Późny wieczór. Na nieboskłonie zapewne pojawiały się już gwiazdy, by swym blaskiem oświecać drogę wędrowcom, a jednocześnie konkurować z księżycem. Zapewne…
Uniosłam łeb ku górze. Gęste korony wiekowych drzew przenikały się wzajemne, splatały konarami w trwałym uścisku, tworząc widoczną jesienią oraz zimą pajęczą sieć gałęzi. Teraz ich szelest skutecznie zagłuszał wszystko, co działo się poza żyjącą kopułą.
Odetchnęłam ciężko, wznawiając podróż. Szłam wolno, jakby pogrążona w dziwnym transie. Mijałam kolejne drzewa, których pnie, skąpane w cieniu, prezentowały się dość przerażająco. Zdawało się, iż stare dęby i buki są nie tylko częścią lasu, ale także jego strażnikami – niemymi, trwającymi w bezruchu, za to o otwartych oczach, które obserwują każdy ruch.
Cała ta puszcza była dziwna. Upiornie cicha i pusta. Jak nigdzie indziej na terenach Stada Nocy. Zdawało się, iż jest to miejsce zapomniane, gdzie od dawna nikogo nie było. Dlaczego? Czemu wszyscy odeszli? Nie było nikogo oprócz mnie. Wędrowałam przed siebie. Czego oczekiwałam? Nie wiedziałam. Może miałam złudną nadzieję, na to, że jednak kogoś lub coś znajdę. Może będzie to rozwiązanie dotychczasowych problemów albo zapowiedź kolejnych? Znajoma dusza? Osoba? Bądź, po prostu… nic.
Mijały kolejne minuty. A las skryty pod czarną peleryną nocy wydawał się coraz straszniejszy. Ponure, potężne drzewa zdawały się momentami ruszać, szeptać między sobą w niezrozumiałym języku. Zza ich pni coś wyglądało ciekawsko. Patrzyło, obserwowało… pragnęło śmierci innych?
Czułam, jak adrenalina uderzyła w moje żyły, przyspieszyła bicie serca. Lęk zrobił swoje. W powietrzu unosiła się ciężka woń rozkładu. Zrobiło się chłodno. Wręcz zimno. Jak w żadną letnią noc. Obłoczki pary unosiły się tuż przed moim pyskiem, po chwili znikały.
Zatrzymałam się. Nastawiłam uszu, wstrzymałam oddech.
Cisza.
Wszechobecna, zniewalająca cisza. Nawet liście przestały szeleścić. Nigdzie nie pohukiwała sowa, świerszcze nie dawały koncertów.
Jedynie bicie serca. Starającego się nie popaść w panikę. Kołatało w klatce piersiowej niczym ptak, który chce wyrwać się z klatki.
Trzask.
Drgnęłam z przerażenia. Zaczęłam rozglądać się dookoła. Szukałam źródła dźwięku. Zamarłam, gdy między drzewami ujrzałam światło. Nikłe, białawej barwy. Drgało ono niespokojnie. Zdawało się… że czegoś oczekuje. A może kogoś.
Niepewnie, obawiając się konsekwencji, postąpiłam krok w kierunku blasku. Potem kolejny. W końcu dotarłam do niego na tyle blisko, iż mogłabym je dostać, gdyby skoczyła. Choć biel z zasady powinna kontrastować z czernią, ta była jakby częścią mroku. Wyłaniała się z niego i jednocześnie wtapiała. Poruszała…
Powoli przyjęła kształty i rozmiary wilka, wciąż pozostając jednak bielą. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, światło zaczęło tracić na jasności, rozchodzić się. Niespiesznie opuszczało sierść, która okazała się być brązowa. Spod czarnej grzywy spozierała na mnie para bursztynowych ślepi.
– Aldieb… – szepnęłam cicho, jakby bojąc się, że zjawa zniknie.
Al skinęła łbem. Bez słowa. Ja sama nie wiedziałam, co mówić, co robić. Atmosfera stała się nie do zniesienia. Łapy, choć wmurowane w podłoże, chciały uciekać. Serce rwało ku przytulnej polanie, gdzie płonie ogień. Za to wzrok wlepiony był w Aldieb, uszy wyczekiwały jej słów.
Ostatecznie udało mi się zmusić do kroku w tył. Tylko jednego…
– Nie odchodź.
Głos zjawy przeszył powietrze niczym sztylet ciało. Choć był spokojny, zmroził krew w żyłach.
– Nie odchodź. – powtórzyła. – Brakuje tu istot żywych. Sama widzisz… – poniosła wzrokiem po milczących koronach. Zdawało się, iż tworzą one sklepienie sali pełnej kolumn, które stanowiły pnie drzew.
– Co to za miejsce? – zapytałam, zdobywając się na odwagę.
Aldieb uśmiechnęła się nikle. Zapewne miał to być jeden z tych zwykłych uśmiechów, które posyła się komuś w zamyśleniu. Jednak w tej chwili zdawał się być niczym z horroru.
– To jest miejsce spoczynku Dusz, które odeszły ze Stada Nocy.
– Cmentarz? – wydedukowałam.
Pokręciła łbem.
