Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

24 listopada 2009

Opowiadanie konkursowe [Aldieb]

24.11.2009

Pewnej nocy leżałam pod swoim drzewem próbując zasnąć i pozbyć się niechcianych myśli z mojej głowy. Pewnie było już coś koło północy, kiedy przede mną zaczęła się pojawiać mgła, a ja wyczułam jej obecność. Wywróciłam teatralnie oczami. Jeszcze jej tu brakowało, tak teraz z pewnością zasnę, stwierdziłam sarkastycznie. Jedyną zaletą własnych terenów był spokój i wreszcie nikt mi nie trajkotał nad uchem. No, nie licząc Sanetille, ale ona była jeszcze gorsza. Demon usiadł naprzeciwko mnie oblizując pysk z zaschniętej krwi. Nieruchoma była prawie niewidoczna. Spojrzałam jej w oczy i mimowolnie drgnęłam. Wielkie, czerniejsze niż najczarniejsza noc ślepia wpatrywały się we mnie intensywnie. Przyglądając się dłużej można było w nich dojrzeć jakby płomyki ognia, piekielną czeluść niemającą końca. Starałam się tego unikać. Irytowało mnie to, że ona mnie przerażała, ale nic nie byłam w stanie na to poradzić. Wykrzywiła pysk w parodii uśmiechu.
- Nie śpimy? – spytała swym szeleszczącym głosem, który za każdym razem przyprawiał mnie o ciarki. Chociaż… chyba zaczynałam się przyzwyczajać.
- Nie – mruknęłam – podziwiam przyrodę. - Nie masz czasami wyrzutów sumienia? – spytałam patrząc znacząco na jej umazane krwią łapy.
- A ty? – spytała pokazując błyszczące kły- Ciebie nie dręczy sumienie? Nie czujesz się winna kiedy zabijesz słodkiego króliczka? A..
- Przestań! – warknęłam, podnosząc się z ziemi.
- Nie zaprzeczysz, że zabijałaś.
- Tak. Ale to było dawno temu, mam już za sobą wyrzuty sumienia.
- Czyżby?- spytała szyderczo.
- T a k . – syknęłam przez zęby odwracając się od niej, żeby nie wybuchnąć.
- Wracając do początku naszej rozmowy – zaczęła jakby nigdy ni c- Nie lepiej podziwiać przyrodę wędrując? – spytała wstając – Chodź, znalazłam coś interesującego.
Pomknęła, a jej sylwetka zamazała mi się przed oczami. Pobiegłam za nią, jednak udało mi się ją dogonić, dopiero gdy zwolniła. Zachichotała. Wzdrygnęłam się. Przez jej gardło wydobywały się jedynie świszczące, szeleszczące i chropowate dźwięki. Chichot w jej wykonaniu brzmiał przeraźliwie.
- Czego się śmiejesz? – warknęłam, domyślając się że to ja byłam powodem.
- Ależ nie, nie. Nie z Ciebie.
- To z czego? – spytałam nagle zaintrygowana.
- Nie zrozumiałabyś żartu. – powiedziała wyszczerzając kły w uśmiechu. Na chwilę zniknęła mi z oczu.
- Jesteśmy. – stwierdziła i stanęła. Zrobiła to tak szybko, że przebiegłam jeszcze parę metrów, zanim się zorientowałam. Zawróciłam i podeszłam do niej.
- Co takiego chciałaś mi pokazać? – spytałam rozglądając się po pustej polanie.
- Tutaj – rzekła, pokazując łapą na coś w trawie.[to że jest zimno nie znaczy, że przez cały czas śnieg musi padać…]
Schyliłam łeb, by lepiej się przyjrzeć.
