Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

30 grudnia 2010

Lewo jest na prawo [Cira]


                                                                                                          Rok 393 n.e

  Lato w tym roku było wyjątkowo gorące, więc nawet najmniejszy, zbłąkany wietrzyk był dla mnie czymś wspaniałym. Miałam w tedy szesnaście lat, długie zakręcone włosy ( loki były w tedy na topie!), i około metr siedemdziesięciu wzrostu. Siedziałam na dachu jakiegoś budynku i patrzyłam na Forum Romanum. Rzym. Na prawdę kochałam to miasto. A teraz żyło mi się w nim coraz ciężej. Ściślej mówiąc- byłam ścigana jak jakieś cholerne zwierzę. 

Mieliście kiedyś takie uczucie, pod wpływem którego chcielibyście stanąć na szczycie najwyższej góry i skoczyć? Tak po prostu pożegnać te wszystkie, ludzkie problemy?

 Dziewczyna stanęła na krawędzi dachu i spojrzała na ludzi przebywających jakieś piętnaście metrów pod nią. Jakiś łysiejący senator zauważył ją i wskazał na nią palcem coś krzycząc. Pozostali ludzie zadarli głowy i spojrzeli w jej stronę osłaniając oczy dłonią przed oślepiającym słońcem. Skoczyła do przodu rozkładając przy tym ręce jakby skakała do wody. Rozległy się zduszone krzyki.

 Bo ja nie. Nauczono nas witać życie z radością i bać się panicznie śmierci. Ja się śmierci boję nawet bardziej niż panicznie.
Uwielbiam tą krótką chwilę, kiedy znajdujesz się w powietrzu i czujesz się... wolny. Serce przyspiesza do dwustu osiemdziesięciu uderzeń na minutę na sam widok pędzącej w Twoim kierunku ziemi. 

Czas opuścić to miasto. 

 Senator Juliusz patrzył, jak mała postać gnała na spotkanie ze śmiercią. Czy to nie ta, którą chrześcijanie ścigają? Odczuł nagle taką ulgę, że zakręciło mu się w głowie. Zgodnie z jego przewidywaniem dziewczyna zniknęła  w momencie, gdy jej głowa była niecałe pół metra od ziemi. Najzwyczajniej w świecie zrobiła "puf".

 Upadłam na miękką trawę na wzgórzu znajdującym się około dwóch kilometrów od Rzymu. Ciężko było patrzeć na swój dom, którego miałam już nigdy więcej nie zobaczyć. 
Spędziłam tu całe moje dzieciństwo. A propos dzieciństwa, to było ono dosyć niezwykłe.
Urodziłam się z czymś na kształt "mocy". W wieku dwóch lat umiałam przesuwać przedmioty siłą woli, a gdy miałam czternaście umiałam już teleportować się a nawet zmienić ciało stałe w gaz. Ludzie zaczęli mówić na mnie "Dziecko Bogów" albo że pobłogosławił mnie sam Jowisz. Przytłaczała mnie moja popularność, ale nie mogło się to równać z tą nagonką na mnie. 

 Od obiektu adoracji stałam się zwierzyną łowną za sprawą Teozjusza "Wielkiego", który rok temu wprowadził chrześcijaństwo jako religię państwową. To znaczy, że wszystkie inne były nielegalne. Jako dziecko nielegalnych bogów ja również byłam nielegalna. I nie uchwytna. 


 Ale przynajmniej żyłam, i już nigdy mieli mnie nie dorwać. Pewnie będą mnie jeszcze szukać przez pół roku po całym Rzymie jak głupcy. Z ponurą satysfakcją zaczęłam swoją podróż za terytorium Cesarstwa.

Autor: Cira (Cerene)

28 grudnia 2010

... [Luna]

27 grudnia 2010


Wiatr we włosach. I łzy na twarzy. Dodałam łydek popędzając Chandrę jeszcze bardziej. Klacz zwinnie pokonywała zaspy i wystające konary. Zaniosłam się ochrypłym kaszlem, przytuliłam się do szyi demonicy nie mogąc złapać tchu. Bolała mnie cała klatka piersiowa. Po chwili udało mi się zaczerpnąć powietrza. Odetchnęłam głęboko, po czym mój spokój znów przerwała salwa kaszlu. Podkrążone, zaszklone oczy łzawiły z mrozu i z mojego podłego samopoczucia. Zaczerwienione z zimna dłonie zaciskałam na grzywie karej. Popędzałam ją coraz bardziej, wiedziona nieznanym impulsem. Nagle moja towarzyszka zatrzymała się, a ja o mało co nie wyleciałam przez jej łeb. Zeskoczyłam z jej grzbietu i spojrzałam w jej ciemne ślepia. Przejechałam dłonią po jej chrapach, szepcząc:
- Co cię do tego skłoniło, kochana? - klacz zarżała niespokojnie, a ja odwróciłam się, gdyby nie Chandra to leżałabym na ziemi jak długa. Spojrzałam na sylwetkę malującą się przede mną. Zatrzymałam wzrok na zielonych, hipnotyzujących oczach. Tych samych. Nagle klacz wyskoczyła zza moich pleców i ruszyła prosto w postać owego mężczyzny, z przerażeniem patrzyłam jak rozpływa się w powietrzu, tak jakby nigdy go tam nie było. Załamałam ręce, po czym upadłam na kolana. Usiadłam na swoich stopach i zamknęłam oczy. Znów czułam się tak cholernie osamotniona. Nie było Chandry, nie było Jego, Jej. Nikogo. Nagle wszystko stało się takie puste. A było tak dobrze. Do czasu. Do wczoraj, dokładniej. I znów zaczęłam myśleć. Nie mogłam spać, nie chciałam jeść. Cały czas myślałam. A to myślenie zabija mnie od środka. Tworzę sobie iluzje, swoje wymysły, snuję przypuszczenia, boję się. Po chwili poczułam zimne powietrze na karku. Wzdrygnęłam się, a Chandra musnęła chrapami moje włosy. Wstałam niechętnie i westchnęłam. Jedną ręką objęłam ją za szyję i ruszyłam w stronę polany, na piechotę. Kara szła dopasowując się do mojego tępa, a ja wlokłam się jak cień, z opuszczoną głową. Znów dopadł mnie atak kaszlu, po kolejnej salwie splunęłam krwią na śnieg i otarłam usta dłonią krzywiąc się. 
- Mam do ciebie prośbę... - pokręciłam głową, nie patrząc na Chandrę. - Następnym razem się nie zatrzymuj. Chyba, że będzie prawdziwy. 


_____
Niee, strasznie mi się nie podoba, no ale miałam potrzebę opublikowania czegokolwiek. Możecie tego w ogóle nie czytać. 
WTF, czemu to takie krótkie?
Luna, Córka Księżyca (22:57)

Wiersz. Znowu. xDDD [Hecate]


Zbuduj sobie posąg twardszy od kamienia,
By świat nie zapomniał Twojego istnienia.
Bo nie pieniądze, lecz czyny po ludziach zostają
I dzięki nim w przyszłości o nas pamiętają.
Staraj się by Twoje życie było barwne jak homeryckie porównanie,
Niech i też po Tobie coś światu pozostanie.
I pamiętaj, choć dzień zaczyna i kończy się tak samo,
To, co było wieczorem,
Nie zmienisz już rano.
A Twój oddech coraz krótszy,
Zbliża Cię do ziemi,
Więc nie zapomnij.
Co dziś zrobisz, Czas nigdy nie zmieni.

A jakoś tak mnie wzięło na napisanie wiersza i podkusiło do opublikowania na stadzie. xD
Hecate (18:57)

23 grudnia 2010

Początek bez końca cz. VIII + Zadanie na Mistrza Lecznictwa [Szera]

23 grudnia 2010

ZADANIE: Mistrza charakteryzuje spokój, opanowanie i zdolność zachowania zimnej krwi w trudnych sytuacjach. Twoje zadanie polega na tym, abyś znalazła mityczne stworzenie - rannego jednorożca. Musisz go wytropić i uleczyć. Zwierzęta te znajdują się o 15 dni od krańców terytorium Stada Nocy. Pamiętaj, iż to stworzenie magiczne; posiada moce, długi i ostry róg, a także uleczalne łzy. Jednak, gdy jest ranne zachowuje się bardzo agresywnie i atakuje bez powodu. Musisz wiedzieć jak najszybciej "uśpić" takie zwierzę i zagoić jego rany. Uważaj, nie wszystkie lekarstwa działają na te magiczne zwierzęta. Gdy uda Ci się uleczyć zwierzę zdobądź jego lecznicze łzy. Powodzenia!

<PODKŁAD>
Maleńkie białe płatki wirowały nade mną, aby po chwili opaść na moje nieruchome ciało. Cienka warstwa puchu pozwalała mi w  pewien sposób załagodzić ból wyczerpanych mięśni. Leżałam tak długi czas niezdolna się podnieść. Po cholerę miałam to robić? Jak na razie nikt mnie nie szukał. Słuch już pewnie po mnie zaginął. Boki rytmicznie, chociaż zbyt szybko podnosiły się i opadały w nieustannym wyścigu z sercem. Co padnie pierwsze? To się okaże... Ale nie to mnie teraz najbardziej martwiło. Dziwny paraliż wkradał się w moje ciało. Poruszyłam delikatnie ogonem, ale łapy pozostały bezwładne. Usłyszałam cichy szmer nieopodal. Zastrzygłam uszami niezdolna do innej reakcji. Cichy stukot... Coraz bliżej... Odwróciłam się delikatnie, tyle, na ile pozwoliło mi słabe ciało. Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. Nic więcej nie zdążyłam zarejestrować. Czerń zasnuła mój świat...
Obudził mnie ten zapach. Łapał mój żołądek w bolesnym uścisku. Nozdrza piekły mnie niemiłosiernie. Podniosłam się z trudem i stanęłam na szeroko rozstawionych łapach. Łeb zwisał bezwiednie spuszczony. Zapadnięte boki odcinały się w matowej sierści. Zacisnęłam zęby i powolnym krokiem, wlokąc łapy ruszyłam prowadzona instynktem. Zapach otaczał mnie ze wszystkich stron, ale poczułam trasę jaką podążało ranne zwierze. Zniżyłam łeb wyczuwając najdrobniejsze kropelki plamiące idealnie biały śnieg. Mój umysł był zbyt otumaniony. Sterowanie ciałem było dla mnie zbyt wielkim ciężarem więc pozwoliłam mu samodzielnie działać. Zaczęłam biec, bezszelestnie poruszając się między zaspami puszystego śniegu. Przy ruchu boki odsłoniły moje ledwo widoczne żebra. Mój organizm powoli sam zaczynał siebie pożerać i wykańczać. Na samą myśl o jedzeniu skręcało mnie w żołądku i doprowadzało do mdłości. Skupiłam się na krwawym śladzie. Zwierzę, które go zostawiło poruszało się w nieregularny sposób. Musiało być już osłabione więc i nieprzewidywalne. Skupiłam się na śladzie nie zwracając uwagi dokąd zmierzam dopóki go nie poczułam. Uniosłam wzrok, a moim ślepiom ukazał się on. Było to zwierzę piękne i potężne. Masywne ciało mimo osłabienia poruszało się lekko, jakby bez najmniejszego wysiłku. Przystanęłam kucając na łapach. Koń był siwy, bielszy niż śnieg. Jego długa i gęsta grzywa zakrywała masywną szyję, przy ruchu na ciele pojawiały się zarysy mięśni. Grzywkę w połowie przecinał róg wyrastający z czoła. Koń wodził po okolicy przymulonymi ślepiami poruszając się powolnym stępem. Widać było, że kuleje na prawy przód. I w tedy to zobaczyłam. Najpierw uderzył we mnie ostry zapach, a następnie ten widok. Koń odwrócił się do mnie prawą stroną. Od kłębu aż do łopatki i nadgarstka ciągnęły się bordowe smugi. Pasma krwi odcinały się od bieli sierści. Nozdrza konia były rozszerzone, a uszy niespokojnie poruszały się na boki. Wyszłam z ukrycia. Instynkt łowiecki zniknął. Teraz najważniejsze dla mnie było pomóc temu zwierzęciu. Powoli i spokojnie podeszłam. Szłam z tyłu wiedząc, że mnie widzi. Zachowywałam dystans, aby jego tylne kopyta nie miały prawa mnie dosięgnąć. Koń odwrócił się spłoszony niespokojnie drepcząc w miejscu. Przyjęłam pozycję mówiącą, że nie chcę go skrzywdzić. Spuściłam ogon tak, że dotykał ziemi. Wiedziałam, że moje słowa nic tu nie dadzą. Zwierzę było zbyt otumanione. I w tedy to się stało. Jednorożec wspiął się w górę atakując mnie przednimi kopytami. Odskoczyłam, a koń spłoszony uciekł. Jego kopyta wystukiwały szalony rytm ucieczki. Ruszyłam spokojnie za nim wiedząc, że daleko nie ucieknie. Musiałam znaleźć inny sposób na złapanie go. Najpierw jednak musiałam znaleźć zioła do lekarstw. Nie było to łatwe. Po pierwsze była zima, po drugie nie wiedziałam do końca co rośnie na tych terenach. Ruszyłam śladem jednorożca obserwując las. Na wierzch wypłynęło jedno z moich wspomnień. Jednorożce mają w swym posiadaniu lecznicze łzy... Głos w mojej głowie miał rację. Ale jednorożce to zwierzęcia stadne. Gdyby to było takie łatwe same w stadzie by się mogły leczyć. Tu trzeba czegoś więcej... Ostrożnie i powoli stąpałam po nieznanym podłożu. Czytałam na temat wielu ziół. Postawiłam kolejny krok i w tedy usłyszałam ten cichy syk. Łapą delikatnie odgarnęłam śnieg. Moim oczom ukazały się rośliny o ciemnożółtych liściach. Były to Liptusy. Zioła, które wspomagały leczenie najgorszych ran. Odkażały ranę i przyspieszały jej zasklepianie się. Jeden jednak problem. Na jednorożce to nie działa. Jako magiczne istoty są odporne, na niektóre zioła. Zagrzebałam z powrotem zioła i ruszyłam dalej. Drzewa pozbawione liści rzucały smutne cienie. Jedynie widząc iglaste drzewa przyozdobione w białe, puchowe sukienki czułam, że ten las ma w sobie jeszcze trochę życia. Błądziłam tak przez długi czas odkrywając zioła, które były mi zbędne w  tej sytuacji. W końcu bezradnie usiadłam opierając się bokiem o pień. W tedy poczułam ciepło na skórze i tą słodką woń. Spojrzałam w górę odsuwając się na parę kroków od drzewa. Na jego gałęziach ujrzałam czerwone kwiaty, które delikatnie pulsowały. Były to Tilmiusy. Kwiaty te zmieszane z Qertami- nasionami w kształcie żołędzi, ale o pomarańczowej barwie i ziołem Filejskim - o drobniutkich listkach, na końcach zabarwionych na niebiesko tworzyły maź, którą bezpośrednio smaruje się ranę. Pojawił się kolejny problem. Mimo, że Qerty rosną nieopodal drzew tilmusowych, to zioło filejskie występuje tylko na szczytach górskich. Zamyśliłam się szukając w głowie jakiegoś rozwiązania. I nagle przypomniałam sobie. Czytałam o roślinie, która ma podobne właściwości.Była to Periliona. Różniła się jedynie miejscem występowania i kolorem listków. Wydzielała natomiast woń skoszonej trawy. Jeszcze muszę pomyśleć jak uśpić jednorożca... Powinny zadziałać opary ze skórki Qerty. Zbieranie tych roślin zajęło mi cały dzień. Musiałam to robić w ludzkiej postaci, której tak nie trawiłam...
Przez noc obserwowałam niespokojnie śpiącego jednorożca i układałam pułapkę. Musiała być ona odpowiednio przygotowana. Nie potrafiłam do końca przewidzieć jak się zachowa zwierzę.
Kiedy słońce zaczęło świtać zakradłam się w naturalnej postaci do jednorożca. Po ostatnim spotkaniu wiedziałam, że mnie zaatakuje. Musiałam to wykorzystać. Po chwili wyczekiwania skoczyłam na grzbiet ospałego zwierzęcia. Reakcja była natychmiastowa. Spanikowane zwierze wyskoczyło z czterech nóg w górę, a gdy tylko wylądowałam na ziemi rzuciło się w moim kierunku. Ruszyłam biegiem wykorzystując kulawiznę stworzenia. Po chwili przeskoczyłam nad punktem gdzie zaczynały się  opary i zaszłam zwierzę od tyłu wpędzając je w pułapkę. Reakcja była natychmiastowa. Kidy zwierzę znalazło się w sercu kręgu zaczęło słaniać się na nogach, aż w końcu bezwładne cielsko uderzyło o ziemię. Poczekałam jeszcze chwilę stojąc w bezpiecznej odległości.
Kiedy opary ulotniły się zabrane przez wiatr podeszłam do leżącego konia. Słychać było jak powietrze ze świstem przelatuje przez nozdrza jednorożca. Klatka unosiła się w przyspieszonym tempie, a wykończone ciało drżało. Ponownie przybrałam z niechęcią postać człowieka. Podeszłam do drzewa, przy którym leżały składniki w wgłębieniu jednego z kamieni. Wzięłam do ręki mały kamyk i powoli zaczęłam rozcierać zioła aż powstała jednolita maź. Ułożyłam to nad resztkami tlącego się drewna. Zdmuchnęłam resztkę wysuszonej skórki i położyłam na tym kamyk z mazią. Sięgnęłam po gałązkę i przyłożyłam ją do zwęglonego drzewa. Igły zajęły się ogniem. Położyłam je na mazi. Po chwili usłyszałam cichy syk. Maź zmieniła swój kolor. Na mojej twarzy zakwitł uśmiech. Podeszłam do zwierzęcia i obmyłam jego sierść śniegiem uważnie omijając rany. Były one dosyć głębokie i nabrzmiałe. Musiałam się śpieszyć. Maź, którą tworzyłam powinna oczyścić i przyspieszyć gojenie się ran. Podeszłam do kamyka i wzięłam go w ręce czując delikatne ciepło. Uklękłam przy jednorożcu i powoli, ostrożnie zaczęłam palcami rozprowadzać miksturę. Powinna ona się powoli wchłaniać, ale nic nie nastąpiło. Coś było nie tak... Usiadłam zastanawiając się gdzie popełniłam błąd. Spojrzałam na łeb zwierzęcia. I w tedy ją ujrzałam. Mała samotna łza płynęła w kierunku nozdrzy, aby po chwili spaść na śnieg. Podbiegłam wyciągając rękę. Zimna kropelka zalśniła na mej dłoni. A gdyby tak... Przykucnęłam przy kłębie konia, a łza spłynęła z mojej dłoni na maź. Jakby fala światła przepłynęła przez lekarstwo, które powoli zaczęło rozchodzić się po ranie. A więc lecznicze łzy same nie działają, ale w połączeniu z lekarstwem umożliwiają działanie środków leczniczych. Uśmiechnęłam się sięgając po bladozielone listki ziół, które znalazłam przy robieniu pułapki. Ułożyłam je delikatnie na około rany, aby uśmierzały ból. Teraz pozostało mi czekać...
Przez dwa dni opiekowałam się nieprzytomnym zwierzęciem. Stopionym śniegiem poiłam i siebie i jego. Po dwóch dniach w  końcu doczekałam się efektów. Rany zabliźniały się w szybkim tempie. Obrzęk prawie całkowicie zniknął, a oddech konia się uspokoił. W końcu zwierzę otworzyło oczy, uniosło się, ale nie wstawało. Podałam mu kolejną dawkę wody.
-Nie wstawaj. - Położyłam dłoń na jego boku. Ciemne ślepia konia patrzyły na mnie w zastanowieniu. - Jeszcze dzisiaj. - Zwierzę z cichym westchnieniem opadło na ziemię. Uśmiechnęłam się siadając na swoim miejscu.
Tej nocy obmyłam mu ranę śniegiem. Zostały tylko blizny. Koń powoli wstawał przechadzając się. Noga już była sprawna. Koń delikatnie znaczył, ale nie z bólu. Instynktownie starał się oszczędzać nogę. Obserwowałam go starając się zapamiętać ten obraz. Koń zwrócił łeb w moją stronę. Jego wzrok był pełen mądrości, spokoju, opanowania i ... wdzięczności... Podszedł do mnie i szturchnął mnie delikatnie w ramię. Wyciągnęłam rękę, ale zwierzę zarzuciło delikatnie łbem więc ją opuściłam. Zobaczyłam jak parę małych kropli spływa po jego ganaszach. Przypomniałam sobie jaką mocą zostałam obdarzona. Znaki, które połączyły się ostatnio, zaświeciły na czerwono-niebieski kolor, a krople nie spadły na ziemię. Unosiły się w powietrzu jakby pozbawione grawitacji. Koń nabrał w chrapy powietrza i wypuścił je przy mojej twarzy. Uśmiechnęłam się widząc jak obraca się i lekkim kłusem odchodzi w swoją własną stronę. Gęsty ogon poruszał się w rytm kroków. Łzy ułożyłam na liściu, który mi pozostał. i położyłam na kamieniu, w którym znajdowała się niedawno maź. Miałam nadzieję, że Lady usłyszy moje myśli, które chciałam jej przesłać. Nagle poczułam, że mi jej brakuje. Spojrzałam w stronę gdzie znajdowało się stado. Westchnęłam cicho i rzuciłam się biegiem w przeciwnym kierunku. Po chwili  rytm biegu wybijały już cztery kocie łapy.
Byle jak najdalej...
_____________________________
Życzę wszystkim Wesołych Świąt.
Szera (16:50)

Opowiadanie świąteczne IV [Jenna]

22 grudnia 2010
-O nie... -wymamrotał renifer. -To Wiesław Cuchniepięta, przywódca straży zUego Mikołaja. No to wpadliśmy...

>>>Podkład<<<

W tym samym momencie Wiesław wyciągnął z za pazuchy pistolet na wodę i począł celować w gromadkę zwierząt.
- Mam was niecne smerfy! - zaczął się psychopatycznie z nas śmiać.
Wtem Hecate nie wytrzymała i wybuchła:
- A ty co sobie myślisz śmierdzielu? - wszyscy, jakby byli jednym ciałem spojrzeli na nią dziwnie -  że wszyscy będą Ci tak mile poddani i do stóp Ci będą klękali?
- Hec.. - szepnął Tee nie chcąc dopuścić do narastających konsekwencji.
- Że co? że jesteś lepszy?
- Hec.. - rzekła Killer z wyraźnie przestraszoną miną, spoglądając to na nią, to na czerwieniejącego Wiesława.
- Że nikt Ci nie podskoczy?
- Hecate..Cicho - dołączyła się Anaid, po czym wszyscy, łącznie z reniferem zaczęli ją szturchać.
-  (...) Że jesteśmy gorsi?
Zoltan nie wytrzymał napięcia i warknął do niej ochryple, na co ta od razu zamilkła.
- No co? - spojrzała na Warga a ten wskazał jej wściekłego Samuraja, zzieleniałego ze złości.
- Brać ich! - wrzasnął jedynie po czym glebnął w śnieg by nieco chłonąć,a jego banda zmutowanych krasnoludków zapakowała nas w 3 worki na ziemniaki. Tee, Czempionka oraz Hecate w jednym. Tiffany, Anaid i Lady Killer w Drugim, natomiast Ja i Zoltan w trzecim. Renifer nie zmieścił się w żadnym z worków więc wzięli go na barana. Każdy worek wypakowali w innej grocie, zamkniętej, strzeżonej przez co najmniej czterech krasnali z grabiami. Zaś Wiesław Cuchniepięta stał zadowolony między wlotami do jaskiń i tupał co jakiś czas jedną nogą, słuchając na mp3 Disco-Polo, co jakiś czas podśpiewując.
- Uehh.. - westchnęłam po wygrzebaniu się z worka patrząc na jaskinię z naprzeciwka gdzie widać było jedynie Czempionkę, pomagającą wydostać się swym towarzyszom z worka.
- Wydostaniemy się z tąd - szepnął warg otrzepując sierść i podchodząc do mnie, zerkając na wszystko po kolei
Usiadłam,wtykając nos między kraty i z westchnieniem obserwowałam pozostałych podczas kiedy Zoltan spacerował po grocie próbując znaleźć jakiś tylne wejście.
- Jeśli się z tąd wydostaniemy... to będzie piękna Wielkanoc! - usłyszałam z groty obok.
- Tiff to nie te święta! - wrzasnęła Anaid
- Ale.. - zrobiła dziwną minę, była jeszcze pod wpływem "zioła" (z poprzednich opowiadań ) - Ah tak!
Westchnęłą współczując im, ale moje zamyślenie obudził wrzask Czempionki. Zerknęłam więc na grotę przeciwną do swojej.
- Aaaa! Pająk! - Nawet Zoltan spojrzał w tamtą stronę jakiś poirytowany. Czempionka schowała się za Tee, a ten najwyraźniej nie miał ochoty jej ratować przed  tak małym problemem - On się rusza.. ma takie długie nogi.. i.
Przerwał im ryk dochodzący z lasu.Wtem na polanie pojawił się ten sam renifer który uprzednio im towarzyszył. Biegła jak oszalały, a za nim banda młotów pneumatycznych.
- o nie.. jeszcze tego brakowało -  zaśmiała się nie wiadomo z czego Lady Killer.
Biegli prosto na jaskinię z Czempionką.
- Och mój ty bohaterze - uradowana Czempionka wyszła zza basiora i nie przejmując się już pająkiem podeszła do wylotu i patrzała jedynie na swego wybawiciela.
Renifer nacisnął jakiś przycisk co sprawiło że kraty się otwarły, a sam począł walczyć z oszalałymi krasnalami ogrodowymi, razem z młotami.
- Wy uciekajcie, ja was dogonię! - krzyknął i rzucił porozumiewawcze spojrzenie do całej trójki.

~*~*~*~*~*
Koniec O.o' Wiem że dziwne, ale weny nie miałam, pomysłu też nie.. wszystko przyszło na bieżąco.. Chciałam mieć to już z głowy bo święta już za 2 dni.. więc postanowiłam że lepiej będzie jak się trochę po-streszczam..
PS: Nie jestem przekonana co do podkładu.. Jeśli wam nie pasuje, nie musicie słuchać.
Następną część niech napisze Tee. Z racji iż został uwolniony w pierwszej trójce.

Jenna (19:37)

21 grudnia 2010

II Hymn HOTN



Zmierzch mym sprzymierzeńcem
A ciemność mnie przewodzi
Tu, w królestwie Nocy
Księżyc nie zachodzi
Me zmysły nie chcą wierzyć
Że tutaj coś się kryje
Jednak błędne są ich myśli
To całe miejsce żyje

ref.
Nie ma dla mnie Piekła
Nie ma dla mnie Nieba
Dziś znajduję wszystko
Czego tylko mi potrzeba
Bo życie jest na ziemi
Tu stawiałem pierwszy krok
Wszystko co widziałem
To tylko szary mrok

Tu nic nie jest realne
To dzieło wyobraźni
Prawdziwi My jesteśmy
Prawdziwe są mury przyjaźni
Więc otwórzmy nasze serca
Zamknijmy oczy swoje
Dajmy się ponieść fali
Na marzeń swych podboje...

ref.
Nie ma dla mnie Piekła
Nie ma dla mnie Nieba
Dziś znajduję wszystko
Czego tylko mi potrzeba
Bo życie jest na ziemi
Tu stawiałem pierwszy krok
Wszystko co widziałem
To tylko szary mrok



(c) Hecate

Opowiadanie Świąteczne III [Hecate]

20 grudnia 2010


-I jeszcze armia młotów pneumatycznych ! Ale myślę że je zgubiłam, zresztą nieważne -wysapałam, dysząc ciężko niczym stary parowóz.
Cała reszta (wraz z choinkami) gapiła się na mnie jak na kogoś nienormalnego.
-Dobra, spadamy stąd ! -wykrzyknęłam, przerywając chwilowe nastanie ciszy.
Orki i inni wrogowie byli coraz to bliżej.
-Mło... młoty ? -zdziwił się Tee.
-Żądamy zemsty, DRRR !!! ONA ZABRAŁA NAM BUTY ! -odpowiedziała chórem niszczycielska armia.
-O w mordę. To po nas -jęknęłam.
Po chwili jednak zauważyłam jak Zoltan toczy ogromną kłodę, którą po chwili zapełniła cała nasza drużyna. Czym prędzej zaczęliśmy zjeżdżać z górki, przewracając po drodze zboczone choinki. Po kilku minutach jazdy stanęliśmy przed wyzwaniem, bo kąt nachylenia stoku zaczął niespodziewanie się powiększać.
-W prawo, nie, w lewo ! W moje, nie twoje ! -próbowała się wcielić w rolę GPS'a Anaid.
-AAA ! Spadamy ! -wrzasnęła Tiff. -Pokój z wami !
-MUU ! -dopowiedziała Czempionka.
Wybiliśmy z "hopki" niczym ze skoczni i szybując przez chwilę w powietrzu zakończyliśmy swój lot w ogromnej zaspie śniegu. Gdy się wreszcie z niej jakoś wygrzebałam, dookoła nikogo już nie było. Zaskoczona całą tą sytuacją, postanowiłam poszukać moich przyjaciół. Stawiając nieuważnie pierwszy krok, od razu zaliczyłam glebę, potykając się na leżącej na śniegu butelce. Zdenerwowana podniosłam się i otrząsnęłam z białego puchu.
-Hej, hej -usłyszałam czyjś głos za sobą.
Gdy się obróciłam, okazało się, że należy on do czerwononosego renifera.
"Dobrze, że chociaż nie gada po hiszpańsku" - pomyślałam.
-Ave... -odpowiedziałam, uważnie się mu przyglądając. -Co ty tutaj robisz ?
-Przyszedłem ostrzec ciebie i twoich towarzyszy. W tym sęk, że to tak naprawdę zUy Mikołaj stoi za porwaniem prawdziwego Świętego... -mówiąc to wskazał porozumiewawczo na widoczne w oddali kominy fabryczne. -Nie jest dobrze, bo żywi się on dobrymi uczynkami. Jeśli niczego nie zrobimy, na świecie oprócz prezentów zabraknie i dobra.
Ze zdziwieniem na pysku słuchałam jego opowieści :
-Toż to rzeczywiście zUo -powiedziałam. -Tak czy siak, muszę odnaleźć moich towarzyszy.
-Idę z tobą -Czerwononosy ruszył kłusem w moje ślady.
Dopiero po kilku godzinach udało mi się odszukać resztę HOTN'owców, którzy zdecydowali się tak jak ja na tą wyprawę.
-Hec, myśleliśmy, że coś ci się stało -mruknęła Killer.
-Em... aha -odparłam nie wiedząc za bardzo co mam mówić.
Nagle zrobiło się nieciekawie. Otoczyła nas armia żołnierzy w świątecznych czapkach, uzbrojonych w grabie i motyki ogrodowe. Jeden z nich, najwyraźniej dowódca, stał w ruskiej czapce z czerwoną gwiazdą, przyglądając się nam głupkowato.
-O nie... -wymamrotał renifer. -To Wiesław Cuchniepięta, przywódca straży zUego Mikołaja. No to wpadliśmy...
_______
Tak, wiem. Wyszło dziwnie.... O: Jak coś poprzekręcałam, to przepraszam. Mam nadzieję, że aż tak nie zapieprzyłam tego opowiadania. Nie wiem niestety kto dalej pisze. o___O'
Hecate (19:23)

20 grudnia 2010

Opowiadanie stadne cz. XIV [Luna]

19 grudnia 2010


Wyciągnęłam zza paska zaciśniętego na udzie sztylet i rzuciłam nim prosto w czarny łeb wielkiego psa.  Głowa zwierzęcia  zalała się krwią, po czym cielsko upadło na ziemię wijąc się, w końcu wydało z siebie ostatnie tchnienie.  Spojrzałam przez ramię na swoje zdezorientowane towarzyszki. Nie czekając dłużej zagwizdałam cicho, a po chwili w zaroślach pojawiła się ciemna klacz.
-  Chodźcie –powiedziałam cicho i przywitałam się ze swoim demonem. – An wskakuj, Mi powinna nadążyć. -  wskoczyłam zgrabnie na Chandrę, po czym wciągnęłam na jej grzbiet Anaid, dodałam łydek i ruszyłyśmy galopem przed siebie.  Wilczyca biegła raźno obok, dotrzymywała nam kroku.  Starałam się przypomnieć  sobie słowa hieny.  Wyszeptałam do ucha klaczy miejsce, do którego zmierzałyśmy. 
Przemieszczałyśmy się bardzo szybko.  Anaid odwróciła się i zauważyła, że Mi-Chan zniknęła. Cała nadzieja nagle prysła.  Nie słyszałam żadnego krzyku, wycia, nic. Mi jakby się po prostu rozpłynęła.  Jednak obydwie stwierdziłyśmy, że trzeba znaleźć starą kobietę, potem zajmiemy się resztą.  Biegłyśmy wzdłuż rzeki, po ok. 2 godzinach zauważyłyśmy, że ta zaczęła się zwężać . Ucieszyłam się, a Chandra przyśpieszyła jeszcze bardziej.  An rozglądała się, wyglądała jednak na zaniepokojoną.  W końcu zatrzymały się,obydwie równo zeskoczyłyśmy z klaczy, podziękowałam i przytuliłam się do jej szyi, po czym ta odbiegła i zniknęła.
- Wiesz, że nadal nie wybaczyłam Ci tego głównego szamana? –Uśmiechnęłam się figlarnie i trąciłam An ramieniem, po czym uklęknęłam na ziemii spojrzałam przed siebie. Nic nie było widać, jednak skoro Chandra zatrzymała się właśnie tu, to WŁAŚNIE TU, powinnyśmy być. Zastanowiłam się przez moment, po czym narysowałam przed sobą palcem półkole, a nad nim różnorodne znaki.
- Pomysłowe. – wtrąciła An przyglądając się moim poczynaniom.  Uśmiechnęłam się pod nosem,po czym wyszeptałam najciszej jak umiałam:
- Paschae ad altera mundus. – Przede mną nie było już zielonego lasu, widziałam czarno-biały świat. Inny.  Tylko Anaid nadal miała ‘swoje kolory’, wkońcu jest główną szamanką.  Kilka metrów przed nami rysowała się nie duża chatka.
- Reditum. -  Kiedy poraz kolejny otworzyłam oczy, znów wszystko było takie jak wcześniej. – Chodź,An, już wiem. – żwawo ruszyłam w stronę chatki, której teraz nie było widać.  Tym razem moja towarzyszka zaczęła działać.  Chodziła w tą i z powrotem szeptając pod nosem.
- Illustro…Ostensum… Non clan… - wtem zatrzymała się i spojrzała z dumą przed siebie. Ja też to zobaczyłam. Chatka, pojawiła się.  Podeszłam do ciemnowłosej i przybiłam z nią piątkę.  Bez wahania weszłyśmy dośrodka.  Była to mała izba, drewniana podłoga, drewniane ściany.  Na boku stało małe łóżko, kawałek dalej stolik nakryty ładnym obrusikiem.  Koło okna stała przygarbiona, staruszka. Miała siwe włosy i była bardzo niska, widać było po niej, że dużo przeżyła.
- Jesteście zdolne. Wiem po co przybywacie. – do naszych uszu dobiegł jej głos. Był świszczący, ostry.
- To dla nas bardzo ważne… - odezwałam się niepewnie.
- Nic nie mów. – kobieta skarciła mnie, poczułam się tym bardzo dotknięta, spuściłam głowę i już nic nie mówiłam.
- Pomogę wam, ale musicie mi odpowiedzieć na pytanie.   – kiwnęłyśmy głowami  zgadzając się na jej warunek.  – Czy nie zostawiłyście swoich towarzyszy poto, żeby laury za uratowanie Alphy zostały przyznane wam? – Zaskoczone tymi słowami skrzywiłyśmy się mimowolnie. Owszem, lubiłam kiedy mnie chwalono, chyba każdy to lubi, ale tutaj ważniejsza była Aldieb, niż jakaś tam chwała.
- Nie. – odparłyśmy równo.
- Oczywiście, że nie. – dodała jakby urażona tym pytaniem,Anaid.  Przez chwile zastanowiłam się,dlaczego hiena ostrzegała nas, żebyśmy ‘nie pozwoliły jej krzyczeć’.

_________
Poszło mi szybciej niż myślałam. Nie umiem sama stwierdzić, czy mi się podoba, czy nie, ale to wy ocenicie. Za wszelkie błędy przepraszam. No i przepraszam, że takie krótkie.  Nie wiem kto napisze dalej.   

Luna, Córka Księżyca (18:44)

Opowiadanie świąteczne II [LadyKiller]

19 grudnia 2010


-Dobra, dobra. Zaginął mikołaj, tyle że ja jakoś nie specjalnie obchodzę coroczne święta.- Mina a'la Scrooge z Opowieści Wigilijnej.- Poza tym, nikt z nas nie jest pasterzem. Skąd weźmiemy milion krów dla tego porywacza? I jakim cudem niby przywrócimy Tiarę do żywych? Nie idziemy.-Złożyłam ręce na piersi.- Kto jest przeciw?
Gały mi wyszły. Wszyscy, cała siódemka zaprotestowała.
-Jesteś przegłosowana.-Syknęła oskarżycielsko Tiff. Zmroziłam ją wzrokiem czując się jak ostatnia debilka. Cóż mi się uwidziało? Misja: RATUJMY MIKOŁAJA! LECIMY GZIĆ SIĘ Z KROWAMI!?
-Dobraaa...-odpowiedziałam powoli cofając się.- Nie wykonujcie gwałtownych ruchów...
Wszyscy jak jeden rzucili się na mnie, wgniatając w śnieg. Zipiąc, sapiąc, jęcząc i wydając różne nieartykułowane dźwięki dotarliśmy na ogromniaste wzgórze, około 500 m.p.p.m . [W sieci sklepów Biedronka można nabyć zdjęcie tegoż widoku za 199,99! *Czerwono-żółta migawka* !Koniec reklamy!] Teraz to wszystkim wyszły gały, bo biedne dzieci kopalni nigdy nie widziały takiego dużego morza oświetlanego przez słońce, którego promyki wdzięcznie przemykały po falach. Wspólnie doszliśmy do wniosku że udamy się na wyspę bez zbędnego szukania miliona krów, gdyż wystarczy nam jedna, upasiona Krowa Czempionka w którą zmieniła się Luna, i teraz truchtała za nami odganiając ogonem pieprzone komary. A w zamian za uwolnienie, mikołaj pomoże nam ucieleśnić Ti. Nie był to zbyt inteligentny plan, bo porywacz mógłby chcieć wziąć Krowę Czempionkę ze sobą, kimkolwiek był, a mikołaj mógłby się okazać strasznym chamem [Cham! Cham! Sklep Jysk oferuje kilogram Szynki Babuni za jedyne 29,99!  !Koniec reklamy!], i odmówić nam tego maleńkiego szczęścia.
Tiff zaczęła skakać i wyć z radości.
-Morze! Ile wody! W życiu nie widziałam tyleee wody!
-O wiele więcej niż w mojej wannie!-Dołączyła się do niej Anaid. Po chwili wzgórze zaczęło trząść się pod nami, więc dziewczyny przestały podskakiwać, sądząc, że to ich wina. Jednak atak padaczki nie ustępował, a po chwili usłyszeliśmy skrzypienie gałązek i dźwięk tłuczonego szkła.
Nagle wyskoczyły na nas...choinki! Z zębami! Takimi naprawdę wielkimi, zaostrzonymi na końcu. Bombki zaczęły lecieć w naszą stronę, więc w popłochu rzuciliśmy się w kierunku wielkiej wody, wcale nie wypoczęci po tak wyczerpującym marszu. Hecate popędziła przodem, mówiąc, że zbada teren, choć powód chyba był inny. Ona miała po prostu na czterech łapach super buty z Decathlona, a reszta japonki lub klapki. Pomijając mnie- skręciłam sobie łapę.
Tee zaczął walić we wściekłe choinki piorunami, ale to nie działało. Kilka z nich zjarało się, ale pomimo to biegły dalej za nami.
Kiedy zapach dymu dobiegł do nas, Tiff zatrzymała się i zaciągnęła.
-Zioło!-Krzyknęła, całkowicie otumaniona, a kiedy zaczęłam ją ciągnąć, protestowała.-Killer, ale przecież to zioło!
Wreszcie zaszyliśmy się w nadmorskim lesie i odpoczywaliśmy, dysząc. Rozejrzałam się, nigdzie nie widząc Jenny i Hec, badającej teren.
-A gdzie się podziała Jen?-Spytałam, Tee spojrzał na mnie i uchylił pysk żeby coś powiedzieć, ale przerwał mu przerażający pisk dobiegający gdzieś z głębi puszczy. Mimo skrajnego wyczerpania w kilka sekund zjawiliśmy się obok Zguby.
Stała oparta o drzewo, a włosy opadały jej na oczy.Wokół jej szyi zalotnie zawiązany był różowy łańcuch choinkowy. Jedna ze wściekłych choinek, taka z pluszowymi kajdanami w na gałęzi i uszami króliczka playboya na czubku [Oba gadżety dostępne we wszystkich Sex Shop'ah, już od 299,99!  !Koniec reklamy!], bezczelnie ją obmacywała, a biedna nic nie mogła na to poradzić, bo ostre zęby wisiały tuż nad jej szyją. Kiedy Tee zobaczył, że choinka zaczyna oporządzać swoje rzeczy, wstąpiła w niego furia. Z rykiem skoczył na plecy drzewca i zaczął szarpać je kłami tak zawzięcie, że gałęzie i ozdoby świąteczne fruwały wszędzie wokół. Zoltan zaczął siarczyście kląć kiedy jedna z bombek rozbiła się na jego łbie.
Wściekła choinka zrzuciła z siebie obrońcę obiektu jej pożądania (który obecnie trząsł się z gniewu i doprowadzał swoje ubranie do ładu) i wtedy...
-MUUUU!-Zawyła, wrzasnęła,krzyknęła - nie wiem co zrobiła Luna i zaszarżowała na choinkę. Wzięła ją na rogi i zaczęła szarpać.
- Czempionka! Czempionka!-Wiwatowała Tiffany, ze ślepym zauroczeniem patrząc na naszą nową maskotkę.
Luna nabiła drzewca na drzewo, przez przypadek klinując w nim rogi. Choinka kilka razy dychnęła, otwierając zębatą paszczę i klapnęła. Przepełnieni euforią związaną z wygraną, zaczęliśmy wlec Lunę za tylne kończyny i ogon w celu uwolnienia jej rogów.
Nagle z lasu wyskoczyła...[Czerwony Kapturek i Wilk! Dostępne w sklepach H&M oraz Cropp Town na Blue Ray już za 99,99!  !Koniec reklamy!]...Hecate.
-Orki!Orki idą!-Zawodziła, wskazując łapą odzianą w niebiesko-białe buty w kierunku morza.
- - - - - -
Dalej miała pisać chyba Hec. x"D Puściły mi trochę wodze fantazji, ale i tak miało wyjść fajnie, a nie wyszło. Przepraszam jeśli namieszałam.
LadyKiller (18:25)

