Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

17 listopada 2012

"I tried so hard..." - Opowiadanie konkursowe [Raksha Morte]

"I tried so hard..."

 Mrok powoli brał w posiadanie świat, przykrywając wszystko smutną szarością wieczora. Ciemność dotąd kryjąca się tylko pod koronami drzew, teraz zaczęła wypełzać ze swego ukrycia i rozprzestrzeniać się, jakby chciała okryć sobą wszystko. W cieniu gęstych zarośli jarzyły się zielonkawe punkty, wpatrujące się w niewinne zwierzę, chcące tylko zaczerpnąć trochę wody z źródła. Gałęzie zdawały się pochylać nad niemal niewidoczną postacią ukrytą w mroku, by jeszcze lepiej ją zakryć. Postać ta czarna jak sama ciemność, postąpiła krok do przodu, by zaraz z cichym warknięciem wyskoczyć z zarośli. Korzystając z wyćwiczonych mięśni, dwoma długimi susami dopadła ofiary, która do końca nie zdawała sobie sprawy z tego, kto odebrał jej życie. Z większą niż zazwyczaj wściekłością jaguar wgryzł się w szyję zwierzęcia i warcząc szarpał się z umierającą łanią, nawet tuż po tym jak życie z niej uszło, nie zaprzestał rozszarpywania biednego stworzenia. Tu nie chodziło o upolowanie smacznego kąska, a tylko o wyładowanie wściekłości i żalu, które ostatnimi czasy narosły w panterze.
 W końcu okrutne szczęki puściły ofiarę, a ogromny czarny kot zdawał się zapaść w jakiś dziwny amok. Stał nad zmasakrowanym ciałem, nie ruszając się, a tylko tępo patrząc na konar potężnego drzewa. Gdyby ktoś teraz widział tego oto jaguara, mógłby zaobserwować jak jego umysł ucieka we wspomnienia, które za wszelką cenę chciał odegnać.

 Małe kociątko z dziwnymi, jakby nietoperzowymi skrzydłami, upolowało właśnie swoją pierwszą zdobycz i z radości machało malutkimi skrzydełkami, które były jeszcze za słabe by je unieść. Dwa większe, czarne koty stały nieopodal, przyglądając się swojemu dziecku. 
 - Jest taka malutka, a już posiada co najmniej połowę z naszych umiejętności - mruknęła pantera, spoglądając na swoje maleństwo z rozczuleniem, ale także pewną obawą.
 - I ma skrzydła - dodał jakby w zamyśleniu jaguar, nie za bardzo był z tego zadowolony. - Wiesz, że to nie pozostanie długo w tajemnicy. - Spojrzał na swoją partnerkę z powagą.
Matka kociątka odwzajemniła spojrzenie, była niemal pewna, iż już ktoś doniósł innym o małej, ale nie chciała mówić tego na głos, jakby miała tym potwierdzić swoje przypuszczenia. Westchnęła i odwróciła pysk, by zobaczyć jak kocie o fiołkowych oczach wpatruje się w nich z ciekawością. Pantera uśmiechnęła się do małej i schyliła się, by liznąć kotkę po pyszczku.
 - Dobra robota, Raki - powiedziała z aprobatą, a skrzydlate kociątko miauknęło z zadowoleniem. 
Tę sielankę przerwało gniewne warknięcie, dobywające się z krzewów znajdujących się zaraz za szczęśliwą rodzinką. Pantery obróciły się szybko w tamtą stronę, czujne i pełne obaw co do tego, co ujrzą. Niestety ich przypuszczenia były słuszne. Już po chwili z zarośli wyszły trzy potężne jaguary, a za nimi jeden mniejszy, jakby jeszcze kocie, które nie dorosło do pełnych rozmiarów. Ich złota sierść mieniła się w blasku słońca przebijającego się przez liście. Skrzydlata kotka wychyliła łebek zza swych rodziców by lepiej przyjrzeć się przybyszom i z zaciekawieniem obserwowała niedorosłego osobnika. Jednak ten starał się nie patrzeć na niezwykłą czarną panterę. Za to inny, zdaje się że przywódca przybyłych, z zainteresowaniem przyglądał się jej.
 - No proszę, ktoś nas nie powiadomił o nowym członku stada i to takim... innym - odezwał się chłodno, a na jego pysku pojawił się złośliwy uśmiech. Spojrzał na dwa większe koty i jego uśmiech się powiększył.
 - Koniec uciekania Morte, wiedziałeś że przed nami się nie ukryjesz.
Ojciec kociaka, spojrzał na swą córkę wzrokiem mówiącym - "uciekaj", ale ona zdawała się nie rozumieć o co chodzi. Było już za późno.
 - Brać ich, dziecko jest moje - cicho wydał rozkaz jaguar, który odezwał się poprzednio i dwa pozostałe ruszyły na rodziców Raki. A ona tylko mogła się przyglądać jak jej rodzice walczą, próbując nie tyle ocalić siebie, a spróbować dać jej jakoś do zrozumienia, że musi uciekać. 
Złoty kot powoli zbliżał się do skrzydlatej z niemal fanatyzmem wymalowanym w złotych ślepiach. Jednak, słysząc żałosne miauknięcie ze strony jednego z przybyłych z nim jaguarów, odwrócił pysk w stronę walki. Morte pokonał swego przeciwnika i rzucił się w stronę złotego z wściekłością, zatrzymany jednak przez trzeciego kota. Warknął, widząc jak jego ukochana ginie, a rany które zadawał przeciwnikowi zrastają się w jakiś niezwykły sposób. W tej chwili zdał sobie sprawę z tego, że mu się nie uda, bez partnerki był bez szans. 
 - Uciekaj Raki, tak daleko jak potrafisz! - warknął do małej, która w końcu przerażona tym co zobaczyła, zaczęła pędzić przed siebie, byle jak najdalej od tamtego miejsca, byle jak najdalej od warknięć i odgłosów walki.
Po kilkunastu godzinach biegu, nawet przy wspomaganiu się skrzydłami, była tak wyczerpana, że potknąwszy się o korzeń. nie potrafiła się już podnieść. Czuła jak z głodu i zmęczenia zaczyna zapadać w sen i wiedziała, że umrze, bo nie miała już dla czego żyć. Rodziców już nie ma, a ona jest zbyt młoda, zbyt młoda by poradzić sobie z innymi, którzy ścigali jej rodzinę, umierała i już nic nie mogła z tym zrobić. Mrok przygarnął do siebie niewielkie kocię, jakby było jego własny dzieckiem, otulając je i pozwalając by zasnęło wiecznym snem.
 ***
 Ogromny, złoty jaguar przemierzał las, w poszukiwaniu jednego. Powarkiwał co chwila, wściekły że zamiast od razu gonić malca, musiał zająć się tym całym Morte, był lepszy niż się spodziewał. 
  Warknął ponownie, nieco tylko głośniej, przyśpieszając nieznacznie. Podążający za nim mniejszy kot podkulił ogon i położył uszy płasko na czaszce, wiedział że w pewnym sensie pan jest zły na niego. Już od kilku dobrych godzin podążali tropem małej pantery, dalej nie mogąc jej znaleźć. 
 W końcu wkroczyli na bardzo niewielką polanę, przy której brzegu leżało uskrzydlone kocie. Ciemność zdawała się otulać je kokonem, jakby opłakiwało stratę przyjaciela. Większy z przybyszy podszedł do nieruchomego ciałka i pochylił nad nim swój pysk, na którym można dostrzec było konsternację.
 - Lux*, spójrz na nią - mruknął do towarzysza, który wzdrygnął się na ton głosu przywódcy, ale posłusznie wykonał polecenie. 
Kiedy pochylił pysk nad kotką, poczuł jak życie z niej ucieka i to w zawrotnym tempie. Wypuścił powietrze zaskoczony. 
 - Umiera? - zapytał złotooki kot, chłód w jego słowach niemal sprawiał, że na skórze mniejszego pojawiały się dreszcze.
 - Tak.
 Wielki kot wyprostował się i uśmiechnął z zadowoleniem, przynajmniej nie musiał brudzić sobie pyska tym paskudnym wybrykiem natury. Odwrócił się, zostawiając za sobą niewielkie ciałko.
 - Możesz tu zostać, już cie nie potrzebujemy - dodał jeszcze na odchodnym do skulonej postaci i popędził w las, by powiadomić resztę towarzyszy.
 Niewielkie, niedorosłe jeszcze kocie, spoglądało teraz jak z ciałka innego szybko umyka całe życie. Po co mu to było? I tak wygnali go ze stada, nie miał gdzie się podziać, doprowadził do wybicia całej rodziny skrzydlatej kotki, a teraz patrzył na jej śmierć. Różne emocje przewijały się przez pysk jaguara, ale już po chwili można było zobaczyć na nim wyraz zdecydowania. Podjął decyzję.
 Położył się obok kociątka i skupiając się na całej naturze jaka go otaczała, przywołał do siebie resztkę magi, która mu została. Zielona energia zaczęła pulsować wokoło dwóch postaci, symbolizując wszystko co żywe. Jasne promyki poczęły przebijać się przez korony drzew. Wstawał nowy dzień, ale nie dla wszystkich. Złoto-zielona poświata błyszczała w świetle poranka, owijając się wokół dwóch postaci, jednej złotej i jednej czarnej, przebijając się przez kokon ciemności do nieruchomego ciałka. Młody jaguar, z którego owa energia wydawała się emanować, pochylił pysk nad skrzydlatym kotkiem i liznął panterę w policzek, by oddać jej to, co odebrał.

 Ostatnie promyki słońca zniknęły za horyzontem. Ciemność już zdążyła opanować większość świata, otulając sobą wszystko co zdołała i przytulając do siebie znieruchomiałe ciało, które bardziej niż zwykle wydawało się spięte. Postać wpatrywała się w pień ogromnej, płaczącej wierzby. Pantera potrząsnęła łbem próbując odgonić od siebie natrętne myśli, nie chciała tego rozpamiętywać. Jarzące się zielonkawo oczy jakby przygasły, a cała postać zdawała się skurczyć pod natłokiem skrywanych emocji. Raksza zacisnęła powieki i rozluźniła wszystkie mięśnie, skupiając się na otaczających ją zewsząd odgłosach i zapachach, mogła przestać myśleć. Choć na chwilkę. Otwierając oczy była już tą samą co przedtem spokojną panterą, niemal wyzbytą wszystkich uczuć. Spojrzała na zwieszające się nad nią gałęzie ogromnego drzewa. Wzięła głęboki wdech, czując przyjemny zapach. Spięła mięśnie i w kilku susach opuściła polanę, wspinając się na wierzbę i z jej gałęzi przeskakując na kolejne, pozostawiając za sobą myśli, które nawiedziły ją dzisiejszego wieczoru i znikając w ciemnościach lasu.

______________________________
*Z łaciny Lux - Światłość
Wpierw przepraszam za długą nieobecność, ale nie miałam ostatnio czasu, żeby wejść na komputer.
Wiem, że opowiadanie długie i pewnie ciągnie się jak flaki z olejem, ale chciałam umieścić tu historię Rakshy. Pewnie dodam też link do tego opowiadania w Karcie Postaci. 
Mam nadzieję, że nie ma zbyt dużo błędów, nie jestem jakąś wybitną pisarką. 
No to tyle, mam nadzieję, że się podobało.

14 listopada 2012

Moja Historia, cz. 1 [Kayoko]

Wiele lat temu... byłam zupełnie inną Waderą niż jestem dzisiaj...
jakbyście mnie wtedy poznali zanim to się wszystko zaczęło nie
uwierzylibyście mi że taka kiedyś byłam...

Ale wszystko po kolei...

