Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

30 listopada 2010

Wiersz na konkurs. [Rozalia&Szera]

29 listopada 2010


No a więc pora oddać wiersz.
Może nie najlepszy, ale cóż.
Przynajmniej oddany XD
Spójrzmy w dół, spójrzmy w otchłań,
tak daleko niby ciągnie się, lecz
by odbić się od dna trzeba uwierzyć w siebie.

Poczuj zew jak ten wielki lew,
on dumnie stąpa po ziemi - po HOTN'owskiej zieleni.
Patrzy w dal - widzi wolność.

Choć swe ślady z przeszłości zostawia krwawa walka..
chociaż do nieba daleko - każdy z nas walczy dumnie.
Nie patrzy na rany, krwawe ciosy zadaje
by pomścić przyjaciół swych i HOTN całe.

Daleka przyszłość ciągnie się,
patrząc na historię stada nocnego
spodziewamy się życia długiego..
.. bo przecież przetrwaliśmy już tyle - czemu więc nie możemy wytrwać do końca ?

Rozalia, Vixa, Windy Pani Wiatru (20:15)

29 listopada 2010

Łapą Destroy nabazgrane [33]

29 listopada 2010

Oblizała kły i zanurzyła łeb w wyżartym boku martwej sarny. Wyrwała jej śliską wątrobę o gorzkim smaku. Połknęła ją tak czy inaczej. Usłyszała za sobą cichy warkot. Uniosła łeb odwracając go w kierunku czyjegoś głosu. Stał tam brązowy wilk z zielonym znakowaniem na wierzchniej części grzbietu, łba i ogona. Demonica odwróciła się całkowicie do przedstawiciela znanej jej rasy. Jeden z Nigalenów. Padlinożercy którzy rzucają się na wszystko, co pachnie krwią. Świry. Skoczyła na obcego samca i łapiąc go za skórę na podgardlu uniosła do góry i puściła. Ofiara upadła na ziemię podnosząc się powoli z położonymi uszami. Destroy obnażyła ostre kły kapiące od krwi, gdy kropla posoki zaczęła spływać po jej brodzie, wilczur nie mógł wytrzymać. Pewnie głodował całymi tygodniami. Ale zachowywał się nadzwyczaj spokojnie. Warknęła ostro na znak, że się nie podzieli pożywieniem i że nie życzy sobie jego obecności. Ku zdziwieniu Limone wygłodniałe zwierzę odeszło. Wróciła do jedzenia. Jednak za łanią siedział ten sam wilk, którego widziała przed chwilą. Skubał powoli mięso na udzie. Czarna postawiła przednie łapy na boku sarny. Uniosła kościsty ogon na wysokość grzbietu i machała nim anemicznym ruchem. Z skupieniem zmrużyła gadzie ślepia wlepiając je w przedstawiciela Nigalena. Jednak ten jadł nie zwracając na Nią uwagi. Złapała go zębami za pysk ściskając mocno. Z gardła obcego wydobył się rozpaczliwy pisk - błagający o puszczenie jego pyska. Nie miała takiego zamiaru. Zacisnęła szczęki jeszcze bardziej. Słychać było trzask łamanych kości i zębów. Trysnęła krew. Usiadła na ciele łani puszczając wilka który dławił się własną krwią. Nawet mu nie współczuła, patrzyła, jak dusił się w męczarniach łykając krew. Psowate i wilki oddychają nosem, nie pyskiem - słaby punkt każdego z nich. Kiedy padł, wylizała żebra swojego dzisiejszego śniadania do czysta. Miała tak często. Nigdy nie mogła zjeść w spokoju. Na koniec zmieniła się w swoją postać humanoidalną. Dziewczyna o czarnych włosach i bladej twarzy wyciągnęła scyzoryk i odkroiła ogon poległego przeciwnika. Złapała za krwawiącą część ogona i ruszyła w kierunku swojej jaskini.
Docierając na miejsce rzuciła część ciała swojej ofiary w kąt, sięgnęła po czerwoną torbę leżącą pod łóżkiem. Otwierając kolejno wszystkie szafki opróżniała je wkladając rzeczy do plecaka. Gdy jaskinia stała się pusta, chwyciła ogon Nigalena wychodząc. Zagwizdała, a po chwili pojawił się przy Niej mały, czarny lis - Syther. Ciało małego podopiecznego zadrżało na widok włochatego ogona który był w ręku Destroy. Rzuciła jemu "zdobycz" i wpatrywała się w Niego, jak macha kikutem na wszystkie strony. Pogładziła go po głowie z zatroskanym spojrzeniem. Liznął wampirzycę po ręce.
- Syther - wzięła lisa na ręce przytulając go - Wszystko wymaga odwagi...
- Nawet nie wiesz, jak wielkiej - zamruczał wtulając się w jej czarne kosmyki włosów
- Masz rację...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiem Luna, że nie powinnam tego mówić, ale muszę. Pod moją maską zrobiło się duszno i bardzo ciasno. Przyznać się? Dobrze. No bo dlaczego nie? Skoro Destroy nie boi się niczego, to nie będzie bać się i tego. Tak na prawdę mam 13 lat. Tak. 13 lat. Nie mam dogów. Jestem wolontariuszem - znajduję dom psom. A że u nas na wsi jest sąsiad, który MUSI oddać swoje trzy ukochane dogi arlekiny bo wyjeżdża do Australii to traktuję je jak swoje. Dożyca Des nie była zmyślona. Naprawdę ją zastrzelili. A Light czyli Magda... nie mogłabym być taką świnią, by to zmyślić. Cierpię z powodu braku przyjaciółki. Border Acer - istnieje, był u Mnie przez 2 miesiące bo właścicielka miała operacje i problemy z sercem i nie miała czasu, by się zaopiekować psem. Mam za to cztery owczarki niemieckie które kocham. Miałam zamiar odejść z watahy, ale nie mogłabym. Na prawdę. Nie oczekuję, że Mi wybaczycie, choć mam taką nadzieję. Przepraszam jeszcze raz. Najważniejsze, że Aldieb o tym wiedziała od dawna - "To aż dziwne, że mimo tego, że wiele razy okłamywałaś stado, ono nadal uważało cię za swoją rodzinę, wybaczało i kochało Cię tak samo" Dziękuję Aldieb za te słowa.
Czekam, czekam na to, co powiecie.
Lady Destroy
Destroy Limone (12:49)

28 listopada 2010

Koniec życia początkiem nowego istnienia. [Tiara]

