"I tried so hard..."
W końcu okrutne szczęki puściły ofiarę, a ogromny czarny kot zdawał się zapaść w jakiś dziwny amok. Stał nad zmasakrowanym ciałem, nie ruszając się, a tylko tępo patrząc na konar potężnego drzewa. Gdyby ktoś teraz widział tego oto jaguara, mógłby zaobserwować jak jego umysł ucieka we wspomnienia, które za wszelką cenę chciał odegnać.
- Jest taka malutka, a już posiada co najmniej połowę z naszych umiejętności - mruknęła pantera, spoglądając na swoje maleństwo z rozczuleniem, ale także pewną obawą.
- I ma skrzydła - dodał jakby w zamyśleniu jaguar, nie za bardzo był z tego zadowolony. - Wiesz, że to nie pozostanie długo w tajemnicy. - Spojrzał na swoją partnerkę z powagą.
Matka kociątka odwzajemniła spojrzenie, była niemal pewna, iż już ktoś doniósł innym o małej, ale nie chciała mówić tego na głos, jakby miała tym potwierdzić swoje przypuszczenia. Westchnęła i odwróciła pysk, by zobaczyć jak kocie o fiołkowych oczach wpatruje się w nich z ciekawością. Pantera uśmiechnęła się do małej i schyliła się, by liznąć kotkę po pyszczku.
- Dobra robota, Raki - powiedziała z aprobatą, a skrzydlate kociątko miauknęło z zadowoleniem.
Tę sielankę przerwało gniewne warknięcie, dobywające się z krzewów znajdujących się zaraz za szczęśliwą rodzinką. Pantery obróciły się szybko w tamtą stronę, czujne i pełne obaw co do tego, co ujrzą. Niestety ich przypuszczenia były słuszne. Już po chwili z zarośli wyszły trzy potężne jaguary, a za nimi jeden mniejszy, jakby jeszcze kocie, które nie dorosło do pełnych rozmiarów. Ich złota sierść mieniła się w blasku słońca przebijającego się przez liście. Skrzydlata kotka wychyliła łebek zza swych rodziców by lepiej przyjrzeć się przybyszom i z zaciekawieniem obserwowała niedorosłego osobnika. Jednak ten starał się nie patrzeć na niezwykłą czarną panterę. Za to inny, zdaje się że przywódca przybyłych, z zainteresowaniem przyglądał się jej.
- No proszę, ktoś nas nie powiadomił o nowym członku stada i to takim... innym - odezwał się chłodno, a na jego pysku pojawił się złośliwy uśmiech. Spojrzał na dwa większe koty i jego uśmiech się powiększył.
- Koniec uciekania Morte, wiedziałeś że przed nami się nie ukryjesz.
Ojciec kociaka, spojrzał na swą córkę wzrokiem mówiącym - "uciekaj", ale ona zdawała się nie rozumieć o co chodzi. Było już za późno.
- Brać ich, dziecko jest moje - cicho wydał rozkaz jaguar, który odezwał się poprzednio i dwa pozostałe ruszyły na rodziców Raki. A ona tylko mogła się przyglądać jak jej rodzice walczą, próbując nie tyle ocalić siebie, a spróbować dać jej jakoś do zrozumienia, że musi uciekać.
Złoty kot powoli zbliżał się do skrzydlatej z niemal fanatyzmem wymalowanym w złotych ślepiach. Jednak, słysząc żałosne miauknięcie ze strony jednego z przybyłych z nim jaguarów, odwrócił pysk w stronę walki. Morte pokonał swego przeciwnika i rzucił się w stronę złotego z wściekłością, zatrzymany jednak przez trzeciego kota. Warknął, widząc jak jego ukochana ginie, a rany które zadawał przeciwnikowi zrastają się w jakiś niezwykły sposób. W tej chwili zdał sobie sprawę z tego, że mu się nie uda, bez partnerki był bez szans.
- Uciekaj Raki, tak daleko jak potrafisz! - warknął do małej, która w końcu przerażona tym co zobaczyła, zaczęła pędzić przed siebie, byle jak najdalej od tamtego miejsca, byle jak najdalej od warknięć i odgłosów walki.
Po kilkunastu godzinach biegu, nawet przy wspomaganiu się skrzydłami, była tak wyczerpana, że potknąwszy się o korzeń. nie potrafiła się już podnieść. Czuła jak z głodu i zmęczenia zaczyna zapadać w sen i wiedziała, że umrze, bo nie miała już dla czego żyć. Rodziców już nie ma, a ona jest zbyt młoda, zbyt młoda by poradzić sobie z innymi, którzy ścigali jej rodzinę, umierała i już nic nie mogła z tym zrobić. Mrok przygarnął do siebie niewielkie kocię, jakby było jego własny dzieckiem, otulając je i pozwalając by zasnęło wiecznym snem.