- Biedronka?! – spytałam oszołomiona. Sanetille znajdowała się już po drugiej stronie polany, wypatrując czegoś w ścianie lasu – Sprowadziłaś mnie tu, by pokazać.. biedronkę?!
- Biedronki są bezużyteczne. Są za małe żeby je zjeść. – stwierdziła rezolutnie.
Prychnęłam zniecierpliwiona.
- Spójrz na to co jest pod nią. A ja tym czasem pójdę się zapoznać ze słodką Honey. Potrzebuję się nieco rozruszać. – wysyczała i znikła w zaroślach.
Popatrzyłam na miejsce, gdzie przed sekundą stała i po chwili wróciłam do oględzin tajemniczego znaleziska. Strząsnęłam biedronkę, a moim oczom ukazało się.. hmm.. chwila. Najpierw ustalmy co to jest… Usiadłam i przekrzywiłam łeb. Była to jasnozielona kulka. No, takie jakby półkole, to jest kulka wciśnięte do połowy w ziemię. Lekko się jarzyła. Siedziałam tak z głupią miną przez kilka dobrych minut, kiedy nagle usłyszałam czyjeś kroki. Wstałam i rozejrzałam się. W moim kierunku zmierzała Naysha z uśmiechem na pysku.
- Hejka Al. – przywitała się radośnie.
- Cześć. Co Ty tu robisz?
- A no.. – zawahała się – Tylko nie mów nikomu, dobra?
Kiwnęłam głową.- Idę właśnie do groty Gloli. Robimy imprezę urodzinową. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał urodziny.
- Nie łatwiej zapytać o datę?
- No ale wtedy nie byłoby niespodzianki! E.. – zrobiła zmartwioną minę – kiedy Glola to tłumaczyła, brzmiało jakoś sensowniej.
– Taak, Glola potrafi wszystko wmówić. – zaśmiałam się.
- Ale co TY tutaj robisz? – Nay nagle się zainteresowała.
- Eeeee… podziwiam przyrodę? xd
- No dobra, muszę lecieć, bo mi Glola łeb ukręci. – powiedziała i pobiegła w stronę jaskini lisicy.
Hmm… A gdyby tak nacisnąć…? Podniosłam łapę.
- A myślałam że już nigdy się nie zorientujesz. – usłyszałam głos demona tuż przy moim uchu.
- Aaaaaa!! – złapałam się za serce dysząc ciężko – Nie rób tak więcej! Chcesz, żebym zawału dostała?!
Zachichotała. Przyjrzałam jej się podejrzliwie [ o ile można się przyjrzeć rozmywającej się plamie… xD] Dzisiejszej nocy była niezwykle rozchichotana. I w ogóle jakaś taka.. inna. Zmarszczyłam brwi. Zresztą mniejsza. Sanetille uniosła jedną brew, patrząc wymownie na moją uniesioną łapę
.- Przeniosę się z Tobą jeśli się boisz. – powiedziała z ironią.
Fuknęłam oburzona i nacisnęłam zielone cuś. Chwila, co ona tam mówiła o jakimś przenoszeniu się…?
***
Łupnęłam twardo o ziemię i straciłam równowagę, lądując na boku. Potrząsnęłam łbem, chcąc pozbyć się lekkiego zamroczenia. Podniosłam się, zdając sobie sprawę, że stoję po kostki[?] w śniegu. Futrem szarpnął ostry wiatr, w oczy sypnął śnieg. Dopiero teraz dotarł do mnie dojmujący mróz. Daleko, w tle widziałam niewyraźny zarys olbrzymiej góry. Śnieżyca ograniczała pole widzenia. Ogólnie okolica wydawała się znajoma…
- Mogę wiedzieć po co ja tu? – demon nawet nie spojrzał w moim kierunku, zbyt zajęty szperaniem w śniegu. -.-‘ 
W końcu podniosła głowę, ledwo ją widziałam. - Nie ma to jak powrócić do dawnych lat, co nie? – skrzywiłam się.
- To nie jest przeszłość. – stwierdziłam twardo.
- Nie. – zgodziła się. – Ale podobnie, prawda? Stałaś tu, w tym miejscu – skinęła głową, na rozkopany przez siebie śnieg – i zastanawiałaś się, czy pójść dalej. Jaki wybór teraz dokonasz? – spojrzała w stronę góry. Powędrowałam za jej wzrokiem.
- Dobra, pójdę. – zacisnęłam zęby. – Co chcesz udowodnić?
Jednak demona już nie było. Mimo to wyczuwałam jej obecność. Zapewne biegła już w stronę góry. Oczywiście mogła się po prostu tam zjawić, ale lubiła biegać. Tak jak ja. Zaczęłam od lekkiego truchtu, chcąc rozgrzać mięśnie i przyzwyczaić oddech do panującej tu temperatury. Po kilkunastu minutach przeszłam do równomiernego biegu. Musiałam oszczędzać siły, to nie był spacerek po lesie. Po kilku godzinach zmęczona stanęłam przed lodową ścianą dysząc ciężko. Odetchnęłam chwilę i podeszłam bliżej. Przymrużyłam oczy, by lepiej widzieć. Spostrzegłam ciemny otwór. Zawahałam się, ale w końcu przezwyciężyłam niepokój i weszłam przez dziurę. Moim oczom ukazał się tunel. Kilka metrów dalej stała Sanetille.
- Tam dalej są pochodnie. Raczej Ci wystarczą. – powiedziała cicho.
Skinęłam łbem i ruszyłam wolnym krokiem, rozglądając się czujnie. Tak jak mówiła Sanetille po pierwszych dziesięciu krokach zrobiło się jaśniej. Do ściany zostały przymocowane pochodnie. Dzięki światłu zorientowałam się, że na ścianach wymalowane są dziwne znaki w nie znanym mi języku i malowidła przedstawiające przeróżne stworzenia.
Szłyśmy dalej. Niespodziewanie spostrzegłam jakieś odblaski, światło pochodni odbijało się w czymś leżącym na ziemi. Podeszłam ostrożnie, zaintrygowana. Pochyliłam się, by dokładniej przyjrzeć się błyszczącej rzeczy. Jako, że tunel był bardzo słabo oświetlony musiałam prawie, że dotknąć jej czubkiem nosa. W owalnym kształcie rozpoznałam srebrnołuską rybę. Nim zdążyłam zawołać moją towarzyszkę ryba podskoczyła i walnęła mnie ogonem w pysk, po czym odturlała się w mrok. Patrzyłam za nią osłupiała, powoli narastał we mnie gniew. Odwróciłam się wzburzona do Sanetille, która oglądała ze skupieniem skalne ściany.
- T..t..ty widziałaś?! Podchodzę sobie spokojnie, schylam się z ciekawości i ta głupia ryba wali mnie w twarz!
Demon oderwał się od swojego zajęcia i spojrzał na mnie nie komentując.- Lepiej chodźmy dalej.
Prychnęłam zirytowana, ale posłusznie powróciłam do wędrówki. Po jakimś czasie napotkałyśmy rozwidlenie.
- I gdzie teraz? – spytałam zaglądając w obydwa rozgałęzienia.
- Ty wybierasz.
Zmarszczyłam brwi. Przecież one są takie same… Skupiłam się i poczułam od lewego korytarza zapach, stęchlizny, krwi… Nie.. nie, to niemożliwe.
- Idziemy prawym.
