność otworzyłam oczy. W miejscu gdzie przed chwilą siedział mężczyzna leżał czarny jak smoła wilk. Jego klatka piersiowa uniosła się i opadła. Później ustała niezdolna do niczego. Poczułam jak łapy się pode mną uginają. Nie wiem co oni robili z tymi zwierzętami. Wolałam o tym nie wiedzieć. Rozejrzałam się za Birdlay. Nie było Jej. Ale... Ale to nie możliwe. Nie mogła tak po prostu zniknąć.
-Gzie Ona jest? - Szepnęłam do towarzyszy. Milczeli. - Gdzie Ona jest? Idźcie Jej szukać!
-Zostajemy z Tobą. - Odparł Kired.
-Nie. Musimy ją znaleźć. Musimy... - Ostatkiem sił podczołgałam się do czarnego wilka. Leżał w bezruchu. Musze mu pomóc. W końcu to nie była jego wina... Nie była... Padłam przed nim nie mogąc się już dłużej utrzymać. Zrozumiałam, że broń musiała być czymś nasmarowana. Piekło mnie całe ciało. Mój łeb uderzył o ziemię. Nie wiedziałam czy posłuchali mnie czy nie. Nie wiedziałam czy reszta, która została przy chacie wygrała. Nie wiedziałam czy As już udało się dogonić dziewczynę. Nie wiedziałam co się kryło pod jej maską człowieczeństwa. Nie wiedziałam czy Lady doszła gdziekolwiek tym tunelem. Poczułam ból. Siłę Kireda mieszającą się we mnie razem ze słabnącą trucizną. Co będzie dalej? Kto wie...
_______________________________
1. Przepraszam, ze tak późno, ale dopiero teraz znalazłam czas żeby to przepisać na komputer.
2. Nie udzielam się. Wiem. I za to również przepraszam. Niektórzy powiedzą, ze głupie gadanie, że nie mam czasu, ale niestety to prawda. Dużo w szkole, treningi powodują, że w tygodniu nie mam zbyt wiele czasu, a w weekendy nie jestem za bardzo dopuszczana do kompa. Staram się czytać notki i odpowiadać pod fotami, ale nie komentuje, ani nie pisze zbyt wiele. Nie wyrabiam się. Serdecznie za to przepraszam. Postaram się wchodzić częściej i komentować, ale nie obiecuję, że cokolwiek z tego wyjdzie.
3. Nie wiem kto piszę następną część. Z tego co wiem to miała być Anaid.
4. Jeżeli opowiadanie i podkład się komuś nie podobały niech napisze szczerze.
Szera (00:01)


23 października 2010

Historia Sunset.

23 października 2010


Postanowiłam napisać kilka słów o sobie, oczywiście trochę dłużej niż wczoraj. No więc...
Zaczęło się to tak...
Odkąd sięgam pamięcią, mieszkałam w wysoko położonej dolinie na Wzgórzach Północnych. Nasza wataha była dużą i silną grupą. Urodziłam się o godzinie 6:43 w wschód słońca. Od tego pochodzi moje imię.  Przewodniczyły tylko wilczyce, ponieważ nie chciały, aby coś wymknęło się spod kontroli. miałam 3 miesiące, gdy zaczęto mnie szkolić na przyszłą władczynię watahy.Moja babcia - królowa, starała się jak najlepiej mnie wychować. Przez 4 miesiące nieustannie trenowałam siłę, charyzme i silną wole. Gdy nagle w 7 miesiącu mego życia, rodzice mnie zostawili i odeszli z większością naszego stada. Moje życie legło w gruzach, lecz starałam trzymać się na równi. Przez kolejny rok nie miałam łatwo. Starałam się dobrze wypełniać wszystkie moje obowiązki. Miałam półtora roku, gdy zmarła moja babcia. Miałam po niej przejąć kontrolę, lecz moja siostra, Melody, wtargnęła na tron. Zapanowała bieda i wieczne wojny domowe. Próbowałam z nią walczyć, lecz nie miałam tyle siły. W walce odniosłam liczne obrażenia, niektóre blizny zostaną do końca życia. Uciekłam. Przyrzekłam sobie, że już nigdy tam nie wrócę. Jednak tak nie będzię, będę musiała wkroczyć na rodzinne ziemie i odebrać panowanie złej siostrze. Po odejściu zostałam samotnikiem. Przemierzałam góry, pustynie i lasy, alby w końcu znaleźć swój cichy i ciepły kąt, gdzie mogłabym zostać już do śmierci. Pewnego dnia zmierzyłam się oko w oko z demonem. Był straszny. Wyglądał jak wielki, czarny kruk. Miał poszarpane skrzydła, z jego oczu sączyła się strumieniami krew. Wystarczył tylko jeden cios . Upadłam i straciłam przytomność. Leżałam kilka godzin w wielkiej kałuży krwi. Po przebudzeniu nie zorientowałam się, co się ze mną stało. Wyglądałam zupełnie inaczej. Stałam się dużą, śnieżnobiałą wilczycą, z oczami czarnymi, pełnymi pasji i chęci walki. Od tej pory radziłam sobie doskonale. W nocy musiałam przejść przez Las Melancholii położony na północy, daleko, daleko stąd . Napotkałam na swojej drodze szamana. Także był podróżnikiem. Niezapomnę jego słów do końca życia : " Pamiętaj córko, masz w sobie demona o potężnej mocy, lecz zmusić go musisz, do czynienia dobra, bo wymknąć spod twej kontroli się może. Idz na południowy wschód, tam znajdziesz odpoczynek i szczęśliwy los. " Podróżowałam jeszcze 16 dni. Co jakiś czas zdołałam tylko upolować jakąś małą sarnę , lub królika. Pewnej nocy, ułożyłam się już wygodnie do snu, gdy coś nagle mnie zaatakowało. Był to nieznany wilk, o brązowej sierść z mądrymi, błękitnymi oczyma. Walczyłam z nim, ile tylko sił. Nagle poczułam straszliwy ból, rozrywający mnie w środku.Straciłam panowanie nad sobą. Spojrzałam na przeciwnika, a ten padł półprzytomny na mokrą, wieczorną trawę. Podeszłam do niego i jednym szybkim ruchem rozerwałam mu brzuch. Leżał już martwy. Odeszłam. Znalazłam cichy zakątek, aby móc przespać się i zregenerować siły. O wschodzie słońca wyruszyłam w dalszą podróż. I tak oto natrafiłam na HOTN . Postanowiłam tu zostać, by móc spokojnie założyć rodzinę i zestarzeć się w dostatku i ciszy. Zaprzyjaźniłam się już z kilkoma osobnikami tutaj i mam nadzieję poszerzyć swoje znajomości w przyszłych dniach...

Dziękuję Wam, za to, że mogę znaleźć tu szczęście i przyjaciół, których w dzieciństwie nie miałam . Obiecuję robić wszystko co w mojej mocy, abyście byli moimi przyjaciółmi, nigdy wrogami. Dziękuję też, za miłe chwile spędzone wczoraj, za to, że mogłam się wygadać, że było mi miło, jak nigdy. Czuję się lepiej niż w domu, chociaż jeszcze tęsknię za rodzinnym stadem. Być może w przyszłości zbuduję własną watahę. Na wszystko przyjdzie czas. Dziękuję. Dobranoc. *uśmiechnęła się ze łzami w oczach i odeszła na spoczynek*
Sunset (21:24)

20 października 2010

Metalowe serce, cz.1 [Aldrich]

