12 stycznia 2014
Sleep.
„Toczysz
jakąś zawziętą walkę z demonami?”
Przycupnęły cichutko, czając się na granicy umysłu. Ukrywając się
wśród mgieł, czekały na właściwy moment. Z rzadka przemykały niezauważenie niczym
duchy, wodząc dokoła pustymi oczyma. Cierpliwi myśliwi, precyzyjnie wykonujący
plan łowów. Pod osłoną ciemności słali szepty, wnikające w najdalsze zakamarki
umysłu ofiary. Drażnili się, tańcząc na granicy świadomości, będąc obecnymi,
lecz wciąż niewidocznymi. Rozsiewali poczucie niepokoju jak zarazę, zatruwając
serce i rozum. Ich ciche szmery rozchodziły się niczym fale na wodzie, mącąc
spokojną taflę myśli.
Cienie... na pograniczu jawy i snu.
~***~
Hear
your heartbeat
Beat a frantic pace
And it's not even seven a.m.
You're feeling the rush of anguish settling
You cannot help showing them in
Hurry up then
Or you'll fall behind and
They will take control of you
And you need to heal the hurt behind your eyes
Fickle words crowding your mind
.Muzyka.Beat a frantic pace
And it's not even seven a.m.
You're feeling the rush of anguish settling
You cannot help showing them in
Hurry up then
Or you'll fall behind and
They will take control of you
And you need to heal the hurt behind your eyes
Fickle words crowding your mind
(Podkład jest za krótki, kiedy się skończy, można go puścić jeszcze raz. Po za tym, podkład nie jest wymagany, ale szczególnie na początku dobrze wprowadza w nastrój. Niestety później w niektórych momentach niezbyt pasuje. :c )
Obudziła się z dziwnym uczuciem
niepokoju, oplatającym serce. Miała wrażenie jakby była obserwowana, jakby
każdy jej najmniejszy ruch był rejestrowany przez istotę, skrytą w półmrokach
jaskini. Wciągnęła w nozdrza zimne, wilgotne powietrze, jednak nie wyczuła
żadnego obcego zapachu. Zmarszczyła nos, wpatrując się jeszcze przez chwilę w
rozciągające się przed nią szare kamienie, zastanawiając się czy przypadkiem
nie popada w paranoję.
Z cichym westchnieniem wstała,
rozprostowując smukłe łapy. Podeszła do wyżłobionej w kamieniu niecki, w której
przez noc zgromadziła się krystalicznie czysta woda. W odbiciu ukazał się jej
ciemnobrązowy pysk, obrysowany czarnymi pasmami długich włosów. Ponury nastrój ogarnął
całe jej ciało, znajdując odzwierciedlenie w oczach samicy. Zwykle jarzące się
złotem ślepia dziś przygasły, jakby zmrożone przez chłód wędrujący z jej
wnętrza. Zmarszczyła nos, a z jej gardła wydobył się cichy pomruk. Nie
zwlekając dłużej, nachyliła się nad zwierciadłem, różowym językiem zagarniając
kilka łyków przezroczystej cieczy.
Zesztywniała nagle, dokładnie
wyczuwając moment w którym się pojawiła. Mimowolnie napięła wszystkie mięśnie,
jednocześnie próbując opanować narastająca w niej irytację. Nie miała dzisiaj
siły na utarczki z demonem.
Oblizała pysk, po czym odwróciła się
powoli do wnętrza sali. Jej łapy były do połowy zanurzone w gęstej mgle, która
rozpłynęła się po całej jaskini. Mleczny dywan tak szybko jak się pojawił zaczął
rzednąć, by w końcu niemal całkowicie zniknąć. Jedyne pozostałości kłębiły się
wciąż wokół białej, półprzezroczystej sylwetki, przypominającej ducha.
- Tak, witaj. Możesz już iść. – rzuciła
zgryźliwie, mimo świadomości, że demon nie podda się tak łatwo. Skoro już się
tu zjawiła, na pewno tak szybko nie zniknie.
W odpowiedzi usłyszała jedynie
świszczący chichot, który poniósł się echem po kamiennych ścianach jaskini. W
następnej sekundzie patrzyła wprost w dwie bezdenne otchłanie, a demon
wykrzywił pysk w obłąkańczym uśmiechu, przy wtórze mrożącego krew w żyłach
świstu. Nim brązowa zdążyła zareagować, potwór rozpłynął się w oparach mgły, a
zza jej pleców dobiegł ją przeciągły, szeleszczący rechot.
W następnej chwili wszystko ucichło, a
Sanetille pojawiła się obok drobnej, niemal dwa razy mniejszej od niej samicy.
Umyślnie spowolniła swoje ruchy, starając się imitować sposób poruszania się
żywych stworzeń. W jej wykonaniu wyglądało to raczej groteskowo. Zupełnie jakby
była lalką poruszaną na sznurkach. Skierowała przeszywające spojrzenie na
towarzyszkę, w jej ślepiach zdawały się żarzyć płomienie. Przechyliła łeb, a na
jej pysku znów pojawił się uśmiech, odsłaniający rzędy ciemnoszarych, ostrych
kłów.
Aldieb zacisnęła szczęki, rozdrażniona
przez samą obecność demona.
- Spierdalaj. – Warknęła przez zęby i
nie czekając na odpowiedź wyminęła wychudzone cielsko Sanetille, kierując się w
stronę wyjścia.
- Swoją drogą, nie powinno Cię tu być.
Masz zakaz wstępu na tereny Stada Nocy – rzuciła przez ramię, zanim opuściła
jaskinię, stawiając długie, zdecydowane kroki, starając się ignorować
podążającą za nią dręczycielkę. Obrzuciła bez namysłu okolicę ponurym
spojrzeniem.
Nagle zwolniła kroku, zdając sobie
sprawę z tego, że ona naprawdę nie mogła tu być. A to oznaczało, że...
Uniosła głowę, niedowierzając w obraz, który ukazał się jej oczom. Rozciągało
się przed nią pustkowie. Sucha, jałowa ziemia, upstrzona siatką pęknięć. Linia
horyzontu zlewała się z równie pustym niebem, pokrytym doszczętnie jednolitą
warstwą chmur. Jak okiem sięgnąć tylko skała i piasek.
- Gdzie... my... jesteśmy? – wydusiła z
siebie pytanie, odwracając się do demonicy. Jej uszu dobiegł dziki rechot, owijając
się wokół umysłu niczym kleista, gęsta mgła.
Jak na sznurkach, w dziwnej parodii
tańca, znów wykonała obrót, z trudem siląc się na opanowanie. Nie miała czasu
na uciążliwe gierki Sanetille. Otworzyła pysk, chcąc zadać kolejne pytanie,
jednak nikogo tam nie było.
- Zabierz. Mnie. Stąd. – rzuciła w
przestrzeń, dokładnie wymawiając każdy wyraz. Zaczynała tracić nad sobą
panowanie, czując jak zbiera w niej wściekłość. Dezorientacja jaką odczuwała,
budziła w niej lęk, a ten przeobrażał się w złość. Nie mogła być pewna, czyja
to sprawka, jednak Sanetille uwielbiała mieszać w głowach.
- Zresztą nieważne, sama sobie poradzę.
– Zmieniła nagle zdanie, całkowicie zaślepiona przez tłoczące się w niej
emocje. Niewiele myśląc, ruszyła przed siebie, zagłębiając się w szarawą mgłę,
która opadła na monochromatyczną krainę.
Nie uszła daleko, a już zdążyła stracić
orientację. Gdzie nie spojrzeć rozpościerał się identyczny krajobraz. Bezbarwne
pustkowie zdało się samicy nagle strasznie nieprzyjazne, a ona sama, w samym
środku tej wielkiej przestrzeni niezwykle mała. I nadal bardzo wkurzona.
Parszywy demon.
Jednak to co ją naprawdę martwiło, to
miejsce, w którym się znalazła oraz konsekwencje, jakie mogły z tego wyniknąć.
Przejmujący chłód, który czuła odkąd otworzyła ślepia zawitał w jej sercu nie
bez powodu. Cienie wykonały swój ruch.
~***~
Szła
prosto przed siebie, wędrując nieprzerwanie w obranym przez siebie
kierunku. Co więcej jej pozostało? Mimo, że wędrowała już od kilku
godzin, nie udało jej się natrafić na żadną kryjówkę, w której mogłaby
odpocząć. Na płaskim, równinnym terenie była całkowicie odsłonięta. I
mimo, że do tej pory nie widziała żadnego innego stworzenia, to
wyczuwała, że są gdzieś w pobliżu. Świadomość ta nie pozwalała jej na to
by się zatrzymać, mimo ogarniającego ją zmęczenia.
Była
w obcym świecie, w obcym miejscu i nie znała jego reguł. Dlatego wciąż
trzymała się na baczności, czujnie rejestrując okolicę. Nie pozwalając
sobie nawet na chwilę się zrelaksować. Dlatego wciąż uparcie szła przed
siebie, wciąż mając nadzieję, że w końcu gdzieś dotrze.
~***~
Na horyzoncie zamajaczyła jakaś
sylwetka. Zbliżała się do samicy w niebezpiecznie szybkim tempie. W sposobie
poruszania się Aldieb rozpoznała polującego drapieżnika, który złowił zapach swojej
przyszłej ofiary. Przemknęła szybkim spojrzeniem po okolicy, jednak tak jak się
spodziewała, nie dostrzegła żadnej możliwości kryjówki. Jak okiem sięgnąć
jedynie sucha ziemia, upstrzona gdzieniegdzie spróchniałymi kikutami połamanych
drzew.
Nagle odwróciła się z głuchym warkotem,
który rozbrzmiał z całą swoją mocą, wprawiając popękaną ziemię w drgania. Złote
ślepia zapłonęły jarzącym się światłem, kierując się na zbliżającego się z
zawrotną prędkością napastnika. Gęsta sierść na karku samicy zjeżyła się, a
mięśnie instynktownie napięły, gotowe do działania.
W kilku następnych susach potwór
doskoczył do kilka razy mniejszej od niego samicy. Jego wielkie, pokryte rzadką
szczeciną cielsko zdawało się niezdolne do tak szybkich ruchów, mimo to nie
przeszkodziło mu to w gwałtownym skręcie, podążając za unikiem swojej, jak
mniemał, ofiary.
Zwęziła ślepia, spoglądając na niego z
wyrachowanym wyrazem pyska. Bezmózgie stworzenie. Zdolne wyłącznie zabijać. Nie
zrozumiał ostrzeżenia, a za swój błąd będzie musiał zapłacić.
Uchyliła się przed kłapnięciem
podłużnej szczęki, wyposażonej w dwa rzędy zakrzywionych, pożółkłych kłów.
Przemknęła pod brzuchem potwora, klucząc pomiędzy parami umięśnionych odnóży.
Wyskoczyła z drugiej strony, natychmiast odbijając się od ziemi. Wylądowała na
pokrytym twardym pancerzem grzbiecie, z trudem unikając, wystających spod skóry
nagich kości.
Lawirując pomiędzy ostrymi wypustkami,
z trudem utrzymując równowagę na rzucającym się pod nią cielsku, dopadła do łba
potwora. Mamrocząc słowa w pradawnym języku wyrysowała na jego czaszce prosty
znak. Wokół nich podniósł się wiatr, a symbol rozjaśniał niebieskawym światłem.
Nagle wszystko ucichło. W następnej
sekundzie monstrum zachwiało się gwałtownie, po czym padło trupem. Wilczyca zeskoczyła
gładko na ziemię i odwróciła się, spoglądając na truchło. Z rozwartej paszczy
oraz małych, paciorkowatych oczu sączyła się gęsta, rdzawa posoka.
Nie zwlekając dłużej, opuściła miejsce
walki, ruszając w losowo obranym kierunku. Musiała liczyć na łut szczęścia,
który doprowadzi ją do właściwego miejsca. Żeby wrócić do domu musiała znaleźć
rytualny krąg, utworzony z sześciu głazów, nasączonych potężną energią, która
umożliwiłaby jej przeniesienie się pomiędzy światami. Jednak nie miała pojęcia
gdzie mogłoby się to znajdować, ani czy w ogóle tu jest.
~***~
Krajobraz całkowicie się zmienił.
Zdawało się, że dotarła do czegoś w rodzaju mokradeł. Z jednej strony była to
miła odmiana, z drugiej, miękka, ilasta gleba, klejąca się do łap już zaczynała
działać samicy na nerwy. Musiała się pilnować przy każdym kroku, by przypadkiem
nie wpaść do bagnistej wody. Wąska ścieżka którą szła wiła się pomiędzy
gnijącymi resztkami drzew i roślin, prowadząc wilczycę w nieznanym kierunku.
W nozdrza kuł nieprzyjemny zapach
rozkładających się szczątek organicznych, unoszący się ciężko w martwym powietrzu.
Opary mgły znacznie ograniczały widoczność. Na futrze wilczycy osadziły się
krople wilgoci. Otaczający ją świat zdawał się pozostawać w letargu.
W pewnym momencie Aldieb poczuła jak
grunt ucieka jej spod łap. Spanikowana zaorała pazurami w miękkiej glebie,
próbując się jakoś utrzymać, jednak śliskie podłoże nie dawało żadnej przyczepności.
Nim zdążyła pomyśleć, zanurzyła się w grzęzawisku, czując jakby czyjeś łapczywe
ręce ciągnęły ją w dół. Zamachała rozpaczliwie łapami, próbując utrzymać się na
powierzchni, jednak czarna otchłań wciąż ją pochłaniała. W desperacji kopnęła
tylnymi łapami, odbijając się od jakiegoś konara bądź kamienia i z trudem
przedzierając się przez gęstą warstwę cieczy. W końcu wypłynęła na
powierzchnię, zaczerpnęła potężny haust powietrza i kurczowo chwyciła się wystających
z ziemi korzeni.
Z trudem wyszła na ląd, wciąż ciężko dysząc.
Kiedy udało jej się złapać oddech, otrząsnęła się z oblepiającego jej ciało
mułu, pozbywając się go na tyle na ile to było możliwe. Usiadła, spoglądając
spode łba na widniejące obok niej zabójcze bajorko, które zamarło w zwodniczym
spokoju. Na wszelki wypadek jeszcze kawałek się od niego odsunęła.
Zaabsorbowana wpatrywaniem się z
podejrzliwością w oczach w jej niedoszłego zabójcę w pierwszej chwili nie
zarejestrowała z wolna narastającego pomruku. Kiedy zaalarmowana przez
ostrzegawczy syk, odwróciła się w stronę dźwięku, było już za późno. Jej oczom
ukazała się paskudna, gadzia gęba, a następnej chwili poczuła miażdżące żebra
uderzenie potężnego ogona, które posłało ją parę metrów dalej. Pociemniało jej
przed oczami, ból ogarnął całą klatkę piersiową. Z trudem podniosła się na
drżących łapach, w niejakim szoku, spoglądając w stronę napastnika.
Przypominające gigantyczną jaszczurkę
stworzenie, o trzech parach nóg i czerwono-rdzawych ślepiach, wpatrywało się w
nią w skupieniu. Stwór uchylił pysk, wyposażony w zakrzywione, sztyletowate
zęby, a spomiędzy jego szczęk wychynął fioletowy, rozdwojony jak u węża język,
którym posmakował powietrze oraz zawarte w nim zapachy. W tym także Aldieb,
zabarwiony bólem i przerażeniem.
Zupełnie nie wiedząc co robić samica zamarła
w bezruchu, czujnie wpatrując się w gadzią istotę. Ta skoczyła w jej stronę
atakując ostrymi jak brzytwa kłami, rozwierając przy tym szeroko szczęki. W
ostatniej chwili Al udało się uskoczyć, przemykając pod brzuchem olbrzyma.
Nim jednak zdążyła się odwrócić,
poczuła piekący ból w łapie, kiedy jaszczur zadrapał ją ostrymi pazurami. Z jej
gardła wydobyło się głośne warknięcie. Wykonała kolejny unik, a zaraz potem
następny. Nie miała nawet chwili na to by choćby pomyśleć o kontrataku. O
ucieczce przez mokradła nawet nie było co myśleć.