Sanetille kiwnęła głową i bez słowa ruszyła, a ja podążyłam za nią. W mojej pamięci wydobywały się na wierzch coraz to nowe obrazy…Stanęłam jak wryta i zachłysnęłam się powietrzem. Sparaliżowana, nie mogłam z siebie nic wykrztusić. Demon najwyraźniej słysząc, że nie idę, również się zatrzymał i odwrócił się do mnie siadając, jakby na coś czekał.
- Ty.. wiedziałaś! Od początku wiedziałaś, że… - Sanetille kiwnęła powoli głową, jakbym powiedziała jej właśnie że słońce świeci na niebie.
- Wiedziałaś, a mimo to mnie tutaj przyprowadziłaś! – po moich policzkach zaczęły skapywać pojedyncze łzy. Sanetille przekrzywiła łeb spokojnie mi się przyglądając. – Dlaczego Ty mi to robisz?! Nie możemy się ruszyć na krok, żebyś nie rzuciła jakiejś kąśliwej uwagi! Zresztą mniejsza z tym! Czy naprawdę musisz mnie tak ranić? To jest już przeszłość, pogodziłam się z tym, nie chcę znów tego przechodzić!
Demon wstał przerywając moją tyradę. Wpatrywałam się w nią, dysząc ciężko ze złością i przerażeniem zarazem.
- Nie rozumiesz. – wyszeptała. – Oczywiście Ci się nie dziwię. Trudno zrozumieć moje zamiaru komuś tak przyziemnemu jak Ty. – wyszczerzyła przy tym kły szyderczo. – Możesz mi nie wierzyć, ale staram się Ci pomóc. Tak, to jest przeszłość, ona jest nieważna, jednak do póki sobie z nią nie poradzisz, będzie Cię nękać, aż po grób. A ból da się znieść.
Patrzyłam na nią ze zdumieniem, nie wiedząc co powiedzieć. Przypomniała mi się ta „ryba”, którą widziałam na początku tunelu i otrząsnęłam się ze wstrętem, uświadamiając sobie co to było.
- Okej, chodźmy. – wyszeptałam i ruszyłam wolno nie patrząc na demona.
Po jakiejś pół godzinie wyszłyśmy na powierzchnię. Nie rozglądałam się zbytnio, bo moją uwagę przykuł znajomy zielony przycisk. Podbiegłam do niego i spojrzałam na Sanetille, skinęła głową potwierdzając, że to ten. Nacisnęłam go i już po chwili poczułam twarde uderzenie o ziemię.
- Auaa… - stęknęłam wstając – jak tak dalej pójdzie, będę się składać z samych siniaków.
Ziewnęłam rozglądając się dokoła. Byłam na tej samej polanie co wcześniej, z tą różnicą, że teraz był wschód.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? – spytałam demona, stojącego tuż obok.
Sanetille nie odpowiedziała, zarechotała potwornie rozmywając się we mgle. Zadziwiające, ale mogłabym przysiąść, że naprawdę była rozbawiona… Po za tym… ona zawsze chichotała. Jeszcze nigdy nie zdażyło się żeby się normalnie zaśmiała, a co dopiero zarechotała. Zresztą…
- All! – Venus wbiegła na polanę z szybkością światła. - Chodź, chodź szybko! – wołała skacząc wokół mnie, jakby odprawiałą jakiś dziki taniec.
- Po co? – wybałuszyłam na nią oczy nic nie rozumiejąc.
- Glola! Ach! Glola urodziła młode!!! I jestem ciocią! – krzyknęła podekscytowana Ven ciągnąc mnie za sobą. – i wiesz co? Małe dostały od jakiegoś tajnego wielbiciela prezent! Patrz!Zachichotałam, a potem mój chichot przeszedł w nie do opanowania śmiech. Przed jaskinią Gloli stała krowa z czekoladowej skorupy.


22 listopada 2009

Ludzie, Cz. 4 [Quick Furious]


Listopad 2009 rok

-To nie może być prawda...- zakrakał Total
- No zamknij się wreszcie! Jedna krowa nie uratuje świata! Mamu tera poważniejszy problem- ludzi na karku, a Ty o krowie! - Warknąłem na niego.
Szczerze mówiąc cieszyłem się z nagłego zniknięcia wielkiej mućki.
Już kilka razy miałem wielką ochotę ją zjeść, ale gdy tylko się zbliżałem między nami z ziemi wyrastał kruk...
Stałem przed jaskinią, i patrzyłem na stado w rozsypce, kulejąca Nef, tnąca się [-.-''] Nelsi, i Glola uganiająca się za piątką łobuziaków...
I najgorsze- brak Venus... a raczej fakt iż zabrali ją odwieczni wrogowie...
Którzy rozbili obozowisko na Naszych terenach!
- Musisz pozbierać myśli... - Podeszła do mnie jedna z córek Gloli - Florka - Będzie dobrze, zobaczysz, uda Nam się.
Spojrzałem na nią nieco prażony...
Taka mała, a gada jak prorocznia...
Nieważne, nad tym zastanowimy się potem.
Stałem tak chwilę rozmyślając, gdy nagle usłyszałem wołanie Szery - Wandessa prosi o zebranie się w wielkiej jaskini! - Już od jakiegoś czasu zauważyłem że Szera pełni tu miejsce niejakiego powiadamiacza. Ale chyba czuła się z tym dobrze, ponieważ biegła, a za nią jakaś ruda kulk... a nie, to Raksha biegła zaraz za Szerą, i starała się złapać gepardzicę za ogon.
Spojrzałem na rozpaczającego kruka, który tym razem lamentował wraz z Neferetti, która wyraźnie nie słuchała o czym kracze mój podopieczny.
Gdy tylko ruszyłem w stronę jaskini spotkań, Total oderwał się od rozmowy i usiadł mi na ramieniu.
- Ależ gdzie ona może byy - Przerwał widząc mój lodowaty wzrok.
Zapamiętaj - Nigdy nie pozwól totalowi się rozgadać.
- Zrozum mnie, Quick, wczoraj była, dziś nie ma! - Total wyraźnie smutny spojrzał na mnie. To było chyba najkrótsze zdanie jakie wypowiedział od kiedy go spotkałem...
Doszliśmy do jaskini.
Usiadłem obok Lady Killer, i spojrzałem na resztę stada.
Zebrali się już prawie wszyscy, i rozmawiali w trwodze.
Wandessa musiała spojrzeć na Glolę, Szerę Icee i Kirke by zapadła cisza, bo one głównie gawędziły na cały głos.
-Wiecie, że od jakiegoś czasu na naszych terenach znajdują się ludzie... Nie wiem skąd się wzięli, nasz teren znajduje się gdzieś na odludziu, wcześniej nikt tu nie dotarł... Zauważyliście pewnie też, że posługują się dziwnymi i prymitywnymi narzędziami, i nie są wielce zdumieni widząc Nasz umiejętności. - Klacz spojrzała na Nas czujnie. - Macie może jakieś propozycje, co możemy zrobić?.
Pierwsza łapę podniosła oczywiście Glola.
- Proste, wejdź wśród nich, i wszystkich zabij wzrokiem. - Powiedziała jednym tchem.
- To nie jest takie proste... Nie mogę zabijać bo tak mi się podoba. Mam zadanie, i muszę go dokonać, to nie jest to moc, tylko obowiązek. - Wandessa chyba była zirytowana.
Teraz odezwała się Aldieb
- Musimy z nimi walczyć... - Mruknęła
- Popieram... - Chyba trochę przerażona Krasa uśmiechnęła się do Aldieb.
- Ej, a widział ktoś może wielką krowę ze skrzydłami? - Total zakrakał ile sił
- Ale musimy to zrobić raczej szyyybko. - Moony uśmiechnął się chytrze, i nie spojrzał nawet na obrażonego za ignorancję kruka - Bo oni mogą zaatakować pierwsi...
- No to zaatakujemy jutro.- Kirke spojrzała na Wandessę. - Damy radę?
To pytanie było skierowane do Wandessy, jednak wszyscy jednocześnie zaczęli burczeć różne odpowiedzi, co dało efekt szumu.
- Cisza, no proszę Was! - Czarna klacz podniosła ton. - O takich rzeczach nie mogę decydować sama... Dumo, a chwilowo Rado HOTN, co sądzicie?
Aldieb skinęła głową, Silver poszła w jej ślad. Legion zawachał się, jednak przytaknął. Lady Killer uśmiechnęła się złowrogo i rzuciła krótkie - jasne że damy - a Naysha wyszczerzyła się - popieram-. Gdy przenieśliśmy wzroki na Glolę i Evę, patrząc pytająco te nadal gawędziły. Eva spostrzegła zabójczy wzrok Wandessy, i trąciła łokciem opowiadającą coś Glolę. Ta też odwróciła się w Naszą stronę i rzekła - Ta... zgadzam się. Eva też.
Więc decyzja podjęta.
Gdy wychodziliśmy z jaskini usłyszałem rozmowę Evy z Glolą.
- Ej. Glola, ale na co się zgadzamy ?
- No... nie wiem.... ale wolę to niż obdarcie ze skóry!
Total podleciał do nich i uśmiechnął się - Chodzi o to, czy na walkę z ludźmi wyruszamy jutro, czy później.-
- A, no to później, nie damy rady, mamy dzieci, i tak dalej... ej, Total, i za czym zagłosowałyśmy? - Do Gloli docierało na co się zgodziła. Total się zaśmiał.
-Za tym żeby była jutro...
- Nie, nie, ej, wracać do tej jaskini! wiem jaki mamy stan, jesteśmy ranni, mamy... No nie damy rady! - pokrzykiwała Glola, jednak stado rozeszło się już dawno...
-Szlak! - Glola zagryzła wargę i spojrzała na kruka błagalnie.
- Damy radę. - podszedłem do niej i uśmiechnąłem się pocieszająco.
- Mam nadzieję... - Lisica spojrzała w stronę dymu z niepokojem...