28 listopada 2010

Klacz obudziła się wcześniej niż zwykle. Dużo wcześniej. Słońce jeszcze nie wzeszło, a ona już była pełna energii. Zregenerowała się wyjątkowo szybko, po zaledwie trzech godzinach snu. Pegazica od kilku dni chodziła przybita, jakby wyparowała z niej cała chęć do życia. Tego dnia postanowiła znaleźć swego rodzaju oazę, gdzieś z dala od zatłoczonych terenów stada. Wiedziała, że to ciężkie zadanie - ma przecież duże wymagania. Z pewnością nikt nie może jej tam odnaleźć, musi być tam woda, trawa i przede wszystkim cisza. Chciała tam odpocząć od codziennych wrażeń i poukładać sobie wszystkie myśli.
Wyruszyła natychmiast, nie żegnając się z nikim. Nie wiedziała, czy ktokolwiek mógłby za nią tęsknić. Dowie się tego za parę dni, gdy już wróci. Z pewnością stadni znów zastaną ją pełną humoru i pomysłów. Wierzyła w to całą duszą. Szła przez kilka godzin, nikt jej nie zaczepiał i nie przeszkadzał. Nie chciała rozłożyć skrzydeł czy nawet galopować. Gdy tak wędrowała, nie myślała o niczym. Wyłączyła całkowicie umysł i odpoczywała, napawając się pierwszymi promieniami wchodzącego słońca i pięknym zapachem żywicy. Po kilku godzinach zatrzymała się. Inne otoczenie sprawiło, że nie czuła zmęczenia, chociaż szła bez przerwy przez długi czas. To jednak nie wystarczyło jej, żeby się uspokoić. Chciała znaleźć jeszcze lepsze miejsce. Tutaj niestety nie ma wody, a przecież tak strasznie chciało jej się pić. Nie poddała się jednak i powędrowała dalej.
Minęło południe, Tiara znalazła w końcu to czego szukała. Zachwycona weszła spokojnie do wody i ochłodziła się. Mimo, że na terenach HOTN już spadł śnieg, tutaj było ciepło. Po kilku minutach pławienia się w cudownie chłodnej wodzie, położyła się na trawie i zaczęła rozmyślać.
Nie miała pojęcia, dlaczego ostatnio posmutniała, będąc w stadzie. Przecież nikt nic jej nie zrobił, nic się nie wydarzyło. Mogła wieść w dalszym ciągu bardzo szczęśliwe życie, ale teraz nie potrafiła się niczym cieszyć. Miała przecież w Stadzie Nocy wielu prawdziwych przyjaciół. Ze świecą szukać drugich takich osobowości! Rozumieli się doskonale i pomagali sobie nawzajem, więc dlaczego ona nie była zadowolona? Długie rozmyślania nie przyniosły jej odpowiedzi. Była zdruzgotana, bo to nie był jedyny jej problem. Wiele lat temu straciła kontakt z ojcem. Szczerze nienawidziła go za to, co zrobił. A konkretniej za to, czego nie zrobił. Bo nie zrobił nic, odkąd umarła jej matka. Zapomniał  całkowicie o córce, zostawiając ją samej sobie. Po jakimś czasie podarował jej Licindę, której Tiara również nie znosiła. Ostatnio kontakty między nimi się polepszyły, a ojciec klaczy, próbował nawiązać z nią kontakt. Pegazica jednak nie miała największej ochoty się z nim spotkać, ale on nalegał. W końcu doszło to do skutku, a klacz dowiedziała się od niego, że jej mama nie zmarła w wyniku choroby, lecz zabił ją demon, który od lat prześladuje ich rodzinę.
Tiara w końcu przestała o tym myśleć. Wstała i otrzepała się z kurzu. Poczuła się nieco lepiej. Stwierdziła, że była smutna, bo po prostu wpadła w dołek. Jeśli chodzi o jej ojca - nie wybaczy mu nigdy, że kłamał. Teraz wróci do stada, będzie cieszyć się każdą chwilą i spróbuje zapomnieć o tacie. Jednak w głębi duszy bała się tego co mówił. W trakcie tamtej rozmowy, poinformował ją, że nie powiedział jej prawdy, żeby ją chronić. Na samą myśl o tym, że może jej się coś stać, serce podskoczyło jej do gardła. Nie mogła zostawić HOTN. Nie chciała opuszczać żadnego ze swych przyjaciół.
Ruszyła gwałtownie w las. Każdy szmer ją przerażał. Karciła się w duchu, że w ogóle przypomniała sobie o historycznej rozmowie. Galopowała przez puszczę, było ciemno, bo słońce nagle zaszło. Zrobiło się obrzydliwie zimno. Klacz nie przejmowała się tym, że kamyk utkwił jej w kopycie, że poraniła sobie ciało cierniami i gałęziami. Chciała tylko jak najszybciej wrócić do stada. W pewnym momencie drogę zagrodził jej wilk. Stanęła przed nim ze zdumieniem. Serce biło jej jak oszalałe, oddech stał się płytki i szybki. Ruszała nerwowo uszami, bo naokoło słyszała trzaski i szmery. Wilk zachichotał  i oblizał wargi. Tiara wyciągnęła szyję w jego stronę i prychnęła ostrzegawczo, ten jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Szedł w jej kierunku, cały czas patrząc w oczy przekrwionymi oczyma. Z krzaków wyszedł kolejny osobnik, potem jeszcze jeden. Z tyłu była ściana drzew. Nie zmieściłaby się między nimi, więc stała tam, uwięziona przez drapieżniki. Skrzydła trzymała przyciśnięte do ciała, położyła po sobie uszy i wystawiła zęby prychając nerwowo. W końcu jeden z wilków skoczył na jej grzbiet. Ruszyła wystraszona przed siebie, ale po kilku krokach drugi wilk wbiegł jej pod nogi. Mimo, że sam się poobijał, był zadowolony z siebie, bo Tiara upadła na ziemię, uderzając się boleśnie w głowę. Świat zawirował przed jej oczami, ale miała jeszcze siłę. Samiec, który przed chwilą siedział na jej grzbiecie, teraz dobierał się do jej nogi. Klacz szybko się podniosła i zatoczyła w miejscu. Po sekundzie wszystko wróciło do normy, gdy trzeci z drapieżników wbił pazury w jej ciało. Oszołomiona stanęła dęba, bijąc przednimi kopytami w powietrzu. Rżała przeraźliwie, aż wilki skuliły się przy ziemi. W końcu stanęła na czterech nogach i pobiegła przed siebie. Zabójcy biegli jednak szybciej i w mgnieniu oka znaleźli się przy niej. Znowu jeden z nich skoczył na jej grzbiet. Zaczęła wierzgać kopytami i machać głową. Uderzyła jednego z nich tylnymi nogami, a on skomląc uciekł w las. Została z dwoma osobnikami. Jeden kąsał jej szyję, a drugi biegał między nogami. Po chwili rzucił jej się do gardła, szarpiąc przy tym zaciekle. Klacz upadła bezsilnie na ziemię i wzięła kilka głębokich oddechów.
Przypomniała sobie o swoich mocach i zdolnościach. Dlaczego nie zmieniła się w panterę, lwa, czy chociażby wilka?! Dlaczego nie sprowadziła deszczu meteorów? Dlaczego nie spróbowała stamtąd wylecieć?
Gdy zobaczyła nad sobą potężną czarną postać, której kontury niemalże rozpływały się w powietrzu, zrozumiała czemu nie pomogła sobie mocami. To była jej ostateczna walka, z największym wrogiem. Walka na śmierć i życie. Demon pochylił się nad nią i ukazał ostre, białe zęby, cicho warcząc. W oddali zawył wilk. Jego głos wwiercał się w jej mózg.
-Żegnaj Tiaro, Godin van de sterren*. Jesteś ostatnią z rodu gwiazd. - powiedział do niej czarny demon i zacisnął zęby na jej tchawicy.
Tiara nie przekonała się, czy stado za nią tęskniło i nie dowie się tego już nigdy. Gdy umierała, była pewna, wiedziała, że odrodzi się w nowym wcieleniu. Miała szansę wrócić do HOTN, jednak wie, że nie zrobi tego. Nie chce znowu zranić wszystkich jego członków i narażać ich na niebezpieczeństwa. Postanowiła jednak, że będzie pilnować wszystkich istot z tego stada...
Spoglądam na śmierć jako na tak konieczną dla istnienia jak sen. Odrodzimy się odnowieni o poranku.
Żyjąc w tym świecie, wierzę że będę w takiej lub innej formie – istnieć zawsze.
Beniamin Franklin
A więc do zobaczenia HOTN! Będzie mi Was brakowało... Walczyłam z tym wszystkim, nie chciałam odchodzić od Was, ale teraz widzę, że muszę. Nie umiem cieszyć się stadami tak jak kiedyś. Wszyscy się zmieniamy i wszyscy niedługo zapomnimy o stadach. Ja postaram się nie zapomnieć, bo to dla mnie jak druga rodzina.
Pisząc to opowiadanie, drżały mi ręce. Nie mam pojęcia czy dobrze mnie zapamiętacie i czy będziecie za mną tęsknić. Ja za Wami tęsknię już teraz, więc nie zdziwcie się, gdy spotkacie mnie czasami na chacie. Poza tym, mam jeszcze GG, Skype'a.
Nie znikam całkowicie - moja dusza tu zostanie. :) Poza tym, wierzę w to, że jeszcze kiedyś tu wrócę. I wy też w to wierzcie.
Amen.*Godin van de sterren - Bogini gwiazd
Tiara. (14:31)

27 listopada 2010

..::Zimowa Noc::.. [Zoltan]

27 listopada 2010
         
Ciemna sylwetka wielkiego wilka siedzącego na wzgórzu wpatrywała się w płatki śniegu spadające z nieba. Kiedy jeden z płatków spadł na jego nos kichnął z obłędem w oczach.
- orzesz - warknął sam do siebie, po czym wstał i rozejrzał się po okolicy.
Wokół nie było nikogo prócz jego samego, oraz powoli zapadającego zmroku i ton śniegu walających się dookoła. Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze ze świstem. Zamyślił się, przecież nie może tu stać tak bezczynnie. Zmienił się, jego zachowanie uległo ogromnej zmianie pod wpływem innych członków watahy. Niegdyś nie czuła znieczulica, na nic nie reagował śmiechem, ani nawet niewidocznym uśmiechem. A dziś co? Sam siebie nie potrafi rozgryźć.. cóż.. choć jedna cecha w nim została " twardy orzech do zgryzienia" Przeniósł zdezorganizowany wzrok na pojawiającą się na dole, wśród drzew postać Alphy i jej towarzyszki. Ale teraz chyba wolał pozostać na górze, sam.. Słońce zaszło całkowicie za horyzont, co tym samym spowodowało że zapadła nieprzenikniona ciemność.
- już czas - szepnął.
Tak od rana zamierzał zrobić nocny przelot po terenach. Wstał na dwie tylne łapy i zawył jakby przeszył go najgorszy ból. Jednak po chwili zaczął przekształcać się w coś dziwnego. W smoka. Czarnego smoka. Jego wilkowate łapy zamieniły się w olbrzymie łapska uzbrojone w ostre jak brzytwy pazury a w paszczy pojawił się szereg białych i ostrych zębów. Po chwili zamiast warga, na wzgórzu stał o wiele większy czarny smok. Spojrzał na polanę na której wciąż tkwiły tylko dwie osoby, ale szybko zmienił kierunek patrzenia i machnął skrzydłami odrywając się od ziemi. Wzbił się w powietrze z taką gracją jak by nie robił tego pierwszy raz. Wydostał się z poszycia leśnego i unormował swój lot ponad koronami drzew. Przemknął po cichu nad polaną, lecz obydwie wilczyce zapewne zauważyły że coś jest nie tak. Posuwał się do przodu niczym ryba w wodzie. Mijały godziny a ten wciąż szybował. W końcu udało mu się oblecieć cały teren HOTN dookoła, nie wylatując po za jego granice. Zatrzymał się w locie. Wszystko już było jasne.
- Z Drogi!- usłyszałem kobiecy głos i odwróciłem się raptownie, lecz chyba nie zdążyłem bo coś z wielką siłą uderzyło we mnie i wspólnie spadliśmy na ziemię. Najpierw w korony drzew potem niżej. Podniosłem obolały łeb i zacząłem syczeć z niesmakiem. Pół metra przedemną stała niewiele mniejsza ode mnie Gryfica. Kiedy zobaczyła że przed nią nie stoi byle kto lecz czarny smok, wzdrygnęła się i natychmiast zaczęła gadać:
- Och, wybacz mi.. ja.. nie chciałam... ja... nie wiedziałam...
- Przestać się jąkać tylko gadaj co tu robisz - wywarczałem przez zaciśnięte zęby.
- Ja.. no dobrze...  szukam niejakiego Zoltana.. znasz go może?
- hmmm - zamyśliłem się na moment - nie nie kojarzę, ale chętnie pomogę Ci w poszukiwaniach. Tylko najpierw powiedz mi, czego od niego oczekujesz?
- Że powróci do domu..
- Do domu? Kto Cię przysłał?
- Król Hell Breath, nie pytaj bo i tak nie będziesz wiedział gdzie to jest..
Smok zaśmiał się ochryple po czym dodał:
- Veldor? z Hell Breath, ten gość jest mi winien przeprosiny - syknął do samicy najgroźniej jak tylko mógł.
Gryfica wyglądała na porządnie zakłopotaną. Na co samiec stał się jeszcze pewniejszy
- I powiedz temu swojemu Veldusiowi że Zoltana nigdy nie odzyska, bo porwał go klan czarnych smoków z zachodu - uśmiechnął się do własnych myśli, gdyż wiedział że z tym klanem Veldor i jego słudzy nie będą w stanie sobie poradzić. - i chronią go jak złota. - skwitował.
- Ja wiem że Veldor nie jest typem grzecznych chłopców.. ale uwierz mi on nie zniży się do tego stopnia by Cię przepraszać..
- No właśnie, więc niech lepiej od razu idzie atakować te smoki jeśli tak bardzo chce mieć tamtego przygłupiego Warga.
- No dobrze, przekażę mu to.. a tak nawiasem.. Co jeden z klanu smoków robi na tym odludziu?
- Nie twój interes.. A teraz zmiataj, zanim zmienię zdanie i postanowię Cię zeżreć - wysapał i poczekał aż Gryfica wzbiła się do lotu i zniknęła.
On sam pozbierał się i przeszedł kilka kilometrów piechotą, po czym wzbił się w powietrze i powrócił na polanę. Wylądował i spojrzał dziwnie na wilczyce które patrzały na niego z jeszcze większym zdumieniem, zapominając całkowcie o tym że nie przemienił się w Warga. Gdy usłyszał ich odgłosy przerażenia natychmiast wzbił się w powietrze i znikł im z oczu, po chwili wchodząc na polanę jako Warg.
- Witajcie - szepnął i nie odezwawszy się już więcej położył się przy pniu drzewa, o który oparł swój wielki kark.
^-^-^-^-^-^
Koniec.
Zoltan ~Glamor Death~ (14:33)

26 listopada 2010

... [Serenity]

26 listopada 2010


"Tak długo śniłam,
By odnaleźć znaczenie, by zrozumieć,
Sekret życia.
Dlaczego jestem tutaj, by spróbować znów?"
Within Temptation - Jillian

Mrok ogarniał tereny HOTN. Ciemność spowiła lasy i łąki. Większość członków stada siedziała przy ognisku, opowiadając sobie przeróżne historie, czy chociażby dowcipy.
Serenity przystanęła na chwilę przy skraju lasu. Spojrzała na nich ze smutkiem i głośno westchnęła. Zazdrościła im. Zazdrościła przyjaźni, jaka wszystkich łączyła, miłości, którą się darzyli i tego, jak potrafią cieszyć się z życia.
Według niej życie zawsze było nie fair. Potrafiła cieszyć się tylko nielicznymi dniami.
Spojrzała jeszcze raz na wszystkich, odwróciła się i ruszyła w głąb lasu. Była tak głodna, że paliło ją w gardle. Spacerując na ofiarę wybrała dorodnego dzika. Przyczaiła się za krzakami, uważając by przypadkiem nie wdepnąć w jakąś gałązkę.
Jeszcze jedno spojrzenie na zwierzę i skoczyła. Od tego momentu wszystko zaczęło dziać się jakby w zwolnionym tempie.
Przed jej pyskiem przeleciała strzała. Pudło, trafiła w pień tuż obok niej. Przednie łapy w końcu dotknęły trawy, gdy coś wbiło się w jej ciało, tuż za lewą łapą.
Od razu upadła na bok, wbijając przy tym włócznię jeszcze głębiej. Zbliżyła łeb i odgryzła kawałek wystającego z niej drewna. Resztę postanowiła zostawić, by przypadkiem nie spowodować krwotoku.
Powoli wstała i rozejrzała się, szukając napastnika. Spojrzała na prawo, lewo i w górę.
Kompletna cisza.
Powoli rana i miejsce wokół niej zaczynały piec. Normalka. 5 minut i ból stał się nie do zniesienia.
Obraz przed nią zaczynał się rozmazywać. Już miała zamknąć oczy, gdy zobaczyła przed sobą zarysy potężnego, czarnego wilka o 7 rogach.
- Bethrezen.. a niech cię!
Niemal wypluła to imię. Warknęła, lecz nie miała ani odrobiny sił na walkę. Łapy zaczynały odmawiać posłuszeństwa i drżeć pod jej ciężarem.
Padła na ziemię, bezbronna jak inne wilki, które kiedyś padały jej ofiarą. Teraz to ona nią była.
Nic już nie widziała, więc zamknęła oczy i skupiła się na zmyśle słuchu. Stąpał powolnym krokiem, przystanął i przybliżył łeb do jej oczu.
- Niewidoma Serenity? Niee, może nie tym razem. Jeszcze nie.
Szybko uniósł pysk i złapał ją za kark, wbijając w skórę swe długie kły.
Skamlenie dałoby się usłyszeć na pół lasu.
- Czego chcesz? - szepnęła
Wiedziała, że gdyby chciał jej śmierci, już by to zrobił A może najpierw wolał się pobawić..?
- Zerwałaś już dawno pakt z Ramothem i ze mną, więc teraz zabiorę ci twój jeden atut. A za jakiś czas..kto wie?
Wstał. Wyczuła, że wpatruje się w nią swoim przenikliwym spojrzeniem.
- Żegnaj.
I odszedł, jak błyskawica.
Uchyliła powieki, jednak ból oczu i karku wcale nie zmalał.
Chwila - pomyślała - czuję krew.
Normalnie rana na karku już by się zabliźniła.
Zdolność leczenia siebie samej zniknęła. Czuła, jak krew strużkami spływała po jej ciele. Spróbowała po omacku wstać, jednak łapy dalej nie chciały współpracować.
- Cholera.Zbierając siły podczołgała się pod inne drzewo, zostawiając za sobą kałużę krwi. Przypadkiem walnęła głową o drzewo.
Głowa pulsowała jej, jakby miała za chwilę eksplodować. Gdzieś w pobliżu usiadł ptak, skrzypnęło drzewo, szeleściły trawy...każdy najmniejszy dźwięk doprowadzał ją do szaleństwa.
Zakryła uczy łapami, by choć w minimalnym stopniu stracić kontakt z otoczeniem.
Westchnęła, czekając, aż trucizna przestanie działać.
I zasnęła.
Serenity (19:05)

25 listopada 2010

..::Na zbyt miękkie serce::.. [Jenna]

25 listopada 2010

Biegnę, brak mi tchu, ktoś biegnie tuż za mną.. Nie dam rady, to koniec. Upadam.........
>>>Podkład<<<
  Podniosłam gwałtownie łeb i rozejrzałam się do o koła. Było jeszcze ciemno. Odetchnęłam. Sny znów mnie prześladują, znowu to samo. Wilk leżący u mego boku jeszcze smacznie spał. Ale ja wstałam, nie mogłam tak po prostu leżeć.
Coś ciągnęło mnie do lasu. Zawsze gdy miewam złe sny idę w las, przed siebie, gubiąc się w swych myślach, w swoim innym świecie. Po cichu zaczęłam iść w stronę wyjścia jednak tym razem nie udało się. Basior był czujniejszy niż myślałam.
Nastawiłam uszu słysząc jego głos.
- Jenn.. gdzie się wybierasz o tej porze?
Westchnęłam i spojrzałam najpierw na księżyc oświetlający świat, potem na wilka.
- Idę.. napić się wody, zaraz wrócę.. - odpowiedziałam, choć wiedziałam że to "zaraz" może potrwać trochę dłużej.
Wilk kiwnął tylko łbem i położył go w ciepłym miejscu gdzie jeszcze niedawno leżałam. Spojrzałam na niego raz jeszcze przepraszając go w duchu po czym po prostu wyszłam.
Snułam się bez celu po terenach HOTN w całkowitej ciszy, niczym dusza szukająca swego miejsca na ziemi. Włócząc się tak dojrzałam jeszcze kilka zwierząt, które najwyraźniej też nie mogły spać. Aldieb siedząca przed swoją grotą, pogrążona w myślach. To jakaś inna postać spoglądająca w bladą pełnię księżyca. Skręciłam w stronę największego z lasów. Szłam może około godziny, wlokąc bezwładnie ogonem po ziemi.
Nagle nastawiła uszu słysząc jakiś dziwny dźwięk dobiegający z maleńkiej groty. Byłą tak niewielka że wielką trudność sprawiło by samo wejście do środka np dla konia. Dźwięk był jakby mi znany. Wskoczyłam na półkę skalną kiedy zagrzmiało gdzieś w pobliżu.
- Burza - szepnęłam i wspięłam się wyżej.
Zajrzałam do wnętrza. Nic nie widziałam lecz czułam czyjąś obecność, no i oczywiście ten sam dźwięk. Zapach był mi znany, ale mimo wszystko ie mogłam skojarzyć. Kiedy nagle światło błyskawicy rozjaśniło norę, ujrzałam przed sobą dziecko. Tak ludzkie dziecko.
Ono również spojrzało na mnie przestraszonym wzrokiem i wtem zapadła cisza. Przekrzywiłam łeb, nie spodziewałam się tutaj spotkać czegoś podobnego. Usiadłam więc nie wchodząc do jaskini i po prostu wpatrywałam się w niego. Był to drobny chłopiec o ciemnych włosach. On również przyglądał mi się ze strachem w oczach. Siedzieliśmy tak dosyć długo wzajemnie na siebie spoglądając, po czym zaczęło padać. Krople deszczu były dla mnie nieznośne więc poczyniłam ruch i wślizgnęłam się do groty. Usiadłam obok malca znów wlepiając w niego swoje złociste oczy. Malec coraz bardziej zaciekawiony moją osobą w końcu wyciągnął rękę w moją stronę i dotknął mojej sierści. Przeszedł mnie prąd, był wyjątkowo zmarznięty. Nagle coś mnie tknęło by mu pomóc wrócić do rodziny. Położyłam się obok. Ten przytulił się i po długim czasie usnął. W tym czasie wydałam z siebie cichy skowyt. Z jednej strony chciałam mu pomóc, ale z drugiej męczył mnie fakt że nie wracam. W porę jednak tego pożałowałam gdyż opamiętałam się że on już śpi. Wiedziałam że jeśli odejdę do HOTN to pójdzie za mną. Zaufał mi.. Zatonęłam w myślach. Jak on tu trafił? W serce największego i najciemniejszego lasu. Przecież pełno tu niebezpieczeństw. Drapieżniki przede wszystkim. Czemu nie trafił na żadnego z nich? Czemu akurat musiał trafić na mnie? Na wilczycę o wielkim sercu? Wszystko przez te głupie sny.. Kiedy nastał kres ciemności i zaczęło świtać, wstałam i wyskoczyłam z groty. Wiedziałam że mały nie będzie chciał kosztować surowego mięsa, a więc upolowałam zająca dla siebie i wyrwałam kilka krzewów jagodowych. Wróciłam do niego. Nie spał już, znów siedział skulony i wystraszony, lecz gdy mnie tylko zobaczył uśmiechnął się szeroko. Postawiłam przed nim jagody i sama usiadłam obok zabierając się za zająca. Ten z kolei przejechał dłonią po moim futrze i odezwał się:
- skąd się tu wziąłeś?
- wzięłaś - poprawiłam go choć i tak wiedziałam że nie zrozumie tego co chce mu przekazać.
     Kiedy już najedliśmy się, chwyciłam go za sweter koło karku i zniosłam z półek skalnych na ziemię.
- idziemy młody - mówiłam jakby do siebie choć czułam w podświadomości że wie o co mi się rozchodzi.
Spojrzałam przed siebie i ruszyłam prosto. Nie myliłam się, poszedł za mną. Gdzieś w połowie drogi do ludzkiej wioski usłyszałam szelest, obejrzałam się za siebie. Nikogo Jednak po chwili ujrzałam Czarną Panterę czającą się wokół chłopca. Szybko zawróciłam.
- Tata! - krzyknął chłopiec.
O nie, tylko tego mi do szczęścia brakowało. Mężczyzna trzymał w ręku strzelbę i celował prosto we mnie. Obok niego stali dwaj inni. Chłopiec nawet nie zauważył kota zbliżającego się doń i zaczął biec w stronę ojca. W jednej chwili Pantera jak głodny wilk skoczyła w jego stronę. Jednak uniemożliwiłam jej to. Spotkałyśmy się w locie. Padliśmy na ziemie, kiedy chłopak był już bezpieczny  na rękach ojca. Wstałam i warknęłam. Samiec nie odpuszczał, w jego oczach widać było złość i głód. Zaczęła się walka. Walka o śmierć i życie. Naskoczyłam na niego wyrywając mu kępkę sierści. Ten z kolei rzucił mną potem doskoczył i już miał uderzyć łapą w mój łeb kiedy nagle rozległ się strzał. Otworzyłam zdyszana oczy. Kot padł. Spojrzałam na ludzi. Młodzik podbiegł do mnie i przytulił, a jego ojciec najwyraźniej nie miał zamiaru na mnie polować.
Pozostali mężczyźni wzięli Pumę na swe ramiona i odeszli. Ojciec podszedł do mnie i ukucnął.
- Dobre z Ciebie zwierzę..
 Podniosłam się mimowolnie i spojrzałam mu w oczy. Z mej skroni wydobywała się cienką stróżka krwi.
- Dziękuję moja droga - szepnął wyciągając do mnie rękę. Pogłaskał delikatnie, zabrał swe dziecko i odszedł w stronę tamtych.
Zamyśliłam się na moment stojąc tak w ciszy i patrząc jak znikają mi z oczu. Schyliłam mimowolnie łeb. Odwróciłam się i poszłam powoli do domu. Wtem przypomniał mi się Tee. No przecież, obiecałam że wrócę za chwilę. Przyśpieszyłam..
*   *   *
Szmer drzew przyprowadził na polanę czarną waderę. Zmęczoną i lekko okaleczoną ale całą. Słońce górowało akurat nad widnokręgiem.
- Jenn, gdzie żeś ty była? - wilczur podbiegł do mnie.
- to.. to długa historia.. - westchnęłam, jednak kiedy zobaczyłam jego oczy skierowane w moją stronę dodałam szybko - To nic, jedynie mała wymiana zdań.
Wilk zrobił dziwną minę, ale tępą. Wyglądało na to że chce wejść w szczegóły. Opowiedziałam więc wszystkim to co stało się tej nocy, po czym położyłam się wśród traw i zapadłam w głęboki sen..
~*~*~*~*~*~
Koniec *wyszczerz*
Atak weny ^_^ musiałam to napisać :>
PS: napisane 15-16.XI tylko zapomniałam opublikować
A i przypominam o konkursie :o!
Jenna (21:39)

23 listopada 2010

Zagubiona. [Aldieb]

22 listopada 2010

Wczoraj, jak zwykle nie mogłam spać. Tylko tym razem nie było to godzina, dwie.. Tym razem zasnęłam o trzeciej -.-' No ale w między czasie napadła mnie wena. I napisałam wiersz. Taki troche chaotyczny, i w połowie zmienia się osoba Oo' Nie było to zamierzone, ale tak ma być :U No i oczywiście nie ma rymów, nigdy jeszcze nie napisałam rymowanego wiersza oo'


Zagubiona.
Pośród fal, jak rozbitek na bezludnej wyspie
W labiryncie, szukać złotej nici
W morzy kłamstw i pojedynczych prawd
W szarym deszczu, czekając na rozbłysk stu tysięcy barw

Chaos w mojej głowie z niepokornych myśli
Nieznane twarze, puste korytarze
Nie dają spać, serce gubi rytm

Szaleńczy bieg, życie daje w kość
Codziennie rano, czuję że mam dość
Trucizna płynie w żyłach, zamiast krwi

W całym tym zgiełku mała dusza tkwi
I myśli sobie, że nie ma sił już iść
Lecz coś ją trzyma, pozwala dalej żyć

Kiedy błądzi w chmurach niepewności, ogarnia ją paniczny strach
Nie wie czego trzymać się ma, by nie odfrunąć, wolna jak ptak
Lecz nadal stoi, choć instynkt każe wiać
I kiedy czuje, że nadal jej czegoś brak
Rani tych, którym serce i dusze oddałaby swe

Na dnie studni, oddala ciągle się
Nie wie, co robić dalej ma



Powiedzcie, co myślicie. Jak się nie podoba, też powiedzcie, tylko powiedzcie dlaczego.

I narysowałam też dwa szkice Des o3o I mam też szkic As, ale ten zrobiłam wcześniej. |D Skończe je.. kiedyś x_e
Aldieb (16:23)

21 listopada 2010

Lata zmieniają ludzi nie tylko z wyglądu. [Tiffany]

21 listopada 2010

Miodowe ślepia patrzyły na nią, tak teraz były miodowe. Słońce wyszło po raz pierwszy od paru tygodnii i odbijało się we wszystkim co się da. Jezioro nie mal oślepiało wychodzących z ciemnych jaskiń i grot.
Spuściła głowę. Obróciła się i ruszyła do swojego "pokoju". Kamienie służące HOTN, jako schronienie, również lśniło na wszystkie strony.
Ruszyła ku nim. Przyzwyczajony wzrok mówił, gdzie ma iść. I szła.
Stanęła przy granicy. Granicy trawy z kamieniem. Stała tak.
W końcu się odwarzyła.
Postawiła łapę na zimnym podłożu, a jej ciało przeszedł niemiły wstrząs.
Po woli stawiała następne łapy, za każdym razem, jej "poduszeczki" na łapach reagowały co raz słabiej.
Teraz znajdowała się w piekielnie zimnej jaskini.
Tu nie była materialna. Tu była duchem.
Tu nikt nie mógł jej przytulić.
Lekko zatrzepotała skrzydłami dając znak pochodniom na ścianach by się zapaliły.
Postąpiły zgodnie z rozkazem.
Ku jej oczom objawiły się w delikatnym świetle: dwa krzesła, mały stolik, pułka z książkami i karimata na, której znajdował się koc.
Nie zwróciła uwagi na to, że czegoś brak, że nie ma tam czegoś co powinno być, że nie ma tam jej ciała. Ciała które leży zawsze tuż obok wejścia.
Z którego wychodzi za każdym razem, przechodząc przez linie, narysowaną przez jej przyjaciółkę..., przyjaciółkę? Czy tak powinna o Niej mówić? Nie, nie powinna.
Jednak nie umiała przestać...
Spojrzała czarnymi ślepiami na obraz wiszący tuż nad kominkiem nie dającym ciepła.
To nie był zwykły obraz. Znajdowała się tam Ona i jej przyjaciółka. Uśmiechnięte i całe w śniegu przytulały się. Miały wtedy bowiem 10 lat. Ech....4 ludzkie lata w wstecz. Łza spłynęła lekko, dając więcej cierpienia właścicielce.
Machnęła ogonem, a cichy podmuch wiatru uniósł jedną z pochodni.
Punkt światła szedł tuż przed nią.
Zchodzili po schodach. Po ceglanych schodach.
Pajęczyny walały się na każdym z stopnii.
Po parunastu minutach było widać jasne płomienie dochodzące z dołu.
Pochodnia czując ciepło zamieniła się w pył, który zaczął po woli wsiąkać w cegłe nadając jej chwilowy blask.
Zeszła na dół, mając nadzieje na materialność stała tak i patrzyła w otchłań.
Po 10 minutach zorientowała się, że nic się nie dzieje.
Znajdowała się w korytarzu prowadzącego  do jej domu. Do ludzkiego domu.
Teraz musiała przejść przez żelazną bramę, na której od wieków wisiał papier.
Czytała już go z milion razy był po francusku.
Zacytowała jeszcze raz znany jej tekst:
-La mort attend l'homme.Tout le monde a peur d'elle.L'homme, qu'il a adopté,Dwoi et Troy.Je ne sais pas ce que c'est terrible.Cet homme a peur d'elle.Tenter d'apaiser son. Je m'agenouille sur nos genoux.Je n'ai pas peur de la mort,Je suis sérieux.Je me tiens devant elle et. Je regarde dans les yeux avec audace.
Tekst znaczył:
Śmierć czeka człowieka,
Każdy się jej boi.
Człowiek, by ją ominąć,
Dwoi się i troi.
Nie wiem, co w tym strasznego,
Że człowiek się jej lęka.
Próbuje ją przebłagać
I na kolanach klęka.
Ja się śmierci nie boję,
Mówię poważnie.
Stanę przed nią i
Spojrzę jej w oczy odważnie.


Ukłoniła się. Brama uniosła się ku górze.
Pojawiając czarny tunel. Przez który miała przejść.
Zmieniła się w "człowieka".
I lekkim podmuchem, leciała tuż nad ziemią.
Idąc w głąb, bardzo tęskniła za Nią. Chciała z nią porozmawiać.
-Wiesz, że jesteś kretynką?
-Naprawdę? - syknęła.
-Tak tylko, kretynka i idiotka mogłaby iść po 4 latach, by odwiedzić przyjaciółkę. Zostawiając przyjaciół.
-Zostawisz mnie?
-Nie. Czemu miałbym to zrobić?
Poddając się wysłuchiwała krytyki od swojej podświadomości.
-Mango*! Zamknij się do cholery! - niewytrzymała po 20 minutach gadania, że jest kretynką.
-Oczywiście.
Po minucie spokoju obok niej pojawił się wilk szary, idący przy niej.
-Nie pozbędziesz się mnie...
-Ja to wiem.
                                       ***
-Tu jest! - krzyknęła i wpłynęła w ciało.
Była materialna i szczęśliwa.
Postawiła nogi na drabinie i zaczęła się wspinać. Otworzyła klapę i wydostała się na zewnątrz. Świerze powietrze dobiegło jej nozdrzy po raz pierwszy od godziny.
Odchyliła głowę. Znajdowała się w swoim pokoju. Poniszczone plakaty wiły się na wietrze od otwartego okna.
Wyjęła kurtkę z drewnianej szafy i nałożyła na złożone skrzydła.
Wybiegła na zewnątrz. Znajdowała się w granatowym salonie z wielką plazmą na ścianie.
-Wróciłam!
Dobiegł ją tupot szpilek mamy, która biegła z góry.
-Wydawało mi się, że słyszę Alessie! - wykrzykiwała.
Alessia - takie przybrała imię jej ludzka forma.
-Niemożliwe - usłyszała chrypiącego ojca.
Zaśmiała się cicho, gdy jej młodszy braciszek zaczął coś seplenić z rąk matki.
-Charlie! Ona nie wygląda jak Alessia! - krzyknęła jej rodzicielka.
-Dziwisz się? Minęły cztery lata!
-Cześć mamo - szpnęła do pani ok. 40 schodzącej po schodach.
Uważając na maluszka, zbiegła po schodach i przytuliła córkę.
-Kochanie, masz zlepione włosy. Co ty robiłaś przez te 4 lata?
-Byłam zwierzęciem...
-Nie czas na twoje bajeczki idź się umyj!
Dziewczyna ruszyła po drewnianych schodach i w połowie zrozumiała, po co tu jest.
Zeskoczyła z 6 stopni i wybiegła przez drzwi.
Dobrze pamiętała dom przyjaciółki.
Nie czuła zimna. Biegła do niej, a łzy szczęścia obmywały jej twarz.
Przymknęła oczy, które ją piekły przez śnieg, który wpadał na jej twarz.
Poczuła czyjąś kurtkę, lecz po chwili leżała na zimnym śniegu.
Otworzyła swoje oczy i widziała go.
Był to On. Ten, który od 4 lat jej się podobał.
Tak długo go nie widziała.
-Uważaj, idioto! - wrzasnął.
Obrócił się i spojrzał w jej oczy. Wydawało się jakby czas zwolnił ona na niego patrzyła jak na największy cud świata.
-Alessia? Skąd się wzięłaś?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wiem jak wyszło ale będzie CD.
:D
Tiffunek <3 (14:07)

Łapą Destroy nabazgrane [30]. [Lady Destroy]

21 listopada 2010

Schyliła się, by zaspokoić pragnienie, gdy usłyszała czyiś krzyk.Podniosła czarny łeb poruszając uszami na wszystkie strony. Krzyk dobiegał z polany. Ruszyła w kierunku centrum spotkań przeskakując kałuże i zwalone pnie drzew. Gdy dotarła na miejsce zobaczyła swoją znajomą - Marylee. Blondynka leżała w kałuży krwi. Demonica po chwili zauważyła, że dziewczyna ma ślady pazurów na całym ciele, gdzie nie gdzie miała wyżarte mięso. Uniosła przestraszone, błękitne oczy na czarną wilczycę.
- Pomóż Mi - wyszeptała Marylee
Destroy ani drgnęła, wpatrywała się nadal w leżącą blondynę. Pomóc jej? Przecież dzięki Niej spojrzała na siebie z lepszej strony, dzięki Niej zrozumiała swoje błędy.
- Destroy? - zakrwawiona dłoń dziewczyny zmierzała ku szyi demonicy. Des cofnęła się, coś w Niej drgnęło. Ponoć jesteś zimna jak lód...głos w jej głowie odezwał się śmiejąc pogardliwie. Zimna jak lód. Ale miała nie uratować przyjaciółki? Oh czyżbyś się litowała, skarbie? No właśnie, litowała się? Wychowała się w Watasze Mrocznego Snu gdzie musiała zabić bezbronne szczenię by być jednym z Mrocznych. Pamięta gdy nie mogła tego zrobić, Tiamath ją wyśmiała. Zniknęła. Wróciła dwa lata później. Na ustach Tiamath tkwił złośliwy uśmieszek, wątpiła, że zabije. Ale zrobiła to. Zabiła.
- Destroy - wycieńczona nastolatka podczołgała się z trudem do wadery która zrobiła dwa kroki w tył. Odwróciła się odchodząc. Idź w cholerę, nie pomogę Ci. Brawo kotku, brawo. Robisz coraz większe postępy. Słysząc za sobą wrzask pełen bólu i zawiedzenia skuliła delikatnie uszy. Wyprostowała je natychmiast. Zimna jak lód. Wredna suka.
Opuściła polanę zostawiając konającą przyjaciółkę na mokrej trawie. Tak jest Destroy. Tak ma być. Nie lituj się. Dobrze robisz. Stanęła gwałtownie. Czy aby na pewno dobrze zrobiła? Znowu zaczynasz? Nie. To co to za dialogi pełne troski? Jakie dialogi?
Zaczęła iść dalej. Pierwszy jej wolny wybór, pierwszy raz zrobiła coś, czego nie żałowała. Zaczynając od drastycznych metod uodporniła się na krzywdę innych. Scaaaarleeeet...
Scarlett. Scarlett. Ona jedyna zawsze będzie w Jej sercu, na zawsze. A Quick? Odwal się od Niego. Miłość życia Destroy. Tylko On i Scarlett. A Aspeney, Aldieb i inni?
- Oni nie są Moją rodziną, nie dali Mi nigdy tego, co Scar i Quick. Ale kocham ich tak samo. Lecz miejsca w sercu już nie ma.
Dobra Destroy, dobra Destroy. Ogranicz swoje serce. Sumienie, cicho. Oj nie, księżniczko. Zostanę z Tobą do końca życia. Cieszy Mnie to.
Usiadła przed spokojnym jeziorem, weszła do niego kładąc się na brzegu mając wodę po łopatki. Dobrze zrobiła.

Więcej nie wyduszę, to tyle.
Destroy Limone (12:33)

20 listopada 2010

Opowiadanie stadne cz. XII [Aspeney]

