Wnętrze jaskini było niepozorne. Komnata liczyła sobie niecałe trzy metry wysokości i miała kształt spłaszczonego walca o średnicy jakiś dziesięciu metrów. Podłoże nie było równe, ale mniej więcej poziome, sufit też utrzymywał względny kształt. Przy ścianach rosły nieliczne stalaktyty i stalagmity, jednak nie było ich wystarczająco dużo by zakłócić harmonię jaskini. Kamienne ściany wyglądały na wyrzeźbione ręką natury, były jednak gładkie i jednolite. Na środku znajdował się okrąg osmolony na jednolitą czerń, zaś w jego centrum płonął smoliście czarny płomień. Niewielki, człowiekowi sięgający ledwie kolan, płonął, niewzruszony ani podmuchami powietrza w podziemnych korytarzach, ani absolutnym brakiem opału. Wyrastał wprost z kamiennej podłogi, by ginąć w powietrzu, z rzadka strzelając dziwnymi, wielobarwnymi iskrami, które przypominały odblaski na kruczych piórach.
To właśnie miejsce było źródłem życia najpierw Kruka, a później Kirke. Ta właśnie jaskinia była ich domem.
Co do reszty korytarzy, te znacząco różniły się od głównej komnaty Płomienia. Kompleks świątynny najpewniej liczył kilometry korytarzy, mniejszych i większych komnat częściowo wyrzeźbionych ręką śmiertelników, częściowo natury a częściowo boskiej, czy półboskiej ręki. Liczne malowidła jednak przestały być już czytelne, a wiele korytarzy zostało ślepymi, w wyniku zawaleń tracąc swój sens.
Aktualnie do kompleksu świątynnego były ledwie dwa wejścia. Jedno tak maleńkie, że ledwie ptak czy nietoperz był w stanie przez nie się przedostać, drugie umożliwiające wejście człowiekowi, jednak skryte tak dobrze, że kompletnie zapomniane. Główne wejście do świątyni nie istniało już od setek, jeśli nie tysięcy lat.
Tak to wyglądało.
Kirke znała każdy skrawek tego miejsca. Co gorsza, śniąc, przypominała sobie je na nowo. Znów siedziała naprzeciw płomienia i patrzyła w czerń, jakby spodziewała się odpowiedzi, czym ów tajemnicze zjawisko, które dało jej życie, tak naprawdę jest. Innym razem, w snach znów znajdowała się w głównej komnacie i patrzyła na Kruka. Kruk był, jak wtedy sądziła, demonem pierwszej wody. W jednej chwili był czarnym ptaszyskiem, skąd wzięło się jego imię, w innej chwili niskim mężczyzna o ciemnych oczach, by za sekundę przybrać postać czarnego basiora. Strażnik. Przyjaciel.
Ojciec.
W tym wspomnieniu ona stoi, nerwowo machając ogonem. Ma jeszcze poprzednie ciało, lecz łapa już dokucza. Kruk poucza ją, by nie wychodziła z kompleksu jaskiń, gdy ten będzie w wiosce ludzi. Kirke nie wie, czemu ten tam ma być i bardzo chce zobaczyć ludzi, ale nie może. Nie pamięta innych istot, w jej wspomnieniach oprócz mamki, która ją wykarmiła jest jedynie Kruk. Tęskni za światem, którego nie poznała. Ta tęsknota jest tak silna, że znów budzi się na terenach HOTN.
***
Otworzyła oczy. W jej głowie rozbłysła jednak czerń kruczych piór, intensywna i przepełniona pożartymi przez ciemność kolorami. Kirke pisnęła cicho. Znowu wspomnienia. Znowu Płomień. Wstała i otrząsnęła się, chcąc odzyskać zdolność widzenia. Warknęła.
- Nie wrócę...
To coś ją wołało. Nie znało słów, może samo nie wiedziało czym jest, ale wołało. Wściekłe, a może podniecone. Miała wrócić do Płomienia. Musiała. Nie mogła.
Zabiła Kruka, by uwolnić się spod niewoli bycia strażnikiem tamtej jaskini. Lecz teraz, gdy on nie żył, Płomień mówił do niej i upominał się o jej życie i wartę znacznie bardziej boleśnie. A ona nie wiedziała o nim nic. I nie spodziewała się, że czymkolwiek był, był czymś dobrym.
Wilczyca ruszyła przez tereny stada, czując wciąż to nieprzyjemne świdrowanie w głowie, ten ból Co z tego, jeśli odzyskała magię, jeśli była... niewolnikiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz