Bycie... Pomóż mi... Nie wiem, co mam robić.
— Cii, cii, cii... — Wyszeptałam, wyciągając rękę, by móc ułożyć ją pod głową. Uspokajająco pogładziłam go po głowie, uśmiechając się nagle, słysząc ciche pomrukiwania. Bycie, nie odbieraj mi jedynego szczęścia na tej ziemi, przytulonego do mnie we śnie. Nie chcę stracić jedynej, tak ważnej mi osoby. Skuliłam się nagle, zanosząc się ponownie płaczem. Niespodziewany ból żeber odebrał mi na chwilę dech. Jęknęłam cicho, gdy tylko zelżał, pozwalając mi zaczerpnąć oddech. Zbudziłam tym Tristana. Poruszył się, rozchylając delikatnie powieki, by jeszcze sennym wzrokiem zadrzeć głowę, by na mnie spojrzeć. Uniosłam się delikatnie na łokciu, zawieszając kosmyki białych włosów za ucho, by nie opadały mu na twarz. Z uśmiechem nachyliłam się nad nim, całując go w kącik ust.
— Co się stało? — Wymamrotał, wiercąc się chwilę, by znaleźć wygodną pozycję. Co się stało... Właśnie, co?
— Nic takiego, śpij. Kocham Cię. — Wyszeptałam, ocierając policzek o jego, by za chwilę móc znów się położyć. Mężczyzna jedynie objął mnie w pasie i układając się we wcześniejszej pozycji, z ciężkim westchnięciem ponownie zasnął. Z uśmiechem na ustach. Kochałam ten uśmiech. Przeznaczony jedynie dla mnie. Zetknęłam w stronę okna - niebo, splamione szarymi, ciężkimi chmurami, zdawało się jaśnieć. Wczesny ranek. Przymknęłam oczy, sięgając po kołdrę, którą miałam przy biodrach, naciągając ją na plecy śpiącego Tristana. Z delikatnym uśmiechem igrającym mi na ustach starałam się usnąć, a nim sen nadszedł, chwilę myślałam o tym, jak długo wytrwa to w tak idealniej formie.
Różowo-błękitne niebo, nakrapiane czernią wzbitych do lotu ptaków, zwiastowało nadejście kolejnego, mroźnego poranka. Spomiędzy oświetlonych promieniami słońca chmur, na jasnym błękicie nieba, gwiazdy leniwie mrugały, przyćmione światłem największej z nich, wschodzącej pomału na widnokrąg. Ziemia skuta lodem, przykryta kilkunastu centymetrową warstwą śniegu, który połyskiwał w oddali na szczytach gór. Powolne kołysanie się gałęzi drzew, trącane słabymi, zimnymi podmuchami wiatru, który niósł ze sobą drobny śnieg. Zimowy krajobraz niczym nienaruszony. Otwarta przestrzeń, pogrążona w ciszy, która wżera się w uszy. Wystarczyło rzucić kamieniem, który naruszyłby idealną scenerię, by ktoś mógł odwrócić wzrok z myślą, że to już nie to samo. I miałby rację.
Dłuższy czas leżałam u podnóża gór, próbując się pozbierać. Pozdzierana, pokaleczona przez kamienie skóra, sine, poobijane i zachodzące szronem ciało. Śnieg splamiony krwią. Spojrzałam nieco nieobecnym wzrokiem w górę, w miejsce, z którego spadłam. Dobre kilkanaście metrów. Aż dziwne, że jeszcze żyję. Dźwignęłam się na łokciu, krzywiąc usta z bólu i natychmiast obejmując się drugą ręką w żebrach. Dałabym słowo, że nie są jedynie poobijane. Z trudem usiadłam, rozglądając się wokół, zgarniając sprzed oczu kosmyki włosów, smagane gwałtownym wiatrem. Nie wiedziałam, gdzie jestem, jednak krajobraz przede mną wydawał mi się dziwnie znany. Bycie, myślisz, że powinnam? - Zaciągnęłam się mocno powietrze, zaraz tego żałując, gdy tylko cichy głosik w głowie wspomniał moje własne słowa. Słowa i sytuację, w której je wypowiedziałam, których nie chciałam pamiętać, przez które znów zaczęłam celowo spadać, krzywdząc się tym samym.
Wstałam, ledwo trzymając się na miękkich nogach. Głowa niemiłosiernie mnie bolała. Pulsowała, by za chwilę przestać i powrócić ze zdwojoną siłą. Czułam, jakby ktoś wbił mi stłuczoną butelkę w głowę i zaczął nią obracać. Ale musiałam wstać i ruszyć. Wrócić, by znów przeprosić za ucieczkę. Wrócić, by od nowa zacząć normalnie żyć.
____
nie wiem, o czym to jest. naprawdę, nie wiem. miałam opisać, jak nauczyła się tej mojej wymyślnej "magii liter/znaków", jednak nie wyszło. przepraszam. ;;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz