27 listopada 2013
Północ cz. II
Poranek powitał mnie złocistą łuną. Promienie słoneczne zatrzymywały
się na delikatnej mgle, która unosiła się nad zimną po nocy ziemią.
Budynki i wszelka inna infrastruktura zdawały się być skąpane w złotym
dymie. Miasto ożywało: na ulicach pojawiali się pierwsi ludzie - kupcy,
którzy najwcześniej otwierali swoje przedsiębiorstwa, by móc przygotować
się na przyjęcie porannych klientów. Udało mi się dostrzec także
młodego mężczyznę w dziwnej szacie, niby sutannie. Był zapewne
praktykantem; przyszłym kapłanem kultu Jedynego Słusznego Pana. Podczas
pobytu w mieścinie odnalazłam świątynię im. św. Dawida. W lot więc
pojęłam do jakiej sekty należy budynek.
Wyszłam z zaułka, w którym spędziłam noc, rozprostowując łapy,
przeciągając się. Czułam i słyszałam, jak moje stawy cicho narzekały na
chłód i wilgoć. Powędrowałam w kierunku rzeźni z nadzieją, że załapię
się na jakiś smaczny kąsek. Rzeźnik, dość pogodny mężczyzna o dość
krągłych kształtach i pucułowatej twarzy, zmarszczył brwi, gdy tylko
mnie ujrzał. Rzucił mi jakieś ochłapy, a gdy tylko je pochłonęłam, kazał
mi uciekać.
Udałam się do świątyni - lśniącej w porannych promieniach. Była to
sporych rozmiarów budowla, przywodząca na myśl romańskie katedry w
Niemczech - zwarte, osiadłe kompleksy o rozbudowanych masywach
zachodnich; niekiedy z założeniem dwu-chórowym. Obiekty te wzbudzały
podziw, ale jak od gotyckich, wertykalnych kościołów. Podczas gdy
francuska Notre Dame, lekka i ozdobna, przypominała ażurową serwetę,
klejnot w królewskiej koronie, romańska Spira emanowała siłą i potęgą
godną bitnych władców. Właśnie taka była świątynia Davida Walkera -
stanowiła syntezę miejsca kultu i zarazem warowni na wypadek
niebezpieczeństwa. Dwie wieże dumnie zamykały w swych potężnych
ramionach skromną w dekoracje fasadę. Nawa główna, zwieńczona
dwuspadowym dachem, była tylko niewiele wyższa od naw bocznych -
przykrytych pulpitami; nie miała też okien - typowe cechy
pseudobazyliki. Korpus przecinała stosunkowo płytka nawa poprzeczna; a
na skrzyżowaniu z nawą główną wyrastała kolejna, nieco większa od
fasadowych, wieża. Podłużną bryłę zamykała półokrągła apsyda z czterema
dobudowanymi kaplicami.
Zbliżyłam się do bocznego wejścia, znajdującego się w południowej
ściance transeptu. Drzwi były lekko uchylone. Prześlizgnęłam się przez
otwór i czmychnęłam do środka. O ile słońce poczęło ogrzewać zziębniętą
ziemię, to wewnątrz katedry było panował przejmujący chłód - grube mury
stanowiły świetną izolację od świata. Panował przyjemny półmrok;
gdzieniegdzie tylko płonęły pochodnie. Ołtarz, zapewne marmurowy,
zapełniony był świecami. Wnętrze, podobnie jak zewnętrzne dekoracje,
było proste, niemalże surowe. Kolumnady oddzielające przestrzenie
poszczególnych naw delikatnie rysowały się w półmroku, podtrzymując dość
wysoki fryz, na którym opierało się krągłe sklepienie kolebkowe.
Jedynym elementem, który zdawał się być całkiem innej epoki, były
kaplice, widoczne już z zewnątrz. Tuż za ołtarzem wyraźnie odcinały się
cztery wgłębienia, wypełnione masą złotych ornamentów. W każdej
kapliczce widniał obraz. Gdy podeszłam bliżej i zadarłam łeb do góry,
mogłam dokładniej określić, co na nich widniało.
Pierwszy od południa na pierwszy rzut oka zdawał się być cały czarny -
słabe światło, dodatkowo rozpraszane przez metaliczne ozdoby, zatarło
wszelkie niuanse dzieła. Dopiero po chwili dostrzegłam granatowe smugi i
jaśniejsze pasma. Pióra, jakby spadające z ciemnego, burzowego nieba.
Na lekko zaznaczonym piaszczystym podłożu leżała gruba księga z jakąś
inskrypcją na okładce, a za nią stała świeca o wątłym płomieniu.
Kolejny obraz, bliżej symetrycznej całej katedry, przypominał portret
reprezentacyjny. Przedstawiał on dość majętnie ubranego młodzieńca na
tle czerwonej draperii, zza której nieśmiało wyglądała antyczna kolumna z
kanelurami. Mężczyzna trzymał w dłoni otwartą księgę, drugą dłonią
wskazywał na pożółkłe, zapisane stronice. Przypominał on
szlachcica-poetę, który propaguje swą twórczość, zachęca do pisania,
obiecując jednocześnie pewny zysk. Barokowa kampania reklamowa.
Trzecia rama obejmowała scenę niczym z Nowego Testamentu -
Ukrzyżowanie. Lecz bez krzyża. Na kruczym tle widniała stojąca sylwetka
nagiego mężczyzny, okrytego jedynie białym, ekspresyjnie odwzorowanym
perizonium. Jego ręce swobodnie zwisały wzdłuż ciała. I nie byłoby w tym
nic dziwnego... gdyby postać miała głowę. Całość wzbudzała niepokój:
idealizujące ukazanie człowieka... inwalidy. Martwego. Wybrakowanego.
Można by to nazwać profanacją ciała.
Na ostatnią ilustrację jedynie zerknęłam - czara ognia, także na
ciemnym tle. Puchar dzierżący ogień podtrzymywany był przez parę rąk
wyłaniających się z mroku.
Kątem oka dostrzegłam ruch. Jednak nikogo tam nie było. Stałam sama w
prezbiterium. Lecz znów zdawało mi się, że coś się poruszyło. Jakby...
drgnął cień? Zastrzygłam uszyma, wytężyłam wzrok. Zadałam chyba
najgłupsze pytanie, jakie mogłam:
- Ktoś tu jest?
Odpowiedziała mi cisza. Poczułam się nieswojo. Zdębiałam, gdy
usłyszałam chichot. Śmiech poniósł się echem po ogromnej przestrzeni
katedry, odbijając się od ścian i arkad między nawami. Potem rozległ się
cichy, lekko zachrypnięty głos.
- Co Dziecię Nocy robi tak daleko od domu?
Nie wiedziałam, co robić. Co odpowiedzieć?
- Nie będę rozmawiała z kimś, kogo nie widzę. - wyrecytowałam, niby z tomiku poezji. - Pokaż się, kimkolwiek jesteś.
Nastała cisza. Głos nie pojawił się już, nie usłyszałam też żadnego
szurania, czy czegokolwiek, co wskazywałoby na przemieszczanie się
nieznajomej istoty. Sądziłam, że intruz zniknął, albo to halucynacje z
niedożywienia. Potrząsnęłam lekko łbem. Wydawało mi się, że moje ciało
nie jest na tyle wyczerpane, by tak oddziaływać na stan umysłu. Przecież
nikt z tych okolic nie mógł wiedzieć skąd przybywam i kim jestem.
Oddaliłam się od kaplic, rzucając ostatnie spojrzenie ku bezgłowemu
bóstwu. Przeszłam z prezbiterium do transeptu, a potem nawy głównej.
Idąc między rzędami ciężkich, drewnianych ław, zarejestrowałam dziwny
dźwięk, który obijał mi się o uszy. Słyszałam ogrom tego miejsca.
Przestrzeń. Ciężar stuleci, od których ta katedra obserwuje miasto i
polemizuje z wiecznie żywymi płomieniami pochodni i świec.
Zatrzymałam się u otwartych na oścież drzwi, prowadzących do
narteksu. Rozejrzałam się jeszcze raz po wnętrzu monstrum, które wyszło
spod dziesiątek, a może i setek ludzkich rąk. Usłyszałam jakiś szmer.
Znowu. Tym razem nie rozległ się blisko mnie, lecz na drugim końcu
świątyni. Zauważyłam światło - ktoś otworzył drzwi, którymi przed paroma
minutami weszłam ja. Dostrzegłam ludzką sylwetkę. Podobną do
praktykanta, którego miałam okazję obserwować niedługo po przebudzeniu.
Stwierdziłam, że widok zwierzęcia w miejscu sacrum nie będzie
przychylnie rozpatrzone, więc czym prędzej udałam się do przedsionka i
do wyjścia głównego. Po drodze potknęłam się. Szybko jednak złapałam
równowagę. Bandaż na mojej prawej łapie rozwiązał się w dużej mierze i
zamiatał podłoże. Do niczego się nie nadawał. W sumie, i tak bandaże te
były zbędne - stanowiły jedynie kamuflaż. Chwyciłam brudne krańce zębami
i zerwałam płótno; rzuciłam je na ziemię.
Gdy rozprawiałam się z drugim opatrunkiem, znów usłyszałam głos. Tuż obok mnie.
- Przeszłość fundamentem tego, co jest teraz, czyż nie? Trudno utrzymać cztery ściany z dachem, bez podłoża.
Momentalnie podniosłam łeb ku górze i na prawo - gdzie powinna stać
postać. Snop światła, wdzierający się do narteksu przez uchylone wrota,
padał idealnie na czarną kotkę. Była drobna, wręcz filigranowa. Okazałe
niegdyś uszy były ponadgryzane w paru miejscach, wybrakowane. Chudziutki
ogonem, niczym kawałek sznurka oplatał równie wątłe łapki. Mimo
niepozornego wyglądu, od kotki biła pewność siebie, a złociste ślepia
tętniły życiem. Nim zdążyłam zastanowić się nad znaczeniem jej słów,
przemówiła ponownie:
- Jesteś Naomi, prawda? Słyszałam o tobie co nieco. Czemu zaszłaś tak
daleko od domu? Wątpię, żebyś się zgubiła. Szukasz czegoś?
Natłok pytań i informacje, jakie miała o mnie ta kocica, zbiły mnie z
tropu całkowicie. Zdawało mi się, że katedra zaczęła oddychać - czułam
lekki powiew powietrza od wnętrza; sierść na moim grzbiecie odruchowo
nieco zjeżyła się. Pozbyłam się bandaży do końca.
- Kim jesteś? I skąd mnie znasz? - zapytałam, bez większego namysłu.
Ku mojemu zaskoczeniu, rozmówczyni zaśmiała się. Białe kiełki błysnęły w świetle.
- Nie czas na to i miejsce, Naomi. Pozwól mi rozdawać karty, nie
zawiedziesz się. - mówiąc, prześlizgnęła się przez szparę w drzwiach i
zniknęła mi z oczu. Nie chcąc jej zgubić, również wyszłam. Czekała na
mnie. Złote ślepia wpatrywały się we mnie, jak gdyby chciały przewiercić
mnie na wylot.
- Wiem po co tu przybyłaś, zagubiona duszyczko. - czarna zmrużyła
ślepia. Cały czas miałam wrażenie, że na jej pyszczku błądzi uśmieszek. -
Szukasz Stowarzyszenia Nocy, prawda? Też go szukam. Masz już jakiś
trop?
Kolejny natłok pytań, i to tak trafnych, wzbudził mój niepokój. Ta mała szkarada była zbyt pewna siebie. Zastrzygłam uszyma.
- Skąd te pytania?
- Bo są uzasadnione.
- Bez sensu...
- Owszem, ma to sens. A jaki sens ma zakrywanie tych blizn? Skoro
zdecydowałaś się na ich zachowanie podczas kreowania nowego ciała, to
chcesz o nich pamiętać, albo masz do nich sentyment - zazwyczaj przecież
dążymy do doskonalenia siebie, prawda? A takie paskudztwo jest skazą.
Poczułam jak serce we mnie zamarło. Wiedziała zbyt wiele o mnie,
podczas gdy ja nie wiedziałam praktycznie nic. Po jej komentarzu
poczułam dyskomfort, chciałam znów zakryć pozostałości po ranach -
zdawały się piec i swędzieć. Miałam wrażenie, że wszyscy je widzą,
czytają z nich moja historię, niczym z otwartej księgi.
- Kim jesteś i skąd masz te informacje? - zapytałam wprost.
Kocica przecięła ogonem powietrze, a jej oczy zdawały się pałać jeszcze większym zainteresowaniem moją osobą.
- Jestem Filaret. Niegdyś odwiedziłam tereny twojego stada,
przywiedziona energią, która tam zamieszkiwała. Wraz z momentem, gdy
impuls osłabł, wróciłam tutaj. A teraz, nie przedłużając, chodź za mną.
Pokażę ci jak znaleźć to, czego szukasz.
______________________________________________________________
Tak historyczno-sztucznie - macie takie piękne opisy. Zrozumienie opisu
katedry dla bardziej ambitnych i zaintrygowanych dziwnymi nazwami.
W następnej części będzie więcej akcji, aniżeli opisów - coby Was nie zanudzić.