Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

30 grudnia 2012

"Then I Lost It All" [Raksha Morte]

Świat wydaje się nam zupełnie inny, kiedy zdamy sobie sprawę, że mogliśmy go już nie zobaczyć. Gdy otrzemy się o śmierć, zaczynamy bardziej szanować życie, jednak kiedy je odbieramy... wtedy budzi się w nas coś zupełnie innego i wszystko zostaje poddane wątpliwościom.

 Słońce powoli chowało się za horyzont, cienie drzew wydłużały się, a małe ciałko leżące na niewielkiej polanie, dalej nie dając żadnych oznak życia. Mrok zdawał się gęstnieć przy tej niewielkiej postaci, okalał ją, jakby chcąc jakoś ocucić tę istotkę.
 Noc zdołała już opanować świat, gdy w końcu kociątko zaczęło się poruszać. Ciemność zadrgała wokół pantery i stało się coś nieprawdopodobnego. Cień zdawał się wnikać w wątłe ciałko, chcąc przekazać mu swą energię, przebudzić w nim coś, co do tej pory było uśpione. 
 Jaguar zaczął się budzić, wyrwany z głębokiego, śmiertelnego snu. Fiołkowe ślepia powoli przeczesywały teren polany, jakby szukając czegoś wśród drzew. Łapy drżały, kiedy kociątko zaczęło powoli podnosić się. Każdy mięsień bolał, gdy napinała je, by sprawdzić czy nie zostały uszkodzone. Pantera miauknęła cicho, żałośnie, czując, że nie da rady długo się tak utrzymać. 
 Cienie otoczyły jej wątłą postać, podpierając i nie opuszczając jej boków, dalej zdawały się wnikać w jej ciało. Z każdą minutą przybywało siły małej panterze, mięśnie przestawały boleć, a wewnątrz niej zaczęło budzić się coś nieznanego, potężnego.
 Szelest.
 Kotka obróciła pysk w stronę podejrzanego odgłosu i zamarła, nawet mrok otaczający jej postać, jakby znieruchomiał. Wszystkie mięśnie w młodym ciałku napięły się, a z gardła wydobyło się ciche warknięcie.
 - No proszę, już nauczyłaś się warczeć - mruknął, przesączony jadem i wściekłością, głos. 
 Wielki, złoty Jaguar powoli zbliżał się do uskrzydlonej pantery, z nienawiścią wymalowaną w równie złotych ślepiach. 
 - Nie wiem co zrobił Lux, ale nie powinnaś żyć. - Imię młodego Jaguara niemal wypluł, jakby mówił o czymś niezwykle obrzydliwym. - Jednak to da się naprawić - dodał, uśmiechając się z szaleństwem wyraźnie widocznym na pysku.
 Mała cofnęła się przerażona, jednak mrok jakby zgęstniał, nie pozwalając jej na zwiększenie odległości dzielącej ją i wściekłego drapieżnika. 
 "Jesteś słaba, za słaba." - szepnął nieznany głos w jej głowie.

Nagle za Jaguarem zaczęły pojawiać się inne postacie, całe stado wyłoniło się spomiędzy drzew, spoglądając na uskrzydloną. W ich oczach malowały się różne emocje, od wściekłości po żal, jakby ich zawiodła. Tylko jedna pantera patrzyła na nią z wyraźnym bólem malującym się w czarnych oczach, jedna samotna łza spłynęła po jej policzku. Patrzyła jak jej przerażona siostrzenica zostaje skazana na śmierć, a sama nie mogła nic zrobić. 
 Spojrzenia owej dwójki skrzyżowało się i skrzydlata poczuła, jak wszystkie więzy zerwały się, a coś w niej pękło. Wściekłość niewyobrażalna zalała ją, a ciemność wokół nich zaczęła drżeć, księżyc i gwiazdy przysłonięte zostały przez gęste chmury. Potężny warkot wydobył się z tego przecież tak niewielkiego ciałka i wszyscy poczuli jak mrok gęstnieje, zrobiło się duszno. 
 "Nie dasz rady."
Złoty Jaguar rozejrzał się nieco zdezorientowany, jednak już po chwili zdał sobie sprawę, co a raczej kto był przyczyną zamieszania. Skierował swe złote ślepia pełne nienawiści na młodą panterę i zamarł, wiedział już, jak wielki błąd popełnił.W tych fiołkowych ślepiach nie pozostał nawet ślad niewinności, teraz patrzył w oczy samej śmierci. Kolejny, jeszcze głośniejszy i bardziej przerażający ryk wyrwał się z gardła pantery. Stado zaczęło się cofać, kiedy wokół Złotego ciemność zgęstniała, oplatając go swymi mackami. Zaczął się dusić, mogąc już tylko powarkiwać cicho.
 - Zabiłeś mi rodzinę, teraz za to zapłacisz - mruknęła cicho, ale głosem tak przerażającym i niepasującym do jej małej postaci, iż jaguarom zdawało się, jakby kto inny przemawiał przez nią. 
 "No dalej, zrób to."
Zduszony jęk wydobył się z gardła złotookiego, kiedy zaciskające się na nim nici, powoli zaczęły przecinać skórę, ciało i mięśnie, jednak krew się nie pojawiła. Ciemność drgała wokół dwóch postaci połączonych tym śmiertelnym węzłem, ofiara i drapieżnik. Życie uciekało z kotowatego, przekazując całą jego energię i siłę niewielkiej panterze, która zdawała się emanować mroczną poświatą. 
 Stado rozpierzchło się, Złoty przywódca wydał ostatnie swe tchnienie, a Raksha wchłonęła pierwsze odebrane życie.


***
 Słońce świeciło wysoko na nieboskłonie, oświetlając małe pantery, bawiące się na dużej polanie. Kilka wielkich czarnych kotów leżało w cieniu drzew lub bawiło się ze swoimi pociechami. Było ich dziewięć, pięć dorosłych Jaguarów i cztery młode. Zdawali się nie wiedzieć o tym, że ciągle są obserwowani. Głębiej w koronach drzew, niemal niewidoczna w półmroku, siedziała skrzydlata pantera. Swoimi fiołkowymi ślepiami obserwowała część stada, do którego niegdyś należała.
 "Ile to już minęło?"
 Pytała samą siebie. 
 Od pół roku nie widziała bliskich, tułała się po lasach, szukając schronienia. Jednak wróciła, chciała zobaczyć jak sobie radzili. I co zastała? Podzielone stado. Złote Jaguary i Czarne Pantery - podzieleni - kiedyś rodzina, teraz wrogowie. 
 Niemal dorosła kotowata spoglądała na swych pobratymców. Spojrzenie pozbawione uczuć śledziło poczynania niewinnych młodych. 
 "Też kiedyś taka byłaś..."
 Westchnęła niemal bezgłośnie, a jej skrzydła poruszyły się lekko, jakby wyczuły powiew wiatru. Każdy Jaguar z jej dawnego stada został obdarzony umiejętnością władania jednym z żywiołów, czasem większą ilością. Była jedną z nich, żaden nie był jej obcy, a ona nie wiedziała dlaczego. W całej ich historii, kot który posługiwał się czterema był niespotykany, a wszystkimi? Taki się jeszcze nie zdarzył. 
 "A ty?"
 Warknęła cicho, wcale tego nie chciała. To było nienaturalne, dlatego korzystała tylko z dwóch. Pokręciła pyskiem, mogłaby pozostać tylko przy ciemności, w końcu tym była, jednak pragnienie by uczyć się magii, było zbyt silne. To jak narkotyk, kiedy zaczęła, pragnęła coraz więcej i więcej. Podniosła ślepia, czując na sobie czyiś wzrok.
 Mała pantera przekrzywiła zabawnie pysk. Bawiła się z kuzynami, kiedy nagle dostrzegła dziwną postać w koronach drzew. Jakby kot z wielkimi skrzydłami, tylko wydawał się tak dziwnie rozmywać, był taki niewyraźny. Kotka zmarszczyła się zabawnie, ciągle przyglądając się postaci siedzącej na gałęzi. Czyżby jej się zdawało?
 - Mamo... Ktoś nas obserwuje - powiedziała w końcu do rodzicielki, nie odrywając wzroku od nieznajomej postaci.
 Starsza pantera zwróciła wzrok w ten sam punkt, co jej córka i niemal zamarła. Znała tę przedziwną postać. Te fiołkowe ślepia. Te skrzydła. Wstrzymała oddech, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały. Nieznajoma podniosła się.
 - Rak... - szepnęła nieświadomie matka młodej pantery.
 Skrzydlata przymknęła ślepia i zawróciła. Biegła, biegła jak najdalej od tego miejsca, od dawnego stada. Zacisnęła szczęki, czując jak szczypią ją oczy. To już nie był jej dom, już nie należała do tej rodziny. 
 "Słaba."
***
 Ta sama pantera siedziała teraz, w pełni już dorosła, nad zamarzniętym jeziorem. Spoglądała w niebo, zamyślona. Jej skrzydła swobodnie zwisały przy jej bokach, poruszane niewielkimi powiewami wiatru. 
 Ponad cztery lata minęły od tamtego zdarzenia, niemal nie pamiętała już swych rodzinnych stron. Porzuciła przeszłość, nigdy nie wracała do niej wspomnieniami. Może poza wyjątkami takimi jak ten wieczór. Czasami wzbudzało to w niej coś dziwnego, zwykle uśpionego. Czuła się, jakby ciągle czegoś w niej brakowało, jakby nie była kompletna. 
 "Jeszcze tak mało wiesz."
 Przymknęła ślepia, znów słysząc ten głos w swej głowie.
 "Jesteśmy jednym, nie wiesz o sobie nawet połowy tego co powinnaś."
 Podniosła pysk, jej skrzydła nagle poderwały się, a ogon przeciął powietrze. Nie wiedzieć czemu, spojrzała na zamarzniętą taflę jeziora, a to co zobaczyła przeraziło ją dogłębnie. Jak?
 "Jeszcze tak mało wiesz."- głos powtórzył.
 Ludzka twarz spoglądała na nią jej fiołkowymi oczyma. Wyglądała na równie przerażoną co ona. Pantera podniosła łapę, a odbicie zrobiło to samo, tylko zamiast łapy podniosła dłoń. Postać wydawała się być równie czarna jak noc i... posiadała kocie uszy? Raksha odskoczyła od jeziora jak poparzona, spoglądając na swoje ciało, ludzkie ciało. Z tą różnicą iż posiadała skrzydła, ogon i kocie uszy. Oddychała ciężko, nie wiedząc czy śni czy to dzieje się naprawdę. 
 "Tak mało..."
 Zbierając się w sobie, podczołgała się do zamarzniętej wody i spojrzała w nią raz jeszcze. Znów była sobą. Czarny Jaguar o fiołkowych oczach spoglądał na nią z odbicia. Skrzydlata uspokoiła swój oddech i usiadła ciężko na śniegu, nie przejmując się jego zimnem. Skierowała swój wzrok na niebo, wiedząc, iż to wcale nie był sen. Jak?
 "Wkrótce się dowiesz, wszystkiego..."
 Wstała i próbując wyrzucić z głowy ostatnie doświadczenie, pobiegła w stronę jaskini, mając nadzieję, że tam odnajdzie spokój.
CDN.
__________________________________________________________
Tak, postanowiłam ostro namieszać w życiu mojej kochanej postaci, mam nadzieję iż jest to dozwolone ;)
Gratuluję tym, którzy wytrwali, czytając to. Jeśli ktoś nie lubi retrospekcji, to może nawet nie zaczynać moich następnych notek. Nie będą to może takie typowe retrospekcje, ale coś w ten deseń.
Z góry przepraszam za wszystkie błędy, ale napisałam to prawie na jednym wydechu, więc pewnie się od nich roi. No cóż, mam nadzieję, że się podobało.

7 komentarzy:

Kayoko Chan pisze...
Raksha... *lekko zgiął się jej głos i wtuliła się łeb o nią* tak bardzo mi przykro... z powodu twojej rodziny, stada... *milczy chwilę po czym wszystko stwierdza jednym zdaniem* "pozbawieni człowieczeństwa..."
Raksha Morte pisze...
Odwzajemniła ten czuły gest z wdzięcznością.
- Niepotrzebnie, mam już nową rodzinę i stado - mruknęła cicho, głosem, który na pozór był spokojny, lecz drżał nieco od skrywanych emocji. - Tacy już jesteśmy - dodała jeszcze tylko, ocierając swój pysk o jej.
Kayoko Chan pisze...
*uśmiechnęła się lekko pod nosem* to tak jak ja, znalazłam nową, kochającą rodzinę, stado, i oczywiście mam... ciebie. Czego nie mam zamiaru tracić *delikatnie macha ogonem*
Raksha Morte pisze...
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Mogłabym powiedzieć to samo - rzekła tylko, jak zwykle otulając ją skrzydłem i nie odzywając się więcej.
Baru Saya pisze...
  *basior spojrzał na nią z lekkim uśmiechem* mam nadzieję, że jest i będzie lepiej niż było.

28 grudnia 2012

Dobre rozkminy (27.12.2012) [Destroy, Yuichi, Dag]

Dobre rozkminy.

Kiedyś moją rolą było wspominanie i wywlekanie na HOTN tego, co jest na chacie.. tak.. pełne rozkminy.
Czemu miałoby być inaczej teraz?
Jak ktoś nie lubi przekleństw niech nie czyta.





Jak rozkminy.. to tylko z HOTN.

Pozdrowienia dla Setha.
Des, Yui i Dagu



9 komentarzy:

Seth DeKairn pisze...
[Pozdrowienia dla Dag, Yuichiego i Destroy o szlachetnej porze 5:00 rano. Idę sobie zrobić kawę, bo jak jest pełnia, to nie zasnę, tylko się będę męczy. Jakkolwiek, "Sen jest dla słabych" ~ Florence. Naprawdę nadal uważacie, że to HOTN nie jest dawnym HOTN?]
Seth DeKairn pisze...
[Podjąłem się zrobienia tego, co obiecywałem, czyli przeczytania logów. Jak mówiłem - podglądam Was i w ogóle wiem o Was wszystko. Co Wy macie z tym "Był miły"? Przecież staram się być miły, po prostu nie używam emotikon. W każdym razie. Sen nadal jest dla słabych.]
Diacyloglicerole pisze...
[Sen jest bardzo miły, spróbuj czasem. Pozdrawiam, prawie wyspana Dag]
Destroy pisze...
[O boże, Seth. My robimy to specjalnie bo wiemy, że czytasz logi. 'Był miły' - zachowałeś się jak większość nas. Wpasowałeś się w klimat. A jeżeli postaramy się, to to HOTN może być dawnym HOTN, lecz teraźniejszym. Sen jest fajny, ja poszłam spać o siódmej rano. Wyspałam się przez 3,5h.. tak.]
Error pisze...
[Omomom. Ja ambitnie oglądałam mało ambitne seriale, zamiast denerwować biednego Setha. Sedestroy. Huehueh.]
Florence Revy pisze...
[Zacytowałeś mnie. To takie urocze. Rzygam tenczom.]
Seth DeKairn pisze...
[Zdawało Ci się. Nie byłem taki jak Wy.]
Diacyloglicerole pisze...
[Teraz napisze zdanie prawie poprawne. To co powiedziales zabrzmialo tak jakby bycie takim jak My bylo czyms zlym, hehehehhehszki]

Seth DeKairn pisze...
[Nie powiem, że nie jest złe, bo wyjdzie, że liżę dupę, nie powiem, że jest, bo znów będę tym złym. Pozostanę neutralny...]

27 grudnia 2012

Wigilia 2012 - podsumowanie [Error]

Podsumowanie wigilijne

Święta święta i po świętach
W niedzielę w naszej małej jaskini zagościły tłumy. Goście, zarówno Ci ze stada jak i z zaproszonych stad ledwie pomieścili się w grocie. Z początku wymienialiśmy się uśmiechami i oczekiwaliśmy, podzieleni na znajome sobie grupy. Później usiłowaliśmy integrować się w kolejności, szepty obecnych nie pozwalały jednak dojść nikomu do słowa. Seth wziął sprawę w swoje ręce, co skończyło się kilkoma oburzonymi personami które bezzwłocznie opuściły wigilię.
Wybraliśmy się na polowanie, podzieleni na trzy grupy - Arisu, Broken i Draka; Elektrika, ja, Flo oraz Nekro, a w dalszej kolejności Raksha, Kayoko, Abbi, Anyoro oraz Hekatomba. Reszta pozostała w jaskini by rozpalić ognisko. Łowy były niezwykle owocne, napadliśmy zwierzynę jak zorganizowana drużyna, powalając na ziemię trzy jelenie - dwa młodziaki i dorosłego, a także sarnę.
Po powrocie pożywiliśmy się, nie zabrakło prezentów dla jednostek, a także grup. Zjawiły się wszystkie zapowiedziane stada, żadne jednak nie w liczbie większej niż czwórka, z niektórych poznaliśmy jedynie garstki. Członkini Watahy Emo zaserwowała nam nawet kolędę, ale była ta po angielsku, więc jak sądzę nie wiele z niej wynieśliście.
Następnie gospodarze, jak i goście prezentowali swoje magiczne umiejętności, niejedne były wyjątkowo widowiskowe. Lilia powstała pomiędzy łapami humanoida - Setha uleciała w powietrze jako motyl, ptak jako dzieło Tooste przeciął jego drogę. Kayoko zadziwiła nas kującymi pnączami kiełkującymi z kropli jej kwi niczym ziarna, a Hekatomba zaprezentowała jak macha ogonem. Dzięki Rakshy z ogniska wyłoniły się postaci. Arjuna manipulowała wodą, Asharad zatańczył z cieniem, uwalniając do na chwilę z więzów wyznaczanych przez światło, a ja zabawiłam się w smoka i zionęłam płomieniami.
Poza krótkimi wzburzeniami chaosu których opanowanie nie było łatwą sztuką, w gruncie rzeczy wszystko odbyło się pokojowo, ciepło i spokojnie.
Później zaś, ja, Seth i przez chwilę Kayoko odwiedziliśmy las, gdzie odbywała się wigilia starych bywalców. Rozpoczęła się walka na sztućce, roszady, powarkiwania i parsknięcia śmiechem. Kiedy po godzinie warczenie stało się męczące, dzięki Sethowi i Dag doszliśmy do porozumienia - HOTN musimy tworzyć razem, im więcej łapek do pomocy, tym większe mamy szanse na powodzenie.
I tak od wigilii dołączają do Nas kolejny starzy bywalcy, starzy HOTNowicze (O tak, pracuję na wasze kompleksy) i miejmy nadzieję tak już pozostanie.
Love Ya.
Dobranoc.

Rośniemy w siłę mordki!




5 komentarzy:

Seth DeKairn pisze...
- Nie przypominam sobie, bym choć zbrukał sobie szpon krwią z polowania, Error Buen. - Powiedział. - Dobrze jednak, że tak telegraficznym skrócie opowiedziałaś, co się działo.
Diacyloglicerole pisze...
- Trzeba przyznać, że było ciężko - powiedziała mając na myśli zdarzenia z ostatnich godzin wigilii, a po chwili dodała wesołym tonem - Cieszę się, że wszystko się ułożyło. Teraz będzie już tylko lepiej.
Tiff pisze...
-Musi być lepiej, skoro było beznadziejnie, Dag.
Seth DeKairn pisze...
[Wydaje Ci się Tiff, nie było beznadziejnie. Stado radziło sobie całkiem dobrze, żeby nie powiedzieć świetnie. W tydzień przed Wigilią przybyło 4 członków, na chacie regularnie ktoś siedział. "Beznadziejnie" to jedynie Twoje zdanie.]
Kayoko Chan pisze...
Nigdy nie zapomnę tych świąt, pierwsze jakie przeżyłam, i zdecydowanie najlepsze. *uniosła lekko kącik pyska*

23 grudnia 2012

Nice try, winter [Error]

22 grudnia 2012

Nice try, winter



Było tak spokojnie.
Dziewicze połacie białego puchu.
Ja, znacząca swoją drogę płytkimi śladami lisich łap. Drepcząca niespiesznie przed siebie, z nosem przy ziemi, w poszukiwaniu pożywienia, które pozwoliłoby mi się złapać. Zimno, potwornie zimno.
Cisza wokół była wręcz inwazyjna. Wymowne milczenie drzew przykrytych śniegiem. Raz po raz na ziemię osypywały się kaskady zamarzniętych drobinek, zupełnie jakby gałęzie się z nich otrzepywały.
Byłam tak paskudnie głodna. Poszukiwałam już od ponad godziny, wcześniej napotkałam gromadę saren, spojrzały na mnie z wyższością i dumnie przekłusowały niemal ocierając się o mój rudy bok. Wiedziały, że moje krwiożercze paszcze są niczym gdy dane mi mierzyć się z kopytnym. Niedobitki zimy zostały już dobite, chłód i głód skutecznie mnie wyręczyły.
Pozostawało mi iść przed siebie w nadziei na przychylność przymarzniętej natury.

Wtedy nagle spokój został przerwany. Zdążyłam wydać z siebie tylko krótki jęk, ziemia osunęła się pode mną. Zdawało mi się, że spadam bez końca, świat zawirował. Masa śniegu wydusiła ze mnie powietrze. Dreszcze szarpały moim ciałem, a mróz kąsał bez opamiętania. Przez chwilę jeszcze w akcje konsternacji usiłowałam kopać łapami, by wydostać się z tej mroźnej pułapki. W końcu znieruchomiałam. Rozwarłam pyszczek, starając się odetchnąć, śnieg wpadł mi tylko do gardła. Uchyliłam ślepia i zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia ani jak głęboko się znajduję, ani do czego właściwie wpadłam, ani w którą stronę jest powierzchnia. Mogłam oddychać, ale czymże był ten płytki oddech rzężący mi w płucach?
Wciąż było tak spokojnie.
Nie wiem jak długo słabłam bez cienia oporu.
Cisza opływała mnie zupełnie tak jak śnieg, który tak bardzo niechciany wtulał się czuje w moje rdzawe futerko. Nie było mi już zimno. Było gorąco, każdy centymetr mojego ciała parzył, ale były to jakieś złudne języki płomieni, nie były moimi sprzymierzeńcami. Ogień we mnie tlił się już tylko słabo. Jakby się poddawał.
Pięknie, lisico. Zginiesz tu, pod śniegową czapą, pomyślą, że znów uciekłaś, zostawiłaś ich bez słowa. Twoje ciało jak ostatnio zapłonie przy ostatnim tchnieniu, topiąc śnieg, wyzwalając Cię o tych kilka godzin za późno.
Nie.
Zacisnęłam zęby i odepchnęłam z całej siły ubitą masę pod łapami. Opuszki piekły, jak nigdy dotąd, czułam, że pragnę uciec z grobowca najeżonego setkami igieł. Zdaje się, że kwiliłam, czy fukałam coś bez znaczenia, rozpaczliwie wijąc się w tej walce z przeznaczeniem, siła uciekała ze mnie, porywana zdaje się przez puch, który z każdą minutą stawał się coraz mocniejszy.
I wtedy dojrzałam za swoimi plecami krótki uskok, centymetrową dziurę w białym zabójcy. Spoglądał z niej księżyc, zdawał się roztaczać swoją jasną łunę właśnie dla mnie. Żebym się nie poddała.
Nie pamiętam jak działałam. Nieprzytomność usiłowała porwać mnie w swoje szpony, zdawało mi się że nie mam już władzy w łapach, że całe moje ciało jest lodowym posągiem, obróciło się przeciwko mnie, w sojuszu z beznamiętną porą. I to chyba nie byłam już ja. To ktoś inny walczył, kopał, szarpał pazurami twardy grunt.
Podniosłam się, podniosłam niczym śniegowy potwór, niczym zaspa która postanowiła udać się na spacer. Nie miałam siły by się otrzepać, padłam, dysząc ciężko, delektując się powietrzem które samo wpływało mi do mordki. Było tak potwornie zimne. Było mi tak potwornie zimno. Było mi tak ciepło. Było mi tak dobrze.
Było tak spokojnie.
Cisza omamiała mnie, ośnieżone drzewa zdawały się śpiewać anielskimi tonami, śpiewać kołysankę specjalnie dla mnie. Nigdy nie było mi tak wygodnie. Kłęby pary równomiernie otulały moje zamarznięte, zbite w kępki lodu futro. Już nic mnie nie bolało.
Cisza wokół mnie smukłymi palcami wodziła po moim ciele, składała lubieżne pocałunki, nęcąc, bym nie przerywała jej raz po raz oddechem, bym jej się oddała.  
I kiedy miałam już zamykać ślepia, zadął wiatr. Uniosłam wzrok, spojrzałam w oblicze księżyca.
Nie.
Wydałam z siebie przeciągły jęk i podniosłam się. Moje łapy drżały, sama tak bardzo miałam ochotę się poddać.
Było tak cicho.
Więc zawyłam, zawyłam przerywając tę okrutną ciszę, nasączając swój ton wolą walki, niemocą, żałością, nawet tęsknotą. Czekałam tylko chwilę. Z oddali, ze Stada Nocy doszło mnie wycie. Później dołączyło kolejne. Kazali mi iść, kazali moim nogom utrzymać ciężar i wlec się na przód. Słysząc zewsząd znajome głosy posuwałam się przed siebie. I wtedy dostrzegłam jaskinię. Kiedyś mieszkał w niej Rubin, zamierzchłe czasy. Zapomniałam o jej istnieniu a właśnie teraz miała pozwolić mi przeżyć noc. Gdyby dostrzegł mnie jakikolwiek większy niż ja drapieżnik, gdybym znów gdzieś wpadła.
Dotarłam, dostrzegając znajomy, wyrzeźbiony starannie napis "Włości Rubina. Jak u mamy.". Zaśmiałam się w duchu i zanurzyłam się w cieple jaskini, ułożyłam się na stercie siana w kącie i skuliłam, w nadziei że obudzę się żywa, bez martwicy łapek, w nadziei że jutro uda mi się upolować coś do jedzenia.

O ironio, płytki rów.
Nice try, winter.
Jeszcze nie.




16 grudnia 2012

Moja Historia, cz. 3 [Kayoko]

Nie wiedzieliśmy że byliśmy obserwowani przez... mojego, brata.
Tak, mnie też to zaskoczyło kiedy się dowiedziałam, ale żebyście teraz i
wy mogli to lepiej zrozumieć, opowiem wam w skrócie, historię jaką
niesie przeszłość mojej Matki...
~
Moja Matka, miała potężną moc...
Zamieszkiwała w "Krainie Cienia" będąc partnerką najsilniejszego Wilka w całej tej Krainie.
Po paru miesiącach narodził się, Sadatake... mój brat... i mój wróg.
Wszystko było by dobrze gdyby któregoś dnia,
nie popełniła strasznego czynu, gdzie zdradziła swoją Krainę dla dobra innych.
Została wygnana za zdradę, i nieposłuszeństwo.
Znalazła w końcu swoje miejsce, daleko od byłego domu, gdzie spotkała swoją drugą połowę, zakochała się...
I tak urodziłam się ja.
Odziedziczyłam dużą część jej mocy, o której nic nie wiedziałam. Dorastałam, a wraz ze mną moja moc.
Dorastał i Sadatake...
Który był ze swoim Ojcem nadal w Krainie Cienia. On niestety odziedziczył niewielką część tej mocy. Wiedział co to była za moc, i jaka potężna ona jest.
Za wszelką cenę próbował, stać się taki jak Matka, i być niepokonanym.
Ale cały czas odnosił porażki, a z każdą porażką jego wściekłość wzrastała.
Któregoś dnia, w przypływie agresji zabił swojego Ojca...
stając się nowym panem Krainy Cienia.
A jego rządy były okrutne. Niegdyś piękna Kraina, stawała się coraz bardziej podobna do swej nazwy. Kiedyś ona nie była pustkowiem, ze zgniłym powietrzem i bez roślin. Była to piękna Kraina jedynie tylko położona w części świata gdzie szybko zapadał zmrok... Sadatake mimo swojej słabej mocy, wyczuł moją.
W końcu byliśmy rodzeństwem, z jednej Matki i różnych Ojców. Obserwował mnie... wszystko co robiłam, przez cały czas.
Na początku chciał mnie zabić i posiąść moją moc...
Ale zamiast tego pokochał mnie...
nie jak siostrę,
ale jak partnerkę. Zapragnął być ze mną. I mieć ze mną potomstwo które
by odziedziczyło w pełni moc naszej Matki...
~
Sadatake widząc mnie, leżącą w deszczu i oblizywaną przez Tsuginoriego...
Nie wytrzymał...

- Zabieraj! swoje łapy od niej...

Tsuginori, spojrzał w jego stronę, nie odsuwając się ode mnie, ani na krok

- Powiedziałem... zabieraj się od niej!!!
- Czego od niej chcesz?

Warkną Tsuginori na niego, a on ze strasznym uśmiechem i spokojem powiedział

- Co... nie pozwolisz mi, przywitać się z własną siostrą?

Powiększyły mi się oczy, wstałam i agresywnie powiedziałam

- Łżesz! nie jesteś moim bratem, ja nigdy nie miałam brata...!

Zaśmiał się jak opętany, i zaczął krążyć wokół mnie i Tsuginoriego, co chwila szyderczo się uśmiechając, opowiedział Historię mojej Mamy. Nie mogłam uwierzyć, Tsuginori bacznie go obserwował, warcząc na niego.
Kiedy zaczęło do mnie dochodzić, to co teraz się działo i wszystko poukładało się w jednolitą całość...

- Ty... to ty... porwałeś moich rodziców!

Sadatake wybuch swoim szyderczym śmiechem.
Tak i jesteśmy blisko, twojego domu... tego przeklętego domu, gdzie nasza Matka i twój ojciec, związali się ze sobą...
i w tym momencie Tsuginori
rzucił się na niego gryząc, gdzie popadnie. Ja stałam jak opętana,
On, był temu wszystkiemu winny i na dodatek był moim baratem... on...
~
Zagryzł Tsuginoriego bardzo boleśnie i zaczął uciekać, moje oczy się zaszkliły i
pobiegłam zanim w szaleńczym tempie, Tsuginori mimo ran biegł równo ze mną. Dzięki temu dobiegliśmy do Krainy Cienia, do tego pustkowia. A pośrodku niego była wieża, z dwiema smoczymi czaszkami...
Byliśmy wewnątrz niej, Sadatakę też został mocno poraniony przez Tsuginoriego, krew leciała mu z pyska... i znów zaczęła się konfrontacja, atakowałam razem z Tsuginorim, odskakiwaliśmy i znów atak.
Rozpoczął się morderczy taniec życia i śmierci...
Sadatake używając swojej mocy, odepchnął nas gwałtownym wybuchem...
i rzucił się na Tsuginoriego, zagryzając go na śmierć, jedyne co usłyszałam to głośny pisk, i cichy chichot...

- NIEEE...!

Skoczyłam na Sadatake, ze łzami w oczach, ale on był silniejszy, chwycił mnie łapą za gardło, lekko je rozcinając. Krew spłynęła mi z pyska na jego łapy...
Jak przez mgłę usłyszałam...

- Dlaczego tak cię kochają? co nas różni? masz wszystko, o nic nie musiałaś walczyć, o miłość Matki, przyjaciół...

Czułam jak oczy mi się powoli zamykają...

- Zasadzę w tobie nasienie, i urodzisz dla mnie istotę godną tej mocy...
Ale ta moc jest przeklęta, na co mi ona? jest s hańbiona, głupotą matki...
nie! nie potrzebuję cię...
Zabije, tu i teraz...

Stało się...
wbił mi swoją łapę w serce, zabił... bez litości, ale czemu potem mnie wskrzesił?
był roztrzęsiony że to zrobił, miał inne plany, ułożone ze mną... chciał mieć potomstwo... dlatego. Wydawało się że sam ze sobą toczył walkę... Zapomniał że nie chce mojej mocy, dla siebie. Tylko dla istoty którą miałam urodzić... nawet nie mogę sobie tego wyobrazić, co by się z tym szczeniakiem mogło stać, byłoby nieszczęśliwe, to nie byłoby wilczątko tylko narzędzie w jego łapach... pół wilk - pół duch... bez uczuć, emocji, bez nadziei na lepsze życie. Moja mama, wspaniała istota z mocą wskrzeszania i uzdrawiania, którą wykorzystywała do pomagania innym, gdzie za to została ukarana i wygnana, teraz była wykorzystywana do zabijania, i robienia z
normalnych wilków, bezdusznych zabójców...

Umarłam, a moja krew rozlewała się po szarym piasku...
Sadatake bez namysłu, wbił swój pazur w swoją żyłę w łapię, gdzie płynęła jego
zatruta krew... jedna jego kropla krwi, kapnęła mi do pyska, dając mi nowe życie, ale nie zrobił ze mnie swojej sługi, dostałam uczucia...
Wstałam w lekkim szoku i w przypływie agresji znów podjęłam się próbie ataku, kiedy nagle przede mną stanęło Wielkie Smoczysko, pół martwe... widać było jego stare ciało i kości. Opętane chroniło swego pana. Sadatake jak tchórz poszedł nie patrząc na rozwój wydarzeń. Ja wskoczyłam na grzbiet Smoka i zagryzłam w jego długą szyję z jego martwymi tkankami ciała. Nie było to trudne bo były już uszkodzone z
poprzedniego życia. Smocze ciało upadło a ja w pysku trzymałam jego
czaszkę. Kątem oka spojrzałam na to miejsce gdzie moje życie straciło sens... gdzie umarłam, i gdzie straciłam ukochanego... Już nie miałam siły na szukanie moich rodziców, czułam się rozdarta. Wiedziałam o tym że mnie zabił, dlatego coraz bardziej ściskałam w kłach trupią głowę Smoka... by być pewną że żyję...

Wyszłam ledwo na siłach, pozostawiając za sobą ślady krwi...
Zaczęłam błądzić, bez celu.
Przez parę długich lat.. coraz bardziej wyczerpana
Nie jadłam, nie piłam, dość długo wytrzymywałam pod wpływem zatrutej krwi
Aż w końcu doszłam... do was...
Straciłam przytomność
~
A wy zaopiekowaliście się mną, przygarnęliście... dając mi szansę
na drugie lepsze życie
gdzie jestem wam za to niezmiernie wdzięczna
i zawszę będę,
aż do końca
...
Teraz już wiecie...
Jaką ze sobą niosę historię
i jakie niebezpieczeństwo nam grozi...
jeśli tu zostanę
On nie odpuści...
nigdy...
~
Każde stado jakie mnie przygarniało, i kiedy opowiadałam im o swojej historii, wyganiało mnie... traciłam przyjaciół... i znów szukałam domu, i tak w kółko.
Nie chce żeby i tu, to samo się powtórzyło,
ale zrozumiem to...