W
pewnym momencie zauważyła wejście do
groty, z której zapewne wyłonił się jej przeciwnik. Nie zastanawiając
się
dłużej, skoczyła w bok i pobiegła w stronę jaskini. Stwór zatrzymał się,
tracąc orientację, nie widząc dokąd jego ofiara się udała. W
przesączonej jego
zapachem pieczarze zapach drobnej wilczycy ginął niemal zupełnie.
Aldieb z rozpędem wbiegła na twarde,
ubite podłoże i w ostatniej chwili wyhamowała, tuż przed przeciwległą ścianą.
Odetchnęła ciężko powietrzem, po czym odwróciła się do pomieszczenia, do
którego trafiła, a na jej pysku pojawił się lekki uśmiech. Znalazła to czego
potrzebowała. Starożytne głazy, tworzące rytualny krąg. Czarny jaszczur
najwyraźniej pilnował wrót do innych światów.
W pośpiechu samica wykonała na ziemi
odpowiedni znak, wykorzystując do tego własną krew, która wciąż płynęła z
głębokich rozcięć w jej łapie. Symbol każdym końcem stykał się z odpowiednim
kamieniem, które powoli zaczynały jarzyć się nikłym blaskiem.
Wilczyca usłyszała za plecami ryk
stwora, któremu najwyraźniej udało się już ją namierzyć i teraz zmierzał ku
niej, lawirując pomiędzy drzewami. To tylko ponagliło ją do szybszej pracy.
Rysunek był nieprecyzyjny, sklecony niedokładnie i na szybko. Miała jednak
nadzieję, że to wystarczy.
Stanęła na środku kręgu, odetchnęła
lekko, wpatrując się wprost w czerwone ślepia potwora, który był już w wejściu
do jaskini. W następnej chwili obraz przed jej oczami zamazał się, aż w końcu
świat ogarnęła absolutna ciemność.
~***~
Złote ślepia zapłonęły w ciemnościach.
Resztki snu wciąż majaczyły na granicy świadomości. Samica chciała wstać,
jednak powstrzymał ją rozchodzący się po całym ciele ból. Zamarła w bezruchu
nie rozumiejąc co jest nie tak. Spróbowała ponownie, tym razem ostrożniej, po
czym spojrzała po swoim ciele. Jej łapy i bok pokryte były głębokimi ranami, futro
pokrywała zaschnięta warstwa błota i mułu. Sądząc po trudnościach w poruszaniu się miała
też pewnie połamane żebra. Kiedy to sobie uświadomiła nagle wróciły do niej
wszystkie wspomnienia, zapierając jej dech w piersi.
Potrząsnęła głową, odpychając od siebie
natłok chaotycznie rozbieganych myśli. Zacisnęła kły i kulejąc, ruszyła w
stronę wyjścia z jaskini. Powolnym, zmęczonym krokiem udała się w stronę
strumienia.
So
sleep sugar
Let your dreams flood in
Like waves of sweet fire you're safe within
Sleep sweetie
Let your floods come rushing in
And carry you over to a new morning
Day after day, fickle visions
messing with your head Fickle viscious,
Sleeping in your bed
Messing with your head
Fickle visions
Fickle vicious
Sleep sugar
Let your dreams flood in
Like waves of sweet fire you're safe within
Sleep sweetie
Let your floods come rushing in
And carry you over to a new morning*
Let your dreams flood in
Like waves of sweet fire you're safe within
Sleep sweetie
Let your floods come rushing in
And carry you over to a new morning
Day after day, fickle visions
messing with your head Fickle viscious,
Sleeping in your bed
Messing with your head
Fickle visions
Fickle vicious
Sleep sugar
Let your dreams flood in
Like waves of sweet fire you're safe within
Sleep sweetie
Let your floods come rushing in
And carry you over to a new morning*
-------------------------------------------------------------
*Poets of the Fall - Sleep
Taak.
W końcu, po kilku miesiącach, udało mi się napisać to opowiadanie.
Można by powiedzieć, że ma ono swój początek w rozmowie, którą
prowadziłam z Baru, w której zadał mi pytanie, czy prowadzę jakąś walkę z
demonami. Hm. No tak, jak widać.
Jednak
nie napisałam jeszcze w tym opowiadaniu o co tak naprawdę chodzi.
Wyjaśnię trochę więcej w następnych opowiadaniach, które, mam nadzieję,
uda mi się napisać.