Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

19 maja 2013

Nie teraz. [Error]



Ciepły oddech ducha niebios. Parapet pamiętał jeszcze liźnięcie słonecznego blasku, momentami przesadnie inwazyjnego. Wymowna cisza unosiła się wokół dziewczyny siedzącej na ciepłym jeszcze parapecie, nogi zwiesiła w dół przepaści pięter. Zmierzch zapadał leniwie nad szarym skupiskiem bloków. Było tak spokojnie.
- Jah, dlaczego milczysz? - Nieśmiały ton przeciął gęste powietrze. Zapytała siebie samą, jej głos pozostał jednak jedynym. Spoglądała na panoramę miasta zapadającego w sen. Ukłuta przez świadomość schowała twarz w dłoniach. I nie wiedziała już, czy bestia kiedykolwiek do niej mówiła. Nie wiedziała w jaki sposób ten świat mógł wydawać jej się wymagającym chęci. Nie wiedziała, czy chce podejmować się czegokolwiek. Grad pytań z których zrezygnowała zastąpiła bezkresna czerń. Tylko miarowe dudnienie jej serca, powietrze rzężące w płucach, szum ulic daleko w dole. I jakieś dziwne cierpienie, pozostawiające po sobie cierpki posmak. Głód? Stłumione, milczące wystarczająco, by pomylić je z krzykiem.
***
Na jej obliczu wymalował się zawadiacki uśmiech. Niedopowiedziana ekscytacja, narastająca tęsknota, głód? Kiedy w ich oczach zatańczył strach. "Być może tym razem zgubię się w tym świecie?". "Być może to będzie ostatnia kropla w kielichu". Myśli płynęły wolniej, niż działała chęć. Rozchylone wargi, ułożenie gorzkiego materiału pod językiem lub podrażnienie spojówek sypkim lekarstwem, połknięcie okrągłej pigułki, zaciągnięcie się z foliowej torebki, czy nawet oblizanie bibułki i umoszczenie tektury tipa w ustach. Cokolwiek. . Tak, jak uczyła mama.
Powiodła wzrokiem po obecnych. I wiedziała, że oni wszyscy również tracą część siebie w zamian za cud przebywania przez moment w innej rzeczywistości. Ale kochała ich w swej bezsilności tak, jak kochała zatracać tę część siebie. I czekała, aż uderzy.
***1.15
Wyszła na balkon, ulica huczała, kakofonia szumu samochodów, drzew, ludzi. Przez moment zastanawiała się, czy to współgra z czarnym niebem, sugerującym udanie się do krainy Morfeusza. Już pędzę, panie Noc, pozwól jednak, że zabiorę tam moich przyjaciół.
***
Teraz!
Zaczerpnęła głęboki wdech i zadarła brodę, wygięła kręgosłup w łuk. Rześkie powietrze nasączone ulotnością tej chwili upajało ją i rozkazywało, by krzyczeć. Zacisnęła pięści, jej oblicze wykrzywił grymas. Płynnie przerodził się w rozkosz, gdy poczuła strugę światła przeszywającą ciało. Otworzyła oczy.
Za balustradą miasto hipnotyzowało jaskrawym światłem. Latarnie rozbłysnęły, złote nici uniosły się w górę. Samochód. Przemknął, żółcią ślepi tnąc narastająca w dole mgłę samotności. Lecz przy niej, na balkonie, za nią, stały osoby które dostrzegały szare wstęgi trawiące niemal oślepiające świetliste kręgi.
Spojrzała na niego, zatopiła się w jego czarnych oczach. Tęczówki ustąpiły miejsca źrenicy, która rozpanoszyła się na tyle, by przyjmować jarzeniówkę niby najjaśniejsze słońce. Na dnie tego obrazu chorobliwego, panicznego szczęścia w jego obliczu dostrzegała też coś zupełnie innego. I czuła, że jest lisicą. Tak jak on posiadał myśli lwa, jak pozostali spoglądali ślepiami wilków, lisów, zwierząt.
Bo chcieli pozostać wolni.
Przecież chodziło tylko o to.
Tylko.

Rdzawa siedziała pośród swojej sfory.