10 grudnia 2012

Białe Stado [Baru Saya]

Białe Stado (Zadanie)

Stado tygrysów wzburzone i pełne furii gromadzi swoje siły. Zmierza ku terenom Nocy, nie jest ich potęga, wielu wyłamało się i zostało straconych, pozostali tworzą jednak zwartą gromadę. Nie wyglądają na nastawionych przyjaźnie.
____________________________________
Baru.
Czyń swoją powinność. Ważny aspekt zadania - sam musisz ocenić gdzie się zaczyna i gdzie kończy Twoja rola.




Nagły zryw, skoki, warki, obce odgłosy.

Miałem właśnie nos przy ziemi, kiedy z daleka doszły mnie dziwne hałasy, gwałtownie uniosłem łeb i zastrzygłem uchem. Seth niedawno wrócił, widziałem jego sylwetkę na niebie, to oni, rozwścieczone stado. Nie bardzo wiedziałem co robić więc zaufałem instynktowi. Cichy warkot wydobył się z mego pyska i ruszyłem, prosto na grupkę kotowatych. Zatrzymałem się kawałek przed nasza granicą i nasłuchiwałem, byli coraz bliżej, w końcu z daleka dostrzegłem ich sylwetki. Zniżyłem nieco łeb i spoglądałem na zbliżających się spod byka, napiąłem mięśnie, a wiatr, jakby ich sprzymierzeniec zawiał pod włos. Zatrzymali się, najwyraźniej zapach mój podrażnił ich nozdrza. Nie chciałem się ukrywać, byłem na widoku, wiedziałem, że oni wiedzą o mnie. Warknąłem głośniej, tak, aby mnie usłyszeli. Noc osłaniała moją postać, jedyne co dało się widzieć to zmrużone krwiste ślepia, wpatrzone w duże koty. Jeden z nich rzucił się na przód, wyszczerzył kły, spokojnie czekałem, ale naglę inny skoczył ku niemu i wywalił go.
- Zabili go! Chcą poczuć nasze kły na karkach, a więc poczują! - krzyknął leżący.
- Dyplomatycznie. - warknął na niego większy i ruszył w moją stronę. Chciałem przytrzymać ich jak najdłużej, tak aby moi bracia i siostry zdążyli się przygotować. Kiedy kocia łapa musnęła naszą granicę zawarczałem, ten cofnął krok. - Czemu tak agresywnie przyjacielu? Czy może nie jesteś mile do nas nastawiony? - Coś jakby we mnie pękało, wręcz wrzało, wszystkie poznane tu pyski przeleciały mi przed oczyma, poczułem dziwne kłucie w okolicach oczu. - Nie rozmawiać tu przybyłeś, lecz zabijać wraz z pobratyńcami. Postaw któryś łapę, tam gdzie nie powinien, a rozszarpię. - powiedziałem dosyć oschle, nadal patrząc na niego, w myślach zaś obliczałem ilu ich zostało. Nie wiem czy mój wygląd czy też słowa tak na niego podziałały, ale cofnął się kolejny krok i milczał, długo milczał. Spokój ten przerwał narwany młodzieniec, doskoczył do boku towarzysza.
- Wydajcie nam Błękitnołuskiego, a wojny nie będzie! - warknął. - Jego łbem i krwią ozdobimy nasze stado. - Zaśmiał się, a wraz z nim pozostali, tylko jeden milczał. - Błękitnołuski ruszyć wiele by się nie musiał a twoja zachłanna, młodzieńcza dusza wyła by z bólu. - warknąłem i zacząłem zbliżać się powoli ku nim. - Nie widzę powodu by wam go wydawać. - Zwróciłem się ku milczącemu, a i reszta umilkła na me słowa. Młody jednak nie odpuścił. - A więc i twoje krwiste oczy ozdobią nasze tereny. - Ruszył w moją stronę, przekraczając przy tym granicę. Coś kazało mi się po prostu na niego patrzeć, nic więcej co patrzeć, a więc i tak robiłem, czas jakby zwolnił, zauważyłem, że i pozostali powolnym, niczym żółwim tempem ruszają w moją stronę, jakby otoczyć chcieli mą postać. Nagle z nosa młodziaka zaczęła płynąc krew, mały strumyk, po chwili i z ucha, patrzył na mnie szczerząc kły, potrząsł łbem, czując ciecz wypływającą z ucha. Kolejny strumyk popłynął z drugiego ucha, usłyszałem ciche ,,kap,,. Koci wzrok stał się mniej pewny, a ruchy zrobiły się bardziej chwiejne, spojrzał na krople krwi pod swoimi łapami. Spanikował, odskoczył w tył, nadal mu się przyglądałem. Cała reszta gwałtownie zatrzymała się i spojrzała na swojego towarzysza, odruchowo zawyłem, na znak, aby Stano Nocy było w gotowości, oczy przeciwników teraz powędrowały w moją stronę, ale kiedy młody tygrys zaczął się szamotać i odwrócił w ich stronę, na ich pyskach dało się zauważyć zdziwienie, cała jego biała sierść nabierała koloru mych oczu, a strumyki krwi nie miały zamiaru się zatrzymać, słabł w oczach.
- Ty.. ! - krzyknął jeden z nich i rzucił się na mnie, wykonałem zgrabny unik i zadrapałem koci bok, wyszczerzyłem kły. Teraz nawet i milczący wykonał ruch, zamachnął się aby mnie uderzyć, ale moje kły wbiły się mocno w jego łapę, warknął z bólu, cała gromada, a było ich 8 ruszyła na mnie z kłami i pazurami. Puściłem łapę i rzuciłem się w przeciwną stronę od polany, ruszyli za mną. Co chwilę zatrzymywałem się, aby oddać kilka ciosów, rzucali się dwójkami a nawet trójkami. Warknąłem i zacząłem kaleczyć ich pazurami. Nagle każdy po kolei, którego drasnąłem zaczęli padać jak muchy.
- Co jest?! - cztery pozostałe, otoczone leżącymi pobratyńcami spojrzały na mnie. Sam nie wiedziałem co jest grane, z rannym bokiem i pyskiem stałem nadal warcząc.
- Idź.. - rzucił jeden, obserwowali mnie a ja ich, przy okazji nasłuchiwałem, czy nie zbliża się ktoś ode mnie. Trójka patrzyła na mnie a jeden odłączył się i podszedł do leżących. - Żyją, ale.. są - zamilkł na chwilę - sparaliżowani - dodał prawie nie słyszalnie i spojrzał na mnie, warknęli razem, jakby się umówili co, gdzie i kiedy. Sam się zdziwiłem, ale nie dawałem tego po sobie poznać.
- Zaraz będzie tu cała sfora. Radzę wam usunąć się z tych terenów - zacząłem patrzeć na nich z pod byka - nie będzie litości.. - napiąłem mięśnie w razie co, usłyszałem jakiś szmer, nadal jednak nie odrywałem od nich wzroku. Oni również stali lekko wmurowani, jednak wciąż obnażali kły...

***

[Stwierdziłem, że nie będę od razu dokańczać co i jak, wasza decyzja czy odpowiecie na moje zawołanie, czy będę musiał pozbyć się ich sam, najwyżej dodam część drugą.]
Raksha Morte pisze...
[Raksha jest poniekąd odpowiedzialna za tą sytuację, więc oczywiście odpowie. Jeśli inni się przyłączą, można to potem zebrać i stworzyć z tego notkę grupową. Oczywiście to tylko taka moja sugestia.]
Siedziała na rozłożystym drzewie, kiedy usłyszała donośne wycie. Alarm. Wiedziała co się stało, spodziewała się tego, dlatego nie czekając, poderwała się z miejsca. Przeskakując z drzewa na drzewo najszybciej jak potrafiła, równocześnie nasłuchiwała odgłosów walki.
Zeskoczyła z gałęzi, wyłaniając się nagle z mroku i miękko wylądowała obok Obrońcy. Obnażyła kły, w każdej chwili gotowa do odparcia ataku, ledwie materialna rozpływała się w mroku. Nic nie powiedziała, tylko mierzyła ich swoimi zielonkawo-fiołkowymi ślepiami.

9 grudnia 2012

Melvo Białostadny tak swe życie skończył. (Zadanie) [Seth]

Melvo Białostadny tak swe życie skończył.

