13 stycznia 2013
Jedyny Słuszny Pan #1
Wtedy właśnie zapadła ta niewymowna cisza, zdająca się wwiercać ciężkim
przygnębieniem w czaszkę lisicy. Uroczystości dobiegły końca, a całe
stado milczało teraz tuż przy miejscu spoczynku Kitsune. Śnieg
nieprzerwanie prószył, ogromne płatki leniwie spadały na pokryte swoimi
bliźniakami poszycie. Łkanie stało się teraz przyciszone, wszyscy
wiedzieli, że jedyną możliwością na ciąg dalszy jest twarde utrzymanie
się na nogach - zima robiła z nas odrobinę aspołecznych, głód, mróz i
choroby chyba po raz pierwszy tej pory roku ucięły nasze regularne,
radosne spotkania w jaskini. Rozłam teraz mógłby pociągnąć coś
strasznego. Wtedy niebo przeciął ogromny kruk. Jego wielkie skrzydła
uderzyły powietrze, osuwając płachty śniegu z koron drzew. Zdawał się
być niemal tak wielki, jak nieboskłon - jego rozmigotane pierze było
wiatrem. I wszyscy zawiesili na nim wzrok. I nikt nie powiedział słowa.
***
- Nie bądź już taki cwany, Sir. - Rdzawa samica żwawo kłusowała przed siebie, podobnie jak jej potomek. Na jej mordce pojawił się zawadiacki uśmiech. On prychnął i żachnął się teatralnie, zadzierając pysk.
- Nie wyobrażasz sobie nawet ile poświęcenia wymagało ode mnie, żeby ten baran wreszcie uwierzył. - Lis zamilkł i nagle zamarł w bezruchu, ryjąc łapami w śnieżnej masie.Wpatrzył się w ciemny punkt, odcinający się kontrastem od bieli podłoża.
- Tam coś jest. - Konspiracyjny szept uwieńczył głośnym przełknięciem śliny.
- To Lisabeth, mistrzu intryg. - Ruda parsknęła śmiechem, delikatnie pociągnęła go kłami za ucho i ruszyła ku kotce. Gdy była już wystarczająco blisko, pewny uśmiech odrobinę jej zrzedł - spojrzenie czarnej ogniskowało się u zacienionych stóp drzewca nieopodal. Dochodziło stamtąd cichutkie, szarpane spazmami łkanie. Zwolniła i już otworzyła pyszczek, chcąc przemówić do gotowej do skoku Lis, ta jednak ją uprzedziła.
- Siedzi tam od trzech godzin. Wciąż płacze i mówi, a jest tam sama. Bełkota o przeklętym szamanie, rzezi kruków i wszystko wskazuje na to, że jest obłąkana. Krwawi, ale przeżyje tu jeszcze do rana. Później znajdzie ją ktoś równie głodny. Mam wrażenie, że to ludzkie szczenię. - Zdała relację. Po cóż siedziała sama, odmrażając łapki, obserwując człowieka przez godziny? Już wspominałam o tym, jak mieszkańcy Stada Nocy stali się odrobinę zdziwaczałymi dezerterami.
- Zaprowadźmy ją do Wielkiej Jaskini. Jeżeli ma umrzeć na tych terenach, to tylko po naszej decyzji. - Odparła druga. Wtedy też Syriusz, który wcześniej czając się obchodził Lisabeth, by upewnić się czy faktycznie nie jest zabójczym stworzeniem wielkości jego ogona, natrafił wzrokiem na zacieniony obszar pod drzewcem, z którego w objęcia światła księżyca wyłaniała się blada rączka, tuż przy jego łapie.
Nie trzeba tłumaczyć, że w mig zapomniał o swoim planie pozostania nieuchwytnym i niezauważonym. Z jego niepozornego gardła wydał się paniczny skowyt, ciskając śniegiem na boki, oraz dziewczynkę dobiegł do Error i Lis. Wściekle dysząc zdradził i umiejscowienie dwójki, łapa lisicy powędrowała w stronę pyska, w geście bezgranicznego załamania.
Rączka pędem schowała się w cieniu, a łkanie ustało. Ona widziała zwierzęta, a te jej nie, wyjątkowo stronniczy układ. Lisica wystąpiła na przód.
- Nie bój się, ludzkie szczenię. Pojawiasz się na terenach Stada Nocy, winnaś teraz udać się z nami do jaskini. Tam - "zależnie od naszej woli, śmierdząca łysa istotko." pomyślała - dostaniesz coś do jedzenia, a także schronienie w zamian za przysięgę, że nie przybywasz ze złymi zamiarami i wyjaśnienia co właściwie tu robisz.- przemówiła. Na moment przymknęła ślepia, by zaraz potem brzeg drzewca zajął się płomieniami, oświetlając dwunogą. Ogień nie trawił drewna, ale i nie dostarczał ciepła, swoista atrapa - przydatna, mało kłopotliwa sztuczka.
Dziewczynka miała długie, czarne włosy, delikatne rysy bladej buzi, napuchnięte policzki i duże, brązowe oczy, które mieniły się teraz płomiennymi barwami, łypały przerażonym, zmęczonym spojrzeniem. Trzymała w dłoni małą laleczkę, kilka skrawków materiału obszytych grubą, ciemną nicią. Zaraz wstała i ukłoniła się. Jej chude nóżki ledwie ją utrzymywały. Potwornie się trzęsła, mimo warstw otulających ją koców.
- Jestem Grace, a to Millvey. - Przedstawiła i lalkę. Jej głos wciąż drżał. - Pochodzę z miasta przy górach Dangey. Mam osiem lat i mama mówiła, że jutro mój wielki dzień, wybrali właśnie mnie, żebym została oblubienicą Jedynego Słusznego Pana. - Słodki głosik łamał się coraz mocniej. - I w nocy porwał mnie wielki, czarny ptak. Nagle znalazłam się wysoko w powietrzu, nie mogłam się poruszyć, nie mogłam - Rozkleiła się na dobre, zasłoniła umorusanymi rączkami oczy. Łzy wielkie jak główki kapusty toczyły się po jej policzkach.
- Porwał i wyrzucił tutaj? - Włączyła się Lisbeth, stawiając na sztorc czarne uszy.
- Powiedział, że zostałam ostatnia, więc jeszcze nie czas na moją śmierć, że jestem potrzebna. - Ledwie dało się zrozumieć co mówiła mała. - Głupi ptak.
Lisica spostrzegła, że to nie bród zalega na rączkach dziewczynki, to złowieszcza barwa odmrożeń. Decyzja była szybka i słuszna - ruszyliśmy do jaskini, by rozgrzać ją ogniskiem i wspólnie zastanowić się nad przyszłym losem.
***
Yayayaa. Moim zdaniem w fabule za bardzo narzucono tok, ale generalnie w moim łepku zapowiada się dobrze. Następni Lisbeth, albo Seth w jaskini - wedle uznania. Żeby zrozumieć trza przeczytać fabułę.
Lis, propsy, ogromne propsy za fabułę, jesteś moim mentorem, maaaan.
I proponuję nazwać szereg tego opowiadania "Jedyny Słuszny Pan"
***
- Nie bądź już taki cwany, Sir. - Rdzawa samica żwawo kłusowała przed siebie, podobnie jak jej potomek. Na jej mordce pojawił się zawadiacki uśmiech. On prychnął i żachnął się teatralnie, zadzierając pysk.
- Nie wyobrażasz sobie nawet ile poświęcenia wymagało ode mnie, żeby ten baran wreszcie uwierzył. - Lis zamilkł i nagle zamarł w bezruchu, ryjąc łapami w śnieżnej masie.Wpatrzył się w ciemny punkt, odcinający się kontrastem od bieli podłoża.
- Tam coś jest. - Konspiracyjny szept uwieńczył głośnym przełknięciem śliny.
- To Lisabeth, mistrzu intryg. - Ruda parsknęła śmiechem, delikatnie pociągnęła go kłami za ucho i ruszyła ku kotce. Gdy była już wystarczająco blisko, pewny uśmiech odrobinę jej zrzedł - spojrzenie czarnej ogniskowało się u zacienionych stóp drzewca nieopodal. Dochodziło stamtąd cichutkie, szarpane spazmami łkanie. Zwolniła i już otworzyła pyszczek, chcąc przemówić do gotowej do skoku Lis, ta jednak ją uprzedziła.
- Siedzi tam od trzech godzin. Wciąż płacze i mówi, a jest tam sama. Bełkota o przeklętym szamanie, rzezi kruków i wszystko wskazuje na to, że jest obłąkana. Krwawi, ale przeżyje tu jeszcze do rana. Później znajdzie ją ktoś równie głodny. Mam wrażenie, że to ludzkie szczenię. - Zdała relację. Po cóż siedziała sama, odmrażając łapki, obserwując człowieka przez godziny? Już wspominałam o tym, jak mieszkańcy Stada Nocy stali się odrobinę zdziwaczałymi dezerterami.
- Zaprowadźmy ją do Wielkiej Jaskini. Jeżeli ma umrzeć na tych terenach, to tylko po naszej decyzji. - Odparła druga. Wtedy też Syriusz, który wcześniej czając się obchodził Lisabeth, by upewnić się czy faktycznie nie jest zabójczym stworzeniem wielkości jego ogona, natrafił wzrokiem na zacieniony obszar pod drzewcem, z którego w objęcia światła księżyca wyłaniała się blada rączka, tuż przy jego łapie.
Nie trzeba tłumaczyć, że w mig zapomniał o swoim planie pozostania nieuchwytnym i niezauważonym. Z jego niepozornego gardła wydał się paniczny skowyt, ciskając śniegiem na boki, oraz dziewczynkę dobiegł do Error i Lis. Wściekle dysząc zdradził i umiejscowienie dwójki, łapa lisicy powędrowała w stronę pyska, w geście bezgranicznego załamania.
Rączka pędem schowała się w cieniu, a łkanie ustało. Ona widziała zwierzęta, a te jej nie, wyjątkowo stronniczy układ. Lisica wystąpiła na przód.
- Nie bój się, ludzkie szczenię. Pojawiasz się na terenach Stada Nocy, winnaś teraz udać się z nami do jaskini. Tam - "zależnie od naszej woli, śmierdząca łysa istotko." pomyślała - dostaniesz coś do jedzenia, a także schronienie w zamian za przysięgę, że nie przybywasz ze złymi zamiarami i wyjaśnienia co właściwie tu robisz.- przemówiła. Na moment przymknęła ślepia, by zaraz potem brzeg drzewca zajął się płomieniami, oświetlając dwunogą. Ogień nie trawił drewna, ale i nie dostarczał ciepła, swoista atrapa - przydatna, mało kłopotliwa sztuczka.
Dziewczynka miała długie, czarne włosy, delikatne rysy bladej buzi, napuchnięte policzki i duże, brązowe oczy, które mieniły się teraz płomiennymi barwami, łypały przerażonym, zmęczonym spojrzeniem. Trzymała w dłoni małą laleczkę, kilka skrawków materiału obszytych grubą, ciemną nicią. Zaraz wstała i ukłoniła się. Jej chude nóżki ledwie ją utrzymywały. Potwornie się trzęsła, mimo warstw otulających ją koców.
- Jestem Grace, a to Millvey. - Przedstawiła i lalkę. Jej głos wciąż drżał. - Pochodzę z miasta przy górach Dangey. Mam osiem lat i mama mówiła, że jutro mój wielki dzień, wybrali właśnie mnie, żebym została oblubienicą Jedynego Słusznego Pana. - Słodki głosik łamał się coraz mocniej. - I w nocy porwał mnie wielki, czarny ptak. Nagle znalazłam się wysoko w powietrzu, nie mogłam się poruszyć, nie mogłam - Rozkleiła się na dobre, zasłoniła umorusanymi rączkami oczy. Łzy wielkie jak główki kapusty toczyły się po jej policzkach.
- Porwał i wyrzucił tutaj? - Włączyła się Lisbeth, stawiając na sztorc czarne uszy.
- Powiedział, że zostałam ostatnia, więc jeszcze nie czas na moją śmierć, że jestem potrzebna. - Ledwie dało się zrozumieć co mówiła mała. - Głupi ptak.
Lisica spostrzegła, że to nie bród zalega na rączkach dziewczynki, to złowieszcza barwa odmrożeń. Decyzja była szybka i słuszna - ruszyliśmy do jaskini, by rozgrzać ją ogniskiem i wspólnie zastanowić się nad przyszłym losem.
***
Yayayaa. Moim zdaniem w fabule za bardzo narzucono tok, ale generalnie w moim łepku zapowiada się dobrze. Następni Lisbeth, albo Seth w jaskini - wedle uznania. Żeby zrozumieć trza przeczytać fabułę.
Lis, propsy, ogromne propsy za fabułę, jesteś moim mentorem, maaaan.
I proponuję nazwać szereg tego opowiadania "Jedyny Słuszny Pan"