Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

30 sierpnia 2011

Sutanna [Fragaria]

30 sierpnia 2011

Nieduży, biały kościół stał na wielkim, gigantycznym polu pomidorów. Niskie zielone krzaczki upstrzone rubinowoszmaragdowymi, małymi jeszcze owocami stały gęsto, tuż obok siebie, przytulone mocno do drewnianych tyczek. Do świątyni prowadziła wydeptana dróżka, jedna, jedyna. Piasek, którym została wysypana już dawno został ubity. Gładziutka i twarda ścieżka zazwyczaj była pusta, zaludniała się dopiero wtedy, gdy dzwony biły na mszę.
Połamane deski, zbite kilkoma drogocennymi gwoździami i powiązane kawałkami sznurka tworzyły prowizoryczny murek. Na wybetonowanej ziemi tu i ówdzie jawiły się plamy wody pozostałe po deszczu. Opuszczony budynek zamieszkały był teraz przez czwórkę dzieci. Czuły się w nim bezpiecznie, wśród gołych cegieł i odpadającego zgniłego tynku. Wilgoć wisiała wszędzie, powietrzem niemal nie dało się oddychać.
Gruby mężczyzna powoli wciskał się w czarną sutannę, pocharkując i dysząc. Niedaleko obok leżały białe, dziecięce szaty ministranta. Na samym końcu na szyję zarzucił srebrny krzyż i uśmiechnął się lekko. Otworzył drzwi zakrystii i wyszedł do ogrodu na tyłach kościoła. Bluszcz porastał tylną ścianę, na ziemi zaś gęsto rosły krzaki. Ksiądz ruszył w stronę stojącej w cieniu drewnianej huśtaweczki. Na niej także rosły już zwoje liści, nikt nie konserwował wiekowej bujanej ławki. Usiadł.
Obudził ich cichy szloch. Z dala od wygasającego ogniska siedziała długowłosa blondynka, jedna z dwóch dziewczynek. Płakała zgniatając papierowe wycinanki przedstawiające trzymających się za ręce ludzi, darła je na kawałeczki. Po policzkach spływały jej łzy.
-Emilio? Nie płacz, Emilciu... Wszystko jeszcze jakoś się ułoży, zobaczysz. Wszystko będzie dobrze-cichutko zaczął uspokajać ją czarnowłosy mulat imieniem Abraham. Niegdyś chodzili razem do szkoły. Druga z dziewcząt, Zofia siedziała na uboczu. Oparta o filar budynku bawiła się szerokim nożem, ostatnim co wzięła z domu przed ucieczką. Obok niej leżały strzępy pluszowego misia, zabawki jej brata, Valentina. Pamiętała jak dziś dzień, gdy chłopak urwał drobne rączki zabawki i rozszarpał zabawkę na kawałeczki. Plastikowe oko patrzyło na nich z wyrzutem.

Nie przejmowali się tym, było im obojętne co ta kupka szczątek o nich myśli...
Słodki smak winogron wypełnił delikatne, przyzwyczajone do rarytasów podniebienie księdza. Delikatnie bujał się na huśtaweczce, u boku leżał talerz wypełniony przysmakami, który przed paroma chwilami przyniosła Maria, nowa służąca. Nagle usłyszał cichy szczęk. nie był pewien czego... Ale leżały tu przecież różne dziwne przedmioty...
Valentin patrzył pustym wzrokiem na świeże, krwawiące jeszcze z ran na nadgarstkach zwłoki ośmioletniej siostrzyczki. Bezwiednie poruszał ustami, jak ryba złapana w sieć. Po policzkach toczyły się łzy, w garści trzymał zakrwawioną żyletkę daną mu przez siostrę. Nieco dalej, na grubych linach wisieli Abraham i Emilia. Trzymali się za ręce, jakby dodając sobie otuchy w tej ostatniej wspólnej podróży. Jedenastolatek padł na kolana przed zwłokami siostry i ścisął mocno jej zimną dłoń. Wiedział co zrobi, zrobi za nich wszystkich.
Zaskrzypiała zardzewiała furtka ulokowana niedaleko huśtaweczki. Już od dawna nikt z niej nie korzystał, toteż klecha zdziwił się. Cichy szelest trawy zbliżał się, jednak krzewy zasłaniały ojcu Federico zobaczenie nadchodzącej osoby. Nagle go zobaczył. Kasztanowe włosy do szyi, delikatny zarost. Na oczach ciemne okulary awiatorki i ten straszny uśmiech... Ksiądz zerwał się z huśtawki, zrzucając półmisek na ziemię i ruszył pędem przed siebie, drąc sobie sutannę o ostry żywopłot. Biegł, a za nim kroczył powoli dwudziestoparoletni mężczyzna w długim skórzanym płaszczu. Ten nie podzielał pośpiechu duchownego. To on był drapieżcą. Odgłos wystrzału z pistoletu wyposażonego w tłumik nie był głośniejszy niż oddech. Kula przebiła się przez kolano klechy, rozrywając rzepkę i krusząc staw. Mężczyzna zacisnął zęby i wydał z siebie opentańczy ryk, upadając na ziemię.
-V... Valentin? Dlaczego?-wyjęczał sługa Chrystusa.
-Pamiętasz mnie? Trochę się zmieniłem przez te ostatnie lata, prawda?-brodaty młodzieniec uśmiechnął się lekko.-Ale nie martw się. Nie jestem już taki jak wtedy...
-Valentin...
-Zamknij się! Czekałem na tą chwilę piętnaście lat! Piętnaście lat, rozumiesz klecho? Nie umarliśmy, gdy wygonili nas nasi rodzice. Żyliżmy dalej, pomimo tego co nam zrobiłeś, skurwysynu!
-Valentin, wybacz...
-Powiedziałem zawrzyj ryj!-spod okularów pociekły łzy.-Pamiętasz ich? Abraham, Emilia, Zofia i ja... Pamiętasz swoją zabawę? Ufaliśmy Ci, sukinsynu! Tak Ci ufaliśmy! Myśleliśmy, że rozmawiasz z Bogiem. Że zanosisz nasze modlitwy do Niego, że będzie nam lepiej... A ty...
-Valentin, proszę...
-Nie proś mnie o nic! Nie jestem twoim pierdolonym bogiem, ja nie wybaczę!
Cicho szczęknął spust pistoletu, oddech zagłuszył świst kuli. Ołów zagłębił się w czaszce księdza i wydrążył ją na wylot. A wiatr cicho wył w dzwonnicy.
Valentin otarł łzę rękawem. Najstraszniejszy kozsmar wreszcie go opuścił.
Fragaria Invisibilis (21:20)

Dwanaście godzin, cz. II [Nyks]

30 sierpnia 2011

     Muszę zacząć poszukiwania, ale nie mogę ruszyć się z miejsca. Czuję jakby coś przyczepiło mnie do łóżka i nie pozwalało wstać. Gdy zobaczyłam to wszystko z początku nic nie czułam, byłam odrętwiała, nic do mnie nie docierało. Siedziałam tam chyba dwie godziny i patrzyłam na Emily. Nadal nie docierało do mnie co się stało, wydawało mi się, że ona śpi i zaraz się obudzi. To się jednak już nigdy nie stanie. Jestem sama pozbawiona wszystkiego, co trzyma mnie przy życiu. Niby wiem, że moi rodzice żyją, ale to jak gra w karty, teraz mam dobre rozdanie, a zaraz może być złe i zobaczę trupy. Dziesięć godzin nim umrą w męczarnia chroniąc odwiecznej tajemnicy naszego rodu. Muszę powstrzymać ten horror. Słysze dzwonek telefonu, ktoś do mnie dzwoni. Dziwne zastrzeżony numer, odbieram;
-Witaj Catherine! - Usłyszałam ciepły i radosny głos w słuchawce
-Mason! - Krzyknęłam wściekła, a może raczej przerażona.
-Kochanie nie złość się, wszystkie jest przecież w jak najlepszym porządku, nieprawdaż?
-Nie! Co zrobiłeś z moją rodziną?
-Ja nic, to moja świta pozbyła ich. Twoja siostrzyczka tak pięknie krzyczała, gdy konała w męczarniach. Co za widok! - Śmieje się ze mnie, wie jak mnie złamać. On lubuje się w cierpieniu.
-Jesteś bez serca. Uwolnij moich rodziców!
-Nie, oni są chwilowo niedostępni - gdy to usłyszałam po policzkach pociekły mi pierwsze łzy,
-Co im zrobiłeś bydlaku?
-Na razie nic, ale jeśli nie będziesz wykonywała moich rozkazów to wkrótce umrą. Teraz trochę ich bijemy, ale nie bój się przeżyją - jego śmiech był donośny i aż za bardzo prawdziwy.
-Czego ode mnie chcesz?
-Jaka mądra dziewczynka. Przyniesiesz mi pewny eliksir z laboratorium.
-Gdzie ono jest? - Coraz bardziej się go bałam, on jest zdolny do wszystkiego.
-Oto zagadka:
Gdzie z dwóch gór,
Trzecia wyrasta.
Wulkan złota lawą pluje,
W odmętach wód,
Odpowiedź znajdziesz -Wyśpiewał całą zagadkę, a gdy skończył zaniósł się śmiechem.
-Co to oznacza?
-Masz godzinę, jeśli ci się nie uda oni umrą w bardzo nieprzyjemny sposób - powiedział i się rozłączył. usiadłam w kącie pokoju i zaczęłam płakać. Już poległam, ale i tak muszę spróbować.  
Nyks (00:00)

28 sierpnia 2011

Wspomnienia, czyli dlaczego jestem ślepa. [Neferetti]

