Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

29 marca 2011

Cold. [Aldieb]

29 marca 2011

...As się czepia, że nie piszę opowiadań na HOTN. I w sumie racja. Ale ja nie mam wenyyy ;___; Nawet próbowałam wczoraj coś napisać ale mi nijak szło :<
Dlatego postanowiłam skopiować moje opowiadanie, które opublikowałam na innym stadzie. :U
Jest ono dzikie, mhroczne i wgl jakieś takie.. no ale dobra Oo'
Składa się z czterech części[ostatnia jest w trakcie tworzenia] - jest to wstęp do mojej wielkiej, życiowej misji |D
Wszystko dzieje się w lutym, na terenach KOLT. B
A. I wszystkie części mają za długie podkłady <D''
Dobra, już, kończę ględzić.. O__o'
---------------------------
Cold.

.Muzyka.
(https://www.youtube.com/watch?v=JSymJl1czYs)

Skuliłam się, kiedy gwałtowniejszy podmuch wiatru, targnął moim futrem. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem. Na świat spłynął zmierzch, by następnie przerodzić się w mrok nocy, opatulając każdy skrawek kuli ziemskiej. Gruba warstwa chmur zakryła niebo, nie pozwalając księżycowi, rozświetlić ciemności jego srebrzystym, kojącym światłem.
Jednakże, chłód ogarniający moje ciało pochodził z wewnątrz. Rodził się w samym sercu, by chłodnymi mackami rozprzestrzeniać się i niczym najeźdźca zagarnąć całe ciało i duszę.
Powoli rozprostowałam łapy, przeciągnęłam się, by w końcu z ociąganiem wstać. Opuściłam zaciszne schronienie na wzgórzu, pod starym, rozłorzystym dębem i zagłębiłam się w gęsty las. Przyśpieszyłam do luźnego truchtu, poruszając się bez problemu pomiędzy suchymi gałęzami. Jednak brakowało mi gęstego listowia, skrywającego moje ciało przed niechcianym wzrokiem. Nadającemu puszczy życia i tajemniczości. Chociaż nie... las, drzewa... te wspaniałe, nieme istoty, były tajemnicze i zarazem magiczne o każdej porze dnia i roku. W lecie szemrające ciche historie o driadach i elfach, poruszane lekkim zefirkiem. W zimie zapadające w letarg, jednakże nadal czuwające, by na wiosnę znów odrodzić się w pełni sił. Kochałam las całym sercem. Niekiedy napawał mnie lękiem, innym razem dawał mi poczucie bezpieczeństwa, lub sprawiał, że czułam się szczęśliwa.
Nagle przystanęłam, odwracając głowę w przeciwną stronę. Zdawało mi się, że słyszałam czyjeś kroki. Wpatrywałam się w przestrzeń, jednocześnie nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku, który zdradzałby czyjąś obecność. Położyłam uszy po sobie, kiedy nagła, niezrozumiała fala lęku zalała moje ciało. Cofnęłam się niepewnie o kilka kroków. Kiedy usłyszałam trzask łamania gałęzi, podskoczyłam gwałtownie, wydając z siebie cichy pisk, kuląc się w sobie. Drżąc na całym ciele, nakazałam sobie spokój. Na gałąź pewnie musiałam sama stąpnąć, a nawet jeśli nie, czego tu się bać. W lesie przebywały również inne stworzenia, a może to był ktoś ze stada. Jednakże moje własne słowa jakby do mnie nie docierały. Czułam się obserwowana, czułam, że jestem bliska śmierci, chociaż nic na to nie wskazywało. Mój chrapliwy, urywany oddech oraz szaleńcze bicie własnego serca, wypełniły moje uszy. W głowie mi zawirowało, zachwiałam się, czując jakby ziemia uciekała mi spod łap. Upadłam na ziemię, lądując na pysku. Pisnęłam z bólu i zwinęłam się w kłębek, nie wiedząc jak się bronić przed nieokreślonym niebezpieczeństwem. Mrok wtargnął do mojego umysłu, pochłonął moją świadomość. I nie było już nic.
Aldieb (15:38)

26 marca 2011

Relacja z VI zlotu w Warszawie - urodzinozlotu Tiffany (26.03.2011)

Zaczęło to się tak, że zlot został przesunięty na 12, ale i tak zaczął się o 12:30.
Nie ważne. Ja i Azima weszłyśmy do złotych i widząc Al, podbiegłam do niej, krzycząc „Heej”. Wytulałam ją. Dała mi siatkę urodzinową. Ja wyszczerz na mordzie biorę i ładnie dziękuje (xD).
Myślimy co by tu porobić. Poszłyśmy na górę i wlazłyśmy do Mac’a. Al kupiła sobie sałatkę, a ja zapewniałam, że nic nie chcę. Znalazłyśmy stolik i zaczęłyśmy wcinać, gdy wyjęłam puszkę orzeszków i czipsy. Dałam Al branzoletkę w odcieniach HOTN i sama otworzyłam od niej prezent: czarną koszulkę, a na niej moja postać na blogach RPG i na górze napis „Tiffany”.
Założyłam ją z zacieszem. Poszłyśmy szukać dla Al butów i książki. Na książkę nie było jej stać, a butów nie było takich jakich chciała. Następny miejsce które odwiedziłyśmy, to grób Jajka. Pomodliłyśmy się, przy czym Al stwierdziła, że się nie modliłam >.<”
Poszłyśmy na pączki, po 2,40 – Al postawiła xD
Było zimno więc schowałyśmy się w sklepie. Ale baba się na nas już dziwnie gapiła i wyszłyśmy, narzekając jak jest zimno. Trzy razy potem nam chcieli wcisnąć tą samą ulotkę, chyba chodziło o reagge, czy cuś…o.O” Wróciłyśmy do Złotych i siedziałyśmy na podłodzę pod barierkami, ale zbliżała się 15 i musiałam iść. Zeszłyśmy na dół i znowu siedziałyśmy pod barierkami, a obok nas ludzie którzy chyba mieli zlot fanów mangi i anime. Przylazł mój tata i znów wytulałam Al. Polazłam i szłam, szłam wyszłam z złotych i nagle Al. Śledziła nas i przestała bo my miałyśmy taxówkę, a ona szła na autobus. 
To tyle.
___
Pisane na szybko – po raz drugi. o_o”
Wiem Al – ty nie napiszesz, więc ja napisałam.  
[edit]
Daje fotkę (jedyną) ze zlotu i zdjęcie koszulki *w*

