Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

29 stycznia 2013

"Who will tell the story of your life?" Cz.1 [Raksha Morte]

 Czasami wydaje nam się, że wszystko co nas otacza wcale nie ma sensu. Zbyt wiele pytań, na które nie posiadamy odpowiedzi, zaczyna nas przytłaczać. Poczucie beznadziejności pojawia się, opanowując każdą część umysłu. Nie wiemy co zrobić, jak się zachować. W tej zwykle chwili albo podejmujemy walkę albo zapadamy się w pustce, uciekając.

 Niewielka chatka stała na uboczu malutkiej wioski, takiej w której to każdy znał każdego. Jednak owy domek wydawał się jakiś niepasujący, zbyt wysunięty w stronę dzikiego lasu, jakby chował w sobie jakąś niezwykłą tajemnicę. Mało kto przechodził obok niego spokojnie, a jeśli ktoś znalazł się przypadkowo w jego pobliżu, nagle garbił się i odwracając głowę, szedł własną drogą. Nikt nie przystanął, nikt nie przychodził w odwiedziny, nikt nie zaglądał. Nawet dzieci omijały to miejsce z daleka, nastraszone opowieściami rodziców.
 W środku samotnej chatki siedziała mała dziewczynka, bawiła się szmacianą lalką, jedyną przyjaciółką zabaw. Rodzice wyszli jakiś czas temu, jednak ona nie zdawała sobie sprawy, iż powinna ją niepokoić długa ich nieobecność. Stwierdziła, że pewnie znów poszli do lasu i zaraz wrócą, jak zwykle uśmiechnięci od ucha do ucha. Przypomniała sobie, jak nieraz mówili jej, że mieszkańcy wioski ich nie lubią, jednak czemu - tego nie powiedzieli. Bawiła się więc spokojnie, nie mając pojęcia o tym, co działo się zaledwie za ścianą.
 Po chwili usłyszała dziwny stukot, zmarszczyła brwi i spojrzała w okno. Zaniepokojona podniosła się, porzucając ukochaną zabawkę i bezwiednie podążając w stronę dźwięku. Gdy tylko zbliżyła się ku drzwiom, usłyszała go wyraźniej, jakby ktoś wbijał gwoździe w deski. Podbiegła do drzwi, szarpnęła. Nie ustąpiły. Jej malutkie serduszko przyspieszyło swego biegu, kiedy powoli zaczęła zdawać sobie sprawę z tego co się dzieje. Dostrzegła ostre kolce, końcówki gwoździ wbitych w drewniane drzwi. W tej samej chwili usłyszała ten sam dźwięk dochodzący z różnych części domku, a kiedy spojrzała w okno, zobaczyła jak ktoś zabija je deskami. 
 Przerażenie.
Tak jednym słowem można było opisać, co w tej chwili czuła zaledwie sześcioletnia dziewczynka. Pobiegła na drugi koniec chatki, szarpiąc za tylne drzwi, jednak i one nie ustąpiły. Zrozpaczona odeszła od nich i usiadła na ziemi. Bezradna. Łzy popłynęły z ogromnych, dziecięcych oczu. 
 Na chwilę wszystkie odgłosy ucichły, a serce małej jeszcze bardziej przyspieszyło, jakby przeczuwając nadchodzące niebezpieczeństwo. Minuta. Dwie. Trzy. Nic się nie działo. I kiedy mała już miała się podnieść, poczuła swąd spalenizny, a jej wzrok padł na palącą się strzechę. Małe serduszko stanęło na moment, kiedy zauważyła, że strop zaczyna opadać. Cały dom został podpalony, dym zaczął wypełniać całe jego wnętrze, a dziewczynka kaszlała, krztusząc się. Co gorsze, przez powstałe w dachu dziury, do chatki wpadały przedziwne dzbanki, które po roztrzaskaniu się na podłodze uwalniały płyn, który wzmagał jeszcze płomienie. Mała po raz kolejny zaczęła szarpać się z drzwiami, ale po raz kolejny nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Nie mając już żadnej drogi ucieczki, zaczęła osuwać się po szorstkim drewnie, aż usiadła pośród płomieni. Zrozumiała, że umrze i nikt jej nie uratuje. Gdzie podziali się rodzice? Pytała samą siebie.
 Pewnie nie otrząsnęła by się z tego amoku, gdyby nie poczuła jak cała skóra zaczyna ją piec. Kolejne łzy popłynęły po osmalonych policzkach, ale żaden dźwięk nie wydobył się z zaschniętego gardła. Wiedziała, że płonie i zaraz zginie, jednak... Poczuła, że to jeszcze nie teraz, że nie może zginąć. Coś dziwnego poruszyło się w jej duszy, ogień smagał jej skórę, ale nie piekł już tak niemiłosiernie.
 "Walcz."
 I właśnie wtedy, gdy w jej umyśle przemówił ten przedziwny głos, płomienie przestały spalać młode dziewczę. Zdawały się przenikać jej skórę, wnikać wgłąb młodej istotki, nie wyczyniając jej żadnej krzywdy. Czuła jak nieznane napięcie narasta w jej wnętrzu, spala od środka, dopraszając się by to uwolniła. Walczyła jak mogła, ale to uczucie było znacznie potężniejsze, aż w końcu... wybuchła. Małe ciałko wygięło się w łuk, z gardła dobył się cichy krzyk, a z jej wnętrza wydawał się wypływać ogień w najczystszej postaci. Nie miał końca, spopielał wszystko na swej drodze. Nieograniczony gnał przed siebie, zbierając swe żniwo. 
 Tak nagle jak wszystko się zaczęło, tak się skończyło. Wyczerpana dziewczynka opadła na ziemię, mdlejąc. Wokół nie było już nic, tam gdzie niegdyś stała wioska, teraz pozostała tylko wypalona połać ziemi, a popiół jeszcze długo unosił się w powietrzu.
 Mała nie zdołała poczuć, jak czyjeś troskliwe ręce podnoszą ją i zabierają ze sobą. Daleko od tego naznaczonego ogniem miejsca. 

*** 

Dziewięć lat później.

 Dzień był nadzwyczaj spokojny. Jeden z tych, w których zdaje nam się, jakby czas się zatrzymał. Zielony las falował, poruszany delikatnym wiatrem, zdawał się nucić sobie tylko znaną pieśń, do której z chęcią przyłączyły się radosne głosy ptaków. Słońce rzucało swój blask na niewielką polanę po środku tego cudnego krajobrazu, oświetlając postać siedzącą nad strumykiem. Swe jasne dłonie zanurzyła w krystalicznej wodzie, jakby chcąc poczuć przyjemny jej chłód. Białe niczym śnieg włosy spływały lokami na ramiona dziewczyny i delikatnie muskały długie źdźbła trawy. Lekki wietrzyk przyniósł ze sobą przyjemny dla ucha głos.
 - Akallabeth, gdzie jesteś ?! - zawołał gdzieś z oddali.
 Białowłosa obróciła głowę w stronę skąd dobiegło ją wołanie, jednak nie zauważyła kobiety na skraju polany. Podniosła się z ziemi i chwytając w dłoń koszyk pełen kwiatów, pobiegła w las. Stąpała lekko i zwinnie, jakby od zawsze biegała po tych lasach i znała je już na pamięć. Zwiewna, błękitna sukienka upodabniała dziewczynę do wodnej nimfy, która wydawała się zbłądzić pośród lasu daleko od swego strumyka. 
 Już po krótkiej chwili jej wysoka sylwetka wyłoniła się spośród drzew, a kobieta stojąca w progu drewnianej chatki, odetchnęła z ulgą. Las wokół nich nie przerwał swej pieśni,  jednak wydawało się, iż przycichł, za to ptaki rozpoczęły swój koncert.
 - Wybacz Brethil, byłam nad strumykiem.
 Akallabeth uśmiechnęła się promiennie do starszej kobiety, która była jej opiekunką od tamtego pamiętnego dnia. Westchnęła, nie potrafiła się gniewać na swą podopieczną, gdy widziała ten uśmiech.
 - Tak jak myślałam, ostatnio bardzo często tam przebywasz - zauważyła Brethil, przyglądając się dziewczynie bystro swymi ciepłymi, zielonymi oczyma.
 - Nic na to nie poradzę, to piękne miejsce. Woda jest chłodna, słońce świeci jasno, a wietrzyk jest ciepły - odrzekła wesoło, a w jej fiołkowych tęczówkach iskrzyła się radość.
 Bret tylko uśmiechnęła się lekko, jej wzrok padł na włosy dziewczyny. Nie tylko biel zdobiła jej głowę. Grube, czerwone pasmo odcinało się na tle śnieżnych kosmyków. Umiejscowione przy prawej skroni, rozczesane na dwoje zawsze okalało młodzieńczą twarz. 
 - Chodź, musisz kogoś poznać - powiedziała tajemniczo opiekunka, odwracając się w stronę drewnianego domku. Zdziwiona Akallabeth podążyła za nią w głąb ich mieszkanka.
 W jadalni, przy okrągłym stole, siedział wysoki chłopak. Wpadające przez okno promienie słońca odbijały się od złotych włosów, tworząc wokół niego jasną poświatę. Gdy ich oczy się spotkały, dziewczyna była niemal pewna, że nieznany jej mężczyzna nie może być zwykłym człowiekiem. Nikt nie miał tak pięknych, złotych oczu. 
 - To jest Alcarin, przysłano go tu by...
 - Coś ci zaproponować i już cieszę się, że to mnie wybrano do tej sprawy - przerwał starszej kobiecie i podszedł do białowłosej. Ujął jej bladą dłoń w swoją, składając na niej delikatny pocałunek i ponownie spoglądając w fiołkowe tęczówki. - Jestem Alcarin, niezwykle miło mi cię spotkać - dodał, wyprostowując się.
 Zmieszana i zarumieniona dziewczyna opuściła wzrok, delikatnie zabierając dłoń.
 - Akallabeth, również mi miło... - przedstawiła się nieśmiało, jednak ciekawość w niej zwyciężyła i zwróciła spojrzenie na złoty oczy chłopaka. - Czy jesteś...?
 Nie wiedziała jak stosownie dokończyć pytanie, jednak on zdawał się wiedzieć, o co jej chodzi.
 - Tak, światło to mój żywioł, jak już pewnie zdążyłaś się domyślić - odrzekł, uśmiechając się ciepło.
 Przez chwilę tylko dane im było potrwać w tej spokojnej ciszy, spoglądając na siebie nawzajem. Brethil zakaszlała cicho, zwracając na siebie uwagę owej dwójki.
 - Czy nie powinieneś przejść do rzeczy? - zapytała naglącym głosem, spoglądając na chłopaka nieco karcąco, jednak on wydawał się tym wcale nie wzruszony. 
 - Ah tak, przyszedłem tu zapytać, czy nie zechciałabyś do nas dołączyć?
 Dziewczyna przez krótką chwilę nie potrafiła wydusić słowa, zbyt zaskoczona ową propozycją. Marzyła o tym od dawna, odkąd tylko usłyszała o nich od swej opiekunki. Miała silne przeczucie, iż to właśnie miało być miejsce, w którym wreszcie dowie się, jaka jest jej droga.
 - Tak, oczywiście że tak - wyszeptała w końcu, uśmiechając się promiennie.
 Alcarin odwzajemnił ten piękny gest, jednak jedno ciągle nie dawało mu spokoju.
 - Wybacz, że ośmielam się pytać, zwykle wyczuwam z jakim żywiołem ktoś jest powiązany, jednak ty jesteś dla mnie zagadką. Czy pomogłabyś mi ją rozwikłać? - zapytał.
 Akallabeth spojrzała na starszą kobietę, niepewna tego co ma uczynić. Nikt oprócz niej nie wiedział o tajemnicy białowłosej, a teraz miała ją od tak ujawnić?
 - Pokaż mu - powiedziała cicho Brethil, uśmiechając się lekko do podopiecznej, chcąc tym samym dodać jej otuchy. Musiała ujawnić swój sekret, jeśli chciała pójść ze złotowłosym, to była jej droga.
 Dziewczyna wzięła głęboki wdech i podniosła dłoń na wysokość swej piersi, przymykając delikatnie powieki. Przez chwilę nic się nie działo lecz wtem nad alabastrową skórą coś mignęło. 
 Na dłoni dziewczyny zatańczył biały płomień.

CDN.



[ Jest to pierwsza część serii krótkich opowiadań, które mają obrazować poprzednie życia Rakshy, o których ona dopiero się dowiaduje. W woli wyjaśnienia - akacja dzieje się na czterysta lat przed czasami obecnymi w Stadzie Nocy i póki co w świecie ludzi. Staram się pisać zgodnie z fabułą, mam nadzieję, że nie zlinczujecie mnie za to, że piszę o ludziach, ale właśnie takie było pierwsze wcielenie Rakshy. Mam nadzieję, że komuś się spodobało. Będzie tego więcej.]

Hilarem, cz. I [Baru Saya]

     Matka zaprowadziła mnie do jaskini z moich wspomnień, do starego domu. Siedziałem naprzeciw niej i rozglądałem się zaciekawiony po jaskini. Opowiedziałem jej wszystko co pamiętam. Kiedy skończyłem widziałem przejęcie w jej oczach.
- Baru tak? - pokręciła głową - Na pewno nie pochodzi to z łaciny. Ojciec zna się na tych wszystkich rytuałach.- spojrzała na mnie - No tak, nie wiesz o tym, zapomniałeś. Twój dad jest u nas szamanem i to na dosyć wysokim stanowisku. Dzięki temu przymykano oko na Twoje wybryki w młodości. - uśmiechnęła się delikatnie, zrobiłem to samo.
- A gdzie jest... dad? - w końcu zatrzymałem wzrok na matce. - nawet nie pamiętam jak wygląda.
- Nie dziwne skoro pamiętasz tylko ten jeden dzień. Wyruszył razem z parą Alpha na misję. Niestety nie mogę cię w to wgłębić, w końcu już tu nie należysz. - w jej oczach zauważyłem smutek. - Mówisz, że nawet z uczuciami masz problem? - westchnęła. Nic nie powiedziałem, poczułem się trochę winny temu, że straciłem pamięć. Kiwnąłem tylko łbem potwierdzająco. - Cieszę się, że jesteś. - dodała z lekkim uśmiechem.
- Ja też, ale jeszcze bardziej cieszyłbym się, gdybyś mi opowiedziała trochę o mnie. - uśmiechnąłem się szeroko.
- A więc po to tu przyszedłeś? 
- No tak... A po co innego? - nie bardzo wiedziałem skąd to pytanie. Widziałem, że moja odpowiedz ją nieco zdziwiła, uniosła lekko kącik pyska.
- Racja, masz problem z uczuciami. - w jej oku zakręciła się łza, ale wzięła głęboki wdech i powoli wypuszczając powietrze, uspokajała się. - Opowiem, pewnie, że opowiem. - uśmiechnęła się.
- Dzięki. - przysunąłem się bliżej niej.
- Od czego mam zacząć? - spojrzała w moje oczy.
- Od poczęcia. - wyszczerzyłem się w szerokim uśmiechu. W odpowiedzi usłyszałem śmiech.
- A więc dad zabrał mnie nad nasz najpiękniejszy wodospad, zaczął mi szeptać do ucha, byliśmy coraz bliżej... - zaczęła śmiejąc się pod nosem.
- Dobra, dobra, starczy, stop. -  zaśmiałem się - To może przejdźmy do narodzin... Tylko oszczędź mi tych parć, odejść wód i krzyków. - dodałem szybko i wzdrygłem się lekko, śmiejąc się cicho. Kiwnęła łbem roześmiana.
- Nie ma sprawy, nawet dla mnie to nie są aż tak miłe wspomnienia...

