Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

30 czerwca 2013

"Who will tell the story of your life?" Cz.5 [Raksha Morte]

    - Kim jestem? – cichy głos Akallabeth przebił się przez szum wodospadu.
    Leżała na polanie, wpatrując się w ogromny księżyc, który oświetlał ich swoich bladosrebrnym blaskiem. Na niebie gdzieniegdzie można było dojrzeć pojedyncze gwiazdy, jednak oprócz nich i łagodnego półkola nic nie rozświetlało wyjątkowej czerni nocy. Cisza raz po raz przerywana była przez świerszcze lub zwierzęta, które tylko nocą wychodziły ze swych kryjówek. W niewielkim jeziorku odbijał się obraz nieboskłonu, a woda falowała z wolna, poruszana przez łagodny wietrzyk.
    - Anioły, demony, przeklęci, czarnoksiężnicy, opętani. Różnie nas nazywano – odpowiedział jej niski głos należący do czarnowłosego, który zasiadł obok niej, jak zwykle zajmując się czyszczeniem swego miecza. Czarna klinga lśniła złowrogo w srebrzystym świetle, emanując dziwną poświatą.
    Białowłosa podniosła się, opierając na łokciach i spoglądając na mężczyznę. Twarz miał skupioną, a jednocześnie o wiele bardziej zrelaksowaną niż gdy przebywali na terenie obozu, mimo to cała jego postawa wskazywała na ciągłą czujność, jakby w każdym momencie spodziewał się nadejścia niebezpieczeństwa.
    - Jesteśmy tacy sami? – zapytała, mając nikłą nadzieję, że może towarzysz podniesie na nią wzrok, jednak ten pozostał skupiony na mieczu.
    - Nie – zaprzeczył, ale nie pokusił się o więcej wyjaśnień.
    Dziewczyna, nieco już zirytowana zdawkowanymi odpowiedziami, usiadła prosto, wbijając spojrzenie w sylwetkę Kasydiona.
    - Ponieważ… - zaczęła, specjalnie przeciągając końcówkę słowa.
    Czarnowłosy podniósł na nią wzrok dwukolorowych tęczówek, a widząc jej nieustępliwą minę, westchnął cicho. Schował miecz do pochwy leżącej obok niego i odłożył go na bok, ale tak by był w zasięgu ręki. Nie chciał odpowiadać na pytania, obawiał się, że posiadana przez niego wiedza może tylko zaszkodzić białowłosej, jednak nie mógł dłużej odmawiać rozmowy. Akallabeth nauczyła się stawiać na swoim.
    - Jeszcze parę dni temu miałem wątpliwości, jednak kiedy przyswoiłaś nowy żywioł bez problemu, potwierdziły się moje obawy – zaczął, a jego głos stał się o wiele poważniejszy niż zwykle, przyprawiając o niepokojąco szybkie bicie serca dziewczyny. – Różnimy się, chociaż tak naprawdę jesteśmy identyczni. Różnica polega na tym, że ja jestem starą duszą, a ty nowonarodzoną – zakończył, kładąc dłonie na skrzyżowanych nogach i spoglądając na białowłosą w celu sprawdzenia jej reakcji.
    Zmarszczyła brwi, przetwarzając w głowie ledwie zasłyszane informacje. Nie miała pojęcia co znaczyły terminy użyte przez Kasydiona, jednak to zupełnie inne słowo przykuło jej uwagę.
    - Jakie obawy się potwierdziły? – Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie dwukolorowych tęczówek, nad wyraz poważnych i spokojnych, a jednak skrywających o wiele bardziej skomplikowane emocje.
    - Twoja aura wydawała mi się znajoma, ale miałem nadzieję, że jednak nie jesteś taka jak ja – powiedział, unosząc kącik warg w smutnym uśmiechu. – To nie jest życie, jakiego bym ci życzył – dodał, a białowłosa niemal wstrzymała oddech.
    - Tylko… - zaczęła, chcąc zatuszować własne pogmatwane uczucia i zażenowanie z tego wynikające, próbując myślami wrócić do jego poprzednich słów. – Dlaczego nazwałeś siebie starą duszą, a mnie nową? – zapytała, wykorzystując fakt, że Kasydion zaczął w końcu odpowiadać dłuższymi zdaniami.
    - Nowonarodzoną – poprawił ją, a białowłosa uśmiechnęła się lekko. – Starą, czyli nie żyję po raz pierwszy, to już któreś z kolei moje ciało. Twoja dusza za to dopiero się narodziła, to twoje pierwsze życie – wyjaśnił.
    Słysząc jego słowa, niemal uniosła brwi w zdziwieniu. Mężczyzna miał moc reinkarnacji, odradzał się niczym feniks, za każdym razem jako ktoś inny a jednocześnie taki sam. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, a jeśli dobrze zrozumiała, ona była taka sama. Poczuła dziwny ucisk w klatce piersiowej na samą myśl o tym.
    - Skąd wiedziałeś, że jestem nowonarodzoną? – W jej fiołkowym spojrzeniu zabłysnęły iskierki zainteresowania, ale również niespotykanej ekscytacji, jakby dowiedziała czegoś niezwykłego i zakazanego równocześnie.
    Kasydion w duchu poczuł dziwną satysfakcję na myśl, że dziewczyna ucieszyła się i z tak wielkim zapałem zadawała kolejne pytania. Jednak to świadomość, że wreszcie znalazł kogoś takiego jak on sam, była najprzyjemniejsza. W dodatku, białowłosa zdawała się mieć w sobie coś jeszcze, czego nie posiadali inni, kiedyś mu znani, również im podobni.
    - Twoje włosy – zaczął, pochylając się nieco w jej stronę i chwytając w palce biały kosmyk. – Są białe, jak u wszystkich w pierwszym życiu. Posiadają też znak pierwszego opanowanego żywiołu – dodał, przesuwając opuszkami wzdłuż pasma i muskając także czerwone. Uniósł wzrok znad jej włosów na fiołkowe tęczówki, znając sobie sprawę z tego, że są bliżej siebie niż jeszcze chwilę temu. Za blisko. – Woda. Przyjęłaś kolejne połączenie bez szwanku i to w niezwykle szybkim tempie. Tylko w pierwszym życiu jest to możliwe – zakończył, puszczając kosmyk i odchylając się na większą odległość. Odwrócił wzrok, sam czując nieznane napięcie w klatce piersiowej.
    Akallabeth wypuściła powietrze, które nieświadomie wstrzymała w płucach. Ciągle czuła ciepły oddech na swoim policzku, a rumieńce paliły jej delikatną skórę. W roztargnieniu odgarnęła za ucho kosmyki, którymi jeszcze przed chwilą bawił się czarnowłosy.
    - Który raz już żyjesz? – zapytała, nerwowo skubiąc rąbek swojej tuniki, nagle jakoś bojąc się spojrzeć w dwukolorowe tęczówki.
    - Trzeci albo czwarty – odpowiedział, kątem oka obserwując spięta dziewczynę.
    - Czy za każdym razem… - Wzięła głębszy wdech, instynktownie bojąc się zadać nurtujące ją pytanie. – Jesteś kimś zupełnie innym? – wyrzuciła na jednym wydechu i przymknęła powieki, czekając na odpowiedź.
    Przez chwilę między dwójką magów panowało niewygodne milczenie. Brunet uśmiechnął się lekko pod nosem, sam nie wiedząc czemu, cieszył się, że owe pytanie padło z ust białowłosej, która w dodatku zdawała się nim bardzo przejmować. Czyżby myślała o następnych życiach? Może kierowało nią coś więcej niż tylko ciekawość? Nie miał pojęcia, ale ciepło zdążyło rozprzestrzenić się po jego klatce piersiowej.
    - Nie – powiedział, a Akallabeth momentalnie podniosła głowę, przez co ich spojrzenia skrzyżowały się po raz kolejny. Tym razem jednak znajoma iskra zdążyła przeskoczyć między nimi. – Dusza się nie zmienia, wygląd praktycznie też. – Białowłosa przygryzła wargę, słuchając go uważnie i nie zdając sobie sprawy z tego, jak podobne były ich myśli. – Jedynie kolor włosów, oczu może ulec zmianie, ze względu na żywioł z jakim się odrodzimy – dodał, znów wędrując wzrokiem na białe kosmyki dziewczyny. – Może mi nie uwierzysz, ale też kiedyś miałem białe włosy. – Uniosła brwi, jakoś nie potrafiąc sobie wyobrazić bruneta w owym kolorze. Kiedy znów spojrzał jej w oczy, uśmiechnął się lekko. Podniósł palec, przesuwając nim po bliźnie ciągnącej się od policzka do łuku brwiowego. – Tego też nie miałem. Nabytek tego życia, ciężar Cienia – wyjaśnił, odpowiadając na niezadane pytanie.
    Zamilkł, a ona znów przygryzła wargę, zastanawiając się nad wszystkim, czego zdołała się dowiedzieć. Czyli możliwym było, że jeśli się odrodzi, będzie wyglądała inaczej niż teraz. Nie wiedziała czy powinna się z tego cieszyć. Lubiła swoje włosy, nawet to czerwone pasmo. Nie chciałaby za to innego koloru tęczówek. Jeszcze nigdy nie spotkała drugiej osoby o takich oczach jak ona i cieszyła się z tego niezmiernie, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego właściwie nie są barwy reprezentującej jej żywioł.
    W zamyśleniu chwyciła źdźbło trawy, bezwiednie obracając je w dłoni. Kolejne pytania zagościły w umyśle, ale nie miała odwagi, by zadać połowy z nich. Krążyły po jej głowie i kuły nieprzyjemnie, domagając się wypowiedzenia na głos.
    - Jest nas więcej? – odezwała się w końcu po dłuższej chwili, przerywając przyjemną ciszę, która zapanowała między nimi po ostatnich słowach bruneta. Mimo iż nie znali się zbyt dobrze, teraz spędzali wiele godzin w nocy po prostu milcząc, wspólnie czerpiąc przyjemność z rześkiego powietrza i blasku księżyca.
    Brunet, usłyszawszy pytanie, jakby nagle się spiął, a po chwili rozluźnił, jednak jego spojrzenie stało się bezbarwne. Myślami odpłynął gdzieś daleko i wrócił dopiero po dłuższej chwili, westchnąwszy cicho.
    - Nie, byłem ostatni – powiedział, umyślnie stosując czas przeszły. W końcu, właśnie znalazł osobę, która uświadomiła mu pomyłkę i jakoś wcale mu to nie przeszkadzało.
    - Dlaczego? – zapytała z wyraźnym niedowierzaniem wymalowanym we fiołkowych tęczówkach. Jego słowa właśnie całkowicie zaprzeczyły poprzednim. – Przecież, skoro się odradzamy, powinno nas być o wiele więcej – dodała, będąc przekonaną, że zdolność reinkarnacji czyni z nich osoby, które nie mogą umrzeć całkowicie.
    Kasydion prychnął cicho, jakby ze złością. Spojrzenie dwukolorowych tęczówek stało się ostre i obce, ale na szczęście skierowane było na przeciwległą ścianę lasu a nie białowłosą, której i tak włoski na karku stanęły dęba, gdy zobaczyła bruneta w takim stanie.
    - Istnieją magowie, którzy uważali nas za zło i za wszelką cenę próbowali wszystkich wybić – odparł z goryczą w zachrypniętym głosie, który przesłał nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa dziewczyny. – Prawie im się udało, prawie – zaakcentował, a białowłosa odniosła wrażenie, że w tych słowach zawarta była jakaś groźba.
    Wzięła głębszy oddech, zanim zebrała dość odwagi, by kontynuować rozmowę. Nie chciała przepuścić okazji, kiedy mogła się dowiedzieć tylu przydatnych rzeczy, a brunet był teraz bardziej skłonny do udzielania odpowiedzi niż zwykle się mu to zdarzało.
    - Nikt nie wie, kim jesteś – bardziej stwierdziła aniżeli zapytała. Uśmiech, który zawitał na wargach mężczyzny, niemal zmroził krew w jej żyłach. Po raz pierwszy zrozumiała, dlaczego wszyscy tak bardzo się go obawiali, ponieważ w tej chwili sama poczuła się dziwnie nieswojo w towarzystwie czarnowłosego.
    - Nikt – potwierdził, przyznając jej rację z niezdrową satysfakcją. – Cień na tyle przesiąkł już moją aurę, że nikt nie rozpozna, kim jestem naprawdę – dodał z zadowoleniem, jednak kiedy spojrzał na Akallabeth i dojrzał iskierkę strachu w jej fiołkowym spojrzeniu, uśmiech goszczący na jego wargach momentalnie zbladł. Niemal się zapomniał, znowu. Prawie pozwolił, by mrok zawładnął nad umysłem, ale w porę się opanował. Spuścił wzrok, przymykając na chwilę powieki i, wziąwszy głęboki wdech oraz wydech, ponownie podniósł spojrzenie na białowłosą. – Niestety, ty nie masz takiej ochrony – powiedział, ale tak cicho, że niemal wyszeptał.
    Akallabeth poczuła jak jej serce ponownie przyspiesza, ale już nie ze strachu, a ogarnięte jakimś dziwnym ciepłem, które przepłynęło po całym ciele. Pochyliła się do czarnowłosego, opierając się na jednej ręce i podnosząc drugą dłoń, by przesunąć nią po policzku Kasydiona. Skrzyżowała swoje spojrzenie z jego dwukolorowymi tęczówkami, w których zauważyła niewielką dozę zdziwienia zmieszaną z zadowoleniem. Uśmiechnęła się lekko, teraz już wiedząc, że nie ma czego się obawiać.
    - Mam ciebie – również szepnęła, unosząc kąciki warg w rozbawieniu. Brunet zaśmiał się cicho, a atmosfera wokół nich rozluźniła się. Kiedy podniósł wzrok, również w jego oczach zabłysnęły wesołe iskierki. – Po za tym… - Przesunęła dłoń z jego policzka w bok, przeczesując czarne kosmyki palcami. – Dam sobie radę, nie jestem takim znowu niewiniątkiem – dodała, mrugając do mężczyzny porozumiewawczo.
    Kasydion, wykorzystując jej chwilową nieuwagę, chwycił białowłosą w pasie i pociągnął do siebie tak, że wylądowała na jego kolanach. Zaskoczona, nawet nie zdołała się przed tym uratować, przez co na jej bladych policzkach zakwitł różowy rumieniec.
    - W to akurat nie wątpię – usłyszała jeszcze przy uchu jego zachrypnięty głos, a na ciele poczuła przyjemne dreszcze, zanim otaczających ich świat znów przestał mieć większe znaczenie. 

[Trochę krótkie, nudnawe i nic się nie dzieje, ale chciałam co nieco wyjaśnić, no i to przedostatni część tej serii, więc chciałam, by była spokojna. W sumie jestem z niej całkiem zadowolona, teraz będę mogła się wziąć za zadanie. Gratuluję tym, którzy przebrnęli. ]

28 czerwca 2013

Drzewa mają oczy, cz.II [Baru Saya]

Dzień 2:
Prawdę mówiąc nie było mi do śmiechu. Wczorajszy dzień zakończył się porażką, stwierdziłem jednak, że będę twardy, nie poddam się. Nie pozwolę Mu wejść sobie na głowę. Pierwszy raz w życiu poczułem taką determinację, miałem wrażenie, że się przełączyłem, na tą chwilę stawałem się kimś innym. Łapy zaprowadziły mnie na miejsce, znowu usiadłem i spojrzałem na drzewa. Zupełnie jakbym chciał poznać każdą ich rysę, dokładną budowę, wszystkie szczegóły. Nabrałem powietrza i przymknąłem ślepia.
Idź, płyń, oddaj się, poczuj to...
Nie...
Złącz się, znajdź, odnajdź ...
Nie.
Chodź do mnie...
Nie!
Otworzyłem oczy, te głosy, można było się pogubić. Zacisnąłem zęby.
- Dam radę. - wyszeptałem.
Głośniej...
- Co? - rozejrzałem się dookoła.
Głośniej...
Usłyszałem to kilkakrotnie, zaraz potem delikatny, kobiecy śmiech, taki kojący każde nerwy. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Dam radę! - krzyknąłem, a w duszy aż coś drgnęło. Niezwykle dziwne, ale przyjemne uczucie. Poczułem się jak ogromny dzban wypełniony pozytywną energią. Kącik mojego pyska uniósł się lekko, a ja ponownie opuściłem powieki. Nie wiem czemu, ale coś kazało mi wyobrazić sobie te drzewa, odrysować każdy ich szczegół. Widziałem to. Zupełnie jakbym chwycił w dłoń kawałek węgla i szkicował na kartce. Drzewa, otoczenie, wszystko jednak od razu się poruszało. Wyglądało jak prawdziwe, lecz bez kolorów.
Baru...
Delikatny przyjazny głos powrócił, poczułem przyjemny powiew wiatru, a w wyobraźni pojawiła się dziewczyna, kobieta. Biegła tak lekko, otulona sukienką, tańczyła. Nagle roześmiana zatrzymała się i pokiwała mi. Na pysku pojawił się uśmiech. Odpływałem.
Daj się porwać Baru...
Dawałem. Dziewczyna pomagała mi w szkicowaniu krajobrazu. Wypełniała go kolorami.

W końcu udało mi się odtworzyć i siebie. Nieznajoma pogładziła mnie po czarnym łbie i zniknęła nadal się śmiejąc. Spojrzałem tylko za nią i pożegnałem uśmiechem, wszystko było takie dziwne. Siedziałem identycznie tak, jak w prawdziwym świcie. Stwierdziłem, że w taki sposób drzewa chcą pokazać mi do czego zaszło, a Ona była jakimś duszkiem żyjącym w symbiozie z Zielonymi.
Zatrzymaj to...
Ledwo, ale usłyszałem. Coś mi nie pasowało, poczułem w gardle jakąś kluchę.
Idź, biegnij, znajdź to...
Ten głos mnie uspokoił, chociaż dziwne uczucie raczej narastało niż malało. Podniosłem się i ruszyłem przed siebie.
Stój...
Nie patrz, idź...
Szedłem, powoli, zacząłem kaszleć, nie w wyobraźni, w realnym świecie.
"Dam radę!" pomyślałem i trzymałem się dalej.
Baru stój...
Głos był już coraz słabszy, ale minimalnie go słyszałem.
Chodź do mnie...
"Idę!"
Nie!
Jakby ktoś próbował się przebić.
Milcz... Chodź do mnie...
Delikatny głos zdecydowanie wygrywał, nagle w oddali zobaczyłem siebie, zupełnie tak jak z wspomnień ostatniego dnia, nic nie spodziewający się, wyluzowany, jednak niewyraźny. Cieszyłem się jak głupi, zaraz się dowiem, już zaraz.
Chodź...
"Biegnę, pędzę, lecę!"
Baru... Nie...
Słyszę jakiś szmer w wyobraźni, odwracam łeb i widzę sylwetkę Jego. Już wtedy szedł w moją stronę.
Chodź do mnie... Mój kontainer
Wyszeptał delikatny głos, a mnie zatkało, zatrzymałem się. "Mój kontainer?" Przecież...
Baru nie słuchaj Go, to On! Otwórz oczy! Otwieraj!
Głos który starał się przez ten cały czas przebić teraz był bardzo wyraźny.
Nie! 
Delikatny głos zniknął, a pojawił się Jego. Przestraszyłem się i szybko otworzyłem oczy...

Na samym wstępie chlusnąłem z pyska krwią, byłem jak naćpany, obraz się rozmazywał, dopiero po chwili zorientowałem się, że leże. Nic nie czułem, nabierałem głośno powietrza starając się uregulować oddech. 
- Co do? - wysapałem kiedy doszedłem do siebie, rozejrzałem się dookoła. Nagle jedno drzewo stanęło w płomieniach. Usłyszałem jego krzyk, cholernie głośny krzyk, nie wiem co wtedy poczułem, ale było to straszne, nie mogłem się ruszyć. Widziałem jak umiera i nie mogłem się ruszyć.
Przepraszam Baru, musiałam.
Usłyszałem nagle. To pomogło mi się wyrwać z szoku i ruszyłem do jeziora, nie wiem w co wlałem wody, ale przybiegłem jak najszybciej i oblałem pień Płonącego. Ogień zamiast zgasnąć buchnął jeszcze bardziej parząc lekko moją rękę, odskoczyłem i dopiero teraz zorientowałem się, że jestem w postaci humanoidalnej. Nie wiedziałem co zrobić, cofałem się małymi kroczkami i patrzyłem jak płonie.
- To ja przepraszam... - wyszeptałem i usiadłem na ziemi zasłaniając twarz dłońmi. "Co się stało?"

Zamiast odpowiedzi dostałem kolejne pytania...

Nie wiem czy długo tam siedziałem, ale podniosłem wzrok dopiero gdy krzyk ucichł, zobaczyłem spalony pień. Coś okropnego wypełniło moje serce, a po poliku spłynęła łza. Jedna, jedyna, samotna, wytarłem ją szybko. Nie pamiętałem żebym kiedykolwiek płakał. Spojrzałem proszącym wzrokiem na inne drzewa.
- Co się stało? - wyszeptałem. Milczały. - Co się stało do cholery!? - Wykrzyczałem i cisnąłem w ziemie pojemnikiem, w którym były jeszcze resztki wody. Poturlał się i zakręcając koło zatrzymał. Ulokowałem w nim spojrzenie, ponownie przetarłem oczy, przemieniłem się i wściekły ruszyłem w głąb lasu...

Zamiast odpowiedzi dostałem kolejne pytania.
Zamiast odpowiedzi poznałem co to smutek, żal, poczucie winy...

CDN. 


23 czerwca 2013

Jedyny Słuszny Pan #5 [Dalia Seron]

     Wylądowała na Polanie, składając swe śnieżne skrzydła. Już w górze czuła ludzką woń, która wraz z każdym jej krokiem w stronę jaskini, nasilała się. Ślepia jej zapłonęły, aby po chwili zgasnąć.
- Dobry Wieczór. - Przywitała się, lustrując lazurem zebranych przy ognisku. Na koniec jej wzrok padł na małą, dziewczynkę, która przerażona, wpatrywała się w postać wadery. Bez żadnych pytań, podeszła do małej i usiadła, okrywając ją skrzydłem.
      Gdy uniosła wzrok, widziała, że wszyscy się jej przyglądają. Wiedziała co im chodzi po głowie.
- Nie można żyć zemstą. - Wyszeptała. - A zresztą, ja moją dokonałam i nie skrzywdziłabym dziecka. Nie ważne jakiej by nie było rasy. - Spuściła oczy na Małą i  uśmiechem stwierdziła, że zasnęła. Gdy tak wpatrywała się w postać śpiącej dziewczynki, dotarło do niej, że w Jaskini panuje dziwna cisza. Spojrzała na Error. Lisica odchrząknęła i przesunęła wzrokiem po zebranych.
- Wydaje mi się, że powinniśmy ustalić co dalej. - Jej głos rozbrzmiewał, odbijając się echem od ścian. Oczy wszystkich wędrowały między dwoma punktami : białą waderą, a rudą lisicą. - Dalio ? - Usłyszawszy swe imię, wyprostowała się czekając na ciąg dalszy. lecz go nie było.
- Tak ? - Odpowiedziała, przeklinając się za niepewność w głosie.
- Jak zauważyłaś, wszyscy tu zebrani, oprócz Ciebie, nie żywimy do tego dziecka szczególnej sympatii. - Skinęła łbem. - Mała nie powinna być bez opieki. Czy podejmiesz się tego zadania i zajmiesz się nią ? - Znów ta nieznośna cisza. Wadera przymknęła ślepia, zastanawiając, czy da radę zaopiekować się ludzkim szczenięciem. W końcu, po dość długim namyśle, naznaczonym milczeniem, westchnęła z rezygnacją.
- Żaden problem. - Odparła. Miała dziwne przeczucie, że nie powinna tego robić, lecz zdusiła je w sobie.
       Ruda przeniosła wzrok na pozostałych. Przyszła kolej, aby porozdawać zadania.
- Pozostaje jeszcze kwestia odnalezienia i zdobycia kilku przedmiotów. - Wodziła oczyma od jednej postaci do drugiej. Biała nie była pomijana. Co z tego, że opiekowała się dzieckiem ? Pomóc mogła. Lisica nie musiała się bać, że ta pomyśli iż to niesprawiedliwe. Wadera jak najbardziej chciała pomóc.
      Oczy wszystkich zwróciły się ku Error.
- Zadania rozdzielę według listy. Każdy będzie musiał odnaleźć jeden przedmiot. - Lisica powiodła spojrzeniem po zebranych. - Raksho... - Pantera wystąpiła na przód. - Ty odnajdziesz Poroże Kirina. - Pantera skinęła łbem i wstąpiła do szeregu. - Dalio... - Biała uniosła łeb, by wysłuchać i dobrze zrozumieć słowa Rudej. - Ty będziesz musiała przynieść Fragment Skorupy Nie Wyklutego Żmijoptaka. - Wadera skinęła nieznacznie łbem. Nagle jednak uniosła go z powrotem.
- Error, tylko ja nie znam za dobrze tych terenów, ani tym bardziej innych, więc powiedz mi proszę, gdzie mam szukać tego Żmijoptaka ? - Zapytała. Poruszyła lekko skrzydłem, tak, że przez ułamek sekundy można było zobaczyć śpiącą dziewczynkę.
      Lisica na powrót odwróciła się do Białej.
- To stworzenie żyje w górach. To połączenie ptaka i węża. - Odpowiedziała. Wskoczyła na swoją półkę i ułożyła się wygodnie. - Ja odnajdę Łuski Węża Morskiego.  - Powiadomiła. Zastanawiała się chwilę, czy o czymś nie zapomniała. - Miejmy nadzieję, że ktoś jeszcze przyjdzie i weźmie udział w wyprawie. - Westchnęła i zwinęła się w kulkę.
      Biała przyglądała się śpiącej dziewczynce. Gdzieś ją już widziała, ale gdzie? Poruszyła się niespokojnie. Uchyliła delikatnie powiek, lecz gdy Dalia uśmiechnęła się doń, ta znów zapadła w głęboki sen. Biała mogła się założyć, że Mała nie zaznała prawdziwego, spokojnego snu od bardzo dawna. Przerażona i zziębnięta na pewno nie była w stanie zmrużyć oka. To straszne, gdy takie małe szczenię, nie ważne czy ludzie, czy inne, jest samo. Bez rodziców, czy zwykłej życzliwej duszy przy sobie. Mała musiała przeżyć straszne chwile.
      Wadera zerknęła na Lisice.
- Właściwie to jak ona tu się znalazła ? - Wypaliła. A co jej tam ? Skoro ma się nią opiekować, musi coś o niej wiedzieć. Lisica uniosła łeb i w skrócie opowiedziała jak to z Kotką ją znalazły i przyniosły tutaj. Właściwie psowata przyniosła. Przy tej małej wzmiance, Biała nie wytrzymała i się zaśmiała.
      Gdy Ruda skończyła, Dalia nie męczyła już jej pytaniami. Ułożyła się na ziemi, nadal okrywając dziecko skrzydłem i przymknęła ślepia, pogrążając się w błogim stanie snu na jawie.
*   *   *
[ Krótkie wiem. Skończyłam pisać o 00 : 21 więc się nie czepiać. Jeżeli komuś się nie podobają wypowiedzi to możecie mnie śmiało opieprzać. Zadania rozdzielałam po kolei. Osoby które będą pisały następne części powinny zwrócić na to uwagę. Coś takiego pisze po raz pierwszy. Raksho i Error. U was nie podałam, gdzie macie szukać. Wybór należy do was. Hm.. Nie umieszczałam w tej części Seth'a, czy Black Hollow, bo oni już do stada nie należą. Jakby co mogę wszystko poprawić. Ja nikogo nie proponuję po mnie, bo wiem, że będzie ciężko. ]

22 czerwca 2013

Drzewa mają oczy. Cz.1 [Baru Saya]

Kiedy wróciłem z rodzinnych stron, długo rozmyślałem o moim Pasożycie. Trudno o nim zapomnieć, skoro cały czas zabrudza mi myśli swoimi chorymi przygodami. Tak, chorymi, przeraża mnie fakt, że mam w sobie kogoś pozbawionego tak wielu uczuć, kogoś pozbawionego sensu istnienia. Racja, jestem pozytywnie nastawiony do życia, ale powoli dopada mnie jakaś furia. Każde dobre słowo, dobry gest, pozytywne emocje, to jedna wielka walka. Toczy się we mnie wojna i coraz częściej mam ochotę krzyczeć...

Dzień pierwszy.
Jakiś czas temu byłem na spacerze z Raksh, może to trochę dziwne, ale dopiero przy rozmowie z nią olśniło mnie, że mogę wykorzystać swoje umiejętności do poznania zdarzeń po mojej utracie przytomności. (Opowiadanie pt. "Ostatni Dzień") Tak dla jasności, pogadać z drzewami, świadkami tamtej sceny. Ruszyłem więc jednego dnia na miejsce swojej "przemiany".
Kiedy dotarłem do celu, przeszły mnie zimne dreszcze, zatrzymałem się i spojrzałem na miejsce, w którym jeszcze kilka miesięcy temu leżałem owinięty dziwacznym batem, ranny i nieprzytomny. Uświadomiłem sobie, że właśnie tu jest mój nowy początek, właśnie tu leży Hilarem. Szum drzew, lekki powiew wiatru, trawa popalona promieniami słonecznymi, nic, jakby nic tu się nie stało. Pewnie nie jeden by przysiadł i rozmyślał nad tym "dlaczego?". Ja jednak nie zadaje sobie tego pytania, najwyraźniej tak miało być i tyle. Otrząsnąłem się z chwilowego zamyślenia i spojrzałem na ścianę Zielonych, kołysali się delikatnie, jakby w wspólnym tańcu. Usiadłem wygodnie i posłałem im uśmiech.
- Witam! - wypaliłem z entuzjazmem, po czym lekko się skrzywiłem - Skup się ciole... - mruknąłem do siebie pod nosem i zamknąłem ślepia. Chciałem, na prawdę chciałem, ale tyle zapachów, odgłosów. Nagle wybuchnąłem śmiechem. Dlaczego? Przypomniało mi się kilka zabawnych scen z życia. "Jak tu z takim pracować?" zapytałem siebie w głębi ducha. Nie znalazłem niestety odpowiedzi. Wstałem, kręciłem się, znowu siadałem, kolejna próba i jeszcze jedna. Nie... Po 4 razie po prostu wymiękłem. Walnąłem się plackiem na trawę i zmęczony myśleniem o koncentracji zacząłem przysypiać.
- Nie myśl, czuj, wczuj się... - usłyszałem przyjazny głos, mówił do mnie, odpływałem.
- Zamknij się! - nagły krzyk wyrwał mnie z błogiego stanu spokoju ducha. Rzecz jasna krzyk w mojej głowie. Pasożyt, jak zawsze. - Giń, wspominaj, zabijaj, cierp... - kontynuował, przyjazny głos umilkł, a ja dostawałem białej goraczki.
- Oj zamknij się już! - krzyknąłem niby sam do siebie, jednak kierowałem to do Niego. Umilkł. Westchnąłem i zrezygnowany pokręciłem łbem, zdałem sobie sprawę, że czeka mnie kolejna walka.

CDN.

[ Część pierwszą uznajcie za wprowadzenie, następne będą zdecydowanie dłuższe. ]

6 czerwca 2013

Zanim powstanie Notka Powitalna... [Naphill Naomi]

    Biegłam tak szybko, na ile pozwalały mi moje zesztywniałe łapy. Odbijały się one od ziemi ciężko, acz rytmicznie, pozostawiając ślady w wilgotnej ziemi. Gdy opuszki natrafiły na trawę, zadrżałam. Źdźbła były wilgotne, pokryte poranną rosą. Dawno nie doświadczyłam tego uczucia. "Trawa jak trawa" - rzekłby ktoś. Nie dla mnie. Ta pulsowała życiem, bliżej nieokreśloną energią, którą poczuć można było tylko i wyłącznie na terenach Stada Nocy.
    Wbiegłam między drzewa. Las otoczył mnie ze wszystkich stron, a liście szeptały i kłaniały się na wietrze, niby na powitanie. Miałam ochotę odkrzyknąć im "witajcie!", jednak podrażniona tchawica mi na to nie pozwalała. Piekła jak cholera. Ale co się dziwić, organ nieużywany przestaje być sprawny. Z czasem zanika. Dziwne, że mój mózg jeszcze jest w tej pełnej głupot, wilczej łepetynie.
Zwolniłam. Powoli przestawałam czuć łapy i miałam wrażenie, że zaraz padnę na pysk. A na to nie mogłam sobie pozwolić. Chociaż raz, jeden jedyny raz w moim marnym żywocie, należało coś zacząć i skończyć. Zrobić coś wartościowego.
    Teraz już nie tylko czułam, że jestem w znajomym miejscu, ale nawet widziałam. Minęłam wodospad, przy którym odbywało się tyle uroczystości, jak chociażby wieczór panieński Anaid, na którym został zabita przez Asharada. W sumie, sama tego chciałam. Sztylet wbity w serce - i mamy trupa. A ktoś inteligentnie skomentował "o, wbił jej nóż w cycek". Taaak... Stare, dobre czasy. Z Magicznym Workiem, ogniskami i Strażnikami Ognia. Z pierdolcem 24/7. No, prawie.
    Zaszłam na polanę, gdzie przeżyłam tak wiele wspaniałych chwil. Pośrodku widniał krąg kamieni, gdzie w każdy piątek powinno płonąć ognisko. Było w nim wyjątkowo mało popiołu, co świadczyło o tym, że dawno nie witał tu ogień. Trawa była niezwykle wyrośnięta, a nie, jak kiedyś, wydeptana przez wilcze tyłki, łapy zwierząt i ludzkie stopy. Coś tu było nie tak. Zbyt cicho...
    Przypomniało mi się o istnieniu jaskini. Co prawda, nie pamiętałam, by za moich czasów bytowania w HOTN często jej używano, ale istniała szansa, że może tam kogoś spotkam. Zawiodłam się. Pusto. Ani śladu żywej duszy.
    Tak nie powinno być. Tak nie może...
    Tuż za mną, w wejściu groty, pojawił się Worek. Podpełznął do mnie. Choć nie miał oczu, czułam na sobie jego wzrok.
    - No, i co powiesz, Worku? - Skierowałam na niego błękitne ślepia. Ulokował się przy moich łapach, wzdychając głośno, jak to miał w zwyczaju. - Nie sądzisz, że przydałoby się to zmienić? - Mlasnął cicho. Nie ma to jak rozmowa na poziomie.
    Wyszłam z jaskini. Gdzieś na wschodzie słońce budziło się do życia. Zupełnie jak ja budziłam się niedawno po długim śnie. I wszystko mi teraz strzelało, strzykało, stukało i bolało. I skrzypiało też. I, ała, mój kręgosłup. Starość mnie chyba dopadła... Ile to już? Pierwsze stado w wieku bodaj trzech lat. Minęło lat... trzy? No, to mam pięć i pół roku. A w listopadzie będzie sześć laciszy. O, Czasie, zbyt szybko przeciekasz mi między palcami. Tudzież pazurami.
    Odetchnęłam głęboko kilka razy, ciesząc się rześkim powietrzem. Gdy czułam, że moja tchawica odpoczęła wystarczająco, bym mogła wydać z siebie jakiś dźwięk, zawyłam. Długo i przeciągle. A gdy ta pieśń osiągnęła najwyższy punkt, załamała się i opadła, by w końcu ucichnąć. Przez moment trwałam w charakterystycznej pozie, słuchając jak echo powtarza moje wezwanie.
    Ciekawe, czy ktoś na nie odpowie.

Error, pozwól, że ogarnę te zapchlone, rozleniwione tyłki <3
Witajcie, Robaczki. Naomka wróciła.


Error pisze...
Rdzawa uniosła spojrzenie żółtych ślepi, by spojrzeć na zdyszaną samicę. Wyszła jej na przywitanie, czując jak konsternacja obija się o ściany największej na tych terenach jaskini. Złożyła krótki ukłon, ukazując szacunek do samicy. - Witaj znów, Naomi. Miło mi Cię tutaj widzieć. Bardzo miło. - Uśmiechnęła się krótko.
Naphill Naomi pisze...
Słysząc czyjś głos, zastrzygła uszyma. Gdy jej zimne ślepia natrafiły na znajomą postać, Naomi uśmiechnęła się lekko. - Error... - Wydyszała, choć znała ją pod innym imieniem. - Mi Ciebie również miło widzieć. Jak tam? Co tam? Działo się coś pod moją nieobecność? - Zasiadła tam, gdzie stała. Łapy drżały jej od wysiłku.

Why do not chase the past? [Dalia Seron]

      Zakołowałam nad polaną, lustrując zarazem członków HOTN. Nie wylądowałam, tak jak zazwyczaj na drzewie lub pod, a bliżej. Podeszłam siadając wśród nich. Zdjęłam z grzbietu plecak i uśmiechnęłam się do zebranych.
- Serwusik Wam ! - Ozwałam się. Error zlustrowała moją postać, po czym przeniosła wzrok na torbę.
- Jednak zdecydowałaś się wyruszyć ? - Zapytała. O dziwo, nie wyczułam w jej głosie przygany czy dezaprobaty, a jedynie lekki smutek.
- Gdzie ? - Usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się z wesołym wyszczerzem.
- Witaj Baru ! - Usiadł pomiędzy mną, a lisicą. - W pogoń za przeszłością. - Zaśmiałam się i posłałam Rudej porozumiewawcze spojrzenie. - Postanowiłam wyruszyć na poszukiwanie dawnych członków mojej watahy, ale wrócę. Tak lekko to ze mną nie ma. Nie pozbędziecie się mnie. - Znów śmiech.
- Gdzie chcesz rozpocząć poszukiwania ? - Tym razem głos należał do Pantery.
- Jeszcze nie wiem. Tak właściwie to mam zamiar obejść całe tereny, byłe tereny, stada i powłóczyć się po górach. Podejrzewam, że większość, którym udało się uciec właśnie tam się skryła. - Przyznałam i zlustrowałam nieboskłon. Była względnie wczesna pora. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłam się, napotykając wlepiony we mnie wzrok, pary szkarłatnych ślepi. Uniosłam pytająco brew.
- Pozwolisz, że Ci potowarzyszę ? - Uśmiechnęłam się, zastanawiając  nad odpowiedzią.
- Tylko do granicy. - Baru skinął głową. Byłam trochę zdziwiona jego potulnością, lecz nie pytałam jakie są tego powody. Wstałam, ładując sobie na grzbiet cały mój niewielki ekwipunek. - Ruszamy ? - Był to bardziej rozkaz niż pytanie. Basior wstał i stanął na przeciw mnie, przytłaczająco wielki. Zdawkowym skinieniem, pożegnałam się z Alphą i resztą.
      Ledwo upewniłam się, że mnie nie usłyszą, westchnęłam głośno z ulgą. Mój towarzysz zaśmiał się serdecznie.
- Wybacz. Nie lubię pożegnań. - Usprawiedliwiłam się, choć najgorsze miałam jeszcze przed sobą.
- Podejrzewam, że jak tylko dojdziemy do granicy, rozłożysz skrzydła i znikniesz mi z oczu w obłokach ? - Spoglądał na mnie wyczekując potwierdzenia, lecz ja miałam inne plany. Pokręciłam przecząco łbem, na co Basior uniósł, zdumiony, brew.
- Nie mogę. Jeżeli chcę odnaleźć moje stado, muszę być godna zaufania. Użycie skrzydeł nie wchodzi w grę. Żałuję tylko, że zatraciłam zdolność ,,chowania'' ich. - Spuściłam łeb, a przed oczyma mignął mi niewyraźny obraz, gdy ojciec prawił kazania na temat krycia skrzydeł i ćwiczenia tej umiejętności. Owszem, ćwiczyłam. Miałam, nawet z tego niezłą frajdę, lecz byłam szczeniakiem, małym urwisem, któremu nie w głowie były ,,nudne'' lekcje.
- Czemu nie możesz ? - To pytanie gwałtownie wyrwało mnie z zamyślenia. Chwilę zajęła mi ocena sytuacji.
- Cóż... - Westchnęłam. - W mojej watasze panowało pewne prawo, które mówiło :
Skrzydła, rzecz ptakom przypisana,
Wilkom nie powinna być dana.
Lecz, ażeby daru nie marnować,
W święta winniśmy go używać.
- Tak brzmi wierszowana forma, a znaczy tyle, że powinniśmy wstydzić się skrzydeł i jednocześnie być z nich dumni. - Wyrecytowałam. wytłumaczyłam i na tym skończyłam.
      Doszliśmy do granicy. Z trwogą patrzyłam na rozległe równiny, a z tęsknotą na ogromne, wiekowe drzewa, które dawały mi schronienie.
- Ty się rozstajemy. - Patrzyłam w rubinowe ślepia Baru, próbując odszukać w nich odwagi i siły na dalszą podróż.
- Życzę Ci szczęścia. Uważaj na kłusowników. Takie futerko to niezły nabytek na sprzedaż. - Skinęłam łbem i z trwogą w oczach, lecz odwagą w sercu przekroczyłam granice Herd of the night - Stada Nocy. Mojego domu, azylu i miejsca bliskiemu sercu.
*   *   *
Takie małe co nie co. Jak się spodoba to może będzie ciąg dalszy, a jak nie to nie będę Was męczyć.
Mam nadzieję, że nikogo w tym (jakże krótkim) fragmencie nie obraziłam, ani i napisałam nic co by się nie podobało.
Gratulacje dla tych którym uda się dotrwać do końca bez zasypiania. 
Baru Saya pisze...
*w milczeniu odprowadzał wilczycę wzrokiem, uśmiechał się, ale z każdym jej krokiem coraz mniej*