(By Tiffany)

Terror niewinnego, cz. 3 [Setenes]

26 marca 2011
---------------------------------------
Wybaczcie za OGROMNE opóźnienie, ale tak jak u Aldieb: Onet mnie nie lubi xD No cóż. Zaczynam.
---------------------------------------
Zrozumieć.
---------------------------------------
Bezwładna cisza, odbijająca się od ścian stłumionym dźwiękiem...-Paradoks, ale inaczej nie da się opisać zdarzeń, które działy się w sercach stada. Strach nasilał się i opadał, ale wciąż był obecny. Liście drzew już nie szumiały, wiatr ucichł, ale nadal było słychać gwizd, który dobiegał zza gór.
Aldieb zamknęła oczy, próbując przerwać zdarzenie i wytłumacz sobie, że to tylko zmora, że to nie istnieje, ale to nie było zmorą, było prawdziwe, było namacalne i realne. Po prostu... Było. Czarna istota kiwając swym ciężkim ogonem spoglądała na zwierzęta, wyciągając i chowając język, jak wąż. Aspeney, która stała teraz, nie wiadomo skąd najbliżej mrocznego przybysza nie wyrażała żadnych uczuć. Stała i spoglądała, a to z ciekawością, a to z lękiem. Odczuwała jęk w sobie, ale nie pochodzący znikąd. Monstrum wybiło się w jej stronę...
Tiffany słuchała syku śmierci, wiedziała, że to nie jest tym, czego się spodziewała, tym, czym jest dom i przyjaźń innych, nie miała tego co chciała, zobaczyła śmierć, wspomnienia i to co chciała, by się spełniło, nie umiała, nie rozumiała. Spoglądała na miejsce, które miało być jej grobem, gdzie miała zginąć koło kompana, który już poległ, miała do niego dołączyć, ale nie chciała, nie chciała umrzeć, ale nie umiała... Usłyszała szur ogona po ziemi, krojący szelest opadłych liści, leżących tu po odejściu zimy. Spojrzała na swego kata, zobaczyła ślepia, żółte kocie oczy, ale nie należały do żadnego kota, ni do psa, wilka, ni do gada. Należały do śmierci. Patrzyła przez nie na swe przyszłe ofiary. Zimna kropla spłynęła jej po policzkach. Na chwilę zamknęła oczy, po czym znów spojrzała tam, czego widzieć nie chciała. Ujrzała gotowe do skoku kończyny i otwarty do ataku pysk. Znów zamknęła oczy... Usłyszała swoją śmierć... Usłyszała skok. Modliła się, ale rozproszył ją dźwięk kruszenia skał i spadających drzew. Otworzyła powieki, a do jej oczu uniósł się pył, tylko słuchała, bo nie mogła zobaczyć. Zamknęła oczy i czekała. Nastała cisza. Potworna cisza. Myślała, że już nie żyje, że zginęła szybko i bezboleśnie. Rozproszył ją cichy szmer. Otworzyła oczy, pył opadł, bynajmniej jego część. Zobaczyła cień. Wzięła głęboki oddech i wstrzymała powietrze.
-Żyjesz?
-----------------------------
Wybaczcie, że takie krótkie, ale nie miałem weny... No cóż.
Setenes (13:15)

14 marca 2011

Żałoba

14 marca 2011

Siostro,
Która błądzisz teraz w labiryncie mogił.
Siostro,
Która straciłaś przed dniem jednym życie.
Siostro
    Ukrywałaś urazę do mego lica.
Bo wciąż byłam kimś bliskim. Jedna z nielicznych.
Siostro.
Dziś klękam przy Twym grobie. Lecz łzy nie uronię. Bo spotkamy się jeszcze nieraz...

*Irbisica od kilkunastu minut myślała, jak przekazać wiadomość Stadu, które zebrane już na polanie, wyczekiwało jakiegokolwiek słowa od samicy. Nie potrafiła zebrać myśli. Nie potrafiła zebrać słów. Ułożyć ich tak pięknie, jak kiedyś. W końcu odwróciła się frontem do obecnych. Z oczu niemożna było wyczytać żadnych stanów psychiki.*

Jeszcze nie tak dawno zastanawiałam się, jak wszyscy skończymy.A raczej, jak to się potoczy, kiedy wiek zrobi swoje i jak zapałki będziemy podpalani czasem. Aż w końcu żar dotkliwie nas oparzy, stawiając przed jednym z trudniejszych wyborów, jakie przyjdzie nam podjąć.
Piszę jednak z innego powodu.
Glola. Pamiętacie? Pamiętacie. Znacie? Powinniście. Wczoraj wydała z siebie Ostatnie Tchnienie. Nie wiem, czy mam tu pisać długie powieści i opowiadać, jaka ona była, czego dokonała lub rozżalać się i wylewać z siebie łzy z powodu jej śmierci.
Wiem jednak, że dla Stada Nocy była kimś więcej, niż Bethą, czy nawet założycielką. Była przyjaciółką wielu z Nas. Dzięki Niej znaleźliśmy dom. Dla wielu ten jedyny. Ten, który trwa od trzech lat, prawie nieustannie podtrzymywany przy życiu. Tak naprawdę tylko kilka osób znajdujących się tutaj,wie, jak ważnym „elementem”, o ile mogę użyć tego określenia, była. Żadne słowa tego nie opiszą. Dla wielu jej postać zostanie jedną niewiadomą. Inni jednak stracili bliską sercu przyjaciółkę, siostrę. Nic jej nie zastąpimy. My o tym wiemy.
Mogłabym opowiadać, ile to zrobiła dobrego, ile złego, jednak boję się, że na początku mojego wywodu, już byście usnęli.
Myślę, że zasługuje Ona na pamięć. Nawet tych, którzy nie mieli okazji jej poznać. Bo stworzyła coś ogromnego.
Z tego też powodu, razem z Aldieb, ogłaszamy tygodniową żałobę Stada Nocy. Żadnych ognisk, żadnych (mini)imprez. Na ten czas wstrzymane także będą konkursy. Proszę także o powstrzymanie się od publikowania opowiadań. Pragnę wręcz, by ten post pozostał widoczny dla każdego, nawet przelotnej osoby.


Nie wiem, czy to jakiś mały szok, ale nie umiem wydusić z siebie więcej.
~Aspeney
Rada HOTN (18:14)

13 marca 2011

Opowiadanie Bez Nazwy... [Tiffany]

13 marca 2011


~|~
Biały puch, lekko skrzypiał pod łapami, ociężałej i krwawiącej bestii.
Wiał silny wiatr. Nie było widać żadnych dróg. Bestia zbłądziła po środku mrocznego lasu.
-Kimże jesteś? – Bestia, spojrzała na Brązowego, wyłaniającego się zza krzaków.
-Nie powinno Cię to obchodzić – wilk zadrwił sobie z przybysza – ale jak musisz wiedzieć, zwą mnie Lenny.
-Roz – mruknął, od niechcenia.
-Widzę, że jesteś ranny, a po twoich oczach wnioskuje, że jesteśmy tej samej rasy…
-To znaczy? – Biały zawarczał.
-Pół człowiek-pół wilk. – patrząc mu w oczy, cofnął się. Wyciągnął szyje, a znikająca sierść zadała mu ból. Szpony zmniejszyły się, ukazując brudne i  zaniedbane paznokcie. Nos powoli zaczął wsuwać się w twarz. Usta zmieniły kolor. A sylwetka przybrała postać ludzką.
- Najwidoczniej, jesteśmy  tacy sami. – przyjrzał się dokładniej wysokiemu, ciemnookiemu chłopakowi, z włosami sięgającymi ramion.
 Ich rozmowę przerwał, głośny huk, wydobywający się z niedaleka. Białemu przed oczami stanęła plama krwi. Syknął z bólu.
-Ty zdrajco! – ryknął.
Kulejąc, uciekał na północ. Za nim słychać było, pociski wydobywające się z luftu strzelby, samochody i ujadające psy.
Zignorował ból i przyśpieszył szaleńczy bieg. Wyglądało to tak, jakby unosił się nad ziemią. Parę centymetrów od drzewa, wykręcił trafiając tylnymi łapami na lód. Złapał równowagę, wbijając pazury w lód. Stanął i rozejrzał się. Serce biło mu jak szalone. Ze wszystkich stron, nadjechały dżipy pełne broni i ludzi. Ostatkiem sił wspiął się na drzewo, zostawiając delikatne ślady na korze. Wskoczył, na mocniejszą gałąź.
-Zaraz mnie znajdą – szepnął i spojrzał na oderwany kawałek skóry z boku.
Po drewnie spływała krew, jakby chciała mu udowodnić, że tym razem nie on wygra.  
Położył głowę na śniegu, zmywając z siebie brud. Przymknął ślepia, dając sobie chwilę na odpoczynek, po dniu pełnym bólem i walką o życie. Przypomniały mu się szczenięce lata, gdy problemem było, którym kolejnym potomkiem matki ma się zająć, lub zabranie największego kawałka mięsa. Poczuł woń zapachu, który świadczył o powróceniu ojca do jamy. Usłyszał ciche głosy rodziny. Wspomnienia zaczęły się oddalać, a on zerwał się słysząc łamane patyki. Miał dość ucieczek, był jednak za słaby by zabijać. Dobrze pamiętał, jak brzydził się krwi, teraz była to jego kompanka. Spojrzał w dół, a małe kropki, będące ludźmi zaczęły mu się zamazywać. Poczuł lekkie ukłucie w zdrową łapę.
-Co do…- nie dokończył i runął na ziemie z wysokości 3 metrów.
***
-…jeżeli się obudzi, dajcie mu wody, jeżeli nie obudzi się za 2 godziny… -osoba w białym fartuchu, zawiesiła się, jakby rozmyślając -…zakopcie.
Żelazne kraty, powitały Roz’a.
-O jak miło, o jak przyjemnie, złapali w końcu..Mnie! Mnie! Mnie! – zaśpiewał w myślach znaną mu piosenkę..
Otworzył żółtawe ślepia. W oczy rzuciła mu się postać którą, niedawno poznał – Lenny.
Napiął mięśnie. Zauważając, iż się zregenerował, wyskoczył na kraty, które zamierzał rozerwać. Jego plan zniszczyła obroża, na jego szyi. Był łańcuchem przywiązany do ściany. Nie, to nie był zwykły łańcuch, inaczej by go już tu nie było. Postraszyłby zabójstwem parę osób i po sprawię. Teraz jednak siedział w ciasnej klatce, uwiązany do ściany.
Łysy człowiek zauważył otwarte oczy zwierzęcia.
-Jednak żyje – oznajmił. – Jak mówiła szefowa, dajcie mu wody.
Słychać było otwierane kłódki. Otworzyli drzwi więzienia i położyli miskę z wodą. Klapa szybko została zamknięta. Najwidoczniej ludzie się go bali. Przybliżył się do naczynia i zanurzył swój długi jęzor w napoju. Zwilżając swe podniebienie, rozciągnął się. Spojrzał na Lenny’ego, który przysiadł i patrzył na niego równie uważnie.
-Uwolnię cię jeśli, zrobisz coś dla mnie..-odezwał się.
-Sam sobie poradzę…- mruknął.
Roz obszedł klatkę i położył się z boku.  Mógł tylko leżeć i czekać na szansę ucieczki.
***
Szepty z klatki obok, obudziły bestie. Skierował wzrok na sąsiadów. Były to dwie nastolatki.
Blondynka i Ruda. Obie ubrane były w czarno białe stroje, a włosy mocno ściśnięte w kucyk.
 Na szyi miały zielony kwadracik, gdy jedna z nich wyprostowała rękę, która powoli przedostała się pomiędzy prętami, poraził ją prąd i upadła.
Idealnie pasowały do szarego pokoju.
~|~
Tiffany Tara III (20:19)

7 marca 2011

IPCY cz. 2 "Komu w drogę, temu czas. [Kitsune]

7 marca 2011

Słońce już schodziło coraz niżej,chowając się powoli za horyzontem. Znerwicowana Reav'zhotka wróciła na tereny Stada Nocy. Powarkiwała,a jej pyska kapała posoka przeciwnika. Z daleka zauważyła zarysy kilku zwierząt,wylegujących się na polanie spotkań przy gasnącym,lecz jeszcze rozżarzonym ognisku. Bez zastanowienia wpadła na ów polanę z impetem. Stanęła. W jej oczach malowało się coś na kształt strachu. Zebrani HOTN-owicze spojrzeli na nią ze zdziwieniem,nie wiedząc co się dzieje i jakiej reakcji mogą się spodziewać po prawie dwumetrowej waderze,która wyglądała,jakby wpadła w amok,czy coś w ten deseń. Kitsune znała te osoby. To była Tiffany,Szera,Rozalia,Leiko oraz Destroy. Na widok ostatniej trochę oprzytomniała i uspokoiła się. Des podniosła łeb ze swoich chudych łap,odwróciwszy go w kierunku ciemnoszarej.
- Coś nie tak, Kits? - zapytała natychmiastowo,mierząc wzrokiem swą przyjaciółkę,a zarazem siostrę.
-Bardzo nie tak... - odparła,oddychając z trudem. Usiadła na chwilę by odsapnąć. Destroy wiedziała,że coś jest nie tak. Starała się zachować powagę. Kitsune wzięła parę głębokich wdechów i wydechów. Gdy się uspokoiła i wyrównała oddech zaczęła mówić co i jak -  Gdy polowałam zaatakował mnie posłaniec Yuuv. Przekazał mi od niej wiadomość. Chce, żebym odwiedziła ją w siedzibie na północ od dawnej Watahy Wilków Cienia. Jest mi toakurat na rękę,bo już rok usiłuje ją dorwać i zemścić sięna niej za zabójstwo mojego męża. Wiem,gdzie przesiaduje ta suka. Potrzebuje tylko ochotników z którymi mogłabym pójść - gdy skończyła mówić nastąpiła chwila ciszy. Destroy milczała. Ruszyła tylko swoje chude cielsko i dołączyła do kręgu,wokół ogniska. Skrzydlata wilczyca zaczęła naradzać się z resztą zebranych samic. De'Ayamari domyślała się o co chodzi,lecz wolała nic nie mówić. Tiffany nagle zbliżyła się do Reav'zhotki żwawym krokiem i ogłosiła:
- Idziemy z Tobą, Kits.
- A przemyślałyście to aby na pewno? No wiecie... - zaczęła niepewnie,ale zaraz Tiff jej przerwała,mówiąc z lekkim oburzeniem.
- Przecież jesteś jedną z nas. Herd of The Night jest rodziną, a Ty,jak każdy inny też - powiedziała, uśmiechając się szczerze. Kitsune nie wiedziała co powiedzieć. Odwzajemniła tylko uśmiech, mówiąc pierwsze, lepsze słowo,które przyszło do jej głowy:
-Dziękuje Wam... - skinęła do każdego łbem,a zaraz potem ruszyła w kierunku swojej jaskini - Spotkajmy się tutaj jutro nad ranem. Resztę ogłoszę potem - dodała na odchodne i zniknęła w wysokich trawach.
-------------
Nie rozpisywałam się zbytnio, bo już trzecia. Nie zauważyłam nawet, kiedy to zleciało o:
Każdy napiszę tylko jedną część, więc pewnie znajdziecie chwilę czasu na napisanie czegoś krótkiego c:
Kitsune Kagerou De'Ayamari (03:05)

3 marca 2011

Wiosna i nowe, zapomniane problemy. Cz.1 [Jenna]

03 marca 2011

Czujesz ten zapach? To pierwsza, najwspanialsza oznaka zbliżającej się wiosny. Świat usłany już jedynie brudnawym śniegiem, topniejącym w cieple popołudniowego słońca. Czy to nie wspaniałe? Pomyśl tylko. Już niedługo wszystko pocznie rodzić się na nowo do życia. Do życia które jest nam wszystkim dane. Byśmy o nie dbali i cieszyli się szczęściem.
Wstałam leniwie z miejsca. Miałam dość lenistwa, mimo że to to, co tak bardzo kochałam robić. Przeciągnęłam się i radośnie spojrzałam na nieco zachmurzone niebo. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie w dół ścieżki. Jednak przystanęłam na chwilę i odwróciłam się za siebie. Westchnęłam. Znów trzeba było czekać na wieczór. Ruszyłam, nie zastanawiając się dłużej. Powietrze było rześkie i świeże jak nigdy. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Z nadchodzącą wiosną zawsze byłam o wiele bardziej szczęśliwa. Może dlatego że nie lubię zimy? Zapewne. To taka odskocznia. Już nie będą marzły mi łapy, ani nie będzie problemów z polowaniem czy np napiciem się wody przez zamarznięty lód.  Za to za jakiś czas będę się topić w upałach by potem znów marznąć?  Otrząsnęłam się. Syzyfowe przeżycia jak nic. Skierowałam wzrok na drzewa, poszukując mojego towarzysza. Aczkolwiek nie potrafiłam go dostrzec. Hmm. Dziwne, zazwyczaj był w pobliżu. Miałam ochotę wybiec poza tereny. Nacieszyć się wiosną, na maxymalnym poziomie.
Tak też zrobiłam.
Nie wahając się zbyt długo ruszyłam przed siebie żwawym truchtem.  Już po kilku chwilach byłam poza granicami HOTN. Zwiad to było moje powołanie, więc doskonale odnajdywałam się w terenie.  Wybiegłam na otwartą przestrzeń, dostrzegając przed sobą sporą górę. Wdrapała się na nią i przystanęła na samym szczycie przyglądając się bacznie okolicy, wdychając chłodne powietrze i rozkoszując się jego świeżością, po czym  nadęłam płuca jeszcze bardziej jakby chciała ziewnąć po czym zawyłam najdostojniej jak umiała. Nastawiłam uszu, słysząc jak inni wilkowaci mieszkańcy pobliskich lasów cicho wyją w odpowiedzi. Wychyliłam się triumfalnie by spojrzeć w dół. Nie zastanawiając się długo zeskoczyłam na stromy osuwający się w dół piasek i zjechałam razem z nim na dół. Przy jakimś głazie leżał wilk.  Podbiegłam do niego i dokładnie opatrzyłam. Niestety już nie dychał. Westchnęłam, jedyne co mogłam dla niego zrobić to uczcić jego pamięć. Mimo iż wcale go nie znałam. Usiadłam ponad nim i przymknęłam powieki. Gdy je uchyliłam po pewnym czasie byłam otoczona. Z każdej strony wilcze sylwetki. Potężne czarne basiory. Ich oczy tliły się nienawiścią. Jakby każdy z osobna chciał mi powiedzieć że nie powinnam opłakiwać jego śmierci. Nie byłam wstanie nic zrobić. siedziałam dalej spoglądając to na jednego to na drugiego. Zaległa cisza. Jedyne co dało się usłyszeć to ciche powarkiwanie za moimi plecami. Cisza ta trwała długo, coś ponad pół godziny. Jednak i na nią przyszedł kres.
- Jack!, zostawcie ją mnie - usłyszałam bardzo mi znajomy i pewny siebie głos. Odwróciłam się, i ku swemu zdziwieniu dostrzegłam szarego basiora w czarne, pręgowane pasy wzdłuż grzbietu. Zaniemówiłam. Siedziałam jak wryta, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie rozumiałam. Przecież on nie żył. Sama byłam przy jego śmierci. Skąd się tu wziął i czego znów ode mnie chce? Czyżby znów chciał mi zatruwać życie, z tym że tym razem nie będę się go mogła pozbyć. Warknęłam w końcu.
Grupa samców odstąpiła miejsca szaremu.
- Jenno, jak miło mi Cię znów widzieć moja droga.
Wystawiłam ostrzegawczo kły, jak dla mnie to nie było miłe znów oglądać jego okrutną facjatę.
- Spokojnie, przecież nic Ci nie zrobię - zadrwił.
- Jak to się stało, że jeszcze żyjesz? - zapominając całkowicie o leżącym obok mnie wilku ruszyłam najeżona w jego stronę.
- Nie pamiętasz? Demon, którego dostałem od ojca, nie pozwolił mi długo pobyć w zaświatach, uwierz mi że było mi tam lepiej, jednak żyję i żyć będę póki mam go w sobie.
- Rozumiem że nie zamierzasz przestać truć mi życia?
- Ależ z kąd? Nigdy  - wywarczał ostatnie słowo po czym machnął łapą.
Poczułam jedynie silny ból z tyłu łba. Ktoś mnie ogłuszył. Moje powieki wolno opadły a ja straciłam panowanie nad sobą i osunęłam się na ziemię w otchłań nieprzytomności..
*~*~*~*~*~*~*~*~*
Tak. Sama jestem ciekawa co będzie dalej o.O'
Natchnięta zostałam tą  przecudowną muzyką która służy jako podkład.
Kocham takie klimaty. Puściłam sobie to dość głośno i pisałam..
Nie bijcie za błędy interpunkcyjne x.x"
C.D.N
Jenna (21:00)

2 marca 2011

Opowiastka i zmiana wyglądu. [Midnight]

02 marca 2011

Tygrys biegł między drzewami na granicy terenów stada. Nie zastanawiał się dokąd biegnie, poprostu biegł. Co jakiś czas w krzakach migneła Mu sylwetka drugiego tygrysa, który jak zawsze był gdzieś blisko. Biegł. Czerpał przyjemność z samego widoku przemykających drzew, szelestu lisci, plam słońca, które przebilo się miedzy liśćmi drzew. Powoli zbliżali się do granicy od strony morza. Drugi tygrys wyrownał i biegł przez chwilę obok w milczeniu. Nagle odwrócił pysk i usmiechnął się do Midnighta.
- Kanion przed nami. Przeskoczmy przez cienie.
Midnight tylko skinął głową Shadow'owi, i razem wbiegli w cień przechodząc do krainy bez słońca. Mid podszedł do granicy skały na której się pojawili i spojrzał na tereny w dole.
- Nie rozumiem jak Ty możesz tu żyć. Nie ma słońca, księżyca, nie ma cieni, bo wszystko tu jest cieniem. - spojrzał na drzewa troche dalej - Ani jak TO może tu żyć. Nawet nie wiem jaki to rodzaj drzew.
- Nikt kto się nie narodził w krainie cieni tego nie wie - Shadow stanął obok przyjaciela - Nie ma na to nazwy w waszym języku. A jak moge tu żyć? Nie mogę. Dlatego tak często przesiaduje w Twoim świecie. - uśmiechnął się.
- Hm. Skoro o tym mowa, to chodźmy z tąd zanim się znajde. - Mid skrzywił pysk - Nie mam teraz ochoty na walke o moje ciało z przeklętym przez cienie fragmentem mojej duszy.
Shadow skinął głową i pobiegli wzdłuż skały na samej granicy zapadając się w ziemie.
Wyskoczyli z cieni po drugiej stronie kanionu i biegli dalej. Wrócili do jaskini Mid'a już w nocy. Shadow poszedł na swoje standardowe miejsce w głębi jaskini, gdzie tylko lekkie lśnienie oczu mogło zdradzić obecność czarnego tygrysa, a Midnight położył się w wejściu obserwując księżyc i się zamyślił.
- Wiesz Shad, chciałbym chociaż raz przejść przez cienie nie zamartwiając się czy kiedy wyjde to nadal będę Ja. Wyjść tak, żeby nie musieć sprawdzać czy z łap unosi mi się czarny dym, moje kolory nie pociemniały i czy nadal wiem kto jest moją rodziną i przyjaciółmi. Chciałbym zwiedzić Twój świat na spokojnie, bez przekradania się, szybkich przejść przez między Światłem a Cieniem.
Shadow wyprostował się i spojrzał na Midnight'a spokojnym jak zawsze wzrokiem.
- Jest na to sposób.
Midnight poderwał się i wbił w niego wzrok
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Owszem. Wcześniej myślałem że wystarczy Ci zdolność przechodzenia przez cienie, nie sądziłem że chciałbyś poznać mój świat.
- Jaki to sposób?
Shadow zamilkł nagle zmieszany i spuścił lekko wzrok
- Hmm, musiałbyś.... tak jakby... musiałbyś się zabić.
Mid spojrzał na Shadow'a nic nie rozumiejącym wzrokiem
- Co? Masz na myśli zabicie swojej przeklętej cząstki duszy która się błąka gdzieś tam w krainie Cienia?
- Niee.... - Shad wyglądał na jeszcze bardziej zmieszanego - mówie doslownie. Musiałbyś się zabić. Zabijając tamtą część poprostu straciłbyś kontrole nad cieniami.
- A jak samobójstwo miało by mi pomóc?
- Zabijając się odrywasz swoją duszę od ciała...
- Taa i wysyłam ją do Otchłani, a tam nie mam ochoty iść.
- ... i STANDARDOWO jest ona wysyłana do Otchłani. W przypadku Wędrujących w Cieniach, jest to nieco bardziej skomplikowane. Wasze dusze nie mogą przepaść, bo są rozdzielone. - Shadow zaczął rysować mały krąg przed sobą - Jestem kimś w rodzaju kapłana w krainie cieni. Gdy twoja dusza się uwolni mogę nadać jej cielesny kształt, no, prawie cielesny. Twoja śmierć sciągnie do ciebie przeklęty fragment duszy, a tobie zostaje podporządkować go sobie.
- Ale przecież staram się, za każdym razem gdy mnie opęta, podporządkować go sobie. I widzisz efekty. Ostatniego ataku prawie nie odparłem, gdyby nie fakt że Anaid i ja akurat spadaliśmy z góry, nie miałbym się na czym skupić, zapomniałbym kim są moi przyjaciele i bym przepadł.
- Połączyc się możecie tylko w Cieniach. - Shadow poderwał głowę i spojrzał na Midnight'a twardym spojrzeniem - Dosyć. Powiedziałem prawdę. Wiesz to. A teraz się decyduj.
Midnight stał przez chwilę, po czym odwrócił się, usiadł i spojrzął w księżyc.
- Jeżeli mi się nie uda, strace kontrole. Stane się samoniszczącął się maszyną do zabijania innych.
Shadow usiadł obok i spokojnym już głosem powiedział cicho
- Jeżeli ci się uda. Już nigdy nie będziesz musiał się martwić o Cienie.
- Zastanowie się
Zamilkli wpatrzeni w księżyc, powoli wędrujący po niebie......




...
- Shadow, tak właściwie to jeszcze nie powiedziałeś mi jak mam się zabić.
Tygrys stał pośrdku kręgu runicznego, wyrysowanego przez Shadow'a. Byli w krainie Cieni.
- Och, to akurat prosta sprawa. Wezwiesz cień, owiniesz się nim i się udusisz.
Midnight spojrzał na niego z dziwnął miną
- Ach, no tak. Uduszę się. Że też o tym nie pomyślałem.
Shadow spokojnie kończył rysowanie runów.
- Spokojnie - krytycznym spojrzeniem obejrzał swoje dzieło, po czym wziął się za poprawki - Jeżeli wszystko dobrze wyrysowałem, twoja dusza powinna się tu pojawić pare sekund po twojej śmierci. Nie ma się czym martwić.
- Będę martwy.
- Tylko przez chwilę. Gdy połączysz się ze swoją przeklętą duszą, będziesz mógł wrócić do ciała.
- Martwy.
- Co prawda nie wiem czy cię to jakoś nie odmieni. Magia śmierci krainy cieni jest nieco dziwna.
- Jak skała
- Nie wiemy też czy twoją cząstka nie opanowała mocy krainy cieni tak jak ty. Może się okazać potęzniejsza niż sądzimy, ale i tak powinieneś sobie poradzić
- Jak ten kamyczek - pokazał na kamyk obok niego.
Shadow westchnął z lekką irytacją.
- Nie, nie jak ten kamyczek. W tobie jeszcze cała masa bakterii będzie cię powoli zżerać. Daj spokój, zgodziłeś się przecież.
- Dobra tylko w takim razie zacznij już zanim się rozmyśle i uciekne.
- Chyba już - Shadow obejrzał uważnie ostatni run, po czym lekko musnął go pazurem. Całość zaczeła się świecić cmentarnym blaskiem. - No, działa. - uśmiechnął się zadowolony. - Gdyby nie działało, właśnie byśmy wylecieli w powietrze a nasze szczątki opadły by parę kilometrów stąd.
Mid spojrzał na niego z żałosnym wyrazem pyska
- Ja tu umieram, a ty mi mowisz że mogłem zginąć? Dziękuje bardzo....
- Dobra dobra nie gadaj. Zabijaj się.
Midnight westchnął i się skupił. w krainie gdzie wszystko jest cieniem łatwo przyzwał swoje moce. Zebrał wiązke cieni i owinął ją sobie na szyji. Spojrzał na Shadow'a
- A więc. Do zobaczenia po tamtej stronie.
Zacisnął cienie i poczuł jak odcinają mu dostęp do powietrza. Zagęścił je jeszcze, żeby po omdleniu utrzymywały się dłużej i stracił przytomność...
... Po chwili przez ciemnośc przebił się jaśniejszy błysk i już stał w kręgu obok swojego ciała. Usłyszał lekko stłumiony głos Shadow'a
- Możesz przekroczyć krąg. Wezwij duszę. I do cholery jasnej nie staraj się kożystać z cieni! Nie masz ciała które by je powstrzymały.
Midnight skinął lekko głową nadal trochę dziwnie się czując, po czym wysłał mentalny zew i odebrał odpowiedź z południa. Odwrócił się akurat gdy jego przeklęta dusza się pojawiła.
- Naresssssszciee....
Midnight przyjżał się sobie. Wielki, czarny tygrys, z długimi pazurami, czerwonymi pasami i bardziej futrzastym ogonem stał przed nim z szaleństwem w oczach.
- Nareszcie przyszedłeś - Dusza nie poruszyła ustami, ale Mid i tak jakoś ją usłyszał.
- Teraz mogę Cię pochłonąć i raz na zawsze się uwol...Hyyy!
Midnight nie czekał aż dusza dokończy. Zaatakował pierwszy, wbijając pazury w bok szalonego tygrysa i wydzierając kawałek jego jestestwa. Przez chwilę strzęp migotał mu w pazurach, po chwili jednak tygrys poczuł jak strzęp jest wchłaniany przez jego nie opętaną duszę i zrozumiał co musi zrobić.
- Zapłacisz mi za to!
Dusza wykorzystała chwilę, gdy Mid wpatrywał się w strzęp i skoczyła mu na grzbiet wbijając głęboko pazury. Przez jakiś czas się ciężko szamotali, wreszcie Midowi udało się odrzucić Duszę i stanął ciężko dysząc.
- Mid! Pośpiesz się. Nie utrzymam kręgu zbyt długo.
Shadow był już mocno zmęczony. Jeszcze chwila i krąg przestanie działać, a wtedy Witaj Otchłanio. Midnight zdesperowany zrobił jedyną rzecz jakiej Dusza się nie spodziewała. Wezwał cienie.
- NIE! - krzykneli jednocześnie Shadow i Dusza.
Shadow wpatrywał się przerażony jak Dusza zostaje opleciona cieniami i rozerwana, a jej strzępy lecą w kierunku Midnight'a. Mid spojrzał na niego i się uśmiechął jakby chciał powiedzieć: Już po wszystkim. Mam go. Ale Shadow wiedział lepiej. Wielka płachta cienia poderwała się z ziemi i owineła się wokół Mid'a. Shadow patrzył jak ostatnie fragmenty przyjaciela są pochłaniane i zaczął szybko recytować zaklęcie. Gdy dotarł do ostatniego wersu, zamknął oczy, wymówił go i zniknął....

.... Promienie słońca przebiły się przez liście padając na pysk tygrysa, który obudził się i wstał ciężko. Rozejrzał się nic nie rozumiejącym wzrokiem
- Światło?... co ja tu kurde robie?
- Wyrwałem Cie ciemności w ostatniej chwili
Midnigh rozejrzał się szybko
- Shad? Gdzie jesteś?
- Wymówiłem słowa zaklęcia, które jest jednorazowe Mid. Przekierowałem swoją siłę życiową w ciebie dzięki czemu wyrwałeś się ciemności i wróciłeś do tego świata.
- Shad...
- To koniec Mid. Mówie do ciebie bo zaklęcie było wycelowane w twoim kierunku, ale to nie potrwa długo. Masz teraz więcej mocy, Kraina Cienia jest dla ciebie bezpiecznym miejscem. I koniecznie sprawdź jak wyglądasz w jakimś jeziorze.  Zabawa cieniami w kręgu trochę cię odmieniła. A teraz... do zobaczenia w niebycie, Mid.
Wrażenie obecności zanikło. Midnight stał przez chwilę w miejscu opłakując towarzysza, po czym wziął się w garść i ruszył do stada, do swoich przyjaciół.

Moje nowe zdjęcie:
http://dragonka.deviantart.com/gallery/?offset=48#/d10x6v8
(mam pozwolenie od autorki :3)
Midnight (13:09)

Spotkanie z wrogiem [Michelle]

Michelle w zamyśleniu przemierzała jakieś pola. Nie wiedziała, gdzie nawet jest. Nie bała się, że zginie, ani, że coś jej się stanie. No bo co? Wszędzie było spokojnie. Za spokojnie. Przeskakując ziemię i kupki śniegu w oddali zobaczyła dużą, ciemną postać. Kojot? Nie. To był wilk, na pewno. Z ciekawości zrobiła kilka susów do przodu, jednak postać ani trochę się nawet nie poruszyła. Kreatura była wielka i stała w bezruchu. Wilczyca wolnym krokiem poszła do miejsca, w którym się znajdowała. Po prostu była ciekawa tego, kim jest i co tutaj robi.

          Stworzenie nie poruszało się. Wilczyca dziwnie czuła się zmierzając do niego. Interesowało ją to, a szczególnie - dlaczego się nie porusza. Kiedy znalazła się blisko niego zauważyła, że jest to ciemnoszary wilk. Dość duży i bardzo ciekawy. Jego uszy były długie i przyczepione do nich były jasne pióra, prawdopodobnie przepiórek lub bażantów. Pierwsze pióra były największe, a trzy następne już mniejsze. Wyglądało to bardzo ciekawie. Na dodatek, na końcu jego ogona przyczepiony był pasek oklejony piórami. Wilczyca zauważyła, że oczodoły wilka są puste. Wzdrygnęła się widząc to. Na pysku, a dokładniej pod oczami, widać było zakrzepnięte, ale bardzo dobrze widoczne ślady krwi. Pazury wilka były połamane. Wyglądał jak siedem szczęśliwych nieszczęść. To głupawe określenie według Michelle najlepiej określało jego wygląd.

        Machnęła ogonem tuż przed jego pyskiem. Domyślała się, że jest martwy. Jednak kichnął. Wilczyca jak oparzona skoczyła kilka kroków w tył. On najwidoczniej to zauważył, bo powiedział spokojnym, jednak denerwującym głosem:
- Kim jesteś?
Michelle obejrzała się wokół. Nikogo nie było. ,,No fajnie. Zaczepiam nieznajomych na ulicy. Wyglądam na zdesperowaną samotniczkę" - pomyślała cicho.
- Wilkiem, jak mniemam i ty nim jesteś. - odpowiedziała.
Spojrzał na nią przenikliwie, a raczej zwrócił pysk w jej stronę. Jednak ona odczuła to jak nieprzyjemne spojrzenie. Widziała, że wilk zastrzygł lewym uchem. Ona też lubiła to robić.
- To ty jesteś Michelle. Z wioski Lavlee. Wychowanka Chiriona i Armetis.
Wilczyca otworzyła oczy ze zdziwieniem.
- T-tak. Ale do jasnej cholery - skąd ty to wiesz? - zapytała niegrzeczne. Ostatnio życie coraz częściej ją denerwowało, dlatego nie lubiła nieprzyjemnych niespodzianek. Za przyjemnymi też nie przepadała. Popatrzyła jeszcze raz na szarego wilka.
- Może jestem ślepcem, ale mój węch jest całkiem dobry. Wydzielasz charakterystyczną woń. Jakby połączenie lawendy, mięty i ognia. Specyficzny, ale łatwy do rozpoznania zapach. - powiedział i uśmiechnął się blado. - Mam do ciebie sprawę.
- Jaką? - wilczyca przeszła do razu do rzeczy, nie przepadała za odwlekaniem wszystkiego.
- Jesteś potrzebna. Nie wiem jak dojść do wioski, nic nie widzę. Muszę tam być jeszcze jutro. Moje łapy nie są już tak wytrzymałe. Jestem starcem.
- Mogę Ci pomóc, ale tylko pokierować.
- Nie. Na to jest sposób. - wilk uśmiechnął się blado. - Musisz... musisz pomóc naszej watasze, ponieważ jesteśmy bardzo osłabieni. Po prostu musimy złączyć swoje siły. To nie boli, nic z tych rzeczy. Po prostu musisz... oddać mi swoją duszę. Będziemy jednością. Zgadzasz się?
Michelle ocknęła się. Przed jej oczami stanął obraz z dzieciństwa, kiedy przestrzegali ją przed pewnym wilkiem... To był on!
- Kechrei... Ty jesteś Kechrei? - krzyknęła do niego. - Myślisz, że jestem idiotką?!
W odpowiedzi wilk uśmiechnął się do niej szyderczo i zawarczał. Nagle wokół nich utworzyła się mgła. Wilk złapał ją za kark i rzucił o drzewo. Wilczyca szybko wstała i zaatakowała go. Wgryzła się w jego kark, potem w tętnicę. Zaczęła rozrywać jego mięśnie. Co prawda wilk też był dobrym wojownikiem, jednak teraz był stary. Jej prawa tylna łapa nie wyszła z tego cało. Prawdopodobnie została złamana. W końcu puściła wilka. Cały we krwi spojrzał na wilczycę z szyderczym uśmiechem i zaśmiał się. Potem znów położył łeb na ziemi i jakby nigdy nic - przestał się ruszać. Wyglądał jak trup, ale nadal żył.
- Jeszcze tego pożałujesz. - powiedział cicho. Po kilku minutach jego serce przestało bić. Widać było, że jest to krwotok wewnętrzny.
Wilczyca zaklęła cicho. ,,Dlaczego mnie to spotkało?" - powiedziała sama do siebie. ,,Chociaż... to całkiem zabawne" - rzuciła na odchodne do wilka, który już nie żył.

          Postanowiła wrócić do stada. Po godzinie była już w dobrze znanym jej lesie. Noga dokuczała. Bolała jak diabli. Nic nie mówiąc udała się od razu do medyka.