28 sierpnia 2011

Las o poranku wyglądał przepięknie. Przez liście drzew przebijało się słońce, dosięgające to niżej rosnących kwiatów, krzewów i ziół, pokrytych poranną rosą. Wszystko dookoła było jasne, rozświetlone, przepiękne.
Oczywiście, Neferetti nic z tego nie widziała. Takie szczegóły jak odbijające się w rosie promienie słońca uchodziły szóstemu zmysłowi, zastępującemu jej oczy, które od wielu, wielu lat były bezużyteczne i zawiązane opaską, mającą ukryć je przed oczyma innych. Wilczyca wiedziała jednak, jak może wyglądać teraz las - kiedyś widziała tak, jak inni, mogła więc używać wyobraźni. Na szczęście wyobraźnię miała bujną - szósty zmysł nie rozróżniał nawet kolorów i zdecydowaną większość szczegółów trzeba było dodać w ten właśnie sposób.
Neff westchnęła. Dużo by oddała, by móc zdjąć tą swoją opaskę i zobaczyć świat normalnie. Ale wiedziała, że nie powinna wierzyć, że kiedykolwiek to odzyska.
________________________
 - Wracaj tutaj, przeklęta wiedźmo!
Odwróciła się. Siedem wilków, prawie dwa razy większych od niej, pokrytych czarną, posklejaną, brudną sierścią, z kłami jak u tygrysów szablozębnych, pędziło jej śladem. Skrzywiła się z obrzydzeniem i odwróciła, patrząc przed siebie. Mieli dłuższe od niej, umięśnione nogi. Byli szybsi. Za chwilę mogli ją dopędzić.
Odbiła się gwałtownie od ziemi i wskoczyła na drzewo. Niczym wiewiórka zwinnie przeskakiwała z gałęzi na gałąź, dopóki nie znalazła się dość wysoko. Zerknęła w dół i z uśmiechem patrzyła, jak ciężkie, brudne cielska mozolnie włażą za nią. Ich przywódca, największy i najbrzydszy, był na przodzie.
 - Tym razem... Cię mamy... - Wydyszał. - Sama... Wlazłaś... W pułapkę.
 - Och, czyżby?
Neff posłała mu mieszankę czarującego uśmiechu i drwiny, po czym zgrabnie przeskoczyła na oddaloną o metr gałąź sąsiedniego drzewa. Goniące ją wilki, które jeszcze przed chwilą były w połowie drogi, zaczęły rzucać w nią przekleństwami. Wilczyca spojrzała w niebo, od rana już przykryte burzowymi chmurami. Jeszcze nie padało, ale co jakiś czas odzywał się z nich grzmot. Gdyby udało jej się pokierować piorunem... Kiedyś już to zrobiła. Ze swojego ogona wyciągnęła małą książeczkę oprawioną w jelenią skórę. Szybko przewertowała kartki, zapisane wszelakimi zaklęciami, i szybko znalazła to, czego szukała. Zaklinanie pogody.
 - Anera blenze iori katare, vinor iori wa! - krzyknęła, patrząc na jedną z chmur, wiszącą nad nimi. Wiedziała, że dużo ryzykuje - jeden błąd, ułamek sekundy dekoncentracji i zamiast w ich drzewo, błyskawica trzaśnie w nią. To jednak, na szczęście, nie nastąpiło. W trzy, cztery sekundy po tym, jak wypowiedziała zaklęcie, z chmury, na której się skupiła, wypadł piorun. Zasłoniła oczy od blasku, poczuła jak ziemia i jej drzewo drżą od grzmotu, i chwilę potem sypane w nią wyzwiska zmieniły się w krzyki bólu, gdy drzewo zajęło się ogniem. Mimo woli, na jej pysk wypełzł uśmiech. Bardzo rzadko używała tego zaklęcia - w ogóle bardzo rzadko korzystała z czarów, choćby dlatego, że były przeżytkiem. A jednak udało jej się skierować błyskawicę na właściwy punkt.
Nie wiedziała, że zemsta za to będzie tak okrutna.
Przywódca bandy, który wspiął się jeszcze wyżej i znajdował się teraz dokładnie naprzeciw niej, rzucił się do przodu, chwytając gałąź Neff i swoim ciężarem łamiąc ją. Oboje zaczęli spadać. Neferetti jednak, korzystając z długiego ogona i łap, chwyciła się jednej z niższych gałęzi i zamortyzowała upadek. Zeskoczyła na ziemię i podeszła do przeciwnika, który zleciał na ziemi jak worek kamieni, a teraz dogorywał po upadku z około 10 metrów. Otworzył ślepia i spojrzał prosto w jej oczy. Uśmiechnęła się.
 - Jakieś ostatnie życzenie?
Brudny, pokrwawiony pysk wykrzywił się wymuszonym uśmiechem, odsłaniając rzędy wielkich zębów.
 - Ferde ladea visiona, odero l'esse quore da...
Neff zamarła. Ona znała to zaklęcie! Zasłoniła oczy ogonem, ale było za późno. Wysłuchała pierwszych trzech słów, patrząc na niego i pozwalając mu patrzeć w jej oczy. Po chwili poczuła, jakby coś wyżerało jej je od wewnątrz. Jęknęła, usiłując nie krzyczeć, ale czuła, za za chwilę nie zniesie tego bólu. Odwróciła się i z zaciśniętymi powiekami pognała w las.

~*~*~*~

 - I potem użył zaklęcia visiona, tak?
Neff kiwnęła głową, nadal usiłując nie płakać. Stara wilczyca, jej znajoma, pokiwała tylko smutno głową. Podeszła do jednej z kamiennych półek swej jaskini i coś z niej wzięła, ale Neff, której szósty zmysł nie był jeszcze zbyt wykształcony, nie widziała zbyt wiele. Po chwili poczuła na oczach materiał nasączony czymś ciepłym, pachnącym dość przyjemnie.
 - To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić, moja droga. Uśmierzę ból, ale obawiam się, że nie odzyskasz wzroku. Nie znam niczego, co mogłoby odwrócić zaklęcie.
Neff znowu kiwnęła głową, nic nie mówiąc. Czuła, że ból mija. Zrobiło jej się trochę lepiej. Stara dała jej jeszcze coś do picia, po czym zdjęła to, co położyła jej na oczach i zawiązała je błękitną przepaską.
 - A to po co? - Zapytała Neferetti, dotykając materiału.
 - Uwierz mi, że nie chciałabyś wiedzieć, jak wyglądają teraz twoje oczy. Ci, którzy będą na ciebie patrzeć, również woleliby nie wiedzieć.
Wilczyca westchnęła.
 - Jak ja mam teraz żyć?
 - Musisz wykształcić swój szósty zmysł. Gdy nauczysz się nim posługiwać, z powodzeniem będzie zastępował ci oczy. Niestety, nie pozwala on na rozróżnianie kolorów ani na widzenie jakichś bardzo drobnych szczegółów, ale da ci też możliwości, których nie dawał ci wzrok cielesny...
________________________
Neff ocknęła się. Była nad jeziorem, tak jak wcześniej. Najwyraźniej ucięła sobie drzemkę.
Westchnęła i uniosła głowę, "patrząc" w niebo. Nie mogła się załamywać, musiała być silna. Było, minęło. Niedługo chce przystąpić do zadania na Zielarza. Pora zacząć się przygotowywać.
Wilczyca napiła się czystej wody z jeziora, po czym wstała i ruszyła w drogę powrotną.


Takie trochę nudne, ale stwierdziłam, że wypadałoby się odezwać. Jestem już w domu, można mnie usunąć z listy nieobecnych.
Neferetti da Astra (18:47)

Dwanaście godzin, cz. I [Nyks]

28 sierpnia 2011

     Krew. Szczątki ludzi i zwierząt. Dookoła porozrzucane leża wokół mnie. Gdzie są wszyscy? Co się stało? Ostatnie co pamiętam to to, że byliśmy na pikniku. Gdy chcieliśmy wracać niebo zrobiło się czarne, a do nas zbliżały się nietoperze i kruki. Nagle zaczęły walić pioruny, a gdy uderzył jeden z nich chyba straciłam przytomność. W każdym razie nic więcej nie pamiętam. Muszę wszystko pozbierać do kupy, po pierwsze ktoś nas zaatakował, po drugie leże wokół trupów.Wydaje mi się, że wiem kto nas zaatakował. Dziwne jest tylko to, że mnie nie zabili. Moich rodziców pewnie już torturują usiłując wydostać informacje. Mam maksymalnie dwanaście godzin na znalezienie ich żywych. Muszę rozejrzeć się dookoła, może zostawili jakieś wskazówki. Wszędzie są jednak tylko trupy lub ich szczątki. Odkręcam się i widzę moją ukochaną siostrę z nożem w brzuchu, a jej głowa jest nienaturalnie wygięta. Dotykam zimnego ciała Emily, przewracam je na drugi bok i widzę, że nóż przeszedł przez nią. Pomyliłam się, to musiał być miecz hybrydowski lub stosnowski. Palce u rąk odpadają, a na plecach ma napisane krwią: TORTURA U ŚMIERĆ. Muszę ocalić choć część mojej rodziny, nim będe miała trzy pogrzeby do wyprawienia.
Nyks (00:12)

23 sierpnia 2011

Podobni do nas, lecz bardziej okrutni, VI [Aldieb]

23 sierpnia 2011

Minęła noc. Ciepłe promie słonecznego świata musnęły mój policzek, zmuszając do uniesienia powiek. Nastawał świt. Niebo przybierało ciepły odcień, który z każdą minutą wypędzał głęboki granat, którym to przystroił się firmament.Przetarłam twarz rękoma, po czym z cichym westchnieniem wstałam. Weszłam do ciemnego otworu w ścianie skalnej, który prowadził przez krótki korytarz do rozległej jaskini. Podeszłam do czterech postaci znajdujących się w dalszej części pomieszczenia. Obrzuciłam spojrzeniem nadal nieprzytomną Arashi oraz nadal osłabioną, lecz stojącą już na własnych nogach Tin. W następnej kolejności przeniosłam wzrok na Szerę i Anaid.
-Co z nią? – Spytałam już chyba rutynowo, jednak nie pozwoliłam sobie jeszcze na nadzieję, że nastąpił jakiś postęp.
-Bez zmian. – Szamanka posłała mi znaczące spojrzenie. Odeszłyśmy kilka kroków na bok. – Al., musimy ruszać.  Nie da się przewidzieć kiedy Arashi się obudzi, a reszta grupy może mieć spore kłopoty. Co jeśli ludziom udało się ich złapać? – Brunetka zadała pytanie, które od dłuższego czasu błąkało mi się po głowie. Miała rację. Nie mogliśmy dłużej zwlekać. Skinęłam poważnie głową, jednocześnie rozważając nasze kolejne kroki.  Odwróciłam się do dziewczyn, wiedząc już co zrobimy.
-Szera, zostań z Arashi, potrzebna jest jej opieka lekarska. W razie kłopotów będziesz miała Tiffany. Zajmie się patrolem i zdobywaniem pożywienia. Jest skrzydlata, więc w razie potrzeby będzie mogła szybko kogoś zawiadomić. – Szareoczy skierowały się ku Tiinkerbell – Tin, dasz radę biec? – Dziewczyna skinęła potakująco. – Dobrze. Musimy odnaleźć resztę. O ile się nie mylę w trzeciej grupie znajdowały się Biohazard, Rima oraz Destroy. Ruszamy za godzinę.Przygotujcie się.
           
