Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 grudnia 2011

Neff i Ta Druga (?) [Neferetti]

31 grudnia 2011

Do jakiej perfekcji można dojść w gadaniu do siebie samej?

Noc. Księżyc w pełni, mnóstwo gwiazd na niebie.
Co ją to obchodziło, przecież ich nie widziała. Setki lat minęły, odkąd zaklęcie umierającego wilka wypaliło jej oczy, które od tamtego dnia były bezużyteczne. Jedynym znakiem, że wciąż są, był ostry, piekący ból, który czasem czuła pod opaską, ból, na który nie było lekarstwa, który sprawiał, że miała ochotę wyć.
Tej nocy, niezdolna do snu właśnie z powodu tego bólu, przyszła nad jezioro leśne. Usiadła tuż nad jego taflą, zupełnie sama.
Sama?
"Myślałaś, że cię zostawię?" - usłyszała własny głos, choć nie powiedziała ani słowa. Tak jej się przynajmniej zdawało.
 - Czego chcesz?
"Dotrzymać ci towarzystwa. Skąd ta agresja?"
Neff nie odpowiedziała. Westchnęła tylko i wbiła niewidoczny wzrok w taflę jeziora w miejscu, gdzie powinno znajdować się jej odbicie. Ból nie ustępował. Ta Druga wciąż siedziała obok z lekkim uśmiechem na pysku.
"Po co tu przyszłaś?"
 - Nie mogę spać. Pieką mnie oczy.
"Wiem, dlaczego tu przyszłaś. Pytam po co. Mogłaś zostać w domu."
 - ... Pobyć trochę sama ze sobą. -Westchnęła. Miała, co chciała, była ze sobą. Nadal wpatrywała się uporczywie w swoje odbicie, jakby myślała, że dzięki temu albo w końcu je ujrzy, albo uśmierzy ból.
"Może ci pomóc?" - usłyszała nagle, a po chwili wyraźnie poczuła dotyk na opasce. Nie, to niemożliwe, nikogo oprócz niej tu nie było... Ale wyraźnie poczuła czyjąś łapę na twarzy.
 - Zostaw! - Neff gwałtownie wstała i cofnęła się o kilka kroków, ale Ta Druga zatrzymała ją. Nie wiedziała jak.
"Czemu? Przecież nikt nie widzi. Jak dawno temu wpuściłaś pod nią trochę powietrza?"
 - Ale...
"Przecież im to nie szkodzi, prawda? Chodź. Nie bój się. Jestem tu z tobą. Pomogę ci."
Machinalnie wróciła tam, gdzie siedziała. Nie wiedziała, czyja łapa - jej własna, czy Tej Drugiej - rozwiązała węzeł za jej głową. Opaska zsunęła się miękko na ziemię, ale wilczyca bała się otworzyć powieki.
 - ... Nie zrobię tego.
"Dlaczego?"
 - Nie robiłam tego od tak wielu lat...
"No i nie sądzisz, że czas najwyższy to zmienić? Nie martw się, jesteśmy razem."
Poczuła, że ktoś położył swoją łapę na jej łapie. Wyraźnie to poczuła.
Powoli, jakby kosztowało ją to wiele wysiłku, Neff otworzyła oczy - a dokładniej mówiąc, dwie puste, blade jamy, które rozrzuciły dookoła mdłe, wyblakłe światło. Po raz pierwszy od co najmniej stu pięćdziesięciu lat poczuła chłodny, nocny powiew na całej twarzy. Zaczerpnęła głęboko powietrza i rozejrzała się dookoła. Ból zdawał się być mniejszy, jakby koiło go świeże powietrze. Ta Druga uśmiechnęła się łagodnie.
"I co, aż tak źle?"
 - N-Nie.
Wiatr powiał mocniej, rozwiał jej włosy. Leżąca u jej stóp opaska o mało nie odleciała, ale Neff zdążyła ją chwycić. Przez chwilę trzymała ją w łapie, przyglądając się jej bez słowa pustymi oczami. Na materiał padło blade światło. Zmoczyła go w chłodnej wodzie, wycisnęła lekko i zawiązała ponownie oczy mokrą opaską, rozkoszując się odświeżającym zimnem, które poczuła na oczach. Ta Druga siedziała w bezruchu i milczeniu, dopóki wilczyca nie skończyła. Dopiero wtedy przemówiła.
"Widzisz, twoje oczy, niewidome czy nie, są częścią ciebie. Szanuj je i kochaj takimi, jakie są. Może teraz wydają ci się bezużyteczne i cierpisz z ich powodu, ale kiedyś przecież służyły ci wiernie przez wiele lat. Czasem bolą, bo są chore, a wtedy ty musisz się nimi zaopiekować. Bo dużo im zawdzięczasz."
 - ...

Jeszcze pewien czas siedziały obie (?) nad taflą jeziora, bez słowa. Neff zrelaksowała się i było jej dobrze. Przyjemnie jest tak siedzieć i milczeć. Milczenie to też jakaś rozmowa.
Gdy już wystarczyło jej milczenia, wstała i udała się z powrotem do jaskini. Zostało jej jeszcze kilka godzin snu.



Tak, wiem, dość badziewne. Nie wyszło mi. Ale chciałam coś napisać.
Potraktujcie to jako opowiadanie z cyklu "Co się dzieje, gdy Neff nasłucha się za dużo muzyki z Wolf's Rain i dostanie weny, siedząc w śmierdzącym pociągu."
Gratuluję, jeżeli ktoś to przeczytał do końca.
Neferetti da Astra (20:29)

Wyjątkowa cz.II [Padma]