– Coś innego. Każdy, kto kiedykolwiek należał do Stada Nocy, uznał je za rodzinę, stawał się jego częścią. Nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Rodziła się w nim niewielka cząstka, która z czasem rosła, stawała się coraz silniejsza. I tę właśnie część, ten magiczny pierwiastek, wciąż ciągnie ku terenom Herd of the Night, nawet, jeśli Dusza sama w sobie temu przeczy.
– Nie jestem pewna… czy rozumiem. – zmrużyłam ślepia, wpatrując się w widmo. Długi ogon wilczycy zadrżał, jakby samica nie miała cierpliwości tego tłumaczyć.
– Rozumiesz, Naomi. Bardzo dobrze rozumiesz. Ale teraz… – kontynuowała, wodząc wzrokiem po milczącym lesie – Zabrakło kogoś, kto po prostu byłby tutaj, czuwał. Sprawował pieczę nad tymi terenami, towarzyszył. Pozostawione tu Dusze maleją, ulatniają się. Czasem wracają… ale jedynie na chwilę. Zaglądają, nie mówiąc ani słowa. Ten las zaczyna obumierać, Naomi.
Milczałam. Nie miałam pojęcia, jak jej odpowiedzieć.
– Muszę już iść. – jej sylwetka powoli zaczęła się rozmywać. Biała łuna otoczyła wilczycę.
– Al, nie znikaj!
– Muszę… Pamiętaj – nawet, gdy przyjdzie na Ciebie czas i odejdziesz, nie zapominaj o tym miejscu
Zniknęła. Nie zdążyłam wydusić z siebie nic więcej, światło ją pochłonęło i zgasło.
Czując obezwładniają bezradność ruszyłam w drogę powrotną.
Gdy tylko zbliżyłam się do polany HOTN, doszedł mnie gwar rozmów i wesoły trzask ognia. Wychodząc z zarośli, zlustrowałam otoczenie wzrokiem. Ognisko płonęło, wysyłając ku czarnemu niebu jasne iskry. Dookoła niego gromadziły się zwierzęta.
Poczułam miłe ciepło rozlewające się wewnątrz mnie. Jednak temu przyjemnemu uczuciu towarzyszyło także dziwne ukłucie. Była to tęsknota.
Wizja rozwiała się, postacie zniknęły, zapanowała ujmująca cisza.
Taka kombinacja uczuć: ciepło a zarazem ból, towarzyszyły mi zawsze, gdy wspominałam stare, dobre czasy. Szkoda, że one już nie powrócą.
Nie tracąc więcej czasu, przeszłam obojętnym krokiem przez polanę. Skryłam się między drzewami. Ktoś, kto mnie obserwował, mógłby dostrzec jedynie wilczą sylwetkę, która niespodziewanie zniknęła. Ot, została wycięta z kadru w ciągu ułamka sekundy; skoczyła do innego świata. Zupełnie, jakby tutaj nigdy nie istniała.
___________________________________________________
Chciałam Wam wszystkim podziękować. Za co? Za każdą mile spędzoną chwilę; za pomoc, gdy jej potrzebowałam; za te wszystkie zloty i wszelkie dziwne akcje; za to, że pełniąc dla mnie rolę drugiej rodziny udało Wam się dokonać we mnie ogromnych zmian. Dzięki Stadu Nocy, dzięki: Aldieb, Lunie, Fragarii, Aspeney, Anaid, Teamowi, Beliarowi, Jennie, Korkowi, Nebanowi, Syriuszowi, dzięki Wam wszystkim jestem, kim jestem. Bez Was nie istniałabym w tej teraźniejszości. Ponadto powinnam wspomnieć także o Rozalii, Gloli, Mi-Chan, Tiffany i Destroy, Midowi, Tin, którzy, jak każdy, kogo miałam okazję poznać bliżej, w pewien sposób na mnie wpłynęli. Nigdy o Tobie nie zapomnę, Glo, choć często irytowała mnie Twoja osoba. Podobnie z Destroy – szkoda, że przestałaś się do mnie odzywać i olewałaś mnie, gdy chciałam porozmawiać. Z całego serca dziękuję też Tobie, Seth. Za to, że po prostu jesteś. I jesteś sobą – bezczelnym arogantem, który sądzi, że pozjadał wszystkie rozumy.
Przyjęliście mnie do swoistej familii, dzięki której wytrwałam ciężkie chwile. Wspieraliście mnie; ukazywaliście moje wady, które w miarę możliwości starałam się przeobrazić w zalety; byliście, zawsze.
Nie mówię, że tu nie wrócę – nic nie jest pewne. Sądzę jednak, że moja rola w tej grze dobiegła końca. Rozumiem Aldieb, która najpierw zrezygnowała z władzy, a potem odeszła. Coś we mnie wypaliło się, nie płonie tak jasno, jak kiedyś.
Przepraszam, jeśli ktoś będzie tęsknił;jeśli z jakiegoś powodu będzie Wam mnie brakowało; przepraszam, że Was zostawiam.
Proszę tylko, żebyście dalej tworzyli Stado Nocy. I nie przejmowali się tym, że nie jest ono jak dawniej – wszystko się zmienia, My, tworzący Herd of the Night, także. Teraz już nie „My”, tylko „Wy”.
Powodzenia.
Naomka