***
Ogromny, złoty jaguar
przemierzał las, w poszukiwaniu jednego. Powarkiwał co chwila, wściekły
że zamiast od razu gonić malca, musiał zająć się tym całym Morte, był
lepszy niż się spodziewał.
Warknął ponownie, nieco tylko głośniej, przyśpieszając nieznacznie.
Podążający za nim mniejszy kot podkulił ogon i położył uszy płasko na
czaszce, wiedział że w pewnym sensie pan jest zły na niego. Już od kilku
dobrych godzin podążali tropem małej pantery, dalej nie mogąc jej
znaleźć.
W końcu wkroczyli na bardzo niewielką polanę, przy której brzegu
leżało uskrzydlone kocie. Ciemność zdawała się otulać je kokonem, jakby
opłakiwało stratę przyjaciela. Większy z przybyszy podszedł do
nieruchomego ciałka i pochylił nad nim swój pysk, na którym można
dostrzec było konsternację.
- Lux*, spójrz na nią - mruknął do towarzysza, który wzdrygnął się na ton głosu przywódcy, ale posłusznie wykonał polecenie.
Kiedy pochylił pysk nad kotką, poczuł jak życie z niej ucieka i to w zawrotnym tempie. Wypuścił powietrze zaskoczony.
- Umiera? - zapytał złotooki kot, chłód w jego słowach niemal sprawiał, że na skórze mniejszego pojawiały się dreszcze.
- Tak.
Wielki kot wyprostował się i uśmiechnął z zadowoleniem, przynajmniej
nie musiał brudzić sobie pyska tym paskudnym wybrykiem natury. Odwrócił
się, zostawiając za sobą niewielkie ciałko.
- Możesz tu zostać, już cie nie potrzebujemy - dodał jeszcze na
odchodnym do skulonej postaci i popędził w las, by powiadomić resztę
towarzyszy.
Niewielkie, niedorosłe jeszcze kocie, spoglądało teraz jak z ciałka
innego szybko umyka całe życie. Po co mu to było? I tak wygnali go ze
stada, nie miał gdzie się podziać, doprowadził do wybicia całej rodziny
skrzydlatej kotki, a teraz patrzył na jej śmierć. Różne emocje
przewijały się przez pysk jaguara, ale już po chwili można było zobaczyć
na nim wyraz zdecydowania. Podjął decyzję.
Położył się obok kociątka i skupiając się na całej naturze jaka go
otaczała, przywołał do siebie resztkę magi, która mu została. Zielona
energia zaczęła pulsować wokoło dwóch postaci, symbolizując wszystko co
żywe. Jasne promyki poczęły przebijać się przez korony drzew. Wstawał
nowy dzień, ale nie dla wszystkich. Złoto-zielona poświata błyszczała w
świetle poranka, owijając się wokół dwóch postaci, jednej złotej i
jednej czarnej, przebijając się przez kokon ciemności do nieruchomego
ciałka. Młody jaguar, z którego owa energia wydawała się emanować,
pochylił pysk nad skrzydlatym kotkiem i liznął panterę w policzek, by
oddać jej to, co odebrał.
Ostatnie promyki słońca zniknęły za horyzontem. Ciemność już zdążyła opanować większość świata, otulając sobą wszystko co zdołała i przytulając do siebie znieruchomiałe ciało, które bardziej niż zwykle wydawało się spięte. Postać wpatrywała się w pień ogromnej, płaczącej wierzby. Pantera potrząsnęła łbem próbując odgonić od siebie natrętne myśli, nie chciała tego rozpamiętywać. Jarzące się zielonkawo oczy jakby przygasły, a cała postać zdawała się skurczyć pod natłokiem skrywanych emocji. Raksza zacisnęła powieki i rozluźniła wszystkie mięśnie, skupiając się na otaczających ją zewsząd odgłosach i zapachach, mogła przestać myśleć. Choć na chwilkę. Otwierając oczy była już tą samą co przedtem spokojną panterą, niemal wyzbytą wszystkich uczuć. Spojrzała na zwieszające się nad nią gałęzie ogromnego drzewa. Wzięła głęboki wdech, czując przyjemny zapach. Spięła mięśnie i w kilku susach opuściła polanę, wspinając się na wierzbę i z jej gałęzi przeskakując na kolejne, pozostawiając za sobą myśli, które nawiedziły ją dzisiejszego wieczoru i znikając w ciemnościach lasu.
______________________________
*Z łaciny Lux - Światłość
Wpierw przepraszam za długą nieobecność, ale nie miałam ostatnio czasu, żeby wejść na komputer.
Wiem, że opowiadanie długie i pewnie
ciągnie się jak flaki z olejem, ale chciałam umieścić tu historię
Rakshy. Pewnie dodam też link do tego opowiadania w Karcie Postaci.
Mam nadzieję, że nie ma zbyt dużo błędów, nie jestem jakąś wybitną pisarką.
No to tyle, mam nadzieję, że się podobało.