- Serwusik Wam ! - Ozwałam się. Error zlustrowała moją postać, po czym przeniosła wzrok na torbę.
- Jednak zdecydowałaś się wyruszyć ? - Zapytała. O dziwo, nie wyczułam w jej głosie przygany czy dezaprobaty, a jedynie lekki smutek.
- Gdzie ? - Usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się z wesołym wyszczerzem.
- Witaj Baru ! - Usiadł pomiędzy mną, a lisicą. - W pogoń za przeszłością. - Zaśmiałam się i posłałam Rudej porozumiewawcze spojrzenie. - Postanowiłam wyruszyć na poszukiwanie dawnych członków mojej watahy, ale wrócę. Tak lekko to ze mną nie ma. Nie pozbędziecie się mnie. - Znów śmiech.
- Gdzie chcesz rozpocząć poszukiwania ? - Tym razem głos należał do Pantery.
- Jeszcze nie wiem. Tak właściwie to mam zamiar obejść całe tereny, byłe tereny, stada i powłóczyć się po górach. Podejrzewam, że większość, którym udało się uciec właśnie tam się skryła. - Przyznałam i zlustrowałam nieboskłon. Była względnie wczesna pora. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłam się, napotykając wlepiony we mnie wzrok, pary szkarłatnych ślepi. Uniosłam pytająco brew.
- Pozwolisz, że Ci potowarzyszę ? - Uśmiechnęłam się, zastanawiając nad odpowiedzią.
- Tylko do granicy. - Baru skinął głową. Byłam trochę zdziwiona jego potulnością, lecz nie pytałam jakie są tego powody. Wstałam, ładując sobie na grzbiet cały mój niewielki ekwipunek. - Ruszamy ? - Był to bardziej rozkaz niż pytanie. Basior wstał i stanął na przeciw mnie, przytłaczająco wielki. Zdawkowym skinieniem, pożegnałam się z Alphą i resztą.
Ledwo upewniłam się, że mnie nie usłyszą, westchnęłam głośno z ulgą. Mój towarzysz zaśmiał się serdecznie.
- Wybacz. Nie lubię pożegnań. - Usprawiedliwiłam się, choć najgorsze miałam jeszcze przed sobą.
- Podejrzewam, że jak tylko dojdziemy do granicy, rozłożysz skrzydła i znikniesz mi z oczu w obłokach ? - Spoglądał na mnie wyczekując potwierdzenia, lecz ja miałam inne plany. Pokręciłam przecząco łbem, na co Basior uniósł, zdumiony, brew.
- Nie mogę. Jeżeli chcę odnaleźć moje stado, muszę być godna zaufania. Użycie skrzydeł nie wchodzi w grę. Żałuję tylko, że zatraciłam zdolność ,,chowania'' ich. - Spuściłam łeb, a przed oczyma mignął mi niewyraźny obraz, gdy ojciec prawił kazania na temat krycia skrzydeł i ćwiczenia tej umiejętności. Owszem, ćwiczyłam. Miałam, nawet z tego niezłą frajdę, lecz byłam szczeniakiem, małym urwisem, któremu nie w głowie były ,,nudne'' lekcje.
- Czemu nie możesz ? - To pytanie gwałtownie wyrwało mnie z zamyślenia. Chwilę zajęła mi ocena sytuacji.
- Cóż... - Westchnęłam. - W mojej watasze panowało pewne prawo, które mówiło :
- Jednak zdecydowałaś się wyruszyć ? - Zapytała. O dziwo, nie wyczułam w jej głosie przygany czy dezaprobaty, a jedynie lekki smutek.
- Gdzie ? - Usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się z wesołym wyszczerzem.
- Witaj Baru ! - Usiadł pomiędzy mną, a lisicą. - W pogoń za przeszłością. - Zaśmiałam się i posłałam Rudej porozumiewawcze spojrzenie. - Postanowiłam wyruszyć na poszukiwanie dawnych członków mojej watahy, ale wrócę. Tak lekko to ze mną nie ma. Nie pozbędziecie się mnie. - Znów śmiech.
- Gdzie chcesz rozpocząć poszukiwania ? - Tym razem głos należał do Pantery.
- Jeszcze nie wiem. Tak właściwie to mam zamiar obejść całe tereny, byłe tereny, stada i powłóczyć się po górach. Podejrzewam, że większość, którym udało się uciec właśnie tam się skryła. - Przyznałam i zlustrowałam nieboskłon. Była względnie wczesna pora. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłam się, napotykając wlepiony we mnie wzrok, pary szkarłatnych ślepi. Uniosłam pytająco brew.
- Pozwolisz, że Ci potowarzyszę ? - Uśmiechnęłam się, zastanawiając nad odpowiedzią.
- Tylko do granicy. - Baru skinął głową. Byłam trochę zdziwiona jego potulnością, lecz nie pytałam jakie są tego powody. Wstałam, ładując sobie na grzbiet cały mój niewielki ekwipunek. - Ruszamy ? - Był to bardziej rozkaz niż pytanie. Basior wstał i stanął na przeciw mnie, przytłaczająco wielki. Zdawkowym skinieniem, pożegnałam się z Alphą i resztą.
Ledwo upewniłam się, że mnie nie usłyszą, westchnęłam głośno z ulgą. Mój towarzysz zaśmiał się serdecznie.
- Wybacz. Nie lubię pożegnań. - Usprawiedliwiłam się, choć najgorsze miałam jeszcze przed sobą.
- Podejrzewam, że jak tylko dojdziemy do granicy, rozłożysz skrzydła i znikniesz mi z oczu w obłokach ? - Spoglądał na mnie wyczekując potwierdzenia, lecz ja miałam inne plany. Pokręciłam przecząco łbem, na co Basior uniósł, zdumiony, brew.
- Nie mogę. Jeżeli chcę odnaleźć moje stado, muszę być godna zaufania. Użycie skrzydeł nie wchodzi w grę. Żałuję tylko, że zatraciłam zdolność ,,chowania'' ich. - Spuściłam łeb, a przed oczyma mignął mi niewyraźny obraz, gdy ojciec prawił kazania na temat krycia skrzydeł i ćwiczenia tej umiejętności. Owszem, ćwiczyłam. Miałam, nawet z tego niezłą frajdę, lecz byłam szczeniakiem, małym urwisem, któremu nie w głowie były ,,nudne'' lekcje.
- Czemu nie możesz ? - To pytanie gwałtownie wyrwało mnie z zamyślenia. Chwilę zajęła mi ocena sytuacji.
- Cóż... - Westchnęłam. - W mojej watasze panowało pewne prawo, które mówiło :
Skrzydła, rzecz ptakom przypisana,
Wilkom nie powinna być dana.
Lecz, ażeby daru nie marnować,
W święta winniśmy go używać.
- Tak brzmi wierszowana forma, a znaczy tyle, że powinniśmy wstydzić się
skrzydeł i jednocześnie być z nich dumni. - Wyrecytowałam.
wytłumaczyłam i na tym skończyłam.
Doszliśmy do granicy. Z trwogą patrzyłam na rozległe równiny, a z
tęsknotą na ogromne, wiekowe drzewa, które dawały mi schronienie.
- Ty się rozstajemy. - Patrzyłam w rubinowe ślepia Baru, próbując odszukać w nich odwagi i siły na dalszą podróż.
- Życzę Ci szczęścia. Uważaj na kłusowników. Takie futerko to niezły
nabytek na sprzedaż. - Skinęłam łbem i z trwogą w oczach, lecz odwagą w
sercu przekroczyłam granice Herd of the night - Stada Nocy. Mojego domu,
azylu i miejsca bliskiemu sercu.
* * *
Takie małe co nie co. Jak się spodoba to może będzie ciąg dalszy, a jak nie to nie będę Was męczyć.
Mam nadzieję, że nikogo w tym (jakże krótkim) fragmencie nie obraziłam, ani i napisałam nic co by się nie podobało.
Gratulacje dla tych którym uda się dotrwać do końca bez zasypiania.
- *w milczeniu odprowadzał wilczycę wzrokiem, uśmiechał się, ale z każdym jej krokiem coraz mniej*