Rozłożyła potężne ramiona skrzydeł, lotki zafurgotały, wiatr zatańczył z nimi, nucąc tak lubieżnie, jak tylko potrafił. Oparła się o barierkę, I zatonęła w rozbawieniu, śmiejąc się jak dziecko, przez cały czas rozmawiała z lwem, na co zwróciła uwagę dopiero gdy szczęście zastąpiło morze odczuć. Gdy przestali się śmiać on również oparł się o barierkę, mierząc wzrokiem oślepiający dywan konstelacji świateł i mroku. Jej skrzydła zadrżały, tak chętne by wzbić w górę bladą postać, tak skore by pochwycić poły wiatru.
- Kiedyś skoczysz, prawda? - Cichy ton lwa, jego spojrzenie. Kakofonia. Światła. Zrób wszystko. Wiatrak kręcący się za jego plecami. Ktoś przeszedł pod balkonem. Powiedział coś. Co powiedział? Dudnienie serca. Zatańcz. Krzycz.
Skocz.
- Wszyscy kiedyś skoczymy. - Odpowiedź która padła wybrzmiewając tak ciężko, jak topór pytania.
***
Rozeszli się. Jak wcześniej. Jak zawsze wcześniej. Głowa ciążyła. Nie, nie był to ból. Jej nieznośne wnętrze jęczało, skręcając się i wijąc. I tylko ta krótka myśl; może lepiej było robić to w Stadzie Nocy? Czy ceną za namacalność futra musi być nieznośny głód rozdzierający trzewia? Czy poczucie zmiany, która nie doprowadzi do niczego jej wartego? Czy naprawdę było lepiej?
Samotność. Samotność której nie wypełnią litery. Samotność którą wypełni obecność innych. Namacalna obecność.
Nie, nie zrezygnuję z niczego.
Naprawię wszystko.
Ale nie teraz. Teraz pozwól mi zanurzyć się w niebycie.
- Przegrałaś. - Szyderczy szept. Wykrzywiona w grymasie facjata demonicy.
Odpowiedź ledwie ślizgająca się pomiędzy szarymi ścianami pokoju. 
- Wygrałam. Miło Cię znów słyszeć, Jah. -



10 maja 2013

Czy to aby sen? [Baru Saya]

Czy to aby sen? - Konkurs

Dosyć wcześnie wyszedłem dziś z jaskini, nie mogłem spać, czułem jakiś taki wewnętrzny niepokój. Jak zwykle, w kwestii uczuć byłem słabo obeznany, a raczej praktycznie wcale, więc myśli zajęło mi tworzenie nazw dla mojego obecnego stanu. Prawdę mówiąc nie mam pojęcia jak dużo czasu minęło, ale z zamyślenia wyrwał mnie przebiegający z ogromną prędkością osobnik, którego zapachu nie mogłem ani poznać, ani wyłapać. Zupełnie jakby się go pozbył. Jednak nie to mnie najbardziej zdziwiło, byłem w szoku, że nie usłyszałem tak rozpędzonej istoty. Do głowy wpadł mi tylko jeden pomysł - że to intruz. Prawdopodobnie z jakimiś maskującymi zdolnościami, więc aby nie zgubić tropu, ruszyłem pędem za nim. Ogarnął mnie lekki niepokój, kiedy ten po prostu zniknął mi z oczu. Nagle usłyszałem znajomy głos, zastrzygłem uchem i ruszyłem szybko w jego stronę, chciałem ostrzec panterę w razie czego. Kiedy ją zobaczyłem, rozmawiała z kimś, tylko że nikogo tam nie było. Odwróciła łeb w moją stronę.
- Rany, Baru, chyba jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam z naszego spotkania – powiedziała Raksha, wypuszczając ze świstem powietrze i uśmiechając się lekko do mnie. 
- W takim razie miło mi  – odpowiedziałem z uśmiechem, zaciekawiony rozejrzałem się i spojrzałem za rozmówczynię. – Możesz mi powiedzieć, z kim rozmawiałaś? – zapytałem, przenosząc na kocicę niepewny wzrok. Zmarszczyła zabawnie pysk, spoglądając na mnie podejrzliwe. 
- Z Kay, przecież siedzi… - Odwróciła się, wskazując puste miejsce - … tam – dokończyła, patrząc z niedowierzaniem na polanę. 
- Może miałaś na myśli siedziała? – zapytałem dla pewności, pokręciła pyskiem.
- Nie, przecież nie mogła zniknąć w kilka sekund i to nie zostawiając nawet wgięcia na trawie – mruknęła. Polana pozostała całkowicie nienaruszona, nie licząc lekkich śladów po łapach pantery.
- Jesteś pewna, że ją widziałaś? – wiem, że mogła odebrać to pytanie źle, ale chyba dobrze zrozumiała moje intencje, chciałem pomóc i zupełnie zapomniałem w jakim celu do niej przyszedłem.
- Tak – odparła poważnie, spoglądając na mnie. W jej wzroku wyczułem niepewność, chyba nie wiedziała czy biorę ją serio. – Spotkaj się potem ze mną w jaskini – poprosiła, patrząc na mnie błagalnie.
- Pewnie, skoro nalegasz. – posłałem panterze ciepły uśmiech.
Skinęła pyskiem w podzięce i już widziałem, że chce odchodzić, ale odwróciła się nagle.
- Baru. – usłyszałem i spojrzałem na nią. – Uważaj na siebie, mam wrażenie, że dzieje się tu coś dziwnego – dodała, skinąłem łbem, racja działo się coś dziwnego, nie zdążyłem jednak potwierdzić jej słów, gdyż ruszyła przed siebie. Westchnąłem lekko, teraz zacząłem się głowić co miało znaczyć jej ,,potem,, ale ten problem szybko został zastąpiony innym. Zza krzaków wyłonił się wilk, większy niż przeciętny, ale nie tak duży jak ja. 
- Baru, Baru, Baru Saya - powiedział to tak płynnie, w jego ,,ustach,, nie brzmiało to nawet jak imię. Stałem wryty jak kołek, wcale nie dlatego, że znał moje imię. To mój pasożyt... To on śnił mi się co noc, to jego wspomnienia siedziały w mojej głowie i to on przebiegł mi dzisiaj drogę.
- Jak? - nadal w szoku patrzyłem na niego, wyglądał jak żywy. Zaśmiał się, dobrze znałem ten śmiech, zawsze rozbrzmiewał w mojej głowie gdy traciłem cierpliwość, zawsze był powodem wybuchu mojej agresji. 
- Baru Saya... A może Hilarem? - przekręcał łeb na boki, zupełnie tak samo jak w humanoidalnej postaci, jedno oko miał zakryte grzywką, drugie, błękitne, wpatrzone we mnie.
- Chyba ja powinienem o to zapytać - znowu to uczucie, ta narastająca złość.
- O tak bracie, chodź do mnie, zbliż się do mnie, poczuj to, spraw to. - jego słowa, głos... Jak one irytowały, zacisnąłem zęby, nie dam mu się, przecież tego właśnie chce, chce mojej złości.
- Zamknij się. Niczego nie sprawie, nic dla ciebie nie zrobię, a tym bardziej się nie zbliżę i nie mów do mnie bracie - nie warczałem, nie szczerzyłem kłów, mówiłem spokojnie.
- Mówisz? - znów ten śmiech - W takim razie mam dla ciebie niespodziankę - na jego pysku namalował się taki uśmiech, że aż ciarki mnie przeszły - Skarbie, możesz? - zawołał, jednak nadal patrzył na mnie. Zza krzaków wyłoniła się śnieżnobiała wilczyca i spojrzała na mnie z politowaniem.
- Dalia? - ruszyłem w jej stronę, ale drogę zastawił mi On. - Dalia słyszysz mnie?! - spojrzałem za niego, wilczyca miała nieprzytomny wzrok.
- Słyszy - odpowiedział za nią i uśmiechnął się szyderczo. Warknąłem.
- Stada w to nie angażuj! To sprawa między nami!
- Stado, ah no tak... Kwiatuszki wy moje... - wilk zarzucił grzywkę bardziej na bok, odsłaniając drugie oko. Zostałem jakby sparaliżowany, oko było żółte, nie miało źrenicy, tylko białko i żółta tęczówka.
- Co jest?! - rozejrzałem się, ale nie mogłem ruszyć z miejsca. Z prawej strony wyłoniła się Raksha.
- Wiej! Raksha spadaj stąd, powiadom wszystkich! Serio coś się dzieje! - krzyknąłem w jej stronę, pantera obróciła się.
- Baru? - zaniepokojona spojrzała na mnie - Co tu się dzieje?!
- Baru? - usłyszałem kolejny głos, tym razem po lewej, odwróciłem łeb w jego stronę.
- Kay? - teraz już nic nie rozumiałem.
- Hej Baru - posłała mi smutny uśmiech - chciałam z tobą porozmawiać, ale widzę, że już masz swoje rozmówczynie.
- Co? Hej... Kay.. czekaj! Halo! Co wy? Serio go nie widzicie?! 
Śmiech...
Znowu śmiech...
Cały czas ten śmiech.
Aż można bólu głowy dostać.
- Ale kogo Baru? 
- Baru wszystko dobrze?
- Głupie z nas robisz czy jak?
Baru... Baru... Baru...
- Baru Saya - usłyszałem jego głos i wybuchłem, nagle mogłem się już ruszać, rzuciłem się prosto na niego szczerząc kły, przydusiłem do ziemi, już miałem wykonać zamach kiedy...
poczułem zapach...
- Odbiło Ci?! Chcesz mnie zabić?! - usłyszałem znajomy głos. Otworzyłem oczy i potrząsłem łbem, przygniatałem do ziemi Asmo. Z początku zesztywniałem. - Idę sobie spokojnie, idę a tu proszę, narwaniec normalnie! - cały Asmo, nie miał zamiaru skrywać emocji. Zszedłem z niego i rozejrzałem się dookoła, nikogo oprócz nas nie było. Zgłupiałem.
- Przepraszam - powiedziałem szybko nadal się rozglądając.
- To wszystko co masz do powiedzenia? - Kiwnąłem łbem i ruszyłem przed siebie.
- Spotkajmy się potem pod jaskinią! - krzyknąłem.
- Coś proponujesz?
- Asmo... - zatrzymałem się i odwróciłem do niego - Uważaj na siebie, dzieje się tu coś dziwnego - rzuciłem i ruszyłem dalej, chciałem konieczne znaleźć Rakshe i dziewczyny, zobaczyć czy nic im nie jest. 
Znalazłem wszystkie trzy, całe i zdrowe. Nie wiedząc co się dzieje ruszyłem w stronę jaskini.
__________
Sory jak komuś się nie spodobały ich wypowiedzi.

7 maja 2013

"Crazy is my life" [Raksha Morte]

"Crazy is my life" ( na konkurs )

  Dzień był nadzwyczaj spokojny. Słońce pierwszy raz od kilku dniu postanowiło wychynąć zza zasłony chmur i obdarzyć wszystkich ciepłymi promykami. Wiatr niemal nie dawał znaku swej obecności, z rzadka poruszając zbłąkanym liściem czy płatkiem kwitnących drzew. Gdzieś w głębi lasu wolniutko płynął strumyk, nucąc własną melodię. Raksha kroczyła jedną z nieznanych ścieżek, jak to na kota przystało. Coś jej nie dawało spokoju. Dziwne uczucie, niepokój wymieszany z rozdrażnieniem. Lęk, który ściskał jej serce, chociaż nie widziała nie ani nie czuła niczego, co mogłoby być tego powodem. Przystanęła na chwilę, porażona niezwykłą myślą. Rozejrzała się, wciągnęła słodkie powietrze do płuc i postawiła uszy, nasłuchując. Nic, kompletna pustka. Oprócz lekkiego szumu strumyka, żaden inny dźwięk nie wybijał się ponad ciszę. Ptaki nie śpiewały, wiatr nie wygrywał swej ukochanej melodii, a leśne zwierzęta jakby nagle znikły, nie pozostawiając za sobą śladu. Las wydawał się mroczniejszy niż nocą, chociaż czuła ciepłe promienie na swoim grzbiecie, a lekki szum ciągle był słyszalny w tle. Tylko czy rzeczywiście był to strumyk?
   „Nie stój jak ten kołek”
  Irytujący głosik w jej umyśle postanowił jednak wyrwać kocice ze stanu bezgranicznego zamyślenia, kiedy próbowała rozstrzygnąć przyczynę nagłego opustoszenia lasu. Pokręciła łbem, strzeliła ogonem kilkakrotnie po bokach, po czym wznowiła spacer w sobie tylko znanym kierunku. Dziwaczne uczucie niepokoju towarzyszyło jej niemal przy każdym kroku, gdy nieświadomie zaczęła kierować się w stronę jaskini. Musiała zwalczyć wielką chęć na wyrwanie się do lotu, żeby uciec spośród drzew, które zawsze tak lubiła. Im dalej zagłębiała się w las, tym cichszy jej się wydawał, a jednak szum pozostał dokładnie taki sam. Miała wrażenie, że chociaż dopiero co wszystko zakwitło, to właśnie teraz umarło, a matka natura jakby wcale się tym nie przejęła.
  „Trochę jak zatrzymanie w czasie” zakpił nieznany głos.
    Po raz kolejny przystanęła, doznając nagłego olśnienia. Czyżby właśnie tego doświadczyła? Tylko dlaczego nigdzie nie widziała nieruchomych zwierząt, a liście mimo braku wiatru poruszały się na gałązkach?
  Nic dziwnego więc, że kiedy usłyszała nagły szelest po swojej lewej stronie, podskoczyła i ustawiła się w pozycji bojowej, szczerząc kły. Bezwiednie rozłożyła skrzydła, jeszcze dodając rozmiarów swojej umięśnionej sylwetce, a cichy warkot wyrwał się z jej gardła.
  - Wyluzuj Rokokosz – usłyszała rozbawiony głos dobrze jej znanego wilka.
  Gdyby mogła, pewnie zmarszczyłaby brwi. Podniosła się powoli, kiedy Asmo wyłonił się zza krzewu.
  - Jakim cudem cię nie usłyszałam? – mruknęła, mierząc go uważnie spojrzeniem, wyglądał dokładnie tak samo jak zawsze, a jednak coś wzbudziło w niej czujność. Czyżby chodziło o nagły wzrost głośności tego dziwnego szumu a może fakt, że nie wyczuła ciepłoty jego ciała?
  - Widocznie słuch już nie ten – odpowiedział wesoło, przechodząc na drugą stronę ścieżki i znów zagłębiając się w krzewach.
  - Czekaj – zawołała za nim, ale kiedy weszła pomiędzy gałęzie, wilka nigdzie nie było. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nieznośny szum wrócił do poziomu normy i znów tylko nieznacznie irytował, ciągle obecny gdzieś z tyłu podświadomości, na granicy zmysłów.
  Warknęła z irytacji, próbując nie podpalić najbliższego drzewa. Miała dziwne wrażenie, jakby ktoś zamknął ją w szklanej kulce i śmiał się do rozpuku z jej rozdrażnienia, bo nie miała pojęcia, że właśnie wpadła w niezłe tarapaty. Zabawne, doprawdy.
  „Lepiej poszukaj innych” zaproponował głosik, stając się nagle niebywale uprzejmy.
  Warknęła pod nosem coś całkowicie niezrozumiałego, po czym skierowała się prosto do jaskini, przyspieszając nieco kroku. Ciągle nie mogła pojąć, jakim cudem nie wyczuła ciepła od wilka, przecież każde żywe zwierzę mogła rozpoznać po temperaturze ciała, w dodatku sposób w jaki zniknął też wydawał jej się podejrzany, bo kto potrafi nagle rozpłynąć się w powietrzu? Pewnie rozmyślałaby o tym o wiele dłużej, gdyby nie szum, który nagle znów postanowił zagrać jej na nerwach. Stał się o wiele głośniejszy, a do tego doszło jeszcze nieprzyjemne dudnienie, przyprawiające o tępy ból w czaszce. Zwolniła kroku, próbując przeskanować otoczenie wzrokiem, ale niczego szczególnego nie dostrzegła. Las pogrążony w martwej ciszy, z lekka poruszające się liście, obrazek dokładnie ten sam co wcześniej. Dopiero, gdy stanęła na skraju niewielkiej polanki, a szum jeszcze wzmógł się, zaczęła coś podejrzewać.
  - Kay, jak dobrze cię… - zatrzymała się w pół słowa, gdy poczuła, a właściwie nie wyczuła żadnego ciepła, które ciało wilczycy powinno posiadać.
  Samica spojrzała na nią, przekrzywiając zabawnie pysk. Siedziała nad niewielką kałużą, w której jeszcze przed chwilę się przeglądała.
  - Cześć Raksh, dawno się nie widziałyśmy – powitała ją wesoło, jakby zupełnie nie dostrzegając konsternacji na pysku kocicy.
  - Też to słyszysz? – zapytała, prawie nie mogąc się skupić przez nieznośne dudnienie w czaszce, które skutecznie zakłócało wszelkie próby znalezienia rozwiązania dla tych przedziwnych zdarzeń.
  Wilczyca spojrzała na nią, jakby nie rozumiejąc.
  - Chodzi ci o ptaki? Rzeczywiście, ładnie śpiewają – stwierdziła, patrząc gdzieś w dal i uśmiechając się lekko, jakby do siebie.
  Teraz Raksha była pewna, że na jej pysku zagościł niezbyt piękny wyraz zdumienia pomieszanego z niedowierzaniem. Przecież ptaków w ogóle nie było widać, a tym bardziej słychać, chyba że nieprzyjemny ból nie pozwalał jej na usłyszenie śpiewu. Nie, to raczej nie możliwe z jej zmysłami. Tylko, w takim razie, dlaczego ponownie nie wyczuła charakterystycznego dla zwierząt ciepła?
  - Kay, chodzi mi o taki dziwny szum, jakby strumienia, ale trochę inny – wyjaśniła spokojnie, posyłając samicy nieco podejrzliwe, ostrożne spojrzenie.
  Tym razem to ona się zdziwiła, spoglądając na kotowatą z zaskoczeniem wymalowanym w ślepiach.
  - Nie. Dobrze się czujesz? – zapytała, jakby zaniepokojona stanem pantery.
 - Tak, tak, nie przejmuj się – odpowiedziała szybko, próbując wychwycić coś dziwnego w zachowaniu rozmówczyni.
  - To dobrze – mruknęła wilczyca, znów uśmiechając się błogo i tak jakby, nieobecnie? Ponownie zwróciła wzrok na kałużę i nie odezwała się już.
  Wmurowana w ziemię pantera przez dłuższą chwilę nie potrafiła się ruszyć, gapiąc się bezmyślnie w grzbiet samicy. Teraz już prawie nic nie rozumiała z tego, czego właśnie doświadczyła, czyżby był to wyjątkowo niezabawny żart ze strony członków stada? Jakoś nie mogła w to uwierzyć, tak pokręconego poczucia humoru to chyba nikt nie miał. A może był to tylko dziwny sen,  z tych które ostatnio często miewała? Tylko że ten był zupełnie inny i jakoś nie przypominał snu.
  Pokręciła pyskiem, odwracając się powoli, ale nie zaszła nawet kilku kroków, kiedy wreszcie poczuła znajome ciepło. Podniosła wzrok, a jej oczom ukazał się czarny basior. Przyglądał jej się uważnie. Przez chwilę nie wiedziała czy ma tylko zwidy, ale wyczuwalne ciepło dało jej jasno do zrozumienia, że wilk jest jak najbardziej prawdziwy, a kamień spadł z jej dręczonego niepokojem serca. Szum wyciszył się niemal całkowicie, a ulga stała się niemal natychmiastowa.
  - Rany, Baru, chyba jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam z naszego spotkania – powiedziała szczerze, wypuszczając ze świstem powietrze i uśmiechając się lekko do samca.
  - W takim razie miło mi  – odpowiedział, również unosząc kąciki pyska, ale zaraz potem jakby się zamyślił, spoglądając gdzieś w dal za jej grzbietem. – Możesz mi powiedzieć, z kim rozmawiałaś? – zapytał, przenosząc na kocicę niepewny wzrok.
  Zmarszczyła zabawnie pysk, spoglądając na niego podejrzliwe.
  - Z Kay, przecież siedzi… - Odwróciła się, chcąc wskazać mu miejsce, w którym powinna znajdować się wilczyca, ale jej już tam nie było. Zniknęła, zupełnie jakby się rozpłynęła. - … tam – dokończyła, patrząc z niedowierzaniem na polanę.
  - Może miałaś na myśli siedziała? – podsunął wilk.
  Pokręciła pyskiem.
  - Nie, przecież nie mogła zniknąć w kilka sekund i to nie zostawiając nawet wgięcia na trawie – mruknęła. Polana pozostała całkowicie nienaruszona, nie licząc lekkich śladów po łapach pantery. Wcześniej nie zwróciła uwagi na to, że na trawie nie było żadnych tropów, a przecież powinna była to zauważyć.
  - Jesteś pewna, że ją widziałaś? – Baru zwrócił się do niej, wcale nie mając na myśli niczego złego, ale chcąc pomóc kocicy w rozwiązaniu zagadki, z którą próbowała się uporać.
  - Tak – odparła poważnie, spoglądając na wilka. Nie wiedziała czy jej uwierzył, ale teraz miała coś ważniejszego do roboty. – Spotkaj się potem ze mną w jaskini – poprosiła, patrząc na niego błagalnie.
  - Pewnie, skoro nalegasz. – Uśmiechnął się lekko.
  Skinęła pyskiem w podzięce i już mieli się rozejść, kiedy nagle coś ją tknęło, by się odwrócić.
  - Baru. – Spojrzał na nią. – Uważaj na siebie, mam wrażenie, że dzieje się tu coś dziwnego – dodała, a kiedy skinął na znak, że zrozumiał, mogła wreszcie odejść w stronę wcześniej obranego celu.
  Teraz już nie kłopotała się spacerkiem, a przyspieszyła i gnała przez cichy las, nie przejmując się, że pewnie słychać ją na kilka metrów. Wspomagała się skrzydłami, jak tylko mogła, by jeszcze przyspieszyć i poruszać się możliwie jak najciszej. Szum ponownie dał o sobie znać, kiedy tylko oddaliła się od wilka. Stawał się coraz bardziej uciążliwy w miarę, gdy zbliżała się do obranego celu, a kiedy wreszcie wybiegła na polanę i zobaczyła wejście do jaskini, nieznośny ból pulsował już nie tylko w czaszce, a w całym ciele kocicy.
  „To ci się nie spodoba” mruknął głosik w jej głowie, brzmiąc zupełnie, jakby nagle obawiał się jej reakcji.
  Przez chwilę nie wiedziała, skąd taka myśl, jednak kiedy tylko podniosła wzrok, jej oczom ukazała się bardzo znajoma sylwetka. Czarna pantera zbliżała się do niej powoli, uśmiechając się drapieżnie, a w jej fiołkowych oczach widniało szaleństwo. Raksha patrzyła na siebie, ale ta wersja jej samej była tą najgorszą, jaką mogła spotkać. Morderca.
  - Czego chcesz? – warknęła, napinając wszystkie mięśnie. Czuła się całkowicie wypompowana, jakby ból wyssał z niej wszystkie siły, ale nie miała zamiaru okazać słabości.
  - Jak to czego? Ciebie, rzecz jasna – odmruknęła tamta, zniżając się na łapach i patrząc na kocicę z lubieżnym uśmieszkiem. Szykowała się do ataku, a cała sytuacja wydawała się ją bawić.
  Raksha zauważyła, że jej odbicie także nie posiadało tej charakterystycznej ciepłoty. Czyżby właśnie rozwiązała zagadkę, nad którą tak się głowiła cały dzień? Ugięła łapy, rozkładając skrzydła, których tamta nie posiadała, i odsłaniając kły.
  - Będziesz musiała obejść się smakiem – warknęła i rzuciła się na… samą siebie? Zdążyła jeszcze zobaczyć pobłażliwy uśmieszek na pysku kotki, a zaraz potem jej pazury rozpruły miękkie ciało, które zdołało jej się wyrwać.
  Wściekły charkot wyrwał się z jej gardła, ale kiedy obróciła się do napastniczki, napotkała pustkę. Stanęła w miejscu, nagle nieruchomiejąc i ponownie odczuwając szok, który tego dnia był już stałym gościem jej umysłu. Szum zmalał, a ból w ciele i czaszce zredukował się do nieprzyjemnego pulsowania. Na polanie znów panowała niczym niezmącona cisza, a las wydawał się tak samo martwy, jak wcześniej. Wszystko było takie same jak jeszcze chwilę temu.
  Spojrzała na swoją łapę, ale nie dostrzegła nawet śladu krwi, która przecież powinna się tam znajdować, jeśli udało jej się zranić tamtą. Tylko, czy aby rzeczywiście jej się udało?
  - No to są chyba jakieś żarty – stwierdziła sama do siebie, rozglądając się po polanie, ale nie dostrzegła już nikogo. Cisza, jaka wtedy zaległa wokół niej, wcale nie była przyjemna.
  Ptaki nie śpiewały, a wiatr nie wygrywał swej melodii.

[Jednak udało mi się dzisiaj naskrobać notkę ;P Nic specjalnego, ale mam nadzieję, że pomysł w miarę dobry i da się go ciekawie pociągnąć. Jeśli ktoś poczuł się urażony, że postać została wykorzystana w notce, przepraszam, mogę poprawić. ]