What's been happening in your world?
What have you been up to?
I heard that you fell in love
Or near enough
I gotta tell you the truth
Bam!
- Mam cię! - Krzyknęła podekscytowana. Jęzor wywalony, ślepia ożywione, ogon wysoko w górze. - O, cholera, jednak nie. - Zapatrzyła się na własne łapy i pustą ziemię pod nimi. Usłyszała trzepot skrzydeł. Poderwała łeb, by zdążyć jeszcze zobaczyć długi ogon odlatującej sroki.
- Nosz kurka wodna. - Warknęła, przewracając się na grzbiet z głuchym łupnięciem. Wielkie uszy leżały po dwóch stronach czaszki, upodobniając ją do nietoperza. Kłapnęła szczękami na przelatującego koło jej nosa motyla. Aż dziw, że jakiś się pojawił tak wczesną porą. Spojrzała w niebo.
Jedna chmura. Druga chmura. Trzecia chmura... Czwarta chmura.... O! Ta wygląda jak lody. Zjadłabym lody... Pistacjowe z posypką i czekoladową polewą.... Mhrrr...
- A! Co to było?! - Zerwała się gwałtownie na równe nogi, robiąc przy tym efektowny piruet. Jakimś cudem udało jej się przy tym nie zabić.
Podbiegła do najbliższego kamienia, wskoczyła na niego i wyprężyła grzbiet, podnosząc wysoko głowę.. Jasne ślepka przeczesywały teren, Była pewna, że coś zobaczyła. Coś małego, co się ruszało. I można było gonić. A Vela była głodna. I w dodatku potwornie znudzona.
Aaargh! Zawyła bezgłośnie w myślach. Nic nie było widać. Zeskoczyła z kamulca i przytknęła nos do ziemi. Zaczęła węszyć. Krążyła dookoła, wdychając zapach ściółki. Napotykała na przeróżne wonie, jednak w gruncie rzeczy, nie wiedziała nawet czego szuka. Jak igła w stogu siana.
Posadziła cielsko na glebie. Ogon z frustracją szurał po ziemi. Myślała. Tak, zdarzało jej się to czasem, chociaż rzadko kiedy prowadziło do czegoś dobrego. W tej chwili, na szczęście nie udało jej się wpaść na nic ryzykownego.
Wróciła do poprzedniego miejsca i z premedytacją znów zaległa na grzbiecie. Chmury nadal wyglądały smakowicie. Tym razem jedna z nich wyglądała jak biały puszysty królik, który wystawał zza korony drzew, zupełnie jakby wyskakiwał właśnie z krzaków jeżyny.
- Aa! - Znów się poderwała. - To był królik! - Oznajmiła w przestrzeń z satysfakcją i w tym momencie znów dostrzegła kątem oka jakiś ruch. Rzuciła się w tamtym kierunku, przeskakując przez zarośla i prawie zaliczając glebę przez zdradziecki korzeń, który ją zaatakował. Z trudem pozbierała chude kończyny i pełnym biegiem ruszyła w pogoń za... Chwila, chwila, gdzie jest ten parszywiec? Zahamowała raptownie, ryjąc pazurami w ściółce. Znów go zgubiła. Rozglądała się gwałtownie, nie wiedząc co robić. Nie zamierzała się jeszcze poddawać, to pewne. Poszła dalej, zagłębiając się w nieznany las.
***
Po kilkunastu minutach wędrówki nagle coś przykuło jej uwagę. Zwolniła, stawiając uszy na sztorc. Podniosła lewą łapkę, węsząc w powietrzu. Odwróciła się powoli i oblizała pysk. Nadal węsząc, ruszyła za tropem, lawirując pomiędzy drzewami.
- O. - Zatrzymała się gwałtownie, kiedy jej nos odbił się od czegoś sprężystego. Odsunęła się nieznacznie i przysiadła na ogonie, spoglądając na zjawisko zaintrygowana. Przechyliła łeb na bok, najwyraźniej przeprowadzając jakieś intensywne procesy myślowe. Grzyb rzeczywiście wyglądał nietypowo. Wyrastał tuż przy podstawie drzewa, a fakturą i wielkością przypominał coś w rodzaju mózgu. Bardzo powoli Vena zaczęła obniżać pysk, wciąż intensywnie wpatrując się w dziwoląga. Zmarszczyła nos, nadal nie będąc w stanie się obeznać z nietypowym zapachem. Wysunęła przez kły różowy język, na początku z lekkim wahaniem. Musiała jeszcze minąć chwilka, no, może z dziesięć sekund, nim Vel w końcu się w sobie zebrała i liznęła grzyba.
- Bleeeh. - Parsknęła z obrzydzeniem i zaczęła mlaskać ozorem, próbując pozbyć gorzkiego posmaku. Poczuła pod łapkami drżenie ziemi. Obróciła się, a świat wokół zawirował. W oddali widziała szarżującą sylwetkę smoczego potwora. Oh niee... A co jeśli to paskudztwo było trujące? Umrę! Nie chcę umierać. Jestem za młoda by umierać. Czy to już naprawdę koniec? Ratu- Potok myśli przerwał nagły napływ olśnienia. Oh. Przestała kręcić się w kółko i z wciąż wystającym z pyszczka językiem spojrzała wielkimi jak spodki oczyma w stronę nieustająco powiększającej się plamy. W jej kierunku żwawym kłusem zmierzał rosłych rozmiarów odyniec. Małe czarne paciorki oczu łypały wściekle na wszystkie strony. Ciało pokrywała gęsta ciemna szczecina, a z ryja wystawały potężne, ostro zakończone szable. Dostrzegając sylwetkę psowatej przyspieszył niespodziewanie, najwyraźniej czymś rozwścieczony. Vela nie czekała dłużej. Zerwała się z miejsca i uskoczyła w bok. Przebiegła zwinnie pod kłodą i dalej, niczym dorodna sarna, przemykając pomiędzy krzewinami. Nadal słyszała głuchy tętent racic i głośny trzask gałęzi, przez które dzik przedzierał się niczym taran. Nie miała czasu by się oglądać. Biegła ile sił w chudych łapkach, serce biło jej jak szalone, a oddech znacząco się pogłębił. Gdy myślała, że już dłużej nie da rady, nagle wypadła z zarośli na otwartą przestrzeń, tracąc grunt pod nogami. Przez ułamek sekundy życie stanęło jej przed oczami, nim z całym rozpędem wpadła prosto w rzeczne odmęty. Czuła jak lodowata woda wdziera jej się przemocą do płuc. Zacisnęła powieki i zaczęła wiosłować kończynami, pracować całym ciałem, byle tylko wypłynąć na powierzchnie. Biały pysk wynurzył się z czarnej toni i samka zaczerpnęła gwałtownie powietrza, jednocześnie krztusząc się pozostałością cieczy w płucach. Całe szczęście rzeka nie miała rwącego nurtu, więc kiedy udało jej się uspokoić oddech, zdołała już spokojnie dopłynąć do przeciwległego brzegu. Wygramoliła się na suchy ląd i gwałtownie się otrzepała, posyłając dokoła girlandy jasnych kropel. Oblizała nerwowo pysk, spoglądając za siebie. Po napastniku nie było już żadnego śladu. Zażegnawszy niebezpieczeństwo postanowiła ruszyć dalej.
***
Słońce już zachodziło, rzucając na świat długie głębokie cienie. Łapy samicy człapały jedna za drugą w monotonnym rytmie. Zaczynało zmierzchać. Vena nuciła pod nosem słowa piosenki, które niegdyś utkwiły jej w głowie. All your lonely sons and daughters, stepping to the raging waters. Let them swallow you forever, silencing your beating heart... Nim się zorientowała zrobiło się kompletnie ciemno. Nie, żeby się tym jakoś specjalnie przejęła. Choć z początku noce poza miastem ją przerażały, w czasie wędrówki szybko do nich przywykła. Ziewnęła z cichym mlaskiem. Oczy jej się kleiły, robiła się senna. Dawno już zapomniała jaki był cel jej małej wyprawy.
Nagle poczuła jak grunt umyka jej spod łap. Natychmiast się rozbudziła, otwierając szeroko ślepia.
- O nienienienie - W panice próbowała jeszcze przebierać kończynami, jednak na próżno. Zleciała łeb na szyję. Biała kupka sierści przeleciała przez krzaki, lądując po środku niewielkiej polanki. Zmęczona i poobijana nie dała już dłużej rady, ujrzała jeszcze gwiazdy wirujące nad jej głową, nim straciła przytomność.
***
Po kilkunastu minutach wędrówki nagle coś przykuło jej uwagę. Zwolniła, stawiając uszy na sztorc. Podniosła lewą łapkę, węsząc w powietrzu. Odwróciła się powoli i oblizała pysk. Nadal węsząc, ruszyła za tropem, lawirując pomiędzy drzewami.
- O. - Zatrzymała się gwałtownie, kiedy jej nos odbił się od czegoś sprężystego. Odsunęła się nieznacznie i przysiadła na ogonie, spoglądając na zjawisko zaintrygowana. Przechyliła łeb na bok, najwyraźniej przeprowadzając jakieś intensywne procesy myślowe. Grzyb rzeczywiście wyglądał nietypowo. Wyrastał tuż przy podstawie drzewa, a fakturą i wielkością przypominał coś w rodzaju mózgu. Bardzo powoli Vena zaczęła obniżać pysk, wciąż intensywnie wpatrując się w dziwoląga. Zmarszczyła nos, nadal nie będąc w stanie się obeznać z nietypowym zapachem. Wysunęła przez kły różowy język, na początku z lekkim wahaniem. Musiała jeszcze minąć chwilka, no, może z dziesięć sekund, nim Vel w końcu się w sobie zebrała i liznęła grzyba.
- Bleeeh. - Parsknęła z obrzydzeniem i zaczęła mlaskać ozorem, próbując pozbyć gorzkiego posmaku. Poczuła pod łapkami drżenie ziemi. Obróciła się, a świat wokół zawirował. W oddali widziała szarżującą sylwetkę smoczego potwora. Oh niee... A co jeśli to paskudztwo było trujące? Umrę! Nie chcę umierać. Jestem za młoda by umierać. Czy to już naprawdę koniec? Ratu- Potok myśli przerwał nagły napływ olśnienia. Oh. Przestała kręcić się w kółko i z wciąż wystającym z pyszczka językiem spojrzała wielkimi jak spodki oczyma w stronę nieustająco powiększającej się plamy. W jej kierunku żwawym kłusem zmierzał rosłych rozmiarów odyniec. Małe czarne paciorki oczu łypały wściekle na wszystkie strony. Ciało pokrywała gęsta ciemna szczecina, a z ryja wystawały potężne, ostro zakończone szable. Dostrzegając sylwetkę psowatej przyspieszył niespodziewanie, najwyraźniej czymś rozwścieczony. Vela nie czekała dłużej. Zerwała się z miejsca i uskoczyła w bok. Przebiegła zwinnie pod kłodą i dalej, niczym dorodna sarna, przemykając pomiędzy krzewinami. Nadal słyszała głuchy tętent racic i głośny trzask gałęzi, przez które dzik przedzierał się niczym taran. Nie miała czasu by się oglądać. Biegła ile sił w chudych łapkach, serce biło jej jak szalone, a oddech znacząco się pogłębił. Gdy myślała, że już dłużej nie da rady, nagle wypadła z zarośli na otwartą przestrzeń, tracąc grunt pod nogami. Przez ułamek sekundy życie stanęło jej przed oczami, nim z całym rozpędem wpadła prosto w rzeczne odmęty. Czuła jak lodowata woda wdziera jej się przemocą do płuc. Zacisnęła powieki i zaczęła wiosłować kończynami, pracować całym ciałem, byle tylko wypłynąć na powierzchnie. Biały pysk wynurzył się z czarnej toni i samka zaczerpnęła gwałtownie powietrza, jednocześnie krztusząc się pozostałością cieczy w płucach. Całe szczęście rzeka nie miała rwącego nurtu, więc kiedy udało jej się uspokoić oddech, zdołała już spokojnie dopłynąć do przeciwległego brzegu. Wygramoliła się na suchy ląd i gwałtownie się otrzepała, posyłając dokoła girlandy jasnych kropel. Oblizała nerwowo pysk, spoglądając za siebie. Po napastniku nie było już żadnego śladu. Zażegnawszy niebezpieczeństwo postanowiła ruszyć dalej.
