Niewielka chatka stała na uboczu malutkiej wioski, takiej w której to każdy znał każdego. Jednak owy domek wydawał się jakiś niepasujący, zbyt wysunięty w stronę dzikiego lasu, jakby chował w sobie jakąś niezwykłą tajemnicę. Mało kto przechodził obok niego spokojnie, a jeśli ktoś znalazł się przypadkowo w jego pobliżu, nagle garbił się i odwracając głowę, szedł własną drogą. Nikt nie przystanął, nikt nie przychodził w odwiedziny, nikt nie zaglądał. Nawet dzieci omijały to miejsce z daleka, nastraszone opowieściami rodziców.
W środku samotnej chatki siedziała mała dziewczynka, bawiła się szmacianą lalką, jedyną przyjaciółką zabaw. Rodzice wyszli jakiś czas temu, jednak ona nie zdawała sobie sprawy, iż powinna ją niepokoić długa ich nieobecność. Stwierdziła, że pewnie znów poszli do lasu i zaraz wrócą, jak zwykle uśmiechnięci od ucha do ucha. Przypomniała sobie, jak nieraz mówili jej, że mieszkańcy wioski ich nie lubią, jednak czemu - tego nie powiedzieli. Bawiła się więc spokojnie, nie mając pojęcia o tym, co działo się zaledwie za ścianą.
Po chwili usłyszała dziwny stukot, zmarszczyła brwi i spojrzała w okno. Zaniepokojona podniosła się, porzucając ukochaną zabawkę i bezwiednie podążając w stronę dźwięku. Gdy tylko zbliżyła się ku drzwiom, usłyszała go wyraźniej, jakby ktoś wbijał gwoździe w deski. Podbiegła do drzwi, szarpnęła. Nie ustąpiły. Jej malutkie serduszko przyspieszyło swego biegu, kiedy powoli zaczęła zdawać sobie sprawę z tego co się dzieje. Dostrzegła ostre kolce, końcówki gwoździ wbitych w drewniane drzwi. W tej samej chwili usłyszała ten sam dźwięk dochodzący z różnych części domku, a kiedy spojrzała w okno, zobaczyła jak ktoś zabija je deskami.
Przerażenie.
Tak jednym słowem można było opisać, co w tej chwili czuła zaledwie sześcioletnia dziewczynka. Pobiegła na drugi koniec chatki, szarpiąc za tylne drzwi, jednak i one nie ustąpiły. Zrozpaczona odeszła od nich i usiadła na ziemi. Bezradna. Łzy popłynęły z ogromnych, dziecięcych oczu.
Na chwilę wszystkie odgłosy ucichły, a serce małej jeszcze bardziej przyspieszyło, jakby przeczuwając nadchodzące niebezpieczeństwo. Minuta. Dwie. Trzy. Nic się nie działo. I kiedy mała już miała się podnieść, poczuła swąd spalenizny, a jej wzrok padł na palącą się strzechę. Małe serduszko stanęło na moment, kiedy zauważyła, że strop zaczyna opadać. Cały dom został podpalony, dym zaczął wypełniać całe jego wnętrze, a dziewczynka kaszlała, krztusząc się. Co gorsze, przez powstałe w dachu dziury, do chatki wpadały przedziwne dzbanki, które po roztrzaskaniu się na podłodze uwalniały płyn, który wzmagał jeszcze płomienie. Mała po raz kolejny zaczęła szarpać się z drzwiami, ale po raz kolejny nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Nie mając już żadnej drogi ucieczki, zaczęła osuwać się po szorstkim drewnie, aż usiadła pośród płomieni. Zrozumiała, że umrze i nikt jej nie uratuje. Gdzie podziali się rodzice? Pytała samą siebie.
Pewnie nie otrząsnęła by się z tego amoku, gdyby nie poczuła jak cała skóra zaczyna ją piec. Kolejne łzy popłynęły po osmalonych policzkach, ale żaden dźwięk nie wydobył się z zaschniętego gardła. Wiedziała, że płonie i zaraz zginie, jednak... Poczuła, że to jeszcze nie teraz, że nie może zginąć. Coś dziwnego poruszyło się w jej duszy, ogień smagał jej skórę, ale nie piekł już tak niemiłosiernie.
"Walcz."
I właśnie wtedy, gdy w jej umyśle przemówił ten przedziwny głos, płomienie przestały spalać młode dziewczę. Zdawały się przenikać jej skórę, wnikać wgłąb młodej istotki, nie wyczyniając jej żadnej krzywdy. Czuła jak nieznane napięcie narasta w jej wnętrzu, spala od środka, dopraszając się by to uwolniła. Walczyła jak mogła, ale to uczucie było znacznie potężniejsze, aż w końcu... wybuchła. Małe ciałko wygięło się w łuk, z gardła dobył się cichy krzyk, a z jej wnętrza wydawał się wypływać ogień w najczystszej postaci. Nie miał końca, spopielał wszystko na swej drodze. Nieograniczony gnał przed siebie, zbierając swe żniwo.
Tak nagle jak wszystko się zaczęło, tak się skończyło. Wyczerpana dziewczynka opadła na ziemię, mdlejąc. Wokół nie było już nic, tam gdzie niegdyś stała wioska, teraz pozostała tylko wypalona połać ziemi, a popiół jeszcze długo unosił się w powietrzu.
Mała nie zdołała poczuć, jak czyjeś troskliwe ręce podnoszą ją i zabierają ze sobą. Daleko od tego naznaczonego ogniem miejsca.
***
Dziewięć lat później.
Dziewięć lat później.
Dzień był nadzwyczaj spokojny. Jeden z tych, w których zdaje nam
się, jakby czas się zatrzymał. Zielony las falował, poruszany delikatnym
wiatrem, zdawał się nucić sobie tylko znaną pieśń, do której z chęcią
przyłączyły się radosne głosy ptaków. Słońce rzucało swój blask na
niewielką polanę po środku tego cudnego krajobrazu, oświetlając postać
siedzącą nad strumykiem. Swe jasne dłonie zanurzyła w krystalicznej
wodzie, jakby chcąc poczuć przyjemny jej chłód. Białe niczym śnieg włosy
spływały lokami na ramiona dziewczyny i delikatnie muskały długie
źdźbła trawy. Lekki wietrzyk przyniósł ze sobą przyjemny dla ucha głos.
- Akallabeth, gdzie jesteś ?! - zawołał gdzieś z oddali.
Białowłosa obróciła głowę w stronę skąd dobiegło ją wołanie, jednak
nie zauważyła kobiety na skraju polany. Podniosła się z ziemi i
chwytając w dłoń koszyk pełen kwiatów, pobiegła w las. Stąpała lekko i
zwinnie, jakby od zawsze biegała po tych lasach i znała je już na
pamięć. Zwiewna, błękitna sukienka upodabniała dziewczynę do wodnej
nimfy, która wydawała się zbłądzić pośród lasu daleko od swego
strumyka.
Już po krótkiej chwili jej wysoka sylwetka wyłoniła się spośród
drzew, a kobieta stojąca w progu drewnianej chatki, odetchnęła z ulgą.
Las wokół nich nie przerwał swej pieśni, jednak wydawało się, iż
przycichł, za to ptaki rozpoczęły swój koncert.
- Wybacz Brethil, byłam nad strumykiem.
Akallabeth uśmiechnęła się promiennie do starszej kobiety, która
była jej opiekunką od tamtego pamiętnego dnia. Westchnęła, nie potrafiła
się gniewać na swą podopieczną, gdy widziała ten uśmiech.
- Tak jak myślałam, ostatnio bardzo często tam przebywasz -
zauważyła Brethil, przyglądając się dziewczynie bystro swymi ciepłymi,
zielonymi oczyma.
- Nic na to nie poradzę, to piękne miejsce. Woda jest chłodna,
słońce świeci jasno, a wietrzyk jest ciepły - odrzekła wesoło, a w jej
fiołkowych tęczówkach iskrzyła się radość.
Bret tylko uśmiechnęła się lekko, jej wzrok padł na włosy
dziewczyny. Nie tylko biel zdobiła jej głowę. Grube, czerwone pasmo
odcinało się na tle śnieżnych kosmyków. Umiejscowione przy prawej
skroni, rozczesane na dwoje zawsze okalało młodzieńczą twarz.
- Chodź, musisz kogoś poznać - powiedziała tajemniczo opiekunka,
odwracając się w stronę drewnianego domku. Zdziwiona Akallabeth podążyła
za nią w głąb ich mieszkanka.
W jadalni, przy okrągłym stole, siedział wysoki chłopak. Wpadające
przez okno promienie słońca odbijały się od złotych włosów, tworząc
wokół niego jasną poświatę. Gdy ich oczy się spotkały, dziewczyna była
niemal pewna, że nieznany jej mężczyzna nie może być zwykłym
człowiekiem. Nikt nie miał tak pięknych, złotych oczu.
- To jest Alcarin, przysłano go tu by...
- Coś ci zaproponować i już cieszę się, że to mnie wybrano do tej
sprawy - przerwał starszej kobiecie i podszedł do białowłosej. Ujął jej
bladą dłoń w swoją, składając na niej delikatny pocałunek i ponownie
spoglądając w fiołkowe tęczówki. - Jestem Alcarin, niezwykle miło mi cię
spotkać - dodał, wyprostowując się.
Zmieszana i zarumieniona dziewczyna opuściła wzrok, delikatnie zabierając dłoń.
- Akallabeth, również mi miło... - przedstawiła się nieśmiało,
jednak ciekawość w niej zwyciężyła i zwróciła spojrzenie na złoty oczy
chłopaka. - Czy jesteś...?
Nie wiedziała jak stosownie dokończyć pytanie, jednak on zdawał się wiedzieć, o co jej chodzi.
- Tak, światło to mój żywioł, jak już pewnie zdążyłaś się domyślić - odrzekł, uśmiechając się ciepło.
Przez chwilę tylko dane im było potrwać w tej spokojnej ciszy,
spoglądając na siebie nawzajem. Brethil zakaszlała cicho, zwracając na
siebie uwagę owej dwójki.
- Czy nie powinieneś przejść do rzeczy? - zapytała naglącym głosem,
spoglądając na chłopaka nieco karcąco, jednak on wydawał się tym wcale
nie wzruszony.
- Ah tak, przyszedłem tu zapytać, czy nie zechciałabyś do nas dołączyć?
Dziewczyna przez krótką chwilę nie potrafiła wydusić słowa, zbyt
zaskoczona ową propozycją. Marzyła o tym od dawna, odkąd tylko usłyszała
o nich od swej opiekunki. Miała silne przeczucie, iż to właśnie miało
być miejsce, w którym wreszcie dowie się, jaka jest jej droga.
- Tak, oczywiście że tak - wyszeptała w końcu, uśmiechając się promiennie.
Alcarin odwzajemnił ten piękny gest, jednak jedno ciągle nie dawało mu spokoju.
- Wybacz, że ośmielam się pytać, zwykle wyczuwam z jakim żywiołem
ktoś jest powiązany, jednak ty jesteś dla mnie zagadką. Czy pomogłabyś
mi ją rozwikłać? - zapytał.
Akallabeth spojrzała na starszą kobietę, niepewna tego co ma
uczynić. Nikt oprócz niej nie wiedział o tajemnicy białowłosej, a teraz
miała ją od tak ujawnić?
- Pokaż mu - powiedziała cicho Brethil, uśmiechając się lekko do
podopiecznej, chcąc tym samym dodać jej otuchy. Musiała ujawnić swój
sekret, jeśli chciała pójść ze złotowłosym, to była jej droga.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i podniosła dłoń na wysokość swej
piersi, przymykając delikatnie powieki. Przez chwilę nic się nie działo
lecz wtem nad alabastrową skórą coś mignęło.
Na dłoni dziewczyny zatańczył biały płomień.
CDN.
[ Jest to pierwsza część serii krótkich opowiadań, które mają obrazować
poprzednie życia Rakshy, o których ona dopiero się dowiaduje. W woli
wyjaśnienia - akacja dzieje się na czterysta lat przed czasami obecnymi w
Stadzie Nocy i póki co w świecie ludzi. Staram się pisać zgodnie z
fabułą, mam nadzieję, że nie zlinczujecie mnie za to, że piszę o
ludziach, ale właśnie takie było pierwsze wcielenie Rakshy. Mam
nadzieję, że komuś się spodobało. Będzie tego więcej.]