[ Dalsze części opowiadania przepadły.]

3 listopada 2009

Ludzie, Cz. 3 [Nefferetti]



 Listopad 2009 rok

 - Neff... Co jest?
*...*
 - Neff?! Co jest, zbudź się! - ktoś szturchnął mnie w ramię. Obejrzałam się i zobaczyłam Aldieb wpatrującą się we mnie.
 - Coo?... - nie kojarzyłam faktów. - Coś nie tak?
 - Chyba z tobą. Biegniesz i nagle hamujesz na środku polany jakbyś ducha zobaczyła... Wszystko gra?
Nagle wszystko sobie przypomniałam. Potrząsnęłam głową.
 - Grać gra, acz nie stroi... - mruknęłam. Wiedziałam już co mnie zatrzymało. - Szósty zmysł... - wyszeptałam - coś w lesie... - bez wahania puściłam się biegiem. Skupiłam się na szóstym zmyśle. Krzyki Aldieb przestały być słyszalne.

Szósty zmysł zawiódł mnie w stronę siedliska ludzi. Prychnęłam lekko niezadowolona, nie lubiłam tych rejonów. Tak to jest, jak się nie kontrolujesz! Nie chciałam już jednak zawracać - jeśli szósty zmysł mnie ostrzegał, to znaczy że oni czegoś od nas chcą...
Stałam się niewidzialna i podkradłam bliżej. Ujrzałam gromadę mężczyzn szykujących dzidy i łuki, obok parę kobiet.
 - Czy jesteście pewni, że chcecie tam iść? - jedna z nich zwróciłam się do wojowników. - Tylu braci już nie wróciło...
 - Dlatego musimy - odparł największy z nich. - Czas to skończyć. Nie martw się, wrócimy.
"Nie wrócicie... Nawet nie wyruszycie..." - kłębiło mi się w myślach. Starałam się jednak to opanować. Szósty zmysł nie może mieć nade mną władzy, nie może mi mówić co mam robić! Przecież oni mieli Venus... Dopiero ta ostatnia myśl mnie ujarzmiła.
Jeden z ludzi podniósł się i rozejrzał.
 - Zwierzęta są niespokojne... Coś tu wisi w powietrzu.
Zamarłam... Przecież jestem nauchilistką... Te zwierzęta mnie czują... No to mogłam sobie nakichać. Teraz będą czujniejsi. Zaklęłam w duchu.
Nagle w moim kierunku poleciała strzała, którą jeden z ludzi wypuścił w ramach ćwiczeń. Ja to mam pecha! Szósty zmysł mnie ostrzegł i udało mi się uskoczyć, ale zaskoczona, straciłam niewidzialność. Ludzie osłupieli na widok czarnej wilczycy pokrytej runami, która jakby spod ziemi wyrosła pośrodku wioski.
 - Te bestie nigdy nie mają dość... - usłyszałam z którejś strony. W mgnieniu oka poleciało na mnie kilka strzał, ale ostrzeżona uskoczyłam do góry tak, że strzały pouderzały w siebie nawzajem lub poleciały w kierunku innych ludzi, trafiając kilku śmiertelnie. Zachichotałam jak hiena i rzuciłam się do ucieczki. Nie miałam wyboru, musiałam zostawić tam Venus.
Podczas ucieczki zostałam zraniona w tylną lewą nogę zatrutą strzałą. Niewiele sobie z tego robiłam, dopiero gdy się zatrzymałam dla odpoczynku, odczułam poważniejszy ból. Wyrwałam strzałę z nogi, lecz został mi w niej kawałek grotu. Przyłożyłam sobie kilka ziół i wylizałam ranę, ale mała cholera nie chciała wyjść, więc musiałam jakoś dokuśtykać do domu.

Na chwilę obecną to tyle, jeśli chodzi o mnie... Gdyby ktoś pomógł mi wydobyć kawałek grotu z łapy, byłabym wdzięczna. Mam tych ludzi serdecznie dość...

2 listopada 2009

Ludzie, Cz. 2 [?]



 Listopad 2009 rok

Biegłam jak szalona przez tereny HOTN, w tej chwili żałowałam, że nie posiadam skrzydeł, ani nie znam żadnego inteligentnego czaru, który pozwoliłby mi wzbić się nad ziemię. Chociaż przemieszczałam się szybko, starałam się uważnie obserwować otoczenie, chociaż w głowie miałam straszną mieszaninę przeróżnych myśli.
                 Po prostu się bałam, bałam, że stado zostanie zaatakowane przez dwunogich. Nie chciałam stracić tej rodziny, którą tak niedawno zyskałam. Sama sobie dziwiłam się, że interesuje się kimś poza sobą… Przez całe życie z losem wzmagałam się samodzielnie; rzeka wyrzuciła mnie na brzeg jako niewielkie szczenię  i przeżyłam tylko dzięki magii. Bardzo różniłam się od innych wilków, a jednak… A jednak dołączyłam tu. Wszyscy byli dla mnie tak nierealnie mili, że co rano miałam wrażenie, że to sen spowodowany nadmiarem drobiu na kolację. Tak, przyznać muszę, że za czasów mojej samotności wyprawy do kurników i na pastwiska były dla mnie rzeczą codzienną, gdy opanowałam bardziej zadawanie śmierci i bólu moimi zdolnościami, przynajmniej raz na tydzień z niedalekich mojemu domowi wiosek znikał jakiś człowiek. Zaciągałam ich bądź zmuszałam do wejścia do mojej samotni po czym robiłam mniej lub bardziej brutalną, krwawą masakrę. Gdy pojawiali się przyjaciele tych nieszczęśników pozwalałam im spotkać się z bliskim w piekle. Niestety, po jakimś czasie mój teren okrzyknięto nawiedzonym i zaprzestano wierzyć, że przychodząc tam zmieni się los moich ofiar. Niestety, po dołączeniu do stada musiałam skończyć z tymi zabawami, gdyż można było tym sprowadzić niebezpieczeństwo na stado, szczególnie w tych czasach kiedy ludzie sami, bez powodu przychodzą tam gdzie nie powinni. Och, tak…  I jeszcze nie byłam do końca pewna co powiedzieli by inni członkowie stada, kiedy przeszłabym obok nich z wrzeszczącym jednonogim już dwunogiem.  Nigdy nie żywiłam do ludzi jakichś specjalnych uczuć. O ile spokojnie dawali się zmasakrowywać i  nie wchodzili mi w drogę, jednak ostatnimi czasy miałam wielką ochotę spowodować wyginięcie tego żałosnego gatunku. Nie dojrzę, że włażą na tereny HOTN, to jeszcze porwali Venus! To robiło się coraz bardziej chore… 
                Moje rozmyślania przerwał dziwny zapach na który wcześniej nie zwracałam uwagi, jednak zrobił się teraz już bardzo mocny. Doskonale wiedziałam czego to zapach. Byłam już przy  granicy HOTN, zwolniłam, moje kroki przestało być słychać, wszystkie zmysły skupione były teraz tylko na zlokalizowaniu ludzi. Wkrótce też usłyszałam szmer ich głosów. Nie wierzyłam… Oni znów tutaj! Warknęłam cicho-  trochę na siebie, by się tak nie denerwować, trochę na nich, choć nie mogli tego jeszcze dosłyszeć.  Skradałam się cicho, powoli, gotowa do ataku…
                I oto są! Zmory, które wkrótce zginą… Dwaj mężczyźni stali równiutko przed granicą terenów HOTN. Silver pokazała mi je całe i orientowałam się już dość dobrze… Czekałam Tylko aż przekroczą tą granicę… Przekroczyli. Więc teraz spotka ich kara. Pognałam w ich stronę z zadziwiającą nawet mnie szybkością. Skoczyłam jednemu do gardła, lecz jakimś cudem nie udało mi się go chwycić. Drugiego, który chciał pomóc przyjacielowi zabiłam czarem, lecz w tym czasie pierwszy zaczął uciekać.. W stronę stada. Idiota! Dopadłam go szybko i tym razem już skutecznie rozpłatałam szyję. Cały czas wściekła, pokrwawiona i obolała od ciągłego biegu weszłam do rzeki i opłukałam się. Wróciłam do stada i rzekłam grobowym głosem;
-Moi drodzy, chyba mamy tu małą inwazję.