Szpieg doniósł, że intencje Melvo nie są szczere, co więcej prawdopodobnie uśmiercił on swoją siostrę. Tygrys ma w planach wykorzystać władzę nad terenami do własnych celów, na czym jako pierwsze ucierpieć ma Stado Nocy. Lud długo nie otrząśnie się po śmierci Esmene, prognoza jest jednoznaczna - stado kotów pójdzie ślepo za swoim przywódcą.
_____________________________________

Seth.
Cel jest pozornie prosty, zlikwidować Melvo. Po utracie samicy Alpha niemal nie spuszczają go z oka, czujka dzienna na zamianę z nocną wyczekują kogokolwiek kto ośmieliłby się podnieść na niego łapę. Nie możesz zostać dostrzeżony, Misty Land ma Stado Nocy za swojego sojusznika, nieprawidłowy ruch mógłby spowodować wojnę z której nie wyszlibyśmy cało.Melvo jest zaawansowanym magiem powietrza.




 - Nie jestem szczęśliwym, że podjęłaś się tego zadania, Raksho Morte... - Myślał sam, ku sobie, chwilę jednak potem zwrócił się do Error. - Zwiad oznajmił mi, jakie korzyści miałby Melvo ze śmierci Enesme. Jednak wciąż nie są mi jasne powody, dla których potrzebne mu górowanie nad Białym Stadem.
 - Jeżeli nie zginie, musisz być świadomy, co chce zrobić... - Odrzekła na jego słowa.
 - Jestem świadom, ale i powód tej nienawiści jest mi nieznany. Co chce osiągnąć, kiedy uszczerbek na naszym Stadzie wyprowadzi...?
 - Twoim zadaniem jest jedynie uśmiercić Melvo.
 - Jeżeli zabiję go to z pewnością nie dowiem się, jakie miał plany i co zrobi, kiedy któryś się nie powiedzie... Zapadła chwila zrozumiałeś ciszy. Błękitnołuski wiedział, że cokolwiek powie teraz Error, nie pomoże mu to, tak więc kiwnął jedynie łbem, by potem oddalić się na zewnątrz Wielkiej Jaskini. Zaciągnął się mroźnym wiatrem, aż pełne miał płuca i westchnął ciężko.
 - Tempus occidendi...* - Powiedział, nim oddech wiatru i śnieżny obłok zasłonił jego ciało, a gdy zniknął, zniknął z nim Złodziej.

Kiedy przyszła noc, przyszło mu życie. Otwarł oczy, by zabłysnęły światłem, którym raził nocny pan na niebie. Rozwarł szeroko szczęki, gardziel swą nadął, a wydał potem głośne, płaczliwe wybrzmienie, ryk wśród nocnej ciszy, krzyk wśród płaczu nieba i skrzydła swe rozwinął i wzbił wśród koron drzewca. Białe Stado wtem sygnał swój wydało.
 - Ktoś na niebie! - Czuwający jeden do drugiego, rykiem oznajmiając przybycie.
Melvo, czujny w dzień i czujny w nocy na powitanie gościa nieproszonego wyszedł, wyraźnie dając, by Seth zrozumiał, że jest niechciany.
 - Przywiało Nocnego, jak zarazę... - Warknął. - Czym zawdzięczam to, żeś mnie wybudził.
 - Wiem przecież, że nie sypiasz, Melvo Białostadny. - Odpowiedział półsmok. - Boś zbyt bojaźliwy o to, co masz, byś mógł zginąć, kiedy zamkniesz ślepia... - I on zakpił.
 - Masz tupet, by tu przybywać...

~Nie trzeba mi kłopotów, jaki jego powód?
Może przybył, że na zdradę mą na dowód?
Nie, nie może, gdyż o wszystko dbałem!
Nikt nie widział, że to ja z wizją posłałem!~


 - Och, Melvo, czym się trapisz, że milczysz, kiedy przybyłem?
 - Niczym, co ty powinieneś wiedzieć. Siostra ma zmarła, a ty masz czelność, by nachodzić mnie w moim domu z taką pogardą się ku mię odnosić!?
 - Kiedy ja pełen szacunku, wiem co znaczy, kiedy na barki spada taka odpowiedzialność, Melvo Białostadny... - Zadbał półsmok, by w tym drwiny nie było.

~Niech go szlag! Czyżby coś on wiedział?
Nie, ja widzę, przecież by powiedział!
Słowem dałby znak, by się go obawiał...
Boże, bym ostrożnie sprawy stawiał...~


 - Czyżbyś znowu się zamyślił? - Zapytał, choć udawał jedynie, że poirytowany.
 - Tak, wybacz, chcę odpocząć. Usnąć. - Skłamał.
 - Dobrze więc, odejdę, rozejrzę się jedynie w koło, jeśli mogę.
Nie czekał na odpowiedź, bo czuł, że w myślach pragnie, by półsmok jak najprędzej zniknął. Oddalił się szybko, a cokolwiek Melvo mówił, to udawał, że już głuchy. Łapał tyle, co w koło myśleli, wszystko, co tylko dałoby mu wiedzę, co i kiedy Białostadny robi, kiedy i gdzie się udaje, z kim i co tam czyni.
 - Jutrzejsza noc, gdzie blask pełnego księżyca twarz mu przyozdobi, tedy w samotności rytuał ma odbyć. Nie będzie przeto sam, gdyż dwójka czujek za nim idzie, bo i oni są nieszczerzy.

Przyszedł nowy dzień i nowa noc nastała.

Cóż za mroźna góra, którą całą stado całe waruje? Ach, przecie idzie ku jej szczytom Melvo, zleceniobójca swej siostry na rytuały, które wynieść na wyżynę go mają. Gdy tylko gadzie samcze podejdzie pod zwały góry, tedy zabiją, bo na Święte swe miejsce bronią każdego, by kto nikt nie podszedł, a gdy lotem spróbuje, każdy, kto na ziemi go ujrzy, tedy Melvo zdoła uciec. Czujki raz to w lewo, potem w prawo spoglądają, a gdy nie dojrzą stojącej niedaleko jednej, tedy rykną, tedy Melvo zniknie. Cóż za sztuka, która pozwala by spojrzeć w czyjeś zmysły, a co za sztuka, która pozwala je zmieniać...? Kiedy tylko czujka jedna lub druga dostrzegła, że samiec się zbliża, tedy magią jej umysł otępiał, zmieniając wspomnienie, którego jeszcze nie ma, że Seth'a nigdy nie było, nikt czujek nie mijał.
 - Toż to proste, jakie z nich są czujki...? - Zapytał sam do siebie, jednak minąć musi całe stado teraz, które zerka ku szczytu, by oglądać, jak ich przyszłe władze idą po to, co nieprawdą i zbrodnią zdobyły. To się nie uda, nie tą techniką, zbyt wiele umysłów, które trzeba by zmylić, któreś dostrzeże i któreś krzyknie, Melvo - zniknie... Tylko chwila, gdzie jest półsmok? Tam gdzie stał teraz jedynie blask jego oczu, które po chwili zostawił... Wśród śniegu się gubił, wśród wód zanikał, przybrał kolor lodu, niewidoczny dla ślepca, a kto uważny tylko go dojrzy. Lecz które, powiedzcie, które teraz patrzy na co innego, niż na Białostadnego? Więc przemknął w ciszy, pod grotę wejście, a wewnątrz już tylko Melvo i dwójka jego wspólnych zdrajców Białego Stada. Ci dwaj zostali, jedynie brat Enseme wszedł dalej. Nie było już jak nadal się ukryć, więc wszedł bez ceremonii, ale to jednak tyle szybko, by nim głos wydać z siebie zdołali, wyciągnął z nich Dusze obojga i pożarł, nim kto by mrugnąć zdołał...

Już tylko Melvo sam pozostał, głęboko wewnątrz góry rozłamów. Usłyszał, jak bezwładnie padły jego sługi. Odwrócił się i dojrzał tylko błysk błękitny, które dobrze już poznał.
 - Do znów Ty, czyżbyś zabić mnie próbował? Któreś już ze stada twego siostrę mą mordował!
 - Ależ nie mów, wiem, kto winny jej śmierci. - Odpowiedział.

~Wśród nas jest więcej, więcej mych sługów!
Zginę, ale sługi mają dość na was dowodów,
by wytoczyć bitwę i uśmiercić każdego
wojnę Stada Nocnego i Stada Białego...
~

 - Mortuus
Anima...**
Melvo Białostadny tak swe życie skończył.

Czy nie chciałeś wiedzieć, dlaczego pragnie nas uderzyć? Chciał, lecz i sam Białostadny tego nie wiedział. A niedługo przyjdą, bo tak im nakazał...

~~~~~~~~~~
*Tempus occidendi - Czas zabijać.
**Mortuus Anima - Martwa Dusza.
~Tekst~ - Myśli Melvo.
~~~~~~~~~~

Sam sobie nie rozpatrzę zadania, więc niech zadecyduje o nim Error, która je napisała.

8 grudnia 2012

"I, I feel like a monster" (Zadanie na zabójcę)] [Raksha Morte]

" I, I feel like a monster" (Zadanie)

Stado Misty Land, którego tereny niemal zazębiają się z naszymi nie ma złej renomy - wręcz przeciwnie, ziemie obfitują tam w docenianą przez zwierzynę łowną roślinność, te same wody od lat gaszą pragnienie pokoleń, a istoty żyją tam w harmonii i pokoju.
Rodziną górującą w tym miejscu są białe tygrysy. Stoją na szczycie łańcucha pokarmowego, a także hierarchii.  
_____________________________________ 
 Raksho.
 Wieczorną porą do wielkiej jaskini wparował zwierz, nie sposób było dojrzeć jego oblicza, ponieważ wiatr zadął z ogromną siłą podrywając do lotu piach u stóp. Łypnął złotymi ślepiami przekazując Ci wizję; białą tygrysicę pośród spokojnego śnieżnego południa, bijącą ciepłem i dumą. Majestatyczna kotka trąciła nosem pasiastego kociaka, o ogromnych czarnych oczach i półokrągłych puszystych uszkach.Młody zamruczał i przygryzł ucho swojego szczenięcego kompana. 
- Staw się jutro na polanie przy Wielkim Dębie, ujrzysz dokładnie to. Zabij ich. Ich i wszystkich świadków. W innym wypadku ja zrobię to z Twoją rodziną. - Wycharczał, pozostawiając po sobie wizję pokrytych posoką szczątków na terenach Stada Nocy.


 Stawiła się.
 Siedziała na jednej z grubszych gałęzi Dębu, ukryta w cieniu pnia, w ciszy przyglądając się scenie, która się przed nią rozgrywała. Słońce z ledwością przebijało się przez chmury, śnieg lekko wirował po polanie, ale bynajmniej nie utrudniał widoczności. Było dokładnie tak, jak w tej dziwnej wizji. Tygrysica pochylała się nad dwoma pociechami, promieniując dumą i ciepłem. Musiała być kimś ważnym w stadzie, skoro to zadanie wydawało się ważne dla tego tajemniczego osobnika. Widać było, że kotowata jest silna i stanowcza. Jak urodzona Alpha. Kim jednak była, tego Czarna nie mogła jednoznacznie stwierdzić.
 Jedno z młodych zaczęło zaczepiać swego towarzysza, który z równą chęcią mu się odwdzięczał, a matka spoglądała na nich z rozczuleniem. Jakże sielankowo to wyglądało.
 Pantera zmrużyła ślepia, w których błysnęło coś dziwnego, czego nie powinno tam być. Obnażyła groźnie wyglądające kły w bliżej nieokreślonym grymasie. Pazury mocniej zagłębiły się w korze, ale cała postać nawet nie śmiała drgnąć. Jej oczy uważnie śledziły ruchy białej postaci pod nią, równocześnie próbując wymyślić jak zabrać się do wykonania zadania.
 Jedno z kociąt miauknęło rozkosznie, co nieco zbiło ją z tropu. Spojrzała na nie, a jej ogon poruszył się niespokojnie, na szczęście będąc w powietrzu, nie wyrządził żadnych szkód. Zacisnęła gniewnie szczęki, zła że pozwoliła sobie na rozproszenie. Jeszcze raz prześledziła wzrokiem całą polanę i okolice, żeby nic jej nie umknęło, po czym przystąpiła do działania.
"The secret side of me
I'll never let you see
I keep it caged but I can´t control that
So stay away from me, the beast is ugly
I feel the rage and I just can´t hold that"
 Poczuła jak z każdą sekundą się zmienia. Wewnątrz, głęboko w środku, zaczęła budzić się w niej bestia. Jedyna zdolna kontrolować to, co miała zamiar zaraz rozpętać. 
 Plan musiał wypalić, zbyt misternie go opracowała, zbyt dużo energii miała w niego włożyć. Zacisnęła szczęki, obnażając kły i wbiła wzrok w jakiś punkt na polanie przy przeciwległej ścianie drzew. Na ziemi leżały gałęzie, nie zasypane jeszcze całkowicie przez śnieg. Pojawiły się nad nią cienkie smugi ciemności, które tylko Raksha mogła dostrzec, kierując nimi. Nacisnęły na suche patyki, sprawiając że po polanie rozniósł się charakterystyczny dźwięk. 
 Tygrysica instynktownie odwróciła się w tamtą stronę, a małe zaprzestały zabawy, również spoglądając z ciekawością w tamtą stronę. Biała kocica mruknęła coś do dzieci, po czym zaczęła się powoli kierować w tamtą stronę. 
 Przedstawienie czas zacząć.
 Na pysku Pantery pojawił się uśmiech. Zimny, niemal przerażający. Morderca* się zbudził.
 <muzyka> 

"I feel it deep within
It´s just beneath the skin
I must confess that i feel like a monster"
 Kiedy matka odeszła już na wystarczającą odległość, wokół gardeł młodych pojawiły się te same smugi cienia, które po chwili ciasno zawinęły się na szyjkach kociątek. Zdążyły wydać tylko ciche pisknięcia zanim zabrakło im powietrza i zaczęły się dusić. 
 Raksha wyskoczyła ze swej kryjówki, lądując miękko między Białą i jej dziećmi, w tym samym momencie, w którym ta odwróciła się by sprawdzić co się stało. Podniosła pysk z przerażającym uśmiechem i utkwiła fiołkowe ślepia w przeciwniczce.
 Tygrysica z przerażeniem patrzyła jak jej dzieci się duszą, tylko sekundy dzieliły je od śmierci, a ona była za daleko i jeszcze na przeszkodzie stała ogromna Pantera, która zdawała się cieszyć tym wszystkim. Musiała coś zrobić, desperacko pragnęła ocalić młode, ale to już było niemożliwe. Patrzyła jak życie z nich uchodzi, opuszcza je, a ciemne smugi zaczęły pulsować wokół nich, jakby żywiły się tym. 
 - Ty... - Zmrużyła wściekle ślepia i spojrzała na Czarną Panterę. Zapłaci jej za to. 
Ona tylko uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jej oczy przybrały szaleńczy wyraz, a ogon strzelił po bokach. Były tych samych rozmiarów, ale Raksha miała jedną, znaczącą przewagę. Jej szczęki były stworzone do miażdżenia.
 - Czekam - mruknęła, przybierając odpowiednią pozycję i spojrzała na przeciwniczkę wyzywająco.
Zaatakowała.
"I hate what I´ve become
The nightmare´s just begun
I must confess that I feel like a monster"
 Otoczył ich pierścień ognia, teraz tygrysica nie miała już wyjścia, jedyną opcją było atakowanie z nadzieją na sukces. Czarna sprawnie uniknęła jej pierwszego ciosu, szyderczo się do niej uśmiechając. Była w swoim żywiole, ogień otaczał je zewsząd, cienie oplatały jej ciało, a ona sama czuła jak ożywa. Odskoczyła przed kolejnym ciosem i zaraz kolejnym susem wskoczyła na grzbiet Białej, jednak ta zdołała ją zrzucić. Widocznie zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpieczną broń posiada Pantera.
 Długo to trwało, kiedy to raz jedna, raz druga atakowała lub odskakiwała przed kolejnym ciosem. Wyglądało to jak makabryczny taniec, dwóch zupełnie od siebie różnych stworzeń, każde pragnące uśmiercić to drugie. Czerń i Biel na tle zimowego krajobrazu. 
 Czerwień rozprysła się na nieskazitelnym dotąd śniegu. Naznaczyła to miejsce swym jaskrawym śladem. Śnieg nie był już czysty, a splamiony śladami walki, której nic nie mogło powstrzymać. Tylko śmierć jednej z uczestniczek tego makabrycznego tańca.
 Bok pasiastej rozcięły potężne szramy, odrzucając ją na sporą odległość. Nie zdążyła nawet się podnieść, kiedy poczuła jak jej kończyny zostały oplecione tymi zdradliwymi cieniami. Samica Jaguara doskoczyła do niej w jednym susie i posyłając jej ostatni - niemal szaleńczy uśmiech, wgryzła się w jej szyję, pozbawiając możliwości obrony. W desperackim akcie tygrysica zaczęła się szarpać, powiększając jeszcze swą agonię. Czując pazury na swym boku i miażdżące szczęki na gardle. Wydając ostatnie już warknięcia, zdołała jeszcze zranić zabójczynię, zostawiając na jej boku płytkie szramy po pazurach. 
 W końcu zabójcze szczęki puściły, ogień opadł, a cienie czmychnęły do swych kryjówek. Fiołkowe ślepia obejrzały wszystko to, co uczyniła ich właścicielka. Śnieg naznaczony śladami walki, czerwień odcinała się wyraźnie na jego tle, przypominając co tu się stało. 
 Ciche warknięcie wydobyło się spomiędzy zaciśniętych kłów.
"My secret side I keep
Hid under lock and key
I keep it caged but I can´t control that
Cause if I let him out
He´ll tear me up break me down"
 Skrzypnięcie śniegu wyrwało ją z tego chwilowego zawieszenia, od razu skierowując całą uwagę na niepotrzebnego świadka. Warknęła wściekle, widząc przerażone oblicze innego tygrysa, który musiał właśnie wejść na polanę. O wiele mniejszy od niej, stał w miejscu, jakby nie mógł się ruszyć. Zgięła przednie łapy, przygotowując się to pogoni. Jej obnażone kły i wściekłe ślepia mówiły wszystko.
 Kot zaczął uciekać.
 Z warknięciem ruszyła za nim, pewna że jeśli go nie zatrzyma, wszyscy się dowiedzą co zaszło.
Był szybki, ale nie na tyle by przed nią uciec. W połowie drogi wskoczyła na niską gałąź i skacząc po drzewach dogoniła go. Kiedy ten myślał, że już zdołał uciec, zeskoczyła na niego i uderzyła łapą w biały pysk. Ostatnim co ujrzał, były wściekłe fiołkowe ślepia. 
"I'm gonna lose control
It's something radical
I must confess that I feel like a monster"
 Odeszła stamtąd, nawet nie spojrzawszy na płonące ciało kotowatego. Nikt więcej nie widział, nikt więcej się nie dowie. Bez świadków, bez śladów.
 Nie wróciła na miejsce zbrodni, już pewnie ktoś się tam znalazł. 
 Wspięła się na największe drzewo jakie znalazła. Ciemność zaczęła formować się przy jej barkach, by zaraz potem wyrosły z nich potężne, o rozpiętości niemal czterech metrów, błoniaste skrzydła. Ostatkiem sił wzbiła się w powietrze, ponad chmury, by wrócić do spokojnego zakątka. Do stada.
 Żadnych świadków. Żadnych śladów.
___________________________________________________________

*Morderca - w karcie postaci już uzupełnionej, jest to "trzeci część" osobowości Rakshy.
Za długie? Za krótkie? Błędy? Może nie pasuje do ogólnego zamysłu?
Proszę o wytknięcie wszystkiego, jeśli komuś udało się dobrnąć do końca.
Wybaczcie te wstawki, ale po prostu ta piosenka bardzo mi tu pasowała. 
Mam nadzieję, że sprostałam zadaniu i że się podobało.

7 grudnia 2012

Moja Historia, cz. 2 [Kayoko]

Parę lat później... 

Stałam się, nastoletnią Waderą.
Przepełniona bólem i nienawiścią do wszystkich i do wszystkiego co mi
było obce. Po tym co w moim życiu się wydarzyło, nie myślałam o niczym

innym jak o zemście...

Właśnie w tym momencie, zaatakowałam Lidera Stada Sarn.
Nie zwracając, nawet najmniejszej uwagi na popłoch, który tak szybko
stworzyłam, położyłam się pośrodku polany tego Stada i skręciłam
Rogaczowi kark na oczach jego młodych. Nie licząc się z ich uczuciami.
Pozbawiając Stado Przywódcy i Ojca Koźląt. żaden z członków nie odważył
się go obronić, ani mnie przepędzić, patrzyli tylko wszyscy bezradnie
jak wgryzałam się coraz bardziej w jego mięso, i oblizując się z krwi.
Wstałam jak gdyby nigdy nic i poszłam w swoją stronę, nie wiem co dalej
działo się ze Stadem, nie interesowało mnie to. Pozbawiałam się swoich
uczuć, już nie byłam tamtą szczęśliwą Wilczycą za czasów szczeniaka
chciałam mieć tylko pustkę w Sercu, nie czuć bólu ani smutku, chciałam
stać się groźna żeby mnie się wszyscy bali...
Zamyślona, poszłam w stronę mojego byłego domu i próbowałam sięgnąć jak
najdalej pamięcią, w którą stronę zabrano moich rodziców. Stanęłam za
drzewem tak jak wtedy kiedy się ukrywałam, kiedy obrałam już prawidłowy
kierunek, zerknęłam jeszcze po raz ostatni na mój dom, przypomniałam
sobie wszystkie wspomnienia aż do chwili obecnej i zaczęłam biec. Po
chwili zdezorientowana nie miałam pojęcia gdzie dalej iść... wiedziałam
że nie mogę się tak łatwo poddać, i od razu na wejściu. Ale nic nie
przychodziło mi do głowy gdzie mogli dalej pójść.
I dokładnie teraz usłyszałam szelest, zanim się zorientowałam ktoś lub ,

coś, powaliło mnie na ziemię obezwładniając.
Szarpałam się nie dając za wygraną. Kiedy się oswobodziłam, moim oczom
ukazał się Wilk.


- Spokojnie, nie chciałem cię aż tak przestraszyć
Milczałam...
- nie jesteś zbyt rozmowna...
- to dlatego że mnie wystraszyłeś!
- nie chciałem cię spłoszyć żebyś przypadkiem nie uciekła bo bym cię nie
dogonił...
- czego chcesz ode mnie?
- Porozmawiać... widziałem jak zabiłaś tego Kozła, dość niespotykane
zachowanie, ale wspaniała technika
- co masz na myśli mówiąc dość niespotykane?
- wyglądałaś na zagubioną, albo opętaną
- i śledziłeś mnie tylko po to by mi to powiedzieć?
- nie, nie do końca, przyglądając ci się pomyślałem że mogę zaoferować
ci swoją pomoc
- kto ci powiedział że potrzebuje pomocy? sama sobie świetnie radzę, nie
potrzebuje niczyjej łaski...

Sama sobie zaprzeczałam, ale nie byłam pewna czy mogę mu zaufać,
zaczęłam, próbowałam dalej węszyć, Basior widział moje zagubienie więc
znów spytał

- jesteś, tego pewna, że nie potrzebujesz mojej pomocy?
- Eh... ale ty jesteś natrętny... jeśli to cię usatysfakcjonuje to
szukam Krainy Cienia, zapewne nie wiesz gdzie to jest, a teraz idź i
mnie nie denerwuj...
- wiem...
Spojrzałam się na niego nie dowierzając
- dlaczego od razu zakładasz że nie wiem, no ale skoro nie chcesz mojej
pomocy...
- Nie! czekaj... przepraszam, że tak cię potraktowałam. Jestem
podenerwowana minęło tyle czasu odkąd zabrano moich rodziców, i muszę
ich odnaleźć, i nie wiem gdzie szukać...
- Zabrano ci rodziców...?

~

Opowiedziałam, mu całą Historię aż do teraz...
Dowiedziałam się że ma na imię Tsuginori, był oczywiście ode mnie
stosunkowo wyższy, jak inne Basiory, Ciemno-brązowy gdzieniegdzie
szczególnie w okolicach pyska i brzucha jasny brąz, może nawet beż.
Klika dawnych ran w okolicach szyi i nosa. Niebieskooki tak jak u mojej
mamy...


Długo chodziliśmy, aż w końcu się ściemniło... Ciemne chmury coraz
bardziej się zaczęły kumulować, zapowiadając deszcz. Tsuginori pobiegł w
stronę skał, szukając jakiejś wnęki żebyśmy schronili się przed deszczem
i odpoczęli. Nie chętnie schyliłam łeb i schowałam się razem z nim...
Popatrzył na mnie, rozbawiony tą sytuacją

- Co cię tak bawi?
- Nic, nic mnie nie bawi.
Próbował powstrzymać śmiech.
- Ej, to nie jest zabawne o co ci chodzi?!
I w tym momencie polizał mnie w pysk, ja zaszokowana odskoczyłam od
niego, czerwona, stałam w deszczu a serce szalało
- Wracaj tu, bo zamokniesz.
- Co to miało znaczyć?!?!
- Wyznałem ci gestem moje uczucie...
Wstał, powoli podszedł do mnie nie zważając już na deszcz, i znowu mnie
polizał, upadł ze mną na mokrą trawę. A ja, wciąż zaszokowana pozwalałam
mu na to. Jeszcze nigdy nie zaznałam takiego uczucia, przez które
brakowało mi tchu, i robiłam się czerwona.
Pierwszy raz odkąd zabrano moich rodziców, nie zaznałam takiej radości
aż do teraz, chciałam żeby czas się zatrzymał. Już nic innego mnie nie
interesowało. Niestety jego też nie...

Nie wiedzieliśmy że byliśmy obserwowani...


Cdn...