9 stycznia 2015
Klęska wiary, fale strachu.
Dziki ryk niósł się po niewinnym
śniegu, karcąc go za istnienie. Uderzał o drzewa, ganiąc je za
brak rozpaczy. Dotykał nieba, próbując je zawalić. Otulał
szukające jedzenia lisy, napawając je strachem.
I niby wszystko jest
Tak jak powinno być
Za chwilę zbudzi mnie
Szary świt
Tylko dlaczego ja
Z takim nieludzkim strachem
Nie potrafię
Pogoda była okropna, tak samo zresztą jak nastrój Tin. Musiała ona przybrać ludzką postać, by przeczytać dostarczony jej liścik, przez co marzła niesamowicie, niechroniona puszystym futrem. Dziewczyna skuliła się przy skale by osłonić się przed wiatrem. Potarła dłonie o siebie, by móc ruszać palcami i wyjęła z kieszeni zmiętą karteczkę. Rozłożyła ją i czytała. Bum, rozległo się głośne dudnienie w jej głowie. Wodziła wzrokiem po słowach, udając przed samą sobą, że nie wie o czym do niej napisano, rzuciła papier w śnieg, zadeptała ją butem najdokładniej jak mogła i wpatrywała się w miejsce, w którym ów papier zniknął dzikim, groźnym spojrzeniem. Chcąc, czy nie, widziała. Znała odpowiedzi na pytania stawiane sobie dla pozoru bezpieczeństwa. I rozpadła się na kawałki.
Trudno to zrozumieć
Lecz nic nie daje siły by żyć
Jakaś misterna część
W konstrukcji zdarzeń
Pękła
Chciałem zreperować świat
A oto widzę, że sam
Jestem jednym z tych cholernych drani i świń
I zobaczyła postać. Białowłosego, jej Wilka, którego tak skrzywdziła, i za którego mogłaby w tamtej chwili umrzeć. Odchodził, nie widziała jego twarzy, znikał pomiędzy drzewami. Ramiona Tin opadły wzdłuż jej tułowia jak kłody, krew z dłoni kapała na śnieg, zmieniając jego kolor na truskawkowy, a dziewczyna biegła w stronę zjawy potykając się, przewracając, co chwila tracąc równowagę. Błagała, krzyczała, próbowała się tłumaczyć. Boże, przecież jedyne czego chciała, to rozmowy. Chociażby ostatniej. Nic z tego. Jej noga zaczepiła się o korzeń, twarz wylądowała w śniegu, wyczerpane ciało znieruchomiało.
Dopiero teraz wiem jak nisko upada
Kto nie wypełnił swego czasu w pokorze
Oto dlaczego tak się obawiam
Że za minutę trzeba będzie wstawać i żyć
Otworzyła oczy, gdy było już ciemno. Czuła przyjemne kołysanie, co więcej, wcale nie było jej zimno, choć przez kilka godzin leżała w śniegu. Miała wrażenie, że ktoś usypia ją do snu jak dziecko, nikogo jednak nie widziała.
To las, las ją tulił. Las kołysał, uspokajał skołatane nerwy, opiekował się tymi, którzy zbłądzili. Dobrze, Tin. Ciepłe szepty muskały jej ucho. To jego kolej by wybaczyć.
[To nie miało być ładne ani fascynujące. Tylko mi smutno. I tak wyszło.]
Dziki ryk wydobywał się z jej gardła,
raniąc każdą komórkę, wdzierając się do uszu, plącząc włosy,
rozsadzając czaszkę. Przemieniając w zwierzę.
I niby wszystko jest
Tak jak powinno być
Za chwilę zbudzi mnie
Szary świt
Tylko dlaczego ja
Z takim nieludzkim strachem
Nie potrafię
Pogoda była okropna, tak samo zresztą jak nastrój Tin. Musiała ona przybrać ludzką postać, by przeczytać dostarczony jej liścik, przez co marzła niesamowicie, niechroniona puszystym futrem. Dziewczyna skuliła się przy skale by osłonić się przed wiatrem. Potarła dłonie o siebie, by móc ruszać palcami i wyjęła z kieszeni zmiętą karteczkę. Rozłożyła ją i czytała. Bum, rozległo się głośne dudnienie w jej głowie. Wodziła wzrokiem po słowach, udając przed samą sobą, że nie wie o czym do niej napisano, rzuciła papier w śnieg, zadeptała ją butem najdokładniej jak mogła i wpatrywała się w miejsce, w którym ów papier zniknął dzikim, groźnym spojrzeniem. Chcąc, czy nie, widziała. Znała odpowiedzi na pytania stawiane sobie dla pozoru bezpieczeństwa. I rozpadła się na kawałki.