            Rytm wybijany przez moje łapy idealnie harmonizował z biciem serca. Równy oddech wplatał się w ich melodię tworząc tajemniczą melodię. Mknęłyśmy przez las, niczym sokół przeszywający przestworza. Z gracją omijałyśmy drzewa, w pośpiechu trącając jedynie małe gałązki. Bez trudu złapałyśmy ślad. Podążałyśmy wyraźnym tropem od około czterdziestu minut, a ten stawał się coraz wyraźniejszy. Byłyśmy blisko.
-Stójcie! – Usłyszałam głos An i wyhamowałam, o mało nie lądując na jakimś krzaku. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
-Są tutaj. Kilkanaście metrów na zachód. Najprawdopodobniej na jakiejś polanie.Słyszę ich głosy.
Uniosłam zdziwiona brwi, usłyszała ich przy takiej prędkości? Ależ tak… szara wadera miała zdecydowanie czulszy słuch ode mnie, czy Tin. Zupełnie wyleciało mi to z głowy.
            Już po kilku minutach wyszłyśmy na niezbyt dużą polanę, pokrytą kępkami trawy. Destroy zapoznała nas z obecną sytuacją.
-Ludzie gonili nas przez jakiś czas, jednak szybko zrezygnowali. To byli naukowcy, a nie wojownicy, czy łowcy. Nie nadawali się do takiego zadania.
W tym momencie wtrąciła się Biohazard. Kiedy otworzyła paszczę, z jej pyska uniósł się zielony obłoczek pary.
-Mogę wynająć kogoś, by zrobił to za nich. Z całą pewnością nie dadzą za wygraną, teraz, kiedy uciekła im tak zdobycz i kiedy wiedzą, że jest nas więcej.
-Ale jak znaleźliście się tutaj? – Spytała Tin. Mnie również ciekawiło to pytanie.
-Postanowiłyśmy ich gonić. – Pałeczkę znów przejęła vernidka.– Zawróciłyśmy i byłyśmy już prawie pod samą bramą. Jednak Rima stwierdziła, że powinnyśmy poczekać na resztę… - Samica wydawała się nie do końca pocieszona tą decyzją. – No i jesteśmy.
-W takim razie, co teraz? – Spytałam, spoglądając po kolei po członkach naszej grupy. – Chciałabym załatwić nasze kłopoty z ludźmi raz a dobrze. Nie mogą Nas ciągle nachodzić. Jeśli pokonamy tych, znajdą się następni. Macie jakiś pomysł?
-Peleryna niewidka? – Rzuciła An, nie zastanawiając się zbytnio.
-An, jesteś genialna! – Wykrzyknęła Tin, zaskakując nas wszystkich.
-Serio? – Szara wadera spojrzała na nią nieco dziwnym wzrokiem.
-Tak. Po pierwsze. Jeśli byłybyśmy niewidzialne, bez trudu mogłybyśmy wejść na teren ludzi. To mi podsunęło myśl, że przecież mamy swoje przemiany! Pod drugą formą bez trudu mogłybyśmy się wtopić pośród nich i poznać ich następne plany. –Widać było, że jej plan większości się spodobał. Jednak Biohazard nie miała zdolności, o których mówiła wilczyca. Musiałaby tu zostać sama. – Po drugie –Tin kontynuowała. Jakby dostała słowotoku. – Gdyby tereny stada były niewidzialne, nikt nigdy by nas nie znalazł. A może nawet nie po prostu niewidzialne,tylko… Gdyby na przykład rzucić na nie jakiś czar, który by nie dopuszczał do niego nikogo wrogiego… Co o tym myślicie? – Spojrzała na nas rozognionym wzrokiem. Była pełna zapału.
Odwróciłam gwałtownie głowę, słysząc przeciągły syk od strony Biohazard.
-Wejdziesz tam i co potem? Spytasz się, czy powiedzą Ci coś o zmutowanych zwierzątkach, a oni podadzą Ci wszystko na tacy?
-Gdyby zdobyła ich zaufanie.. – Doszedł nas cichy głos Rimy. Spojrzała po nas niepewnie, po czym kontynuowała, już dużo pewniej. - Podała się za jakiegoś speca od czegoś.. No na przykład od właśnie takich mutacji. Mogłaby się dowiedzieć czego oni chcą i co zamierzają osiągnąć. A może nawet dowie się jak ochronić stado.
-To ma sens. – An, uśmiechnęła się do Rimy. – Proponuję by do ludzi udały sięTin i Aldieb. Założymy obóz w pobliżu ich osiedli. Któraś z Was będzie nas informować. My wkroczymy kiedy zacznie robić się gorąco. A kiedy Wy - tu skinęła na mnie i Tin - będziecie bawić się w szpiegowanie, spróbujemy dowiedzieć się czegoś na temat czarów i artefaktów ochronnych. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli w pierwszej kolejności zajrzymy do wioski Naphalów.
W końcu. Jakiś plan.

-----------------------------------
Dialogi. Fuu. Nie umiem pisać dialogów.

Wyszło, że się rozdzielamy. Ale nie wiedziałam jak to inaczej zrobić, żeby zrealizować mój plan. Następną część może pisać Tin. A potem Anaid, Rima, Destroy albo Biohazard. Chyba że An, Des lub Rima będą chciały pisać wcześniej. O ile An będzie wgl chciała pisać, bo już sie zajmuje jednym opowiadaniem. No i Des i An sie nie zgłaszały do tego. o:'

Dobra, mam nadzieje, że sie podoba. x___x'' Nie czytałam, więc pewnie są błędy. ych.
Aldieb (23:05)

Zadanie na mściciela, cz. II [Membu]

23 sierpnia 2011

Stałem nad nim, promienie słońca wyłaniały się zza horyzontu, powiał chłodny wiatr. Wiedziałem już, że dzisiejszy dzień będzie ciepły. Spojrzałem na śpiącego kłusownika, a kąciki moich ust ułożyły się w kpiący uśmiech.
- Wspaniały dzień na śmierć, co nie stary ? - Zobaczyłem lekki ruch jego powiek, moja twarz stała się ponura. Przekręciłem szyję tak, że usłyszałem zgrzyt własnych kości i sprzedałem śpiącemu kopniaka, pod żebrem.
- Osz kurwa ! - Krzyknął ożywiony i złapał się za bok, drugą ręką podparł czoło - moja głowa - zajęczał i dopiero kiedy odwrócił głowę w moją stronę, ocknął się na dobre. Zesztywniał, wyglądał jakby zobaczył ducha, przyglądałem się mu zimnym wzrokiem. Nagle zniknąłem z jego pola widzenia. - Co jest ?! - Kłusownik przetarł oczy. - Mam jakieś omamy. - Ponownie złapał się za głowę i chciał z powrotem ułożyć ją na poduszce, ale kiedy dzieliły go od niej jakieś 4cm pojawiłem się ponownie, nad nim. W jego oczach dało się zobaczyć strach, szybkim ruchem złapałem jego szyję, zdusiłem lekko i rzuciłem nim w stronę ściany jaskini. Z krzykiem obił się o nią i zjechał w dół, zdążył podnieść wzrok, pojawiłem się ponownie, podniosłem go i wykręcaj w tył ręce ustawiłem gościa przodem do środka jaskini.
- Co to jest ? - Zapytałem, jedna ręka trzymała jego dłonie, a drugą złapałem go za włosy i ściągnąłem w dół, jęknął. - Co to jest ?! - Powtórzyłem pytanie, poluźniłem ucisk i kopnięciem ponownie wysłałem go na podłogę. Zasapał ciężko, podparł się rękoma, podchodziłem do niego powoli, kiedy ten wstał i posłał mi konkretną sztukę prosto w szczękę. Głowa odchyliła mi się na prawo, złapałem się za żuchwę, nastawiłem ją i spojrzałem na zadowolonego faceta. Jego twarz zbladła, był pod takim wrażeniem, że nie zdążył nawet cofnąć ręki po uderzeniu. Złapałem jego zaciśniętą pięść i zdusiłem, nie za mocno. Ocknął się, z początku zaciskał zęby ale po paru sekundach wydarł się.
- Mów czego chcesz i zostaw mnie w spokoju ! - Przyciągnąłem go do siebie i spojrzałem prosto w oczy. Wyrwał się trochę przestraszony, otrzepał ciuchy, brudne od tutejszego kurzu.
- Gadaj ! - Był poddenerwowany i przestraszony.
- Co to jest ? - Pokazałem na różnego typu poroża, skóry i tego typu wytwory ułożone na półkach skalnych.
- Achh.. To moje skarby. - powiedział widocznie uspokojony - Sam je zdobyłem. - duma w jego oczach rosła - Może jakiś handel ? - zapytał zacierając ręce.
- Twoje skarby ta ? - podszedłem bliżej, złapałem go za koszule i podniosłem jedno z poroży, które leżało najbliżej. - A możesz mi powiedzieć skąd ci to wyrasta ?! - przysunąłem róg do jego twarzy. Nie wiedział co odpowiedzieć, odepchnąłem go, upadł przodem do mnie. Podchodziłem coraz bliżej i rzucałem w kłusownika ,,jego skarbami,, po kolei, jak leciało, robił uniki, zasłaniał twarz, krzyczał:
- Przestaań! Stop! Co ty do cholery robisz ?! - W końcu skończyła się droga, napotkał ścianę i nie mógł się dalej ruszyć, trzymałem w ręku róg jednorożca, stałem nad nim, a on patrzył na mnie oczyma szczeniaka, ręka mu się trzęsła.
- No skąd?! Z dupy strony co ?! - podniosłem go, był niższy ode mnie więc nogi latały mu w powietrzu.
-  Zabiłem je... I jak nie przestaniesz to zrobię z tobą to samo ! - Jego twarz wygięła się w nieprzyjemny grymas, zaśmiałem się kpiąco, wręcz psychicznie i upuściłem go. Trwało to trochę zanim się uspokoiłem, odetchnąłem z ulgą i wymierzyłem mu kopniaka prosto w twarz. Krew wyleciała z jego ust, a on przeturlał się z dwa razy i wylądował na brzuchu.
- To teraz pobawimy się po mojemu - Zaszedłem go od tyłu, ponownie wykręciłem ręce, podniosłem go i przywaliłem jego głową w skalną podłogę tak, aby stracił przytomność. Udało się.
Kiedy się obudził, był zakuty łańcuchami, w swojej jaskini. Układałem właśnie jego trofea, powoli, po kolei, leżały w rzędach, pod ścianą. Spojrzałem na wybudzającego się.
- No witam, witam, wieczór już zapada, jutro się tobą zajmę - Uśmiechnąłem się cynicznie, usiadłem przy jego stoliku i zacząłem jeść. Spoglądał na mnie, wyraźnie było widać, że jest głodny. - Chcesz ? - zapytałem, z radością pokiwał głową na ,,tak,, - Wiem, dlatego nie dostaniesz - Położyłem nogi na stole i jadłem dalej, przyglądając mu się tym samym, zimnym wzrokiem. Zaczął się szarpać i wyklinać mnie, grozić, bluzgać itp. Jadłem w spokoju, a kiedy skończyłem wyszedłem jeszcze się przewietrzyć, było grubo po północy, Wróciłem po ok. godzinie. Kłusownik zmęczony szarpaniną spał z głową zwieszoną w dół, musiało mu być nie wygodnie, ale co tam. Cwany uśmiech namalował mi się na twarzy, skierowałem się do jego posłania i zdrzemnąłem przed zabawą.
Wstałem po 3 godzinach snu, moja ,,zdobycz,, nadal spała, w tej samej pozycji, wylałem na niego wiadro zimnej wody, przyniesione tej nocy.
- Cholera ! Daj się chociaż wyspać człowiekowi ! - Krzyknął, każdy ruch wywoływał u niego ból, przez jego nocną pozycje, miał zmęczone oczy.
- Nie widzę tu żadnego człowieka. - Powiedziałem spokojnie i odrzuciłem wiadro na bok, przykucnąłem przed nim i spojrzałem w oczy. - Lubisz kłusować tak ? Miałem się odegrać za tego jednorożca.. Pamiętasz go prawda ? No, ale mam taki inny, fajny pomysł, zaczynamy. - koleś nagle zesztywniał, jego oczy zrobiły się puste. Wpatrywałem się nadal, moje oko również nie wyglądało normalnie. Po 2-3min. oderwałem się od niego, oczy wróciły do normalnego wyglądu.
- Co to było ?! - Zapytał przerażony.
- Taa, coś za coś, dowiedziałeś się trochę, ale tobie to nic nie da, a mi da.. frajdę - oblizałem kąciki ust i uśmiechnąłem się ironicznie. Podniosłem pierwsze poroże. - Kopyto, zraniłeś mu najpierw kopyto - Patrzyłem na niego, ręce mu się trzęsły - Boisz się ? I słusznie. - Wbiłem długie, cienkie i ostro zakończone poroże w stopę kłusownika, wydarł się strasznie, a z rany wytaczała się powoli krew. - No to mamy kopyto ! - Miałem głos jakbym był w jakiejś euforii.
- Co ty do licha ! Matko co ty robisz ?! - Darł się.
- Hmm.. - wziąłem kolejne trofeum do ręki. - Temu na żywca odciąłeś rogi - usztywniłem jego głowę i zacząłem odcinać dosyć tępą stroną przedmiotu, jego ucho. Krew tryskała jak z fontanny, on krzyczał przeraźliwie, ale co tam, z czasem i odpadło. Nie miał już siły nic mówić, płakał i ciężko oddychał. - Uuuu.. Tu mamy 4 zęby, kły i trzonowe, da się załatwić - złapałem go za szczękę, szarpał się na początku, ale po 5min. jego zęby leżały już na mojej dłoni a z buzi ściekała krew. - A tutaj co ? Ach, tego po prosty złapałeś w jakieś sidła i się biedak wymęczył, zostawimy go na koniec. - Odłożyłem przedmiot i sięgnąłem po następny. - Oczy ?! Aaa.. takie oczy, nawet cenne, ale co ci teraz po nich ? - Spojrzał na mnie błagalnie i jęczał. Podszedłem do niego i własnym palcem wydłubałem jedno oko, ile było przy tym krzyku. Oblizałem palce od krwi i spojrzałem na niego. - No zostały jeszcze 3 - Powiedziałem i wziąłem następne poroże. - Tego pozbawiłeś wszystkich kopyt, ale już je sprzedałeś, a róg wziąłeś na pamiątkę.. Chore - Złapałem jego nogę i zacząłem odcinać stopę pamiątkowym rogiem, potem przyszedł czas na dłonie, obie. Róg nie był zbyt ostry więc zajęło mi to sporo czasu, a koledze dużo bólu i jęczenia. Już prawie nie było go słychać kiedy kończyłem.- To co ? Jeszcze dwa - złapałem kolejną rzecz, on wisiał już prawie umierający, co chwile kaszlał krwią. Przed ostatni był róg jednorożca, jako, że czoła nie da się uciąć, po prostu je oskalpowałem. Twarz zalana była krwią, umierał. - Tak czy siak zdechniesz, więc pomęcz się, jak to stworzenie, które zostawiłem na koniec - Spojrzałem na niego ostatni raz, obojętnie i zimno, nie potrwało to długo, kłusownik stał się już tylko wspomnieniem, na brzuchu wyciąłem mu jeszcze tylko datę jego śmierci i poklepałem umarlaka po poliku. - Wyglądasz lepiej niż przedtem - Zaśmiałem się kpiąco, oczyściłem ze krwi, przybrałem postać wilka i ruszyłem w stronę stada.
The End.
Membu (20:21)

22 sierpnia 2011

Podobni do nas, lecz bardziej okrutni, cz. V [Tin]

22 sierpnia 2011


Najgorsze jest uczucie gdy biegniesz choc wiesz, że i tak cię złapią...

Leżałam w dziwnej, metalowe klatce. Była podobna do tej, w której przed moim przyjściem leżała Arashi. Miała jednak jakąś dziwną cechę. Nie potrafiłabym powiedziec jaką, ale samo przeczucie wystarczyło by odechciało mi się uciekac. Zresztą byłam zbyt słaba. Nie mogłam się prawie ruszac, jedynie mrugałam. Za każdym razem gdy wciągałam powietrze słyszałam charakterystyczny świst. Chyba byłam bardzo spragniona. Z reszta nie mogłam być pewna, nie czułam pragnienia, glodu, bólu ani smutku jaki mnie ogarnął. Wreszcie znalazłam siłę by podnieśc nieco głowę i rozejrzec się dookoła. Niewiele się zmieniło. Jednak jedna zmiana była przerażająca. Ar pływała w jakimś dziwny płynie i była nie do poznania. Chciałam krzyczec, wyrwac się z klatki jakkolwiem jej pomóc. Jednak ile kroc starałam się podnieśc i jakoś zareagowac nie mogłam. Leżałam więc wściekła na siebie, że nie mogę nic zrobic. W ciało miałam powbijane igły. Całe mnóstwo. Był różnokolorowe, z daleka pewnie wyglądały jak mozaika. Gdy tylko odczepiłam jedną z nich coś zaczęło piszczec i podszedł jakiś człowiek. Wbił mi strzykawkę i nagle zrobiłam się baardzo śpiąca...

Wszędzie głośno. Czerwone światła. Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Nie, ból to za mało. Czułam się jakby miało mi rozerwac czaszkę. Ale za to mogła już stac. Odzyskałam siły. Ktoś krzyczał. Było tak głośno. Szklana „probówka”, w której była Ar była rozbita, a Biohazard próbowała otworzyc klatkę, w której siedziałam. Po sporym placu biegali członkowie stada. Rozróżniłam jak na razie Aldieb, która majstrowała przy systemach bezpieczeństwa, Destroy i Anaid, które próbowały wynieśc jakoś Arashi i kilka innych osób. Więc jednak po nasz przyszli!
Biohazard otworzyła klatkę więc wybiegłam najszybciej jak się dało. Nadal bolała mnie głowa, w dodatku doszedł jeszcze ból po wyrwanym zębie, ale nie przejmowałam się tym. Chciałam jakoś pomóc, więc złapałam w zęby wiadro z wodą i chlusnęłam płynam na wymyślne sprzęty, aż zaczęły skwierczec. Al udało się otworzyc bramę, więc po doszczętnym zniszczeniu większości obozu wybiegliśmy. Niektórzy bardzo szybko, inni nieco wolniej, a ja całkiem wolno osłabiona przez ból. Po chwili jednak przezwyciężyłam to jakże ludzkie uczucie biegłam równo ze wszystkimi od czasu do czasu potykając się. Szukałam wzrokiem Arashi. Nie miałam pojęcia jak ją niesiono. Nie było nas dużo. Najwyżej 12 osób. Po 5 km biegu Stado rozłączyło się na 3 części i biegło w różnych kierunkach. Część, w której byłam biegła njprostszą ścieżką, zapewne ze względu na moje osłabienie. Druga część, co wiem ze znajomości terenu pobiegła drogą pełną zwalonych drzew i rowów. Ale drogi, którą pobiegła trzecia grupa nie znałam.

Po 15 minutach biegu dotarliśmy na polanę. Weszłam na miękki mech i położyłam się zmieniając w człowieka, a jedna z dziewczyn, zapewne medyk, okładała mnie ładnie pachnącymi ziołami. Obok leżała Arashi. Wyglądała bardzo słabo. Nią zajmowały się 3 osoby próbujące poprawic jej stan. Tak jej współczułam. Czułam się winna, że nie mogłam jej w żaden sposób pomóc. Aldieb poprosiła wszystkich o zebranie się. Nigdzie jednak nie widziałam osób z tej trzeciej grupy. Al nie musiała dużo mówic, wszyscy wiedzieli co się szykowało. Ludzie na pewno nie poprzestaną. Trzeba będzie coś zrobic.
--------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że jest ok... Sory za błędy. No nic, czekam na kolejną część. Teraz chyba Biohazard pisze?
Tin (20:26)

Zadanie na mściciela, cz. I [Membu]

22 sierpnia 2011

Zadanie:,,Nasi zwiadowcy dostrzegli niedawno ślady srebrnej cieczy na liściach i drzewach, oraz białe okruchy. Idąc jej śladem, natrafili na niewidoczną barierę, zza której dobiegał smutny, nieludzki głos. Kilka osób rozpoznało śpiew jednorożca, a srebrzysta ciecz okazała się być posoką, natomiast okruchy pozostałością po największym skarbie tego zwierzęcia- jego rogu. Magowie mówią, że ranne lub martwe już teraz zwierze, uwięzione jest za barierą, a złamać ją może tylko przelanie krwii sprawcy jego cierpienia, kułsownika z blizną znaczącą lewą część jego twarzy. Znajdź go pośród ukrytych w górach jaskiń i zadaj mu takie cierpienie, na jakie on skazał jedorożca. Zabij go po długich godzinach zabawy. Jako dowód wystarczy mi pokonanie obszaru otoczonego wcześniej barierą.,,

Spojrzałem w stronę stada, odwróciłem łeb i ruszyłem w głąb lasu na poszukiwanie tajemniczego kłusownika.
Wiatr rozwiewał moją sierść, wciągnąłem świeże powietrze mocno, spojrzałem przed siebie i ruszyłem truchtem, z cwanym uśmiechem namalowanym na pysku, w oczach pojawiło się ożywienie, byłem zadowolony,przyspieszałem coraz bardziej, przeskakując przeszkody napotykane na drodze,cieszyłem się bo.. miałem kogoś zabić. ,,W końcu,, pomyślałem i zwolniłem trochę. Skierowałem się w stronę niejakiej bariery, aby tam powęszyć.Spojrzałem w niebo
- trzeba się pospieszyć- powiedziałem do siebie, nadchodziły deszczowe chmury, nastawiłem uszu i pobiegłem dalej. Wiatr wiał coraz silniej,kiedy dotarłem już na miejsce wyczułem dobrze mi już znany zapach.. krew, nieludzka, nie wilcza, tak, teraz byłem pewien, to właśnie to miejsce, podniosłem wzrok i znowu poczułem tą ,,radość,, oblizałem pysk i zaśmiałem się kpiąco
- chciałeś krwi.. to będziesz ją miał- klapnąłem zębami i ruszyłem w stronę jaskiń,  gdzie podobno znajdywał się kłusownik. Zaczęło padać, badałem las swoim zimnym spojrzeniem,nie spieszyłem się, nadal się uśmiechałem, na myśl o męczarniach w jakich znajdzie się ten koleś, coś w rodzaju ekscytacji, uwielbiałem to uczucie,wyrwać się i .. po prostu nie mogłem się doczekać. Znowu przyspieszyłem,musiałem się trochę wyżyć, deszcz sprawiał, że przeszkody były trudniejsze do pokonania, miałem ubaw, zapomniałem na chwile o swoim zadaniu, wyłączyłem się,teraz celem było przeskoczyć  te śliskie kłody i kamienie, nie wplątać się w jakieś krzaki, byłem sam, wybiegłem z lasu na jakieś urwisko, zatrzymałem się i pozwoliłem aby deszcz zmoczył mi pysk, zamknąłem oczy, wystawiłem język i nabrałem kilka kropli, otworzyłem oczy, zobaczyłem błyskawice, przeszyła niebo i uderzyła gdzieś daleko, przekrzywiłem łeb w prawo i ponownie na moim pysku namalował się cwany uśmiech, ,,idealnie,, pomyślałem,moja ulubiona pogoda, rozejrzałem się, jaskinie były już niedaleko, powoli ruszyłem wzdłuż urwiska.
- tak- wyszeptałem kiedy zobaczyłem swój cel, jaskinie,przybrałem postać człowieka, przeciągnąłem się i zacząłem zeskakiwać z półek skalnych, kierowałem się w stronę jednej z jaskiń, był już wieczór i widziałem w niej światło, ognisko. Byłem dosyć mocno przemoczony, ale nie przeszkadzało mi to, wspiąłem się wyżej, nad jaskinię, cały czas rozglądałem się czy nikogo niema, pustka, byłem już nad wejściem do środka jaskini, kiedy nagle usłyszałem śmiech, związałem szybko włosy i zwiesiłem się głową w dół, twarz jak zwykle miałem kamienną, zero emocji, spokój … Zobaczyłem kogoś, oglądał jakieś przedmioty i schlany cieszył się, że je posiada
- kupa siana, kupaa, forsa, będę pływał w mamonie! –krzyczał zadowolony i popijał… rum ? Tak, to był rum, trochę dziwne, ale nie po to tu jestem, nadal się przyglądałem, trwało to jakiś czas, było już ciemno a ognisko przygasało, koleś śpiewał sam do siebie, coraz ciszej, zasypiał, nie pasowało mi to ani trochę, nie miałem pewności czy to właśnie on, podniosłem się i rozejrzałem, dojrzałem jakiś gruby kawał drewna, sprawnie podniosłem go iz ogromnym hukiem rozbiłem o szczyt jaskini, drewno rozprysło się na wszystkie strony, facet wyraźnie się przebudził
- co jest ?! – krzyknął wybiegając z jaskini, miał jakąś broń w ręku, kopnął kilka kawałków drewna – cholerna burza – burknął i wrócił do środka.. tak.. to był ten moment, rozłożony na górze jaskini zobaczyłem jego twarz podświetloną wygasającymi płomieniami, nawet dobrze zbudowany, ale nic wielkiego i.. taak, blizna na jego twarzy, znowu zaczęło mnie nosić
- szykuj się – szepnąłem do niego, ale on nie usłyszał, ,,niech się wyśpi, rano przyszykuję mu niespodziankę,, pomyślałem i ułożyłem się twarzą do nieba, już nie padało, zacząłem przyglądać się gwiazdom i rozmyślałem nad zabawami z ciałem mojego nowego kolegi…
Cdn.
Membu (19:25)

21 sierpnia 2011

Zapomniane daty. [Aldieb]


21 sierpnia 2011

Opowiadanie wyjaśniające moją nieobecność podczas weekendu oraz nawiązujące do ostatnich wydarzeń.
-------------------------------------
.Muzyka.
          Kosmyki ciemnych włosów zawirowały wokół mojej twarzy, wyrwane ze splotów spinki, przez wiecznie niesforne zefiry. Szare oczy wpatrywały się w kamienny posąg, przedstawiający dumną klacz. Oczami wyobraźni widziałam jak jej przednie, uniesione kopyta poruszają się w majestatycznym tańcu. Gładka, kara sierść lśni w refleksach, rysujących się na silnych kończynach. Długa, zmierzwiona grzywa falowały na silnym wietrze, od którego załopotały właśnie poły mojej koszuli.
          Chłodny powiew świeżego powietrza był jak wiadro zimnej wody. Przywrócił mnie do rzeczywistości, wymazując iluzje stworzone w mojej głowie. Zdjęłam z ramienia torbę i rzuciłam ją bezwładnie na ziemię. Kucnęłam przy porośniętym mchem postumencie, na którym, jedna pod drugą, wyryte były daty. To właśnie ten wielki kawałek kamienia był celem mojej wizyty. Przejechałam opuszkami palców po wgłębieniach wyrytych w twardym materiale. Były tak znajome...
          Wydawszy z siebie ciche westchnienie wyjęłam ze skórzanego worka dwa przedmioty. Przyjrzałam się krytycznym okiem narzędziom znajdujących się w moich dłoniach. Nigdy wcześniej nie miałam okazji się nimi posługiwać.Posiadałam tylko mgliste pojęcie z zasłyszanych niegdyś historii i opowieści. Innym wyjściem z tej sytuacji byłoby posłużenie się magią, tak jak w przypadku powstawania rzeźby. Jednak chciałam wykonać tę pracę własnymi rękoma.
          Przyłożyłam dłuto, trzymane w lewej dłoni, do chropowatej powierzchni. Prawą, w której znajdował się młotek, zamachnęłam się i uderzyłam o płaską końcówkę. Zderzenie wywołało dźwięk, który poniósł się, echem odbijając się od pobliskich drzew.
          Nie czułam nic. Wszystkie emocje i myśli zepchnęłam w głąb siebie. Bezlitośnie, z całą siłą jaką dysponowałam, zdławiłam wszystkie uczucia, aż pozostała ze mną tylko nieprzyjemna świadomość mówiąca o ich obecności, gdzieś tam, na dole.
Nie czułam. Nic. Tak było prościej. Mniej bolało.
          Opuściłam zdrętwiałe od wysiłku ramiona i rozwarłam mocno zaciśnięte palce, pozwalając by trzymane przez nie narzędzia swobodnie potoczyły się na ziemię. Przyglądałam się koślawym cyfrom z niejaką dumą, a zarazem żalem, że tylko tyle potrafię stworzyć. Ale to nie miało znaczenia. Daty zostały uzupełnione.
          Zamknęłam na moment oczy, rozkoszując się przytulnym mrokiem, który ogarnął mnie na te kilka chwil. Kiedy ponownie uniosłam powieki patrzyłam na nagrobki znajdujące się za kamienną figurą. Wstałam, otrzepując kolana z pyłu i ziemi. Podeszłam do nich, powoli stawiając kroki. Położyłam dłoń na najbliższym z nich, głęboko wdychając zatęchłe powietrze. Zrzuciłam kilka starych liści z jego popękanej powierzchni. Podążyłam dalej do trzeciego z kolei grobu. Tu, lata temu została pochowana Black Hollow, kiedy kłusownicy śmiertelnie ją postrzelili. Jednak jej ciało od dawna nie znajdowało się pod ziemią. Kara klacz została wskrzeszona i już od dawna chodziła swobodnie po Ziemi. Uniosłam głowę, odgarniając z twarzy włosy. W następnej mogile spoczywała Gold Fire. To dzięki niej misja Wybrańców dobiegła końca. Poświęciła swoje życie, by nam się powiodło. Wsparłam się obiema rękoma na płycie, obrośniętej pnączami. Zapatrzyłam się na chwilę, wbijając niewidomy wzrok w swoje czarne conversy. Myślami znajdowałam się daleko stąd. W innym czasie i miejscu.
          Wyprostowałam się. Podeszłam do posągu i usiadłam na prostokątnym cokole, kuląc się pomiędzy tylnymi nogami klaczy. Nogi podkurczyłam pod siebie, obejmując je ramionami. Odchyliłam głowę do tyłu, kierując spojrzenie ku ciemnemu, zachmurzonemu niebu. Dzisiejszej nocy nie pokazała się ani jedna gwiazda, która mogłaby rozświetlić mrok. Po moim policzku spłynęła łza. Tama zaczynała pękać. Zamrugałam powiekami, chcąc pozbyć się nadmiaru wilgoci, zmieniającej obrazy w rozmazaną plamę. Jednak na nic się to zdało. Zaraz za swą bliźniaczą siostrą ku ziemi pomknęły kolejne słone krople. Tama puściła.
          Oparłam brodę na kolanach. Wpatrywałam się tępo przed siebie. A łzy płynęły.
-------------------------------------
Średnio mi się podoba... Ale dobra tam. I mam nadzieję, że podkład starczył, bo nie sprawdzałam...
Aldieb (22:22)

20 sierpnia 2011

Niech to się okaże snem... [Syriusz]

20 sierpnia 2011

   Cisza i spokój. No może nie całkiem. Jeszcze kilka osób zostało na polanie, by prowadzić długie rozmowy. Już dawno odpuścił i poszedł w swoje ulubione miejsce. Mógł tam zastanowić się nad życiem. Był z dala od reszty, choć nadal ich słyszał. Reszta spała lub szykowała się do zapadnięcia w błogi stan snu. On tego nie potrzebował. Spał tylko wtedy, kiedy musiał. Kiedy wolał zapomnieć lub po prostu się nudził.
   Tej nocy akurat chciał sobie powspominać swoje dzieciństwo. Nie było idealne, ale złe też nie. Nagle słychać podniesione głosy. Spojrzał w kierunku polany, ale uważając, że po prostu towarzystwo się bawi, zignorował to i przymknął powieki, opierając się o pień grubego drzewa. Po kilku minutach stwierdził, że coś jest nie tak i podnosząc się leniwie, zaczął kierować swe kroki w stronę głośniejszych niż zazwyczaj odgłosów. Były one dość niepokojące, inne niż zwykle. Przypomniało mu się ostrzeżenie od Aspeney. Skrzywił się na samą myśl, mając nadzieję, że to jednak nie to. Stanął wśród drzew jak wryty, gdy to zobaczył.
   Walka. Krew. Rozszarpana skóra. I przyjaciele. Omiótł ich wzrokiem i chciał do nich dołączyć, choć jego walka byłaby z góry przegrana. Ludzi łatwo było mu zabijać. Szczególnie tych, którzy nie uważali na siebie wieczorami i zakradali się w ciemniejsze uliczki. Ale teraz? Nic by nie mógł zrobić. Zresztą.. Nienawidził walki. Dlatego nigdy nie chciał się uczyć walczyć.
   Zapach krwi drażnił jego nos, ale jakoś udało mu się zapanować nad przybywającym pragnieniem ciepłej cieczy. Zrobił krok, ale jakby tylko w swojej własnej wyobraźni. Nie poruszył się ani na milimetr. Nawet nie był w stanie. Stał tak coraz bardziej otępiały, nie wiedząc co robić. Przyglądał się tylko jak idiota, jak zwykły gap, nieczuły na ból znanych mu osób, bez krzty współczucia. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa, gdy chciał wykonać jakikolwiek ruch.
   Ból w jego od dawna nie bijącym sercu był silniejszy nawet od tego, gdy zmieniał się w innej rasy istotę. Kierował się w każdą komórkę jego ciała, chcąc go zniszczyć od środka. Zapewne będzie miał od tego widoku uraz, choć pewnie tego po sobie nie pokaże. Słone krople, które mogłyby ukoić ten ból, jak na złość nie chciały spłynąć. Zresztą co? Popłakałby się jak dziecko? Świat mu się walił. Pewnie nadal będą zabijać jego Braci i Siostry. Co chcieli osiągnąć? Na pewno zniszczenie jego domu, jego najmilszych wspomnień. A później by przyszło ukojenie, gdy i jego dosięgła śmierć.
   Śmierć.. Ciekawe co by po niej nastąpiło? Dla niego pewnie nic dobrego. Nie chciał o tym myśleć, ale wolałby już sam zginąć, niż trwać tak ze świadomością ogromnej straty, którą są jego najbliżsi. Po kilkunastu minutach, które zdawały się wiecznością, odetchnął z cichą ulgą, czując wilgoć spływającą po jego policzkach. Psychiczny ból pewnie nie mógł się równać z tym cielesnym, chociaż właściwie mogły ze sobą te dwa bóle rywalizować. Jemu, któremu nic się nie stało krwawiło tylko serce. Im, ciała. Widząc martwą Vierę, przeraził się jeszcze bardziej.
   Chciał, żeby to wszystko było tylko chorą wyobraźnią, płatającą mu nieśmiesznego figla. Najgorszym koszmarem, z którego wkrótce się przebudzi. Ale nie. Wszystko było prawdziwe, a on jedyne co mógł robić to patrzeć na ich śmierć.
Syriusz (16:59)

Back to black. [Anaid]


20 sierpnia 2011

Wszyscy są tacy sami.
Kłamią. Nigdy w życiu Cię nie zdradziłem.
Oszukują. Zawsze Cię kochałem i kocham nadal.
Dlatego, prędzej czy później, trzeba z nimi skończyć.
Zakończyć tą całą szopkę, nic nie wartą.
Bo okazuje się, że Twoje uczucia nigdy nic nie znaczyły i znaczyć nie będą.

                                                  [ Muzyka ] 
Siedzę na drewnianej werandzie tego teraz już pustego, tylko mojego domu. Pada deszcz, jednak nie moknę. Tylko mi zimno, mam gęsią skórkę. Ale ja tego już nie czuję.
Obracam powoli szklaneczkę z whisky, wpatrując się w trunek w taki sposób, jak gdybym miałabym coś tam ujrzeć. Coś ważnego. Wciąż słyszę słowa przyjaciółki, której zdradę zdążyłam już wybaczyć. Tak wiele rzeczy już jej odpuściłam, tak wiele przez nią straciłam. Ale nie mam do niej tak wielkiego żalu, nie okazuję tego. Nikomu więcej nie wybaczam. Uświadamiam sobie parę rzeczy.
I przypominam. Ten siarczysty policzek, od którego wymierzenia dłoń bolała mnie przez cały wieczór. Furia i bezradność, które mnie ogarniały. Wtedy nimi emanowałam. Byłam wściekła.
Ale teraz już jestem spokojna. Zadziwiająco spokojna. I obojętna. Reset. Wszystko mi jedno, mogę teraz nawet wbić sobie nóż w dłoń. Uodparniam się. I zapominam. Stawiam przed sobą barierę i jestem twardsza. Nawet śmieję się ze swojej naiwności. Nie jest to nieszczery, cyniczny śmiech. Rechoczę jak idiotka, zupełnie prawdziwie. Upijam z naczynka whisky i wstaję, poprawiając zwiewną sukienkę.
Wychodzę spod dachu werandy, wprost w ulewę. Okręcam się powoli wokół własnej osi. Nie mija chwila, a ubranie lepi mi się do ciała, podobnie jak włosy do moich policzków. Zaczynam tańczyć. Przymykam powieki, wczuwającsię w rytm, zupełnie wyimaginowany, w mojej głowie. Bosymi stopami sunę pomokrej trawie, wijąc się, kołysząc biodrami. Zadzierając głowę i pozwalam, by wielkie krople deszczu zmywały mi makijaż z twarzy,  by tusz spływał po moich bladych policzkach, zupełnie swobodnie, jakbym pozbywała się trosk, wszystkiego co mnie martwi, jakby to pomagało. Sunę dłońmi po swym ciele, talii, włosach, analizując siebie samą, chcąc mieć pewność, czy to na pewno ja. Wyłączam się, jakbym posiadała jakiś przycisk, który pozwoliłby mi na to. Stop. Nie ma mnie.
Nie ma..
Nie ma..
Nie ma..
Nie ma.. 

 Czas to zaakceptować. Więc tańczę dalej. Nie mów do mnie. Nie odzywaj się. Nie przeszkadzaj. Nie ma mnie, nie ma Cię. Nie ma nas.
Teraz tańczę.
                                                   [ muzyka STOP ]
I rozdzierający płacz dziecka. Naprawdę głośny, przebijającysię nawet przez muzykę w mojej głowie. Otwieram oczy.
Biegnę w stronę werandy, przeskakując parę stopni niewielkich schodków i zgarniam szklankę.
- Już idę,Thel. I’m back to black.   

Taki króciutki randomik. Dziękuję za uwagę @__@ .. o ile przeczytaliście ten szajs na trzech kółkach. 
Anaid (15:04)

Śmierć Viery.

...



silence














Good night my sweet dream.




















Viera nie żyje. Zabita przez nieznajomego broniąc Destroy.




9 Komentarzy:

~Sora
20 sierpnia 2011 o 09:13
Coo?! *osłupiała* to… to… to… NIEMOŻLIWE! *ryknęła i odleciała stąd, bo nie mogła tego znieść*

~Anaid
20 sierpnia 2011 o 10:22
*Na sam początek z pyska wadery poleciała wiązanka siarczystych przekleństw. Potem, w niejakim osłupieniu, wlepiła dwukolorowe ślepia w widok przed sobą.* Zabić gnoja. *Warknęła tylko, chcąc sprawić, by wiadomość o śmierci przyjaciółki do niej nie dotarła. Potem zniżyła łeb, zaciskając mocno powieki i zęby i pognała w las.*

~Kitsune
20 sierpnia 2011 o 12:01
*Kits nie wiedziała co powiedzieć. Jedynie wbiła wzrok w ziemię i milczała.*

~LadyKiller
20 sierpnia 2011 o 15:04
*Zamknęła oczy, spuszczając łeb, po czym warknęła. Najpierw cicho, potem gardłowo, rozpaczliwie. Zatrzęsła się na masywnych łapach, po czym podniosła wzrok. Rozjuszonym wzrokiem rozejrzała się naokoło i obnażyła czubki kłów.* Przyjmuję zadanie przyznane głównemu mścicielowi. *Warknęła i oddaliła się*

~Tiff
20 sierpnia 2011 o 15:55
*nie umie zrozumieć jednego zdania. nie potrafi. spojrzała po obecnych, następnie jej wzrok zatrzymał się w górze, patrząc na niebo rzekła „Żegnaj”*

~Lady Destroy
20 sierpnia 2011 o 22:33
*Wadera wyszła z cienia, chwiejąc się. Stała w miejscu z podkurczoną tylną, prawą łapą. Lewy bok miała roszarpany, w układzie kostnym Vernidki brakowało 4 żeber, które miała wyrwane. Zniżyła łeb, spuszczając wzrok. Czuła się winna, lecz Viera zginęła z godnością, stanęła w jej obronie, a kiedy Marionetka dławiła się krwią.. nikt nie był w stanie jej pomóc, gdyż byli atakowani. Syknęła coś pod nosem kładąc uszy po sobie.*

~Kitsune
21 sierpnia 2011 o 12:06
*Ciemnoszara zerknęła na ranną Destroy. Reav’zhotka żółwim tempem zbliżyła się do Siostry. Schyliła łeb do poziomu Vernidki i swą kufą delikatnie otarła się o jej szyję, próbując dodać waderze chociaż trochę otuchy. Nigdy nie była dobra w pocieszaniu, więc po chwili wróciła na swoje dotychczasowe miejce wypoczynku. Położyła się w cieniu, mrużąc ślepia, które były zwrócone w kierunku zebranych*

~Rozalia, Vixa, Windy Pani Wiatru
21 sierpnia 2011 o 14:30
*Stanęła za nimi milcząc, a cóż innego zrobić*

~Tin
22 sierpnia 2011 o 23:51
*nie ma pojęcia co powiedziec więc z jej ust wydostaje sie tylko ciepły oddech*

16 sierpnia 2011

Z dziennika mamuśki. [Luna]

Jak długo można płakać? Godzinę? Dwie? Nastały czasy, kiedy się o tym przekonam...
*** 02:16 ***
Płacz. Przeszywający cały dom, przeraźliwy wrzask. Na zewnątrz ciemno, wewnątrz ciemno. Niechętnie wygramoliłam się z pustego łóżka, rzucając tęskne spojrzenie ciepłej kołdrze. Podeszłam do dziecięcego łóżeczka i wyjęłam z niego moją maleńką latorośl, która łkała jakby dom się palił, a świat jutro miał się skończyć. Chwyciłam jej zimną, miniaturową rączkę, z miniaturowymi paluszkami i pocałowałam ją delikatnie, przytuliłam małą do siebie. Nie darła się już jak obdzierana ze skóry, jedynie kwiliła tak żałośnie, że aż serce się krajało. Nie mogłam karmić tak jak wszystkie inne ludzkie matki, ze względu na mój tryb życia. Zeszłyśmy więc razem do kuchni, a ja z na wpół przymkniętymi powiekami krzątałam się, aby podgrzać mleko. 
*** 02:34 ***
- Biedna Ty moja mała, nieślubna dziecinko. - Mruczałam cicho, kiedy Thell opróżniała butelkę z mlekiem. Moje łóżko mnie wołało, słyszałam to. Słyszałam ten godny pożałowania głosik z sypialni: "Chooodź do mnieee, chooodź, prześpij się! Potrzebujesz snu! Właśnie teraz! Chooodź!" . A ja wtedy twardo musiałam odpowiadać: "Jestem zajęta. Prześpię się później." . Tekst, który na długo zagości w moim słowniku. "Prześpię się później.". Kiedy dziewczynka wlała w siebie całe przygotowane dla niej mleko, nawet nie miałam siły, ani ochoty, umyć butelkę, rzuciłam nią do zlewu, a sama udałam się do góry. Sunęłam jak cień, po schodach, przez korytarz, aż do pokoju. Nastąpiła faza "Spróbuj mnie teraz zmusić żebym zasnęła, mamusiu!". To jest dopiero zabawa. Łażę w kółko, kołyszę się na boki, śpiewam cichutko - nic. 
- Ty też musisz spać. Uwierz mi. - Odpowiada mi dzika salwa śmiechu. W końcu kładę się do łóżka a mała leży koło mnie. Wmawiam sobie, że poleżymy tak chwilkę, a ona na pewno zaśnie. Tak, wmawiam to sobie. Zasypiam ja, a ona leży i beztrosko macha rączkami i nóżkami, jakby brała udział w maratonie. 
*** 04:03 ***
Budzi mnie kwilenie. Oho, co tym razem? Podnoszę się i dostrzegam Thelissę leżącą obok mnie, na łóżku. Czyli jednak zasnęłam przed nią i nie zdołałam zanieść jej do łóżeczka. Biorę małą na ręce i kieruję się ku szafce. Wyciągam czystego pampersa, talk i kremik. Później następują wszystkie czynności związane z przebieraniem dziecka. Zrobione. Czyste, suche dziecko. 
*** 04:11 ***
-Można iść spać, prawda słonko? - Mówię cichutko, z nadzieją na sen. Dłuższy, nie przerwany sen. O dziwo, kiedy doszłam do dziecięcego łóżeczka Thell spała. Sprawdziłam, czy na pewno śpi, czy może po prostu mam omamy. Spała. Tak! Spała! Pocałowałam ją w  jej małe czółko i odłożyłam. Otuliłam kocykiem i sama rzuciłam się na łóżko. Natychmiast odpłynęłam w błogi niebyt. Sen. 
*** 06:20 ***
Płacz. Koniec spania. Dzień się zaczął. Przytulam dziecko do siebie, po czym kładę je na swoim łóżku, a sama opieram się nad nim. Teraz następują wygłupy, gilgotanie i tym podobne. Kiedy ja robię coś bezsensownego i głupiego Thell zaczyna cieszyć się jak opętana. Ja gilgoczę ją, ona odpowiada pociesznym śmiechem i falą śliny na swojej buzi. Ja wycieram ślinę z jej twarzyczki, ona łapie mojego palca i bierze go do ust, w wyniku czego cała moja dłoń jest zaśliniona. Ja próbuję odzyskać mój palec w całości, ona z jeszcze bardziej zadowoloną miną ściska go mocniej, a wtedy ja już nie mogę się opierać i wracam do głupich zabaw. 
*** 06:31 ***
Dobra, koniec. Trzeba coś zjeść. Z Thelli na ręku podgrzewam mleko, równocześnie tworząc dla siebie jakąś kanapkę. Mleko gotowe, Thell dostaje butelkę, a ja delektuję się porannym posiłkiem. 
***
Dzień mija dość spokojnie. Wręcz nudno. Siedzimy na polanie. Thell śpi albo w moich ramionach, ramionach ciotki Andzi, lub ewentualnie w nosidełku. Śpi spokojnie, jedynie czasem wybudzając się kiedy ktoś zaczyna hałasować. 
Wszyscy pomyślą pewnie, że z dzieckiem to same problemy. Pomimo braku snu i częściowej utraty słuchu spowodowanej płaczem, jest zupełnie inaczej. Nic nie zastąpi wspaniałych uśmiechniętych oczek, na widok mamy. Dzikiego śmiechu i radości z bezsensownych rzeczy. Małych rączek chwytających palce i przytulających się do maminej szyi. Macierzyństwo jest cudowne. 
Tylko... Tatusiu, wracaj.

Luna, Córka Księżyca (23:41)

15 sierpnia 2011

Klaun [Fragaria]

15 sierpnia 2011

Noc wzięła już Cirkhaven w swe dobre objęcia. Harmonii czystego nieba nie burzył nawet najmniejszy strzęp chmury. Gwiazdy odcinały się punkcikami na stropie świata, przypominając samotne łódki na spokojnej tafli jeziora. Wiatr dął i pochylał wysokie drzewa. Zwierzęta dawno już spały, zupełnie z resztą jak i ludzie, pochowani w burych blokach. Nieliczni tylko przemierzali ulice, czy to z chęci, czy obowiązku...
Oczywiście największym zainteresowaniem cieszył się sklep monopolowy, pod którego drzwiami niezbyt trzeźwi panowie pili któreś już z kolei piwo, a ci, którzy polegli wygrzewali ziemię pod ławeczkami. Oczywiście powinna się zjawić policja, zabrać na izbę wytrzeźwień, sęk jednak w tym, że ostatniego policjanta zabił tydzień temu dwunastolatek, gdy stróż prawa próbował zabrać mu papierosy. A jednak mimo wszystko miasto nie narzekało na straszne niedogodności, poza zdarzającymi się falami zaginięć. Ale czymże były zaginięcia, skoro i tak żyło się dobrze?. Mieli nawet własny cyrk...
Harmonię nocy burzył ten właśnie namiot, wielki, pasiasty, biało-czerwony... Światła zeń biły na stojące opodal wierzby płaczące i jaskrawo pomalowane barakowozy artystów. Diament, bo tak właśnie nazywał się ten cyrk, był chyba najczęściej, poza monopolowym oczywiście, przybytkiem rozrywki. Praktycznie codziennie wykupione były wszystkie bilety. Pasjonaci przychodzili nawet kilka razy w tygodniu. Nikt nie pamiętał kiedy cyrk przyjechał po raz pierwszy pojawił się na obrzeżach miasteczka, ale pewne było, że dobrych kilkadziesiąt lat temu. Może nawet z setkę... Cyrkowcy nie asymilowali się ze społecznością lokalną, żyli w swoim własnym obozowisku. Tam rodzili się, uczyli akrobatyki, grali a potem umierali. Powstał nawet mały cmentarzyk oddzielony od cmentarza parafialnego materiałowym parawanem wyszytym w kolorowe rąby.
Dobiegał końca ostatni występ, treser lwów niedbale trzaskał biczem, gdy płowe bestie przestawały biegać w kółko i skakać przez płonące kręgi. Pył spod ich łap unosił się wszędzie, włażąc oglądającym do oczu, jednak ci niewiele się tym przejmowali. Niektórzy od urodzenia oglądali ten pęd, obserwowali tą zniewoloną siłę, ale i tak za każdym razem dziwili się, jakby widzieli bestie po raz pierwszy.
Za kulisami siedziało dwóch klaunów, czekających na swą kolej. Pomieszczenie przepełnione było smrodem potu, końskiego łajna i zepsutego mięsa, zawalone zakurzonymi gratami. Stary gramofon powtarzał ten sam fragment kilkudziesięcioletniego utworu. Jeden z połykaczy ognia wypróżniał się na połę, zaś na sianku dwoje akrobatów wypróbowywało nowe pozycje. Nie tylko akrobatyczne.
Kurwa... Nie chcę tam znowu wychodzić, to żałosne. Dlaczego ja to robię?
Robisz bo musisz, takim zostałeś stworzony. Nie martw się tym tylko rób swoje. Uśmiechaj się i wydurniaj.
Ale ja nie chcę tak!
Nie dyskutuj. Dawno temu wybrałeś ten zawód. Płać za pomyłkę...
Niech Cię szlag...
Jeden z klaunów wykrzywił się demonicznie i odgryzł głowę szprotce. Zielone kręcone włosy tworzyły marną imitację afro. Drugi, niższy i grubszy przeczesał palcami czerwone gniazdo ulokowane na jego głowie. Wziął do ręki czarną kredkę, by szybko naprawić nim namalowane nad oczami gwiazdki. Westchnął cichutko...
Już za chwilę przed wami sławni Bracia Klauuuun! zawył głośnik. Niski zmełł w ustach przekleństwo i wstał, poprawiając barwne, niekształtne spodnie. W jego dłoni błysnął szeroki tasak...
Szykowała się kolejna fala zaginięć.

-------
[No trochę do dupy wyszło >.>]
Fragaria Invisibilis (17:13)

Z cyklu: Poetyckie próby Neferetti - "Matka" [Neferetti]

14 sierpnia 2011

~*~
Ciemność zapada nad lasem,
W ciszy pogrąża on się
Okrutne stworzenia nocy
Już wyruszają na żer
Młode skuliły się razem
Zagląda im w oczy śmierć
Lecz matka swych skarbów nie odda
Chyba, że za własną krew

Nie bój się dnia ani nocy,
Matka odpędzi zło
Cokolwiek przyniesie światło,
Cokolwiek przyniesie mrok
Bo choćbyś o śmierć miał się otrzeć
I ze strachu trząść będziesz się
Matka ochroni, pocieszy:
"To nic, kochanie, to zły sen"

Już małe śpią spokojnie
Wiedzą, że mama tuż
Nieważne, kto gdzie i ilu
Ważne, że ona tu
Jej ciepłe futro tuż obok
I jej spokojny głos:
"Nie bój się skarbie i zaśnij
Nie sięgnie cię żadne zło"

Nie bój się dnia ani nocy,
Matka odpędzi zło
Cokolwiek przyniesie światło,
Cokolwiek przyniesie mrok
Nieważne bowiem, co się stanie
I jak bardzo bać będziesz się
Matka utuli, pocieszy
I wszystko zamieni w sen
~*~
Neferetti da Astra (20:01)

14 sierpnia 2011

Far away from home cz.I [Tee Saatus]