     ... A więc było to tak. Po pierwsze musisz wiedzieć, że nikt w tym stadzie nie ma przypadkowego imienia, szczenięta nazywane są dopiero po kilku miesiącach, kiedy pokażą swoją osobowość. Stąd twoje imię. Już od małego byłeś zaczepny, robiłeś żarty wszystkim dookoła, nie przejmowałeś się praktycznie niczym. Wiecznie uśmiechnięty. Po drugie są cztery osoby ważne w twoim tutejszym życiu. Dux, od małego ze sobą rywalizujecie, jest synem pary Alpha, Dux znaczy książę, więc chyba nie muszę Ci tłumaczyć dlaczego takie imię. - uśmiechnęła się pod nosem, ja również. - Niger, twój ojciec, czarny jak noc, stąd to imię. Po nim odziedziczyłeś poczucie humoru i kolor sierści, chociaż zapewne przez moją szarą barwę nie jesteś jednak aż tak czarny. - kiwnąłem łbem, na znak, że rozumiem. - Ja, Viola, skrót od violaceus to znaczy fioletowy. Oczy, je odziedziczyłeś po mnie, ale z tego co widzę teraz wypełnia je inny kolor. - wyczułem w jej głosie lekką irytacje, ale ponownie kiwnąłem łbem. - No i jest jeszcze...
     - Hilarem?! - usłyszałem nagle głos za sobą, spojrzałem ku wejściu do jaskini, stała tam zgrabna wilczyca o szaro-błękitnej sierści, uśmiechała się szeroko. Zerknąłem na matkę lekko zakłopotany, w jej oczach zauważyłem współczucie. Ponownie spojrzałem na obcą, ruszyła biegiem w moją stronę i skoczyła na mnie.
- Wiedziałam, wiedziałam że wrócisz! - krzyknęła radośnie. Za cholerę nie wiedziałem co się dzieje.
- ... I Angel, twoja dziewczyna. - dokończyła matka. Spojrzałem na nią z lekkim przerażeniem. ,,Że co?!,, pomyślałem.
- No hej głupolu, chyba nie zapomniałeś o mnie co? - zaśmiała się znowu i wtuliła w moje zesztywniałe ciało.
,, Że kto?!,, ...
CDN.

24 stycznia 2013

Spotkanie po latach... [Kayoko]

Kiedy słońce już dawno zaszło, i zaczął górować na niebem piękny jasny Księżyc. Wyszłam na mały spacer, jak zawsze by nacieszyć się urokiem Nocy. Tylko tym razem "ktoś" po tylu latach spokoju, postanowił mnie odwiedzić... 

Usłyszałam szelesty za drzewami, które coraz bardziej narastały, wokół mnie panowała cisza a szelest i kroki a także moje szybkie bicie serca coraz bardziej były nie do wytrzymania, rozglądałam się nerwowo dookoła siebie czując małą nutę mrocznej Aury. Nagle usłyszałam uderzenie mojego ciała o ziemię i zobaczyłam ciemność, jak przez mgłę słyszałam śmiech. Ocknęłam się w celi, byłam za kratami w jakiejś jaskini.
Nie musiałam się rozglądać długo by wiedzieć że znów po tylu latach wylądowałam w Krainie Cienia w tej przeklętej wierzy, gdzie pierwszy raz zostałam zabita.
Zobaczyłam jak powoli podchodzi do celi w której siedziałam opętany pół-żywy pół-martwy wilk. widziałam każdą jego część wewnętrznego ciała, białe oczy, połamane łapy, poszarpane ciało...
cofnęłam się lekko, mimo iż wiedziałam że na razie nic mi nie grozi bo byłam zamknięta. Otarł się o kraty i odwrócił łeb w moją stronę, nie widział a jednak wiedział że tam jestem bo wyczuł mój lęk. stał tak z parę sekund po czym odszedł.
Z nerwów oddychałam bardzo niemiarowo. W końcu moim oczom ukazał się wreście Sadatakę.
Od razu zaczęłam do niego fukać agresywnie

- Wypuść mnie natychmiast, nie mam zamiaru tu siedzieć! ty skończony draniu zapłacisz mi za to! boisz się mnie? że mnie zamknąłeś! no powiedz strach cię obleciał!?

A on spokojnie podszedł do mnie i z lekkim uśmieszkiem powiedział

- Uspokój się, bo moi słudzy zaczną się Tobą bardziej interesować, a tego byśmy nie chcieli prawda?

Wyszczerzałam kły cicho powarkując, Sadatkę usiadł przed celą i jakby nigdy nic, spokojnie zaczął mówić lekko przeciągając końcówki słów jakby notorycznie chciał pokazać za jakiego się "księcia" uważa

- Oj Kayoko, Kayoko moja kochana siostrzyczko. Postanowiłem cię w końcu odwiedzić dawno się nie widzieliśmy prawda? ile to już 76 lat temu 82? 120? Haha...
ahh... kto by to liczył i pamiętał kiedy cię, zabiłem. Widzę że dobrze ci się powodzi, tym razem dałem ci tą szansę byś na trochę dłużej znalazła dom

Opuściłam łeb, rezygnując z groźbami które i tak by mi nic nie dały, chłodno odpowiedziałam

- Po co mnie tu sprowadziłeś? jaki masz w tym plan...
- chcę zrobić mały eksperyment, sprawdzę jak bardzo jesteś dla nich ważna...
- Nie...! ty ich do tego nie mieszaj, proszę tak wielu już zabiłeś...
a ja ich polubiłam, bardzo... stali się moją rodziną...

Uderzył łapą gwałtownie w kraty a ja podskoczyłam ze strachu, z lekkim podenerwowaniem a on z psychopatycznym uśmieszkiem zaczął krzyczeć

- Ja! tylko ja jestem twoją rodziną, jestem twoim bratem tylko ja ci zostałem,
a ty tak ich pokochałaś? tobie dać szansę. Ha! nie warto... to oni są dla ciebie ważniejsi? może powinienem ich tak samo zabić jak resztę. Ale chciałem, żebyś nabrała sił, a nie związała się z nimi! jesteś taka marna, i słaba zobacz co oni z tobą zrobili... ja bym do tego nie dopuścił, nigdy. Przez nich zmiękłaś zachowujesz się tak jak za czasów szczeniaka, śmiejesz się, bawisz...
Jak mogłaś zaprzyjaźnić się z kotem? to nie do pomyślenia

Zaczął się naśmiewać i kręcąc łbem zmienił całkowicie ton udając mój głos,
chcąc mnie sprowokować

- Oh, Raksha jesteś dla mnie jak siostra, bla bla bla...
cieszę że cię poznałam, oh jejku, będę cię bronić
Ghrrr aż mi się rzygać chce... kłonisz się przed jakimś Sethem przed Smokiem, żałosne. Już zapomniałaś jak załatwiłaś mojego ożywionego smoka szkieleta? równie dobrze byś i żyjącego mogła zabić. Ale nie ty tylko mu się poddajesz jesteś potulna jak głupia owca! Albo chcesz się zabić by kogoś uratować, jak on miał? Ah Baru, no tak. Specjalnie zaczęłaś się topić w tej lodowatej wodzie żeby cię tylko uratował? myślisz że o tym nie wiem? udajesz nieśmiałą? widzę w co ty z nim pogrywasz...

Teraz ja walnęłam łapą w kraty, i ze łzami w oczach, zaczęłam wrzeszczeć

- Tylko spróbuj im coś zrobić! to obiecuje ci że wcześniej niż zamierzałam zabije cię, zejdziesz z tego świata! już mi nikogo nie zabierzesz, ty draniu! ty nie jesteś moim bratem, nigdy tak na ciebie nie powiem! nigdy! nigdy! jesteś skończony dla mnie! co ja ci takiego zrobiłam!? że mi to robisz? słyszysz! nawet nie waż się wchodzić na tereny mojego stada...

Uśmiecha się zadowolony że mnie znów sprowokował do furii, najwyraźniej o to mu chodziło, wstał i odchodził powoli ode mnie, a ja z wściekłości już kraty zaczęłam gryźć, niestety na próżno. Wszystkie opętane wilcze zwłoki podbiegły do mnie warcząc i wyć zwołując kolejne. Ja już na to nie zważałam, chciałam się wydostać i za wszelką cenę dopaś Sadatakę. Coraz bardziej zmęczona jednak odpuszczałam, już słabiej gryzłam kraty ze łzami w oczach i trzęsąc się... Bałam się że znów mi zabierze wszystko co nabrało dla mnie sens w życiu, położyłam się mając cichą nadzieję że nic na razie nie zrobi i zastanawiając się czy w stadzie już zauważyli że mnie nie ma, czy się martwią, czy zaczną szukać... zmęczona zamknęłam oczy...

Sadatakę słysząc że się uspokoiłam kątem oka zerknął
jeszcze na mnie cicho szepcząc do siebie
- Śpij słodko, kochanie... zobaczymy ile jesteś warta się poświęcić dla swoich "przyjaciół"

~Cdn...

17 stycznia 2013

Młodość nie wieczność? [Chloe]

Biegłam, biegłam przed siebie i spoglądałam na ślady zostawione przez swoje bose stopy.
- Chloe! Chloe zaczekaj! - usłyszałam głos matki.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam nawet się nie odwracając i przybierając wilczą postać ruszyłam w głąb lasu. Moje łapy wybijały szalony rytm. Rytm bólu i żalu, co chwilę się potykałam. Nie przywykłam jeszcze do swoich smukłych łap i tego, że już dużo mniej zwierząt mogło patrzeć na mnie z góry. Nastolatka, tym podobno jestem. Tak mówią rodzice. Kiedyś pewnie z uśmiechem na pyszczku i merdającym ogonem chodziłabym i mówiła ,,bo mama mi mówiła...,,. Teraz? Teraz mam głęboko to co mówi. Zaczynam żywić coraz większą urazę do tych całych przemian. Na cholerę to komu? Po co? Byłam wściekła, na matkę, bo poszła na tą całą ugodę. A tak świetnie nam było razem, kiedy za malucha biegałam przy jej wilczym boku. A ojciec? No proszę... Może i poluje ze mną, ale gdyby nie te jego chimery do dziś siedzielibyśmy sobie jako czworonogi z jęzorami wywieszonymi na wierzch, łapiąc oddech po skończonej zabawie. Czasem to mam wrażenie, że im to tylko rozmnażanie w głowie. Miałam ochotę coś rozwalić, rozszarpać na miliony kawałeczków. Jeny... Jak ja pomyślę, że mam tak żyć wiecznie.
- Chloe! Co ty wyprawiasz?! Dobrze wiesz, że mi nie uciekniesz... ! - Ble, ble, ble. I to wieczne gderanie. Oj uważaj, słuchaj co mówię, nie pyskuj, ja wiem lepiej, ja wiem więcej. Czy rodzice zawsze zachowują się jak przewrażliwione alfy i omegi? Matka stoi nade mną, nie słucham jej, widzę tylko jak porusza wargami.
- Nie gadam z ludźmi. - odpowiadam krótko i zgrabnym susem ją wymijam.
-Chloe! Jestem twoją matką!
- A ja twoją córką i nie robię z tego wielkiego halo. - nie chce mi się zaczynać tych samych rozmów. Tak wiem, martwią się, tak wiem, dbają o mnie. W sumie to... Nie nie wiem. Oni są tam, ja jestem tu, oni mają ręce i nogi, ja mam łapy. Czy to jest takie dziwne? Naprawdę nie mam prawa mieć o to do nich żalu? W sumie, co mnie obchodzi prawo. Zasady są po to żeby je łamać. A ta znowu coś gdera. Wzdycham głośno.
- Dasz mi spokój? - patrzę na nią błagalnym wzrokiem. Zamknęła się. Tak! Co za ulga, chyba mnie puści.
- Masz po prostu uważać. - Dodała i kręcąc głową, niestety głową, nie łbem czy pyskiem, po prostu odeszła w stronę domu. Free! No w końcu. Pędem pognałam w stronę polany, która i tak pewnie świeci pustkami ale co tam, może zjawi się tam jakiś tajemniczy ktoś i ożywi nieco moje życie. Albo chociaż z kimś się powygłupiam.

__________________
Notka nie ma jakiegoś przesłania czy coś, po prostu chciałam zasygnalizować, że mała Chloe już nieco podrosła.

15 stycznia 2013

Odwiedziny [Baru Saya]

     Siedziałem na ośnieżonym szczycie spoglądając na szalejące płatki śniegu. Krążyły wokół mnie, a mróz wraz z nimi, strasznie szczypał po nosie. Kichnąłem i zaśmiałem się lekko.
- No to zobaczymy, jak to ze mną było - powiedziałem sam do siebie i zacząłem zeskakiwać z jednej półki skalnej na drugą. Wiatr wiał prosto w pysk, co utrudniało oddychanie, wychodziłem właśnie z terenów Stada Nocy. Obejrzałem się jeszcze za sobą i z uśmiechem na pysku ruszyłem drogą, zapamiętaną z ostatniego wspomnienia. 
     Biegłem długo, nawet kiedy doskwierało mi zmęczenie czy łapy zaczęły pobolewać. Nie jedno dzikie zwierze oglądało się za mną z zaciekawioną miną. Miałem wrażenie, że pytają ,,Ej, Ty, gdzie tak pędzisz?,,. 
- Przed siebie, po swoją przeszłość - odpowiadałem na niezadane pytanie i przyspieszałem tępa. W końcu trafiłem na swój cel. Zziajany wystawiłem jęzor na wierzch i patrzyłem na otaczający mnie piękny krajobraz. Za mną rozciągało się pustkowie, a zaraz później las pełen drzew iglastych i liściastych. Przede mną natomiast gęsta egzotyczna puszcza. Niby osobne, a prawie połączone, dawało to iście magiczny wygląd. Uśmiechnąłem się szeroko, nie dałem rady wyciągnąć nawet krótkiego ,,wow,,. Właśnie wtedy doznałem kolejnych uczuć. Duma - bo to był mój rodzinny dom. Zachwyt - otaczającym mnie widokiem. Zastrzygłem uchem na usłyszane odgłosy, dochodziły z gęstwin. Wciągnąłem powietrze i warknąłem cicho, jakoś był mi nie w smak.
- Gnoju! - usłyszałem naglę i zobaczyłem wilka biegnącego na mnie, a za nim jeszcze trzy inne. Amnezja... Pełno obrazów na raz... Ból głowy... Uderzenie... Tak. Dopiero ono pozwoliło mi wrócić do świata rzeczywistego. 
  
   Wilk uderzył we mnie i razem poturlaliśmy się prosto pod jedną z palm. Na moje nieszczęście wylądowałem pod nim, co pozwoliło napastnikowi przyprzeć mnie do ziemi. Warknął mi nad uchem.
- No już, już, rozumiem, że tęskniłeś - uśmiechnąłem się bezczelnie i spojrzałem mu w oczy. Ten krzyknął przeraźliwie i zeskoczył ze mnie. Postawiłem uszy na sztorc nie bardzo wiedząc co się dzieje. Zacząłem się podnosić.
- Łapać go! W tej chwili! Szybko! Szybko! Mom! Mom! Dad! - krzyczał? Nie... On piszczał, cholernie piszczał. Podniosłem się, jego goryle spoglądały na mnie niepewnie.
- Hej, hej, spokojnie, bo nas wszystkich ogłuszysz - pokręciłem łbem - zluzuj trochę bo brzmisz jak kastrat.
- Satan, quiete* - odpowiedział, tym razem zachrypniętym głosem, jakby chciał zaraz mi sprzedać mele. Dookoła nas zrobiło się zbiegowisko, wstałem na cztery łapy i potrzepałem łbem. - Ruber oculis** - warknął ten do całego stada, które na te słowa zaczęło szeptać i cofnęło się nieco.
- I co, że czerwone? - nie bardzo wiedziałem o co chodzi - Czy tutaj to coś znaczy? - spojrzałem po wszystkich, aż zakręciło mi się w głowię. Amnezja nie była przyjemna, szczególnie gdy tyle wspomnień atakowało cię na raz.
- Przepuśćcie mnie! - usłyszałem warkot z tłumów - w tej chwili! Rusz zad! - wilczyca z moich wspomnień wybiegła przed całą resztę, podeszła do ,,piszczącego,,. - Od kiedy nie ma twoich rodziców to stado upada! - warknęła w jego stronę. Na moim pysku namalował się szeroki uśmiech.
- Mom? - zapytałem w jej stronę.
- Hilarem. - uśmiechnęła się i podbiegła do mnie, wtuliła się. A ja? Po prostu dałem się przytulić, nie bardzo wiedziałem co powinienem zrobić. - Dziecko... Co ci się stało? - spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem.
- Mom, znajdźmy jakieś bardziej odludne miejsce. - uśmiechnąłem się. Całe stado patrzyło za nami, gdy oddalaliśmy się wgłąb lasu, niektórzy obnażali kły, inni szeptali, jeszcze kolejni unikali spojrzenia. Tylko jeden stał, stał wpatrzony we mnie z jakąś taką nienawiścią w oczach. On. Mój napastnik.

[ Jest to początek dłuższego opowiadania, więc spokojnie, będą inne części]
* - Szatan, spokojnie.
** - Czerwone oczy.

Jedyny Słuszny Pan #2 [Seth]

Dzielna z tej małej dziewczynka. Nóżki i dłonie już niemal ma szare od odmrożeń, jednak poganiana krokiem narzuconym przez ciemną kotkę i lisicę stawiała kroczek po kroczku na białym puchu, załamującym się pod stopami na zbitej masie zmrożonego już śniegu. Syriusz gdzieś zniknął, pewno zainteresowany czymś, co tylko jego mogłoby zainteresować. Panienka wciąż ze swoją lalką. Mała szmacianka, kurczowo trzymana przez mimowolnie otwierające się co chwila dłonie, wydawała się teraz równie żywa, jak jej właścicielka. Dwa trupy, tyle, że jeden ze szmat, a drugi jak z porcelany.
 - Nie sądzisz, że nie da rady iść dłużej sama? - Zapytała kocica. Pewno już jakiś czas chciała to powiedzieć, jednak nie przejmująca się wcale stanem dziewuszki Error nie zachęcała jej do zadania ów pytania. Dopiero teraz obie przystanęły, odwracając wzrok za siebie. Blada panienka powoli człapała za samicami z niepojętym wyrazem twarzy, bo ni to strach, ni to ciekawość, ni to nic, bo pewnie trudno było dziewczynce myśleć o emocjach, kiedy umierała z zimna, którego jednak zdawała się nie czuć, próbując wzbudzać w swoich oczkach różne iskierki, różnych uczuć. Mały paradoks.
Lisica westchnęła ciężko. Wzrok Lisbeth wiercił w jej umyśle, niemal każąc jej wziąć na siebie 8-latkę i zanieść ją do Jaskini na własnych plecach. Chwilę jeszcze trwało, nim schyliła łeb w geście ugody, jednak tą przerwę można wybaczyć faktem, że dziewuszka dopiero teraz zbliżyła się do samic.
 - Wskakuj. - Error oznajmiła krótko, przyjmując pozycję, która w zamyśle powinna ułatwić małej wejście na grzbiet.
Dziewczynka była niewiele mniejsza od samej lisicy, a ruda nie mrówka, toteż niesienie takiego ciężaru nie sprawiało żadnej przyjemności.
Pasażerka raz po raz podnosiła główkę, by spojrzeć w kierunku, w którym zmierzali, jednak wciąż nie widząc obiecanej jaskini, kładła ją z powrotem między łopatkami lisiej tragarki. Wyciągnęła swoją krótką rączkę, by dotknąć satynowej sierści kotki, bo tylko to mogła sięgnąć, wszystko inne było za daleko. Trudno jest teraz postawić się w sytuacji małej. Jeszcze niedawno bawiła się wśród szarych ludzi na łące, kiedy teraz umiera z zimna na plechach mówiącej lisicy.

***

Mroźny wiatr odpuścił swoją srogość tej nocy, jednak wciąż dawał się mocno we znaki. Powoli spadające kryształki śniegu kłębiły się w powietrzu niczym pył anieli, delikatnie smagając ciało i uczepiając się wszelkiej sierści. Mimo przyjemności dla oka, dłuższy pobyt wśród tego piękna mógł kosztować zdrowie, toteż w Jaskini nie było tłoku, ale na pustkę również narzekać nie sposób. Połsmoczysko znów leżało tam, gdzie niegdyś, nie na spodzie groty, na wilgotnym mchu i błocie. Błękitny kamień znów ożył, rozciągając się z głuchym łomotem wydawanym przez jego zdrętwiałe kości. Odezwał się po chwili.
 - Przygotujcie ogień, mleko, skóry i strawę. - Nośny ma głos, więc choćby tylko półgłosem mówił to cała polana by usłyszała. Wszelkie rozmowy ustały, a dotychczas wesołe spojrzenia ze zdziwieniem zlustrowały Seth'a. Skoro zwrócili na niego uwagę powiedział, nim jeszcze się kto ruszył. - Nie dla nas, a dla gościa. - mówił. - Przyrządźcie gęsi udziec dla małej dziewczynki, miękkie mięso łatwo strawi...
Nietrudno było o poruszenie w tej sytuacji. Wiadomym było, jak półsmok nienawidzi dzieci, a jeszcze bardziej ludzi, a tu znikąd każe przygotować gościniec dla dziewczynki. Przynajmniej nie trzeba też było prosić drugi raz, bo i każdy zrobił, o co proszono.

***

A lisica, kocica i mały gość wciąż był w drodze.
 - Nie zamykaj oczu, panienko, już widzę ogień z naszego domu. - Oznajmiła kocica, by dodać otuchy małej. Pomogło, bo podniosła główkę, by obejrzeć wspomnianą jej grotę. Księżyc nie świecił tej nocy jasno, tylko pół jego obręczy wisiało na niebie, więc światło z Jaskini widoczne było jak na dłoni. Lisbeth wyprzedziła towarzyszy i pierwsza wbiegła do środka.
 - Seth, jest... - przerwała. - A..., nieważne. - skończyła widząc, że nie musi uprzedzać o przybyciu Error z małą niespodzianką.
Niedługo potem zjawiła się też lisica. Złożyła ciężar obok ognia. Któreś ze zwierząt otoczyło ją baranią skórą, a i jedzenie było już niemal gotowe.
 - Jakże wielka ulga dla kręgosłupa, Error Buen. - powitał ją półsmok, kiedy resztami sił wspinała się do niego.
 - Kpij, póki możesz. Nie życzę ci, żebyś musiał choć jeden mięsień nadwyrężyć tak, jak ja całe ciało... - powiedziała z przekąsem, choć czuć było rozbawienie w jej głosie. - Skoro wiedziałeś, że przybywa, - kontynuowała - to pewnie siedzisz już w jej głowie, jak sądzę...? - było to polecenie, po prostu "zrób to". Półsmok pokiwał jednak przecząco łbem.
 - Nie. - zaprzeczył. - Wiedziałem, że idzie, bo wy mi to powiedziałyście. - Odpowiedział, kiedy i Lisbeth do nich dołączyła.
 - Seth nie potrafi wnikać w dzieci. - Wyjaśniła, na co ruda skinęła.
 - Nikt nie potrafi. - mówił dalej po chwili, - Ta skaza to istny dowód na historię o Jedynym Słusznym Panu. - Nie czekał już na zapytanie, co ma na myśli, nie przerywał. - Skoro ta dziewczynka zjawiła się tutaj przez wielkiego kruka na chwilę przed poświęceniem jej Davidowi Walkerowi znaczy, że jest wyjątkową nawet wśród dziewcząt, które miały ponieść ofiarę i skrywa wielkie sekrety nie tylko samego Davida Walkera, ale i całego świata, który stworzył. Nawet datę jego końca i początku. Jeślibym mógł ją poznać, stałbym się równie wielki, jak i Jedyny Słuszny Pan.
 - Więc co tu robi? - zapytała lisica, kiedy Lisbeth milczała słuchając. - Z taką wiedzą zasługuje na pomoc, nie poradzi sobie z takimi sekretami. Powinna być martwa...
Nastała chwila milczenia. Ani z zewnątrz nie dochodził żaden istotny dźwięk. Pohukiwania sów, trzeszczenie gałęzi i granie owadów. Delikatna mgła wlewała się do środka, widocznie zarysowana przez blade światło księżyca, nadające chmurze kolor mleka.
 - Winna otworzyć portal, nim umrze. - dopowiedział samiec. - Sam Jedyny jej nie pozwolił, ale pewno nie z litości. Skoro do niemal samego końca wszystko było jak należy... - zastanowił się. - Pewnym jestem, że powstały portal stworzyłby komplikację.
 - Sugerujesz, że...?
 - Sugeruję, - przerwał jej. - że jeśli otworzono by przejście tego dnia, coś poważnie zagroziłoby nie tylko nam, ale i Davidowi Walkerowi...

***

Koniec.
Nie wiem, kto ma pisać dalej. Pokłóćcie się o to.

14 stycznia 2013

Jedyny Słuszny Pan #1 [Error]

13 stycznia 2013


Jedyny Słuszny Pan #1

Wtedy właśnie zapadła ta niewymowna cisza, zdająca się wwiercać ciężkim przygnębieniem w czaszkę lisicy. Uroczystości dobiegły końca, a całe stado milczało teraz tuż przy miejscu spoczynku Kitsune. Śnieg nieprzerwanie prószył, ogromne płatki leniwie spadały na pokryte swoimi bliźniakami poszycie. Łkanie stało się teraz przyciszone, wszyscy wiedzieli, że jedyną możliwością na ciąg dalszy jest twarde utrzymanie się na nogach - zima robiła z nas odrobinę aspołecznych, głód, mróz i choroby chyba po raz pierwszy tej pory roku ucięły nasze regularne, radosne spotkania w jaskini. Rozłam teraz mógłby pociągnąć coś strasznego. Wtedy niebo przeciął ogromny kruk. Jego wielkie skrzydła uderzyły powietrze, osuwając płachty śniegu z koron drzew. Zdawał się być niemal tak wielki, jak nieboskłon - jego rozmigotane pierze było wiatrem.  I wszyscy zawiesili na nim wzrok. I nikt nie powiedział słowa.
 ***

- Nie bądź już taki cwany, Sir. - Rdzawa samica żwawo kłusowała przed siebie, podobnie jak jej potomek. Na jej mordce pojawił się zawadiacki uśmiech. On prychnął i żachnął się teatralnie, zadzierając pysk.
- Nie wyobrażasz sobie nawet ile poświęcenia wymagało ode mnie, żeby ten baran wreszcie uwierzył. - Lis zamilkł i nagle zamarł w bezruchu, ryjąc łapami w śnieżnej masie.Wpatrzył się w ciemny punkt, odcinający się kontrastem od bieli podłoża.
- Tam coś jest. - Konspiracyjny szept uwieńczył głośnym przełknięciem śliny.
- To Lisabeth, mistrzu intryg. - Ruda parsknęła śmiechem, delikatnie pociągnęła go kłami za ucho i ruszyła ku kotce. Gdy była już wystarczająco blisko, pewny uśmiech odrobinę jej zrzedł - spojrzenie czarnej ogniskowało się u zacienionych stóp drzewca nieopodal. Dochodziło stamtąd cichutkie, szarpane spazmami łkanie. Zwolniła i już otworzyła pyszczek, chcąc przemówić do gotowej do skoku Lis, ta jednak ją uprzedziła.
- Siedzi tam od trzech godzin. Wciąż płacze i mówi, a jest tam sama. Bełkota o przeklętym szamanie, rzezi kruków i wszystko wskazuje na to, że jest obłąkana. Krwawi, ale przeżyje tu jeszcze do rana. Później znajdzie ją ktoś równie głodny. Mam wrażenie, że to ludzkie szczenię. - Zdała relację. Po cóż siedziała sama, odmrażając łapki, obserwując człowieka przez godziny? Już wspominałam o tym, jak mieszkańcy Stada Nocy stali się odrobinę zdziwaczałymi dezerterami.
- Zaprowadźmy ją do Wielkiej Jaskini. Jeżeli ma umrzeć na tych terenach, to tylko po naszej decyzji. - Odparła druga. Wtedy też Syriusz, który wcześniej czając się obchodził Lisabeth, by upewnić się czy faktycznie nie jest zabójczym stworzeniem wielkości jego ogona, natrafił wzrokiem na zacieniony obszar pod drzewcem, z którego w objęcia światła księżyca wyłaniała się blada rączka, tuż przy jego łapie.
Nie trzeba tłumaczyć, że w mig zapomniał o swoim planie pozostania nieuchwytnym i niezauważonym. Z jego niepozornego gardła wydał się paniczny skowyt, ciskając śniegiem na boki, oraz dziewczynkę dobiegł do Error i Lis. Wściekle dysząc zdradził i umiejscowienie dwójki, łapa lisicy powędrowała w stronę pyska, w geście bezgranicznego załamania.
Rączka pędem schowała się w cieniu, a łkanie ustało. Ona widziała zwierzęta, a te jej nie, wyjątkowo stronniczy układ. Lisica wystąpiła na przód.
- Nie bój się, ludzkie szczenię. Pojawiasz się na terenach Stada Nocy, winnaś teraz udać się z nami do jaskini. Tam - "zależnie od naszej woli, śmierdząca łysa istotko." pomyślała - dostaniesz coś do jedzenia, a także schronienie w zamian za przysięgę, że nie przybywasz ze złymi zamiarami i wyjaśnienia co właściwie tu robisz.- przemówiła. Na moment przymknęła ślepia, by zaraz potem brzeg drzewca zajął się płomieniami, oświetlając dwunogą. Ogień nie trawił drewna, ale i nie dostarczał ciepła, swoista atrapa - przydatna, mało kłopotliwa sztuczka.
Dziewczynka miała długie, czarne włosy, delikatne rysy bladej buzi, napuchnięte policzki i duże, brązowe oczy, które mieniły się teraz płomiennymi barwami, łypały przerażonym, zmęczonym spojrzeniem. Trzymała w dłoni małą laleczkę, kilka skrawków materiału obszytych grubą, ciemną nicią. Zaraz wstała i ukłoniła się. Jej chude nóżki ledwie ją utrzymywały. Potwornie się trzęsła, mimo warstw otulających ją koców.
- Jestem Grace, a to Millvey. - Przedstawiła i lalkę. Jej głos wciąż drżał. - Pochodzę z miasta przy górach Dangey. Mam osiem lat i mama mówiła, że jutro mój wielki dzień, wybrali właśnie mnie, żebym została oblubienicą Jedynego Słusznego Pana. - Słodki głosik łamał się coraz mocniej. - I w nocy porwał mnie wielki, czarny ptak. Nagle znalazłam się wysoko w powietrzu, nie mogłam się poruszyć, nie mogłam - Rozkleiła się na dobre, zasłoniła umorusanymi rączkami oczy. Łzy wielkie jak główki kapusty toczyły się po jej policzkach.
- Porwał i wyrzucił tutaj? - Włączyła się Lisbeth, stawiając na sztorc czarne uszy.
- Powiedział, że zostałam ostatnia, więc jeszcze nie czas na moją śmierć, że jestem potrzebna. - Ledwie dało się zrozumieć co mówiła mała. - Głupi ptak.
Lisica spostrzegła, że to nie bród zalega na rączkach dziewczynki, to złowieszcza barwa odmrożeń. Decyzja była szybka i słuszna - ruszyliśmy do jaskini, by rozgrzać ją ogniskiem i wspólnie zastanowić się nad przyszłym losem.


***

Yayayaa. Moim zdaniem w fabule za bardzo narzucono tok, ale generalnie w moim łepku zapowiada się dobrze. Następni Lisbeth, albo Seth w jaskini - wedle uznania. Żeby zrozumieć trza przeczytać fabułę.

Lis, propsy, ogromne propsy za fabułę, jesteś moim mentorem, maaaan.
I proponuję nazwać szereg tego opowiadania "Jedyny Słuszny Pan"



1 stycznia 2013

Dziewięćdziesiąt trzy dni [Seth]

Był owocem zdrady, uczucia, które związało ród królewski i równie dostojnego członka biednego stanu poddanych. Shayla Della, nazywana Szarą Królową, bo małżonek jej (Którego wziąć musiała z przymusu) zakazywał, by nazywano ją "Białą" i samemu mianował się tym tytułem. Biały Król był okrutny i srogi. Nienawidził, kiedy odbierano mu przyjemności na rzecz obowiązków, jednym z nich obwieścił swoją małżonkę, ten właśnie "obowiązek" zaniedbywał najmocniej. Ojciec Białego Króla, będąc równie nikczemny, co i jego syn, jako, że Shayla Della była najurodziwszą z dam w rodzie, rozkazał, by pod groźbą śmierci jej i rodziny zmuszono ją do zawarcia ślubów z późniejszym Białym, choć ten nigdy nie był wierny swej żonie. Nigdy nie cenił tego, co posiadał.

Shayla Della była niebywale ozdobioną przez życie wilczycą. Długie, smukłe ciało pokryte było wiecznie czystym i puszystym szarym włosem w delikatne, białe pręgi. Oczy miała jak woda, można by nawet rzec,
że nie miały koloru, były po prostu tonią. Wszelki wzrok w nich znikał.

Nigdy nie szczyciła się swą urodziwością.

Nim zmuszono ją do dzielenia tronu z Białym Królem kochała pewnego błękitnego smoka. Ród jego
nie nadawał imion, a miano, a te znów zasługiwali tylko ci najważniejsi, to znaczy zasłużeni. Wybranek Szarej Królowej nosił miano "Sonat Argumentum", co znaczy "Dźwięki Kłótni", bo podobno każdy spór łagodził tylko wzrokiem, jednak Shayla Della nazywała go "Seth".

Zły los chciał, by owoc ich miłości był już w łonie Szarej Królowej nim jeszcze ta wzięła rękę Białego. Niedługo potem widocznym już było, że Szara jest brzemienna. Ileż dóbr miał otrzymać
Maledictus Et'Odio, (Smok, którego miano znaczyło "Przeklęty i znienawidzony", nadane przez ową zdradę rodu) kiedy wypowie imię kochanka Szarej. Otrzymał swą zapłatę, złoto z Wielkich Gór. Bóg tylko wie, czy
mu smakowało, kiedy pył ów złota nakazano mu jeść na oczach Białego Króla aż do śmierci.

Zapłonął ołtarz, a na nim rodząca w bólach Shayla Della. Wszyscy patrząc z boku jedynie odwracali wzrok, jednak nikt nie sprzeciwił się woli Białego Króla. Urodziła syna. Biały spoglądał przerażony na owoc zdrady, ponieważ dziecka ogień się bał. Mijał go i nawet nie tknął, a w swoim zdziwieniu nie zdążył zareagować, kiedy jeden młody lis porwał nowo urodzonego i zbiegł z nim do lasu.

Nikt nie nadał mu imienia, nikt wtedy nie chował. Młody był sam, umierający z głodu. Krew czystej wilczycy i szlachetnego smoka w nim płynęła. Bóg jedyny wtedy tylko wiedział, czemu każde zwierze, co podejść go i zabić chciało po prostu padało martwe na ziemię, nim jeszcze uniosło na półsmoka rękę. Bóg jeszcze jedyny tylko wtedy wiedział, że narodzony nie odziedziczył Duszy po nikim z rodziców. Bóg wtedy jeszcze jedyny wiedział, że moc w małym tkwiła taka, że kradł życie, nie będąc tego nawet świadomym.

Złodziej Dusz.

Po dziewięćdziesięciu trzech
dniach obudził się. Nie jako jeden z dziewięćdziesięciu trzech, a jako ten, którym się narodził. Pamiętając już swoją historię nazwał się jak ojciec, jak matka i jak jej śmierć. Seth Della San De'Kairn, czyli Seth Della, syn Ołtarza Spalonych Serc.


 -~~---~~-

Nie trzymajcie mnie za słowo, jednakowoż podobnych opowiadań przewiduję jeszcze dziewięćdziesiąt dwoje. Tyle, ile form miał Seth i tyle, ile medytował. Te opowiadania będą spisem historii, jaką wspominał Seth przez ponad 3 miesiące medytacji, każdego dnia wspominając inną swoją formę. Dziewięćdziesiąt trzy formy.

Ostatni dzień [Baru Saya]

Kiedy nadeszły święta i rozdawano prezenty w moje łapy trafił kamień potrafiący odnowić jeden dzień z życia kogokolwiek, na tak trafny podarunek nawet nie liczyłem. Od początku wiedziałem, że użyje go na sobie, nie wiedziałem do końca jak, ale po różnych dziwnych próbach dowiedziałem się.
- Pie*rzony kamlot - pierwszy raz coś wyprowadziło mnie z równowagi, cisnąłem nim o ziemie, zaczął mienić się różnymi kolorami, co przykuło moją uwagę, no i kilku srok, te jednak nie chętnie chciały się do niego zbliżyć czując na sobie mój wzrok. Zrobiłem do przodu krok... Nie nie, heh, dobra, bez rymowanek.. Podszedłem do kamienia i powąchałem, nie powiem, śmierdział. Lekko skwaszony dotknąłem do łapą.
- Czego? - usłyszałem w swoim umyśle lekko zirytowany głos.
- Można grzeczniej? - zapytałem też w myślach.
- Pardą. Co chciałbyś wiedzieć? - zapytał bardzo powoli.
- Odtwórz mi dzień przed utratą pamięci. - wybrałem ten dzień już na początku, kiedy dostałem prezent.
- Można grzeczniej? - zapytał. Moja mina musiała dziwnie wyglądać kiedy to usłyszałem.
- Czy mógłbyś, mogłabyś, odtworzyć mi dzień przed utratą pamięci? - zapytałem równie wolno co głos wcześniej.
- Spoko. - odparł całkiem wesoło, a ja poczułem się kosmicznie dziwnie. Naglę pojawił się w moim umyśle obraz, jakby film.


Do jaskini w jakimś niby amazońskim lesie wszedł basior, wyglądał jak ja, tyle że miał fiołkowe ślepia.
- Raz, raz tak zrobiłem, a wypominać będą mi to o końca życia.. - mruczał coś pod nosem, rozejrzał się po kamiennym wnętrzu i warknął cicho. Po chwili dobiegła do niego nieco wyższa wilczyca z karcącym spojrzeniem.
- Uważasz to za zabawne?! - krzyknęła do niego.
- Jezu mom daj se siana, jestem młody, trzeba trochę poszaleć.
- Poszaleć? Para Alpha cała jest w jakimś różowym badziewiu, a ich syn to wygląda jak wysrany przez tęczę! - nie chciała odpuścić, młody, zapewne ja, zaśmiał się. - Hilarem! - krzyknęła, ale jej głos był dużo lżejszy. Po chwili patrzenia na syna, mnie, który cały czas cieszył bułę, surowy wzrok minął, a pojawił się wspólny śmiech.
- No co mamo? Nie powiesz, że to nie było zabawne. - cały czas razem się śmiali, wilczyca podeszła do mnie i przytuliła.
- Oj ty głupku stadny. - przestała się śmiać, do oczu napłynęły jej łzy. - Będzie nam ciebie brakować. - i ja wtedy spoważniałem. - Musisz nas opuścić...
- Wiem mom.
- Wiesz jakie są zasady...
-Wiem mom.
- Wiesz, że przesadziłeś i nie powinieneś tak robić, właści...
- Momm! - przerwałem jej. - Wiem. - uśmiechnąłem się. - Poradzę sobie. - po pysku wilczycy spłynęła łza.
- Jesteś taki podobny do ojca. - ponownie mnie objęła.
- Jestem. - uśmiech nie znikał mi z pyska. - Nie płacz, dad cię pocieszy. - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Idź ty świntuchu! - zaśmiała się znowu, a ja wyszczerzyłem się szeroko.
- Idę. - szturchnąłem mamę pyskiem i wyszedłem z jaskini, z daleka słyszałem krzyki wściekłego syna Alph. Zaśmiałem się i z głośnym ,,Juhu,, ruszyłem biegiem przed siebie. Mama stała w wejściu i patrzyła za mną.

Domyślam się, że za mój wybryk zostałbym wygnany ze stada, ale nie jestem pewny, No cóż.

Łaziłem spory czas po lesie, przy moim boku latały papugi (co wyjaśnia, dlaczego nasz nowy kompan ruszył moją amnezję ). Jednak krok po kroku drzew było coraz mniej, a gęsty amazoński las zmieniał się w zwykły. Cieszyłem się sam do siebie, chciałem iść jak najdalej od rodzinnego stada. Naglę poczułem dziwny zapach, zatrzymałem się i zacząłem węszyć. Za drzewami zobaczyłem ludzką sylwetkę, szedł w moja stronę. Wyszedł przede mnie, miał krótkie białe włosy, grzywka przykrywała jedno oko, bladą twarz i był dosyć solidnie zbudowany, przypominał wyglądem osoby z mojego stada.
- No nie mów, że jesteś jakimś wysłannikiem. - pokręciłem łbem. On bez słowa odsłonił oko, które było żółte, zdziwiłem się nieco, poczułem jego zimny wzrok na sobie. Wiedziałem, że nie ma przyjaznych zamiarów, cofnąłem się kilka kroków.
- Idealny. - odezwał się w końcu i uśmiechnął dziwnie. - Masz niecałe 2 lata Hilarem, hmm.. łacina. Proszę, proszę, dogadał byś się z Sethem. - zgniótł coś w swojej dłoni i zacisnął zęby, prawdę mówiąc byłem przerażony.
- Kim ty to cholery jesteś? - miałem nadzieję, że ktoś robi sobie jaja, próbują mnie przestraszyć. Więc się uśmiechnąłem. - Zluzuj koleś, popuść spodnie, jak coś cię gryzie to idź do psychologa czy coś. - zaśmiałem się, zdziwiło go to chyba, przekrzywił głowę.
- Nie będzie bolało. - znowu ten uśmiech, wtedy wiedziałem, że to nie są żarty, warknąłem. Wyraźnie mu się to spodobało. W błyskawicznym tempie znalazł się przede mną i chwycił za gardło unosząc do góry, spojrzał w oczy i zaczął coś mamrolić w innym języku, próbowałem się wyrwać, ale każde szarpnięcie powodowało mocniejsze ściśnięcie gardła, wisiałem więc bezwładnie, gdyby chciał mnie zabić już by to zrobił, pozwoliłem sobie nieco wyluzować. Wtedy on zamilkł, zamknął oczy, a z jego rękawa na moją szyję wypełzł czerwony kolczasty bat.

Jezu co za dziwny koleś.

Bat oplątał mnie, a potem jego, nagle poczułem ból, bardzo mocny, zrobiło mi się ciepło, a potem zimno, coraz zimniej, obraz powoli się zamazywał, ostatnie co zobaczyłem to, gdy po moim upadku, chłopak wbija sobie coś w brzuch, pada na kolana, poczułem jeszcze dotyk jego lodowatej ręki i usłyszałem ciche halo kontainer. 


Obraz zniknął, a kamień przy mojej łapie stracił blask. Zamrugałem kilka razy i usiadłem pogrążając się w myślach. Umarłem?

_____________________

[ Nie nie jestem Membu, żeby nie było. Znam go w realu. Więc proszę bez zbędnych komentarzy na ten temat. ]