Trudno to zrozumieć
Lecz nic nie daje siły by żyć
Jakaś misterna część
W konstrukcji zdarzeń
Pękła
Zaczęła krzyczeć. Nie, to nie był
krzyk. To był ryk dzikiego zwierzęcia, które nie ma już niczego
do stracenia. Okrutny, przeszywający dźwięk. Wydzierała się na
wszystko dookoła. Nie czuła się słaba, wręcz przeciwnie, rzuciła
się do biegu, po drodze zmieniając postać na wilczą i po chwili
dopadła błądzącego po śniegu jelenia. Chwyciła w zęby jego
szyję i zagryzła bezlitośnie, jeszcze przez chwilę pastwiąc się
nad jego ciałem, jak nigdy wcześniej. Ryczała, gryzła i szarpała
pazurami nieruchomą masę, odrzucając wszystkie myśli. Dopiero gdy
opadła z sił ponownie przemieniła się w człowieka i, leżąc na
ciele jelenia, wdychając jego ciepły zapach i brudząc dłonie,
włosy i twarz ciepłą krwią krzyczała na cały głos, choć
gardło miała zupełnie zdarte. - Nigdy Ci tego nie wybaczę! Nigdy,
rozumiesz, Baru? Jeśli coś mu się stanie... - Na zmianę
wypowiadała te słowa zanosząc się niekontrolowanym szlochem, choć
płakać wcale nie chciała. Miała ochotę gryźć, szarpać,
walczyć. Tak bardzo chciała zrozumieć Baru, ale nie mogła. Po prostu nie
mogła uwierzyć w to, że ktoś może tak bardzo ją skrzywdzić z
premedytacją, a przy tym narażać własne życie. Podniosła się, na
chwiejnych nogach podeszła do
najbliższego drzewa i zaczęła uderzać w nie zaciśniętymi
pięściami z całej siły. Po chwili krew zabitego jelenia zmieszała
się z jej własną, skóra na dłoniach popękała, kości kruszyły
się jak szkło.
Chciałem zreperować świat
A oto widzę, że sam
Jestem jednym z tych cholernych drani i świń
I zobaczyła postać. Białowłosego, jej Wilka, którego tak skrzywdziła, i za którego mogłaby w tamtej chwili umrzeć. Odchodził, nie widziała jego twarzy, znikał pomiędzy drzewami. Ramiona Tin opadły wzdłuż jej tułowia jak kłody, krew z dłoni kapała na śnieg, zmieniając jego kolor na truskawkowy, a dziewczyna biegła w stronę zjawy potykając się, przewracając, co chwila tracąc równowagę. Błagała, krzyczała, próbowała się tłumaczyć. Boże, przecież jedyne czego chciała, to rozmowy. Chociażby ostatniej. Nic z tego. Jej noga zaczepiła się o korzeń, twarz wylądowała w śniegu, wyczerpane ciało znieruchomiało.
Dopiero teraz wiem jak nisko upada
Kto nie wypełnił swego czasu w pokorze
Oto dlaczego tak się obawiam
Że za minutę trzeba będzie wstawać i żyć
Otworzyła oczy, gdy było już ciemno. Czuła przyjemne kołysanie, co więcej, wcale nie było jej zimno, choć przez kilka godzin leżała w śniegu. Miała wrażenie, że ktoś usypia ją do snu jak dziecko, nikogo jednak nie widziała.
Szeroka
droga
Nie była moja
Jasna siła
Utracona
Nie była moja
Jasna siła
Utracona
To las, las ją tulił. Las kołysał, uspokajał skołatane nerwy, opiekował się tymi, którzy zbłądzili. Dobrze, Tin. Ciepłe szepty muskały jej ucho. To jego kolej by wybaczyć.
Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
Że oto mija twój najlepszy czas
Bezradność zniosła cię na drugi plan
Czekanie sprawia że gorzknieje cała słodycz w nas
Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
Tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
Gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd
Okłamali mnie z nadzieją że
Uwierzyłem i przestanę chcieć
Muszę leczyć się na ból i strach
Gdzie jest człowiek który z siebie sam pokaże mi jak
Kto pokaże mi jak?
Że oto mija twój najlepszy czas
Bezradność zniosła cię na drugi plan
Czekanie sprawia że gorzknieje cała słodycz w nas
Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
Tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
Gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd
Okłamali mnie z nadzieją że
Uwierzyłem i przestanę chcieć
Muszę leczyć się na ból i strach
Gdzie jest człowiek który z siebie sam pokaże mi jak
Kto pokaże mi jak?
[To nie miało być ładne ani fascynujące. Tylko mi smutno. I tak wyszło.]