- No to zobaczymy, jak to ze mną było - powiedziałem sam do siebie i
zacząłem zeskakiwać z jednej półki skalnej na drugą. Wiatr wiał prosto w
pysk, co utrudniało oddychanie, wychodziłem właśnie z terenów Stada
Nocy. Obejrzałem się jeszcze za sobą i z uśmiechem na pysku ruszyłem
drogą, zapamiętaną z ostatniego wspomnienia.
Biegłem długo, nawet kiedy doskwierało mi zmęczenie czy łapy
zaczęły pobolewać. Nie jedno dzikie zwierze oglądało się za mną z
zaciekawioną miną. Miałem wrażenie, że pytają ,,Ej, Ty, gdzie tak
pędzisz?,,.
- Przed siebie, po swoją przeszłość - odpowiadałem na niezadane pytanie i
przyspieszałem tępa. W końcu trafiłem na swój cel. Zziajany wystawiłem
jęzor na wierzch i patrzyłem na otaczający mnie piękny krajobraz. Za mną
rozciągało się pustkowie, a zaraz później las pełen drzew iglastych i
liściastych. Przede mną natomiast gęsta egzotyczna puszcza. Niby osobne,
a prawie połączone, dawało to iście magiczny wygląd. Uśmiechnąłem się
szeroko, nie dałem rady wyciągnąć nawet krótkiego ,,wow,,. Właśnie wtedy
doznałem kolejnych uczuć. Duma - bo to był mój rodzinny dom. Zachwyt -
otaczającym mnie widokiem. Zastrzygłem uchem na usłyszane odgłosy,
dochodziły z gęstwin. Wciągnąłem powietrze i warknąłem cicho, jakoś był
mi nie w smak.
- Gnoju! - usłyszałem naglę i zobaczyłem wilka biegnącego na mnie, a za
nim jeszcze trzy inne. Amnezja... Pełno obrazów na raz... Ból głowy...
Uderzenie... Tak. Dopiero ono pozwoliło mi wrócić do świata
rzeczywistego.
Wilk uderzył we mnie i razem poturlaliśmy się prosto pod jedną z
palm. Na moje nieszczęście wylądowałem pod nim, co pozwoliło
napastnikowi przyprzeć mnie do ziemi. Warknął mi nad uchem.
- No już, już, rozumiem, że tęskniłeś - uśmiechnąłem się bezczelnie i
spojrzałem mu w oczy. Ten krzyknął przeraźliwie i zeskoczył ze mnie.
Postawiłem uszy na sztorc nie bardzo wiedząc co się dzieje. Zacząłem się
podnosić.
- Łapać go! W tej chwili! Szybko! Szybko! Mom! Mom! Dad! - krzyczał?
Nie... On piszczał, cholernie piszczał. Podniosłem się, jego goryle
spoglądały na mnie niepewnie.
- Hej, hej, spokojnie, bo nas wszystkich ogłuszysz - pokręciłem łbem - zluzuj trochę bo brzmisz jak kastrat.
- Satan, quiete* - odpowiedział, tym razem zachrypniętym głosem, jakby
chciał zaraz mi sprzedać mele. Dookoła nas zrobiło się zbiegowisko,
wstałem na cztery łapy i potrzepałem łbem. - Ruber oculis** - warknął
ten do całego stada, które na te słowa zaczęło szeptać i cofnęło się
nieco.
- I co, że czerwone? - nie bardzo wiedziałem o co chodzi - Czy tutaj to
coś znaczy? - spojrzałem po wszystkich, aż zakręciło mi się w głowię.
Amnezja nie była przyjemna, szczególnie gdy tyle wspomnień atakowało cię
na raz.
- Przepuśćcie mnie! - usłyszałem warkot z tłumów - w tej chwili! Rusz
zad! - wilczyca z moich wspomnień wybiegła przed całą resztę, podeszła
do ,,piszczącego,,. - Od kiedy nie ma twoich rodziców to stado upada! -
warknęła w jego stronę. Na moim pysku namalował się szeroki uśmiech.
- Mom? - zapytałem w jej stronę.
- Hilarem. - uśmiechnęła się i podbiegła do mnie, wtuliła się. A ja? Po
prostu dałem się przytulić, nie bardzo wiedziałem co powinienem zrobić. -
Dziecko... Co ci się stało? - spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem.
- Mom, znajdźmy jakieś bardziej odludne miejsce. - uśmiechnąłem się.
Całe stado patrzyło za nami, gdy oddalaliśmy się wgłąb lasu, niektórzy
obnażali kły, inni szeptali, jeszcze kolejni unikali spojrzenia. Tylko
jeden stał, stał wpatrzony we mnie z jakąś taką nienawiścią w oczach.
On. Mój napastnik.
[ Jest to początek dłuższego opowiadania, więc spokojnie, będą inne części]
* - Szatan, spokojnie.
** - Czerwone oczy.