31 grudnia 2011

[ MUZA: http://www.youtube.com/watch?v=WiHRLnrqIjQ NIE spieszcie się, tekst nie ucieknie i wczujcie się w muzykę]
Siedzę w kącie i patrzę w sufit. Zbliża się wieczór, a ja nadal jestem w zamkniętym domu. Sięgam po szklankę stojącą przy moich nogach i powolnym ruchem przechylam ją w stronę ust, wypijając drobne łyki krwi. Zamyślona spoglądam na pustą ścianę pomieszczenia i szukam jakiejś odpowiedzi. Nie do końca znam pytanie, mimo wszystko szukam. Odstawiam pustą szklankę i otulam się ramionami, wzdychając lekko. Gładzę przyjemny w dotyku materiał mojej bluzy, przymykam oczy i staram się uspokoić myśli. Co się właściwie dzieje? Do oczu napływają mi łzy, nawet nie wiem czemu. Przeczucie, złe przeczucie za cholerę nie chce mnie opuścić. Nagłe dreszcze przechodzą moje ciało, gęsia skórka, a w głowie tyle opcji...
Trzeba czekać.
Dziwne uczucie, jakby ktoś cały czas stał nade mną. Przyglądał się co robię albo czemu nie robię nic. Nie czuję się zagrożona, ale czuję, że ktoś tu jest. Tylko po co? Tego to się pewnie i tak nie dowiem. Nagle w domu czuć lekki powiew wiatru. Podnoszę się powoli, wyrwana z zamyślenia i rozglądam po pokoju. Coś dziwnego, jest inaczej, czuję się przez chwilę bardzo obco w własnym domu. Wciągam głośno powietrze i równie głośno je wypuszczam. Nie wiem czego się spodziewać. Ktoś tu zaraz wyskoczy, czy może nic się nie stanie? Ta druga opcja pasowałaby mi najbardziej, ale jakoś mało to dla mnie realne. W domu rozlega się nagły trzask, jakby wszystkie okna i drzwi ktoś szarpnął od zewnątrz. Małe wzdrygnięcie i wzrok kierowany ku drzwiom wyjściowym. Powoli penetruje korytarz spojrzeniem i idę, nie spiesząc się, w kierunku wyjścia. Delikatnie chwytam klamkę i naciskam ją. Ku mojemu zdziwieniu drzwi otwierają się. Rozchylam je bardzo szeroko, nic i nikt tam nie stoi. W sumie nawet nikogo się nie spodziewałam. Stoję chwilę w progu i rozglądam dokładnie, jest dosyć ciemno. Wychodzę i zamykam za sobą drzwi. Idę przed siebie... coś śmigło mi przed oczyma.. jakby jakiś materiał...odwracam za tym wzrok... ale umyka mi. Zatrzymuję się i stoję bez ruchu. Czuję za sobą jakąś dziwną, mroczną aurę. Odwracam się powoli. Oczom ukazuje się gęsta chmura pary, która zdecydowanie przysłania widoczność. Mimo wszystko coś widzę... Nigdy jeszcze tak się nie czułam... Taka... Pusta. Czy to zjawa? Jak z jakiegoś koszmaru. Czarno odziana postać, ukryta między mgłą, bez konkretnego kształtu, o czaszce zamiast twarzy. Stoję lekko zdrętwiała i patrzę na nią. Jej okrycie delikatnie powiewa na wietrze. Patrzy się na mnie tymi oczodołami i lewituje, unosi się w powietrzu. Wyciąga powoli kościstą dłoń w moją stronę, a później w kierunku lasu. Jakby kazała mi tam iść, ale ja stoję, stoję i przyglądałam się dziwnemu okazowi. Mgła spod jej zaczęła kierować się w moją stronę, myślę, że to jakiś sen. Przysnęłam w rogu ściany i śnią mi się głupoty. Jednak szybko wyzbywam się tych myśli. Kiedy tylko mgła dotyka moich butów, czuję dziwny przepływ energii, moje ciało pulsuje od środka, jakbym traciła nad nim kontrolę, jest mi coraz cieplej i coraz mniej orientuje, ale nadal wiem co się dzieje, bynajmniej coś wiem i jestem przytomna, dziwne uczucie, ale nawet nie chcę z nim walczyć. Nagle...
Zaczynam się delikatnie unosić, tracę orientację, wiszę w powietrzu, a mgła owija się dookoła mnie powoli. Głowa kieruje się w stronę nieba, oczy otwierają szeroko, czuję się błogo. Jestem wolna. Mgła obejmuje mnie już do pasa i pnie się wyżej, w końcu dociera do twarzy i oczu. Nie wiem co się dzieje, ale czuję ponowne ich pieczenie, widzę ciemność. Kępy pary przybierają szary, prawie czarny kolor i wnikają we mnie powoli. Podnoszę się coraz wyżej i wyżej, zamykam oczy, już nie pieką. Mam wrażenie jakby mgła zatkała mi żołądek i wszystkie otwory w moim ciele, jakbym zaraz eksplodowała. Ręce odchodzą szybko w bok, otwieram usta i cała para ulatuje ze mnie bardzo szybko... Upadam na ziemię...
Podnoszę wzrok i rozglądam się, nikogo już tu nie ma. Nic tylko cisza i lekki powiew wiatru, rozwiewający moje czarne włosy. Odwracam się trochę mimowolnie w stronę lasu i powolnym krokiem idę do niego. Czuję się jak zahipnotyzowana.. Patrze na najbliższe drzewo i podchodzę do niego. Gładzę jego chropowatą korę dłonią i ruszam dalej, do następnej rośliny. Opuszki palców dotykają każdej ominiętej przeze mnie gałęzi, sięgającej chociaż do moich dłoni. Wszystkie wcześniejsze myśli zniknęły, jestem spokojna, aż za nadto spokojna. Chodzę jak najarana po lesie, co chwilę zatrzymując się przy jakimś drzewie czy krzewie i patrzę. Nie wiem gdzie, ale coś każe mi tam patrzeć, tam iść. Tam.. A co to jest to Tam? Gdzie to jest? Tego już nie wiem, bynajmniej nie ja. Teraz moim kierowcą jest podświadomość. Nigdzie mi się nie spieszy.
Spokojnie. Powoli. Przecież idziesz tam po coś, po coś na pewno. Twoja ciekawość jest zbyt duża, aby zaprzestać, aby zaprzeć się i walczyć.. Aby tam nie iść.
Rozkładam ręce na boki i kręcę się, jak mała dziewczynka, zamykam oczy i frunę, gdzieś daleko w niebie. Obijam się o kanty drzew. Od jednego do drugiego i bawi mnie to.. w sumie to nie mnie. Bawi to moją podświadomość. Ja siedzę gdzieś.. I zastanawiam się.. co tu jest grane.
Raz...
Zatrzymuję się,  a uśmiech namalowany na twarzy znika, poważnieje.
Dwa...
Ręce opadają na swoje miejsce, a ja zamykam powoli oczy.
Trzy...
Otwieram je. Już nie jestem gdzieś, jestem znowu tutaj. Myśli ponownie wracają na swoje miejsce. Chce wykonać krok w przód, ale oczom ukazuje się nagły obraz. Widzę Annabel, widzę ją tak, jakbym nad nią stała. Siedzi z podkrążonymi oczyma i patrzy, jakby na mnie. Nagle ktoś uderza ją w twarz. Kobieta jest już tak zmęczona, że upada. Dopiero wtedy zauważam jej nogę, przykutą do ściany. Z oczu leci jej łza, kiwa głową i zaciska usta. Podnosi się powoli. Ktoś... Ten jakby ja ... przykuca, łapie ją za szyje i podnosi ściskając. Wróżka chwyta jego dłoń i próbuje się uwolnić z uścisku. Coś mówi, krótko, ale mówi. Patrzy na swojego napastnika błagalnym wzrokiem, ale to nic nie daje. W prawdzie zostaje uwolniona z uścisku, po czym szybkim ruchem w jej rękę zostaje wbity jakiś tępo zakończony przedmiot. Słyszę jej krzyk i widzę krew wypływającą z rany. Obraz znika, a ja lecę z tył i zszokowana opieram się o drzewo. Spoglądam w niebo i nabieram dużo powietrza. Spoglądam ,,tam,, i rzucam się w paniczny bieg. Biegnę przed siebie, nie wiem czy dobrze, ale biegnę. Wpadam na krzaki i potykam się o korzenie. Na twarzy co chwile rysuje się małe zadrapanie, nie przeszkadza mi to. Biegnę coraz szybciej, czuję się jakby korzenie wychodziły z ziemi i próbowały mnie zatrzymać. Jakby łapały moje stopy. Oddycham coraz szybciej, obraz dookoła mnie zmienia się z sekundy na sekundę. Wbiegam, zbiegam, przeskakuję.. Nie zwracam uwagi na to gdzie jestem. Nie znam tych terenów, ale wciąż biegnę. Mam wrażenie, że biegam w czyjejś wyobraźni, jakby ktoś tworzył te drogi i przeszkody, jakby ktoś mną kierował, abym dotarła tam, gdzie mam dotrzeć. Może to tak właśnie działa? Może po to pojawiła się ta zjawa przed moim domem? Czy to teraz ważne? Nie! Cholera jasna, muszę biec i to jak najszybciej.
- Annabel - Mówię cicho. Zamykam oczy i zatrzymuje łzy chcące wydostać się na powietrze, otwieram je i nagle zaczynam spadać w dół. Jedyne co teraz słyszę to swój własny krzyk.. Lecę coraz niżej i niżej, dno przepaści widoczne jest coraz bardziej. Spadam cała zesztywniała, zamykam oczy i wtedy ... Czuję, że się zatrzymałam. Otwieram oczy i widzę grubą gałąź, na której utknęłam. Myśli nie dają mi nawet cieszyć się z tego faktu, szybkim ruchem wspinam się cała na gałąź i moim oczom ukazuje się mała dróżka. Nie zastanawiając się długo wbiegam w nią i pędzę przed siebie. Zbyt dziwne jest nagłe wyrośniecie gałęzi, centralnie przy wejściu w jakiś zaułek, więc stwierdzam, że tak po prostu ma być i przyspieszam tępa. Moim oczom ukazuje się niewielka budowla i mur, do którego podbiegam i przeskakuję go jak najszybciej umiem. Lecę w stronę drzwi wejściowych, docieram do nich równie szybko i wpadam do środka. Do pomieszczenia pełnego schodów i korytarzy. Nie zatrzymuję się nawet, jakbym wiedziała gdzie mam biec. Wskakuje na schody, skaczę po kilka stopni, coraz wyżej i wyżej, słyszę krzyk. Ponownie przyspieszam, mijam jakieś pokoje, ludzi, którzy oglądają się za mną z paniką w oczach. Nie zwracam na nich uwagi, wyglądają jak służba. Wpadam w kilka osób, tam leci miotła, tu wiadro, za mną coś się zbiło. Nie zatrzymają mnie, nie dziś. Krzyczą coś za mną, ale ich nie słucham. Teraz mam inny cel, który jest coraz bliżej. Czuje to i mam rację. Docieram w końcu do ogromnych drzwi, na końcu korytarza. Biegnę w ich stronę i wpadam z wielkim hukiem do środka.
- NIE! - krzyczę, zatrzymując się w progu. Osoba trzymająca sztylet przy sercu Annabel odwraca głowę.. Czuje wiele spojrzeń na swoim ciele...
CDN.
Padma (15:31)

29 grudnia 2011

IV Rocznica Założenia Stada - Quiz.

28 grudnia 2011

Quiz na temat wiedzy o HOTN. c:

1. Przez kogo zostało założone stado?

Odpowiedź: Przez Glolę.
Anaid: Wandessa
Arashi: Wandessa
Granat: Aldieb
Syriusz: Wandessa/Glola
Tin: Glola

2. Jak nazywa się córka Luny i Teama?
Odpowiedź:Theliss Gesha
Anaid: Theliss Gesha
Arashi: Theliss Gesha
Granat: Theliss
Syriusz: Thellis Gesha
Tin: Theliss Gesha

3. Kto zapoczątkował cykl opowiadań "Podobni do nas, lecz bardziej okrutni."?
Odpowiedź: Arashi
Anaid: yyy..  Glola. NIE. INACZEJ MIAŁA NA IMIĘ OUO A chuj,nie wiem XD

Arashi: Arashi
Granat: Luna
Syriusz: Kitsune
Tin:
Arashi

4. Jaki przydomek ma Wandessa?
Odpowiedź: Pani Śmierci
Anaid: przydomka Wan nie znam.. Ale coś było ze śmiercią.. Córka śmierci, pani śmierci.. Czy coś z ciemnością.. wtf. - Córka Śmierci
Arashi: yyy...Glola? nie wiem. Chyba Glola
Granat: Strzelam:nie znam jej Vande? Mroczna?
Syriusz: Nodobra, to na to nie znam odpowiedzi x-x nie znałem Wandessy.
Tin: Pani Mroku

5. Kim są rodzice Fene i Tira?
Odpowiedź: Aldieb oraz jakaś nieznana roślina.
Anaid: Alu i drzewo, oto ci rodzice.. |D
Arashi: Al została zapylona xd I ma drzwi do Narnii w macicy
Granat: -
Syriusz: No toto są Twoje dzieci i pyłku O_O
Tin: Ty i jakiś kwiatek.

6. Jakiesłowo często pada na chacie, kiedy dwie lub więcej osób powie to samo w tymsamym momencie? c:
Odpowiedź: combo
Anaid: combo.
Arashi: combo?
Granat: fail
Syriusz: combo xD
Tin: Combo.

7. Ktobył pierwszym przywódcą stada?
Odpowiedź: Wandessa
Anaid: -
Arashi: -
Granat: Anaid
Syriusz: ale w sensie ? o_O
Tin: Glola?

[ Granat postanowił się wycofać. ]
8. Wjakim mieście odbył się pierwszy zlot HOTN?
Odpowiedź: Warszawa
Anaid: Warszawa o:
Arashi: Kraków
Syriusz: Warszawa
Tin: Warszawa...
9. Jakabyła pierwsza nazwa stada? Taka najpierwsiejsza. o:
Odpowiedź: Mrok Rządzi ( Tak, w nazwie jest pewien błąd ortograficzny. Cóż poradzić... )
Anaid: Stado Śmierci
Arashi: AAA! jakie jest rozwinięcie tego skrótu!? Mraśne Robaki?
Syriusz: Mrok Rządzi o-o gratuluję pomysłowości xD
(Al: PogratulujGloli. c:
Serek: Od zawsze wiedziałem, że mam genialną matkę o.o )
Tin: Stado Śmierci
[21:07:22]<Anaid> PRZERWA W QUIZIE
[21:07:23]<Anaid> XD
[21:07:23]<Aldieb> To czekamy.
[21:07:23]<Syriusz_> Jeść mi się chce o.o
[21:07:25]<Aldieb> XD
[21:07:30]<Aldieb> To cos zjedz. o_o'
[21:07:35]<Syriusz_> to chwila.
[21:07:37]<Aldieb> *Spojrzała za Toxi.*
[21:16:28]<Anaid> NO JUŻ PRZYJSZŁAM
[21:16:35]<Anaid> PRZYJSZŁAM, JASNE?!
[21:17:19]<Syriusz_> Tak o.o

10.  Kto przewodniczył grupie Wybrańców, którychmisją była obrona stada, a później uratowanie Wandessy?
Odpowiedź: Naysha
Anaid:
nie wiem..yyyy.. SZERA
Arashi:
Nie wiem. Uhhh... czytałam to. Zapomniałam. Krwiożerczy zając o imieniu Zbyszek.
Syriusz: [zw]
Tin:
Avonlea XD Strzelam XD

11.
Jakiegogatunku była wcześniej Szera?
Odpowiedź: Gepardem.
Anaid: Była..yy.. kotowatym. Puma. O ile dobrze myślę. Nevermind. Puma.
Arashi: -
Tin: Czekaj...gepard? albo lepard... nie, gepard.

12. Ostatniepytanie: Kto jest aktualną alphą stada?
Odpowiedź: Aldieb
Anaid: ALDIEBINKA
Arashi: Ty, Alu
Tin: Aldieb.

[21:34:35] <Anaid> JAKIE PYTANIE XDD
[21:34:57] O NIE! ALU, nie mam pojęciaaa!
[21:35:33] An, żeby każdy miał chociaż jeden punkt. XD


Podsumowanie:

Anaid:
1. - 2. + 3. - 4. - 5. + 6. + 7. - 8. + 9. - 10. - 11. - 12. +
5/12 punktów.

Arashi:
1. - 2. + 3. + 4. - 5. + 6. + 7. - 8. - 9. - 10. - 11. - 12. +
5/12 punktów.

Granat:
1. - 2. +/- 3. - 4. - 5. - 6. - 7. - 8. - 9. - 10. - 11. - 12. -
1/12 punktów. (Jest nowy, więc można powiedzieć, że i tak dobrze poszło, no a potem się wycofał... )

Syriusz:
1. +/- 2. +/- 3. - 4. - 5. + 6. + 7. - 8. + 9. + 10. - 11. - 12. -
5/12 punktów.

Tin:
1. + 2. + 3. + 4. - 5. + 6. + 7. - 8. + 9. - 10. - 11. + 12. +
8/12 punktów.

Najwięcej punktów miała Tin, gratuluję. C:

`Aldieb
Rada HOTN (23:11)

Zadanie - "Pierścień Czarnego Feniksa" Cz.V [Aldieb]

28 grudnia 2011

Pfff. Beznadziejne. I zaczęłam przyspieszać. Chcę w końcu skończyć to opowiadanie.
Błędy, powtórzenia i tak dalej. Nie chce mi się poprawiać...
------------------------
Leżałam znów w pustym korytarzu, a jedynym słyszalnym dźwiękiem był mój ciężki oddech rozchodzący się echem wśród kamiennych ścian. Wstałam chwiejnie i bez dalszej zwłoki ruszyłam dalej. Po krótkiej chwili zorientowałam się, że znajduję się w innej części labiryntu. Cóż…trudno i tak nie robiło mi to większej różnicy.
***
Oderwałam poduszki łap od podłoża z lepkim cmoknięciem, po czym przy kolejnym kroku znów zanurzyłam je w gęstej,rdzawej cieczy rozlewającej się po kamiennych kafelkach. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Cisza się nasilała, przerywana jedynie chlupotem krwi i moim ciężkim oddechem. Po pewnym czasie w jej nasileniu wyłapałam cichy dźwięk. Kap. Cisza. Kap. Kap. Parsknęłam z oburzenie, kiedy kropla krwi rozbiła się na moim wilgotnym nosie. Kap.  Kap.  Kap...
Zatrzymałam się. Powoli, jakby z wahaniem, uniosłam łeb ku górze. Ugięły się pode mną łapy, a z pyska wyrwało się ciche jęknięcie. Setki, tysiące, może miliony martwych ciał. Ludzkich,zwierzęcych… Obdartych ze skóry, ociekających własną krwią.  Kap.  Kap. Kap…
Poczułam, że zbiera mi się na mdłości.Opuściłam głowę, jednak mój wzrok padł na szkarłatne jezioro, w którym odbijała się podniebna masakra. Zacisnęłam ślepia, modląc się o utratę zmysłu węchu. Ostry,metaliczny zapach, wymieszany z odorem rozkładu wwiercał się w moje nozdrza z zabójczą siłą. Warknęłam wściekle, zirytowana swoją słabością.
Nim ucichł ten odgłos, po komnacie rozległ się tubalny dźwięk, przywodzący na myśl spadające głazy. Gdy wszystko ucichło znów usłyszałam kapanie. I szum… Pędzący, z zawrotną prędkością, potok krwi podciął mi łapy. Runęłam z krzykiem, tracąc równowagę, a prąd poniósł moje ciało. Rdzawa ciecz była wszędzie. Nic nie widziałam. Nie mogłam oddychać. Poczułam, że odpływam. Straciłam przytomność…
***
            Krzyknęłam, ryjąc pazurami po miękkiej skórze na pysku. Mój wrzask potoczył się echem,płynąc z zawrotną prędkością po labiryncie zdradzieckich korytarzy, by powrócić do mych uszu i zamienić się na kolejną falę niewysłowionego bólu, którego nie sposób było wyrazić inaczej, niż jedynie przez ten właśnie krzyk. Do zaciśniętych oczu cisnęły się słone łzy. Płynęły swobodnie po policzkach,mocząc ciemne futro i mieszając się ze szkarłatem krwi.
            Zatoczyłam się na ścianę, przewalając się na bok, po czym jak w spazmie, gwałtownie zwijając się w kłębek. Moim drobnym ciałem wstrząsnęły drgawki.
Jeszcze raz.
I nagle wszystko ustało.
Zamilkłam. W zastałej ciszy mój chrapliwy oddech brzmiał niezwykle głośno. Jednak zaraz i on ucichł.
Powoli, jakby bojąc się każdego gwałtownego ruchu, poluzowałam uścisk łap, które bezwładnie osunęły się na posadzkę. Zmusiłam się do rozluźnienia szczęk. W następnej kolejności poszły wszystkie mięśnie. Wsłuchałam się w siebie z pewnym wahaniem. Wyglądało na to, że wszystko było już w porządku...
***
Ocknęłam się, leżąc pod jedną ze ścian tunelu. Migotliwy płomień pochodni rzucał powykrzywiane cienie na kamienne ściany. Zadrżałam, z wysiłkiem prostując kończyny i podnosząc się do pozycji stojącej. Czułam, że coś mi umknęło, coś bardzo ważnego. Cała byłam poobijana, a moje ciało nadal drżało, jakby po biegu maratońskim.
Potrząsnęłam głową. Nie teraz. To nie miało znaczenia. Musiałam iść dalej...
Aldieb (22:30)

Przeznaczenie Ciszy - część druga. [Fene]