18 grudnia 2010

Zadanie na przywódcę szamanów. [Anaid]

17 grudnia 2010


''Przywódca Szamanów. Osobnik muszący rozpoznać źdźbło zioła, uzyskać kontakt z duchami, oraz potrafiąca ożywić umarłego. Żyjąca w zgodzie z naturą, słuchająca szeptów wiatru.
Feniks. Mityczne stworzenie o nadprzyrodzonych mocach. Żyje na otwartych przestrzeniach, choć ostatnio pojawiają się też w cienistych lasach. Jeden ze Złocistych Feniksów Królewskich, jest bardzo chory. Wielu śmiałków próbowało rozpoznać wirusa/bakterie, lub inne cholerstwo, jakie go zatruwa. Przyjaciel – Pharrel-, będący jednocześnie gońcem z ich stada, przekazuje mi informacje dotyczące stanu zdrowia feniksa. „Choroba postępuje… Jeżeli nie odkryjemy, co to za paskudztwo się nim zajęło, wkrótce zginie.” – oto słowa Pharrela. Twoim zadaniem jest uleczenie stworzenia, bądź ulżenia mu w śmierci. Musisz zebrać jak najwięcej informacji, oraz – jeżeli to możliwe – stworzyć antidotum ze znanych ci ziół. Nie eksperymentuj, jeśli nie jesteś pewna. I pamiętaj – czasu masz bardzo mało...''

                             ~             ~              ~              ~
     Młoda Sylfida siedziała na trawie, pod rozłożystym dębem. Widziała stamtąd przede wszystkim taflę jeziora, sięgającą aż po horyzont. Chłodny wietrzyk muskał jej twarz. Zima nieuchronnie zbliżała się do terenów stada. A nawet już zawitała. Jednak dziewczyna, jakby nie odczuwając przeszywającego mrozu, ubrana w zwiewną sukienkę, powoli zdjęła buty i zamoczyła nogi w lodowatej wodzie. Przymknęła powieki. Przypomnieć sobie te wszystkie chwile, które dotychczas były radosne, przyjemne, ciepłe, a teraz sprawiały to dziwne ukłucie w sercu, które za każdym razem stawało się coraz bardziej uciążliwe, bolesne i przepełnione żalem.
Nie wiedziała co o tym myśleć, jak się zachowywać. Te myśli nie opuszczały jej głowy, nawet jeśli chciała ich się pozbyć za wszelką cenę. Energicznie trzepnęła głową. Miała na niej nie tylko te sprawy.
Zadanie na przywódcę szamanów było dość skomplikowane, An nie mogła tracić czasu.
Wyszła z wody, osuszyła stopy i udała się do swojej jaskini. Postanowiła zabrać ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Woreczek z ziołami, podręczny sztylet, swój amulet i parę drobiazgów. Nigdy nie widziała feniksa. Znała je jedynie z opowieści. Próba uzdrowienia jednego z tych niezwykłych stworzeń była nie lada wyzwaniem. Musiała się przygotować psychicznie i fizycznie. Nie do końca wiedziała, którędy udać się w stronę cienistych lasów, toteż zdała się na instynkt.
      Nie przypuszczała, że pójdzie jej tak łatwo. Bez problemu dotarła do owych borów. Konieczne teraz było znalezienie stada. Gdzie mogły ukrywać się Złociste Feniksy Królewskie? Na drzewach? To nie był głupi pomysł. Jednak jak tam zbudować osadę, bądź jakiekolwiek stado? Pytanie godne zastanowienia.
Przymknęła powieki. Wsłuchać się w szept wiatru. Po niedługiej chwili usłyszała cichy szelest. Podmuch uniósł w górę tuman białego puchu. Tam..  Wiatr poniósł śnieg pomiędzy drzewa, a An skierowała się za nim. Dotknęła dłonią kory jednego z drzew. Gdy tylko przyłożyła do niej rękę, odpadł jej spory kawałek. One też musiały chorować. Dziewczyna zmarszczyła nieznacznie brwi. Szła, ostrożnie stawiając stopy na ośnieżonym poszyciu leśnym. Może rzeczywiście niedaleko. Słysząc skrzypienie śniegu, najwyraźniej pod naciskiem czyichś kończyn, weszła w gęste krzaki. Mimo, że były pozbawione liści, idealne kryły. 
- Kto tam jest? - usłyszała nagle. Głos był dziewczęcy , nieco piskliwy. Anaid przytknęła dłoń do sztyletu tkwiącego za jej pasem. Ostrożnie, jakby z ociąganiem, wychyliła się z poza gałęzi. Jako Sylfida posiadała możliwość stania się niewidzialnym, toteż owa postać nie mogła jej zauważyć. Parę metrów dalej o drzewo opierała się drobna blondynka. Na oko miała około czternastu, może piętnastu lat. W ręku trzymała włócznię. Rozglądała się, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Wyglądała na wystraszoną. Na jej szyi zawieszony był skórzany woreczek.
Tymczasem ciemnowłosa podjęła próbę wyjścia z pomiędzy gałęzi. Niestety bluzka jej się zaczepiła o jedną z nich. Zaklęła pod nosem, szarpiąc za materiał. Nie chciało puścić. No dalej.  Nic z tego. Wreszcie, ewidentnie zdenerwowana i zniecierpliwiona szarpnęła na tyle mocno, że wypadła z krzaków na śnieg, jednocześnie ujawniając swoją tożsamość. Bluzka rozdarta była na brzuchu, prawie sięgając biustu. Sylfida dźwignęła się z ziemi, otrzepując się. Dziewczyna stojąca nieopodal przyglądała jej się nieufnie, widać było, że nie wiedziała co ze sobą zrobić. Włócznię wyciągnęła w kierunku szarookiej. Ręce jej się trzęsły. Anaid uniosła dłonie na znak poddania się, kapitulacji. Blondynka powoli opuściła broń, nie spuszczając wzroku z nieznajomej. Szatynka podeszła kawałek bliżej, ostrożnie, aby nie wystraszyć tamtej.
- Wiesz, gdzie przebywają Złote Feniksy Królewskie? - zapytała bez ogródek, czym wyraźnie zadziwiła młodą dziewczynę.
- Ta informacja jest poufna. - odparła, patrząc na Anaid wymownie.
- Jednak sądzę, że powinnaś mi jej udzielić. - padła odpowiedź ze strony ciemnowłosej, wypowiedziana stanowczym tonem głosu. - Jestem szamanką,  upoważnioną do udzielenia pomocy jednemu z nich. - dodała. Spojrzała na blondynkę wyczekująco, uniósłszy brew. Ta natomiast od razu wybałuszyła oczy. Rzuciła się do przeprosin, ale widząc zirytowane spojrzenie Sylfidy, zamilkła. Wytłumaczyła jej, że chory feniks jest w pobliskiej osadzie ludzkiej, ściśle związanej ze stadem tych niezwykłych stworzeń, jak nikt inny. Oznajmiła Anaid, że zaprowadzi ją do wioski, w której również mieszkała. Dziewczynie na imię było Einah. Zajmowała się zielarstwem. Opowiedziała ciemnowłosej o chorym zwierzęciu. Miał gorączkę, dreszcze, koszmary senne, halucynacje, a dodatkowo jego piękne złotoczerwone pióra traciły swój kolor. Nikt nie mógł dociec, co go dręczy. Szamanka nie mogła w żaden sposób tego skomentować, póki nie zobaczyła stworzenia na własne oczy. Wolała się także nie dzielić podejrzeniami, że stan zdrowia feniksa może mieć związek z chorującymi drzewami.
                                                    ~*~
Kiedy doszły na miejsce, ciemnowłosa powierzyła Einah swoją torbę, którą blondynka zaniosła do chatki, którą zamieszkiwała. Anaid skierowała się do siedziby starej kobiety, która sprawowała rządy w wiosce.
Zapukała do drzwi. Usłyszawszy ciche, jakby przytłumione ''proszę'', weszła do środka, uprzednio ostrożnie je uchylając. W izbie siedziała stara kobieta. Swoich czarnych jak noc, zatroskanych tęczówek nie odrywała od ptaka leżącego na łóżku. Nie było to zwykłe stworzenie. Złocisty Feniks Królewski. Jego niegdyś zapewne czerwonozłote pióra były szare. Wyblakły. Tylko gdzieniegdzie widać było przebłyski złotego koloru, który z każdą sekundą zanikał. Staruszka zanurzała szmatkę w wiadrze z wodą, stojącym koło jej nogi i moczyła dziób i głowę zwierzęcia. Wiło się ono. Nie wyglądało to najlepiej.
- Moja torba. - powiedziała na to ciemnowłosa. Spostrzegłszy się, że Einah nie ma w pomieszczeniu, wybiegła stamtąd, kierując się do jej mieszkania.
Nikt nie otwierał. Szarpnęła za klamkę. Nic. Zaczęła walić pięściami w drzwi. Zero reakcji. Obiegła chatę dookoła, zatrzymując się dopiero przy oknie. Zajrzała do środka. Widok, jaki miała przed sobą był wręcz proszący się o wściekły wrzask. Przy stoliku siedziało małe dziecko, a dokładniej jasnowłosy chłopczyk, na oko mający około czterech lat. Na blat wysypał całą zawartość torby Anaid. Zioła zgniecione były na miazgę, porozrzucane po całej izbie. Do rąk chciał wziąć także zapałki, ale zrezygnował. Najwidoczniej nie spodobało mu się opakowanie. Było zwykłe, szare. Nic interesującego.
Tymczasem Einah wracała z powrotem do domu. Widząc Sylfid stojącą przy oknie, zaczęła mieć złe przeczucia. Przełknęła ślinę. Ciemnowłosa odwróciła się. Jej mina była bezcenna - mieszanka złości i wyrzutu, a także rozpaczy.
- Co się stało? - zapytała ostrożnie młoda dziewczyna.
- Co się stało.. Co się stało.To ja powinnam o to cię zapytać! Co ten chłopiec robi? Jak mogłaś położyć torbę w zasięgu jego ręki? Jak teraz pomogę feniksowi, skoro nie mam ziół? - wykrzyczała w odpowiedzi An. Blondynka podbiegła do drzwi. Otworzyła je, jednocześnie wyrywając dzieciakowi torbę. Na próżno. I tak jej zawartość niczego sobą nie reprezentowała.
- Pięknie. Myślałam, że jesteś bardziej odpowiedzialna. A może to moja wina, bo powierzyłam ci moją własność. Masz może przy sobie jeżówkę, gotu kolę, korę białej wierzby, czy może gorzknika kanadyjskiego? - zapytała rozzłoszczona szarooka.
- Cóż.. jestem pomocniczką zielarki, ale nie ma jej w wiosce, wyjechała, a ona zawsze ma zioła przy sobie, więc.. - zaczęła Einah, ale Sylfida jej przerwała.
- Nie masz, prawda? Ja w kieszeni posiadam tylko parę główek jeżówki. Wątpię, by mogło to cokolwiek zdziałać. Dziękuję ci. Będę musiała zdać się na łaskawość wiatru. - rzuciła tylko i udała się w stronę chaty starej kobiety. Blondynka zwiesiła głowę, na znak skruchy, ale tego An nie zdążyła dostrzec.
                                               ~*~
Staruszka opuściła izbę, toteż Anaid od razu zabrała się do pracy. Nie zwlekając, przyrządziła napar z główek jeżówki. Kiedy był gotowy, wlała go do dzioba stworzenia, delikatnie gładząc jego podgardle, aby przełknął. Wypicie tego napoju często powoduje mrowienie warg, gardła, toteż ptak kaszlnął kilka razy. Napar sprawił, że gorączka nieco spadła, zwierzę uspokoiło się.
Następnie ciemnowłosa związała włosy w zgrabny koczek, by lepiej myśleć. Usiadła po turecku przed łóżkiem, na brudnej podłodze. Dłonie położyła na udach, uprzednio przymknąwszy powieki.
Wsłuchaj się w szept wiatru.
Słuchaj..
Yskaa'r Otreei..
Do izby wdarł się lekki, chłodny wietrzyk, uprzednio otworzywszy drzwi na oścież. Zaczął delikatnie muskać twarz dziewczyny. Po chwili nasilił się, wzmocnił. Stał się o wiele zimniejszy, przeszywający i lodowaty. Przewrócił wiadro z wodą. Co prawda było już ono prawie puste, jednak bardzo ciężkie, gdyż było miedziane. Wiatr tak szalał, że o mało nie wymiótł całej zawartości chaty. Jednak zarówno feniks, jak i An nie ruszali się z miejsc, jakby byli przykuci łańcuchami. Szarooka zaczęła mruczeć coś pod nosem. Stworzeniem zarzuciło tak mocno, iż znalazł się na drugim końcu łóżka. Zwierzę odkaszlnęło głośno, momentalnie podmuchy ustały, znikły. Kolory zaczęły wracać, pokrywając sobą ciało ptaka. Złote i czerwone barwy przeplatały się ze sobą, świetnie współgrając i łącząc się. Anaid uśmiechnęła się triumfalnie.
                                                     ~*~
- Nie wiemy jak ci dziękować. Drzewa również zostały uleczone. Tylko nie wiemy jakim sposobem. Zapewne i tym, jak został oswobodzony Dygo. - dość sporej wielkości, złotoczerwony Królewski Feniks stanął przed dziewczyną, ukłoniwszy się z lekka, z całym szacunkiem. Stali na placu, przed chatą Einah.
- Nie musicie. Był to dla mnie zaszczyt, Pharrelu. Jest wielkim zaszczytem móc nieść pomoc jednemu z was. - odparła, nieco beztrosko, a także łagodnie, uniósłszy w górę kąciki ust, tworząc coś na kształt uśmiechu.
- Nigdy ci tego nie zapomnimy. - dodał drugi ptak, skinąwszy do niej głową, upstrzoną złotymi cętkami. Był to Indygo, feniks, któremu szarooka ocaliła życie. Następnie obydwa stworzenia zatrzepotały skrzydłami i odleciały. Odgłos poruszania się ich skrzydeł zdawał się być piękną muzyką, szczególnie dla wrażliwych, sylfidzich uszu.
Po chwili z izby wyszła blondynka. W dłoni trzymała czerwone pióra. Podeszła do ciemnowłosej, wsuwając je do kieszeni jej spodni.
- Zatrzymaj je. Podobno mają magiczne właściwości. - powiedziała, zwracając się do niej życzliwie i obdarzając ją uśmiechem, pomimo tego, że jeszcze niedawno nakrzyczała na nią. Sylfidą targały wyrzuty sumienia. Przeprosiła młodszą, za to wszystko. Wybaczyła jej. Wręczyła jej też męską koszulę, aby ''zakryła ten goły brzuch'' - jak się wyraziła.
      Wydawać się mogło, że wszystko zakończyło się dobrze. Anaid powróciła do stada z wykonanym zadaniem. Jednak musiała jeszcze zajść w jedno miejsce.
                                                     ~*~
Wyszła spomiędzy drzew, uważnie przyglądając się widokowi, który miała przed sobą. Dokładnie to chciała zobaczyć. Nie wiedziała, dlaczego chciała przyjść w to miejsce, czemu znów miała nieumyślnie przywołać wspomnienia. Ostatni raz. Obeszła dookoła niedokończony budynek. Badawczym wzrokiem mierzyła każdy zakamarek, każdy cal, każdą chwilę łapała w swoje ręce, jednocześnie chcąc je odgonić.
Usiadła na schodkach, mających za zadanie prowadzić do frontowych drzwi. Pociągnęła nosem. Teraz ci się zebrało na sentymenty. Dziewczyna otarła parę łez, które mimowolnie spłynęły z jej oczu. Łokcie oparła na udach, a na otwartej dłoni oparła głowę.
Pomyśleć, że miało to wyglądać zupełnie inaczej.
================================
Koniec. Ta dam. Musiałam napisać jeszcze raz, bo mi się usunęło i wgl. -.-'
Mam nadzieję, że się spodobało.
Zadanie wykonane.
Anaid (21:07)

Opowiadanie stadne cz. XIII [Szera]

17 grudnia 2010


Ciche szepty...
Nieustannie towarzyszyły mi w tych ciemnościach...
Znane głosy...
Co ja tu robię? Nie mogę się ruszyć. Wisiałam bezwładnie w tym mroku.
Nie...
<PODKŁAD>
To nie do końca była ciemność. Widziałam obrazy, ale były dla mnie niejasne, rozmyte. Zmrużyłam oczy czując ból pulsujący w moich skroniach. Czułam narastający niepokój. Nie wiedziałam dlaczego. Obrazy nagle nabrały ostrości. Widziałam postać biegnącą przez las.
As?
Nie byłam pewne dopóki nie ujrzałam Jej twarzy. Oczy były pełne niepokoju i bólu. Poczułam, że coś jest nie tak, ale nie miałam czasu nic zrobić. Obraz już się zmienił. Widziałam innych siedzących pod chatą. Tam też nie było najlepiej. Ale zaraz... Nie było wszystkich. Obraz się zmienił. Byłam w lesie. Widziałam ich. Reszta grupy zmierzała w tylko sobie znanym kierunku. I znowu obraz się zmienił. Ale już nie dawałam rady rozpoznać co się dzieje. Obrazy zaczęły zbyt szybko przeskakiwać. Uderzenie łap i stóp o trawę. Szelest. Jęk. Szmer. Uderzenie łap. Szelest. Jęk. Szmer. I tak w kółko aż w końcu wszystko się rozmyło i dał się słyszeć szelest. I w tedy się tam znalazłam. Czułam Jej obecność. Patrzyłam Jej oczami. Nie. Ja na ułamek sekundy stałam się Nią. Lady.. Nie.. Tylko to zdołałam pomyśleć. Nagle poczułam się jakbym wróciła do żywych. Wiedziałam co muszę robić choć nie wiedziałam jak. Na obolałych łapach biegłam przed siebie. Słyszałam jak mnie gonią. A więc cały czas byli gdzieś obok. Ale nie mogłam dać im iść ze mną. Widziałam ślady zostawione przez As. Biegłam po Jej tropie. Ale to nie było to samo miejsce co chwilę temu. Na świat wokół mnie zaczęła spływać mgła. Czułam, że to moja sprawka, ale nie zastanawiałam się jak to robię. Poczułam mrowienie na łapie, na której znajdował się symbol wody - pamiątka po dawnej misji. Blizna z boku również zaczęła piec. Mrowienie zaczęło się przesuwać. Rozciągało się to w kierunku mojego znaku na łopatce. Czerwony połysk zaczął delikatnie oświecać mgłę. Znaki jakby dążyły do połączenia się. I w tedy ujrzałam ciało leżące na trawie. Znaki zaczęły piec. Poczułam tą siłę.Wyprężyłam grzbiet i odbiłam się w stronę ciała. Kiedy znalazłam się nad nim powietrze jakby zasyczało, a znaki połączyły się. Stały się jednym symbolem, który został na moim ciele. Nagle znalazłam się zupełnie gdzie indziej. Zawisłam w powietrzu, które zafalowało delikatnie. Otoczenie zaczęło się zmieniać, ale coś było nie tak. Czułam obecność obydwu Demonów. Dla mnie byli to Aniołowie Stróże, ale coś mówiło mi, że nie powinnam czuć ich częściowej obecności. Coś musiało pójść nie tak. I znowu stałam się Nią. Widziałam otoczenie w jakim się znalazła. Była bezpieczna... Nagle wróciłam do swojego ciała. Znalazłam się w miejscu gdzie przed chwilą była przyjaciółka. Obróciłam łeb kątem oka widząc Aldieb. Widząc Ją całą uśmiechnęłam się w Jej stronę. I w tedy zobaczyłam gdzie lecę. Była to wnętrze połyskującej kapsuły. Ale już nie miałam szans się zatrzymać... Zbyt blisko...
________________________________________
Opowiadani nie jest najlepsze, ale żeby już nie przeciągać...
1. Naprawili mi neta.
2. Przepraszam za nieobecność.
3. Witam wszystkich.
Szera (15:24)

15 grudnia 2010

Opowiadanie Świąteczne I [Tiffany]

15 grudnia 2010

Ośnieżone tereny HOTN, cudowne miejsce.
Szłam po woli po wielkim lesie iglastym, omijając małe górki zasp.
Był wieczór. Ciemno było, lecz nikomu to nie przeszkadzało. W końcu HOTNowcy to zwierzęta z Stada Nocy. Znudzona zatrzymałam się i spojrzałam w górę.
-Spadająca gwiazda! - krzyknęłam najgłośniej jak umiem, wskazując jasne coś.
Wyszczerzyłam się do nieba i zaczęłam uciekać przed lecącym na mnie cosiem.
-Aaaaa....coś mnie goni! UFO! Nie zdezynfekowany obiekt latający! Ma zarazki z kosmosu pomocy! - wrzeszczałam może na całe HOTN - Ej...Czy ja czasem nie mam skrzydeł?
Stanęłam i zaczęłam się zastanawiać...
- Masz idiotko! Leć!
-Mango, ja cię proszę nie obrażaj siebie...
Wzbiłam się z trudem w górę, ślizgając na cienkiej warstwie odbijającego się od gwiazd lodem. W ostatniej chwili znalazłam się w powietrzu, unikając bliższego zbliżenia z niezdezynfekowanym, brudnym UFO. Usiadłam i popatrzyłam na brudne coś. Teraz mogłam to opisać. Hmm...
-Gdzieś już to widziałam...
Czerwone wielkie i połamane sanie, leżały przede mną. Tuż obok znajdowało się coś na kształt konia. Z czerwonym nosem i...rogami.
-Idiotko! To jest...
-Ciicho - syknęłam do swojej podświadomości.
Podeszłam cicho, jak to szpieg, do sań. Zaglądając do środka wyczytałam:
Si enim caderet in vobis, dicit pereas.Sed et si diutius vivere, scito esse Patrem natalem et tollebant XXIV Decembris anno iam occidit. Possunt indagari vobis spero. Est autem inconveniens. Ipsaque sidera erunt parati ... mundi dona triste nunquam donec accipiam million boves.
-Co to być? - spojrzałam na dziwne napisy i wyciągnęłam słownik. - Słownik Polsko - Zwierzęco - Łaciński! Kup teraz za 9.99 zł!
Zaczęłam tłumaczyć sobie napisy wyszło z tego:
Jeżeli spadło to na ciebie, znaczy że nie żyjesz.Jednak jeśli przeżyjesz choć chwile dłużej wiedz, że Święty Mikołaj porwany został a w dzień 24 grudnia, zginie już tego roku. Możesz go szukać możesz nadzieje mieć. To jest jednak bez sensu. Gwiazdki nie będzie... Przygotuj się na ponury świat i nigdy prezentów, aż dostane milion krów.
-To ma sens...
Podeszłam do renifera i tyknęłam go.
-Nicolás capturado una gran cosa! Ah ... el final de las vacas en el mundo y presenta ...
-"Co on pieprzy do cholery?" - pomyślałam zbita z tropu...
Złapałam niechcianego gościa i zabrałam do Aspeney. Niech medyk się nim zajmie.
Okazało się, że gadał po Hiszpańsku. W obecności 2/5 stada objaśniłam co wyczytałam z wyciętego drewna. Pojawiły się szepty.
-Z tego co zrozumiałam, nie będzie gwiazdki jak nie ma mikołajów ani żadnych z krów... -Nie wierząc w swoje słowa przymknęłam oczy - Trzeba dowiedzieć się czegoś więcej...
Wzrokiem odszukałam szpiegów. Na polanie znajdowało się ich dwóch.
- Allamaris, Midnight? Mam dla was zadanie, musicie się czegoś dowiedzieć o porywaczu.
Szpiedzy wyruszyli natychmiast.
-Może niech ci co chcą idą na jakąś wyprawę potem i tak dalej? - usłyszałam nie znany mi głos.
Zająkałam się. Bez niczyjej odpowiedzi, wyszła Lady Killer, za nią Hecate, powoli z ociąganiem wyszła Anaid i Jenna, tuż za nimi Tee i Zoltan.
-eee.dobrze..podczas wyprawy spróbujemy ożywić naszą Ti...-zakończyłam.
Nazajutrz szpiedzy wrócili.
Informacje były proste:
Za terenami HOTN, na morzu, znajduje się maleńka wyspa. Na której są przetrzymywane zwierzęta i św. Mikołaj.
_________________
Huh...radzimy sobie...i ta da udało się napisać...było by wczoraj ale szłam spać...
O następną część proszę Lady Killer :D

Tiffunek <3 (14:40)

13 grudnia 2010

Wspomnienia i teraźniejszość. [Koga]

13 grudnia 2010
http://www.youtube.com/watch?v=N0ykm1v9xbU

Szła przez las.Opuszki palców muskały zaśnieżone liście. Śnieg pod stopami zgrzytał nieprzyjemnie.Sukienka falowała na wietrze.Krok po kroku czuła narastający spokój. Była coraz dalej od bólu,problemów,przeszłości. Kroczyła z hardo wysuniętym podbródkiem. Idąc wprzód,niosła ze sobą ukojenie i ciepło. Niemal czuć było ciepło rozpływające się w chłodnym powietrzu. Uśmiechnęła się widząc pomiędzy drzewami polanę. To miejsce jak zwykle wyglądające bajecznie, lśniło zieloną poświatą. Kwiaty wyciągały ku niej swoje kielichy. To miejsce jako jedyne w zimie,utrzymywało wiosenne szaty.Zatrzymała się na samym rogu lasu,przyglądając się. Ptaki śpiewały radośnie,latając nad jej głową,wyśpiewując pieśni. Przymknęła oczy,uśmiechając się promiennie. Przed oczami przeleciały obrazy i wspomnienia. Młoda Savira, siedząca w wysokiej trawie,posłuchująca odgłosów lasu.Nie otwierając oczu,wkroczyła tanecznym krokiem na polanę. Serce łomotało jej jak oszalałe. Wciągnęła do płuc powietrze. Zaczęła tańczyć. Radośnie podskakując,zataczając kręgi, wyginając ciało,tańczyła pośrodku polany. Miejsca pełnego niespodzianek,wspomnień,rodzinnego ciepła. Stanęła na jednej nodze,drugą zginając w kolanie. Stopą dotknęła nogi,na której stała.
                                             "This is home..."-wyszeptała.
Uniosła się ku górze. Złocista poświata, otaczała ją z każdej strony.Światło oślepiało.Lecz ona odetchnęła z ulgą czując znajome mrowienie w burzchu. Jak ona dawno nie była w swojej pierwotniej skórze.Opadła z gracją na ziemię,światło bladło, aż wkońcu zniknęło.Teraz na miejscu ciemnowłosej dziewczyny o ostrych rysach,stała średniego wzrostu dziewczyna o dwukolorowych włosach. Blond-ciemnybrąz. Blada cera,pełne różane usta,niebiesko-metaliczne oczy,które czasem przybierały kolor zieleni. Fale opadły bezwładnie na ramiona i plecy. Biała sukienka w czarne kropki,przewiązana czarną elegancką kokardą,rozwiewała sie na wietrze. Wampirzyca uśmiechnęła się szeroko. Witaj w domu.
                                                                     ~*~
http://images2.fanpop.com/image/photos/13500000/indiana-evans-h2o-indiana-evans-13598664-937-1324.jpg                            
Moja pierwotna postać . Prosiłabym o wstawienie do albumu .
Koga Whisper of Death (21:32)

11 grudnia 2010

Świat jest pełen tajemnic.. I I I. [Rozalia]

11 grudnia 2010

Jak jest wena, to trzeba korzystać. Trochę was jeszcze po zanudzam.
No i oczywiście wszystko jest pisane pod postacią dziewczyny jakby się kto nie skapnął, zresztą informacje o tym są w pierwszej części.
Podkład: klik
_____________
    Coś ciągle nie dawało jej spokoju. Otworzyła oczy - pustkę wypełniała ciemność. Było kilka minut po północy. Ostatnimi czasy często budziła się między północą a 3 rano. Dlaczego? Nie wiadomo, ale cóż. Tak to bywa z jej dziwnym życiem.
    Wstała, nie mogła spać. Nalała sobie szklankę wody i 'wydudniła' od razu. Spojrzała w okno jak to miała w zwyczaju - pełnia. No tak, może to jeden z powodów dla których się budzi? Czasem tak ma, ale nie zawsze. Zresztą to tak długo by nie trwało. Miała na sobie długą, koszule nocną. Nałożyła na to jeszcze bluzę, trampki i wyszła na dwór. Dla niej coś normalnego, wręcz ciekawego i miłego. Ze względu na to, że było gorące lato to i w nocy temperatura była ciepła. Postanowiła przechadzać się po ogrodzie i sadzie. Jej wzrok od razu przykuła huśtawka nad jabłonią. Podeszła w owe miejsce i usiadła na swoim obiekcie zainteresowania. Zaczęła się bujać. Ooo tak, lekki wiatr unoszący się z mgłą przedzierał się przez jej włosy ochładzając tym samym jej ciało. Zamknęła oczy. Czas już się nie liczył, liczyła się chwila. No tak - a jakże by nie to co zawsze od ostatniego czasu, tak szelest, ale nie spowodowany przez wiatr - najwyraźniej to ten ktoś, coś co nie chciał/o się zdradzić.
    Jednak czy ona brała takie sprawy na poważnie? Czasem, ale nie teraz. Niech się dzieje co chce - i się stało. Z jej rozmyślań o tym co ma się stać rozbudził ją przyduszony chichot. Nawet nie wiecie jakie to denerwujące - pomyślała. Zeskoczyła z huśtawki i wyszła za drzewo - nic. No co za cholerstwo. Rozglądnęła się, spojrzała w górę. Było jednak za ciemno żeby określić czy coś jest na drzewie, a niczego świecącego przy sobie nie miała. -Pfff.. bardzo śmieszne. - powiedziała oburzona i poszła w przód, na dróżkę prowadzącą do bramki. - Jakie to wkurzające uczucie jak KTOŚ cię podgląda, jak patrzy na twoje głupie wyczyny. - Zaczęła burczeć pod nosem, otworzyła bramkę od podwórka i wyszła na ulice. Zaczęła iść przed siebie w swoje ulubione miejsce, bo skoro tam była ta osoba - nie mogła być pod jej drzewem. Wepchnęła ręce w kieszenie bluzy i przysłuchiwała się ciszy idąc dalej..
__
mam wrażenie, że to opowiadanie nie będzie tu pasować i chyba założę sobie bloga z takim xD" Może tutaj zacznę pisać zupełnie inne, to chyba będzie dobry wybór, prawda ? i nie będę już was zanudzać moimi rozmyśleniami na ten temat o,o
edit: dobra, dobra postanowiłam, że trochę to zmienię - od II rozdziału na tym blogu będzie się toczyć wgl inna akcja, a na HOTN jeszcze inna xD
Rozalia, Vixa, Windy Pani Wiatru (17:51)

7 grudnia 2010

Świat jest pełen tajemnic.. I I [Rozalia]

07 grudnia 2010

Mhm.. wena. Tak, wspomnienia i wena. Ja mam wizje normalnie. Dobra, nie ważne bo zacznę bredzić xD
I całe to opowiadanie dzieje się w lato, sierpień dokładniej.. bo to druga część tamtej. !
_________________________
podkład muzyczny: klik
   ..
Otworzyła oczy, leżała nadal pod tym samym drzewem pod którym siedziała.. *i tutaj spoglądnęła na godzinę w komórce* ponad 2 godz. temu!? Jak ona mogła tyle przespać. Zbliżała się 7 rano. Podniosła się i usiadła opierając się głową o pień drzewa. Przeciągnęła wzrokiem wokół siebie - nic się nie zmieniło. To dobrze. Przypomniała sobie o niepokojącym szeleście, lecz teraz było zupełnie cicho. Kolejna zagadka dla niej, lecz jak każda rozwiąże się z czasem. Zaczęła sobie nucić.. ot tak. Taka zachcianka..
"I'm here without you baby
But you're still on my lonely mind
I think about you baby
And I dream about you all the time.
I'm here without you baby
But you're still with me in my dreams
And tonight it's only you and me."
   Skończyła nucić po jakimś czasie, chyba o tym nie wiedziała ponieważ była zagłębiona w swoich codziennych rozmyślaniach. Po prostu coś robisz, lecz jak zaczniesz o czymś myśleć to już kończysz to co robiłeś. Taki odchył jak to u niej bywa. Parsknęła cicho i potrząsnęła głową. Wstała, wzięła swoje rzeczy i wzdrygnęła się. Wcale nie było tak ciepło chociaż słońce świeciło mocno. No, trzeba się zbierać na śniadanie. Ruszyła powolnym krokiem nucąc sobie pod nosem to samo co wcześniej i przyglądała się budzącemu się do życia światu. Z polnej dróżki weszła już na szosę i zaczęła iść prosto do domu. Weszła do domu, najwyraźniej wszyscy jeszcze spali. Coś długo. Postanowiła zrobić sobie wreszcie śniadanie, bo ile można wytrzymać. Po zjedzeniu płatków, które na swój sposób wg. Roz miały oczy i się na nią gapiły poszła do pokoju. Postanowiła ogarnąć swój pokoik, swoją oazę spokoju, której nikt nie mógł naruszyć. Po tym wszystkim nie mogła się powstrzymać by znów pójść.. tam gdzie zawsze zresztą. Taak - pod swoje kochane drzewo. Wzięła tylko słuchawki od komórki i zaczęła słuchać muzyki. Szła powoli, miała dużo czasu - zresztą komu się śpieeszyło. W końcu, jeszcze tylko kawałek przez piaskową drogę i już. No i po kilku minutach siedziała już pod drzewem. Zamknęła oczy, oparła głowę o pień i zaczęła rozmyślać. Niby głupie, ale to miejsce dla niej było lepsze niż jej pokój. Coś jednak nadal ją niepokoiło, otworzyła oczy - nic. Znów je zamknęła a po jakimś czasie gdy się 'przebudziła' z rozmyśleń zdała sobie sprawę, że jest godz. 6 rano, a wszystko co było powyżej jej się przyśniło, bo skąd w HOTN jej dom i jej rodzice ?! Potrząsnęła głową lekko zdziwiona, wstała i poszła w dal..
Rozalia, Vixa, Windy Pani Wiatru (19:50)

5 grudnia 2010

It's a beautiful lie...'' [Serenity]

05 grudnia 2010

Muzyka: 30 Seconds to Mars - "A Beautiful Lie"
***

"Lie awake in bed at night
And think about your life"

Mroźny poranek. Kryształowe sople lodu, piękne, a jednocześnie zabójcze zwisały z drzew,a lekko zlodowaciały śnieg połyskiwał wkoło. Słońce dopiero wychodziło zza horyztontu, lecz mimo to większość ptaków i owadów błądziła po lesie szukając jakiegokolwiek pożywienia,
Na śnieg, nieopodal drzewa koś rzucił orzech.
Po paru minutach niepewnym krokiem podeszła czarna wiewiórka. Przycupnęła jakiś metr od orzecha i spojrzała to na niego, to na siedzącego pod drzewem wilka.
Ten cały czas wpatrywał się w nią swymi szkarłatnymi oczami, śledząc każdy jej ruch.
Nie wiedziała co robić - brać orzecha i uciekać co sił w nogach czy od razu zawrócić.
W końcu zawsze mogla to być pułapka.
Zdecydowała. Mignęła szybko przed oczami wilka, zanikając wraz z orzechem. Na śniegu pozostały tylko lekkie odciski jej łapek.

"Try to let go of the truth
The battles of your youth"

- Heh. Zawsze ten sam problem...brać czy nie brać.
Wilczyca mrugnęla i porządnie otrzepała się ze śniegu. Spojrzała przed siebie i westchnęła. Po poprzednim dniu odechciało jej się żyć..miarka po prostu się przebrała.
Znowu miała ochotę to zrobić...jej niewyleczony "nałóg" z poprzedniego wcielenia.
I zrobiła.
Uniosła powoli łeb ku niebu, rozkoszując się świeżym powietrzem i mocno zacisnęła zęby.

"It's a beautiful lie
It's the perfect denial
Such a beautiful lie to believe in"
"It's time to forget about the past
To wash away what happened last
Hide behind an empty face"

Raz po raz wbijała pazury w ciało. Na początku, by rany byly tylko płytkie, potem jak najgłębsze..na przednich łapach, pysku i karku.
Ujęła pysk w obie łapy i przesunęła nimi od góry w dół. Krzyk stłumiła w sobie...w końcu już tyle przeżyła, iż umiała to kontrolować.
Szybko opuściła łeb w dół. Uchyliła lekko powieki, spoglądając jak śnieg zabarwia się na czerwony kolor.
Zaczęła płakać. Kolejne strużki krwi spływały po jej pysku i spadały na śnieg.
Uderzyła z całej siły łapą w śnieg.
Wpadła w furię. Nagle kątem oka zobaczyła na przeciwko wiewiórkę.
To ta sama, która wzięła orzech. Tyle, że teraz stała pod innym drzewem, również spoglądając na nią.
Serenity rzuciła się w jej kierunku jak opętana. Nie myślała o cznym innym, jak o zemście.

"Everyone's looking at me
I'm running around in circles, baby
A quiet desperation's building higher"

W pogoni za stworzeniem wdrapała się na drugą gałąź... i zamarła. Spojrzała jej w oczy.
Przerażona stała tuż przy jej zębach. Jej spojrzenie...błagało o litość. W końcu przed chwilą ten sam wilk ją karmił, a teraz chce zabić.
Serenity dłużej nie mogła się utrzymać. Spadła na dół obijając się o gałęzie. Wstała i spojrzała w górę, a po chwili znowu wbiła wzrok w śnieg.
-C-co się ze mną dzieje...
Spojrzała na łapy. Były całe we krwi, gdzie niegdzie urwała sobie nawet kawałki skóry.
- Huhh. Wariuję.
Została jeszcze przez jakieś 2 godziny pod drzewem, rozmyślając o wszystkim, a potem udała się na kolejne polowanie.

---
Przepraszam, że tyle tych cytatów z piosenki..ale dzięki nim (przynajmniej wg mnie) wszystko składa się w jedną całość, i za wszelkie błędy ortograficzne.
Ser.
Serenity (22:01)

4 grudnia 2010

Wiersz na konkurs. [Anaid&Midnight]

04 grudnia 2010


Słyszysz zew?- Tak wolność brzmi.
Boisz się?- Zaufaj mi!
Porzuć troski i zmartwienia,
odnajdź miejsce ukojenia.
Chcesz już wiecznie biec samotnie?
Chcesz swe smutki tłumić w sobie?
Zwolnij wreszcie i chodź ze mną
Tam gdzie wszyscy razem biegną,
Tam gdzie ślady się mieszają
Gdzie do nieba blisko mają.
I choć ślady nikną w dali,
Przyjaźń nasza cie ocali.
Chodź więc wreszcie, pora na nas
Czas porzucić miejski hałas.
Tam przyjaciel nowy czeka,
Zrozum wreszcie,
Chodź, nie zwlekaj.
Nie myśl o złym, chwilach trwogi,
Wkrocz już dzisiaj w stada progi.

Gotowe. By Anaid & Midnight. 

W sumie powinno być napisane sam Midnight, gdyż ja + tworzenie wiersza, to mieszanka wybuchowa. Napisałam pięć ostatnich linijek.
To tyle.
Udzielać się, kartofle. Jak na razie idzie Wam świetnie.
`An.
Anaid (13:08)