20 października 2010


Tamtej nocy bylo ciemno i zimno. Bylem jeszcze szczeniakiem, malym kurduplem nieumiejacym zadbac o siebie, a zwlaszcza o innych. Lezalem u boku mojego ojca, wielkiego generala. Podobno najlepszego w historii. 'Kiedys bede jak on' myslalem za kazdym razem gdy widzialem go, jak rozmawial z innymi wilkami o wojnach na dalekim zachodzie. Podobno tam mieszkaly wielkie, czarne, wilkozerne potwory (potem okazalo sie ze tam takze mieszka jego tesciowa xD). Co noc, wyobrazalem sobie te potwoy, i jak dzielnie, wraz z ojcem, walczymy z nimi. I tak takze bylo tej nocy. Wtulilem sie w grube futro taty i wsluchiwalem sie w bicie jego serca. Wydalo mi sie dziwne, ze zamiast rownego, spokojnego bicia, slyszalem ciche szmery. Cos bylo nie tak. Pomyslalem ze mi sie tylko tak wydaje wiec to zignorowalem i wrocilem do mojego 'odwaznego' snu.
Nastepnego dnia, do watahy dolaczyly 2 wilczyce. Ta starsza miala na imie Vasa, a wraz z nia przyszla Maja (No kurde... alez ja oryginalny xD) , jej corka. Vasa byla czarna, a jedyny kolor jaki posiadala to byly jej fioletowe oczy, i fioletowe tatuaze na lapach. Maja byla brazowa, a jej oczy zielone. Kazdy inny wilk (no dobra, szczeniak) uznalby ja za 8-smy cud swiata. Ale nie ja. Zamiast przywitac owe panie, zignorowalem je, i wrocilem do jedzenia jelenia ktorego upolowala moja mama. Maja podeszla do mnie. Jej zapach byj taki slodki, ze o malo mi oczy nie wyskoczyly. Ten zapach odebral mi chec jedzenia, gdyz jelen przeszedl jej zapachem w kilka sekund. 
"Hejka! Jestem Maja, ale mow mi Majusia" 
Jej glos byl tak piskliwy, ze kilka ptakow spadlo z drzewa za nia.
Kiwnalem tylko lekko lbem, i sprobowalem wrocic do jelenia. Jakos przelknalem ta jego ochydna slodkosc. Maja schylila sie, i probowala takze ugrysc kawalek. Warknalem na nia gdy jej pysk byl kilka centymetrow od miesa. Zignorowala mnie... ta rozofa dzifka... (xD) Gdy zacisnela szczeki lekko wokol miesa, skoczylem na nia. To bylo do mnie nie podobne. Ale nie to mnie zszokowalo. Szokowal mnie fakt ze zamiast znow na nia waknac, ryknalem. Lezala podemna, oczy wielkie jak satelity. Gdyby moj ojciec mnie z niej nie sciagnal, zapewnie wyszarpalbym jej te oliwkowo-zielone oczyska.
Moj tato odciagnal mnie od oczu watahy. Poszlismy nad jezioro, jedno z najcichszych miejsc w okolicy. 
"Tato," zaczalem pierwszy "Czemu zamiast na nia warknac ryknalem?"
Tata nic nie mowil. stal przedemna, i wpatrywal sie we mnie.
"Synku, musze ci cos powiedziec. Nie jestes zwyklym wilkiem. Tacy jak ty nazywaja sie 'Mor'rutha' czyli Czarnym Gniewem. Sa to wilki o roznych zdolnosciach. Taki Mor'rutha rodzi sie raz na 50 lat, a dozywaja one ponad 1000. Ryk jest jedna z cech rozpoznawczych tej rasy..."
Teraz moje oczy byly wielkie jak satelity.
----------------------------------------------------------------
Wybaczcie mi ze takie to krotkie.... ale nie mam zbyt wielkiej weny.
WENA MNIE OPUSCILA!!! :P
I wybaczcie mi ze mnie tak dluuuuuuuugo nie bylo. mam kare na kompa, i sie wslizgnalem na lekcji ;D
Aldrich (11:21)

17 października 2010

Po sobotnich balach... [Luna]

17 października 2010


-Po sobotnich balach, chodniki zarzygane...- zanuciłam cicho i uniosłam dłoń z papierosem do ust. Zaciągnęłam się, a wiśniowy dym przenikał powoli do moich płuc. Wypuściłam powietrze zmieszane z szarą, drażniącą smugą. Tym razem zbliżyłam do ust szyjkę butelki czerwonego wina. Diarumy...Kadarka... Nieźle się prowadzę. A ty zabierz mu wszystko co jego, zabierz mu wszystko co jego. Ale nie rusz jego samego. Westchnęłam ciężko i zgasiłam papierosa o parapet, oparłam głowę na stole i zamknęłam oczy.

    "Pierwszy raz moje łzy pieką spływając po policzkach. Nienawidzę tego czasu, kiedy życie zaczyna mnie niszczyć, a ja nie mogę się podnieść. Nie mam na to siły. Już od jakiegoś czasu jestem na dole i nie mogę iść w górę. Po prostu chciałam, żeby ktoś wiedział, że ciągle i nadal mnie boli..." 

Mój list bez adresata. Cały czas leży pod poduszką, w sypialni. Spojrzałam na pobrudzony popiołem parapet i rozmazałam go jeszcze palcem rysując kształt serduszka. Jakie to płytkie i oklepane. Jeszcze raz uderzyłam głową w stół. Jęknęłam żałośnie i rozmasowałam czoło. 
-Kretynka - powiedziałam sama do siebie i wstałam. Chwyciłam butelkę wina i wzięłam łyka oblizując czerwone wargi. Przeczesałam dłonią włosy i wyszłam z domu. Ubrana w podarte jeansy i luźną koszulkę z krótkim rękawem, poczułam chłód, drżąc delikatnie szłam przed siebie w butach na wysokim obcasie. Nie rozumiałam sama po co mi to wszystko. Widziałam, wyrywali sobie ścierwo zębami, widziałam, grozili sobie karabinami...Hej czy nie wiecie? Nie macie władzy na świecie!  Weszłam do pobliskiego baru i usiadłam przy stoliku. Mój wzrok utkwił na tabliczce wiszącej na ścianie. Przekreślony papieros, "No smoking!". Nie to nie. Przez chwile zastanowiłam się nad faktem iż wyszłam z domu z butelką, a jestem tu bez niej. Chyba zaczęło mnie łapać. 
Żyłam jako wilk, razem z innymi. Normalnie, po wilczemu. Potem też jako kot, też z innymi. A teraz siedzę w ludzkim barze, w ludzkiej formie. Z paczką papierosów w kieszeni, zastanawiając się nad zamówieniem drinka. Jakie to jest ludzkie... A kiedyś tak źle czułam się w tej postaci. Czuję, że zaczęłam przesadzać, ale nie umiem z tym skończyć. Kiedy jest mi źle, w ludzkiej formie łatwiej radzę sobie z problemami. A raczej są dwie rzeczy, które pomagają mi o owych problemach zapomnieć. Po schodach na piechotę, raczej rady nie damy...Trasa bardzo dobrze znana. Co to za życie, pytam? Takie trochę, kurwa, do bani. Będziemy zorganizowani, poważni i przezorni. 
- Następnym razem, zastanów się lepiej. - szepnęłam do siebie. Podniosłam rękę, a między palcami trzymałam banknot, uśmiechnęłam się do kelnera, który zmierzał w moją stronę...Wiara spierdzieliła, poszła sobie w drogę. 

...A w domu już nic nie pamiętałam...
______________
Moralniak po sobotniej imprezie. Biję się ze sobą. 
Takie krótkie, bez sensu i bardzo moje, z serduszka. 
Luna, Córka Księżyca (16:56)

16 października 2010

Przebaczą czy też nie? [Lady Destroy]

16 października 2010

Podkład: http://www.youtube.com/watch?v=kiiFc1huZIA

Demonica biegła sprintem przez las mijając brunatno-szare drzewa. Oszukała. Oszustka. Kłamliwa, dwuulicowa. Zatrzymała się gwałtownie. To jej rodzina.
- Ty debilko - warknęła do siebie
Ufała rodzinie. Ufali jej. Ufali. Łza spłynęła po jej poliku spadając na ziemię. Poleciały następne. Zlizała gorzkie łzy smoczym jęzorem. W tejże chwili zobaczyła przed sobą siebie. Siebie gdy przybyła do tej watahy. Nikt jej tutaj nie chciał. Jednak przywykli do Niej. Stała się jednym z HOTNowców. Quick. Light. Light - cios poniżej pasa. Śmierć przyjaciółki. Chciała pójść za Nią. Miała tego dość, tylko by iść za córką, w realnej rzeczywistości za przyjaciółką, najbliższą. Za Magdą. Czuła się bezsilna. Okłamała watahę. Niby wielkie nic ale okłamała. W jakiej sprawie? Wie Aldieb, wie Tiara, wie MiChan. Ale nie wie Scarlett. Czas by jej również powiedzieć. Nie mogła tak żyć. Ruszyła. Biegła bardzo szybko. W ciągu ułamku sekundy była gdzieś indziej. Tereny Mazurskiej Watahy. Czuła się tutaj bezpiecznie. Nikogo nie oszukiwała, nie miała powodu. W HOTN chciała być w centrum uwagi. Głupia szmata. Uśmiechnęła się do siebie ironicznie. Zadrwiła z siebie. Idiotka. Co Ona sobie myślała?!
- Luna? - usłyszała znajomy głos. Tutaj nazywali ją Luną, kto znał Lunę ten był tu od dawna.
- Sheila? - cofnęła się, Sheila - Alpha Mazurskiej Watahy. Niegdyś bardzo licznej. Dziś już nieistniejącej.
- Luna - Sheila podeszła do Niej - coś się stało?
- Nic.
- Wiem, że coś.
- Okłamałam rodzinę - wyszeptała ochrypłym głosem
- To coś poważnego?
- Nie wiem. Ale liczy się że okłamałam.
Amerykańska wilczyca (Sheila) oparła łeb na karku demonicy.
- Nie martw się - szepnęła jej do ucha - Rodzina to rodzina. Wybaczy.
- Skąd to możesz wiedzieć?
- Leryn (Anaid) tak mówiła - uśmiechnęła się delikatnie, mówiła spokojnym, aksamitnym głosem
- Sheila, Ciebie również przepraszam - wyzwoliła się od łba amerykanki i patrząc na Nią zaszklonymi ślepiami dodała - muszę wszystko zacząć od nowa, zacząć żyć od nowa.
- Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to zaczniesz żyć nowym życiem. Ale nie warto tracić tego, co jest cenne.
- Ale co?
- Twoja przeszłość i teraźniejszość.
- Nie rozumiem.
- Niedługo zrozumiesz - uśmiechnęła się pocieszająco.
- Dobrze, może zrozumiem. Dziękuję Ci.
- Bywaj, Luno. Mam nadzieję, że się niedługo spotkamy.
- Do zobaczenia. - odeszła opuszczając tereny MW. Może przebaczą? Nie wiadomo...
---
Źle dobrany podkład. Tyle.
DestroySueySlim Oddech Piekieł (11:27)

10 października 2010

Wspomnienia (Cz. 3) [Setenes]

10 października 2010

Bezwzględna cisza. Brak jakichkolwiek dźwięków. Cisza jak w szklanym labiryncie, gdzie cierpienie nie może znaleźć ujścia. Brak żadnych możliwych zjawisk natury. Po chwili słaby świst. Świst narastał, aż zmienił się w podmuch wiatru. Ciało irbisicy bezpowrotnie spadało. Puste spojrzenie wspomnień normalnie przeraziłoby do głębi, lecz tu samica nie odczuwała żadnych uczuć. Żadnych bodźców. Żadnych doznań... Z czasem labirynt, w którym znajdowała się samica oddalił się, choć Aspeney nie widziała w jaki sposób go opuściła. Przed jej oczami przelatywały obrazy przeszłości. Jedyne pozytywne myśli. Młodość. Dorastanie. Zatopiona w smutku swych wspomnień nie dostrzegła nadchodzącej fali chłodu, fali mroku bezkresnego. Jej serce zaczęło bić szybciej. Samica nawet nie wiedziała, że tu je ma. Uderzenie, uderzenie. Ogromne pnącza cienia zaczęły oplatać łapy i ciało samicy. Irbisica uspokoiła się. Uświadomiła sobie, że jej psychika umiera, jej dusza odchodzi w zapomnienie. To koniec. Wszędzie mrok... Twarz samicy zaczął oplatać czarny wąż, zaczął ją dusić. Dopiero teraz irbisica w jakim jest niebezpieczeństwie. Zaczęła krzyczeń, lecz ogromna próżnia wspomnień tłumiła każdy wydawany dźwięk. Przerażona Aspeney ujrzała mały biały obiekt. Małą kuleczkę, która powoli rozrastała się. Lecz zbyt wolno. Nic jej nie pomoże... Pomyślała o swoich przyjaciołach, o Aldieb, Lunie, Lennie, i innych. Jej pogodne myśli na ich temat dawały ukojenie strachowi, który opętał ciało kota. Samica zamknęła oczy. W myślach dziękowała swoim przyjaciołom za wszystko. Nie wierzyła, że od zwykłego uderzenia w drzewo umiera. W głębi duszy czuła, iż to nie to było powodem jej przyszłego zgonu. Przypuszczała nawet, że jej ciało już doznało zgonu, a teraz znajduje się na sądzie, który dzieli ją między niebem, a umownym piekłem. A może nawet czyściec. Jedyną częścią ciała, jaką widać spomiędzy reszty cieni to tylko śnieżnobiała łapa. Tylko to się zachowało.
-Aspeney... -Delikatny głos spowodował odejście mroku, a samica swobodnie unosiła się w ogromnej przestrzeni bieli. Nie znała tegoż głosu, anie nie widziała osoby, która go wypowiada. Była zupełnie sama. Nikogo wokół.

***
Destroy nerwowo przemierzała las ogromnie szybkim sprintem. Nikt nie dogoniłby tak szybkiego zwierzęcia. Wybiegła na ulicę, której nigdy nie widziała. gnała w tylko znanym sobie miejscu. Po chwili błysk. Coś oślepiło samicę. Ogłuszona upadała, a gdy wstała zobaczyła pudło z wysokim metalowym "pniu" z napisem "fotoradar". Mimo wszystko samicy nie było do śmiechu. Wstała i pognała tam, gdzie ciągnął ją umysł. W głębi duszy czuła, iż stało się coś niedobrego, coś okropnego. Jej bieg z czasem zamieniał się w poszukiwawczy trop. Teraz już nie wie gdzie jest, ale nadal czuje, że coś ją ciągnie dalej. jakaś wewnętrzna siła, która steruje jej mięśniami, nakazując im biec dalej.
Biec bez końca.

***
-Aspeney... -kolejny odgłos...
-T...Tak?
Zapadła głęboka cisza. Nic nie mogło jej przerwać. Zaciekawiona irbisica zaczęła się rozglądać. Ujrzała, że spokojnie upadał na pobielałą trawę, a wokół ogromna polana. Wszędzie spokój. Tylko trawa, i nic więcej. Czekając na nie wiadomo co Aspeney spokojnie ułożyła się na ziemi. Tam gdzie była, było jej dobrze. Bardzo wręcz dobrze. Ujrzała nad sobą lecące ptaki. Chwilę potem biegnące zwierzęta, kilka. Czekając w błogim odpoczynku ogromny wstrząs postawił kota na nogi. Ogromne stada wszelakiej zwierzyny, uciekającej przed nieokreślonym złem. Przed czymś czego samica nie chciała ujrzeć. Wstrząsy nasilały się, wciąż i wciąż. Samica nie mogła tego zatrzymać, bała się. Ogromnie się bała. Wstrząsy nie ustawały. Samica poczuła chłód, który przed czasem ogarniał ją, gdy myślała o swej śmierci.
-Nie daj się zwieść Aspeney. Jest w tobie odwaga -Głos odezwał się tonem, który dał samicy do myślenia, że na zawsze zamilkł. Nigdy się już nie odezwie. Zza pagóra samica ujrzała poświatę, taka jak ogarniała ją niedawno. Czekając ujrzała ogromną falę demonów, cienia i zwierząt piekielnych. Czuła że im nie sprosta. Lecz oddźwięk głosu w uszach samicy podtrzymywał ją na duchu. Na razie... Irbisica wzięła oddech i zamknęła oczy. Ruszyła w stronę fali. Chłód ogarniał ją niemiłosiernie. Ciął jej ciało nieskalanym zimnem. Mróz narastał i narastał. Aspeney czuła, że zbliża się do mroku. Po chwili poczuła delikatny dotyk. Lekkie muśnięcie. Czekała chwilę, aż siła odczucia się wzmocni. Otworzyła oczy i ujrzała trzymającego ją Seta i zdenerwowaną Destroy. Poczuła się bezpieczna...
Setenes (09:55)

9 października 2010

Century (Cz. 2) [Setenes]

09 października 2010
Noc... Ciemność... Wiatr ustąpił miejsca nocnej symfonii. Wezbrane potoki napełniona aż po krańce deszczami, które przybyły za sprawą zachodnich wiatrów szalały między górskimi szczytami, od gór Akanastro, aż po krańce Doliny Słonecznego Zaćmienia, zwano Lądami Przymierza. Woń bagiennej zgnilizny roznosił się aż po horyzont, ale mimo to trudno jest uwierzyć, że tak piękne miejsce posiada tak haniebny teren. Liście spokojnie szemrzą miedzy gałęźmi rozrośniętych dębów miejscowych kniei. Czarne zwierze, krojone świetlistymi błękitnymi pasami strudzone odpoczywało nerwowo, pomiędzy wysokimi wilgotnymi trawami. Jego spokojny temperament i rozwaga zupełnie zniknęły, jak księżyc przyćmiony blaskiem słońca... Nic nie obchodziły go głosy zmartwionych przyjaciół, którzy w czasie polowania zadawali mu przeróżne pytania. Ten tkwił w niespokojnym letargu, dopóty dopóki nie nastały poranne ciepła. Słońce wyglądające zza zaspanych gór rozlewało krwistą poświatę na obszarze wieluset kilometrów wokół. Krótki wdech... Chwila ciszy. Krótkie ścięcie mięśni w łapach i wydech. Tygrys ponawiał te czynności, aż zupełnie się nie przebudził. Otworzył zmęczone oczyska i gwałtownie wstał, orientując się co stało się poprzedniej nocy. Jego pręgi rozjaśniły się oślepiającym blaskiem, który na zmianę zmieniał kolor z błękitnej, po granatową, fioletową, a nieraz prawie szmaragdową. Zwierzę spojrzało w górę i otworzyło paszczę w przerażonym ryku. Krtań zwierzęcia nie była przygotowana na takie wyzwanie, zaraz po godzinach odpoczynku, więc samiec natychmiast umilkł dusząc się potokiem szmaragdowej krwi. Krok... Niespokojny, zachwiany, lecz kolejny, i znów. Krok za krokiem, trucht, chwila odpoczynku. Zwierzę otworzyło gwałtownie oczy i wyszczerzyło kły. Sprint. Rozkojarzony kot biegł przed siebie skacząc z drzewa na drzewo łamiąc co drugie siłą wybicia. Jego łapy już są słabe, lecz ten nadal biegnie, jak gdyby goniła go przeraźliwa armia demonów, nieznajomego pochodzenia i gigantycznych rozmiarów. Samiec nie trudzi się żadnymi myślami. Całą swą energię skupia na biegu, porykując co moment. Zabiega do swojego fatum (fatum-przeznaczenia, w tym przypadku przeznaczenia), do swojego schronienia. Jego poduszeczki pod szponami okaleczyły się całkowicie po męczącym ruchu, ale ten dobiegł. Stoi przed swoim celem, do którego podążał. Dobiegł do skały, gdzie poprzednio otworzył tajemniczą szkatułę. Niestety... Nie mylił się. Ta jest na swoim miejscu, a stopniały lód opuścił drewno z portretami na skałę. Na zniszczony głaz...

***
-Dziś w jaskini panuje niezmierny spokój...
-Każdy oszczędza siły, by nie zgłodnieć -Aspeney zaśmiała się do Aldieb, z którą rozmawia.- Jedynie Luminara może dziś jeść -Aldieb odwzajemnia śmiech przyjaciółki.
-No, cóż...Kto by przypuszczał, iż właśnie ona najwięcej zwierzyny naznosi...
-I owszem ja tak myślałam.
-Czekaj... Czy Set wracał na noc? Czy widziałaś go przez ostatnie godziny?
-Nie, nie miałam z nim styczności, niestety...
Aspeney zmartwiła się. Zacisnęła zęby i spojrzała na ziemię. Zapadła głęboka cisza. Cisza przenikająca głęboko do serca, które było jedynym źródłem dźwięku. Irbisica zmarszczyła brwi i kurczowo zacisnęła łapę zbierając kupkę kurzy z dna jaskini.
-Czy coś się stało?
Jak na razie nic-Pomyślała samica, lecz nie pomyślała o tym, by wypowiedzieć to na głos do Al, była zbyt zdenerwowana. Nie widziała tygrysa od dłuższego czasu, to nie było normą. Set był duszą towarzystwa, nigdy nigdzie nie przebywał sam, no chyba tylko gdy oglądał zachody, ale i tak często zabierał młode, lub jakąś przyjaciółkę, lub znajomego. Nic się ze sobą nie zgadzało...Nic! Skurczyła mięśnie w tylnych łapach i kurczowo wyskoczyła z wysokiej półki skalnej uderzając z łomotem o ziemię, lecz wstała z pół upadku i biegła ku wyjściu. Wybiegając wyskoczyła przez przejście, a oślepiające światło przeniosło ją do innego świata...

-Aspeney! Aspeney!
Znajomy głos brzęczał w głowie samicy. Wszędzie było biało. Nad głową zobaczyła znajomą twarz. Niewyraźną sylwetkę. Jak złe wspomnienie przesiane przez sito czasu.
Obraz stawał się ostrzejszy. Wszędzie nadal biało.
-S...Set...
Irbisica otworzyła oczy i wyraźnie ujrzała tygrys o białych oczach spadającego w czarną poświatę, a w jej wnętrzu demony piekielne. Set bezwładnie do niej wpadał, po chwili ktoś ją złapał, szarpnął, pociągnął... Lecz to nic nie dało. Samica wpadła w odchłań wraz z drugą osobą, starającą się jej pomóc. Było do Destroy. Czerń opętała ją i jej ciało wraz z Aspeney. Ciemność zachodziła na jej ciało, aż w zupełności ją pochłonęła...

Bicie serca...

Uderzenie za uderzeniem...

Błysk...

Aspeney obudziła się z letargu będąc w biegu. Straciła kontrolę nad sobą przez nagły napływ niepozytywnych myśli, po czym z wielką prędkością uderzyła w drzewo wybijając w nim ogromne wgłębienie. I znów cisza... Znów ciemność...

***
Czarna samica leżąc w ciemnej jaskini, którą upatrzyła sobie miejsce w najciemniejszym miejscu w całym imperium stada nocy. Samica spokojnie leżała. Wiatr znów zaczął chłostać doliny i wzniesienia. Odpoczywająca samica odczuła lekki wstrząs. Po chwili kolejny. Zdziwiona spojrzała w górę. Destroy po raz pierwszy odczuła coś takiego.
Chwila spokoju. Położyła się i stwierdziła, iż były to małe wstrząsy. Odpoczywa dalej.
Nagle jej serce uderzyło z ogromną siłą, a wstrząs niemal rozsadził jej ciało. Samica zobaczyła przed oczami omdlałą irbisicę. Zobaczyła zniszczone drzewo, a po chwili obraz zniknął.
-ASPENEY!
Krzyk samicy spowodował pęknięcia skał, wszystkie przechodzące tędzy zwierzęta pouciekały, a ptaki poodlatywały. Każde zwierze włącznie z Setem oddalonym od reszty o kilkadziesiąt kilometrów usłyszał błagalne wołanie, wyczuwając w nim prośbę o błąd w wizji, którą przeżyła samica. Chwilę później Tygrys także odczuł drganie serca, po czym nie wiadomo czemu, pomyślał o przyjaciółce... O Aspeney...
Setenes (19:04)

7 października 2010

Dzień Życia: "..." (Cz. 1) [Setenes]

07 października 2010

   Zachodzące promienie czerwonej tarczy słońca jak zwykle hipnotyzują masywnego tygrysa, jakoby motyla kwiatostan złocisty ifejonu. Wiatr z zachodu swobodnie targał jego lśniącym futrem i od czasu do czasu zrzucał na samca sterty liści nieogarniętych. Krwawe niebo wzbudzało w osobniku zachwyt i przyciągało jego wzrok nie pozwalając złamać uroku. Lekko pożółkła trawa jesiennymi deszczami chłodziła łapy kotowatemu. Wiatr na chwile ustał, a za chwile znów się wzmagał, jak narastająca złość, która w końcu wybucha.
Gdyby nie pewien dźwięk samiec nadal trwałby w letargu...
Szelest...
Szmer...
-Secie... Czyżbyś znów "odleciał"? Obecny ciałem, a duszą w niebiosach, tak?
Znajomy głos brzmiał w uszach tygrysa.- Coś cię trapi?
-Nie, nic. Jako żeby mógłbym opuścić takie widowisko? -Samiec wskazał osobie stojącej za drzewami zachodzącą taflę promieni.-Co? Aspeney...
Znajoma sylwetka samicy wyłoniła się zza masywnego pnia. Z wolna szła nieopodal Setenesa. Wiatr znów się wzmógł. Zaspane oczy Aspeney spoglądały w ostatnie błyski gwiazdy, a po czym ujrzała dwie błyszczące obiekty na niebie.
-Zbliża się noc Setenesie, chodźmy stąd. Dobrze?
-Jakiż masz interes, aby mnie sprowadzić ku stadu? -Uśmiech rozbłysł na pysku tygrysa.
Chwila ciszy spowiła dwójkę. Oba ogony poruszały się z gracją w powietrzu. Samica spojrzała na ziemię, jakby nie słyszała pytania samca. Kolejna chwila ciszy. Aspeney odwróciła się i zrobiła dwa kroki tam, skąd przybyła.
-Jeśli... -Wymowę przerwał jej liść, który wpadł jej na twarz. Lekki podmuch, a roślina spadł i ciągnięta wiatrem leciała dalej.- Jeśli -Kontynuuje- się znudzisz przyjdziesz do głównej jaskini, co?
-Jak się znudzi -Zauważa i podkreśla po czym uśmiecha się.
Samica odreagowuje na gest i powtarza go ku samcu. Znów zapadła cisza, słychać tylko delikatny gwizd wiatru. Aspeney odwróciła łeb i poszła ku miejscu, o którym wspominała tygrysowi. Krótki wdech... i wydech. Set położył się na ziemię i położył łapy na pysku.

***
W jaskini znowu panował ogromny zgiełk. Wzdłuż długiej jaskini ciągnęły się trzy ogniska, a zwierzęta dyskutowały na porozrzucanych półkach skalnych w "komnacie". Aspeney przedzierała się żmudnie przez tłum rozmawiających osobników różnych ras i różnych rozmiarów. Duszność w tym miejscu to norma, ale niekiedy daje się we znaki każdemu. Wiatr smaga drzewa na zewnątrz, mimo to jednak, żaden liść nie wpada do środka.
Krótki przemarsz Aspeney w końcu się opłacił. Na jednej z półek zobaczyła swój cel. Była nim Aldieb, władca, a raczej władczyni Stada Nocy. Przeciskając się przez innych Aspeney zwróciła na siebie uwagę Alphy. 
-Hej!... -Przerwa wywołana wpadnięciem na kogoś- Aldieb... -Znów- Czy już czas?
Samica wskoczyła koło Przywódcy.
-A, jak uważasz? Wszyscy są?
-No nie...
-Kto nie przyszedł...?
-Tylko Set, został tam gdzie go napotkałam... -Samica wyjrzała na przejście na dwór- Koło wodospadu gwiazd...
-No cóż... Zaczynajmy bez niego, co?
-No...Chyba musimy, już się inni niecierpliwią...
-Dobrze... -Aldieb odwróciła się i wskoczyła skałę wyżej i wyżej. Spojrzała za następną platformą i skok, i znów, a w końcu odpowiednie miejsce. Wskoczyła pod sam sufit jaskini i głośną chrząknęła.- Drogie towarzyszki i towarzysze!
Cała jaskinia zamilkła. Cisza i cisza. Każde oko skierowane na samicę. To dziwne, że w przeciągu kilku chwil cały zgiełk ucichł, a jedynym dźwiękiem było echo samicy, które stworzyła przez wypowiedziane zdanie.
-Pamiętajcie, że jutro jest Dzień Życia, więc żadne z tutejszej zwierzyny nie może jutro zginąć!
Zapadła noc, cały las spowity jest już nocną mgłą. Samica kontynuuje.
-Ale to dopiero jutro! Teraz każdy kto przyniesie jak najwięcej zwierzyny jako jedyny będzie mógł jutro polować! -Znów podniósł się zgiełk- Z dzisiejszej zwierzyny zrobimy ucztę, która musi starczyć nam na cały jutrzejszy dzień, no po za tym, który upoluje najwięcej! Zaczynamy za...
-3! -Woła Aspeney.
-2! -Dołącza się Deastroy.
-1! -Krzyczą wszyscy po czym tłum znika w wyjściu w kilka sekund.
-Aha... I tak to jest... Każdy chce jeść ile może -śmieje się As.

***
Samiec nadal odpoczywa. Jest okropnie zmęczony tym co się wydarzało przez cały dzień. No ale cóż, takie jest to życie... Nocne niebo rozciągało się nad ciałem tygrysa, a ziemia ciągle stygła i traciła swoje kolory. Błysk oczu tygrysa był największym źródłem światła jakie było dostrzegalne. Błyszczały jak gwiazdy, jasnym, błękitnym światłem. Spokojnie wstał, rozciągnął każdy mięsień, każdą kość, a nawet język i uszy. Po chwili jego ucho drgnęło... Dosłyszał nagły przeraźliwy hałas. Odwrócił się i wyciągnął pazury, nikt na pewno nie chce go tak przywitać... Chwila czekania... i...
-Aaaaaa! -Samiec cofa się, krzycząca osoba wpada na niego z hukiem...
-Tiff!
-No co? Myślałam że jesteś zwierzyną...
-Żartujesz?! Gdzie tam taki tygrys jak ja zwierzyną?!
-Wyglądałeś jak duży dzik! -Po usłyszeniu tych słów samiec warknął i odszedł od zdziwionej Tiff. Poszedł do ciemnej jaskini, w której zgaszono na razie ogniska.
Wszedł do środka i rozejrzał się. Ujrzał kilka znajomych sylwetek, a wśród nich zadumaną Aspeney. Przyszedł do niej i zorientował się, iż ta jest zaniepokojona.
Przyjrzał się i wsłuchał.
-Ale jak to ktoś w czarnym stroju?
-Nie wiem, ale kazał dać to Setowi...
-Setowi? A od kiedy Set jest dla kogoś tak ważny? Bez urazy dla niego, oczywiście...
-Nie mam pojęcia, ale kazał, kazał i już!
Samiec wskoczył na równo z innymi i spojrzał na innych i przedmiot w łapie Aspeney.
Tętno samca wzrosło, źrenice się skurczyły, mięśnie zesztywniały. Zaskoczona Aspeney chciała się odezwać, ale widząc reakcje samca podała mu pospiesznie szkatułkę z napisem: 
"Qesto Sanium Century Ignis."
Tygrys zaryczał i pochwyciwszy niezwłocznie wycofał się z jaskini i pospieszył ku znanym tylko sobie miejscom. Chwila ciężkiego sprintu, kilka skrętów i stop. Zasapany staną na kamieniu i ostrożnie ułożył skrzynkę na jego czubku. Jedną łapą dotkną pudełka i przesuwał ją po całej jego powierzchni. Ciemna warstwa kurzu spadła z przedmiotu i opadła delikatnie na głaz. Samiec lekko uchylił wieko i spojrzał do środka. Wcisnął łapę do środka i powoli wysunął trzymając zawinięty w aksamit podłużny przedmiot. Rozwinął go i jego oczom ukazał się lśniący klucz z platyny ozdobiony krwistymi rubinami. Tygrys włożył łapę do pojemnika po raz drugi i wymacując delikatnie jego wnętrze wyciągnął kawałek kartki z drukiem:
"Raz do stu tysięcy lat... jak głosi dziadów legenda, tajemnicza trójka wybrana zostaje, by życie innych podtrzymać stale. I aby krąg obracał się nadal na wykonanie testu macie tylko kwartał..."
Tygrys znów zajrzał przerażony do środka i odkrył tkaninę przykrywającą dno skrzyneczki. Spojrzał na dno i zrobiło mu się słabo. Wściekły uderzył w skałę, a po chwili trzask...Gruby i długi kolec z lodu rozdwoił skałę i skrzynię... a na samej górze zamarzniętej wody wykute drewniane tablice z wizerunkiem jego, Aspeney i Destroy...
Setenes (19:32)

6 października 2010

Co trwa wiecznie, jest niebezpieczne. [Lady Destroy]

06 października 2010


Leżąc nad brzegiem jeziora leniwie zanurzyła łapę w wodzie która była bardzo zimna. Kościsty ogon zturlał się z brzegu uderzając o lustro wody. Machała nim bardzo powoli. Słoneczne promienie nagrzewały czarne futro wilczycy. Było jej coraz bardziej gorąco mimo silnego wiatru który bawił się jej sierścią. Schyliła się i napiła delektując każdą kroplą. Poczuła orzeźwienie. Powoli wygasało gdyż słońce wyszło całkowicie zza szarych chmur rozświetlając tereny Imperium. Podczołgała się bliżej jeziora i weszła do niego zanurzając się aż po kark. W żółwim tempie odległość Destroy od miejsca odpoczynku się zwiększała. Dwumetrowy ogon pomagał jej utrzymać się na powierzchni. Nie słynęła z doskonałego pływania. Szybko się to znudziło samicy. Zawróciła. Wyszła ciężkim krokiem otrzepując się. Wywróciła ślepiami. Słoneczko dawało o sobie znać.
- Destroy - usłyszała ochrypły głos Siostry która stała tuż przed Nią czyszcząc błoniaste skrzydła
- Ehm...- przechyliła łeb na prawo rozkładając jedyne lewe ucho do którego dostał się nadmiar wody
- Poranna kąpiel? Trochę za późno - stwierdziła Dilexi
- Po prostu jest za gorąco - podkreślając to wywaliła jęzor na bok pyska. Siostra obserwowała to przez dłuższą chwilę po czym odparła
- Mamy jesień. Nie lato czy wiosnę. Jesień - powtórzyła z lekko kpiącym uśmiechem
- Co Cię tak bawi? - zmarszczyła nos pytając
- Nic, tylko wyglądasz jak zagłodzony pies...
Des zerknęła na swoje żebra i miednicę - no fakt, okazała to ona nie była, kości przecierały już wytartą cienką skórę.
- A co Cię tu...- skrzywiła się lekko pokazując pyskiem na jezioro - sprowadza?
- Przechodziłam tędy. Ale gdy zobaczyłam Ciebie, Pani Świetna Pływaczko musiałam zajść i pogadać.
- Dziękuję Pani Błoniaste Skrzydełko - uśmiechnęła się jadowicie - A gdzie nasza "przyjaciółeczka"?
- Mówisz o Courtney, Netitity, Jessice...
- Dobra, nie ważne. Jak zwał, tak zwał. To jedna i ta sama osoba. Nie wymieniłaś jeszcze Vaneyla.
- Przerwałaś Mi - Dil zmrużyła niebezpiecznie oczy
- Oh, straszne. Doprawdy? - uniosła lekceważąco prawą brew
- Nie, no co Ty - uniosła wzrok do góry spuszczając go powoli na wysokość uszu Siostry
- Mów, co tam u ździry parkowej?
- Wszystko w należytym porządku.
- Słyszałam że przygruchała sobie jakiegoś faceta - poczuła, jak sierść na jej ciele pod wpływem ciepła zaczyna się kręcić.
- Ta, Funki Punkyego pewnie - zaśmiała się wrednie
- Nie obrażaj tazoosów - uśmiechnęła się przebiegle
- Destroy, baranku. - szepnęła ponętnie, wyszczerzyła się zaraz chamsko, śmiesznie ruszając brwiami.
- Wiem, kręci Mi się wszystko co włochate na Moim ciele, i co? Podskoczysz?
- Nie, gdzieżbym śmiała
- To dobrze. Wiesz, muszę już iść
- A gdzie to niby?
- Tam, gdzie słońce nie dociera - rzuciła i ruszyła przed siebie, w stronę polany.
- Des, Des, Des...
- Co? - zatrzymała się
- Idziesz na polanę? A wiesz, że ja się tam wybierałam?
- To chodź - zniżyła łeb robiąc rozczarowaną minę 
- Oj już nie płacz dziecko - pchnęła ją zadem w bok rechocząc cicho