28 grudnia 2011


Fene musiała podbiegać do towarzyszki. Zwalniała co chwilę tempa, rozglądając się. Próbowała zapamiętać wszystkie elementy. Wydeptana, acz już zasypana śniegiem ścieżka z kamiennymi krawędziami. Pasmo drzew okalało tę dróżkę, rzucając cień i zasłaniając słońce. Leśne zwierzątka jak nie uciekały przez waderami, to na nie łypały lub chuchały, jak to jedna zdenerwowana sowa, kiedy biedna musiała słuchać rozmawiających wilczyc. 
Nie sądziła, że wycieczka może przebiec szybko. Podejrzewała, że poświęcą na nią kilka dni, może pięć, z przerwami na odpoczynek i wyżywienie. A tu, proszę, niespodzianka! U stóp celu były zaledwie jeden dzień po przeprawie. Drugi dzień miał być wspinaczką. Mimo tego, że jej się obawiała, była podekscytowana.
Szczenię na początku nie poradziło sobie ze wskoczeniem na skalną półkę. Tak się tym przejęła, że nie dotarły do niej uwagi Tin.
   – Niżej jest głaz, z którego ci będzie łatwiej – śmiała się Tin, obserwując skaczącą towarzyszkę.
 Kiedy ta opadła na łapy, zwróciła pyszczek w jej kierunku. Potem przekręciła go w prawą stronę i zobaczyła to, o co chodziło Tince. Podeszła do skały i wdrapała się na nią. Zgodnie z wcześniejszymi uwagami wadery, kiedy pytała się o skakanie, napięła mięśnie tylnych łap i odbiła się, kierując przednie łapki na półkę. Ku zaskoczeniu Fene opadła na jej środek. Uśmiechnęła się z góry do Tin i zaczęła wdrapywać się dalej. 
Tiinkerbell wskoczenie na skałę, na którą szczenię nie mogło, nie sprawiało problemu. Czujnymi oczyma nadzorowała trasę i dawała wskazówki brązowej, jak ma wskoczyć na inną płytę. Widać, że Fene porady brała do siebie i coraz lepiej jej wychodziło. 
Nagle podrostek stanął.
–  Tin?
–  Tak? – wadera również zatrzymała się, patrząc pytająco na Fene. 
–  Tam jest jakaś jaskinia – wskazała ruchem pyska kierunek.
Tin zmarszczywszy pysk powiodła spojrzeniem za wzrokiem wilczycy. Wdrapała się na ostatnią półkę i podeszła do niedużej groty. Powąchała ziemię i kawałek skały, po czym podniosła łeb i zerknęła na brązową.
   – Brawo – uśmiechnęła się. – Znalazłaś skrót.

 ***
Przeprawa przez niezbyt komfortową ciemność zdawała się dłużyć i dłużyć. Tin szła przodem, trzymając w pysku lampion. Znalazły go zaraz po wejściu w tunel. Żółte snopy światła padały na skalne, popękane ściany. W niektórych szczelinach zagnieździły się pająki, robactwo czy inne stworzonka, których Fene jeszcze nie rozpoznawała. Za to doskonale wiedziała, co błądziło pod jej łapami i co zdarzyło jej się kilkakrotnie nadepnąć. Karaluchy. 
Szły w ciszy, nie licząc głowienia się nad wybraniem odpowiedniej ścieżki przy rozwidleniu dróg. Co jakiś czas Musiały wskakiwać na półki, które wyrastały z pionowych ścian, kiedy droga się skończyła. To dawało jej pewność, że idą w górę. 
Małe światło ukazało się im po mniej więcej godzinie marszu. Pierwsza wypełzła Tin, która zaraz potem zaczęła się przeciągać i rozglądać, oceniając, gdzie się znalazły. Fene to trochę wolniej szło, bo kiedy wypełzła z tunelu, słońce postanowiło cisnąć w jej oczy niemiłosierne światło. Zamroczyło ją i odmroczyło dopiero po kilku minutach, a Tin nadal kręciła się, rozglądając. 
Młoda do niej podeszła.
– I gdzie teraz? – zapytała.
– W tamtą stronę – odrzekła Tin po obrocie, w którym ostatni raz się rozejrzała. 
Ruszyły. Przed nimi wiła się ścieżka oplatająca wysoką skalną wieżę. U jej góry szczycił się równy teren utrzymywany przez górę. 
__

Część pierwsza: [link]

Fene. (19:55)

28 grudnia 2011

Przeznaczenie ciszy - część pierwsza. [Tin]

28 grudnia 2011


Drobinki kurzu unosiły się po przestronnej, ciemnej sali nadając jej tajemniczości. Małe okna przepuszczały niewiele światła, a za każdym razem gdy ktoś się odezwał jego głos był niesiony z jednego końca pomieszczenia do drugiego i odbijał się echem. Ciche rozmowy przypominały bardziej szelest trawy niż szepty.
-Jak to?!-nagle zagrzmiał gruby, męski głos.
-Normalnie. Dziewczyna już wielokrotnie informowała innych o ich umiejętnościach.-spokojnie odpowiedział łagodny, kobiecy głos.
-Nie możemy na to pozwolić, ludzie nie powinni się o tym dowiadywać.
-Wiem, za bardzo na tym cierpimy. Ale spokojnie, Archonie.
-Jak mam być spokojny, gdy ona chodzi po świecie z takim darem? Teraz jeszcze zabiera młodą Ciszę na wyprawę i...
-Zamilcz.-powiedział ktoś o piskliwym głosie. Natychmiast nastała cisza pozwalająca na kontynuację wypowiedzi.
-Nie rozumiecie? Mamy miliony sposobów na uciszenie dziewczyny, a jeśli będzie trzeba to Ciszy też.
-Tak.-odpowiedziało jednocześnie kilka osób.
-Więc nie zamartwiajcie się. Pozbędziemy się jej kiedy tylko będzie trzeba.
----------
Brązowowłosa, drobna dziewczyna weszła między drzewa patrząc w szare niebo. Miała nadzieję, że pogoda w ten dzień będzie inna, sprzyjająca, ale nie miała zamiaru narzekać. Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy i nie oglądając się za siebie stawiała kolejne kroki w głąb lasu. Kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu, gdy zobaczyła sylwetkę młodej, drobnej wilczycy wyłaniającej się spośród zarośli. Tin szybko zmieniła swą postać na wilczą i podeszła do Fene.
-Gotowa?-zapytała, a gdy ta skinęła głową ruszyła powoli na południe. Miała nadzieję, że podróż będzie spokojna. Z tego co wiedziała, to córka Alphy była dość szybka i zwinna, ale natura nie obdarzyła jej szczególną siłą. Tak samo było w przypadku Tinki. Mogła biegać godzinami, przeskakiwać przeszkody i tak dalej, ale jeśli chodzi o walkę czy polowanie nie miała zbyt dużych szans na wygraną. To też liczyła na to, że podczas wędrówki nie spotkają nieprzyjaznych istot. Zamyślona zaczęła nucić coś pod nosem, gdy usłyszała głos Fenki.
-Długo będziemy szły?
-Raczej nie, zależy od tego, czy utrzymamy tempo. Możesz szybko biegać, prawda?
-Tak.
Na taką odpowiedź liczyła. Przyspieszyła do szybkiego truchtu nasłuchując, czy jej towarzyszka robi to samo, a gdy podrostek jej dorównała zaczęła myśleć nad najlepszą trasą do Pana Szeptu. Cała ich wyprawa polegała na dotarciu do niego i umożliwienie Fence rozwijania swojego wielkiego talentu, jaki Tin w niej dostrzegła. Ayas, bo tak miał na imię przyjaciel dziewczyny, mieszkał w wysokich górach. Słychać w nich tylko i wyłącznie szepty i szumy lasu iglastego.
Samica skręciła i przyspieszyła, gdy na ich drodze pojawiły się pióra i kości ptaka. Oznaczało to zwierzę w pobliżu. Może niezbyt wielkie, ale Tin nie chciała ryzykować, nieszczególnie to lubiła. Obie przeskoczyły zgrabnie pień drzewa powalony na ścieżkę i biegły dalej w równym tempie obok siebie wymieniając pojedyncze zdania co jakiś czas. Droga minęła w krótszym czasie niż oczekiwały. Drzewa obok nich znikały z pola ich widzenia równie szybko jak się pojawiały, a wilczyce nadal nie czuły zmęczenia. Zwalniały tylko raz na jakiś czas i dzięki temu dostrzegły podnóża gór już przed zmrokiem.
-No, teraz już z górki. Jakby...-powiedziała cicho Tin i zerknęła na Fene.
-Zatrzymujemy się na noc?-spytała ta druga podziwiając widoki.
-Tak, będzie bezpieczniej.
Znalazły sobie małą polankę, na której odpoczęły i rano wyruszyły gotowe do krótkiej, ale męczącej drogi w górę.
Tin (18:20)

26 grudnia 2011

Hi daddy... [Szera]

26 grudnia 2011
Hi daddy...
Mało świątecznie, ale cóż...
_______________________________
<podkład: Ryandan - Tears Of An Angel>

Hi daddy
I miss you daddy
I love you daddy…


Było ciepło. Letni wiatr delikatnie wprawiał materiał mojej białej sukienki w powolne falowanie. Siedziałam po turecku z głową wspartą na ręce. Byłam obserwatorką, wodzącą wzrokiem za małą dziewczynką, bawiącą się na polanie, zaraz obok lasu. Blondyneczka nagle wstała i podbiegła do wysokiego mężczyzny, który kucał z rozwartymi szeroko ramionami i zarzuciła mu pulchniutkie rączki na szyję. Nie zauważyłam go wcześniej. Ten objął ją i ucałował w policzek. Cichy, radosny śmiech rozszedł się po polanie wraz z wiatrem. Chciałam wstać, ale coś kazało mi pozostać. Siedziałam więc dalej na małej skale, obserwując wesoło śmiejącą się dziewczynkę. Ten widok, niczym z obrazka jakiejś bajki wywołał uśmiech na mojej twarzy. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu i powoli sunął po policzkach. Nie wiedziałam dlaczego płaczę, ale nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać. Nie było to teraz istotne. Wtem wiatr ponownie zawiał, wdając się w taniec z moimi włosami. Ale tym razem jego dotyk spowodował ciarki, które falami rozeszły się po plecach.

Zmrużyłam oczy. Dziewczynka zaczęła się radośnie kręcić, a przy każdym jej obrocie świat się zmieniał… ona się zmieniała. Doroślała, jej włosy ciemniały, a uśmiech powoli znikał z twarzy i oczu. Resztki wesołego śmiechu odbijały się echem w mojej głowie. Świat szarzał, a roślinność więdła, przybierając odcień brązu. Drzewa straciły liście, a suche gałęzie trzeszczały przeraźliwie. Jasne dotąd niebo zasnuły ciemne chmury. Wszystko wyglądało jakby miało zaraz spłonąć w męczarniach. Świat zamarł, obserwując teraźniejszą sytuację.

Stop every clock
The stars are in shock…


Dziewczynka zatrzymała się. Nie była już małym dzieckiem. Stała się nastolatką. Ubrana była w białą sukienkę, a na ramiona opadały czarne włosy. Patrzyła na mężczyznę, oddalonego od niej. Uniosłam głowę, nie wiedząc gdzie uleciała cała magia tamtej chwili. Radość ustąpiła miejsca ciszy i cichej rozpaczy. Nagle po policzkach dziewczynki spłynęły łzy. Po uśmiechu nie było już śladu, jedynie wspomnienie. Nagle jej usta rozchyliły się lekko i dało się słyszeć szept.

Hi daddy
Go away daddy
I hate you daddy…


Poczułam kujący ból, gdy wspomnienie tworzące historię, wypłynęło na wierzch pamięci. Gdy patrząc na dziewczynkę, dostrzegłam siebie... Zsunęłam się powoli z głazu i zaczęłam cofać, ale wydawało mi się, że obraz przesuwa się razem ze mną. Pokręciłam delikatnie głową, jakby chcąc to wyrzucić z myśli. Jednak nic to nie dało. Znowu omamiły mnie obrazy przeszłości. Zacisnęłam powieki nie dając się wciągnąć w chaos myśli. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Na twarz padł cień. Przyłożyłam rękę do miejsca, gdzie biło serce. Wygięte palce wbiły się w materiał sukienki. Poczułam, wilgoć pod opuszkami i nagle po dłoni, popłynęła czerwona stróżka, a za nią kolejna. Sukienka zabarwiła się powoli na szkarłat. Zacisnęłam usta, gdy wszystko się zatrzymało, a do uszu dotarł cichy szept sumienia…

Cover my eyes
Cover my ears
Tell me these words are a lie…

Szera (14:42)

25 grudnia 2011

Wyjątkowa cz.I [Padma]

25 grudnia 2011

MUZA: http://www.youtube.com/watch?v=24P0VnJENq8&feature=related
Godzina 2.00 w nocy. Budzę się przerażona, nie pamiętam snu.. Zrywam się z łóżka i rozglądam po pokoju, towarzyszy mi w tym odrobina potu i ciężki oddech. Łapię się za głowę i przymykam oczy. Powoli opadam na poduszkę i ponownie przysypiam. Nie mogę zasnąć, kręcę się, co chwilę coś zwraca moją uwagę. Godzina 4.00, od niecałej godziny śpię.. Budzę się z krzykiem, jedyne co pamiętam to zgrzyt łamanych kości, dużo bólu, cierpienia i krwi. Odkrywam pierzynę i siadam na skraju łóżka. Dawno tak nie miałam, pamiętam to tylko z opowiadań, krótko po urodzinach. Jako niemowlę budziłam się regularnie co dwie godziny, zawsze były one pełne. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to przeczucie... A ja mam cholerne przeczucie, że coś będzie nie tak. Siedzę  wpatrzona w sufit. Podnoszę się i łapię szlafrok wiszący za drzwiami. Owijam się nim, po czym ruszam w stronę kuchni. Wstawiam wodę na herbatę, opieram dłonie o kuchenny parapet i spoglądałam na zachmurzone, lekko gwieździste dziś niebo. Myśli zakrzątają mi głowę, kiedy nagle w szybie okna widzę postać... Odwracam gwałtownie głowę w tył, ale nikogo tam nie ma. Ponownie patrzę w szybę.. Kobieta... Nie widzę twarzy, wyciąga rękę, przyglądam się temu cała sztywna..Cios, zadany jej w twarz i...
Nagły gwizd czajnika...
Gwałtowny ruch ręki...
Wazon zbity pod moimi nogami.
Zrywam się w stronę kuchenki i wyłączam czajnik, przełykając głośno ślinę. Chwytam się za czoło i opieram o pierwszy lepszy kant. Naglę odskakuję poparzona od rozgrzanego pręta, puszczając dosyć długą wiązankę. Spoglądam lekko przerażona w okno, ale nie widzę już nic, prócz kilku płatków śniegu, przylegających do niego. Mimowolnie podchodzę bliżej i powoli dotykam opuszkami palców szyby... Spoglądam w dół na rozbite szkło na podłodze. Wzdycham ciężko, przeklinając pod nosem i zaczynam zbierać kawałki wazonu. W sumie i tak go nie lubiłam..
- Padma... - słyszę szept i zastygam. Szloch, starej kobiety - ...szam... - Nie słyszę początku, podnoszę się powoli i rozglądam po pokoju.
- Co proszę? - Ledwo udaję mi się coś powiedzieć.
- ...praszam... - I ciężkie westchnięcie. Marszczę czoło i ruszam w stronę pokoju..
- To jakieś jaja czy co?! - Rozglądam się po mieszkaniu.
- Przepraszam.. - słyszę ponownie, a przede mną wyrasta sylwetka znanej mi starszej kobiety, stworzona jakby z powietrza. Sunie w moją stronę i gładzi po poliku. Szkło wypada mi z rąk. Wystraszona zamykam oczy, a kiedy je otwieram siedzę na podłodze i nikogo ani niczego już ze mną nie ma. Siedzę tak zbita z tropu.. Komu jak komu, jej na żarty by się nie zbierało... Nagle zrywam się z podłogi i wybiegam z domu, zatrzaskując drzwi za sobą. Gołe stopy stąpają po śniegu, nie czuję tego aż tak, zawsze jestem zimna. Zatrzymuję się kilka metrów przed domem i rozglądam po lesie.
-  Annabel to ty? Jesteś tu? - pytam, sama nie wiem kogo. Chcę biec dalej, ale coś jakby łapię mnie za rękę i ciągnie w tył. Spoglądam na siebie i stwierdzam, że nadal jestem w piżamie i szlafroku... Mało wygodny strój jak na misję ratunkową... Tak coś mi mówi, że to nie bez powodu. Wbiegam z powrotem do domu i wampirzym pędem zmieniam ciuchy, łapię swoją torbę i ruszam w dół.
- Nie! - Słyszę. Drzwi przede mną zatrzaskują się, a ja ledwo hamując uderzam w nie dosyć mocno. Potrząsam lekko głową i łapię za klamkę... Zablokowana... Jakby ktoś mnie zamknął. Biegnę szybko do okna, ale i jego nie mogę otworzyć. Oddycham coraz głośniej i szybciej, rozglądam się po pokoju.
- Co tu się ku*wa dzieje?! - Staram się uspokoić i myśleć realistycznie. Nie wychodzi mi to za dobrze. Łapię naglę jedną z figurek stojących na stole i rzucam w szybę... Ponownie staję zamurowana, kiedy okno zostaje nie naruszone.. - Trafiłam przecież, cholera jasna... - rzucam kolejną i nadal nic. Biegnę w stronę innego okna i uderzam w nie pięścią, nadal nic. Zdenerwowana staram się zrobić dziurę w ścianie. Nawet to nie skutkuje... Zaklęcie... Dociera do mnie nagle... Ale po co? Czemu to zrobiła... Przecież nikogo nie skrzywdziłam... A te przeprosiny? Za co? .. Tyle pytań i jak zwykle brak odpowiedzi.. - Szlag by to ! - rzucam torbą trzymaną w ręce i siadam na kanapie z podkulonymi kolanami do brody. Czekam... Nie wiem na co, ale czekam i mam tylko cholerną nadzieję, że to jest sen, albo dziwny żart.. Mało zabawny, ale i takie bywają. Cisza i spokój usypia mnie coraz bardziej, staram się nie zasypiać..Nie chcę ominąc żadnego szczegółu.. Oh ile to ja rzeczy już nie chciałam...
Czekanie znużyło mnie i to konkretnie. Zbudziło mnie pieczenie i łzawienie oczu. Syknęłam lekko z bólu i zakryłam je dłońmi. Nie wiedziałam która godzina, a promienie słoneczne wpadające do pokoju pogarszały tylko narastający ból. Wtedy wiedziałam, że to nie jest ani żart, ani dziwny zbieg okoliczności.. coś się stało lub stanie.. a ja nie wiem co...
CDN.
Padma (22:07)

24 grudnia 2011

*Życie jest okrutne -.-* [Chinatsu]

24 grudnia 2011

*Będę sobie pluć w mordę, że dodałam te głupoty...*

-I co? – poczułam na sobiewzrok pełen…nadziei. Przecież wiedział, więc po co się pytał?!
-Jak to co? – burknęłam wściekła i odbiegłam parę krokówdalej. Mimowolnie spojrzałam w jego stronę, w oczy małego, brudnego szczeniaka– mojego brata…  I poczułam jak w moichwłasnych pojawiły się łzy. Łzy, których zawsze się wstydziłam. Nienawidziłampłakać, zawsze uważałam to za oznakę słabości…A przy niej nie chciałam byćsłaba, chciałam być odważna, odpowiedzialna – żeby zwróciła na mnie uwagę.
-Nie żyje – szepnęłam i zrobiłam dwa kroki w tył – Nie żyje– powtórzyłam głośniej i zaczęłam biec jak szalona. Nic nie miało sensu…Jak onatak mogła?! Zostawić…nas. No właśnie, a co z młodym? Odwróciłam łeb izobaczyłam Ara trącającego martwe ciało naszej matki…
-Mamo…? Mamusiu, wstań! Proszę cię…Eliza mnie zostawiła, alety mnie nie zostawiaj, mamo proszę! –Naiwny. Robi sobie nadzieję, że martwetruchło wstanie i będzie żyć. Prychnęłam gardząco. Nienawidziłam jej, o jak jajej nienawidziłam! Na każdą myśl o niej zbierało mi się na wymioty..
Znów biegłam, ale teraz na oślep. Każda rana, każdy kolec,każde uderzenie, było wtedy jak najpiękniejsza słodycz.
-Masochistka – zaśmiałam się spazmatycznie i padłam naziemię wykończona.
*******************************************
Leniwie podniosłam lewą powiekę, ale zaraz ją opuściłam.Dlaczego nie czuję bólu? – jęknęłam w myślach. Coś tu jest nie tak, przecieżpowinnam się zwijać z cierpienia…Otworzyłam szybko oczy i skrzywiłam się na widokotoczenia. Wioska ludzi. Zawarczałam. To oni zabili moją matkę…Szybki plan:wybiec, zabić kogoś i uciec, ot tak dla zemsty. Rzuciłam się do skoku,  ale jakaś siła mnie zawróciła. Byłamprzywiązana. Rozejrzałam się po własnym ciele i nie wierzyłam. Istoty, które zabiłymoją matkę opatrzyły mi rany! Z wrażenia aż rozdziawiłam pysk. Zastrzygłamuszami. Ktoś idzie. Kto to będzie? Czy zrozumiem mowę ludzi? Tysiące pytańrodziło się w mojej głowie…Zasłona, służąca za drzwi uniosła się i ukazała sięw niej ludzka istota, ale z za długimi uszami. Takiej jeszcze nie widziałam…
-Witaj w wiosce elfów – zabrzmiał dźwięczny głos. Rozumiałamco ona mówi. Niesamowite – przemknęło mi przez myśl…
CDN(BC)
Ciąg dalszynastąpi (być może)

Trochę wstyd mi dodawać swoje opowiadanie, gdyż, iż,ponieważ jest krótko mówiąc beznadziejne.
Ale dostałam weny w Wigilię i chociaż to żadneusprawiedliwienie mej nieudolności pisarskiej i tak dodałam. A co, raz się żyje.Przepraszam za.. całokształt. Wiem, wiem jest beznadziejne ale brak midoświadczenia i krytyki. No możecie mnie pojechać J

*zbieżność imion przypadkowa 0.0*
Chinatsu (14:58)

Good night, pierwsza gwiazdko [Imloth]

24 grudnia 2011

Tsa, święta to zło. Za każdym razem, gdy o nich pomyślę, w moim umyśle pojawia się jedno pytanie, na które nigdy nie odnajduje się odpowiedź: "Kto to, kurwa, wymyślił?!". Także ten, jadę z kolejnym opowiadaniem. I wesołych świąt. Obyś, pierwsza gwiazdko, w tym roku skręciła sobie kark.
________________________
.Musik.
     W dźwiękach nieustającej, nocnej ciszy... szła dziewczyna. Ubrana zaledwie w zwiewną koszulkę od piżamy, zawieszoną na jej ciele jedynie dzięki cienkim ramiączkom, i szare, powycierane, dresowe spodnie. Była boso. Przeszła przez próg, wkraczając do prawie pustego pokoju, w którym unosił się zapach świątecznego drzewka. Choinki, którą dzień wcześniej ubierała.
     Rozejrzała się dookoła, ale niewiele mogła dojrzeć. Jedynym źródłem światła, był księżyc. Jego blada tarcza lśniła, rozsyłając srebrzystą łunę na boki. Z gracją wślizgiwała się przez okna, błądząc po drewnianej podłodze. Dziewczyna zamknęła oczy, wzdychając cicho. A więc był to tylko sen, nie ma go tutaj. To wszystko jej się przyśniło.
     Zrobiła kilka niepewnych kroków przed siebie, nie wiedząc, co właściwie chce zrobić. Był środek nocy, a więc to nie czas na spacery, powinna wracać do łóżka. Ale nie chciało jej się spać. Wiedziała, że jeśli tylko znów zanurzy się w miękkiej pościeli, nie zaśnie. Będzie przewracać się z boku na bok, a myśli nie dadzą jej spokoju. Dzisiejszej nocy płakała, poduszki przesiąknęły jej łzami.
     Uklękła przy choince, wpatrując się pustymi oczami w bombki, które musiały wisieć na kujących gałęziach drzewka. To był sens ich istnienia, nawet jeśli takiego nie chciały. Czasem chciałoby się po prostu przestać istnieć, jeśli nie ma się żadnego wyboru, wyjścia. Jeden maleńki ruch, jedno trącenie dłonią, a bombka spadła z gałązki i roztrzaskała się na podłodze. Odłamki posypały się wokół, tworząc barwną mozaikę.
     Ona jedynie patrzyła na nie niewidzącym spojrzeniem i zastanawiała się, czy też mogłaby się tak łatwo rozbić, roztrzaskać, ale przecież już ktoś zrobił to za nią. Szybko, bez zawahania. Tak łatwo przyszło mu rozbić jej serce...
     Podeszła do okna i otworzyła je szeroko. Zimno jej nie przeszkadzało. Oparła się o parapet, kładąc nań dłonie, i patrzyła. Niebo było pochmurne, a jednak, jak na złość, pierwsza gwiazdka znalazła sposób, aby wydostać się spod kopuły czarnego dymu.
     - Nienawidzę świąt... - szepnęła, niby sama do siebie. Chciała, aby gwiazda usłyszała jej szept. Ta jednak, niezłomna, wciąż trwała na nocnej płachcie nieba. - Nienawidzę świąt! - krzyknęła.
     Odpowiedziała jej tylko cisza. Znów zamknęła oczy i wspięła się na zimny parapet. Spojrzała w dół. To przecież tylko jedno piętro... Skoczyła.
~~*~~
     Zimno kuło ją w stopy, gdy stąpała po śniegu. Wcale nie był puszysty i biały. Był twardy, o odcieniu szarości. Pustym wzrokiem patrzyła na chodnik przed sobą. Ręce przemarzły jej do kości, nogi zdrętwiały. Już ledwo kroczyła, prawie nie miała sił, ale nie chciała wracać do domu. Powiedział, że przyjdzie, że będzie z nią. Obiecał. Przysiągł.
     Ale go nie było. Nie pojawił się. Czy naprawdę prosiła o tak wiele..? Ona chciała tylko wtulić się w niego w dzień wigilijny i powiedzieć, że pierwszy raz w życiu jest naprawdę szczęśliwa. Tylko tyle...
     Bolało. Serce, które popękało na tysiące kawałeczków, a każdy z nich stał się tak zimny, jak kawałek lodu. Szła betonowym chodnikiem, jak po szkle. Uważnie stawiała każdy krok, nie wiedząc, gdzie ścieżka ją zaprowadzi. Miała nadzieję, że na jej końcu znajdzie swój mały raj, gdzieś daleko. Więc szła.
     Mijała domy, sklepy. Wszędzie świeciło się światło. Dobiegały ją radosne głosy i śpiewy. Nie zwracała na nie uwagi. Kroczyła dalej, ubrana jedynie w koszulkę od piżamy i wytarte, dresowe spodnie. Drogę wskazywał jej blask księżyca, jak gdyby był jej przewodnikiem. Nie wiedziała już czego chce, zatrzymała się, zamknęła oczy. Zrobiła jeden krok do przodu, uniosła rękę do góry. I już po chwili tańczyła, wsłuchując się w melodię wiejącego wiatru, szumu drzew i stukotu łez, które spłynąwszy z jej policzka, uderzały o betonową ulicę.
     Nikt, żaden z ludzi, którzy przecież znajdowali się tak niedaleko niej, nie mógł jej zauważyć. Z daleka wydawała się cieniem. Może tylko niektóre dzieci mogłyby zauważyć w niej księżycową duszę. Lecz ona nie przejmowała się tym. Wirowała, a włosy rozwiewał jej wiatr. Jak zaklęta w nieustającym tańcu bólu i smutku. Wyciszyła swe myśli, zamknęła umysł. Zatrzymała się. Nie chciała tam wracać. Wiedziała, że jeśli tak uczyni, położy się na łóżku, pod miękką kołdrą, będzie wciąż przewracać się z boku na bok, a poduszki będą spijać jej łzy.
     Położyła się na śniegu, pod ciemnym niebem, wciąż patrząc na tą jedną gwiazdę, lśniącą na nieboskłonie. Chciało jej się spać. Więc usnęła. Sen przyszedł głęboki, otulając ją swymi ramionami. Już nigdy miała się z niego nie obudzić. Jej serce zamarzło, ale ona tego nie czuła. Wreszcie pierwszy raz mogła się w Niego wtulić i powiedzieć szeptem, że przecież jest szczęśliwa...
_______________________
Opowiadanie odzwierciedla moje uczucia i ostatnie wydarzenia.
Jeżeli Wam się nie podobało, albo Was nudziło, zamilknijcie. Nie piszcie komentarza. Good night, pierwsza gwiazdko.
Imloth (13:46)

22 grudnia 2011

Już czas zapomnieć [Padma]

22 grudnia 2011

[ MUZA: http://www.youtube.com/watch?v=VU1gN-m_KBE ] Zacznijcie czytać dopiero przy pierwszym głośniejszym dzwięku. + jeżeli dojdziecie do kawałku z tekstu piosenki, poczekajcie aż się skończy. Z góry dziękować.
__________
- Trzymaj - wyciąga rękę w moją stronę z małym, zapakowanym przedmiotem.
- Co to? - spoglądam na niego lekko zdziwiona.
- Najlepszego... - widać było, że to słowo trudno przechodzi mu przez gardło - Wylosowałem cię - no tak, proste wyjaśnienie. Uśmiecham się lekko i chwytam paczuszkę.
- Dzięki Membu - przyglądam się rzeczy trzymanej w mojej dłoni zamyślona, kiedy naglę czuję jego dłoń na swoim ramieniu.
- Będzie dobrze - słyszę, podnoszę wzrok i nadal z lekkim uśmiechem spoglądam na chłopaka.
- Mam nadzieję - wzdycham lekko i ponownie zatapiam wzrok w paczce. Kiedy podnoszę go z powrotem widzę już tylko oddalającą się sylwetkę Membu. Macha do mnie dłonią i idzie dalej. Zastanawiałam się, czy ja.. Czy ja też umiałabym do wszystkiego podchodzić z taką obojętnością jak on. Może warto spróbować? Nabieram powietrza i powoli otwieram prezent. Pod warstwą papieru znajduję małą książeczkę, z rysunkami i dopiskami do każdego, jest dosyć gruba. Wertuję ją kilka razy. Parę stron przyciąga moją uwagę. Szczególnie ostatnia kartka. Wszystkie rysunki są czarno-białe, ta jako jedyna się wyróżnia. Uśmiecham się lekko, widząc napis pod dziełem.
- Zdolny.. - mówię cicho do siebie, czytam podpis jeszcze raz. Kąciki moich ust unoszą się w lekkim, prawie nie widocznym uśmiech. Zamykam książeczkę i chowając ją do torby ruszam w głąb lasu. Nie mam ostatnio ochoty siedzieć na polanie, zbyt dużo myśli i wspomnień nachodzi mnie w tamtym miejscu. Wkładam ręce w kieszenie i ruszam nad urwisko. Ostatnio to właśnie tam najczęściej przesiaduję. Zaczynam doceniać samotność. Do ucha wkładam słuchawkę, z której od kilku godzin leci ta sama piosenka.
So won't you save this conversation
And find a better time.
Spoglądam w niebo, powoli stawiając kroki do przodu. Zatrzymuję się na samej krawędzi urwiska i patrzę przed siebie. Rozkładam wolno ręce na boki i przymykam oczy. Wciągam głęboko powietrze, czuję jak wiatr rozwiewa moje włosy, okłada nimi moją twarz. Zaczynam się śmieć, lekkie zawahania równowagi i adrenalina bawią mnie coraz bardziej. Chcę lecieć... spadać w dół i czuć wiatr i tą prędkość na całym ciele, chcę się bać... Chcę być coraz niżej i niżej, opaść prawie na sam dół... Ale nie uderzyć o dno... Chcę naglę unieść się w górę i polecieć o wiele szybciej niż spadałam. Polecieć wysoko, wysoko ponad chmury. Tak dużo chcę, a tak mało mogę. Normalne... Otwieram oczy, przestaję się śmiać, a na twarzy ponownie gości smutek. Otulam się ramionami i zagryzam dolną wargę. Nagle z moich ust wydobywa się krzyk, głośny krzyk, którego echo odbija się od ścian urwiska, a ptaki na drzewach zrywają się do odlotu.
Leave it unspoken, Leave it unspoken
Leave it unspoken, Leave it unspoken now.
Cisza. Nic nie słyszę, łzy pogarszają widoczność. Siedzę skulona na skraju urwiska. Jestem taka słaba, a pełno osób mówi, że silna. Pełno osób we mnie wierzy.. Czemu ja nie umiem uwierzyć w samą siebie? Może ja widzę to nieco inaczej niż inni? Może jako jedyna widzę wszystko dobrze, tak jak jest naprawdę? A może to właśnie ja się mylę. Odsuwam się od krawędzi urwiska i zaciskam pięści spoglądając w niebo.
- Dosyć Padmo, za dużo już się użalałaś... Pora o nim zapomnieć. Zapomnieć i żyć dalej, lepiej. Przecież potrafię ! - mówię do siebie. Chwytam w dłoń pierwszy lepszy, ostry przedmiot i ,,piszę,, ... Zaciskam zęby, trochę boli, ale daje radę. Małe strumyki krwi spływają po mojej ręce. Bawi mnie to, zaczynam śmiać się lekko do siebie, coraz głośniej i głośniej.. Wariuję? Może.. Kogo to obchodzi. Jeżeli łzy mam zastąpić śmiechem to takie wariactwo mi pasuje. Naprawdę nie mam nic przeciwko. Zaczyna mi się to nawet podobać. Każdy jest inny, więc wszyscy jesteśmy tacy sami, co nie? Podnoszę się powoli, w jednej dłoni zaciskam ostry przedmiot, drugą mam lekko ubrudzoną od krwi. Zmęczona ruszam w stronę polany, idę, a na ręce widnieje napis...
I'd rather be lonely than be by your side.
Padma (18:12)

18 grudnia 2011

Rozkazy. Kłamstwo. Śmiech. [Nitroglyzerin]

18 grudnia 2011

     - Dobrze. Rozumiem. Tak. Oczywiście. Dobranoc -Westchnęła odkładając słuchawkę. Powłócząc nogami ruszyła do kuchni. Usłyszawszy za sobą cichy pomruk odwróciła się i pogłaskała białego kota z blizną na prawym ślepiu. Podniosła go i gładząc jego futro zaniechała celu. Weszła po schodach i otworzywszy drzwi z kopa położyła się na łóżku. - Wiesz że Cię kocham no nie Bell? Ludzie ranią, zwierzęta nie. Im można zaufać.
     Wystrzał pistoletu. Krew spryskująca ścianę na której wykwitł czerwony kwiat róży. Wyciągnęła telefon idąc ulicą. -Tak. Wykonane. Dobrze. Oczywiście. Zrozumiałam. - Życie w którym trzeba słuchać postawionych wyżej. A wszystko tylko po to by egzystencja w tym świecie była spokojna, udana i niczym nie zachwiana. Życie w strachu, rozpaczy, bólu. Życie bez możliwości wygłoszenia własnego zdania. Po co to komu? Najlepiej. By nikomu nie sprawiać problemów, jeden strzał prosto w głowę lub pętla zaciskająca się na szyi. Po to by uwolnić się od innych i być wolnym.

     Karetka na sygnale i jadący za nią radiowóz. Czerwonooka dziewczyna zatrzymała się i odprowadziła pojazdy wzrokiem. -Jadą. Jadą po niego. - Mruknęła kontynuując chód.
     Sznur kusi. Jak lekarstwo. Lekarstwo na świat.Na życie...
Nitroglyzerin (20:21)

17 grudnia 2011

Powód? [Nitroglyzerin]

17 grudnia 2011

         Patrzyła na języki ognia oplatające drzewo. Do jej uszu dotarł cichy śmiech. Nikogo nie był w pobliżu. Na powrót zaczęła obserwować ogień trawiący niczemu nie winną roślinę.  Zaczął wiać wiatr hulając ponuro pośród gór.
         Patrzyła z góry na las trawiony morderczymi płomieniami. Padał deszcz lecz nie mógł powstrzymać ognia. Wiatr wiał rozwiewając czerwone sięgające pasa włosy Nitroglyzerin. Na jej ustach błądził uśmiech. Znów usłyszała śmiech. Lecz tym razem wydobył się on spomiędzy jej własnych warg. Śmiech szaleńca, osoby chorej, załamanej.
          Patrzyła w ciemność stojąc w starej bramie. Po kilku minutach rozległ się cichy huk, po którym rozpętało się piekło. Gorąco, czerwień, deszcz, wiatr. Języki ognia smagane wiatrem tańczyły. Czerwone ślepia wpatrzone były w ten widok. Deszcz nie dawał rady ugasić morderczego żywiołu. Rozległ się krzyk. Potem kolejny, i jeszcze jeden. Pierwszy należał do dziecka. Drugi do kobiety i mężczyzny.
           - Wczorajszej nocy została podpalona stara willa należąca do wpływowej, szczęśliwej rodziny. Cała trójka trafiła do szpitala , gdzie zmarli na skutek odniesionych obrażeń. Alisa, jej córka Lia, oraz dobry mąż i kochający ojciec Sabor. Szczęśliwa rodzina. Nikomu nie zawadzająca. Kto mógł dopuścić się do tak bestialskiego czynu? - Reporterka zaczęła rozmawiać z człowiekiem mieszkającym niedaleko spalonej willi. -Gdy willa płonęła widziałem dziewczynę tańczącą na tle płomieni. Miała czerwone włosy i była.. dziwna?
            Kolejne domy. Kolejne wioski. Kolejne ofiary. Kolejny śimech. Kolejna maska. Kolejny pacjent. A po co to wszystko? By zwrócić na siebie uwagę. By ktoś przytulił i pocieszył. By czuć się kochaną...
Nitroglyzerin (15:37)

Laleczka vee [Grannat]

17 grudnia 2011

Leżąc w łóżku rozmyślałem o wszystkim i o niczym. Myśli wchodziły i wychodziły. ,,Dość!" wykrzyknąłem w myślach. Miałem dość duszenia tego w sobie. Niby nic a jednak dużo. ,,To przez nią, To jej wina! Dlaczego wykupiła schronisko i zaniedbała zwierzęta?!.". Też oczekuję dużo ale mniej niż środowisko. Podszedłem do biurka. Pogrzebało się. Wziąłem cyrkiel. Podwinąłem rękaw i wbiłem ostrze w skórę. Rozcinałem ją ale nie do tego stopnia aby polała mi się krew. Wydrapałem na skórze jej imię. Ot tak nacisnąłem skórę i popękała. Dziwne, tylko zadrapana a już się rozcięła. Oczekiwana krew. Płyn nienawiści. Od razu odetchnąłem. Patrzyłem na krew i wyobrażałem że to właśnie jej się przytrafia i, że z niej wypływa sok życia. Ale nie chciałem uciec od problemu. Zatamowałem krwawienie. Następnego dnia, w szkole, w WC znalazłem lalkę. ,,Ja nie mogę. Podobna do tej zdziry". Na przerwie wziąłem lalkę i ukłułem ją w talię. usłyszałem krzyk i Ankę trzymającą się za talię. Bolało ją to. I dobrze.
Dobrze bo zwierząt się nie obraża.
Grannat (14:32)

15 grudnia 2011

W sercu małego Azylu [Imloth]

15 grudnia 2011

     In the house, in a heartbeat.
     Kuliła się w kącie, otaczana przez ciemność, kilka kroków dalej, zamieniająca się w półmrok. Te klika centymetrów dzieliło ją od pasma księżycowego blasku. Otoczona murem pustki, zamknięta w rogu przez samotność. Bo przecież o to właśnie prosiła.
     Czarne włosy, spływające kaskadą w dół, osłaniały jej głębokie lecz puste, niebieskie oczy. Szerokie źrenice, drgające lekko, wpatrywały się w smugę światła. Przecież nic nie zrobiła. Trwała nieruchomo, jakby bała się uczynić jakikolwiek ruch. Ramiona, niczym węże, oplatały jej maleńkie, dziecięce, ciałko, każąc jej zostać. Więc została.
     Cisza. Milczenie. Tylko to panowało w jej umyśle. Tylko to go wypełniało. Wszystko inne, cały żal, miłość, nienawiść... wypłynęły wraz ze łzami. Dawno, dawno temu. Nie pozostał po nich nawet ślad. Ani na jej twarzy, ani w jej sercu.
     Wzrok, nie wyrażający niczego, nawet najmniejszego uczucia, nie odbijający ani iskry światła, wciąż wbijany w podłogę. Błądził po niej język bladych promieni. Znów na dworze świeciło słońce. Oblewało złocistymi promieniami dach domu, okna, ale nie potrafiło wedrzeć się do środka. Grube, czerwone zasłony stały się kolejnym murem, a pokój twierdzą nie do zdobycia. Potem spadł deszcz.
     Krople dźwięcznie stukotały o parapet, jakby były zaklęte w nieustającym tańcu. Słyszała ich śpiew, ich głos, ich krzyk. Słyszała wszystkie szepty i wspomnienia, o których opowiadały. Mówiły o chmurach, których były częścią i o niebie.
     Zniknął deszcz, znów zapadła noc. Mrok ponownie zamknął ją w swych ramionach, kołysząc do snu. Wciąż śpiewał tą samą kołysankę... Ale nie mogła zasnąć. Coś wciąż przeraźliwie stukało, trzepotało się jak ptak zamknięty w klatce. Nasłuchiwała ze wszystkich stron, ale nie mogła zrozumieć, że ten dźwięk jest biciem jej serca.
     Bijącego w rytm oddechu ciszy.
~~*~~
     Kolejny krok w dół. Już ostatni. Wciąż powtarzała sobie w myślach, że przecież jeszcze tylko jeden... I będzie po wszystkim. Ale było ich coraz więcej. Jeden, po drugim. Koniec tonął w monotonii szarego korytarza, nie zwiastując niczym swojego nadejścia. Ciągłe skrzypienie upewniało ją, że jeszcze nie teraz. Aż w końcu poczuła miękkość pod bosą stopą i wiedziała, że wędrówka wreszcie się skończyła.
     Jej jaźń stłumiła uśmiech, który nieustraszenie cisnął się na małe, blade usta. Miała białą opaskę na oczach, która zasłaniała wszystko. Nie pozwalała nawet jednemu promykowi wślizgnąć się pod siebie. Dlaczego? Przecież raz mógłby ktoś ją odwiedzić...
     Tak jej się wydawało, lecz naprawdę nie było żadnej opaski ani delikatnego dywanu. Była tylko ciemność. I niekończące się schody.
~~*~~
     To był jej mały Azyl. Miejsce, w którym istniała od zawsze. Bała się go opuścić choćby na chwilę. Jednak nigdy nie chciała wejść do jego środka, gdzie przecież byłaby najbezpieczniejsza. We własnym milczeniu i pustce, która wciąż ją otaczała, przekroczyła ostatni próg. Zimno uderzyło, a ona poczuła je całym swoim ciałem.
     Nie była już małą dziewczynką. Była dużą dziewczynką.
     Te same krucze włosy, niegdyś jej ozdobą, teraz roztrzepane, potargane. Błękitne oczy wciąż wpatrywały się w podłogę. Ta odznaczała się bielą podczas, gdy wszystko wokół miało kolor pni drzew. Jednak nie było chropowate jak kora. Nie. Było gładkie i lśniło. Jak nóż.
     Dłoń zacisnęła się na czerwonej zasłonie, odcinającej ją od świata. Nie, przecież tatuś nie pozwala... Puściła. Odwróciła się od okna. To znowu on, diabeł, który kusił ją do złego. Tatuś będzie zły...
     Bo przecież on był jej małym Azylem. Tak jak dom, który ją więził. Nie mogła go opuścić...
~~*~~
     Kroczyła wolno, mając nieobecny wzrok. Nic nie mówiący. Błądziła w nim tylko pustka, delikatnie poruszając rozszerzonymi źrenicami. Plątała się w labiryncie nieskończonych korytarzy jej umysłu. Łzy już dawno zniknęły z oczu. Nie pozostał po nich nawet ślad.
     Usiadła w kącie. Znów otoczyła ją ciemność. Chciała odetchnąć z ulgą, gdy poczuła ją na skórze, lecz miała zamknięte usta. Jej jaźń je zamknęła. Na zawsze. Objęła się mocno ramionami, które nie pozwoliły jej wstać. Kazały zostać i czekać. Pragnęła coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Wbiła spojrzenie w pojedynczą smugę księżycowego blasku. Pełzała delikatnie po podłodze. Eteryczność była jej suknią.
     Dziewczynka postukała palcami o ramię. Próbowała wybić rytm spadających na parapet kropel zimnego deszczu. Lecz choć się starała, one wciąż zmieniały swą konstelację. Nie byłyby dobrymi gwiazdami. Nie... Słyszała ich szepty, głosy, krzyki. Ich tą samą, a jednak niezmienną piosenkę, której nie umiała powtórzyć.
     Nie wiedziała, że wciąż wystukuje rytm bijącego w jej piersi maleńkiego, kruchego serca... A potem... Była już tylko cisza.
Imloth (17:01)