Kiedy byłam szczeniakiem może i nie miałam zbyt kolorowo ale to był
częściowo najlepszy okres mojego życia przynajmniej pierwsza połowa mojego
dzieciństwa
Byłam zawsze pełna energii i ciekawa świata
Bardzo szanowałam moich rodziców.
Po mojej Matce odziedziczyłam kolor sierści brązowo-szarawy miała
piękne błękitne oczy, Ojciec natomiast miał ciemniejszą sierść również

Szarą
prawie że Czarną po nim odziedziczyłam złotawe oczy

Chętnie słuchałam opowiadań mojego Ojca o różnych rzeczach jakie widział
ile złych wilków zabił, chciałam być taka jak on
być szanowaną i zobaczyć niezwykłe miejsca...
Matka natomiast uczyła mnie jak polować i skutecznie zabić po cichu
często mi się nie udawało ponieważ byłam jeszcze za młoda na polowanie
i poważne podchodzenie do życia. Moja mama śmiała się często z moich
daremnych prób a ja ze smutkiem wracałam do niej i wtulałam się w jej

sierść

- Znowu mi się nie udało...
- Nie martw się z czasem wszystko przyjdzie łatwiej
otarła swój łeb o mój uśmiechając się ciepło
Na dziś wystarczy wracamy do jaskini
uśmiechnęłam się do niej i jak zwykle po każdym polowaniu ścigałam się
z Matką w drodze powrotnej do groty...
Aż pewnego razu kiedy szybciej wróciłam do domu moim szczenięcym oczom
ukazał się widok który mnie sparaliżował...
Zobaczyłam mojego Tatę który krwawił z poszarpanych i bardzo głębokich
ran... stałam jak zamurowana... a oczy mi się zaszkliły
Za mną stanęła Matka i od razu zareagowała nie zwracając na mnie uwagi
cała drżałam chciałam wykrztusić z siebie
"Tatusiu... kto ci to zrobił"
Ale słowa utknęły mi w gardle tak jakby niewidzialna ręka mnie chwyciła.
Mama zabrała go w głębszy kąt jaskini też chciałam iść ale stanowczym i

agresywnym
głosem mnie wygoniła

Słyszałam... krzyki... płacz, później przerodziły się one w agresję i

kłótnie
nadal nie dowierzałam w zaistniałą sytuację
usłyszałam mały strzępek rozmowy moich rodziców...

- To nie możliwe... nie zgodzę się na to
Powiedziała Mama
- Musimy to zrobić widzisz do czego są zdolni
Odpowiedział Tata
- Nie nie zostawię jej tu samej
- Musisz jeśli chcesz żeby przeżyła!!!

Gwałtownie oczy mi się powiększyły w strachu a żółte ślepia zmniejszyły

Podeszłam do nich mimo zakazu
- Czy... ja umrę...?
Spojrzeli na mnie oboje, Matka przytuliła mnie płacząc gorzko
a Tacie zaszkliły się oczy...

"Stanowczo mogę powiedzieć że na tym zakończyła się ta dobra część
mojego dzieciństwa..."

- Musimy iść... zwrócił się Tata do Matki
Zaczęłam płakać, Matka odsunęła się ode mnie i powiedziała drżącym

głosem
- Nie kochanie... ty nie umrzesz...
Odeszła w stronę wyjścia z jaskini z wielkim trudem.
Wiedziała że musi, ale nie mogła. Zaraz za nią poszedł Tata
lekko trącając mnie w głowę mówiąc
- Bądź silna... pamiętaj co ci mówiłem, jeszcze wiele osiągniesz
pamiętaj...

Nie... nie, nie mogłam uwierzyć że to się dzieję
- Dlaczego mnie zostawiacie...?!
Krzyknęłam z płaczem za nimi
- Nie mamy wyboru... to dla twojego dobra
Odpowiedział Ojciec
- Ucieknijmy razem... proszę nie zostawiajcie mnie...

Dalej nalegałam i nalegałabym dłużej gdyby nie zawyłyby wilki

- Szybko! uciekaj już tu są!!!
Krzyknął Tata

Przestraszyłam się... uciekłam... mogłam zostać, wiedziałam że powinnam
była tam zostać...
Gdybym była wtedy odważniejsza i mogłabym cofnąć czas wszystko by
potoczyło się inaczej...

Moich rodziców zabrano do Krainy Cienia gdzie wilki są opętane
i wykorzystują innych dla własnych korzyści.
Chowałam się za drzewem i patrzyłam jak ich zabierają, chciałam
krzyczeć... ale nie mogłam znowu niewidzialna ręka mnie chwyciła
za gardło...
łzy powoli mi leciały... zostałam sama, zdana na siebie, nic nie mogłam
zrobić nic... zupełnie nic...
Kiedy odzyskałam kontrole nad sobą, zaczęłam biec a może uciekać?
nie wiem biegłam... jak najszybciej od domu... byłego domu. Z czasem
poczułam zmęczenie a także coraz bardziej narastający głód, mogłabym
zapolować ale nie miałam już siły.
Straciłam przytomność...

Cdn...

12 listopada 2012

Opowiadanie na konkurs. [Error Buen]

11 listopada 2012


Opowiadanie na konkurs.

Marsz to nie było dobre słowo. Sunęła, ciągnąc za sobą łapy. Nie miała siły, by iść dalej, nie zawiniły jednak mięśnie, a umysł, umysł po którym od lewej do prawej ścigały się myśli, tupiąc niemiłosiernie, powodując harmider jakiego dawno nie było. W końcu rozejrzała się, czy wokół nie ma aby żadnego śmiałka chętnego podbiec i wykrzyknąć "O BOŻE LISIE POMÓC CI?". Niewątpliwie śmiałek miałby później uraz do małych, futrzastych stworzonek, a ją kosztowałoby to energię. Teren był czysty. Padła jak długa, uderzając pyskiem o wilgotną glebę. Zmysły rozkrzyczały się piskliwie, zupełnie jakby dopiero teraz dotarła do nich temperatura otoczenia. I miały rację. Było potwornie zimno.
Nie ważne, nic nie ważne. Z ziemi wokół niej nagle buchnął ogień. Czerwone języki łapczywie trawiły poszycie, miały chrapkę na futro lisicy, ale ich stwórczyni nie podzielała entuzjazmu. Otoczyły ją kręgiem i drżącymi na wietrze wstęgami pognały w górę.
Splotły się nad jej ciałem, kumulując siły, raz po raz rozbłyskając jasnym światłem. Niby skrzydlate bestie iskrzyły się i walczyły ze sobą, tańcząc niczym oszalałe, aż nagle się spłoszyły. Każdy z płomieni pognał inną stronę. Każda gałąź potężnego, płonącego drzewa unosiła się wysoko nad lisicą i uspokajała karkołomny bieg, gdy napotykała jej spojrzenie. A ruda, leżąc wciąż na ziemi, tak szara w porównaniu do jaskrawych kaskad iskier wystrzelanych w górę, starała się zrozumieć, dlaczego każdy z konarów wielkiego tworu biegnie w innym kierunku.
Dlaczego jej myśli nawet w tak mobilnej, bez ustanku pędzącej formie nie są w stanie stworzyć stabilnej, zrozumiałej całości, którą byłaby w stanie przyjąć. Była pniem tej ogromnej rośliny i nie potrafiła zapanować nad bez przerwy rozrastającymi się palcami płomieni.
Pokręciła z rezygnacją rudym pyskiem. Chciała coś zmienić. To krótkie zwolnienie wszystkich blokad, pozwolenie jestestwu tworzyć bez jej ingerencji nie zdało się na wiele. Tylko tyle, że pozostawi odbicie swojego ciała, zabawne, zamiast kredą pozostanie oznaczona popiołem, inni zamiast zastanawiać się kto zginął, będą dumać nad losem jęczącej z bólu trawy.
Przymknęła ślepia, by poczuć, że płomienie wbijają się głęboko w ziemię, iskrzące się duszyczki rosną w siłę, ziemia pulsowała od ich wrzącego tańca, stanowiąc podstawę ogromnego tworu. Pozostało jej to. Upewnić się, że ramiona nie tworzące całości nie runą tak łatwo. Stworzyć fundamenty, rozżarzyć podziemia korzeniami tworu.
Podniosła się ciężko i westchnęła krótko unosząc mordkę, wiodąc wzrokiem za wiecznie przecinającymi niebo płonącymi ptakami jej własnego umysłu.
Może kiedyś nastanie lepszy czas i konary pokryją liście, może nawet kwiaty?
Zaśmiała się krótko, ironicznie, sama do siebie. Nigdy nie wiedziała, dlaczego to robi. Może czuła się samotna. Może czuła, że wreszcie komunikuje się z kimś z jej kasty.

10 listopada 2012

Wspomnienia - opowiadanie konkursowe [Padma]

Wspomnienia

>
Na konkurs !

Cichy spacer, tego właśnie chcę. Chwytam ciepłą bluzę wiszącą na wieszaku i wychodzę z domu. Sama. W końcu nie otaczają mnie inne budynki, nareszcie nie prześladuje mnie wzrok innych ludzi, dookoła rozciąga się gęsty las, a przy płocie rośnie moje ulubione drzewo.

Uśmiecham się delikatnie w jego stronę i przybierając wilczą postać ruszam powoli przed siebie. Spoglądam w tył, zupełnie jakbym patrzyła w przeszłość, przypomina mi się stary dom i stare życie, uśmiech nie znika, ale nie jest już tak szeroki. Zatrzymuję się na chwilę zamyślona, po chwili rzucam się szalonym pędem w stronę mojego ,,tajnego przejścia,,. Chcę go jeszcze raz zobaczyć. Zobaczyć ten drewniany, zniszczony, pełen wspomnień dom. Jesienne liście plątają się pomiędzy moimi łapami, fruwają nad głową przypominając kolorowe motyle, przypominając dzieciństwo i stare przygody.

Pierwszy krok w rodzinnej krainie był dosyć puszysty i mokry, tutaj o tej porze leży już sporo śniegu. Uśmiechnęłam się delikatnie, a przed oczyma pojawiły się postacie elfich dzieci goniących się i rzucających śnieżkami. Jedna grupka lepiła bałwana, inna budowała iglo, a z pobliskiego jeziora dało się słyszeć śmiech, zamrożona tafla wody była idealnym lodowiskiem. Wszystko co widziałam było jak mgła, niewyraźne sylwetki, które szybko się rozpłynęły, śmiech.. wytwór własnej wyobraźni. Westchnęłam cicho i rozejrzałam dookoła po wymarłym pustkowiu. Mój wzrok zatrzymał się na ośnieżonym pniu. Stawiając łapa za łapą ruszyłam w jego stronę. Pomimo mroźnego klimatu zrobiło mi się bardzo ciepło, a zarazem smutno. Wskoczyłam przednimi łapami na wystający wysoko korzeń i pyskiem odgarnęłam śnieg odsypując wyryty napis. Widząc go pokiwałam lekko łbem, wspominałam te wszystkie głupoty, które robiłam z braćmi. Zaśmiałam się.
- Jakie my wtedy mieliśmy durne problemy co nie? - Powiedziałam do drzewa, tak, jakbym rozmawiała z duchami rodzeństwa. W oku zakręciła się łza, żałowałam, że nie mogę usłyszeć odpowiedzi, nie z ich ust.

Nie wiem jak długo tam siedziałam, ale w pewnym momencie na moje ucho spadła kropla wody z roztopionego śniegu, wyrwało mnie to z zamyślenia i spojrzałam w górę. Nad moją głową rozrastała się gruba gałąź.
- Nadal tu jesteś? - zaśmiałam się patrząc na nią. - Nie złamałaś się mimo tak częstego użytku? - Uśmiechałam się sama do siebie. Na korze gałęzi były wyraźne ślady od sznurków, wisiała tu kiedyś niewielka huśtawka, ulubienica małych dziewczynek. Pamiętam jak oburzyłam się, kiedy to starszy brat rozsiadł się na niej i urwał cienkie linki, to dopiero był lament, ponownie pokręciłam głową na wspomnienie tego. - oj Chloe, tylko nie bądź jak mamusia. - zaśmiałam się i na wspomnienie o dziecku zrobiłam duże oczy, podniosłam zad, który nawet nie wiem kiedy posadziłam na zimowym puchu i ruszyłam w kierunku domu. Nie wiem czemu, ale czułam się lepiej, jakby spadł ze mnie jakiś ciężar. Wskoczyłam do tunelu i przeczołgałam się kawałek, wchodząc z powrotem na nasze tereny zostałam oślepiona przez blask księżyca, schowanego za konarami drzew. Dotarło do mnie, że musiałam spędzić tam sporo czasu, ale nie było mi z tym źle, nie żałowałam.. W końcu gdyby nie wspomnienia, nie uczylibyśmy się na błędach.
____________

Może troszkę nudne i wymuszone ale myślę, że nie jest złe.

5 listopada 2012

Po drugiej stronie granicy... [Jenna]



„Wciąż się oddalam, tak bardzo, a jednak jestem tak blisko.. Co się dzieje? Wciąż zadaję sobie to pytanie… Nie mam pojęcia.. To miejsce tak bardzo wiele mnie nauczyło… tyle mi dało.. A teraz? Usycham w oczach jak kwiat nie podlewany aktywnością i wzajemną miłością.. Czy tak musi być? Ja nie chce.. I wiem że to tylko słowa..  (…)”



Obca.. we własnym domu? 
Nie wiem… próbowałam wrócić.. wcielić się na nowo do stada.. ale zamiast tego czułam się coraz bardziej obca..

„Tak.. dziś dokładnie o godzinie  19:17 Jenna pożegnała się z HOTN….”

Przykro mi że pojawiałam się w takich momentach że moglibyście sądzić że nie zależy mi na stadzie, a na władzy… Wcale nie prawda… choć czułam się okropnie kiedy zwracano się do mnie tylko w ten sposób… oschły, jakbym faktycznie była tu tylko zbędnym balastem..

Przyszłam tu tylko po to … * urwała w połowie zdania z cichym westchnięciem po czym dokończyła* po to żeby sie pożegnać.. * nie sadziła że to kiedykolwiek nastapi, nie chciała tego, ale poczucie jakie nia targało od pewnego czasu było silniejsze*

Mam nadzieję że stado na nowo zakwitnie, że znów będzie jednym z największych stad, życzę wam po prostu żeby było jak najlepiej… HOTN zawsze pozostanie w moim sercu i już zawsze będzie mi się kojarzyło z domem… wspaniałym domem. * posłała im uśmiech i bez pozwolenia przytuliła alphe jak przyjaciółkę* Dziękuję!

Nie uciekam też od odpowiedzialności.. bardzo chętnie, lecz ja już od dawna nie czuje rodzinnego nastroju, a co za tym idzie.. nie czuje sie tu dobrze…
Być może kiedyś powrócę do HOTN i uda mi się na nowo was pokochać.. Przepraszam
*Wyszła na środek i ukłoniła się, jej złote spojrzenie omiotło zebranych* 
Zaszczytem było dla mnie tutaj należeć... 
Dziękuje za wszystko i Przepraszam za razem.. * powiedziała to z uśmiechem*

Dziękuję: 
Gloli - za to że mnie zmusiła bym tu dołączyła.
Tee – za to że był kiedy go potrzebowałam..
Aldieb
Acebirowi
Lunie
Aspeney
Anaid
Mi-Chan
Midnight’owi
Tiffany
Naphil Naomi
Mikey’owi

No i oczywiście 
Tinkerbell – złotko… co by się nie działo.. dbaj o stado.. nie pozwól żeby upadło!


Być może, jeszcze kiedyś was odwiedzę. Trzymajcie się.