***
Demonica spojrzała na czarne, nocne niebo. Tarcza księżyca była otoczona małymi, srebrnymi punkcikami. Westchnęła cicho przystając. Przerwała tropienie zwierzyny, wpatrywała się teraz w gwieździste niebo. Nagle przypomniała jej się rodzina. Jeżeli tak można nazwać grupę osób która niby była jej rodziną...
- Destroy - popielata wilczyca złapała małą demonicę za kark i przyciągnęła do siebie liżąc czule bo łbie. Des wtuliła się w matkę słysząc jej spokojny oddech i powolne bicie serca...
Żmijooka czuła to ciepło stojąc sama tu, w lesie. Nie odrywając wzroku od gwiazd w jej głowie pojawiła się kolejna sytuacja. Nienawiść. Nienawiść którą czuła do matki. Kavasa nie powiedziała jej, że córka zostanie pozbawiona rodziny i schronienia. Wygnana z watahy prowadziła życie na własną łapę. Pierwsze porażki, pierwsza walka o pożywienie. Później nadszedł czas na zwycięstwo. Pierwsze morderstwo. Zapach krwi która tryskała na około. Z niedoświadczonej wilczycy nic nie zostało. Zniknęła. Po paru latach powróciła. Silna i bezlitosna siejąca postrach. Nie miała kontaktu z innymi, samotność była jej rodziną. Kompletna pustka. Nagle zjawiła się w pewnym stadzie które było prowadzone przez klacz Wandessę. Myślała, że podporządkuje sobie Przewodniczącą. Nie miała czasu, nigdy jej nie widziała. Herd of The Night nie życzyło sobie Destroy wśród nich. Wściekłość coraz bardziej się gotowała w waderze. Wszystkich zabić. O tak. Zamordować, podciąć im gardła, utopić. Niech cierpią. Po pewnym czasie ktoś zadał jej pytanie. 'Dlaczego?' - tak brzmiało. No właśnie, dlaczego? Może wystarczy się trochę zmienić? Dała sobie ostatnią szansę. O dziwo jest już w Herd of The Night prawie że rok. Jest wśród przyjaciół. Ale nielicznych przyjaciół. Garstka osób za które oddałaby życie. Mówią że życie nie jest warte cudzego - ona była innego zdania. Tak, samolubna, egoistyczna, zawistna i zaborcza Des...
Przymknęła ślepia wciągając wilgotne powietrze w nozdrza. Rozłożyja jedyne ucho na bok, toksycznie zielone runy zaświeciły się. Otworzyła oczy tym razem już nie patrząc w niebo. Za dużo, za dużo, za dużo. Za dużo tego wszystkiego. Destroy. Rozejrzała się dookoła cofając o krok. Znajomy, ciepły głos. Quick. Poczuła się bezsilna i słaba. Całe jej życie. Był całym jej życiem. Póki nie zraniła go. Zraniła również siebie. Kiedy Quick odszedł, przestałaś być sobą - powiedziała kiedyś Scarlett. Przyjaciółka miała rację. Destroy niegdyś tajemnicza i beztroska. Dzisiaj to kopia Tiffany. Ciesząca się życiem. Destroy, co się z Tobą dzieje? Jesteś inna niż kiedyś... - powtarzała Skaza. Nikomu to się z jej znajomych nie podobało. Teraz Des miała pretensje do każdego o powagę..to nie było zabawne.
Gdyby nadal Quick tu był, błagałabyś go pewnie na kolanach, by do Ciebie wrócił...
Błagałaby. Błagałaby z różą w zębach klęcząc na gwoździach. Błagała. Milczał...nie odzywał się. Nie odzywał się na gadu - gadu ani nigdzie indziej. Zniknął tak, jak Omen Korvus - wilk który kochał czarne kruki i Destroy.
Pozabijam białe króliki i zrobię z nich rękawiczki dla Destroy...
Zmieniła się w Kruczowłosą i wyciągnęła z kieszeni żyletkę, przejechała nią po wewnętrznej stronie nadgarstka. Bolało. Ale mniej niż strata Omena, mniej niż strata Quicka. Nie bolało tak bardzo, jak utrata godności. Jak wszystko. Krew spływała po ręce. Zlizała ją powoli i nacięła skórę parę razy. Na drugiej wewnętrznej stronie ręki wyryła napis. Nic nie trwa wiecznie. Wyciągnęła jeden z woreczków w jej kieszeni. Kokaina. Otworzyła go i wyjęła drugi - LSD. Wsypała dwa narkotyki do jednego - THC. Pięknie. Pomyślała. Wdychając to, straciła przytomność. Osunęła się na ziemię. Krew z ran na jej rękach spływała strumieniami. Wiatr targał jej włosy. Zaczął padać deszcz. Krople deszczu wpadały do jej rozchylonych ust...
---
Banalne, proste. Dziękuję za uwagę.
DestroySueySlim Oddech Piekieł (18:49)

3 października 2010

Urodzino-zlot w Warszawie.

03 października 2010

    No dobra! Zacznijmy od tego, że jedyna osoba, która przyszła to Aldieb. Tak, dobrze widzicie - to karton mleka łaciate 2,0% tłuszczu xD Na kartoniku znajduje się autograf Naszej cudownej Alfy *-* A także podpis mój i mojej przyjaciółki, Magdy, która kiedyś miała dołączyć do rpg jako Shante, ale się rozmyśliła. Owy kartonik (razem z zawartością oczywiście) dostałam od Al .D Kocham Cię, Skarbeńku! *tula Aluś* Natomiast od Magdy dostałam książeczkę dla małych dzieci o kotkach. Czytałyśmy ją na głos przed wejściem na salę kinową xD
    Byłyśmy na filmie "Resident Evil" *-* Zajebisty był. Od początku krew się leje. Tuż przed seansem weszłyśmy do łazienki i... Strzeliłyśmy sobie cudną fotę (ja to ta z lewej, Al w środku i Magda z prawej). Gdy dziewczyny poszły do toalety, ja założyłam trzy pary okularów 3D xD Magda powiedziała, że wyglądałam jak mucha tse-tse o.o"
    Podczas filmu komentowałyśmy niemalże non-stop. Al wychwalała krew na białej posadzce, która "układała się w takie fajne wzorki". Ja zachęcałam Aluś do tego, by brała przykład z takiego gościa, który zabił swojego kolegę, bo ten nie chciał wykonać jego rozkazu. |D' Fajna byłaby Alfa, co?
    Najlepsze było jak ja z tym mlekiem po arkadii chodziłam xD Wiochę im robiłam na 102. Co chwilę oczywiście piłam to mleko xD"
   
    I to by było na tyle. Szkoda, że tylko jedna osoba przyszła. ._. Ale i tak było fanie xD
    Idę o.o Łeb mnie boli. Muszę się z kimś podzielić moim zacieszem. Poza tym Al mnie popędza, żebym opublikowała tę notę, bo ona musi zaraz iść xD"
    Pozdro dla całego HOTN.
    Papa :*
Naphill Naomi (18:41)

Rozmowa kotki z Reav'zhotem cz.1 [Dragon Soul]

03 października 2010

Pełen relaks.To właśnie czuła kotka,która aktualnie wylegiwała się w wysokiej trawie.Mruczała głośno,czyszcząc sobie futro na grzbiecie.Nie spodziewała zbliżającego się do niej nietypowego gościa.Dragon skończyła 'kocią higienę',a następnie,jak gdyby nigdy nic klapnęła se na ziemi i wygrzewała w słońcu.Westchnęła błogo i przeciągnęła się,wyciągając tylne i przednie łapki. Nagle poczuła na sobie czyiś oddech.Odwróciła się gwałtownie i prychnęła,raniąc 'dziwadło' niegroźnie pazurami w pysk.
- Ałłł - warknęła prawie dwumetrowa wadera,a z niedużych ran poleciała lazurowa posoka,która spływała po jej pysku,oszpeconym bliznami. Kotka zjeżyła się i fuknęła:
- Czego tu szukasz?!
- Pożywienia - oblizała się szarawym; upodobnionym do wężowego jęzorem - Ty wydajesz mi się bardzo apetyczny,kocie... - uśmiechnęła się jadowicie do niej,mrużąc ślepia.
- N-nie zabijaj mnie - wydukała,wdrapując się na nieduże drzewo - Jestem niesmaczna!
- 'Niesmaczna?' - wilczyca przekrzywiła ciekawsko łeb,a grzywka opadła na lewe oko,odsłaniając kolejną bliznę na prawym oku
- Tak 'niesmaczna'...jestem kocicą - parsknęła,patrząc na nią z wysokości.Wadera uśmiechnęła się kpiąco i zaśmiała się,unosząc prawą brew.
- A nie wyglądasz jak kotka. Czym jesteś? - odsłoniła zęby trzonowe,uśmiechając się szerzej.
- Vayri Katuner
- Va...yri...że co,że co? Skąd Ty jesteś? Z kosmosu?
- Nie - pokręciła łbem - Z Te'veelay'u... - zamachała ogonem podenerwowana. Na pysku wilczycy pojawiła się mina w stylu: WTF?!
- Ty też? - zapytała,podnosząc łeb do góry,aby przyjrzeć się jej. Kocica powtórzyła po niej,uśmiechając się szeroko:
- Ty też? - zeskoczyła z drzewa,po czym stanęła naprzeciw niej,wyciągając bez strach do niej swą łapę- Dragon Soul jestem,a Ty?
- Kitsune Kagerou De'Ayamari i jestem Reav'zhotem,jakby co- uścisnęła jej drobną łapkę swoją masywną smoczą łapą.Kotka pisnęła z bólu,a szara wilczyca uśmiechnęła się szyderczo,puszczając łapę kotki.
- Słodka jesteś - zachichotała,kładąc się na plecach i patrząc w jej złote oczyska.
- A Ty mnie przerażasz...
- A czemuż to? - jęknęła,uśmiechając się przyjaźnie.
- Wielka jesteś jak niedźwiedź
- Uznam to za komplement - zaśmiała się i wstała - Idziemy na coś zapolować?
- Na co? Na myszy?
- Pfff... - fuknęła - Chyba sobie żartujesz,kocie.Na sarny - zaśmiała się ponownie,po czym nachyliła się,aby Dragon mogła wejść na jej grzbiet.
- Hm,nigdy nie jadłam sarny - ułożyła się na grzbiecie,trzymając się za rzemyk na jej szyi.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - uniosła delikatnie kąciki pyska - Tylko nie spadnij - mruknęła i podniosła się,idąc w stronę lasu z nową towarzyszką.
--------------
Niektórzy już znają (Lub nie znają o3o) ów Kitse,która się pojawiła w moim opowiadaniu.Może z watah,z DA,albo ja Wam po prostu powiedziałam :3
Pojawi się nie raz,żeby nie było.
I radzę Wam coś zrobić z tymi niedorobionymi spamerami,bo ta cała Kuna za spamowała całe HOTN x__O
Dragon Soul (12:43)

2 października 2010

Ognisko 10.09.2010 r.

02 października 2010
Ognisko 10.09.2010r.
Ponieważ to było wieki temu nie do końca pamiętam co się działo. No ale, na początku nikt nie chciał nic robić i ja się obraziłąm i poszłam ale wróciłam. No i potem Naomi wyciągnęła elektryczne ognisko xD A potem Mleko zaczęła budować zamek z klocków lego i zaczęliśmy rzucać się pomysłami. No i Łomek wpadł na pomysł z teatrzykiem 8D Najpierw się zrobiło zamieszanie, bo wszyscy naraz krzyczeli kto chce być kim, ale potem jakoś ich razem z Nap ogarnęłyśmy i wszystko się ustaliło^^

Pisali: Anaid, Aldieb, Naomi, Dag, Scarlett, BH, Aspeney, Jenna, Corey, Hekatomba

Wystąpili:
Szalony naukowiec (Dag): niski, siwy staruszek, który uciekł z psychiatryka, gdzie oczywiście zamknięto go - jak sam uważa - bez żadnej przyczyny. Aktualnie zamieszkanie ma w grocie, która pomimo napisu „TAJEMNICZE LABORATORIUM - WSTEP WZBRONIONY” jest tajna. Przeprowadza on tam różne dziwne eksperymenty... ma też swojego wyimaginowanego przyjaciela - różowego jednorożca. :3
Krasnal (Al): krasnal, kurdupel, długa broda, o którą sie ciągle potyka, ma na łbie taki fajny kapelutek.
Seksowny rycerz (As): Tak jak moja humanoidalna postać, co do wyglądu fizycznego - rude, półdługie włosy, lekko falowane. Blada cera. A ogólnie strój taki – http://www.ablazingly.com/britney-spears/pictures/2004/pepsi-advert/britney-spears-gladiator.jpg
Dzikus1 (BH): http://img844.imageshack.us/img844/9039/beztytuunzl.png
Dzikus2 (Scarlett)
Król (Anaid)
Królowa (Naomi)
Książę (Corey)
Rycerz (Jenna)
[reszta opisów gdzieś się zawieruszyła… xD ]


*Powiększyła zamek lego do rzeczywistych rozmiarów i wgl przeniosła ich do magicznej krainy *XD
No więc... może zaczniemy imprezę? o.O *włącza muzyczkę rodem ze średniowiecza.* o.o" eee... sory ^^" *kopnęła radio, żeby się uciszyło* no to jazda na granat! osoba pisząca na czerwony xDD proszę naukowca na salę! 

(miejsce: laboratorium naukowca; czasy: eeee o.o; okoliczności: zbliża się wojna, bo księżniczka została porwana, a naukowiec stara się ją uratować, bo się zabujał)
Naukowiec: Niski knypek, o siwych włosach biegał po swoim 'tajnym laboratorium', jak zwykle był nadpobudliwy. Czuł w swoich starych kościach, że nie będą to łatwe lata dla Legolandu, ponieważ zbliżała sie wojna...
Tak.. WOJNA! I to właśnie ten psychol ma uratować tą krainę od tak straszliwego losu...
Krasnal: Krasnal idąc właśnie do pracy z radosnym śpiewem na ustach "Do pracy by się szło, hej ho! hej ho! " Zauważył grotę z napisem "TAJNE LABOLATORIUM". Wszedł tam z nadzieją, że wywinie się od pracy, ale wchodząc potknął się o za długą brodę i upadł prosto na jakieś urządzenia i było takie jedno wielkie < BUM! >
(miejsce: zamek Króla)
Król: Król siedział znudzony na tronie, a obok jego żona. Zygfryd od zawsze kochał swój szlafrok. Uwielbiał go. Korona była przekrzywiona, trzymała się na jego półdługich włosach. Król pogładził brodę w zamyśleniu, natomiast jego śliczna, zagraniczna żonka ucha chana nawijała mu coś do ucha. Gadała coś o najnowszych trendach i że ich córkę porwano. I wtedy: OLŚNIENIE! Król się skapnął, że jego córkę porwano i należałoby ją uratować.
(miejsce: pod murami zamku)
Seksowny rycerz: Aspeney stała przed murami zamku, patrząc na swoje paznokcie i mrucząc coś pod nosem. Westchnęła, niczym szlachcianka. Nagle rozległ się krzyk króla. Przeraźliwy, głęboki. Księżniczka zniknęła! Wypięła dumnie pierś i zatarła ręce, biegnąc po konia. Wsadziła kij między nogi, na którym z jednych końców znajdował się koński łeb. "Pędź, mój koniu!" wydukała dumnie, "klepiąc" rumaka po zadzie. Ruszyła w stronę wzgórza.
(miejsce: gdzieś tam)
Dzikus1: Dzikus (Koń w skórze jaguara) właśnie nawołuje swojego towarzysza: YOYOYYOYYO. Kiedy już go przywołał rozpoczyna się ceremonia przywitania: ŁELELE TUPAKU GOE. (Czyt. Siema Eniu). Dzikus w skórze jaguara ponownie zwrócił się do towarzysza: TITIKUMKUM (WBIJMY IM DZIDY W ŁONIAKI, Nie wiem kto wymyślał ten słownik), TAM IKE PUPAKI (Tam jest dziewica!). [JAK W FILMIE PRZYRODNICZYM]. 2 osobowe plemię wyruszyło w stronę zamku.
(miejsce: zamek)
Królowa: *Zapłakana królowa zwróciła się do męża* kochanie, nasza córka zginęła! (poinformowana ostatnia, jak zwykle xD) Jak ja teraz przeżyję te noce i dnie bez niej?! Zostałeś mi tylko ty! Spedalony, stary, dupek, interesujący się tylko udami własnej córki! Ty... ty... potworze *wybiegła z płaczem do sypialni, gdzie rozbeczała się jeszcze bardziej, aż z pokoju zaczęła cieknąć woda... wprost do laboratorium naukowca*
(miejsce: Laboratorium Naukowca; pod murami zamku)
Dzikus 2: Spanikowany naukowiec nie wiedząc co ma robić zaczął podstawiać garnki, żeby tylko jakże słone łzy nie zalały Jego dorobku życia w postaci dwóch buteleczek własnego bimbra. W między czasie 2. osobowa ekipa właśnie szturmowała na zamek, nie wiedząc jak się do niego dostać. Dwa dzikusy, obmyśliły genialny plan... - Ya taka e! [zapukamy do drzwi!] - Waka waka ee... [ja bym zadzwoniła]. I jak obmyśliły, tak wykonały...
(miejsce: Tajne Laboratorium Naukowca)
Naukowiec: Staruszek nie wyrabiał już z podstawianiem garnków, więc wpadł na genialny pomysł. - Ej ty! Krasnaaal! - krzyknął głośno budząc tym samym swojego pracownika z dziwnego amoku marzeń erotycznych. - Ile razy Ci mówiłem, żebyś naprawił to niebo!? - Ale jego sługus go zignorował. Tymczasem wyimaginowany jednorożec postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i zaczął skakać z nogi na nogę, jakby mu sie chciało do toalety, rżąc przy tym niezrozumiale. Po krótkiej chwili naukowiec zorientował się co robi jego przyjaciel i również dołączył sie do tańca słońca.
Krasnal: Krasnal zaczął kręcić się po laboratorium unikając rąk, nóg i wyimaginowanych kopyt, które wiły się we wszystkie strony i zaczął szukać lepszego miejsca to spania. Jednak gdy właśnie chciał się położyć pod stołem z daleko daleka bardzo daleko dało się słyszeć dziwne odgłosy.
(miejsce: zamek)
Król: To król darł się w niebogłosy, bo nie mógł znaleźć swoich ulubionych skarpetek. Wziął jakieś śmierdzące z brudów i nałożył swoje bambosze. Narzucił na plecy swój ukochany szlafrok i założył koronę. Poczłapał do sali tronowej, gdzie jego żona, królowa, prowadziła ożywioną rozmowę z jakąś nadworną. Zygfryd III klapnął na tron i oparł głowę na ręce. Ziewnął przeciągle. Kolejny dzień nudów. No i kolejny dzień poszukiwań zaginionej córki. Ale kto by się tym przejmował.
Rycerz: Nagle do sali króla wbiegł jakiś niesforny rycerz z bananem na mordzie. Władco Mój! uratuję ci córkę! Choć nie mam pojęcia gdzie ona jest!! - Zagrał to teatralnie a potem padł na ziemię z jakimiś dzikim chichotem
(miejsce: pod murami zamku)
Książę: Do zamku podążał on! Dawno zapomniany przez rodziców i w ogóle prawdopodobnie nie chciany powrócił do królestwa i przyniósł koszyczek z niespodzianką. Jechał a raczej czołgał się na białym wierzchowcu zwanym Tadzio który bardziej przypominał kucyka. Dobrnął do bram, zszedł z rumaka i rozejrzał się za żywą duszą. Lecz tyle zobaczył co ślepy, więc zaczął dobijać się do drzwi głośnym waleniem i wołaniem po imionach.
(miejsce: zamek)
Król (chyba xD): Król wyjrzał przez okno i zobaczył jakiegoś gostka strojącego przed bramą. Ponownie włożył bambosze i poszedł otworzyć drzwi. (XD) Widząc jakiegoś knypka przyjrzał mu się uważnie, jednak wpuścił. Pogadali, pochichrali się, powspominali lata, które mało kto pamięta i poszli do sali tronowej obmyślać plan wojny... Nawet nie wiedzieli z kim ta wojna, ale mniejsza. W sali czekali doradcy i jacyś ludzie. Większości z nich król nie znał. Był jakiś mężczyzna z trzema oczyma i kobieta z wielkim brzuchem.
Rycerz: Rycerz poczuł się kompletnie zignorowany, dlatego też strzelił focha i wyszedł ukradkiem przez okno. Zeskoczył na ziemię i wskoczył do taczki, lecz po chwili z niej wyszedł, stwierdzając iż to nie jest odpowiedni dlań pojazd. Poszedł więc znów do Króla, by ten pożyczył mu jakiś godny rycerskiej mości pojazd.
(miejsce: Laboratorium Naukowca)
Krasnal: Krasnal przyglądał się jak Naukowiec i wyimaginowany jednorożec przestali tańczyć taniec Matk i Słońc e i wychynęli nosy poza jaskinie. Naukowiec zakrzyknął że czas poprosić króla o okup za księżniczkę więc wysłał wyimaginowanego jednorożca z wiadomością. A krasnal poszedł spać.
(miejsce: zamek)
Książę: Cały czas chodził za królem jak cień. Słuchał wszystkiego o czym rozmawia próbując zrozumieć przyczyny wojny. W końcu się okazało że chodzi o jego niby siostrę ale wiadomo czyja ona była? oO W końcu uznał że czas powiedzieć ojcu prawdę. Prawdę o jego orientacji. Poszedł do tego bardzo delikatnie... TATO JESTEM HOMO. Zrobił pokerface'a gdyż zauważył że kompromituje się przed całym królestwem składającym się z jakiś dziwnych gumoleońskich stworzeń.
Król: Król zrobił wielkie gały (coś a'la O_O). Potem zrobił się czerwony, zielony , a na koniec kredowobiały. Położył dłoń na ramieniu syna i powiedział: Ja też. Od dawna skrywałem tą tajemnicę. Pociągają mnie faceci. Najlepiej umięśnieni w różowych skarpetkach i krawatach z uszami króliczka playboya. ' Król zrobił rozmarzoną minę i spojrzał z dumą na syna. Poklepał go po plecach i z napadu czułości wyprzytulał go. Uronił łezkę i wytarł nos w jego włosy.
Książę: Tym razem zrobił coś w stylu 'are you fucking kidding me' tylko że z jeszcze większym entuzjazmem gdyż takiego przebiegu wydarzeń się nie spodziewał. Teraz dopiero przypomniały mu się te chwile gdy ojciec patrzył na niego dziwnym wzrokiem jakby miał jakieś zbereźne myśli wobec niego, ale zawsze to przeczyło wszelkim granicom rozsądku. Wracając: Młodzian zarzucił czupryną i uśmiechając się nieznacznie przyznał "Nic nie ginie po rodzinie". Przez chwilę pomyślał o matce ale była to jedynie ulotna myśl.
Wszyscy: W tym momencie do sali wtargnął rycerz głośno krzycząc, żeby król pożyczył mu pojazd godny rycerza, a tuż zanim wyimaginowany jednorożec naukowca, z krasnoludem którego za długa broda zaplątała się w jego wyimaginowany ogon. Jednorożec równocześnie z rycerzem wykrzyczał wiadomość, że ma córkę króla i żąda za niego okupu. A sekundę potem do sali wbiegły jeszcze dwa dzikusy nawijające po ich tylko znajomemu języku, a tłumacz dzikusowego ostatnio gdzieś się zawieruszył. xD
Rycerz: Król popatrzył na nich dziwacznie z miną jak by zaraz miał zemdleć. Rycerz wyciągnął z kieszeni drewnianą pałkę i wywrzeszczał - Gińcie potwory! - zaczął nią wymachiwać jednak nie odważył się zaatakować. - Królu daj mi coś abym mógł odnaleźć twoją córkę a ja zabiję ich z gracją! - wywrzeszczał machając jednorożcowi pałką przed nosem.
Król: Król przeraził się nie na żarty. Czym prędzej musiał zebrać wojsko, by walczyć o córkę. Schował się za swoim synem -homo. Westchnął i wyjrzał na chwilę, co sie tam dzieje. Rycerz patrzył na niego groźnie. Król zrobił minę w stylu ' >.>' i wyciągnął z kieszeni szlafroka kij basebollowy owinięty w różowy krawat i skarpetki. Speszony schował swoje skarby, ale zostawił kij. Zaczął nim wymachiwać, jednak przedtem nakazał swemu synowi iść po ratunek, wojsko. Zrobił pozę a'la 'kung fu panda' i ruszył z dzikim wrzaskiem na przeciwnika.
Książę i Krasnal: Mały cudem uniknął śmiertelnego ciosu kolanem... Książę nie dawał za wygraną i natarł ponownie tym razem mniej krzykliwie. Gdy miały paść pierwsze ciosy ze strony krasnala nagle szlachcic stanął jak wryty i spojrzał małemu, brodatemu potworowi w oczy. Krasnal również zamarł w bez ruchu wydając z siebie ciche westchnienie. W ich spojrzeniach widać było pożądanie, a po głowie zaczęły krążyć różne myśli, których głównymi bohaterami byli niedawni przeciwnicy no i może troszkę bitej śmietany i walka w kiślu...
Król, Królowa, Jednorożec: Król z niedowierzaniem przyglądał się tej sytuacji... nie mógł zrozumieć co się dzieje i postanowił działać. Na nogi założył swoje najlepsze skarpety i ruszył ślizgając się po posadzce, zbijając przeciwników łokciami, którzy padali jak kręgle. Dostała również królowa, której odpadł nos (efek złego kleju). Z piskiem zaczęła biec na swoich czarnych dziesięciocentymetrowych szpilkach w stronę króla, aby wydrapać mu tipsami oczy. Ale niestety niezbyt dobrze jej to szło, a więc zawołała jednorożca, który od dawna był jej kochankiem . Dosiadła go i ruszyła w stronę zachodzącego słońca w poszukiwaniu dobrego prawnika.
Ktoś[nie umiem rozpoznać xD oraz dzikusy: Po chwili uświadamiając sobie, że ktoś mu kazał iść po ziomków ruszył z kopyta po niby armię. Ale po drodze zauważył kubeczek z żyłką więc wezwał meidei po czym wyjmując z tylnej kieszonki jeansów swój metrowy różowy wibrator ruszył do bitwy. Wtem zza drzwi wyskoczył naukowiec z jakąś podejrzaną flaszeczką w ręku. Nie wiedząc co się dzieje zaatakował byle kogo a zaraz potem pojawiły się przy nich też dzikusy, które zaintrygowane bitwą zaczęły wrzeszczeć coś w swoim dziwnym języku i dołączyły do naparzanki.
Rycerz: - HARAKIRI DE MAJTOS!!!!! - W tym samym momencie Rycerz wskoczył na jednorożca którego nie było i walnął w łeb jednego z dzikusów tak, że ten od razu padł na ziemie. - We are the Champions!! - wydarł sie rycerz znów na całe gardło tak, że mu mowę odjęło, po czym zemdlał przewracając przy okazji jeden ze stojących garnków ze łzami królowej. W efekcie wszyscy zaczęli się ślizgać i upadać na ziemię.
Dzikus: Ughawnumbutikirik??? Czyli w wolnym tłumaczeniu Co się kuva dzieje???Zakrzyknął jeden z dzikusów, który jeszcze stał na nogach.... Ukgahijiii (Toż to jest niemoralne!!!!) Nachylił się nad swoim zmarłym/upadłym bratem dzikusem i spojrzał na niego z łzami w oczach Uhgatikijmalou (nigdy im tego nie wybaczę) po tym założył gąbki na stopy, aby nie poślizgnąć się w trakcie wypowiadania formułki. Zrobił dziwaczny ruch rękami polegający na podniesieniu wygiętej w łokciu kończyny do góry poczym złapał się za krocze i odtańczył piękny moonwalk i obkręcił się. Wyskoczył do góry i wrzasnął Pikaczuuuuuuu hujkampulmerkij (czyli pikaczu wybieram cię)
Książę: Książę zaczął się lansować między walczącymi i spoglądał dumnie na każdego z sojuszników. Wtem dostał mocny cios w głowę i od tej pory był deptany przez zgromadzenie.
Pikatchu: Wyimaginowany żółty stworek rzucił się na króla który postanowił zrobić sobie przerwę na cheesa...

Nagle cały zamek z klocków lego został wybuchnięto, przez pozostawioną bez opieki kuchenkę gazową Szalonego Naukowca i cały świat przestał istnieć.
[A tak naprawdę zamek z klocków lego został brutalnie zburzony…]

KONIEC.
Aldieb (16:06)