23 listopada 2013
Północ cz. I
Noc zapadła niecałą godzinę temu. Temperatura obniżyła się, a na
trawie osiadła rosa, sprawiając, iż cienkie źdźbła ugięły się pod
ciężarem wody. Firmament śmiało chwalił się gwiezdnym arsenałem, nie
zasłanianym przez najmniejszą choćby chmurkę. Powietrze - rześkie i
przepełnione charakterystyczną wonią wilgotnej ściółki - bez
najmniejszego oporu odbywało wędrówkę do moich płuc; i z powrotem.
Pozostawiało po sobie przyjemną lekkość. Zdawało się mieć w sobie coś
magicznego; coś, co skłaniało do refleksji nad otaczającym mnie światem.
A w szczególności nad tym, jak ów świat wpływa na mnie.
Zrobiłam coś, czego nie powinnam - zdaniem innych. Coś, za co mogłam zapłacić słoną cenę.
Stałam pośrodku głównej ulicy ludzkiego miasta, gdzieś na północy.
Dookoła mnie panowała cisza. Lecz nie był to ten rodzaj milczenia
świata, który sprawia, że w uszach dzwoni nieprzyjemny pisk. Ta cisza
była względna - nie słyszałam żadnych odgłosów, które sugerowałyby, iż w
najbliższym otoczeniu istnieje jakiekolwiek życie; ale moje uszy
rejestrowały inne dźwięki: krople niedawnego deszczu ściekające z dachów
i uderzające o bruk; szum okolicznych drzew i głuchy stukot ich nagich
gałęzi. Zdawało mi się, iż słyszę szept gwiazd, które wyrażały chęć
podzielenia się ze mną tajemnicami Wszechświata.
Przyzwyczaiłam się do mokrych łap. Lecz dopiero teraz poczułam, że
zaczynają się wychładzać. Bandaże ubrudzone były błotem. Już dawni
wymagały wymiany, jednak nie miałam przy sobie nikogo, kto mógłby to
zrobić. Podróż okazała się być dłuższa, niż sądziłam; podobnie jak
ludzie, których tu zastałam. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję na
odnalezienie magicznej szajki, przy której mogłabym czuć się swobodniej,
niż w otoczeniu zwykłych śmiertelników. Przeliczyłam się. Od blisko
trzech dni kluczyłam wąskimi i szerokimi uliczkami, poszukując
kogokolwiek, kto byłby zdolny udzielić mi pomocy.
O ile moje ciało było w dobrej kondycji - nie licząc wizualnego
wyglądu, który pozostawiał wiele do życzenia; mokre i brudne futro nie
prezentowało się najlepiej - to moja psychika niemal wołała o ratunek.
Musiałam jakoś skontaktować się ze stadem. Nie miałam tylko pojęcia -
jak? Dzieliły mnie setki kilometrów od Stada Nocy. Nie znałam nikogo,
kto udzieliłby mi wsparcia. Miałam ochotę usiąść i wyć. Wiedziałam
jednak, że to na nic. Jedynie mógł ktoś wyjść z domu i pogonić mnie
widłami.
Szukaj, a znajdziesz, mówią. Do odważnych świat należy. Bez ryzyka nie ma zabawy.
Poczułam, jak resztka sił mnie opuszcza. Usiadłam, tak, jak stałam,
pośrodku ulicy, nie wiedząc, co ze sobą począć. Dotychczas spędzałam
noce w piwnicy pewnego sklepu, teraz jednak jej drzwi były zamknięte.
Tyle smutku, tyle żałości.
Kiedyś było łatwiej. Zamknięta na świat kryształowa kula, wewnątrz
której znajdowało się istnienie. Istnienie, którego tak naprawdę nikt
nie mógł poznać, ani dokładnie obejrzeć - kryształ załamywał światło
tak, że obraz stawał się niewyraźny. Można było rozpoznać kolor obiektu,
mniej więcej określić jego objętość - ale konkretne właściwości
pozostawały nieodgadnione.
W pewnym momencie ten kryształ zaczął topnieć, niby lód pod wpływem
ciepła. Wszyscy mogli poznać, czym jest istota wewnątrz szklanej
zbroi.Byt ów stał się podatny na wszystkie zewnętrzne czynniki. Stał
się... słaby. Kruchy. Zaczął rozpadać się i znikać, przestał być
potrzebny.
Momentalnie podniosłam zad z zimnego bruku i ruszyłam dziarskim
krokiem przed siebie. "Ni chuja" - pomyślałam sobie. Musiałam znaleźć
sprzymierzeńca.
____________________________________________________
Mogłabym teraz przepraszać.
Obiecać poprawę.
Ale nie czuję takiej potrzeby.
W każdym razie - już jestem.