Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

28 lutego 2011

O tym jak Michelle zrobiła dobry uczynek [Michelle]

Wilczyca ze znudzonym wyrazem pyska chodziła po lesie. Chciało jej się spać, ale nigdzie nie mogła znaleźć odpowiedniego miejsca. Słońce już wyszło. Była ładna pogoda - niebo było prawie bezchmurne, tylko tu i ówdzie majaczyły beztroskie, bialutkie obłoczki. Michelle spuściła nisko pysk, aby móc popatrzeć w śnieg. Był nijaki. Ubity, brudny i skrzypiący pod łapami. Zima... na szczęście już niedługo przyjdzie długo oczekiwana wiosna. Będzie można chodzić po zielonej trawie, a przyroda wreszcie wróci do życia. Wilczyca podniosła łeb do góry i prychnęła z odrazą. Nagle usłyszała jakiś pysk. Jej uszy stanęły na sztorc. Na pewno nie pochodził ze stada, bo mieściło się w przeciwnym kierunku. Postanowiła sprawdzić co to hałas. Puściła się biegiem po śniegu, który jakby przestał wydawać te denerwujące dźwięki, albo Michelle już tego po prostu nie słyszała. Teraz usłyszała skamlenie. Jakiegoś młodego stworzenia, tylko nie wiedziała jeszcze jakiego. Wpadła na miejsce, z którego dochodziły piski. Obok wodopoju ujrzała dwójkę lisków. Jeden był wyraźnie starszy, o czym świadczyła jego postawa i masywniejsze łapy. Stał na przodzie, jakby chcąc swym ciałkiem obronić brata. Przed nimi stał masywny wilk, którego wyraz pyska nie mówił nic dobrego. Kiedy zobaczył wilczycę od razu zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, mówiącym wyraźne: przeszkadzasz. Odwdzięczyła mu się tym samym i uśmiechnęła się cynicznie. Zerknęła na maluchów. Jeden miał uszkodzoną łapę, a drugi zakrwawione podbrzusze. Nagle poczuła ból w okolicach szyi i upadła z impetem na ziemię. Leciała jej krew. Warknęła na wilka i podniosła się. Doskoczyła do niego i zatopiła zęby w grubej warstwie futra i mięśniach na jego łapie wyrywając je. Czarny zacisnął pazury na jej ciele i rzucił nią o drzewo. Upadła z impetem, jednak szybko podniosła się. Zaatakowała szybko wilka od tyłu i z całych sił zacisnęła szczęki na jego tętnicy. Chcąc odczepić ją od siebie mocno pociągnął ją zębami za ucho, nadrywając je. Wilczyca kopnęła go tylnymi łapami wtapiając kły mocniej. Poczuła, że wilk traci siły. Upuściła go na ziemię i chwiejąc się podeszła do wodopoju. Upiła łapczywie trochę wody i skierowała wzrok na maluchów przyglądających się z zainteresowaniem i strachem wilczycy. Resztkami sił uśmiechnęła się i podeszła do nich. Przestraszeni odsunęli się trochę do tyłu. Michelle westchnęła. Spojrzała na czarnego, który już wykitował do końca. Odwróciła wzrok do lisków. Pokazała głową na czarnego wilka.
- Znacie go?
Maluchy w ciszy przypatrywali się nieznajomej, po czym mały, siedzący za bratem lis odpowiedział:
- Nie. On nas po prostu zaatakował, bo był głodny. Tak nam powiedział.
Spojrzała pytająco na większego, siedzącego przed nim lisa.
- On nie umie mówić. - odpowiedział wyprzedzająco mały i wysunął się zza brata siadając bliżej. - A ty kim jesteś?
- Cóż... trudne pytanie. Jestem na pewno wilkiem, jak pewnie zauważyliście. A na imię mi Michelle. A wam?
- My jesteśmy lisami. Mój braciszek ma na imię Rudy, a ja Rudzielec.
- Nietypowe imiona. - wilczyca popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - Skąd jesteście?
- Mieszkaliśmy w norze, ale teraz jesteśmy tutaj.
- A wasza matka?
- Zgubiła się nam. To znaczy... my się jej zgubiliśmy.
Michelle westchnęła ze znużeniem. Wskoczyła na pobliskie drzewo, aby przyjrzeć się terenowi.
- Chcecie ją znaleźć?
W odpowiedzi kiwnęli łebkami. Wilczyca ruszyła przodem, a za nią szły (co chwila się potykając) dwa słodkie rudzielce.

-

Było południe, kiedy wróciła do stada. Od razu zobaczyła Lunę i Anaid, potem Aldieb, Cirę, Aspeney i Tiffany.
- Gdzie byłaś? - od razu przeszła do rzeczy Luna. - I jak ty wyglądasz?
- Spotkałam dwójkę małych lisów i wilka, który je atakował, dlatego tak wyglądam. Potem pomogłam znaleźć ich matkę. - dodała z udawaną dumą. A co do wyglądu... nie jest tak źle.

27 lutego 2011

Tak na szybko ;D [Emenem]

27 lutego 2011

A więc, opowiem Wam historyjkę, gdzie pewien duch zmienia mi wygląd DDD:
Czerwony - taki opis :)
Szary- duch
Zielony - ja
RozoFFy - Nałomi xD
Szłam przes las, goniąc Nałomi, która uciekła z moim mózgiem. Byłam więc w stanie upośledzenia umysłowego. Nagle (O.O) pojawiła się mgła i wyłoniła się duch.
- Witaj Eelenay.

Rozejrzałam się wokoło, szukając Eelenay. Duch odchrząknął
- Mówię do Ciebie..
- Alę, ja nie nazywam się Eelenay

- Ależ owszem, nazywasz się

- Kiedyś sobię to ubzdurał?!

- Ja jestem z misją

- Aha
- Twoja matka chciałaby Cię poznać...
- Łale, moja mama to Nałomi..
- Nie, Twoja mama dała Cię Nałomi, aby się Tobą zaopiekowała, a ona zwiała i dopiero po latach, Cię odnalazła...
- Nałomek kłamał?!

I wtedy zrobilam minę typu O>O'', ale przerwał mi Nałomek, który wturlał się z krzaków z moim mózgiem.

- Móżdżeek. A Ty Nałomku masz pszechlapane.
Odwróciłam się do ducha, ale on zniknął, a Nałomek się na mnie gapił.

- Co?
- Spójrz, w kałużę...
Spojrzałam i zobaczyłam moje  odbicie
____________________________________________________________
Tak więc zmieniam fotę (jeśłi jest legal.). Sorry za wszystkie błędy ;)
Ciau !
Emenem (13:05)

Misja Różowego Rycerza, wolumin drugi. [Ireth]

27 lutego 2011

Ireth przycupnął pod drzewem, dysząc lekko. Lekkie, niemal niezauważalne utykanie podczas biegu przeszkadzało niemal tak jak brak nogi. Zielony płaszcz rozerwał się przy źle wymierzonym pod względem wysokości skoku z okna, a spod spodu wychylała się biała, haftowana koszula. Było mu zimno.
Młodzieniec ostrożnie wychylił się zza drzewa, obserwując jak rozjuszone masy pracujące wsi wdzierają się do przedpokoju. Gniewne okrzyki przeplatane odgłosami rabunku powiedziały mu, że mag najwyraźniej już zdążył się ewakuować.
Ostrożnie wrócił za pień, pochylając się nad dziwną szeleszczącą torbą, która wyleciała za nim przez okno, najwyraźniej ciśnięta ręką maga.
 - Trzymaj Przepaskę! - usłyszał wtedy, nim poturlał się po ziemi.
Czy to możliwe? Słyszał kiedyś opowieści o tajemniczym afrodyzjaku, czymś co mag nazywał Przepaską Afrodyty, bowiem artefakt ten, niczym wspomniana Przepaska czynił noszącą go kobietę atrakcyjną i pociągającą dla każdego samca w pobliżu. Wiedział o tym, ze mag ma go w domu, nawet kiedyś widział ten worek, ale sądził, iż prędzej zobaczy dorodny krzew truskawki wyrastający mu z dłoni niż ówże stary pierdziel da mu cokowiek, i to na dodatek za darmo, zamiast komuś opchnąć.
A teraz z nabożną czcią dotykał kolorowego opakowania i jął je rozpakowywać, aby choć na chwilę ujrzeć tajemniczy przedmiot. Musnął już opuszkami palców dziwny materiał, a w szparze torby ukazał się tajemniczy napis "STOMIL - OLSZTYN", zapewne fragment jakiejś magicznej inkantacji, która  zmieni jego damę serca w boginię piękna
*
Ireth wychynął z lasu tuz przy małym, pokracznym domku, od którego ziało biedą. Rozejrzał się, jednak an podwórzu panowała głucha cisza, przerywana mlaskaniem spadających ptasich odchodów. Powoli wspiął się po skrzypiących schodach i zapukał do drzwi.
Teraz wyglądał zgoła inaczej - miał kręcone, brązowe włosy i ogromne, orzechowe oczy. Słowem, wyglądał jak słodki, nastoletni chłopiec. Zgubił po drodze podarty płaszcz i został w samej tylko białej koszuli.  I spodniach, żeby nie było.
Stał dłuższą chwilę, czekając na odpowiedź, jednak ta nie nadchodziła. W pewnej chwili usłyszał za sobą odgłos kopyt uderzających o piach.
- Czego tu szukasz?
Odwrócił się. U stóp schodków ujrzał rosłą, młodą dziewczynę siedzącą na nieproporcjonalnie zbudowanym kucu. Dziewczyna owa miała kwadratowa twarz z wyraźnie zarysowaną szczęką, typową dla tutejszych wiejskich dziewczyn. I, jak zauważył z oburzeniem Ireth, jeździła bez hełmu.
Oburzywszy się na tak jawne nieposzanowanie przepisów bezpieczeństwa, nasz bohater wyniośle odparł wiochmence:
- Eehm.
-...
-No, ten. Rodzice w domu?- spytał rezolutnie, odzyskując nieco animuszu.
-Nie. Czego tu szukasz?
Uznał, że dziewczyna, na oko wyższa od niego o głowę nie da się skusić na zbereźne czyny, i nie odda mu kamienia za darmo. Zaczął więc główkować. Zdecydował się powiedzieć jej prawdę, łącznie ze spełnianiem marzeń damy serca i panicznie ucieczce z domu maga, cokolwiek nieco podkolorowanej. Gdy skończył, dziewczyna miała obydwie grube brwi w górze i cokolwiek sceptyczny wyraz twarzy. Zeszła niezgrabnie z konia i stanęła przed nim.
- Czyli, powiadasz, ta narzeczona umiera z zali i jedli nie przyniesiesz  jej tego kamienia, mozesz nei wracać do domu? A banda uzbrojonych wojowników goniła cię aż do naszej działki? - podsumowała jego wypowiedź.
- Mniej więcej.
Dziewczyna westchnęła ciężko. A potem byłą już tylko ciemność.
*
- No i coś ty znowu zrobiła? Trzeba było z nim porozmawiać.
-Zobaczyłam wariata, to unieszkodliwiłam. Jeszcze by się na mnie z motyką rzucił.
Ireth jęknął, czując jak koniuszek jego nosa osmarkuje mu  oko.
- O, patrz. Nic mu nie jest, budzi się.
Nasz bohater popatrzył niezbyt bystro na dwie tęgie kobiety stojące nad nim. Leżał w jakiejś izbie, gdzie pełno było gęsiego pierza i różnych ziół. Pod barkami  miał zimne klepisko.
-Żyjesz pan? -spytała starsza kobieta, najwyraźniej matka, która podczas jego nieprzytomności wróciła do domu. Potaknął, przypłacając to bolesnym walnięciem potylicą w klepisko. W duszy ofiarował swoje cierpienie za powodzenie misji.
- A więc, proszę pani...-zaczął, podnosząc się na łokciu. Streścił jej pokrótce to, co powiedział jej córce. Reakcja kobiety byłą zupełnie inna.
*
Ireth wracał przez pola tanecznym krokiem. Wraz wciąż go łupała, jednakże w kieszeni łaskawie zacerowanego płaszcza niósł swój drogocenny artefakt. W ręce zaś torbę z Przepaską.
Pomachał wesoło chłopowi wracającemu z taczką do domu, po czym przyklęknął i otworzył torbę. Oczom jego ukazały się buty cudnej aparycji. U góry miały pas cudownie miękkiego materiału w szarym kolorze, całe zaś były zrobione z czarnej, elastycznej substancji. Były nadzwyczaj zgrabne.  Założył jeden na próbę, i nagle jego noga wydała mu się najpiękniejsza nogą świata. Zadowolony, schował trzewiki do torby i pomaszerował prze pola rzepaku, niemal niezauważalnie przechodząc w miękki, różowy galop.
  
Ireth (14:27)

26 lutego 2011

Idę po Ciebie Yuuv, cz. I "Niespodziewany zwrot akcji" [Kitsune]

26 lutego 2011


Wczesnym świtem stado zaczęło powoli się budzić ze swego snu.Słońce swym jasnym blaskiem rozjaśniło zasypaną śniegiem polanę ; połyskującą niczym miliony kryształów,a a delikatny wiatr szeleścił suchymi liśćmi drzew.Nagle ze swej jaskini wyłoniła się Kitsune,która nie spała całą noc,jednak nie odczuwała wcale zmęczenia.Wyszła ze swojego domostwa mozolnym krokiem,stąpając twardo po ziemi.Reav'zhotka raczyła się tą chwilą.Zatrzymała się na chwilę,aby zaczerpnąć świeżego,porannego powietrza.Nabrała je do płuc,wypuściwszy je po chwili w postaci pary.Stała tak jeszcze przez kilka minut,aby nacieszyć się tym błogim porankiem,po czym zaczęła iść w kierunku rzeki,by ugasić pragnienie.Przyspieszyła nieco kroku,aby się rozgrzać.W końcu mrozy były niemiłosierne,a nie chciała zmarznąć.Będąc na miejscu nachyliła się i zaczęła pić lodowatą wodę z fragmentu w którym woda nie zamarzła.Po zwilżeniu swego gardła oblizała się,machnąwszy ogonem kilkakrotnie.Nagle jej uwagę zwróciły dwie sarny - matka i młode,cisnące się do jej boku.Obie wpatrywały się swymi czarnymi oczami w wilczyce,stojąc w bezruchu.Ta tylko czekała na odpowiedni moment do ataku.Omiotła je uważnym,niemalże przeszywającym na wskroś spojrzeniem,śledząc ich każdy najmniejszy ruch.W końcu zdecydowała zaatakować.Sapnęła pod nosem,po czym przeskoczyła jednym susem na drugą brzegu.Wylądowała na łapach,wbijając delikatnie szpony w zamarzniętą ziemię,unikając przy tym poślizgu.Ją i jej ofiary dzielił tylko dwa metry.Wyprostowała się po chwili,a następnie skoczyła na sarnę,odbiwszy się od ziemi,za pomocą tylnych łap.Przygniotła ją do ziemi swym cielskiem,a następnie zatopiła szczęki w jej szyi,przegryzając tętnicę szyjną.Ofiara szamotała się pod nią z coraz mniejszą siłą.W końcu zakrztusiła się własną krwią.Umilkły jej jęki i inne tego typu odgłosy,co oznaczało,że sarna zdechła.Młode zadrżało,po czym paroma susami zniknęła z pola widzenia wadery,która nie zwróciwszy na nią najmniejszej uwagi zabrała się natychmiastowo za jedzenie swego posiłku.Przytrzymała ją łapami za łeb oraz podbrzusze zwierzęcia,wgryzając się w nie.Zaczepiła kłami jadowymi o brzuch,rozrywając go zamaszystym ruchem.Wyciągnęła co poniektóre wnętrzności sarny na zewnątrz,brocząc ośnieżone podłoże krwią.Połykała spore kawały mięsa i wnętrzności,które były nie do końca przeżute.Chciała w miarę szybko się uwinąć ze swoim żarciem.Pochłonęła ostatni skrawek ciała,skończywszy ‘robotę z bebechami’ oraz z resztą zwłok.Oblizała pysk z ciepłej,sarniej posoki i spojrzała kątem oka na oczyszczone z mięśni kości.Ujrzała jeszcze nieduży fragment jelita.Chciała go wziąć do pyska,lecz usłyszała ciche skrzypnięcia śniegu pod czyimiś łapami.Ktoś się na nią czaił.I to od dłuższego czasu.Rywal zbliżał się do niej coraz szybciej,po chwili odbił się od ziemi,chcąc na nią rzucić,lecz Kitsune w ostatniej chwili pochyliła się,a tamten typ rąbnął pyskiem w drzewo.Otrzepał brunatne futro i zawarczał krótko,mrużąc jadowicie żółte ślepia.
- Nie waż mi się uciekać,suko – zaśmiał się pogardliwie,a na jego pysku zakwitł chytry uśmiech.
- Nawet nie miałam takiego zamiaru,gnido... – syknęła nienawistnie,ukazując swe okazałe kły.
- Spokojnieee...chce tylko pogadać – powiedział z pobrzmiewającą kpiną w głosie.
- No więc mów.Tylko bez obelg,bo Cię jeszcze bardziej poturbuje,a wtedy nie będzie Ci tak wesoło.
- Wielmożna Yuuv Cię szuka od sześciu miesięcy – zaczął ją okrążać,nie spuszczając Reav’zhotki z oczu – Dlaczego nie kisisz się na tej swojej żałosnej Wataszce Cieni ze swymi równie żałosnymi kumplami? – zaśmiał się ponownie,ale tym razem głośniej i bardziej bezczelnie.Wadera zawarczała gniewnie.Złapała przeciwnika za gardziel,rzucając nim o to samo drzewo, w które wcześniej uderzył.Tyle,że z jeszcze większą siłą niż wcześniej.Wychudzony wilk znowu upadł na ziemię.Miał złamane kilka żeber,które przebiły płuco i spowodowały krwotok wewnętrzny.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia...? – nastąpiła na niego masywną łapą.
- Tak... – odpowiedział,kasłając krwią.Obrażenia wcale mu nie przeszkadzały w dalszym prowokowaniu przedstawicielki rodu De’Ayamari – Masz przyjść do jej siedziby na północy i spotkać się z nią w cztery oczy.Możesz zabrać ze sobą jakieś towarzystwo.Wielmożna by popatrzyła z chęcią na jakąś masakrę... – wycharczał,splunąwszy krwią.Wtedy nerwy Kitsune już naprawdę puściły.Zanurzyła szczęki w gardle irytującego oponenta,miażdżąc przy tym krtań.Gdy puls był niewyczuwalny puściła jego bezwładne ścierwo ze swojego pyska.Zerwała z szyi medalik przedstawiający trójgłową harpią z literą ‘Y’ na piersi,po czym zgniotła go w łapie,niczym bezwartościową biżuterie z kruchego tworzywa.Odwróciwszy się od jego ciała ruszyła w stronę Imperium,nie spiesząc się przy tym wcale.

-------------
Jeśli ktoś chce dołączyć się do mojej wariackiej misji - Zapraszam.
Maksimum 6 osób.Wytyczne poznacie w swoim czasie.

Ta notka ukazała się tutaj ponownie,ponieważ odeszłam z tamtej watahy,eh.

Kitsune Kagerou De'Ayamari (18:31)

25 lutego 2011

Fotka i... opowiadanie? [Corey]

25 lutego 2011

No więc tak. Wiem, że dawno, a raczej nigdy nic nie piszę, ale akurat mi się nudziło więc...
Aha to tak po pierwsze chyba jednak poproszę o zmianę fotki: klick.
Otóż Korek nie umie się już zmieniać w wilka gdyż ponieważ za dużo był kotkiem. Z resztą ta postać mu się podobuje i tak ma być.
Senk ju.
Jak wam się nie chce czytać to nie zmuszam, to moje wypociny z przypływu emocji i...no cóż, te postacie ciągle męczą mnie na gadu.
***
  Był już późny wieczór. Wiał zachodni wiatr, który z chwili na chwilę stawał się coraz silniejszy. Gęste chmury, zero gwiazd, wszystko wskazywało na to, że noc nie będzie wesoła. Całe stado smacznie spało, oczywiście poza markami nocnymi i tymi, którzy pilnowali granic. Jednak nawet strażnicy już znudzeni swoimi obowiązkami kołysali się na lewo i prawo smagani wichrem. Z krzaków wyłoniło się cętkowane stworzenie, zupełnie rześkie z szeroko otwartymi ślepiami. Duży samiec rozglądał się na boki. Najwyraźniej kogoś szukał. Był jakiś nietypowo przygnębiony i zachowywal się jakby dusza opuściła jego ciało. Wlókł się po gęstej trawie w stronę granic. Ominął wartowników nawet nie tłumacząc się słowem i ruszył w kierunku otwartych terenów. Z doświadczenia wiedział, że niewiele członków udaje się na polany, no chyba że polują na coś większego, jednak zazwyczaj szwendają się po lesie. On jednak wolał dzisiejszej nocy udać się gdzieś dalej. Szedł coraz wolniej gdyż dopadało go już zmęczenie a przecież nie był urodzonym podróżnikiem. Oczywiście nie docenił też piękna które go otaczało. Wszedł właśnie w bardzo gęsty zagajnik który wyglądał jakby w ogóle nie spadł tu śnieg. Ziemia była wyjątkowo sucha i pokryta liśćmi i kępami traw i niskich krzewów. Było już bardzo ciemno gdy znów wyszedł na otwarta przestrzeń. Tam już nie wytrzymał i upolował sobie małego zająca co oczywiście nie zabrało mu wiele energii więc po krótkiej przerwie był w stanie ruszyć dalej. Właściwie nie wiadomo co podkusiło go by wyjść tak daleko poza tereny. Przecież nigdy nigdzie nie wychodził. Teraz najwyraźniej coś ciągnęło go w nieznane, może ciekawość?
  Pół drogi patrzył cały czas pod nogi nie próbując nawet zapamiętać drogi powrotnej. Nawet gdyby się zgubił, pewnie nie miałoby to dla niego większego znaczenia. Był po prostu obojętny na wszystko i miał wrażenie, że poradzi sobie gdziekolwiek by nie trafił. W końcu stanął na chwilę by się rozejrzeć i wrócić z krainy marzeń na ziemię. Jednak nawet jego wybujała wyobraźnia nie stworzyłaby tego co zobaczył. Zaczynał się akurat rzadki lasek  liściasty obok którego płynął strumyk. W głębi drzew paliło się światło i już do jego bystrych uszu dobiegał gwar. Jaguar obejrzał się za siebie jakby nie dowierzał, że znalazł zupełnie przypadkowo jakiś obóz. Nie pozostało mu nic innego jak sprawdzić co kryje się dalej.
  Tym razem szedł ostrożnie. Uważał na każdy patyczek pod łapami, im głośniejsze były hałasy tym niżej się schylał i starał się być niezauważony. Dochodził już do centrum zamieszania i zorientował się, że w tym nietypowym obozie są sami młodzi ludzie, a raczej wampiry, co odkrył po następnych kilku chwilach. Była ich okrągła dwudziestka. Jak widać nie obawiali sie niczego z zewnątrz w tak licznej grupie, gdyż nawet nie mięli namiotów. Gdzieniegdzie tylko wokół dużego ogniska leżały koce i torby - jakby podróżnicze, ale oni sami na wielkich wędrowców nie wyglądali. Samo zwierzę było już trochę zakłopotane. Nie wiedział co zrobić, nie poznał jeszcze żadnego z wampirów, aż około trzech metrów od niego nie zatrzymała się pewna dziewczyna. Oddaliła się trochę od ogniska więc wyczuła już intruza. Blond-włosa rozglądała się na boki z bystrym wzrokiem i rozłożonymi rękoma. Jedną dłoń trzymała blisko pasa gdzie zapewne miała nóż. Gdy tylko jej wzrok skierował się ku krzakom w których ukrył się jaguar odwrócił się i popędził w stronę z której przybył. Myślał, że zdążył jej uciec, niestety po kilki chwilach usłyszał jej lekkie kroki a następne kilka chwil potem został brutalnie przewrócony na ziemię i przygnieciony do niej tak by nie mógł oddychać. Dopiero teraz, gdy światło ognia już nie świeciło mu w oczy przyjżał się jej z bliska. Ze zdziwienia otworzył szeroko pysk, ale wampirzyca uznała to za agresywną postawę więc zamachnęła się swym poręcznym nożem celując prost w jego krtań. On wykorzystał resztki sił by zmienić się w kogoś kogo lepiej pozna, a więc wampira. Na to blond-włosa otworzyła szeroko szkarłatne oczy i wypuściła z ręki sztylet którym właśnie zamierzała uśmiercić swego przyjaciela.
 - Ami? - wykrztusiła z siebie ledwo słyszalnie po czym natychmiast z niego wstała i zakryła usta obiema rękoma.
Chłopak wstał o własnych siłach, bo przecież nikt nie pomógłby mu w takich okolicznościach, otrzepał się i spojrzał na nią spode łba.
 - Zgadza się. Cześć Lissia. Mogę wiedzieć co wy tutaj robicie? - Podparł się jedną ręką o bok a drugą zmierzwił roztrzepane włosy.
 - Amiiiś! Co TY tu robisz? Sam w takim buszu? Gdzie uciekłeś rok temu? Myślałam że wróciłeś do siebie... - Dziewczyna opuściła ręce ale machała nimi nerwowo jak widać podekscytowana tym co ją spotkało.
 - To Ciebie nie dotyczy. Ja tu jestem... - Ale przecież nie mógł powiedzieć skąd się tu wziął. Nikt ze świata zewnętrznego nie wiedział gdzie teraz przebywa, a więc nadal musiało to pozostać tajemnicą. - Jestem na wyprawie...Ci o których ci mówiłem wysłali mnie na...na misję. Musze przejść...trening. Tak, zadanie. mam zadanie do wykonania dlatego mogę sie zmienić z kota aby szybciej podróżować. - Jak dotąd nigdy nie udało mu sie tak dobrze wymyślac na miejscu, a że pierwszy raz udało mu się to tak...prawie naturalnie sam z siebie dumny uśmiechnął sie lekko i rozejrzał na boki.
 - Oj chyba coś bujasz...w każdym razie zmieniłeś się...Jesteś bardziej...poważny?
 - A co przyzwyczaiłaś się, że jestem infantylnym głupkiem? Fajnie wiedzieć. Nieważne. Skąd się tu wzięliście?
 - Łowcy wyrzucili nas z Akademii i dyrektor polecił nam udać się.. - Tu wskazała palcem w felerne miejsce z którego przyszedł nasz podróżnik. - o tam. Nie wiem gdzie nas to zaprowadzi.
 - Ja wiem. Stamtąd przyszedłem. Właściwie są tam same niebezpieczne zwierzęta. Nic ciekawego. Polecałbym iść na południe. Tam prędzej znajdziecie pomoc.
 - Skoro tak mówisz... - Lissia zawsze mu wierzyła i bezgranicznie ufała co pomogło mu odwrócić niebezpieczeństwo od stada. Chociaż właściwie jego głównym celem było 'nie wpaść w kłopoty' a więc trudno uznać jego czyn za szlachetny. Dziewczyna już miała zawracać, ale chwyciła chłopaka za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę obozowiska. - Chodź do nas. Jest Satoooś, Trey, Akiś i inni który na pewno chętnie się z Tobą zobaczą. Zjedz z nami! - Wampirzyca znów się radośnie uśmiechnęła i pociągnęła go mocniej za rękę. Jemu trudno było jej zaprzeczyć, ale przecież nie mógł się zgodzić.
 - Nie mogę. Sorry, mam ograniczony czas. Nie zjem z wami... - odpowiedział dość smutno. W końcu chętnie usiadłby w cieple wśród przyjaciół, posłuchałby ich opowieści i sam podzieliłby się zmartwieniami. Jednak to wszystko związane było z zagrożeniem więc musiał oprzeć się pokusie.
 - No wiesz co, odtrącać taką ofertę. No dobrze, ale skoro masz tak ważne zadanie nie mogę Cię zatrzymywać. - Lissia wyraźnie posmutniała co znaczy ze uwierzyła w każda jego bzdurę. Jednak znów musiał się powstrzymać od triumfalnego śmiechu. - Ale zobaczymy się jeszcze?
 - Taak. - Odpowiedział prędko zanim jeszcze zdążył się zastanowić i tego pożałować gdyż dziewczyna przykleiła się do niego i zaczęła mamrotać pod nosem coś niezrozumiałego. Bezradny chłopak patrzył się tępo w dal czekając aż go puści i da mu uciec od problemu. Pewnie w innej sytuacji chętnie by z nią powspominał i spędziłby trochę czasu, jednak tym razem po prostu nie chciał o tym myśleć i zmuszać się do odmawiania sobie kolejnych przyjemności. Gdy wreszcie go puściła od razu odsunął się kawałek
 - Musze biec. Pozdrów towarzystwo. I pamiętaj, że macie iść na południe, ja tym czasem umykam w nieznane. Arrivederci. - Posłał jej wdzięczne spojrzenie i już nie czekając na odpowiedź odwrócił się i w locie zmienił z powrotem w dużego cętkowanego kota.
Lady Dracula jeszcze chwilę stała w miejscu aż przyjaciel nie zniknął jej z pola widzenia po czym popędziła w stronę obozu w którym czekali inni niczego nie świadomi uciekinierzy.
  Jaguar dzikim pędem udał się w stronę swego stada. A jednak zapamiętał drogę powrotną i każdy szczegół który mijał w drodze ku przygodzie. Cały czas w głowie miał obrazy z jego przeszłości. Ciężko było mu zapanować nad emocjami, w końcu nigdy nie spodziewałby się ich tu, tak blisko nowego domu. Tego właśnie chciał uniknąć i zmienił się w leniwego ważniaka. Uniknąć kłopotu oczywiście. Nie chciał miec już nic wspólnego z tym co było. Chciał znaleźć spokojne miejsce w którym już nikt go nie dopadnie. Zanim słońce osiągnęło najwyższą fazę zdołał dobiec do granic i wtedy obiecal sobie, że więcej bez przyczyny nie opuści stada. Nie samemu.
***
Dum dum dum duuum. Mroczne zakończenie. Dziękuję dziękuję. Taaaa. Lissia sie mnie przyczepiła i każe mi być aktywnym w Akademii ale mi się nie chce bo...a to nieważne. Po prostu chciałem w sposób...em jakby inny przedstawić sytuację w której się znajduję. Jestem trochę zakłopotany...
Corey (22:50)

23 lutego 2011

Wena przyszła[...] cz.II - ostatnia. [Rozalia]

23 lutego 2011

Zniewalająco krótki tytuł i może coś wyskrobię.
_________________
podkład: klik
  Czas się zatrzymał.. Wszystkie wspomnienia z dawnych lat przewinęły się przez głowę ich obojga. Ona z łzami w oczach nie mogła wydusić z siebie nic. On zaś obejmował ją kurczowo jakby miał ją zaraz stracić - a nie chciał. Już nie wiedziała w co wierzyć. Czy to sen?, czy to wszystko złudzenie?, czy.. czy to wszystko prawda? - myśli biły się ze sobą. Żadne jednak nie wiedziały co jest prawdą, a co nie. Przynajmniej serce było szczęśliwe a brzuch wypełniały motyle. Oboje nie wiedzieli co zrobić, jakich słów użyć. W sumie to nic dziwnego zobaczyć ukochaną osobę po ponad 2 latach rozłąki. Jednak najwspanialsze, że ich ogień nie wygasł. To nie było jak zwykła zapałka, prędzej można by powiedzieć: zapalniczka, w której nie kończy się gaz. Jedna chwila - dla nich wieczność.
***
  Jej uśmiech, te oczy - pierwszy raz od bardzo długiego czasu na jej twarzy pokazały się zmarszczki wywołane uśmiechem na ustach, w oczach zaświecił płomyk nadziei. Wszystko jak gdyby było bajką, ale nie - to było życie. Czyżby życie nabrało kolorów? Ktoś musiał pacnąć paletą tęczy w jej życie, inaczej tego nazwać niemożna.
  Chłopak wstał z łóżka biorąc ją na ręce po czym postawił na ziemię. Przytuliła go jeszcze raz, jeszcze mocniej.. Złożył na jej ustach pocałunek..
(tutaj za podkład robi cisza v)
  Rozalia wyrwała się z rozmyślań. Trzasnęła pięścią w blat biurka z hukiem odsuwając krzesło. Wyszła z pokoju, wzięła kurtkę i poszła na spacer. Znów otaczała ją szara codzienność...
Rozalia, Vixa, Windy Pani Wiatru (19:45)

- [40] - Łapą Destroy nabazgrane. [Destroy]

23 lutego 2011

Leżała na polanie w centrum stada gdzie spotykały się zwierzęta. Słuchała opowieści Anaid z jej smutnego dzieciństwa. Położyła leniwie łeb na chudych, okaleczonych łapach wsłuchując się w delikatny głos znajomej. Poczuła na swoim karku ciężar czyjegoś łba. Rude włosy spłynęły na limonkową grzywę. Uśmiechnęła się półgębkiem wlepiając wzrok w ognisko. Małe, czerwone ogniki tańczyły w płomieniach, żar dawał ciepło, a drewno trzaskało co chwilę. Oblizała suchy nos fioletowym jęzorem. Wstając przeciągnęła się, zamaszyście machając ogonem. Mlasnęła cicho. Schyliła łeb i chwiejnym krokiem opuściła polanę. Głos Anaid na chwilę ucichł, zawiesiła szare oczy na znikającej sylwetce Destroy, po czym znowu zaczęła mówić. Gdy wszystko ucichło, Des wystrzeliła do przodu. Biegła rwąc pazurami grunt, rozłożyła uszy na boki kierując je w tył. Ogon trzymała w linii prostej. Czując mroźny wiatr który muskał każdy zakamarek jej ciała przyspieszyła. Traciła powoli kontrolę nad własnym ciałem. Była zmęczona, ale chciała biec w nieznanym kierunku. Nie mogła się zatrzymać. Nie chciała wypaść z rytmu. Biegła coraz szybciej. Przeskoczyła zawalone drzewo. Skręciła w lewo na jednej łapie. Słyszała szalone bicie swojego serca. Widziała przed sobą dość szeroką rzekę, jakieś 400 metrów dzieliło wilczycę od wody. Biegnąc coraz szybszym tempem była pewna swego. Przeskoczę. 250 metrów. To Rzeka Martwych. Gdy do niej wpadnę, Umarli wciągną Mnie na samo dno. 100 metrów. Dam radę. To tylko rzeka. 20 metrów. Rozpędzona do maksymalnej prędkości odbiła się od brzegu. Zbliżała się do drugiego brzegu. Dotykając opuszkami przednich łap ziemi ucieszyła się, lecz wpadła do wody. Panicznie wynurzyła się, ale coś ją ciągnęło za ogon w dół. Wbiła pazury w gliniastą ścianę potoku wspinając do góry. Poczuła ostre szpony wyrywające jej mięso z uda. Zebrała w sobie wszystkie ostatnie siły i złapała się brzegu. Wyczołgała się z wody oddychając płytko. Spojrzała w tył, na dziurę w udzie. Położyła łeb na ziemi zamykając oczy. Odczuwała zmęczenie. Każda cząstka ciała wołała o pomoc. Postanowiła odpocząć. Ale nie tutaj, nie na obcym terenie. Lecz by przedostać się na tereny HOTN musiałaby znowu pokonać rzekę. Nie miała zamiaru. Nie będzie także iść około 50 km wzdłuż Rzeki Martwych by przejść bramą. Zauważyła pod dębem norę. Pokuśtykała pod drzewo. Wejście było w sam raz na waderę. Wcisnęła się do ciasnej nory. Nasłuchując, czy nikt się nie zbliża zasnęła.

Obudziła ją rozmowa dwóch osób. Postawiła długie uszy na sztorc słuchając.
- Patrz - odezwała się kobieta - tu ktoś był.
Chwilę ciszy przerwał męski głos.
- Rzeczywiście. Wszędzie krew. Ale ciągnęłaś mnie tu, żeby pokazać plamę krwi?
Des wychyliła ostrożnie łeb zachowując czujność. Wysoka kobieta o beżowych włosach wskazywała palcem na krew. Wyższy o głowę młody czarnowłosy chłopak przyglądał się "poszlace".
- Jak myślisz, kto mógł tu być? - podekscytowana patrzała na chłopaka
- Nie wiem. Sarna, jeleń...
- Sarny nie zostawiają śladów pazurów.
- To wilk. Daj mi spokój! - zdenerwował się. Miał przy pasku pistolet. Destroy poczuła, że cała drży.
- Taki wielki? - dziewczyna upierała się
Des pisnęła cicho. Oboje ucichli zastygając w bezruchu.
- Słyszałaś to?
- Tak.
- To wilk. Jest w pobliżu.
Naładował broń trzymając ją w jednej ręce.
- Kici, kici, wyłaź wilczku. Nic ci nie zrobimy. - mówił przymilnym głosem badając cały teren. Demonica schowała głowę do nory, uderzając czołem o "sufit". Syknęła cicho. Facet stał przed schronieniem Destroy. Schylił się. W środku było ciemno, nic nie widział. Przybliżył głowę do wejścia. Limone złapała go zębami za twarz masakrując ją. Trzymała go za głowę.
- O kurwa! - wrzasnął i bijąc pięściami ciało wilczycy upuścił pistolet. Des szarpała za skórę. Dziewczyna złapała broń i zamykając oczy nacisnęła spust. Spudłowała. Samica która już nie była w schronie, tylko na chłopaku rzuciła się do ucieczki. Padło jeszcze 5 strzałów, również niecelnych.

Wpadła na polanę z uniesioną tylną prawą łapą, która nadal krwawiła. Położyła się obok Kogi i Kitsune wtulając się w ich sierść.

Mam nadzieję, że się wam podoba. Proszę was jeszcze o jedną rzecz: zagłosujcie na Fundację SOS dla zwierząt klikając złotego kciuka http://www.organizacjepozytku.info/
Destroy Limone (10:28)

22 lutego 2011

Codzienność. [Luna]

22 lutego 2011

                Tracę poczucie czasu. Dni mieszają się z nocami. Nie istnieje już dla mnie ‘pora nasen’ i ‘pora na funkcjonowanie’, wszystko jest jednolite.  Kolejny dzień, dalsze czekanie, ciągłe rozmyślania. Bez przerwy myślę, nie ma takiego momentu w mojej egzystencji kiedy w moim umyśle nie wałęsają się myśli. Dlaczego?  Po co? Przeze mnie? Co zrobiłam nie tak?.Czy długo jeszcze? Czy dam radę? Co muszę zrobić?. Tyle pytań i żadnych odpowiedzi.  I do tego przeczucia. Czuję, że dziś coś się zmieni. Czekam cały dzień, a wieczorem znów się zawodzę. Przestaję wierzyć wsiebie. W swoją siłę. W to, że nadal daję radę. Jest coraz trudniej.
                Mróz od jakiegoś czasu był nie do wytrzymania. Oszronione szyby, zaszklone lodowym dywanem chodniki i zaprószone śniegiem dachy, drzewa… Piękny widok, a zimno przejmujące. Chłodne powietrze drażniło płuca, od niego uroczo czerwieniły się policzki. A oczy zachodziły łzami. Zresztą sama już nie wiem, czy łzy spowodowane były temperaturą, czy samopoczuciem. Bo ja chyba już nic nie czułam. Ja po prostu jestem.  Egzystuję. Funkcjonuję. Bo życiem tego już nie nazwę.
                Siedząc na parapecie w kuchni przyglądałam się pustym ulicom. Wyciągnęłam z kieszeni zapalniczkę i paczkę papierosów. Szlag. Przecież rzucam. Cisnęłam pudełeczkiem o podłogę zaślepiona jakąś nagłą złością. Chciałabym tak rzucić wszystko.Rzucić i pójść ‘w pizdu’ daleko. Boli mnie głowa. Od tygodnia prawie bezprzerwy. Od dwóch dni nic nie jem. Od miesiąca nie palę. Brakuję mi kogoś do kogo mogłabym się przytulić. I żeby było mi ciepło. Bezpiecznie. Silne ramiona,albo trochę sierści, jakoś tak pusto tu wszędzie…
Co się z Tobą stanie, gdy Ci ufać przestanę?
                Okryta swoją grubą bluzą, chociaż nawet ona nie dawała rady zatrzymać fali mrozu,wyszłam na dwór. Gwizdnęłam krótko na palcach idąc wzdłuż linii pierwszych drzew. Po chwili marszu zza ściany lasu wyjrzały na mnie ciemne, błyszczące ślepia. Chandra podeszła do mnie potrząsając wesoło grzywą. Uśmiechnęłam się do niej i poklepałam ją po szyi. Skierowałam się w stronę ciemnego zagajnika. Pochwili już na czterech wilczych łapach przemierzałam swój drugi dom. Las. Mmm.Ten zapach jest taki…Taki swój. Klacz biegła zaraz obok mnie.  Równo, tym samym tempem, dopasowane oddechy,idealny rytm. Wszystko tak jak trzeba. Jesteśmy jednym.
                Po jakimś czasie wpadłyśmy na polanę HOTN. No nie powiem, tłumów tam nie było.Tylko kilka osób. Te znudzone miny, ospałe spojrzenia. Zima pełną gębą. A mnie wszyscy znów widzieli taką…Zwykłą. Taką jaką widzą zawsze. Inną. Nie taką jaka jestem.  Znów udawałam, że wszystko jest ok.Znów udawałam, że jestem wesoła, że potrafię się cieszyć. Znów uśmiechałam się,chociaż nie widziałam ku temu powodów.   
Wciąż czekałam.

Świat się dowiedział…Nic nie powiedział…
Luna, Córka Księżyca (20:12)

Wena przyszła i zaczęła miziać Rozkę, więc ona nie mogła nic zrobić niż napisać opowiadanie. [Rozalia]

22 lutego 2011

Wena przyszła i zaczęła miziać Rozkę, więc ona nie mogła nic zrobić niż napisać opowiadanie.
Na wszystko co będzie napisane poniżej nie biorę odpowiedzialności : D
________________________________
"Gadałem z wiatrem,
Powiedział że nie ma nic przeciwko temu,
Abyśmy wzbili się razem w powietrze i na golasa polatali po niebie,
Także nie ma sprawy." : D
~~
  Niebiesko-włosa dziewczyna szła małą uliczką nucąc sobie piosenkę w myślach. Sama już nie wiedziała czy ma się śmiać czy płakać. Ostatnio tyle się dzieje. Przygryzła wargę spoglądając na dom, do którego krok po kroku się zbliżała. Chciała jak najprędzej znaleźć się w swoim domu, w swoim pokoju, w swoim zacisznym kącie. Drzwi otworzyły się z hukiem z takim samym się zatrzasnęły. Przekręciła kluczyk. Rzuciła kurtkę na krzesło, zdjęła buty i poszła do pokoju. Co prawda nie jadła od samego rana, ale nie miała ochoty na nic. Była już późna godzina, więc ogarnęła się, przebrała i wskoczyła pod ciepłą kołdrę. Mm tak, nie ma to jak wreszcie znaleźć się w łóżku. Jedyne miejsce tak ciepłe i takie wygodne, no prawie. Zaczęła rozmyślać nad tym co wydarzyło się w ciągu ostatniego tygodnia. I było dobrze, i źle. Czy wszystko się ułoży nie wiadomo. Dziewczyna szukała rozwiązania, lecz zawsze na drodze stały jakieś przeszkody. Cóż poradzić. Po dłuższym czasie rozmyślań nawet nie spamiętała kiedy zasnęła w objęciach morfeusza.
  Tak, przyjemny sen. Czuła tylko błogie ciepło i nicość otaczającą ją ze wszystkich stron. Czuła się z tym dobrze, wręcz znakomicie. Kochała takie doznanie jak sen i równie mocno kochała marzyć. Jej wyobraźnia nie miała granic, co czasem było w skutkach fatalne, lecz starała się ją hamować. Wmawiała sobie "przecież to tylko moja wyobraźnia, nic z tego, tak nigdy by nie było, przecież to niemożliwe...". Czy jednak było to prawdą ? Być może i tak, lecz w procentach byłoby pół na pół. Miasto zasnęło razem z nią, wszystko odpoczywało, przygotowywało się do kolejnego dnia. Tylko z dala wycie i pomrukiwanie dawało się we znaki, lecz tego już nie było słychać. Tak...
 ***
  Zerwała się z łóżka jak oparzona. Spojrzała na zegarek - była czwarta nad ranem. Odetchnęła lekko i klapnęła z powrotem na poduszkę. Wpatrywała się w sufit przez kilka minut, podniosła głowę i rozglądnęła się po pomieszczeniu. Była nadal w swoim kochanym pokoju. Znów położyła głowę na miękkim podłożu. Patrzała jeszcze trochę czasu w fioletowo-szary sufit i w końcu znów zasnęła.
"Przybliż się do mnie i weź mnie za rękę,
Weź mnie za rękę, zatańczymy sobie pięknie.
Złap mnie za nogę – a Ci wskaże Twoją drogę.
Skieruj me ucho tam gdzie bije Twe serducho,
Gdy je wysłucham powiem Ci – co powiedziało mi."
   Jak się domyślała był już ranek, jednak jej za nic nie chciało się otwierać oczu. Czuła się jakby jej powieki ważyły tonę i było jej z tym bardzo wygodnie wiedząc, że leży na swoim ciepłym łożu. Przytuliła się mocniej, objęła bodajże kołdrę jeżeli nie poduszkę i wtuliła w nią głowę. Zdziwiła się bardzo gdy jej kołdra, którą przytuliła zaczęła się chichrać ( D: ). Otworzyła oczy lekko zdziwiona i przerażona, puściła "kołdrę" a ona zamiast leżeć jak normalna kołdra, objęła ją mocno i przytuliła. Dziewczyna jęknęła i podniosła głowę by zobaczyć kto/lub co udaje jej kołdrę. Nie miała szczerego pojęcia któż to mógł być. Przecież tak właściwie to prawie nikogo w tych okolicach nie znała oprócz osób z Herd Of The Night. Zdziwiła się jeszcze bardziej widząc jakiegoś chłopaka, chyba w jej wieku, który ją tulał. Nie widziała dokładnie jego twarzy przez gęste, dość długie czarne włosy. Chciała się wyplątać, panika na jej miejscu to normalne gdy nie wie kto ją przytula. Dopiero gdy młodzieniec podniósł twarz do góry zastygła w bezruchu. Jednym słowem nie wiedziała co powiedzieć, a on dalej z zacieszem na mordce patrzył się na nią. Zebrała myśli i potrząsnęła głową na boki. Nie mogła zrobić nic innego niż tylko rzucić się na chłopaka ze szczerym uśmiechem.
___________________
Haaa.. xD
Rozalia, Vixa, Windy Pani Wiatru (18:55)

Misja Różowego Rycerza, wolumin pierwszy. [Ireth]

22 lutego 2011

Ireth
Miła panno!

Alethia

Słucham, cię, Ireth.

Ireth

Cuż u ciebie?

Alethia

Troszkę nudno, ale mam takie jedno marzenie...

Ireth

Powiedz mi o nim. Wszak powinienem ci służyć, póki się z tobą nie ożenię.

Alethia

Chciałabym się zmieniać w człeka, bo sam wilk mi nie wystarczy...

Ireth

A czegóż wilkowi brakuję? Gryźć potrafi, i wyje, i warczy

Alethia

Wiele członków stada ma różne przemiany - mym pragnieniem jest mieć też kobiecą formę... Może krzywo stopy stawię, i rzeczy wyślizgiwać się z palców będą... Ale prawdziwego piękna nie dostrzeżesz w wilczycy. Kobieta piękne ma twarz i ciało, wilk do walk się nadaje...

Ireth

Masz rację, Alethio. Ja sam z ludźmi obyty jestem, i piękne są ich samic twarze, ciało miękkie, łagodne ich zwyczaje.
Choć słabe są, przemocy od mężczyzn doznają. Ale mniejsza o to. Spełniłbym twe marzenie, choć sposobu nie znam...

Alethia

Zapytaj się zacnej naszej alphy - Albieb. Ona na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie.

Ireth

Nie. To godzi w mój męski honor, sam muszę dopomóc mojej damie!
Mam pewien pomysł, ale niech on pozostanie w mym sercu na razie. A tymczasem, moja pani...Składam ci śluby.

Alethia

Tak więc słucham, mój rycerzu.

Ireth

Od dziś, gdy miesiąc trzydzieści razy zajdzie, znajde sposób, abyś zmieniłą się w niewiastę cudnej urody. Zobaczysz, jeszcze ujrzymy, jakie piekne ciało ludzkie moze kryć się w zwierzu.

Alethia

Och, cudownie! Tyle dla mnie robisz... A czym bym mogła ci się odwdzięczyc?

Ireth

Radością dla mnie będzie zobaczyć, jak zwyczajem kobiet w nowym ciele przed lustrem się wdzięczysz.
A gdy się to już stanie, zabiorę cię do wioski ludzkiej. Zobaczysz, jak pięknie może być poza lasem.

Alethia

Już nie mogę się doczekać! Możesz mi uchylić choć rąbka tajemnicy? Tak bardzo ciekawi mnie co tam może istnieć...

Ireth

No cóż...Miesiąc to duzo czasu, więc osłodzę ci czekanie.
Powiedz, lubisz muzykę?

Alethia

Słucham jak w dziuplach starych drzew jak sam świat, igra psotny wiatr...

Ireth

Pokaże ci ludzką muzykę, i ludzi zabawy przy niej, smyczki, bębny, cytry...
Kupię ci piękną suknię i ustroję, tak że inne zbladną przy tobie jak stokrotki przy purpurowej malwie.

Alethia

Och, to na pewno jest równie piękne, jak muzyka lasu...
    Na polu porośniętym oziminą wylądowała ciężko mała mewa. Po chwili  refleksji, ptaszyna owa zaczęła puchnąć, przekształcając się w nieco oszołomionego mężczyznę, bujającego się delikatnie na boki. Jegomość otworzył usta i popatrzył bezmyślnie w niebo, obficie się śliniąc.  Po chwili jednak przypomniał sobie po co przybył w to miejsce, przestał się kiwać i rozejrzał bystro.
    Owemu uroczemu obrazkowi przygląda łsię przechodzący naprzeciw osobnik, chłop małorolny czule pchający przed sobą taczkę. Scena ta skłoniła go do refleksji nad skutkami spożycia płynnych owoców fermentacji cukrów. Chłop nie wiedział, że pchana przez niego taczka jest jedną z maszyn prostych, a mianowicie dźwigni jednostronnej (jednoramiennej). Natomiast dzieci uczące się w odległych szkołach wiedziały o tym aż za dobrze, choć w gruncie rzeczy nic im to nie dawało ani nie wpływało na efektywność pracy taczki ani chłopa. Słowem, wiedza ta była im zbędna, a lepiej by sobie te 45 minut pobiegały po śniegu.
    Dłuższą chwilę zabrało mu ogarnięcie się. Zwykle przemiany nie były ciężkie do zniesienia, niekiedy jednak przypominały wymiotowanie całą powierzchnią ciała. Poprawił zmięty we wnętrzu mewy strój i ruszył przez las do wioski.
    Jego teraźniejsza przemiana byłą cokolwiek przystojna. Nie miał rogów ani zielonej skóry. Był młodym,  wysokim jegomościem o bladej cerze i długich, niemal białych włosach; gdyby się nieco ogarną, swym słodkim, elfio - chłopięcym wyglądem mógłby sprawiać, że nastolatki piszczałyby an jego widok. Odziany był w wygnieciony szmaragdowy płaszcz z plamami wina i jedzenia.  Na twarzy mężczyzny widać było, pojedynczą, cienką bliznę, jedną z gatunku tych, które zamiast odpychać i wyglądać obrzydliwie, jak normalna blizna po cięciu, są gładkim i ozdobnym elementem opisu literackiego. Na prawym oku miał bielmo i szedł, nieco kuśtykając.
    Dawno temu porzucił tą przemianę z racji jej uszkodzeń których z niewiadomych powodów nie umiał naprawić. Możliwe, że to długotrwały kontakt tego ciała z magiczną aurą wygiął nieco jego naturalne zdolności. Jednak sklerotyczny mag rozpozna go tylko w tym ciele, a on nie chciał tracić czasu na przekonywanie go.
    Doszedł do wioski i jak gdyby nigdy nic przeszedł przez główny plac, gdzie wioskowi opoje odprowadzili go spojrzeniami pełnymi ogólnej nieprzychylności. Ireth liczył, że miejscowi już go zapomnieli, jednakże chyba się przeliczył. Gdy wchodził na teren posiadłość, do której zmierzał, usłyszał odległy brzęk pierwszych wyciąganych wideł.  Ups. Staruszek znów będzie zmuszony zmieniać miejsce zamieszkania w tempie ekspresowym.
    Przeszedł przez nierówno usypaną ścieżkę i barkiem wywalił ledwo trzymające się już drzwi. Niedługo przecież nie będą już potrzebne, a wściekłe chłopstwo i tak zawsze czeka z linczem aż główny bohater nagada się i ucieknie oknem.
    Staruszek siedział przy stole i oklejał jakąś puszkę etykietą z hojnie obdarzoną przez naturę blondynką. Na jego widok wymruczał coś ordynarnego, po czym uniósł podejrzliwie brew, słysząc odległy krzyk.
     - Szedłeś przez wieś? - upewnił się i , otrzymawszy potwierdzenie, zostawił swą puszkę i jednym ruchem zrzucił ze stołu wszystkie nie do końca jeszcze utarte żaby i węże i podszedł do komody stojącej w kącie. Rzucił na stół trochę bielizny, butelkę bimbru i jakieś zioła. Następnie położył tam ostrożnie puszkę z blond damą i wszytko zwinął w obrus.
     - Nie spiesz się, zanim te dzikusy się ogarną, będziesz już daleko. - uspokoił go nasz przystojny bohater, po czym usiadł przy opustoszałym stole. - Mam sprawę.
     - Jaką, zarazo? - warknął mag, upychając w tobołku jakąś księge i plakat z Gandalfem.
     Ireth opowiedział mu pokrótce o życzeniu swojej damy serca, po czym dodał wazeliniasrko :
    - Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.
Mag zrobił pełną odrazy i zdumienia minę.
    - Że też jakaś cię zechciała. Biedna dziewczyna,. nie wie, w co się pakuje.  - starzec pokręcił głową.
    - Nie piernicz, zapłacę ci. - burknęła jasnowłosa piękność. 
    - Co prawda miałem jeszcze ostatnie kamienie przemian, ale już nie mam.
Ireth zrobił doprawdy żałosną minę, czując jak ostatnia nadzieja na znalezienie przemiany samodzielnie i uratowanie honoru zalega w gruzach. Kamienie przemiany były niezwykle rzadkie, stojący przed nim mag produkował je samodzielnie własnymi nerkami.
    - Jak to nie masz?! - zawył.
    - Normalnie. Wyleczyli mnie, ciulu.- starzec uśmiechnął się promiennie. - Dawały się nieźle sprzedać, ale dla mnie zdrowie jest ważniejsze od pieniędzy.
Ireth mimowolnie parsknął śmiechem, jednakże nie skomentował. Trzeba było się spieszyć, bo na ścianach właśnie pojawił się pomarańczowy poblask pochodni, a krzyki i brzęk wideł zbliżały się z każdą chwilą.
    - No a co z tymi ostatnimi? - spytał.
    -Wiedza kosztuje. - odparł staruch.
Blondyn rzucił mu monetę, przeklinając jego prostacką chciwość.
    - Sprzedałem ostatni wiejskiemu inteligentowi, Marco się zwie. Liczył, że spyli go dwa razy drożej, ale nie wie jak go uaktywnić i nikt nie mu nie uwierzył, że to oryginał. - mag uśmiechnął się wrednie. - Pewnie leży u niego gdzieś za szafą. Idź do jego żony, ona ma słabość do młodych chłopców. - Nieoczekiwanie błysnął życzliwą poradą. - Tylko zmień się, bo ją jeszcze na stosie spalą za kontakty z tobą, albo zawału dostanie.
Ireth przytaknął, spoglądając za siebie, w stronę wyważonych drzwi. Napotkał wrogie spojrzenie wójta owiniętego w pasie łańcuchem krowiakiem. Pomachał mu przyjaźnie, po czym usunął swą skromną osobę tylnym oknem w stronę lasu.
Cionk Dalszy Niedługo Nastąpi.

Ireth (17:32)

Opowiadanie Stadne cz. XVI [Tee Saatus]

21 lutego 2011


Stalowy wilk wpatrywał się tępo w miejsce zniknięcia towarzyszek. Przepełniała go irytacja, złość i bezradność. Najgorsze co mogli zrobić w tym momencie to rozdzielić się. Miał ochotę pobiec i je zatrzymać. Przestał trzeźwo myśleć. Wbijał pazury w ziemię, warcząc cicho. Już miał zerwać się, ale powstrzymał go zaniepokojony głos.
-Tee?
Odwrócił się i spojrzenie jego onyksowych oczu natrafiło na wielkie i ciemnie, zaniepokojone oczy. Ujrzał w nich siebie. Wściekłego i najeżonego idiotę. Poczuł się głupio. Rozluźnił się. Widział w oczach pegazicy ,jak jego własne spojrzenie łagodnieje. Powiódł wzrokiem po jej sylwetce. Jak zwykle poraziły go jej żywe i neonowe kolory. Otrzeźwiło go to. Spojrzał na Tiffany i leżącą obok, nieprzytomną Jennę. Poczuł jak wnętrzności skręcają mu się na jej widok. To twoja wina. Twoja wina... Tak gdyby tylko nie pozwolił jej odciągać cerberów... gdyby poszedł z nią... Natrafił na spojrzenie srebrnej wilczycy. Patrzyła na niego z troską, ale i stanowczością. Zacisnął zęby. To nie czas na rozklejanie się, i gdybanie. Czas działać.
-Tiara weź na grzbiet Jennę. -Poczuł się dziwnie rozkazując. Zdumiał go jednak jego własny głos. Spokojny i stanowczy. - Musimy się gdzieś ukryć. Najlepiej gdzieś, gdzie będzie widać tą polanę.
Tu spojrzał na Tiffany, licząc ,że ona coś zauważyła. Nie zawiodła go.
-Tam. -Wskazała zachód.- Jest wzgórze, w nim powinny być jaskinie. Nie mam lepszego pomysłu.
Stalowy pokiwał łbem. Spojrzał we wskazanym kierunku. Skaliste wzgórze. Oby Tiffany miała rację, jednak to lepsze rozwiązanie niż sterczenie na widoku.
-Dobrze, idziemy. Mam prośbę Tiff, znasz się na medycynie? -Wilczyca skrzywiła się lekko- Musisz znać choć podstawy! -W jego głosie zabrzmiała nuta paniki.
-Trochę, ale ...
-Musisz pomóc Jennie- Przerwał jej.- Biegnij do lasu i znajdź jakieś zioła, cokolwiek. My będziemy czekać w jaskini.
Srebrna patrzała na niego przez chwilę. Skinęła jednak łbem i pomknęła do lasu. On i Tiara ruszyli w kierunku zbocza. Oboje milczeli. Szary wilk, czuł jednak na sobie jej przenikliwe spojrzenie. Przyśpieszył trochę, rozpaczliwie próbując o tym wszystkim nie myśleć. Wiedział jednak ,że niebawem będzie musiał. Wskoczył na pierwszy kamień i spojrzał za siebie. Kara wzbiła się w powietrze i ,przeleciawszy nad nim wylądowała na szczycie. Podążył za nią, rozglądając się za jakąś jaskinią. Nagle zauważył jakiś otwór, podszedł bliżej i zajrzał do środka. Była to obszerna jama. W kilku miejscach wpadało do niej słońce.
-Tiara, tutaj! -krzyknął. Pegazica podeszła do niego uważając na zdradzieckich kamieniach. Weszli do groty. Położyli Jennę pod ścianą. Kara również położyła się. Grota chociaż duża, robiła się ciasna dla niej i jej skrzydeł. Wcisnęła się w jedną ścianę ,a Stalowy usiadł naprzeciw niej. Milczeli tak, do przyjścia Tiffany. Kiedy ona zaczęła opatrywać Jennę, Tiara, zadała pytanie ,którego Tee tak bardzo nie chciał usłyszeć.
-Co teraz? - Stalowy zacisnąwszy zęby zaczął intensywnie myśleć. Po długiej chwili przemówił ,lekko zachrypniętym głosem.
-Czekamy aż Jennie się polepszy. Będziemy też czuwać przy wejściu do jaskini i pilnować polany, na wypadek gdyby ktoś wrócił. To na razie wszystko...
I tak się stało. Na zmianę czuwali u wejścia do groty. Co jakiś czas któreś wymykało się po jedzenie i lekarstwa. Tiffany opiekowała się Jenną ,a Tee podtrzymywał ognisko. Głównie milczeli, każdy pogrążony w ponurych myślach. Ich misja stała się beznadziejna. Nie mieli pojęcia co się dzieje z pozostałymi. Nie robili nic, aby przybliżyć się do odnalezienia Aldieb. Równie dobrze mogła już nie żyć i mogli wracać na tereny HOTN. Ta myśl zmroziła wilka w nocy drugiego dnia, podczas czuwania u wlotu jaskini. Jeśli się spóźnili? Jeśli już za późno i ich Przywódczyni leży gdzieś martwa i zimna? Bez życia w oczach. Tak jak niegdyś ona... Potrząsnął gwałtownie głową. Nie chciał tego widzieć. Chciał zapomnieć. Westchnął głęboko, a zimne powietrze wypełniło mu płuca. Skupił wzrok na polanie i zabudowaniach. Czuł rozpacz i bezradność. Tak bardzo chciał, żeby coś się w końcu wydarzyło. Cokolwiek. Jednak polana pozostawała pusta ,a Jenna nieprzytomna. Warknął , dając upust swojej złości. Czuł się bezużyteczny ,ukrywając się w tej jaskini. Cały czas nawiedzały go ponure myśli, a widok martwych ciał innych towarzyszy nie dawał mu spokoju. Przeciął ogonem powietrze i usłyszał towarzyszący temu świst. Wsłuchał się w niego i nagle zdał sobie sprawę ,że słyszy szelest. Wbił wzrok w polanę i zobaczył postać. Sylwetka była typowo ludzka, jednak w ruchach tej istoty było coś zwierzęcego. Stalowy nie myśląc zbyt wiele zerwał się ze swojego stanowiska i przeskakując na kamienie zbiegł z wzniesienia. Podkradł się bliżej postaci i ukrył przy budynku. Światło księżyca padło na sylwetkę intruza i wilk ledwo zdołał powstrzymać syk zaskoczenia. Owa postać wyglądała jak człowiek. Jednak byłą pokryta niebieską łuską i miała kocie, żółte oczy. Jednak nie to go tak oszołomiło. W ramionach trzymał Lady. Lady Killer, prawdziwą Lady Killer. Poczuł jak wypełnia go nadzieja, jednak jaszczur nadal ją miał. Wyskoczył z ukrycia i warcząc głucho zbliżył się nieco do intruza.
-Czego chcesz? -Warknął. Jaszczur jednak nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w niego, przenikliwie.
-Musicie się śpieszyć. To się już zaczęło. Jeśli nic nie zrobicie stracicie więcej niż jedno życie. Alea iacta est.
Położył pumę przed zdezorientowanym wilkiem, odwrócił się i zaczął odchodzić.
-Co? Nie! Poczekaj! -Stalowy skoczył za nim.- Co się zaczęło? Co to znaczy? O co tu chodzi? Skąd tu się wzięła Lady?
Wyrzucał z siebie pytania podążając za jaszczurem. Ten jednak jakby go nie słyszał. Nagle zatrzymał się i zaczął rozpływać się w powietrzu. Tak jakby ktoś zmącił lustro wody. Po prostu znikał.
-NIE! ZOSTAŃ! -Wilk skoczył na jaszczura, ale spóźnił się. Przeleciał tylko przez niebieskawy obłoczek i wylądował kawałek dalej. Odwrócił się. Pusto. Zacisnął zęby i podbiegł do pumy. Zaczął szukać, jakiś ran, spuchnięć czy czegokolwiek ,ale nic nie znalazł. Wyglądała jakby spała. Potrząsnął nią lekko.
-Lady? Lady! -Puma zamrugała niemrawo i uniosła łeb.
-Tee? Gdzie ja jestem? Co się tutaj dzieje? -Zapytała podnosząc się i obrzucając okolicę czujnym spojrzeniem.
-Też chciałbym wiedzieć. Jak się czujesz? I co się działo? -Zapytał prowadząc ją ku jaskini.
-Zaskakująco dobrze. Pamiętam ,że leciałam..Widziałam Aldieb.
Nic, co wydarzyło się dzisiejszej nocy nie oszołomiło wilka jak to wyznanie. Otwierał pysk kilka razy, ale nie był zdolny wydobyć z siebie głosu.
-Ona żyje. Wtedy przynajmniej żyła. Kapsuła... To co tutaj się dzieje nie jest znacznie poważniejsze niż myśleliśmy -Pokręciła łbem. Wilk chciał o coś zapytać,ale przerwały mu krzyki. Od strony wzgórza biegły Jenna i Tiffany, a nad nimi szybowała Tiara. Krzyczały.
-Co..? -Zdążył wydusić ,ale wpadły na niego wrzeszcząc:
-Tee! TEE! Lady?! LADY!! AS!
Odwrócił się i ujrzał As galopującą ku nim na swej klaczy. Otworzył pysk ze zdziwienia. Kiedy podjechała do nich wszyscy znów zaczęli krzyczeć. Stalowy rozumiał tylko pojedyncze wyrazy. Ruda najwidoczniej też, bo uniosła rękę na znak ciszy. Wszyscy zamilkli.
-Mamy sobie dużo do opowiedzenia. Jest tu jakaś kryjówka?
Stalowy kiwnął łbem i poprowadził ich ku skalistemu wzgórzu. 
 
---
Nawet mi się podoba. Koniec trochę zepsuty,ale ogólnie nie jest źle. Próbowałem jakoś ogarnąć to wszystko co się dzieje. Nie było to łatwe. Uwierzcie. Pewnie pokrzyżowałem plany As i Lady, wybaczcie. Jednak trzeba to jakoś zespoić. Wykorzystałem kilka starych elementów. Wszystko po to żeby tą historię jakoś zespoić, bo czytając wszystkie opowiadania odnosiłem wrażenie ,że to kilka historii, zupełnie ze sobą niezwiązanych. Mam nadzieję ,że mi się udało. Do następnej części proponuje As albo Killer ,ale to tylko propozycja. Wiecie ,że na miejscu Lady miała być Szera Jednak z jej części wynika ,że zamieniła się z Lady miejscami więc... ja też je zamieniłem. Strasznie to się skomplikowało. No i wiecie ,że opowiadanie zaczęło się latem? A mamy zimę? Nie mam pojęcia jaka ma być tam pora roku ,więc ominąłem wszystkie wzmianki o pogodzie. To chyba wszystko co chciałem powiedzieć.Tee Saatus (19:32)

21 lutego 2011

Goodbye, My Lover. [LadyKiller]

20 lutego 2011

Goodbye, My Lover.
Goodbye, My Friend.
 Złote łzy rzucane przez słońce prześlizgnęły się po wilgotnych smugach na bladych policzkach, sprawiając, że stały się dziwnie radosne. Zieleń trawy kontrastowała z nienaturalną bielą skóry, niemal tak bardzo, jak szkarłatna rzeka spływająca po białej sukience. Wszystko było bardzo żywe. Czarne, rozsypane włosy tańczyły razem ze źdźbłami, a wiatr był ich orkiestrą. Nie zbrukane krwią skrawki materiału unosiły się i opadały, jakby nie pojmując ironii sytuacji. Szkarłat zbliżał się do nich nieubłaganie, przypominając posępnego węża. Obłoki nadal brały udział w niekończącym się wyścigu po błękitnej arenie nieba.
 Tylko jej oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Pełne zimna wpatrywały się w przestrzeń, nie kalkulując już niczego.
 Oblizała wargi. Jej serce biło mocno, kiedy wpatrywała się w jego niewzruszoną twarz. Pragnęła, by drgnął chociaż jeden mięsień, by kąciki ust uniosły się chociażby o milimetr. Pragnęła nawet tego, ażeby zaczął krzyczeć, bić ją. Pragnęła by coś zrobił. Cokolwiek.
 Ale on stał w miejscu, patrząc. Stał bardzo długo. Stał całe wieki. Potem podszedł do niej, powoli. Jego ruchy były wyważone jak nigdy przedtem. Wyciągnął dłoń i położył ją na jej brzuchu. Przeszedł ją przyjemny dreszcz spowodowany dotykiem ukochanej osoby. Całe napięcie w jednej chwili stało się przeszłością. Jak mógłby ją odtrącić? Po tym wszystkim, co razem przeszli?
 I wtedy podniósł na nią wzrok, cofając dłoń, jak gdyby jej skóra go oparzyła.
-To nie jest moje dziecko.-Powiedział. Zachwiała się i podtrzymała ściany. Jej źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Kilkakrotnie uchylała usta, ale nie potrafiła nic powiedzieć. Słowa i tak nie miały znaczenia. Mogły tylko ranić. To nie jest moje dziecko. To nie jest moje dziecko. To nie jest...
 Odwrócił się i wyszedł. Trzask zamykanych drzwi rozbrzmiał w całym mieszkaniu, w którym zapadła nieznośna cisza.

You touched my heart you touched my soul.
You changed my life and all my goals.
 Gorąca woda spływała po jej smukłym ciele, zmywając z policzków łzy. Położyła dłonie na brzuchu, zamykając oczy. Zabiję własne dziecko, pomyślała. Jednak już podjęła decyzję. Nic nie mogło tego zmienić. Zakręciła kurek z czerwonym krzyżykiem. Identycznym przekreśliła dwa istnienia. Lodowaty strumień sprawił, że mimowolnie się skuliła. Mrowienie na całym ciele przypomniało jej o tym, co zaraz zrobi.
 Założyła na siebie jego ulubioną, białą sukienkę. Przypomniała sobie pierwsze spotkanie... słony zapach morza unoszący się w powietrzu...
 odetchnęła, biorąc na ręce swojego kota. Wtuliła się w jego bure futro. Kto się Tobą zaopiekuje? Pomyślała. Przepraszam. Zwierzak w odpowiedzi przesunął językiem po jej policzku i zeskoczył na podłogę. Mądrymi oczami śledził jej ostatnią drogę do drzwi. Wiedział, co się stanie? Być może.
 Dość wahania. Uniosła nóż i zamknęła oczy. Jedno uderzenie, mówiła sobie. Jedno celne uderzenie, i będzie po wszystkim. Z dala od problemów. I z dala od miłości.
 Uderzyła, opadając w pustkę.

Goodbye my lover.
Goodbye my friend.
You have been the one.
You have been the one for me.
*
Słowa piosenki zapożyczone z utworu Goodbye My Lover.
LadyKiller (18:30)

20 lutego 2011

Wyniki Konkursu "Niespodzianka".

20 lutego 2011

Waszym zadaniembędzienarysować tą osobę. Jednak stawiam pewien wymóg. Obrazekmusiprzedstawiać daną osobę i więź, jaka łączy ją z tym stadem.npszczęście.. etc.

Liczy się wasz pomysł :3
Oceniane będzie:
pomysł,
oryginalność,
staranność,
wygląd ogółu,
przekaz.
Technika: dowolna
Rozalia - Tee
Szera - Tiffany
Midnight - Anaid
Tiffany - Midnight
Ireth - Alethia
Alethia - Rozalia
Tee - Ireth
Anaid - Szera

" Ci których mamy narysować"
" Ci którzy rysują "

~*~*~*~*~*~
Wkażdej z kategorii mieliście po 12 pkt do zdobycia. Ja oceniałam od 1-6, Al tak samo. Później dodałyśmy wyniki i oto wszystko jest czarnena białym. Kolejność osób na razie przypadkowa:

Szera  --> ..::Klik::..
Rysunek:
Pomysł: 8/12
Oryginalność: 9/12
Staranność: 10/12
Wygląd ogółu: 10/12
Przekaz: 10/12
Wiersz:
Pomysł: 7/12
Orginalność: 6/12
Spełnione warunki:
*rymy: 0
*o stadzie: 1
*7 wersów: 1
*zawiera słowa: zew, ślady, wolność, przyjaciel, niebo: 5
Przekaz: 8/12
Razem:  75/104

Tee --> ..::Klik::..
Pomysł: 8/12
Oryginalność: 5/12
Staranność: 6/12
Wygląd ogółu: 7/12
Przekaz: 11/12
Wiersz:
Pomysł: 8/12
Orginalność: 6/12
Spełnione warunki:
*rymy: 0
*o stadzie: 1
*7 wersów: 1
*zawiera słowa: zew, ślady, wolność, przyjaciel, niebo: 5
Przekaz: 10/12
Razem: 68/104

Tiffany --> ..::Klik::..
Pomysł: 7/12
Oryginalność: 9/12
Staranność:5/12
Wygląd ogółu: 4/12
Przekaz: 6/12
Wiersz:
Pomysł: 8/12
Oryginalność: 6/12
Spełnione warunki:
*rymy: 0
*o stadzie: 1
*7 wersów: 1
*zawiera słowa: zew, ślady, wolność, przyjaciel, niebo: 5
Przekaz: 10/12
Razem:  62/104

Ireth -->..::Klik::..
Pomysł: 11/12
Oryginalność: 10/12
Staranność: 10/12
Wygląd ogółu: 10/12
Przekaz: 4/12
Wiersz:
Pomysł: 11/12
Oryginalność: 7/12
 Spełnione warunki:
*rymy: 1
*o stadzie: 1
*7 wersów: 1
*zawiera słowa: zew, ślady, wolność, przyjaciel, niebo: 5
Przekaz: 8/12
Razem:  79/104

Anaid --> ..::Klik::..
Pomysł: 6/12
Oryginalność: 8/12
Staranność: 5/12
Wygląd ogółu:6/12
Przekaz: 6/12
Wiersz:
Pomysł: 9/12
Oryginalność: 8/12
Spełnione warunki:
*rymy: 1
*o stadzie: 1
*7 wersów: 1
*zawiera słowa: zew, ślady, wolność, przyjaciel, niebo: 5
Przekaz: 11/12
Razem:  67/104

Rozalia --> ..::Klik::..
Pomysł: 7/12
Oryginalność: 5/12
Staranność: 8/12
Wygląd ogółu: 10/12
Przekaz: 10/12
Wiersz:
Pomysł: 7/12
Oryginalność: 6/12
Spełnione warunki:
*rymy: 0
*o stadzie: 1
*7 wersów: 1
*zawiera słowa: zew, ślady, wolność, przyjaciel, niebo: 5
Przekaz: 8/12
Przekaz: Razem:  68/104

Jeślim dobrze policzyła to wygrał Ireth.
Drugie miejsce Zajmuje: Szera
Trzecie zajmuje: Rozalia vs Tee Saatus.

Reszcie dziękujemy za udział i wszelkie starania :3
Nagrody zostaną rozdane w najbliższym czasie ^^'
Gratulacje!

PS:Al zdecydowałam że nie warto liczyć średnich, gdyż to zbyt czasochłonnea ja nie mam już dziś czasu żeby się w to bawić :o Myślę że jest dobrze tak jak jest ^^"
PS2: Miał być jeszcze 3 Etap, lecz a braku czasu z mojej strony oraz czasu który poświęciliśmy temu konkursowi do tej pory nie mogłam postąpić inaczej jak zakończyć zabawę.
Jenna (20:58)

18 lutego 2011

Fenrir [Naphill Naomi]

18 lutego 2011

   "Istnieje legenda mówiąca o wyspie ciągniętej przez cztery zaczarowane kamienne rumaki. Wyspa ta nazwana została Wyspą Słońca, gdyż wierzchowce wiecznie zmierzały na zachód, chcąc wyprzedzić słońce, udowodnić, że mimo ciężaru jakim jest Wyspa potrafią być szybsze. Były to dwie klacze oraz dwa ogiery: Nirgael, Serafi oraz Mirako i Lozar; odpowiadające, kolejno żywiołom wody, powietrza, ziemi i ognia."
    Przyszedł smok i ugryzł konia w zad, a ten w popłochu uciekł do Królewny Śnieżki, która rzekomo mu pomogła, a tak naprawdę wykorzystała go i oddała do rodzinnego domu opieki.
    Odeszłam od tablicy, na której w kilku dość długich zdaniach została spisana legenda o Wyspie. Tania atrakcja dla potencjalnych turystów. Przecież każdy wie, że konie są jedynie posągami i nie mogą, nie mają prawa się poruszyć. A czemu akurat Wyspa Słońca? Komuś się tak spodobało, więc ją tak nazwał.
    Spojrzałam w górę. Błękitne niebo było tego dnia wolne od chmur, słońce przyjemnie grzało. Gdyby nie fakt, że znajdowałam się w jednej z najbiedniejszych dzielnic Etherill, miasta niemal tak wielkiego jak sama Wyspa, byłoby wspaniale.
    -Mogłabyś łaskawie nie stać po środku chodnika i nie utrudniać ludziom ciągłego kręcenia się raz w jedną to w drugą stronę? Oni potrzebują nieco więcej przestrzeni życiowej niż ty.
    Poznałabym ten głos na końcu świata. Niski, lekko ochrypły, jakby jego właściciel był  wiecznie poirytowany. We wnęce budynku, który teraz był tanią jadłodajnią, choć planowano pewnie zrobić tu niewielkie muzeum, czy coś w tym stylu, siedział kot. Bury, w podeszłym wieku, o lekko zsiwiałym pyszczku i częściowym braku lewego ucha. Powoli zamiatał ogonem po ziemi patrząc na mnie z dezaprobatą.
    -Maurycy! - Na moim pysku pojawił się uśmiech. - Cześć, staruszku, co u Ciebie słychać?
    -Wypraszam sobie, jestem w kwiecie wieku. - Kocur machnął energiczniej ogonem. - Zaledwie dwa dni temu stoczyłem krwawą walkę o pewna młodą damę z chaty tuż za rogiem.
    Uniosłam brwi ze zdziwieniem. Choć Maurycy wyglądał na typowego powsinogę i rozbójnika, wcale taki nie był.
    -Rozumiem... - odparłam po chwili. - A czy ta młoda dama, jak to określiłeś, to nie była czasami...
    -Mniejsza o to kim była. - przerwał mi szybko. - Zrobisz coś dla mnie? Ta mała dziewczynka po drugiej strony ulicy, o ta, która właśnie wyszła ze sklepu, zdaje się, że trzyma w swoich słabiutkich rączkach kawałek szynki.
    -To jest ryba, Maurycy. - powiedziałam nawet nie oglądając się za siebie.
    -Skąd wiesz? A z resztą nieważne. Widziałem Cię wczoraj, jak uciekałaś przed tymi bezmózgimi siedliskami pcheł. Słyszałem od pewnego komara, że na grzbietach tych czarnych basiorów jest tyle pasożytów, że nie ma gdzie wylądować! - wydawało się, że wcale nie chciał powiedzieć tego "żartu" - jak on to nazywał. W jego głosie pojawiła się nutka niepewności, a ogon znieruchomiał.
    Zastrzygłam uszami. Zerknęłam ku górze, gdzie ponad tablicą głoszącą legendę, znajdował się szyld zbity z kilku drewnianych desek. Ktoś niedbale namalował na nim słowa "Pod Smoczym Skrzydłem". Przez myśl przemknęło mi, że mieszkańcy Wyspy mają bzika na punkcie smoków... Latarnie okupowane przez smocze figury, karczmy ze smokiem w nazwie. To nie wszystko. Na wschodnim brzegu wyspy, nad Zatoką Ariany, znajdowały się jaskinie zamieszkiwane przez smoki. Były to wędrowne gady, które zatrzymały się chwilowo na Wyspie Słońca i zapewne po kilku dniach, tygodniach odlecą. Lecz wśród nich była jedna rodzina, która od stuleci zajmowała jedną z jaskiń. Jedno z pary czerwonołuskich gadów nie mogło odlecieć. Była to niewielka samica, która straciła znaczną część skrzydła podczas jednej z burz. Parze nie udało się wychować wielu młodych; niektóre jaja znikały w niewyjaśnionych okolicznościach.
    Spojrzałam na Maurycego. Siedział nieruchomo, jedynie jego zielone, kocie oczy pozostały żywe i wpatrywały się we mnie.
    -Czemu tak się na mnie patrzysz? - mruknęłam.
    Kocur obserwował mnie w milczeniu. Po chwili zabrał głos:
    -Przecież wiesz, że wilki, które mają mniej niż trzy i pół roku nie mogą startować w wyścigach.
    -Nie powinny. - odparłam krótko i pewnie.
    -To tak samo jak "nie mogą". Są niedoświadczone, zbyt mało wytrzymałe no i nie myślą logicznie. To tak jak ludzkie dziecko. Wiesz, że te bachory potrafią ciągnąć kota za ogon, nie wiedząc jakie są tego konsekwencje? Ty nie znasz tego uczucia, jesteś wilkiem. Wilk jest groźny, wilk jest zły...
    -To był wierszyk o dziku, a nie o wilku.
    -No... Może i tak. Ale to nie zmienia faktu, że nie wiesz jak to jest, kiedy ktoś chce ci wyrwać ogon.
    Nie zwracałam uwagi na dalsze słowa Maurycego.
    Brakowało mi zaledwie dwóch miesięcy, by móc uczestniczyć w wyścigach. Władcy Wyspy zabraniali ich organizowania, ponoć dbali o nasze bezpieczeństwo. Często wysyłali zgraję wytresowanych, bezgranicznie im posłusznych wilczurów, których zadaniem było schwytanie uczestników. Jeśli ktoś raz został złapany, już nigdy nie wracał. Po mieście krążyły plotki, że w lochach pod Wielką Wieżą, która była główną siedzibą Władców, więzione były młode zwierzęta. Każde z nich posiadało na łopatce wypalony symbol, oznaczający, że już na zawsze będą musieli być wierni królom. Aż do śmierci. Albo i jeszcze dłużej...
    Ponownie zastrzygłam uszami i ruszyłam w kierunku zachodniej bramy.
    -A Ty dokąd? Jeszcze z tobą  nie skończyłem. - Maurycy podniósł się i lekkim truchtem podążył za mną.
    Zlekceważyłam jego groźby typu "ugryzę cię w ogon", "wbiję pazury w Twój grzbiet". Szłam uparcie do przodu. Starałam się trzymać się blisko ścian budynków, a z dala od ludzi idących w każdym możliwym kierunku. Nagle naszła mnie ochota, żeby pobyć trochę sama, z dala od hałaśliwych ulic, ludzkich domostw i ... Maurycego.
    -Powtarzam po raz kolejny, dokąd idziesz? - bulwersował się Maurycy tuż za mną.
    Westchnęłam ciężko. Kocur potrafił zamęczyć.
    -Fenrir nie żyje. - rzekł bezbarwnym głosem.
    -Kolejna mysz, która się jąkała, albo w ogóle nie potrafiła mówić? - spytałam ironicznie.
    -Nie, wilk.
    Zatrzymałam się gwałtownie. Pewna młoda kobieta, niosąca na rękach zaledwie kilkuletnie dziecko, prawie na mnie wpadła. Udało jej się mnie minąć i szybkim krokiem pójść dalej. Słyszałam jak mówiła coś o "wałęsających się, zawszonych kundlach". Odwróciłam się w stronę Maurycego. Stał przede mną machając nerwowo końcem ogona.
    -Fenrir. - powiedziałam cicho. Imię wydawało się znajome.
    -To ten młody, który brał udział we wczorajszych wyścigach. - podjął Maurycy. - Brązowa sierść, szybki, wytrzymały...
    O bursztynowych oczach - dodałam w myślach.
    -Skąd wiesz o jego śmierci? Przecież zaledwie wczoraj biegł obok mnie, uratował mi życie...
    -Znalazłem go na plaży... A raczej to co z niego zostało. Nie miał w sobie ani kropli krwi. - przy ostatnich słowach głos mu lekko zadrżał - Musimy powiedzieć o tym Oido. - Odwrócił się i zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku. Podążyłam za nim.
    -Ale co ma do tego Oido? Pewnie nawet nie zna tego wilka. - spytałam idąc za kocurem.
    Nie odpowiedział mi.
    ---
    To jest straszne. Dałam to tylko dlatego, że opublikowałam pierwszą część i teraz wypadałoby to dociągnąć do końca. Krótsze. Dziwniejsze.
    Jeśli ktoś wie, skąd "pożyczyłam" postać Maurycego to gratuluję.
Naphill Naomi (10:43)

16 lutego 2011

Poczta Walentynkowa 2011.

16 lutego 2011

Taaak, po 3.. yy.. 4? 3? no nie ważne... o.o po kilku dniach nieobecności, powróciłam. :D
Ciesze się że impreza walentynkowa wyszła^^
A teraz czas na opóżnione walentynki ;3

Do Iretha.
Kocham Cię bardzo- nie ukrywam tego
Bo ukrywać miłość to coś okropnego!
--
Od Iretha.



Do Luny xD Link do piosenki *-* http://korba-crank.wrzuta.pl/audio/ayaQNS53IzE/brayan_adams_-_everything_i_do I do wrzystkich pań: xD Wesołych walentynek pełnych szalonej miłości |D
--
Setenes



For Tee.
Pamiętam dzień.

Ten dzień w którym spotkałam Cię po raz pierwszy.
Pamiętam go jakby był on dniem wczorajszym.
Mimo że rok czasu minął...
Stałeś niedaleko mnie, spojrzałam na Ciebie.
Gdy ruszyłam obejrzałam się jeszcze za siebie
Czy to był błąd?
Ułamek sekundy sprawił że znalazłeś się w moim sercu
W głębi mojej duszy
Ukrywałeś się w niej przez kilka następnych miesięcy
Jesteś tu wciąż
Choć nikt tego nie chce.
A Mimo to
Każde miejsce kojarzy mi się z Tobą
W każdym moim śnie odgrywasz główną role
Słowa składam w całość tak, że tworzą opis Ciebie
Mogłabym napisać imię Twoje na niebie
Choćby opuszkiem łapy
Dla Ciebie wejdę na najwyższy szczyt i wykrzyknę dwa słowa
Kocham Cię!
Czy wiesz co to oznacza?
Nie potrafię żyć bez Ciebie.
Wstaje rano z radością na twarzy.
Biegnę tam gdzie mogę Cię ujrzeć.
Kocham, to miejsce.
Dzień w którym mogę Cię podziwiać jest jak okruszek chleba dla żebraka
Jak kropla wody dla spragnionego
Jak promyk nadzieji dla przegranego
Stałeś się częścią mnie
Jak to się stało?
Nie wiem..
I nie chcę wiedzieć.
...
..
.

~Jen.


Drogi Acebirze 
W dzień Świętego Walentego,
Moc całusów, nie jednego,
Uśmiechu na twarzy,
Możesz nim innych obdarzyć.
Szczęścia i wielu niezapomnianych chwil,
Prosto z serca,
Śle Twoja Ever - Forever.
:3
I piosenka z dedykacją special for you.
http://www.youtube.com/watch?v=xN0FFK8JSYE&NR=1
Abyś wiedział, że ciągle o Tobie myślę.
 
Mój Luśku
Wsparciem zawsze darzysz mnie,
Za to właśnie kocham Cię
Zawsze wysłuchasz, wesprzesz, pomożesz
Że aż powiem ' Ożesz Bożeż ' ( O_O'' ).
W dniu Świętego Walentego
Sister.
8DD'
I super song Kultu, który uwielbiam.
http://www.youtube.com/watch?v=DqBuIaa2-_s
Wiem, że lubisz ten zespół, mam nadzieję, że tą piosenkę też. C:


Do Anaid http://img189.imageshack.us/img189/7764/1839mtyserduszka.jpg
http://www.youtube.com/watch?v=XeKH33o1Lnw
Nawet nie wiem An jak wyrazić swoje uczucia do ciebie..Po prostu kocham cię jak wariat i nic tego nie zmieni.Nie chcę niczego zmieniać,niczego dodawać (no może chciałbym być częściej dla cb ),ale czuję się wspaniale i niech tak pozostanie.
--
Acebir



Dla Alethii
Nie zawsze można kochać,
Nie zawsze ocierać łzy,
Lecz można się przyjaźnić
Po prostu jak ja i Ty.
--
Od Iretha.



Do Korka
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, Mój najdroższy uke.
--
Twój seme.



Dla Jenny
Jesteś jak oddech ziemi zroszonej rannym deszczem.
Jesteś słonca promieniem,który świeci mi jeszcze.
Jesteś jak słowik, który do mnie co wieczór przylatuje.
Jesteś...I za to Ci dziękuję!
--
Tee



Yyyybydybydbydbydby... ^^'
Wszystkiego naaaj najjj, dobrego seksu w walętyłki, bicia pejczem i mnóstwa kondomów od Deścisławy
dla Kits :3--
Desia


To wszystkie walentynki.
Ja powiem jedno. Kocham Was.
`Aldieb
Rada HOTN (20:20)