***
Słońce już zachodziło, rzucając na świat długie głębokie cienie. Łapy samicy człapały jedna za drugą w monotonnym rytmie. Zaczynało zmierzchać. Vena nuciła pod nosem słowa piosenki, które niegdyś utkwiły jej w głowie. All your lonely sons and daughters, stepping to the raging waters. Let them swallow you forever, silencing your beating heart... Nim się zorientowała zrobiło się kompletnie ciemno. Nie, żeby się tym jakoś specjalnie przejęła. Choć z początku noce poza miastem ją przerażały, w czasie wędrówki szybko do nich przywykła. Ziewnęła z cichym mlaskiem. Oczy jej się kleiły, robiła się senna. Dawno już zapomniała jaki był cel jej małej wyprawy.
Nagle poczuła jak grunt umyka jej spod łap. Natychmiast się rozbudziła, otwierając szeroko ślepia.
- O nienienienie - W panice próbowała jeszcze przebierać kończynami, jednak na próżno. Zleciała łeb na szyję. Biała kupka sierści przeleciała przez krzaki, lądując po środku niewielkiej polanki. Zmęczona i poobijana nie dała już dłużej rady, ujrzała jeszcze gwiazdy wirujące nad jej głową, nim straciła przytomność.
***
Niewielka, zacieniona polanka okalana była wieńcem z bujnych koron drzew. Pomiędzy konarami przemykały świetliste promienie życia. Małe stworzonka bytujące wśród plątaniny gałęzi i bluszczu. Jasnożółty ptaszek, zerwał się z miejsca i trzepocząc szaleńczo skrzydełkami przefrunął na sąsiedni pień. W sercu zielonego okręgu, na miękkim dywanie z mchu, leżała mała, potłuczona istotka. Wyglądała jak konający rozbitek, wyrzucony na brzeg przystani ocalenia. Sierść brudna i posklejana błotem. Na łapach i pysku widoczne liczne zadrapania i otarcia. Poszarpana chusta na szyi przesunęła się, odsłaniając wiszący pod nią srebrny łańcuszek. Zakończony był metalową blaszką, na której niewprawną ręką wyryte było czyjeś imię. Czarny nos drgnął, kiedy milimetry od niego zamachał skrzydełkami motyl. Odfrunął zaraz, by w swym wirującym tańcu, przemierzać znany sobie świat od jednego kwietnego kielicha ku następnemu. Samka uchyliła niemrawo ślepię. Jej jasno spiżowa tęczówka zetknęła się oko w oko z czyimś mlecznobiałym, marszczącym się co chwila, noskiem. Podniosła łeb, spoglądając sennie na otoczenie. Zarówno po niej, jak i wszędzie wokoło, wesoło kicały śnieżyste króliki. Ich mięciutkie, aksamitne futerka łaskotały ją w poduszki łap, kiedy przemieszczały się w podskokach by skubać soczyście zieloną trawę. Vendela spoglądała na to wszystko nieprzytomnym wzrokiem. Powiodła ślipiami ku siedzącego na jej łopatce osobnika.
- Panie króliku - jej głos był nieco bełkotliwy, jakby wciąż mówiła przez sen - jest panów za dużo. Nie mamy na stanie wystarczającej ilości Alicji. Muszą panowie ustawić się w kolejce. Zamawiam: Alicja z Krainy Czarów - raz.... - Ostatnie urywane słowa wymamrotała już ledwosłyszalnie. Jej głowa opadła na porośniętą bujną zielenią glebę i znów odpłynęła w niebyt.
***
Vena została rozbudzona przez cichy szelest. Trzepnęła łbem by pozbyć się sennych macek i rozejrzała się w poszukiwaniu hałasu.
- Ha! Tu jesteś skurczybyku! - Zawołała i skoczyła żwawo za szarakiem, który jak tylko usłyszał głośny odgłos, natychmiast czmychnął ku leśnym zaroślom. Samka bez namysłu pognała za nim, znikając w odmętach głuszy.
_______________________________________________________
Jeden dzień z życia pierdoły. Takie nic nie wnoszące opowiadanko na rozgrzewkę.~
Wspomniana polana odnosi się do Polany Kwiatów, opisanej w zakładce "Tereny".
Cytaty pochodzą z: Arctic Monkeys - Snap Out of it oraz The American Spirit - Sons & Daughters
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz