Listopad 2009 rok
Biegłam jak szalona przez tereny HOTN, w tej chwili żałowałam, że nie
posiadam skrzydeł, ani nie znam żadnego inteligentnego czaru, który pozwoliłby
mi wzbić się nad ziemię. Chociaż przemieszczałam się szybko, starałam się
uważnie obserwować otoczenie, chociaż w głowie miałam straszną mieszaninę
przeróżnych myśli.
Po prostu się bałam, bałam, że stado zostanie
zaatakowane przez dwunogich. Nie chciałam stracić tej rodziny, którą tak
niedawno zyskałam. Sama sobie dziwiłam się, że interesuje się kimś poza sobą…
Przez całe życie z losem wzmagałam się samodzielnie; rzeka wyrzuciła mnie na
brzeg jako niewielkie szczenię i
przeżyłam tylko dzięki magii. Bardzo różniłam się od innych wilków, a jednak… A
jednak dołączyłam tu. Wszyscy byli dla mnie tak nierealnie mili, że co rano
miałam wrażenie, że to sen spowodowany nadmiarem drobiu na kolację. Tak,
przyznać muszę, że za czasów mojej samotności wyprawy do kurników i na
pastwiska były dla mnie rzeczą codzienną, gdy opanowałam bardziej zadawanie
śmierci i bólu moimi zdolnościami, przynajmniej raz na tydzień z niedalekich
mojemu domowi wiosek znikał jakiś człowiek. Zaciągałam ich bądź zmuszałam do
wejścia do mojej samotni po czym robiłam mniej lub bardziej brutalną, krwawą
masakrę. Gdy pojawiali się przyjaciele tych nieszczęśników pozwalałam im
spotkać się z bliskim w piekle. Niestety, po jakimś czasie mój teren
okrzyknięto nawiedzonym i zaprzestano wierzyć, że przychodząc tam zmieni się
los moich ofiar. Niestety, po dołączeniu do stada musiałam skończyć z tymi
zabawami, gdyż można było tym sprowadzić niebezpieczeństwo na stado, szczególnie
w tych czasach kiedy ludzie sami, bez powodu przychodzą tam gdzie nie powinni.
Och, tak… I jeszcze nie byłam do końca
pewna co powiedzieli by inni członkowie stada, kiedy przeszłabym obok nich z
wrzeszczącym jednonogim już dwunogiem.
Nigdy nie żywiłam do ludzi jakichś specjalnych uczuć. O ile spokojnie
dawali się zmasakrowywać i nie wchodzili
mi w drogę, jednak ostatnimi czasy miałam wielką ochotę spowodować wyginięcie
tego żałosnego gatunku. Nie dojrzę, że włażą na tereny HOTN, to jeszcze porwali
Venus! To robiło się coraz bardziej chore…
Moje rozmyślania przerwał dziwny
zapach na który wcześniej nie zwracałam uwagi, jednak zrobił się teraz już
bardzo mocny. Doskonale wiedziałam czego to zapach. Byłam już przy granicy HOTN, zwolniłam, moje kroki przestało
być słychać, wszystkie zmysły skupione były teraz tylko na zlokalizowaniu
ludzi. Wkrótce też usłyszałam szmer ich głosów. Nie wierzyłam… Oni znów tutaj!
Warknęłam cicho- trochę na siebie, by
się tak nie denerwować, trochę na nich, choć nie mogli tego jeszcze
dosłyszeć. Skradałam się cicho, powoli,
gotowa do ataku…
I oto są!
Zmory, które wkrótce zginą… Dwaj mężczyźni stali równiutko przed granicą
terenów HOTN. Silver pokazała mi je całe i orientowałam się już dość dobrze…
Czekałam Tylko aż przekroczą tą granicę… Przekroczyli. Więc teraz spotka ich
kara. Pognałam w ich stronę z zadziwiającą nawet mnie szybkością. Skoczyłam
jednemu do gardła, lecz jakimś cudem nie udało mi się go chwycić. Drugiego,
który chciał pomóc przyjacielowi zabiłam czarem, lecz w tym czasie pierwszy
zaczął uciekać.. W stronę stada. Idiota! Dopadłam go szybko i tym razem już
skutecznie rozpłatałam szyję. Cały czas wściekła, pokrwawiona i obolała od
ciągłego biegu weszłam do rzeki i opłukałam się. Wróciłam do stada i rzekłam
grobowym głosem;
-Moi drodzy, chyba mamy tu małą inwazję.