Leżała na polanie, wpatrując się w ogromny
księżyc, który oświetlał ich swoich bladosrebrnym blaskiem. Na niebie
gdzieniegdzie można było dojrzeć pojedyncze gwiazdy, jednak oprócz nich i
łagodnego półkola nic nie rozświetlało wyjątkowej czerni nocy. Cisza raz po raz
przerywana była przez świerszcze lub zwierzęta, które tylko nocą wychodziły ze
swych kryjówek. W niewielkim jeziorku odbijał się obraz nieboskłonu, a woda
falowała z wolna, poruszana przez łagodny wietrzyk.
- Anioły, demony, przeklęci,
czarnoksiężnicy, opętani. Różnie nas nazywano – odpowiedział jej niski głos
należący do czarnowłosego, który zasiadł obok niej, jak zwykle zajmując się
czyszczeniem swego miecza. Czarna klinga lśniła złowrogo w srebrzystym świetle,
emanując dziwną poświatą.
Białowłosa podniosła się, opierając na
łokciach i spoglądając na mężczyznę. Twarz miał skupioną, a jednocześnie o
wiele bardziej zrelaksowaną niż gdy przebywali na terenie obozu, mimo to cała
jego postawa wskazywała na ciągłą czujność, jakby w każdym momencie spodziewał
się nadejścia niebezpieczeństwa.
- Jesteśmy tacy sami? – zapytała, mając
nikłą nadzieję, że może towarzysz podniesie na nią wzrok, jednak ten pozostał
skupiony na mieczu.
- Nie – zaprzeczył, ale nie pokusił się o
więcej wyjaśnień.
Dziewczyna, nieco już zirytowana zdawkowanymi
odpowiedziami, usiadła prosto, wbijając spojrzenie w sylwetkę Kasydiona.
- Ponieważ… - zaczęła, specjalnie
przeciągając końcówkę słowa.
Czarnowłosy podniósł na nią wzrok
dwukolorowych tęczówek, a widząc jej nieustępliwą minę, westchnął cicho.
Schował miecz do pochwy leżącej obok niego i odłożył go na bok, ale tak by był
w zasięgu ręki. Nie chciał odpowiadać na pytania, obawiał się, że posiadana
przez niego wiedza może tylko zaszkodzić białowłosej, jednak nie mógł dłużej
odmawiać rozmowy. Akallabeth nauczyła się stawiać na swoim.
- Jeszcze parę dni temu miałem wątpliwości,
jednak kiedy przyswoiłaś nowy żywioł bez problemu, potwierdziły się moje obawy –
zaczął, a jego głos stał się o wiele poważniejszy niż zwykle, przyprawiając o
niepokojąco szybkie bicie serca dziewczyny. – Różnimy się, chociaż tak naprawdę
jesteśmy identyczni. Różnica polega na tym, że ja jestem starą duszą, a ty
nowonarodzoną – zakończył, kładąc dłonie na skrzyżowanych nogach i spoglądając
na białowłosą w celu sprawdzenia jej reakcji.
Zmarszczyła brwi, przetwarzając w głowie
ledwie zasłyszane informacje. Nie miała pojęcia co znaczyły terminy użyte przez
Kasydiona, jednak to zupełnie inne słowo przykuło jej uwagę.
- Jakie obawy się potwierdziły? – Podniosła
wzrok i napotkała spojrzenie dwukolorowych tęczówek, nad wyraz poważnych i
spokojnych, a jednak skrywających o wiele bardziej skomplikowane emocje.
- Twoja aura wydawała mi się znajoma, ale
miałem nadzieję, że jednak nie jesteś taka jak ja – powiedział, unosząc kącik
warg w smutnym uśmiechu. – To nie jest życie, jakiego bym ci życzył – dodał, a
białowłosa niemal wstrzymała oddech.
- Tylko… - zaczęła, chcąc zatuszować własne
pogmatwane uczucia i zażenowanie z tego wynikające, próbując myślami wrócić do
jego poprzednich słów. – Dlaczego nazwałeś siebie starą duszą, a mnie nową? –
zapytała, wykorzystując fakt, że Kasydion zaczął w końcu odpowiadać dłuższymi
zdaniami.
- Nowonarodzoną – poprawił ją, a białowłosa
uśmiechnęła się lekko. – Starą, czyli nie żyję po raz pierwszy, to już któreś z
kolei moje ciało. Twoja dusza za to dopiero się narodziła, to twoje pierwsze
życie – wyjaśnił.
Słysząc jego słowa, niemal uniosła brwi w
zdziwieniu. Mężczyzna miał moc reinkarnacji, odradzał się niczym feniks, za
każdym razem jako ktoś inny a jednocześnie taki sam. Nie potrafiła sobie tego
wyobrazić, a jeśli dobrze zrozumiała, ona była taka sama. Poczuła dziwny ucisk
w klatce piersiowej na samą myśl o tym.
- Skąd wiedziałeś, że jestem nowonarodzoną?
– W jej fiołkowym spojrzeniu zabłysnęły iskierki zainteresowania, ale również
niespotykanej ekscytacji, jakby dowiedziała czegoś niezwykłego i zakazanego
równocześnie.
Kasydion w duchu poczuł dziwną satysfakcję
na myśl, że dziewczyna ucieszyła się i z tak wielkim zapałem zadawała kolejne
pytania. Jednak to świadomość, że wreszcie znalazł kogoś takiego jak on sam,
była najprzyjemniejsza. W dodatku, białowłosa zdawała się mieć w sobie coś
jeszcze, czego nie posiadali inni, kiedyś mu znani, również im podobni.
- Twoje włosy – zaczął, pochylając się
nieco w jej stronę i chwytając w palce biały kosmyk. – Są białe, jak u
wszystkich w pierwszym życiu. Posiadają też znak pierwszego opanowanego żywiołu
– dodał, przesuwając opuszkami wzdłuż pasma i muskając także czerwone. Uniósł
wzrok znad jej włosów na fiołkowe tęczówki, znając sobie sprawę z tego, że są
bliżej siebie niż jeszcze chwilę temu. Za blisko. – Woda. Przyjęłaś kolejne
połączenie bez szwanku i to w niezwykle szybkim tempie. Tylko w pierwszym życiu
jest to możliwe – zakończył, puszczając kosmyk i odchylając się na większą
odległość. Odwrócił wzrok, sam czując nieznane napięcie w klatce piersiowej.
Akallabeth wypuściła powietrze, które
nieświadomie wstrzymała w płucach. Ciągle czuła ciepły oddech na swoim policzku,
a rumieńce paliły jej delikatną skórę. W roztargnieniu odgarnęła za ucho kosmyki,
którymi jeszcze przed chwilą bawił się czarnowłosy.
- Który raz już żyjesz? – zapytała, nerwowo
skubiąc rąbek swojej tuniki, nagle jakoś bojąc się spojrzeć w dwukolorowe
tęczówki.
- Trzeci albo czwarty – odpowiedział, kątem
oka obserwując spięta dziewczynę.
- Czy za każdym razem… - Wzięła głębszy
wdech, instynktownie bojąc się zadać nurtujące ją pytanie. – Jesteś kimś
zupełnie innym? – wyrzuciła na jednym wydechu i przymknęła powieki, czekając na
odpowiedź.
Przez chwilę między dwójką magów panowało
niewygodne milczenie. Brunet uśmiechnął się lekko pod nosem, sam nie wiedząc
czemu, cieszył się, że owe pytanie padło z ust białowłosej, która w dodatku
zdawała się nim bardzo przejmować. Czyżby myślała o następnych życiach? Może
kierowało nią coś więcej niż tylko ciekawość? Nie miał pojęcia, ale ciepło
zdążyło rozprzestrzenić się po jego klatce piersiowej.
- Nie – powiedział, a Akallabeth
momentalnie podniosła głowę, przez co ich spojrzenia skrzyżowały się po raz
kolejny. Tym razem jednak znajoma iskra zdążyła przeskoczyć między nimi. –
Dusza się nie zmienia, wygląd praktycznie też. – Białowłosa przygryzła wargę,
słuchając go uważnie i nie zdając sobie sprawy z tego, jak podobne były ich
myśli. – Jedynie kolor włosów, oczu może ulec zmianie, ze względu na żywioł z
jakim się odrodzimy – dodał, znów wędrując wzrokiem na białe kosmyki
dziewczyny. – Może mi nie uwierzysz, ale też kiedyś miałem białe włosy. –
Uniosła brwi, jakoś nie potrafiąc sobie wyobrazić bruneta w owym kolorze. Kiedy
znów spojrzał jej w oczy, uśmiechnął się lekko. Podniósł palec, przesuwając nim
po bliźnie ciągnącej się od policzka do łuku brwiowego. – Tego też nie miałem.
Nabytek tego życia, ciężar Cienia – wyjaśnił, odpowiadając na niezadane
pytanie.
Zamilkł, a ona znów przygryzła wargę,
zastanawiając się nad wszystkim, czego zdołała się dowiedzieć. Czyli możliwym
było, że jeśli się odrodzi, będzie wyglądała inaczej niż teraz. Nie wiedziała
czy powinna się z tego cieszyć. Lubiła swoje włosy, nawet to czerwone pasmo. Nie
chciałaby za to innego koloru tęczówek. Jeszcze nigdy nie spotkała drugiej
osoby o takich oczach jak ona i cieszyła się z tego niezmiernie, chociaż nie
miała pojęcia, dlaczego właściwie nie są barwy reprezentującej jej żywioł.
W zamyśleniu chwyciła źdźbło trawy, bezwiednie
obracając je w dłoni. Kolejne pytania zagościły w umyśle, ale nie miała odwagi,
by zadać połowy z nich. Krążyły po jej głowie i kuły nieprzyjemnie, domagając
się wypowiedzenia na głos.
- Jest nas więcej? – odezwała się w końcu
po dłuższej chwili, przerywając przyjemną ciszę, która zapanowała między nimi
po ostatnich słowach bruneta. Mimo iż nie znali się zbyt dobrze, teraz spędzali
wiele godzin w nocy po prostu milcząc, wspólnie czerpiąc przyjemność z
rześkiego powietrza i blasku księżyca.
Brunet, usłyszawszy pytanie, jakby nagle
się spiął, a po chwili rozluźnił, jednak jego spojrzenie stało się bezbarwne.
Myślami odpłynął gdzieś daleko i wrócił dopiero po dłuższej chwili,
westchnąwszy cicho.
- Nie, byłem ostatni – powiedział, umyślnie
stosując czas przeszły. W końcu, właśnie znalazł osobę, która uświadomiła mu
pomyłkę i jakoś wcale mu to nie przeszkadzało.
- Dlaczego? – zapytała z wyraźnym
niedowierzaniem wymalowanym we fiołkowych tęczówkach. Jego słowa właśnie
całkowicie zaprzeczyły poprzednim. – Przecież, skoro się odradzamy, powinno nas
być o wiele więcej – dodała, będąc przekonaną, że zdolność reinkarnacji czyni z
nich osoby, które nie mogą umrzeć całkowicie.
Kasydion prychnął cicho, jakby ze złością.
Spojrzenie dwukolorowych tęczówek stało się ostre i obce, ale na szczęście
skierowane było na przeciwległą ścianę lasu a nie białowłosą, której i tak
włoski na karku stanęły dęba, gdy zobaczyła bruneta w takim stanie.
- Istnieją magowie, którzy uważali nas za
zło i za wszelką cenę próbowali wszystkich wybić – odparł z goryczą w
zachrypniętym głosie, który przesłał nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa
dziewczyny. – Prawie im się udało, prawie – zaakcentował, a białowłosa odniosła
wrażenie, że w tych słowach zawarta była jakaś groźba.
Wzięła głębszy oddech, zanim zebrała dość
odwagi, by kontynuować rozmowę. Nie chciała przepuścić okazji, kiedy mogła się
dowiedzieć tylu przydatnych rzeczy, a brunet był teraz bardziej skłonny do
udzielania odpowiedzi niż zwykle się mu to zdarzało.
- Nikt nie wie, kim jesteś – bardziej stwierdziła
aniżeli zapytała. Uśmiech, który zawitał na wargach mężczyzny, niemal zmroził
krew w jej żyłach. Po raz pierwszy zrozumiała, dlaczego wszyscy tak bardzo się
go obawiali, ponieważ w tej chwili sama poczuła się dziwnie nieswojo w
towarzystwie czarnowłosego.
- Nikt – potwierdził, przyznając jej rację
z niezdrową satysfakcją. – Cień na tyle przesiąkł już moją aurę, że nikt nie
rozpozna, kim jestem naprawdę – dodał z zadowoleniem, jednak kiedy spojrzał na
Akallabeth i dojrzał iskierkę strachu w jej fiołkowym spojrzeniu, uśmiech
goszczący na jego wargach momentalnie zbladł. Niemal się zapomniał, znowu. Prawie
pozwolił, by mrok zawładnął nad umysłem, ale w porę się opanował. Spuścił
wzrok, przymykając na chwilę powieki i, wziąwszy głęboki wdech oraz wydech,
ponownie podniósł spojrzenie na białowłosą. – Niestety, ty nie masz takiej
ochrony – powiedział, ale tak cicho, że niemal wyszeptał.
Akallabeth poczuła jak jej serce ponownie
przyspiesza, ale już nie ze strachu, a ogarnięte jakimś dziwnym ciepłem, które przepłynęło
po całym ciele. Pochyliła się do czarnowłosego, opierając się na jednej ręce i
podnosząc drugą dłoń, by przesunąć nią po policzku Kasydiona. Skrzyżowała swoje
spojrzenie z jego dwukolorowymi tęczówkami, w których zauważyła niewielką dozę
zdziwienia zmieszaną z zadowoleniem. Uśmiechnęła się lekko, teraz już wiedząc,
że nie ma czego się obawiać.
- Mam ciebie – również szepnęła, unosząc
kąciki warg w rozbawieniu. Brunet zaśmiał się cicho, a atmosfera wokół nich
rozluźniła się. Kiedy podniósł wzrok, również w jego oczach zabłysnęły wesołe
iskierki. – Po za tym… - Przesunęła dłoń z jego policzka w bok, przeczesując
czarne kosmyki palcami. – Dam sobie radę, nie jestem takim znowu niewiniątkiem –
dodała, mrugając do mężczyzny porozumiewawczo.
Kasydion, wykorzystując jej chwilową
nieuwagę, chwycił białowłosą w pasie i pociągnął do siebie tak, że wylądowała
na jego kolanach. Zaskoczona, nawet nie zdołała się przed tym uratować, przez
co na jej bladych policzkach zakwitł różowy rumieniec.
- W to akurat nie wątpię – usłyszała jeszcze
przy uchu jego zachrypnięty głos, a na ciele poczuła przyjemne dreszcze, zanim
otaczających ich świat znów przestał mieć większe znaczenie.
[Trochę krótkie, nudnawe i nic się nie
dzieje, ale chciałam co nieco wyjaśnić, no i to przedostatni część tej
serii, więc chciałam, by była spokojna. W sumie jestem z niej całkiem
zadowolona, teraz będę mogła się wziąć za zadanie. Gratuluję tym, którzy
przebrnęli. ]