Chłopak szedł wybrukowanym chodnikiem, nad miastem zbierały
się chmury, wiało. Mimo wszystko grupki nastolatków, wychodzących wieczorem,
narastały. Co chwilę wymijały go roześmiane dziewczęta, najczęściej chodziły
trójkami. Chłopacy woleli większe grupy. On szedł sam, jednak nie bał się.
Zaczepki zaczynały się o późniejszych porach, gdy zabawa dobiegała końca. Szedł
więc spokojnym krokiem i oglądał wystawy sklepowe. Wiedział co musi zrobić,
wiedział bardzo dobrze i był aż nad wyraz spokojny. Idąc w lesie nie mógł
zapanować nad emocjami, jednak tutaj wszystkie ucichły. Wyłączył je, zrobił to
dla Ich dobra, dla dobra własnej rodziny. Zatrzymał się nagle. Spojrzał na
jedną z wystaw. Szyba sklepowa okryta była czarnym płótnem, przez co idealnie
odbijała twarze przechodniów. Chłopak zastygł w bezruchu, jego źrenice rozszerzyły
się pod wpływem ekscytacji. Podszedł do budynku i przyłożył dłoń do szyby.
Wiatr rozwiewał jego krótkie, białe włosy. Dwa dłuższe warkoczyki tańczyły
dookoła jego głowy. Uśmiechnął się delikatnie i odsłonił oczy spod grzywki.
Błękitne tęczówki wwiercały spojrzenie w odbicie, kolor był równie zimny, co
wyraz samych oczu. Ciemne obramowanie i blada cera. Dłoń chłopaka powoli
zjechała po szybie. Odepchnął się od niej delikatnie i rozejrzał dookoła. Przez
chwilę jakby nie wiedział gdzie jest. Z tego transu wyrwała go filigranowa
dziewczyna. Kiedy zobaczył jej białe włosy, świat zwolnił. Znał tą twarz.
Wybiegała zza zakrętu, roześmiana. Nie wiedząc kiedy, pojawił się na jej
drodze. Wpadła na niego. Chwycił ją nad łokciem i nie mógł oderwać wzroku.
Szok, to jedyne co było można wyczytać z jego twarzy. Mówiła coś, jednak głos
był zbyt stłumiony. Dopiero kiedy wyszarpała się z uchwytu i podbiegła do
koleżanek, ten ocknął się i odwrócił za nią.
- Jakiś wariat… - usłyszał tylko i poczuł na sobie
pogardliwe spojrzenia.
- Ciacho, ale wariat… - dodarło jeszcze do jego uszu. Te
spojrzenia. Chwycił się za głowę i jeszcze raz obejrzał na swoje odbicie. Tym
razem na tle bordowego materiału. Miał wrażenie, że z materiału wynurzają się
szkarłatne oczy. Dobrze znał te oczy, ale nie wiedział co myśleć. Te spojrzenia…
Przypomniało mu się po co tu jest. Raz jeszcze odwrócił się za roześmianymi
dziewczynami i ruszył w jeden z ciemniejszych zaułków. Nie musiał długo czekać.
Siedział na starych oponach ułożonych na sobie, siedział przed jednym z tych
miejsc spotkań młodzieży. Wyszła pierwsza grupa podchmielonych kolesi. Na
chwiejnych nogach zaczęli odpalać od siebie papierosy. Chłopak spojrzał w ich
stronę, siedział i uśmiechał się pod nosem. Zaraz sam się znajdzie. Koledzy
gadali miedzy sobą rzucając kur*ami i podobnymi słowami. Nagle wybuchli
śmiechem, każdy po kolei milkł. W kierunku chłopaka skierowano kilka kiwnięć
głową i dyskretne spojrzenia. On nadal siedział, nie zmieniał ani pozycji, ani
wyrazu twarzy. W końcu jeden z grupki obrócił się w jego stronę.
- Patrzysz mi na tyłek pedale? – spojrzał na kolegów i
zaśmiał się. Chłopak skierował oczy tylko i wyłącznie na niego. Znalazł się. Patrząc
na innych ten był w miarę trzeźwy. Żwawszym krokiem ruszył w stronę siedzącego.
Zatrzymał się jednak z siedem kroków przed, kiedy ich spojrzenia się
skrzyżowały.
- Zadałem ci pytanie, białogłowo! – powiedział podniesionym
głosem i znowu spojrzał na kolegów, którzy oczywiście zaśmiali się jak na
zawołanie. Chłopak nadal milczał, lecz jego uśmiech rozszerzył się bardziej.
Nagle wybuchł śmiechem.
- Ujarany… - któryś się odezwał.
- Morda! – stojący przy chłopaku fuknął do swoich kompanów,
znowu spojrzał na chłopaka i szybkim ruchem rozbił trzymaną w ręku butelkę,
tak, że został mu sam „tulipan”.
- Bawi cie to?! – zaśmiał się wymachując popękanym szkłem
blisko sylwetki chłopaka. Ten przestał się śmiać, chwycił nadgarstek napastnika
i wstał. Kilka przekleństw poleciało w ich stronę. Chłopak okazał się wyższy od
podpitego chojraka, który zesztywniał na chwilę. Do grupy pod drzwiami
dołączyło kilka dziewczyn, również odpaliły papierosa i spojrzały co się
dzieje. Akcja była szybka, druga ręka białowłosego zacisnęła się na szyi
podpitego i podniosła wysoko w górę. Kolejne przekleństwa, kilka głośnych „puść
go”. Nikt już nie ośmielił się choćby włożyć ustnika do ust. Wszyscy stali z
otwartymi buziami. Potłuczona butelka wypadła z ręki wiszącego. Chłopak
podniósł wolną dłoń i szybkim ruchem wbił w ciało trzymane w górze. Czas
zwolnił… Cienkie krzyki dziewcząt, odgłos tłuczonego szkła, wypuszczone butelki
z dłoni, przekleństwa. Papieros spada na ziemię… Z nieba zaczyna padać deszcz,
a jego żar gaśnie. Nie spalony do końca, młody, leży. Jeden w kałuży deszczu,
drugi w kałuży krwi. Chłopaka już nie ma. Tak samo jak życia w podpitym ciele.
Syrena, czerwono-niebieskie światła rozświetlają zaułek.
Chłopak idzie ulicą, idzie brukowanym chodnikiem, spogląda
na latarnię, tak ciemną przy światłach syren. Patrzy na radiowozy, na ciało
leżące przy oponach.
- Matko, co się tu stało? – pyta sam siebie. Kręci głową i
idzie dalej, spogląda jeszcze na wystawę za jedną z szyb. Niezwykle elegancka,
na jasnym materiale. Przygląda się jednemu z wisiorków, spogląda w swoje
odbicie. Fiołkowe oczy, a w nich jak zwykle tańczące radośnie iskierki.
Uśmiecha się do siebie, czuje się niezwykle lekko. Odwraca jeszcze raz głowę w
stronę wypadku.
- Dlatego wolę stado – dodaje trochę zniesmaczony widzianą sceną. Wiatr
rozwiewa jego czarne włosy na różne strony. Zasłania twarz przed
gwałtownym podmuchem. - No Baru, czas do domu - dodaje
i udaje się w stronę lasu.