14 sierpnia 2011
Far away from home cz.I
Dwa wilki przyczajone w zaroślach zerknęły na siebie przelotnie i ponownie utkwiły ślepia w przestrzeni przed nimi. Większy z nich, grafitowy basior o onyksowych oczach stał na ugiętych łapach, nasłuchując. Mniejsza, śnieżnobiała wadera również czaiła się do skoku, utkwiwszy oczy koloru soczystej trawy w małym prześwicie między krzewami. Z pozoru nie byli do siebie podobni ,ale gdyby przyjrzeć się ich oczom, dostrzegało się ich identyczny kształt i ten sam bystry błysk. Nagle gdzieś przed nimi trzasnęła gałązka. Oboje drgnęli i ponownie znieruchomieli, nasłuchując. Po chwili dało się słyszeć rytmiczne, ale ciche kroki. Kiedy owy ktoś się do nich zbliżył usłyszeli również jego oddech. Czekali w napięciu ,aż znajdzie się dokładnie na ich wysokości i wtedy Biała syknęła:
-Już.
Skoczyli przed siebie, niszcząc krzaki, które służyły im za kryjówkę. Szary powalił swoją ofiarę, i nie dając jej czasu na reakcję poderwał się z ziemi przygniótł łapami jej bok i zawiesił kły nad gardłem. Biała w tym czasie przeszybowała zgrabnie nad ofiarą jej towarzysza i wylądowała z gracją kawałek dalej. Natychmiast przyjęła pozycję obronną. Obnażyła kły i potoczyła spojrzeniem dookoła. Pusto. Nie tracąc czujności, przeszukała najbliższą okolicę. W tym czasie Grafitowy próbował zapanować nad wierzgającym więźniem. Oba basiory warczały głucho. W końcu Szary zacisnął zęby na karku przeciwnika, unieruchamiając jego ciało. Rozbrojony basior zawarczał wściekle. Kiedy biała wadera wróciła do miejsca zasadzki, zlustrowała powalonego samca chłodnym spojrzeniem.
-Myślałam ,że powalenie takiego słynnego mordercy będzie jakimś wyzwaniem. -Prychnęła, nie kryjąc pogardy, dla rdzawobrązowego basiora.- Najwidoczniej się myliłam.
-W przeciwieństwie do ciebie nie mam kogoś kto mógłby umrzeć za mnie.- Wycharczał morderca.
Szary zauważył jak pysk wadery wykrzywia się mimowolnie, a w oczach pojawia się niemal fizyczny ból. Momentalnie się opanowała. Rzuciła brązowemu basiorowi nienawistne spojrzenie.
-Twój błąd. Zastanawiam się czy zasługujesz na tak szybką śmierć, ale na pewno nie dam ci więcej okazji kogoś zabić. Będę mieć nadzieję ,że po drugiej stronie spotka cię prawdziwa kara.
Brązowy wilk uśmiechnął się złośliwie.
-Wierzysz w życie po śmierci? No tak. Musisz wierzyć, że po śmierci ponownie połączysz się ze swoim ukochanym. Dziwi mnie, że jeszcze się nie zabiłaś.- Końcówka zdania utonęła w głuchym warkocie Szarego i skomleniu jego więźnia. Basior rzucił mordercą o ziemię. Wbił pazury w jego bok i przeciągnął ku sobie, rozrywając jego skórę.
-Zabij go. Niech smaży się w piekle. -Rzucił Szary w kierunku skulonej towarzyszki. Ta przez chwilę patrzyła mu w oczy, jakby nie rozumiejąc jego słów. Srebrny basior starał się ,aby jego spojrzenie wyrażało niezachwianą pewność, ale obawiał się, że było w nim za dużo złości. Wadera jednak po chwili wyprostowała się niepewnie. Powoli zwróciła swe zielone spojrzenie ku mordercy. Przyglądała mu się, przechylając łeb. Nagle, niespodziewanie rzuciła się do jego gardła i zacisnęła na nim zęby. Krew obryzgała jej śnieżnobiałe futro. Kiedy truchło wroga opadło w kałużę posoki, wilki rzuciły mu ostatnie spojrzenie i odeszły kawałek. Zatrzymały się i spojrzały sobie głęboko w oczy.
-Dziękuję ci za pomoc, Tee Saatusie.
-Nie musisz dziękować, Mio Morgan. To był tak samo twój jak i mój wróg.
-Ważne ,że jest martwy.
Milczeli jeszcze przez chwilę po czym brat uśmiechnął się do swojej siostry. A siostra pacnęła swojego brata łapą. Wtedy basior skoczył na nią i powalił na ziemię, po czym warcząc pociągnął ją za ucho. Ona w odpowiedzi wgryzła się lekko w jego pierś. Bawili się tak niczym szczenięta, aż oboje nie padli obok siebie dysząc ciężko. Po chwili wybuchnęli śmiechem. Kiedy już się uspokoili, spostrzegli ,że leżą na brzegu jeziorka. Ugasili pragnienie, zmyli z siebie krew i położyli się w cieniu drzew. Rozmawiali długo, nie mogąc się sobą nacieszyć. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi Tee utkwił spojrzenie na linii horyzontu. Zaczynał tęsknić za Dziećmi Nocy. Czuł się winny. Zostawił stado na tak długo... i to bez słowa wyjaśnienia. Westchnął.
-I co teraz? -Zapytał.
Mia dobrze wiedziała co zaprząta myśli jej brata. Podniosła się.
-Wstawaj. Wracamy. Czeka nas długa droga.
Tee uśmiechnął się z wdzięcznością, dźwignął się na nogi i ruszyli.
Biała wilczyca miała rację. Czekała ich długa droga. Nie wiedzieli jednak jak bardzo...
----
Coś na wynagrodzenie mojej nieobecności. No i jej 'wyjaśnienie'.
Tee Saatus (23:44)

Look at me, mum. [Luna]

14 sierpnia 2011

Dziwny ucisk. Nagły ból. Tak jak szybko się pojawił, tak szybko też zniknął. Położyłam dłonie na swoim ciążowym brzuchu i pogładziłam go. Czułam jak dziecko się porusza. Czy to już?
Postanowiłam jednak zignorować ten pojedynczy skurcz. 
Siedziałam ze wszystkimi na polanie. Trudno mi było skupić się na rozmowach. Chyba się denerwowałam. Chyba się CHOLERNIE denerwowałam. Ale nie chciałam panikować. Udawałam, że wszystko jest w porządku. Jedynie Anaid dostrzegła moje skrzywienie się, kiedy poczułam ból. Spoglądała na mnie pytającym wzrokiem, jednak ja zbyłam ją wzruszeniem ramionami. 
Takie pojedyncze skurcze powtórzyły się kilkakrotnie w dość długich odstępach czasowych. Ale byłam wręcz pewna, że niedługo to się zacznie. Kolejny ucisk, ból. Dużo mocniejszy niż wcześniej. Nie mogę dłużej czekać. Wstałam ostrożnie i niemal zginając się w pół skinęłam na siostrę, która podbiegła do mnie.
- To już. Pomóż mi.- wysyczałam przez zaciśnięte z bólu zęby. Wymknęłyśmy się jakoś z towarzystwa, szłyśmy do domu. Nie chciałam robić z tego nie wiadomo jakiej sensacji. 
-Gdzie jest Twój tata? - zdążyłam wyszeptać zanim zgięłam się pod wpływem kolejnego skurczu.
***
- Dziewczynka. - Głos Anaid przedarł się przez wrzask noworodka.  Uśmiechnęłam się i otworzyłam, do tej pory zaciśnięte oczy. 

***
Mała urodziła się 14 sierpnia. Po godzinie 19. 

Nazywa się Theliss Gesha [Podwójne, z prostego powodu. Nie mogłam się 'zdecydować'.]. Można na nią mówić Thel, Theli, Gesh. Jest drobna, o szaro - zielonkawych oczach. Ma dość ciemne włosy, pewnie będzie brunetką, lub szatynką. Jest człowiekiem, jednak podejrzewam, że jest również zmiennokształtna. Najprawdopodobniej będzie posiadać jakąś kocią postać, ale nie wiadomo jeszcze jaką. 
Luna, Córka Księżyca (19:36)

Odłamki starego zwierciadła cz.I [Viera]

13 sierpnia 2011

Z góry chcę podkreślić, że każda z części "Odłamki starego zwierciadła" nie ma nic wspólnego z poprzednimi opowiadaniami. Nie będą się one wiązać ze sobą w żaden sposób, może czasem tylko będą się powtarzać bohaterowie lecz nie będą mieć one większego sensu. Kilka może będzie związanych ze mną samą, zobaczę... 
Piosenkę która mnie zainspirowała, lecz nie pisałam tego w jej rytm wysłuchacie >tu<

_____

 Krańce sukienki zafalowały podpodmuchem wiatru, niczym skrzydła białego motyla, gdy dziewczyna zawirowała wmiejscu. Włosy otoczyły jej delikatną, jeszcze dziecięcą twarz, złotą aureolą.Zbłąkane nasionka dmuchawca utkwiły w blond splotach, ledwie zauważalne przyich niezwykłej barwie. Uderzyła rytmicznie stopami w płytki chodnika, śmiejącsię głośno i radośnie. Srebrny krzyżyk obił się o jej lewy obojczyk, odsłoniętyprzez dekolt letniej sukienki. Jedno ramiączko się przekrzywiło lekko w bokpsując harmonię w jej wyglądzie.
- Janek! – uśmiechnęła sięszeroko, wreszcie zatrzymując w miejscu. Skrzydła opadły, zakrywając na powrótjej uda. Dziewczę wlepiła błękitne oczęta w chłopaka, widać było w nichbezgraniczną miłość tak naiwną w swej czystości.
Adresat jej słów tylko uśmiechnąłsię kącikiem ust, unosząc w jej kierunku ręce, aby przyciągnąć młódkę znów dopiersi. Rozkochanie w sobie takiego dziecka było dla niego proste, tymbardziej, że letnia pora jak zwykle sprzyjała wszystkim spotkaniom. Wiedział, żeona go kocha lecz nie odwzajemniał jej uczucia. To był tylko zakład, czy uda musię zaliczyć tą świętoszkę w ciągu tygodnia. Jeśli wygra, nie tylko znówpodsyci swoją reputację w szkole lecz i zdobędzie te kilka stów od kumpli. Niemógł przegrać, wiedział. To było za proste.
- Słucham słońce. – przytulajączłotowłosą do piersi, ucałował czubek jej głowy i spojrzał ponad nią naprzyczajonych w krzakach przyjaciół. Już wiedzieli, że przegrali z kretesem.
- Dlaczego nie odbierałeśtelefonu, przecież wiesz, że się o ciebie martwiłam. – wydukała chowająctwarzyczkę pomiędzy w zagłębieniu pomiędzy szyją a barkiem. – Kocham cię Janek,wiesz?
- Wiem. Wiem moja mała.
Z uśmiechem pociągnął ją w stronębokowisk, miał jeszcze dwanaście godzin, nie więcej. Wiedział, że ta głupiadziewucha zrobi dla niego wszystko. Po co więc zwlekać?

Wystukała ponownie numer w telefonie, coraz bardziejzrozpaczona. Trzy długie piski w słuchawce, dały jej jasno do zrozumienia, żechłopak nie odbierze. Nie wiedziała ile już razy próbowała się do niegododzwonić, minęły dwa miesiące od kiedy znikł. Rodzice mówili, żeby się nieprzejmowała. Że nie był jej wart, że z chłopakami w jego wieku tak zawsze.Przyjaciółki, cały czas marudziły, że to będzie oczywiste. Pojawił sięniewiadomo skąd i po prostu poprosił w parku, Jagnę o telefon. Lecz onawierzyła, że Janek ją kocha. Nie zostawił by jej teraz, nie po tym jak mu sięoddała. Przecież to niemożliwe by tak po prostu znikł, może mu się po prostucoś stało.
Biiz. Biiz.
Spojrzała na wyświetlacztelefonu, sms, od niego. Trzęsącymi się dłońmi odblokowała klawiaturę iprzebiegła zmartwionym spojrzeniem po treści wiadomości.
Telefon upadł z trzaskiem napodłogę. Wyświetlacz pękł w kilku miejscach mrugając kilkoma kolorami. Chwilepóźniej z ciężkim łupnięciem i dziewczyna wylądowała na ziemi, zdzierając sobiez kolan skórę. Dłońmi zasłoniła usta, próbując zdusić w sobie jęk rozpaczy.


„ Nie kocham cię.
Nie kochałem cię.
Przespałem się z tobą z powoduzakładu.
Nie dzwoń do mnie więcej, kretynko.”




Mężczyzna pochylił się nad bladą twarzą córki, jegomaleństwo, jego jedyne dziecko. Jego małżonka obok, już nie kryła łez i płakałaotwarcie. Słone krople skapnęły na upudrowany policzek, zostawiając mokre śladyna zastygłej w grymasie śmierci twarzy. Złote loki ułożono w fantazyjnąfryzurę, zaś ciało obleczono w białą, letnią sukienkę. Ojciec w końcu odsunąłswoją żonę znad ciała ich dziecka, kobieta chciała jeszcze patrzeć na córkę,lecz inni też mieli prawo się z nią pożegnać.


+
Jagna Grycko
1995-2010

Innocence.

+
Filip Grycko
2010

Wnukowi którego nigdynie mogliśmy poznać.
Marionetka (18:11)