19 listopada 2010



Nieustanny bieg. Przed oczyma, kilkanaście metrów przede mną,falowały rude włosy prawdziwego cyborga. Wieczór już dawno skalał Nas swą obecnością. Noc była po mojej stronie. Gwiazdy usypywały mi jasną, podniebną ścieżkę, wskazując drogę. Uśmiechnęłam się kącikiem ust, pewna wygranej.
-Dziś skończysz swój żywot. – Wymruczałam w pełnym biegu.Rudowłosa, co chwilę odwracała się, sprawdzając, gdzie jestem. Wiedziała, że starcie wisi w powietrzu. Z potężnym rykiem zmieniłam się w irbisią postać.Moje przewody głosowe zadrżały potężnie, a masywne łapy dodały tempa, nie pozwalając kobiecej sylwetce się oddalić. Zmarszczyłam skórę ponad nosem,robiąc ostrzegawczą, skorą do ataku minę. Ugięłam stawy i wyskoczyłam z impetem, wysuwając długie pazury w locie. Dopadłam ją. Odbiłam się od niej, a ta przeryła twarzą ziemię. Nie czekając, ponownie zmieniłam postać na dhampirzą. Przemoczone ubrania już nie robiły różnicy. Teraz liczyła się tylko ta chwila. Schowałam obłąkany, żądny mordu wzrok za rdzawą grzywką. Me blade ciało lekko emanowało w aurze nocy, a z gardzieli wydobył się szaleńczy charkot.Wyjęłam sztylet z pochwy i rzuciłam go pod nogi cyborga.
-Wstań i walcz. – Mój głos był głęboki, wyraźny i donośny.Nic teraz nie mogło nam przeszkodzić. Gniew wręcz przelewał się na mimikę twarzy, oraz mięśnie rąk, które co chwilę napinały się odruchowo. – Wstań mówię! – Uniosłam głos, nie widząc reakcji. Po chwili jednak mieszanka robota i człowieka, wstała na trzęsących się kolanach. Mimo wszystko ukryła słabość za twardą skorupą grymasu. Widząc, iż stoi, ruszyłam powolnie w Jej kierunku.Byłam pewna swoich czynów. Zrobiłam gwałtowny zwód w lewo, po czym szybko ugięłam się na kolanach i zaatakowałam ją pięścią od dołu, prosto w żebra.Słysząc kilkukrotne chrupnięcie, krwawy uśmiech namalował mi się na twarzy mimowolnie. Nie pozostała mi jednak dłużna. Jej ruchy były znacznie szybsze od moich. Wyskoczyła i obróciła się o 360 stopni w bok, zamachnąwszy przy tym nogą. Z całej siły uderzyła mnie w ramię. Chciałam zatamować kopnięcie,niestety nie zdążyłam i odleciałam na dwa metry, przewracając się na plecy.Wstałam bez krzywienia się. "W końcu jestem dhampirem, ja także potrafię być szybka” - dodałam sobie otuchy. Rzuciłam się w jej stronę ze złowrogim wyrazem twarzy. Złapałam ją za ramiona, podskoczyłam i skupiłam całą siłę na tym, by pewnie wylądować na nogach. Wyprostowałam się w pionie, głową ku dole.Ta uniosła zaskoczone spojrzenie. Odchyliłam kark do tyłu i zsunęłam łokcie energicznie pod jej pachy. Moje ciało, ściągane siłą przyciągania, w końcu dotarło do podłoża. Ugięłam nogi, powodując wymach cyborga przed siebie, gdzie stało drzewo. Wszystko trwało zaledwie trzy sekundy. Napawałam się muzyką łamanych kości. Tym razem byłam jak maszyna, zdolna jedynie zabijać.
-Wstań i broń się. – Powiedziałam z powagą, wyczekując ruchu.–Już! Nie pozwolę sobie bić leżącego. – Chodziłam poirytowana, krzycząc na cierpiącą kobietę. Postanowiłam podnieść sztylet i podejść do niej. Uklęknęłam na połamanych żebrach, przysparzając dodatkowego bólu. – Mów, gdzie jest Aldieb? Gdzie jest reszta? Kim jest cerber i ten niebieski jaszczur? Gdzie moi przyjaciele?! – Uniosłam głos pod presją rozłąki i bojaźni o bliskich. Nie mogłam pozwolić, by coś im się stało.
-Nie żyją. Wszyscy nie żyją…! – Odparła, radując się widokiem mojej wściekłości. – A Ty wkrótce do nich dołączysz. – Dodała, dławiąc się krwią.
Nic nie mówiąc, uchyliłam kark i przejechałam powolnie ostrzem po szyi kobiety, przecinając tętnicę. Krew trysnęła gromkimi strumieniami we wszystkich kierunkach, plamiąc wszystko, co znalazło się na ich drodze, w tym mnie. Uniosłam się powolnie z kolan i splunęłam na truchło, nie pozostawiając jej nawet godności.
Jedna chwila. Jednak sekunda. Jeden krzyk. Padłam na ziemię,otępiona bólem. Kolejne krzyki, przepełnione przerażeniem, niewiedzą.
-Co się dzieje…? – Zdołałam jedynie pomyśleć, spoglądając z trudem w górę. Odrzuciło mnie na plecy, a całym ciałem zawładnęły drgawki.Waniliowe oczy zmieniły odcień na śnieżnobiały. Odchodziłam. Z minuty na minutę z coraz większym cierpieniem. Dziesięć sekund było wiecznością. Czułam, jak bymoje ciało było rozrywane od wewnątrz. Krzyki innych. Killer, Aldieb.Przebłyski ich cierpienia przemknęły z szybkością błyskawicy przez moje myśli.
-Saklavi! – Wydałam z siebie głośny jęk resztami sił,przekręcając się na przód. Oczy zaszkliły się od bólu. Szukałam wzrokiem klaczy.
Nie wiedziałam, dlaczego. Do tej pory szło mi dobrze. Ręce odmówiły posłuszeństwa. Padłam ponownie, tym razem mój oddech się zatrzymał.
Cisza. Otaczała mnie kojąca czerń. Mimo wszystko rozglądałam się, chcąc dojrzeć czegokolwiek. Zrozumiałam, poddałam się, chociaż wcale tego nie chciałam. Nie, zaraz…! Aldieb, Killer! – krzyknęłam, mając przed sobą widok przyjaciółek, które znajdowały się w zamszonym, brudnym pomieszczeniu. Jedna z nich wskoczyła do kopuły, ratując drugą. Gniew, jaki rodził się w sercu był nie do pohamowania.
Głuche rżenie z olbrzymią mocą dobijało do mych uszu.Traciłam obraz, rozmywał się.
Leżąc płasko, przejechałam po wilgotnej trawie, wracając w świat zupełnie materialny. Mara musnęła mnie miękkimi chrapami po policzku.Ocknęłam się, czując przelewającą się energię, wypełniającą wybrakowane i wyprute miejsca.
-Długo czekałaś? – Odparła ze złośliwym uśmiechem na pysku.
-Musimy tam dotrzeć. Obóz trzeci, nie ma czasu do stracenia.– Wskoczyłam klaczy na grzbiet i pognałam w stronę wzgórza, za którym znajdowało się kilka budynków. „Killer, trzymaj się…” – miałam jedynie nadzieję, że puma mnie usłyszy.
Nie wiem, co się z Nimi dzieje. Nie wiem, gdzie są pozostali.Nie tak miało to wyglądać.
Wiem jedynie, że jestem gotowa się poświęć.

Ja pieprzę, ale bezsens. 1. Nie podoba mi się. 2. Miało to wyglądać nieco inaczej, ale jak widać – nie wyszło. Miałam napisać, gdzie są pozostali, co się dzieje, chciałam jakoś to spleść, ale po prostu się pogubiłam. Nie jestem w stanie sobie tego uzmysłowić, także napisałam własną wersję, co w tym czasie robię. Tak, rudowłosa pokonana, a ja sobie galopuję do obozu nr 3.     3.Cholernie krótkie. 4. Pewnie mało z tego zrozumiecie. 5. Jeżeli coś się poskleja, to sory, kopiowałam z worda. 6. Kto następny? 7. Wybaczcie, że tak mało kreatywne.

Aspeney. (22:46)

Opowiadanie stadne cz. XI [LadyKiller]

19 listopada 2010


  Killer miała już serdecznie dość tego niskiego tunelu. Od przeciskania się nim bolało ją całe ciało, nie mogła skontaktować się z Bakarą, na dodatek dawno straciła rachubę gdzie jest. Na początku starała się liczyć zakręty, jednak pogubiła się podczas walki z tym małym gównem które było gdzieś nieopodal niej. Czuła go, mimo że nie widziała.
Bakara. Kired. Powtarzała wciąż w myślach, ale żaden z Demonów nie odpowiadał. Zastanawiało ją tylko , kto próbował się z nią skontaktować. Bo ktoś próbował na pewno. Czuła mrowienie w czaszce i rzygała krwią. Dlatego była pewna że to nie był ani Demon Jej, ani Szery. Ponadto czuła namiastkę bólu przyjaciółki, więc coś było z nią nie tak.
 Zmęczenie jakie nagle poczuła spowodowało, że upadła. Jej pysk bezwładnie uderzył o kamienną posadzkę tunelu. Przez ułamek sekundy, opuszczając powieki, umierała. Bakara był gdzieś tam, gdzieś daleko. Była sama, jej dusza była wolna. To, że gaśnie uświadomiła sobie równie nagle jak usłyszała cichuteńki warkot silniczka. Gwałtownie otworzyła oczy i z rykiem uderzyła coś łapą. O przeciwległą ścianę uderzył żelazny ptak wielkości wróbla. Dopadła do niego, czując że coraz bardziej oblewa ją fala drętwoty. To zaczęło się kiedy to małe gówno zadrasnęło ją w bok. Ranka była niemal niewidoczna, schowana w gęstym futrze, ale wbrew pozorom bolała jak cholera i wydzielała się z niej dziwna, biała ciecz.
 Dopadła do ptaka i przycisnęła go do posadzki. Usłyszała trzask i głośny warkot, dlatego szybko cofnęła łapę nie chcąc jej zranić. W tym samym momencie ptak rozpadł się na maleńkie kawałeczki które rozsypały się dookoła . Doszedł ją cichy świergot obok ucha i kłapnęła zębami w tamtą stronę. Jednak nie zauważyła nic. W całym tunelu zapadła nieznośna cisza.
-No,no. Robi się coraz ciekawiej. Killer zaczyna mieć schizy.-Mruknęła do siebie i pokonując drętwotę ruszyła dalej. Zatrzymawszy się zmierzyła wzrokiem trzy korytarze. Prosto, w lewo i w prawo. Zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Przez ułamek sekundy widziała siebie i wszystkie drogi.Przez ułamek sekundy czuła unoszący się w tunelu zapach strachu i bólu. Przez ułamek sekundy widziała wokół siebie umęczone dusze zwierząt.Jedna z dróg, prowadząca w lewo jarzyła się czerwienią. Otworzyła oczy. Nie zaczynała rozumieć co się działo, ale miała coraz gorsze wyobrażenie o tym, co może spotkać na końcu tunelu.
 Skręciła więc w lewo, zaufawszy swojej nowo odkrytej umiejętności. Za korzystanie z niej miała niebawem srogo zapłacić...
 Było tak ciemno, że nie widziała posadzki po której stąpała. Na dodatek cisza była nienaturalnie głośna. W pewnym momencie uderzyła pyskiem o ścianę przed sobą i zaklęła siarczyście. Splunęła krwią w bok. Czyli doszła do ślepego zaułku?  Skacz. Usłyszała naraz a jej płomienne oczy rozbłysły niczym szturchnięte palenisko.
-Bakara? Bakara, na Litość Boską, gdzie jesteś?!-Krzyknęła kręcąc się w kółko. Czarna kotara nadal zasłaniała jej wszystko. Odpowiedź nie nadeszła więc zrezygnowana pokręciła łbem, kładąc po sobie uszy.
-Kazał mi skoczyć. Więc skoczę.-Wyszeptała i uniosła przysadziste cielsko.- Śmieszne. Skakać na ścianę.-Mruknęła cofając się w mrok i licząc kroki. Wzięła rozbieg i w odpowiednim momencie napięła mięśnie. Odbiła się od posadzki wyciągając przed siebie łapy. Kiedy dotknęły przeszkody, wywinęła ciało w drugą stronę odbijając się od niej. W taki sposób z Bakarą poruszali się w pionowych szybach. Wykonała ten manewr raz jeszcze. Wtedy też z hukiem upadła na jakąś metalową płaszczyznę.
 Ranka na boku zapiekła jeszcze bardziej. Puma syknęła i z niemą radością zauważyła szparę w ścianie po prawej. Znajdowała się tam klapa. Wiedziona jakimś dziwnym impulsem uderzyła w nią łapami. Nie ustąpiła. Wzięła więc rozbieg i wbiła się w nią z całą swoją siłą. Uderzyła tak mocno, że przed oczami jej zatańczyły czarne baletnice. Klapa nadal pozostała na swoim miejscu. Wściekłość zmieszała się, może nie z rozpaczą, ale ze smutkiem. Killer nie widziała światła od kilku godzin, a może dni. Całkowicie zatraciła się w nieświadomej rozkoszy.
 Poczuła, że słabnie. Zawyła cicho drapiąc pazurami klapę. Potrzebowała Bakary. Bez niego czuła się zagubiona.
Od góry. Zamarła. Czyżby się odezwał? Na samą myśl o tym wpłynęła w nią dziwna siła. On leczył jej umysł. Potrafił przegnać fale zmęczenia.
-Od góry.- Powtórzyła i uderzyła łapami według jego wskazówki. Coś skrzypnęło, wiec zaatakowała z rozbiegu. Naraz klapa ustąpiła i przechyliła się w przód, tak że puma wyleciała z tunelu i poturlała się po ziemi.
W nozdrza wciągnęła zapach trawy i świeże powietrze. Uświadomiła sobie, jak bardzo za tym tęskniła. Kilka minut leżała, oddychając głęboko. Mgła delikatnymi pocałunkami muskała jej ciało, pozostawiając na nim srebrzysty osad w którym odbijała się poświata księżyca.
Naraz przez piękną, nocną ciszę przebiły się krzyki i bolesny skowyt. Killer wiedziała że to Aldieb. Rozpoznała jej głos, poza tym czuła jej zapach. Uniosła się, tym samym strącając z siebie miliony kryształowych kropelek tańczących na koniuszkach jej sierści. Rozejrzała się a w jej oczach nie malowało się nic poza zrezygnowaniem. A więc tak wyglądał obóz 3.
 Składał się on z wielu niskich bunkrów umieszczonych wśród wykarczowanych drzew. Las dookoła milczał złowrogo. Głosy pomieszane teraz z dziwnymi dźwiękami dobiegały z większego od innych budynku. Był on wyższy i wyglądał na solidniejszy. Kiedy oni mieli czas to wszystko zbudować, pomyślała. Spodziewała się namiotów i hordy zmutowanych psów, tymczasem wokół było pusto.
 Cicho ruszyła w jego stronę, mimo wszystko trzymając się w cieniu budynków. Wydawało jej się podejrzane że nie ma tutaj żadnych wartowników. A wszystko co podejrzane wolała sprawdzać.
Drzwi do budynku w którym zapewnię znajdowała się Aldieb były otwarte. Demonica podbiegła do ściany bezszelestnie i zajrzała do niego.
 Na samym środku była umiejscowiona dziwna kapsuła wypełniona przeźroczystą cieczą. Wokół niej, półkolem stało mnóstwo dziwnych ludzi. Na ich widok bezwolnie obnażyła kły. Każdy z nich miał jakieś żelazne części ciała. Ręce, nogi, głowy, kręgosłupy przebijające skórę, a nawet ogony. Zauważyła też dwie klatki których pręty jarzyły się dziwnie. W jednej z nich siedziała skulona lwica. Była straszliwie wychudzona i zakrwawiona, mimo to sprawiała wrażenie dość silnej. W drugiej klatce Killer zauważyła Aldieb. Na jej widok serce Demonicy ścisnęło się boleśnie. Z pyska wilczycy kapała krew a całe jej ciało pokrywały głębokie rany. Z przenikliwym strachem wpatrywała się w kapsułę. Drżała.
- Jesteśmy świadkami wspaniałego eksperymentu, w którym zaobserwujemy zmiany jakie mogą zajść w ciele jednego z tych zwierząt.-Usłyszała Killer i spojrzała na mówiącą kobietę o karmazynowych włosach. Z trudem powstrzymała wydobywający się z jej gardzieli warkot. ,,Wspaniałego eksperymentu''? -Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, możemy zaczynać. Jeśli się powiedzie, zwabimy więcej zwierząt z tego stada.-Powiedziała i wskazała dłonią klatki. Jak na komendę w ich stronę rzucili się dwaj mężczyźni. Ich prawe ręce były metalowe. Wywlekli z klatki lwicę, a puma obserwowała ich z rosnącym gniewem.
Z ręki jednego mężczyzny wysunął się ostry hak. Rozwarł paszczę lwicy i wbił go z zamachem w jej podniebienie. Pomieszczenie wypełnił skowyt. Przerażone, zamglone bólem oczy na moment spotkały się ze spojrzeniem Killer.
Lwica została zawleczona przed kopułę i tam, zanim kobieta zdołała cokolwiek powiedzieć, weszła w objęcia Kostuchy. Osunęła się bezwładnie z haka a z jej rozchylonego pyska wypływała krew. Dziwnie jasna krew.
 Serce pumy zatłukło się o jej żebra. Powiodła wzrokiem za podchodzącym do Aldieb tyranem.
-Szybciej!-Krzyknęła kobieta napiętym głosem. Wpatrywała się w buzującą ciecz zawartą w kapsule.- Zaraz wybuchnie! Musimy ją tam wrzucić, na Boga!
 Demonica nagle zrozumiała, że nie ucierpi na tym tylko obóz 3. Zrozumiała, że zmiany jakie zajdą nie tylko w tych okolicach będą nieodwracalne. Kapsuła nie mogła ulec zniszczeniu.
 Aldieb zawyła, kiedy mężczyzna wbił hak w jej grzbiet i ciągnął ją w kierunku ciała lwicy. I wtedy jej wzrok padł na Killer. W oczach wilczycy można było bez trudu zauważyć obraz niewyobrażalnego cierpienia i bólu. Ale także nadziei.
Killer w tej samej chwili postanowiła to zrobić. Nie mogła pozwolić aby cokolwiek stało się właśnie Jej, przywódczyni. W końcu to o Jej życie tak zabiegali.
 Rzuciła się do wnętrza budynku napinając mięśnie. Usłyszała krzyki ludzi, jednak nikt nie zdążył zareagować. Była zbyt szybka i zdeterminowana. Odbiła się od ziemi i skoczyła wprost do wnętrza kapsuły.
Bezwładnie opadała. Coraz głębiej, coraz głębiej... A ciecz rozrywała na maleńkie kawałeczki jej ciało.
Wyszło jak wyszło. Jeśli pojawiły się jakieś błędy lub wypowiedzi w 1 os. l. poj to przepraszam.
LadyKiller (18:57)

16 listopada 2010

No handlebars. [Luna]

15 listopada 2010

Siedziałam na schodku przed domem wpatrzona w ścianę lasupodrygując nerwowo. Nigdy nie słynęłam z cierpliwości i nienawidziłam czekać nainnych.  Wstałam i zaczęłam dreptać wmiejscu. W końcu pojawiła się. Czarna jak otaczająca nas noc. Przebiegłam przezdróżkę i wpadłam do lasu. Chandra, mój demon. Mimo iż  ‘miałam’ ją od niedawna zdążyłam się już znią zżyć. Przywitałam się z nią czułym gestem. Pogładziłam ją po chrapach, aona przestąpiła z nogi na nogę i zarżała cicho. Nie czekając dłużej chwyciłamsię jej grzywy i wskoczyłam na jej grzbiet. Przejechałam dłonią po jej szyi idodałam łydek. Klacz ruszyła galopem przed siebie. Uparcie chciałam dowiedziećsię czegoś o swojej przyszłości, jednak Chandra nie chciała mi niczegozdradzić. Może to i lepiej… ? Las zaczął się przerzedzać, skąpany w księżycowejpoświacie wyglądał niesamowicie, magicznie. Tak jak moja towarzyszka, noc byłatajemnicza, intrygująca i piękna. Było dość chłodno, wiatr targał bezlitośniemoje włosy.  Znów czułam tą dziwnąpustkę. Tak jakby wewnątrz mojego ciała krążyła tylko krew, a serce pompowałoją nieustannie, a mózg był w głowie tylko po to, żeby nie była pusta, chociażco do ostatniego można by się sprzeczać.
-You know, it’s look so good tonight. – zaśpiewałam pocichu, a Chandra zawtórowała mi rżeniem.  
Jakiś czas później klacz zatrzymała się nad brzegiem jeziora. Zeskoczyłam z jej grzbietu. Mojestopy zmąciły ciemną, zimną taflę wody. W myślach rozchodziły się tylko dwasłowa, a na ustach tańczyły inne…
- Tęsknie za przeszłością, Chandra. – przytuliłam się doszyi mojej towarzyszki, a ona wpatrywała się w połówkę Księżyca.  – Bardzo tęsknię… - Zastanawiałam się ileczasu jeszcze minie zanim nauczę się żyć teraźniejszą chwilą. Zanim zacznętroszczyć się o przyszłość, a nie tylko pielęgnować wspomnienia. Czyścić je,odświeżać. Nawet te bolesne. Jakby chcąc nie pozwolić im zostawić mnie samej,jakby bojąc się je stracić, zapomnieć. Bo to one świadczą o tym, że to co było, zdarzyło się naprawdę.  Ogarnia mnie strach, że tracąc wspomnieniautracę przeszłość i te cudowne chwile, które chciałabym zatrzymać w swoim sercujak najdłużej. Dwa słowa, są takie… Surrealistyczne. Chociaż używane przezemnie często. Nie tylko przeze mnie.  Aleone są takie wyjątkowe.  Kilka głosek.Kilka liter, a są takie potężne.  Chandra musnęła chrapami mój policzek, po którym zaraz później pociekłyłzy.
- Przepraszam . Ale znów jest mi tak pusto i źle.  Tak jakby brakowało mi czegoś z tejprzeszłości.  Ona była taka… Łatwa.  - Klacz wyszła z wody i ułożyła się pod drzewem. Usiadłam obok, opierającsię o nią. Wtuliłam się w szyję Chandry i przymknęłam powieki.  Ciemność zakrywała świat. Jakby zbliżającasię czerń niszczyła wszystko dookoła.
Bo Ciebie mi brak. Ciebie mi brak…Oto ja, ten sam. Od tylu lat. Czekam…

____________
Znów krótkie i znów bardzo moje. Nie musicie się męczyć z rozgryzaniem tego. 
Luna, Córka Księżyca (20:54)

14 listopada 2010

Changes. [Team]

13 listopada 2010

Ertgiis…
Słodki głos w mojej głowie.
Ertgiis, kocie.
Znowu.
- Nie jestem kotem- odburknąłem.
Jesteś mój drogi… Nie widzisz tego co się z tobą dzieję? Twoja kocia natura bierze górę nad umysłem.
- Eter, przestań. Dobrze mnie znasz- zaśmiałem się cicho, owijając puszysty ogon dookoła łap.
Wilk…Tak siebie postrzegasz, tak postrzegają Cię inni. A jaka jest prawda, tygrysie? Nie uważasz, że stałeś się niezależny… Że dajesz sobie radę SAM…
Podkreśliła słowo ‘SAM’, niemal je wysyczała. Od kilku dni nawiedza moje myśli. Powiedziała, że jest ze mną związana na stałe i że wie o mnie wszystko, ale dopiero teraz ją odkryłem w sobie.
Seenovi… Nie ignoruj mnie. Pogódź się z tym, że jesteś kotem.
- Nie chcę zmieniać postaci- warknąłem.
Sądzisz, że masz wybór? Mylisz się. Ale widać, że nie lubisz zmian. Najbardziej tych gwałtownych. Nie martw się. Będziesz miał póki co trzy postacie. TYGRYS, człowiek i wilk. W wilka możesz się zmieniać tylko wtedy, kiedy będziesz miał przy sobie Urccus’a. Łatwo go znajdziesz, jesteś przecież taki inteligentny…
Nie znoszę kiedy się ze mną droczy. Być kotem. A to dobre. Dobrze czuję się pod postacią wilka. Chociaż i tak większość czasu spędzam jako postać humanoidalna, to zdążyłem się przywiązać do moich długich łap i puszystego ogona.
Tylko się nie popłacz. Ertgiis, jesteś facetem. Idź szukać Urccus’a, bo bez niego możesz pomarzyć o wilczych łapkach i futerku. Obudź w sobie bestię Seenovi.
- Nie możesz wpłynąć na moje działania, jesteś wytworem mojego mózgu- zasyczałem.
Nie rozśmieszaj mnie. Jestem tobą, ty jesteś mną. Jestem twoim przeciwieństwem. Mam wpływ na twoje decyzję, ty jesteś tylko jednostką wykonawczą. Musisz być szybszy, silniejszy, bardziej zwinny i bardziej wytrzymały. Nie udawaj, dzięki mnie stajesz się lepszy.
- Ale mnie było dobrze.
Zmiany są nieuniknione. Teraz czeka cię znacznie trudniejszy rozdział w twoim życiu.
- Eter. Nie rób ze mnie bohatera- uśmiechnąłem się pod nosem.
Doobrze tygrysku. Szukaj Urccus’a. Zmieniasz się i to w zastraszającym tempie. Ładnie ci w pręgach.
- O co ci chodzi?- burknąłem ze zdziwieniem.
Puszysty ogon już nie grzał moich łap. Teraz owijał się dookoła nich długi, chudy ogon w czarne paski. Same łapy stały się znacznie masywniejsze. Wysunąłem pazury. Imponujące.
Mmm. Przyzwyczaisz się.
- Eter. Zaczyna mi się to podobać- zaśmiałem się krótko i wstałem.
Ruszyłem przed siebie. Najpierw powoli, szukając drzewa, na którym można wypróbować ‘przyczepność’. Nabrałem rozpędu i skoczyłem wysoko w górę. Wbiłem pazury w pień. Najpierw zsunąłem się nieco, pozostawiając wyryte ślady na korzę. Po chwili wciągnąłem się wyżej i podparłem na konarze. Ułożyłem się na nim wygodnie i obserwowałem las.
I jak?
- Dobrze. A jak ma być? Czuję się jak w wilczej postaci, tyle że jestem większy i mam jeszcze bardziej wyczulone zmysły- zamruczałem cicho.
Mruczysz. Gratulacje. Robisz postępy. Szukaj Urccus’a.
- Powtarzasz się. Wiem, już, już. Gdzie mam szukać?
Nie jestem wróżką tylko demonem drzemiącym w tobie.
- Eter.
Tak?
- Dlaczego się mnie uczepiłaś?
Bo mnie potrzebujesz…    

***
Takie tam. Zmieniam się w tygrysa. Dziwne? Wiem. Mam w sobie demona. Od zawsze, ale dopiero teraz się ujawnił. Ma na imię Eternity Sacuus, jest... nie wiem jak to określić... Istotą płci żeńskiej. Właściwie to słowo istota też nie jest odpowiednie. Nieważne. Nowe zdjęcie: klik by Grypwolf. 
Team (22:35)

13 listopada 2010

Łapa w łapę. [Luna]

13 listopada 2010


Siedziałam przy stole opierając brodę na dłoni. Wpatrywałam się tępo w obraz rozciągający się za oknem.  Zauważyłam jak z pobliskiego lasu wyłania się biały, koci łeb. Wiedziałam czyj. Nie byłam pewna czy chcę wychodzić z domu. Spojrzałam na drzewa szarpane wiatrem, na szare chmury przemieszczające się po niebie, ptaki walczące z potężną siłą natury. Wstałam i wyszłam z kuchni, stanęłam przy drzwiach i położyłam dłoń na klamce. Zawahałam się.  „Wmów sobie coś innego i znajdź tą chwilę, jedną sekundę, w której zrobisz to czego nie chciałaś, wtedy o tym nie będziesz myślała i zrobisz to machinalnie.” Nacisnęłam klamkę i wyszłam.  Rzuciłam się biegiem przed siebie, wpadłam do lasu.  Irbisica czekała tam już na mnie.
-Hey, my Darling. – zmierzwiłam dłonią sierść na Jej karku, za co w podziękowaniu dostałam donośny pomruk.  Kocica szturchnęła mnie barkiem i zmierzyła wzrokiem.
-No co? Co dziś robimy? – As machnęła nonszalancko łbem i przeniosła wzrok przed siebie. Westchnęłam ciężko.  Po chwili stałam już na czterech małych, białych łapkach. Przeciągnęłam się leniwie mrucząc przy tym ochryple.
-No nareszcie. Przydało by się czasem pobyć sobą, co? – Aspeney znów na mnie spojrzała, a ja prychnęłam rozbawiona i skoczyłam przed siebie chcąc dorównać  Jej kroku, co nie było takie łatwe biorąc pod uwagę to, że Ona miała długie, potężne nogi, kiedy Ona robiła jeden krok, ja musiałam zrobić ich około trzech.  Tak więc truchtałam sobie spokojnie koło mojej Kociej Przyjaciółki. Szłyśmy w milczeniu, tak właściwie bez żadnego celu. Żadna z nas nie czuła potrzeby się odzywać. Wystarczyło, że byłyśmy ze sobą.  Jednak nie czułam się najlepiej, coś było nie tak. Czegoś mi brakowało.  Nagle skoczyłam na bark As i wgryzłam się w Nią.  Irbisica zaskoczona tym manewrem odskoczyła lekko na bok, po czym zaśmiała się krótko.
-Mierz siły na zamiary, kiciu. – Apeney rzuciła się do biegu. Wbiłam się pazurami w Jej skórę żeby nie spaść. Kocica gwałtownie skręciła i otarła się bokiem o drzewo, przez co mój grzbiet został przeorany o korę pnia. Przeskoczyłam na Jej kark i wgryzłam się w Jej ucho, a Ona zarzuciła łbem z cichym syknięciem.  Przeleciałam nad Nią, a spadając chwyciłam się Jej pyska. Obydwie roześmiałyśmy się.
- Bo Ciebie mi brak, Ciebie mi brak. – Zanuciłam cicho i zeskoczyłam na ziemię.
- Hm? – As spojrzała na mnie, a ja przeciągnęłam się i otrzepałam.
- Nie nic. Tak sobie zanuciłam… - już miałam odwrócić się i iść dalej kiedy zauważyłam Mi zmierzającą w naszą stronę.  As ruszyła truchtem do Niej,  wdrapałam się po nodze irbisicy na Jej grzbiet. Po jakimś czasie wszystkie, cała trójka usiadła na brzegu rzeki.  As, Mi, a w ich łapach ja.  Wpatrywałyśmy się w błyszczącą słabymi promieniami słońca taflę wody. Było już prawie dobrze. Ale jeszcze kogoś mi brakowało.  Wychyliłam się i spojrzałam w głąb lasu. Była tam, ale nie miałam na tyle odwagi by zawołać Jej imię, żeby przyszła do nas…

____
Strasznie mi się nie podoba. Dość długo to pisałam, zero weny. Podkład muzyczny nie będzie pasował, ale przy nim pisałam. No i ogólnie dupa. 
Luna, Córka Księżyca (11:54)

Przyleźli za mną nawet tu [Zoltan]

13 listopada 2010


>>>Posłuchaj w czasie czytania<<<
 - Wywłoki z piekła rodem. Czy naprawdę musieliście przyleźć za mną aż tutaj? - warknął ochryple wielki Warg patrząc na swą dzisiejszą ofiarę.
Krew spływała mu z pyska wolnymi strumieniami, a on sam patrzał na rozszarpane truchło hieny. Szpiega. Szpiega z tak daleka.
- Wszystkie hieny, wybić, muszę co do joty. - oblizał się, kiedy nagle usłyszał jak cienkie gałązki łamią się pod czyimiś ciężkimi krokami.
Szybko ukrył się w gęstwinie a zza drzew wyłonił się potężny stwór o gadziej głowie, ciele wilka i końskich kopytach
- Zoltanie, wyjdź z Cienia! Wzywa Cię największy pomiot piekła.
- Baltazar - warknął warg i stanął na przeciwko przeciwnika.
- Cały Hell Breatch Cię poszukuje, strzeż się, oni wszyscy pragną twojej śmierci.
- Tu mnie nie znajdą, dopóki żaden ze szpiegów im nie doniesie.
- Jeśli tu zostaniesz, poślesz te stada do piekła, albo sam zginiesz marnie  - podniósł ton tamten
- Milcz, sam wiem dobrze co robię.
- Jak sobie chcesz, tylko żeby nie było że nie ostrzegałem.
Po tych słowach Baltazar po prostu rozpłynął się w ciemnościach a ja znów zostałem sam z martwą Hieną. Wziąłem ją do pyska i rozwiesiłem na najbliższym krzewie, po czym skoczyłem w bok. Wiedział że Baltazar miał rację, ale jedynie uważał się za dostojnika. Największym i najpotężniejszym wargiem z Hell B. był właśnie Veldor. I to jego należałoby unikać, a nie martwić się o głupie hieny.
- Dam radę. -szepnął po czym dodał - a jeśli sprawa okaże się zbyt gorąca odejdę by walczyć z nimi sam na sam..
Brunatny basior spojrzał raz jeszcze na hienę po czym poszedł w kierunku dobrze sobie znanym.
~~~~
To na razie zalążek opowieści, o których zamierzam rozpisać się jeszcze nie jeden raz..
Zoltan ~Glamor Death~ (15:22)