3 listopada 2013
Drzewa mają oczy. Cz. VI
Dzisiejszego dnia mija dokładnie rok od kiedy tu jestem. Oficjalnie
uważam ten dzień za narodziny Baru. Z tej okazji skusiłam się na
napisanie ostatniej części opowiadania. Zapewne będzie troche
zagmatwana, ale z czasem wszystko się wyjaśni.
Żółte oko przeszywało mnie na wylot. Zesztywniałem.
- Przecież powiedziałem Ci, że nie wygrasz. - zaśmiał się drwiąco i wstał do pionu. Przekręcił głowę, tak, że dało się słyszeć charakterystyczne strzyknięcie kręgów.
Moje serce waliło jak oszalałe. Wiedział o tym, wystarczyło, że na chwilę spojrzał mi w oczy. Zacisnąłem kły, byłem wściekły. Co ja mu mogę do cholery zrobić?! Przecież to maszyna do zabijania. Przecież On nawet nie ma... I właśnie w tym momencie mnie olśniło. Nie byłem pewien, czy to pomoże, ale przecież nie dam się tak łatwo zabić.
- ... uczuć. - wypowiedziałem myśl na głos i spojrzałem na niego, wzrok miałem przepełniony żalem, litością.
- Nie patrz tak na mnie! - burknął, był zmieszany.
- Mogę przestać, wtedy przynajmniej nie usłyszysz moich myśli! - z łagodnego spojrzenia przeszedłem na zimne.
- Mówisz? - bat znowu zaczął wysuwać się z jego rękawa. - A umiesz walczyć w ciemności? - uśmiechnął się drwiąco i ruszył w moją stronę. Odskoczyłem w bok i ruszyłem przed siebie ile w łapach sił.
- Żartujesz sobie? - zaśmiał się - zapomniałeś kim jestem? - obejrzałem się za jego głosem, nie było go. Zatrzymałem się gwałtownie i szybko rozejrzałem.
- Bu! - stał przede mną, szybkim ruchem kopnął mnie w mostek, zaskomlałem wywalając się i turlając kawałek dalej. Kurwa... Zapomniałem, że jest dhampirem, nie mam co uciekać. Ta walka musi rozegrać się na tym polu. Przybrałem humanoidalną postać, podparłem się na ręce i rozmasowałem obolałe miejsce, wyraźnie nie zadowolony.
- Wiem kim jesteś. - wycisnąłem przez zaciśnięte zęby. Spojrzał na mnie mrużąc oczy. Powoli zacząłem się podnosić.
- A Ty wiesz Membu? - nasze spojrzenia się skrzyżowały, oba były równie zimne.
- Wiesz?! - tym razem podniosłem ton. Milczał, ale widziałem jak gniew w nim wzrasta. - To Ci powiem. Jesteś nikim Membu, nikim. - prawie przeliterowałem ostatnie słowo. Jego oczy zabłysły wrogo i ruszył na mnie. Chwyciłem za szablę... Zaraz... Nie miałem szabli... Moja pewność siebie zniknęła w mgnieniu oka, udało mi się jednak wykonać zgrabne salto w tył i nadal żyłem. Idiota! Wkurzyłem go na maxa nie mając przy tyłku broni. Jakie to typowe.
- Kim będziesz musiał być ty, skoro taki Nikt cie zabije. - ruszył za mną, a wraz z nim czerwony bat. Biegłem w stronę szabli, która utknęła w drzewie. Nagle poczułem zacisk na mojej nodze i szarpnięcie. Krzyknąłem z bólu lądując twarzą w ziemi. Ucisk był coraz mocniejszy, a do tego te małe kolce. Po chwili wisiałem do góry nogami, twarzą w twarz z moim oprawcą.
- Gdzie ta twoja pewność siebie Baru? - na Jego twarzy zagościł dobrze znany mi, kpiący uśmiech.
- Czemu po prostu mnie nie zabijesz? - zaciskałem zęby, bat powoli rozcinał skórę na mojej nodze.
- Lubię się bawić ofiarami, taki już ze mnie psychol. - otarł kroplę krwi z jednej rany i oblizał palec.
- Jakoś Ją chciałeś zabić szybko. - wydyszałem łapiąc trochę powietrza. Zastygł, zacisnął wargi. Tak... zauważyłem w tym swoją szansę.
- Szybko i bezboleśnie, mimo tego co zrobiła, nie chciałeś żeby cierpiała. - coraz ciężej było mi mówić, ale starałem się, naprawdę, bardzo się starałem. - Ja wiem... - nie zdążyłem dokończyć, załapał mnie za gardło, bat puścił lecz On cisnął mną o drzewo, poczułem jak łamią mi się z dwa żebra.
- Gówno wiesz! - warknął w moją stronę i obrócił się na pięcie, chodził 5 kroków tam i z powrotem. Chwyciłem się za bok i powoli wstałem podpierając o drzewo.
- Kochałeś ją... - dodałem cicho. W odpowiedzi dostałem kolejny cios w szczękę, wywaliłem się, a z rozciętej wargi poleciała krew. Zakaszlałem, stał nade mną, wzrok miał nieobecny. Położyłem się na plecy i zaśmiałem do niego.
- Kochałeś, wiem. - otarłem krew z twarzy. Ponownie mnie podniósł.
- Zamknij się. - warknął i wymierzył kolejny cios.
- No dalej, przecież o to tu właśnie chodzi. - nie wiedziałem w sumie już co gadam, zacząłem się śmiać. Chwycił mnie za włosy i podniósł twarz tak, że patrzyłem mu prosto w oczy. Uśmiechnął się kpiąco.
- Chcesz mnie rozczulić? - zapytał bardzo powoli. Odechciało mi się śmiechów.
- Po co pytasz, przecież wiesz. - wysapałem ledwo, nadal mnie podduszał. Pokiwał głową i zaśmiał się pod nosem. Zluźnił trochę ucisk, zdołałem nabrać trochę powietrza. Czułem ból i w mostku i żebrach, zaciskałem zęby, w buzi nadal zbierała mi się krew. Nagle obraz przyspieszył, usłyszałem szczęk łamanych kości, poczułem okropny ból w ręce, potem po obu bokach, nos, polik i ... zatrzymałem się na plecach, łapiąc ledwo powietrze. Rzucił mną, mocno i daleko, byłem cały poobijany. Zakaszlałem wypluwając krew i prawie się ją dławiąc. Udało mi się przewrócić na jeden z boków i ciecz wyleciała całkowicie. Spojrzałem w prawo. Szedł w moją stronę. Spojrzałem w lewo. Leżało tam moje drugie ja. Zacząłem czołgać się w jego stronę.
- Nie uważasz, że pora to zakończyć? To spotkanie było nam pisane. Co nie bliźniaku? - zaśmiał się. Czołganie się sprawiało mi sporo trudności, ale nogi czułem i były całe, pomijając kilka rozcięć, więc nie szło mi najgorzej. Jego słowa docierały do mnie, chociaż nie bardzo nad nimi rozmyślałem. Chciałem dostać się do nieprzytomnego, teraz sam dokładnie nie wiem dlaczego, ale ten kierunek wydawał się bardziej odpowiedni niż... odwróciłem głowę. Był coraz bliżej. Przyspieszyłem trochę.
- Chcesz się pożegnać z kolegą? Nie pędź tak. - miał zadziwiająco dobry humor. Co za łeb ma dobry humor w takich chwilach? Mniejsza o to, w końcu dotarłem do celu. Chciałem się podciągnąć, chociaż spróbować wstać.
- Sory... - wyszeptałem do samego siebie i złapałem za wystający nóż z rany, miał stać się moją podpórką podczas podnoszenia. Kiedy zacząłem wstawać poczułem bat na drugiej nodze.
- Osz... - nie zdążyłem nawet przeklnąć. Jedyne co poczułem to ucisk na nodze i ból, kiedy przyciągał mnie do siebie.
- Żegnaj... - usłyszałem kpiący głos i przysłoniłem swoją twarz kiedy nachylał się nade mną. Cisza... Poczułem nagle ciepłą ciecz na poliku, powoli odsłoniłem jedno oko, drugą rękę miałem sztywną. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Z Jego oczu płynęły strumyki krwistych łez. Patrzyłem na ten obrazek w szoku. Dopiero po chwili zainteresowałem się co z moją drugą ręką, była pod Nim, a on na mnie.
- Kochałem... - usłyszałem nagle i ponownie na niego spojrzałem, patrzył na mnie inaczej, ale równie chłodno.
- Kocham... - wyszeptał znowu. Potrząsłem głową, aby się ocknąć. Uspokoiłem oddech i w końcu zrzuciłem go z siebie, tym samym uwolniłem dłoń. Moje oczy rozszerzyły się. Spojrzałem w stronę drugiego ja, nie było go tam. Puściłem narzędzie trzymane w dłoni, wbite w jego żebra. Nóż... Musiałem go wyciągnąć kiedy Ten mną szarpnął. Odruch, zwykły odruch obronny mnie ocalił.
- Nie umiałem... - usłyszałem kolejny szept. Klęcząc patrzyłem na Niego.
- Nie umiałeś. - odpowiedziałem. Poczułem się strasznie źle. Zrobiło mi się niedobrze.
- Bitwę wygrałeś Ty... Wojnę wygram ja. - usłyszałem tylko i ...
Naglę znowu siedziałem na gałęzi, widziałem teraz tą scenę jako osoba trzecia. Membu leżał, drugi ja wyraźnie się chwiał. Coś zaczęło swędzić mnie w gardle, oczy piekły. Zgłupiałem, znowu... Kaszel, pojawił się mocny kaszel. Sam zacząłem tracić równowagę próbując go uspokoić, czułem jakbym się dusił. Wtedy spadłem, wylądowałem pod gałęzią i syknąłem z bólu. Spojrzałem raz jeszcze na tych dwoje. Drugi ja padł obok Pasożyta, a ten, jakby wniknął w niego. Co?! Podniosłem się na łokciach i otarłem twarz, oczy piekły coraz mocniej, kaszel nie ustawał. Jedno mrugnięcie, kolejne, jeszcze jedno... Dookoła mnie pojawiają się płomienie i kupa dymu, las płonie. Głębokie wciągnięcie powietrza jest tak duszące i ogłupiające ze sztywnieje. Czuje żar przy mojej nodze i dopiero wtedy jestem w stanie się ruszyć. Wstaję szybko i wpadam na drzewo. Podpieram się o nie i rozglądam dookoła, w kupie dymu tańczą płomienie. Matko...
- Musiałeś nas poświęcić. - słyszę nagle znajomy głos i patrze na drzewo o które się opieram.
- Nie... - szepcze przerażony. Drzewo nagle staje w płomieniach, a ja słyszę ich krzyki, wszystkich. Odskakuje od niego i zatykam uszy, mało to daje. Ogniste języki smyrają moje ciało, które zaczyna mocno piec. Chwiejnym krokiem staram się znaleźć wyjście z tej pułapki. Kiedy w końcu mi się udaje świeże powietrze działa na mnie na tyle silnie, że prawie tracę świadomość. Obraz robi się mglisty, powoli opadam.
- Nie... - mruczę jeszcze w pół świadomy i padam, padam na granicy lasu, a polany. Ranny, poparzony i śmierdzący wędzarnią. Padam i zasypiam. Zapadam w naprawdę głęboki sen.
***
Żółte oko przeszywało mnie na wylot. Zesztywniałem.
- Przecież powiedziałem Ci, że nie wygrasz. - zaśmiał się drwiąco i wstał do pionu. Przekręcił głowę, tak, że dało się słyszeć charakterystyczne strzyknięcie kręgów.
Moje serce waliło jak oszalałe. Wiedział o tym, wystarczyło, że na chwilę spojrzał mi w oczy. Zacisnąłem kły, byłem wściekły. Co ja mu mogę do cholery zrobić?! Przecież to maszyna do zabijania. Przecież On nawet nie ma... I właśnie w tym momencie mnie olśniło. Nie byłem pewien, czy to pomoże, ale przecież nie dam się tak łatwo zabić.
- ... uczuć. - wypowiedziałem myśl na głos i spojrzałem na niego, wzrok miałem przepełniony żalem, litością.
- Nie patrz tak na mnie! - burknął, był zmieszany.
- Mogę przestać, wtedy przynajmniej nie usłyszysz moich myśli! - z łagodnego spojrzenia przeszedłem na zimne.
- Mówisz? - bat znowu zaczął wysuwać się z jego rękawa. - A umiesz walczyć w ciemności? - uśmiechnął się drwiąco i ruszył w moją stronę. Odskoczyłem w bok i ruszyłem przed siebie ile w łapach sił.
- Żartujesz sobie? - zaśmiał się - zapomniałeś kim jestem? - obejrzałem się za jego głosem, nie było go. Zatrzymałem się gwałtownie i szybko rozejrzałem.
- Bu! - stał przede mną, szybkim ruchem kopnął mnie w mostek, zaskomlałem wywalając się i turlając kawałek dalej. Kurwa... Zapomniałem, że jest dhampirem, nie mam co uciekać. Ta walka musi rozegrać się na tym polu. Przybrałem humanoidalną postać, podparłem się na ręce i rozmasowałem obolałe miejsce, wyraźnie nie zadowolony.
- Wiem kim jesteś. - wycisnąłem przez zaciśnięte zęby. Spojrzał na mnie mrużąc oczy. Powoli zacząłem się podnosić.
- A Ty wiesz Membu? - nasze spojrzenia się skrzyżowały, oba były równie zimne.
- Wiesz?! - tym razem podniosłem ton. Milczał, ale widziałem jak gniew w nim wzrasta. - To Ci powiem. Jesteś nikim Membu, nikim. - prawie przeliterowałem ostatnie słowo. Jego oczy zabłysły wrogo i ruszył na mnie. Chwyciłem za szablę... Zaraz... Nie miałem szabli... Moja pewność siebie zniknęła w mgnieniu oka, udało mi się jednak wykonać zgrabne salto w tył i nadal żyłem. Idiota! Wkurzyłem go na maxa nie mając przy tyłku broni. Jakie to typowe.
- Kim będziesz musiał być ty, skoro taki Nikt cie zabije. - ruszył za mną, a wraz z nim czerwony bat. Biegłem w stronę szabli, która utknęła w drzewie. Nagle poczułem zacisk na mojej nodze i szarpnięcie. Krzyknąłem z bólu lądując twarzą w ziemi. Ucisk był coraz mocniejszy, a do tego te małe kolce. Po chwili wisiałem do góry nogami, twarzą w twarz z moim oprawcą.
- Gdzie ta twoja pewność siebie Baru? - na Jego twarzy zagościł dobrze znany mi, kpiący uśmiech.
- Czemu po prostu mnie nie zabijesz? - zaciskałem zęby, bat powoli rozcinał skórę na mojej nodze.
- Lubię się bawić ofiarami, taki już ze mnie psychol. - otarł kroplę krwi z jednej rany i oblizał palec.
- Jakoś Ją chciałeś zabić szybko. - wydyszałem łapiąc trochę powietrza. Zastygł, zacisnął wargi. Tak... zauważyłem w tym swoją szansę.
- Szybko i bezboleśnie, mimo tego co zrobiła, nie chciałeś żeby cierpiała. - coraz ciężej było mi mówić, ale starałem się, naprawdę, bardzo się starałem. - Ja wiem... - nie zdążyłem dokończyć, załapał mnie za gardło, bat puścił lecz On cisnął mną o drzewo, poczułem jak łamią mi się z dwa żebra.
- Gówno wiesz! - warknął w moją stronę i obrócił się na pięcie, chodził 5 kroków tam i z powrotem. Chwyciłem się za bok i powoli wstałem podpierając o drzewo.
- Kochałeś ją... - dodałem cicho. W odpowiedzi dostałem kolejny cios w szczękę, wywaliłem się, a z rozciętej wargi poleciała krew. Zakaszlałem, stał nade mną, wzrok miał nieobecny. Położyłem się na plecy i zaśmiałem do niego.
- Kochałeś, wiem. - otarłem krew z twarzy. Ponownie mnie podniósł.
- Zamknij się. - warknął i wymierzył kolejny cios.
- No dalej, przecież o to tu właśnie chodzi. - nie wiedziałem w sumie już co gadam, zacząłem się śmiać. Chwycił mnie za włosy i podniósł twarz tak, że patrzyłem mu prosto w oczy. Uśmiechnął się kpiąco.
- Chcesz mnie rozczulić? - zapytał bardzo powoli. Odechciało mi się śmiechów.
- Po co pytasz, przecież wiesz. - wysapałem ledwo, nadal mnie podduszał. Pokiwał głową i zaśmiał się pod nosem. Zluźnił trochę ucisk, zdołałem nabrać trochę powietrza. Czułem ból i w mostku i żebrach, zaciskałem zęby, w buzi nadal zbierała mi się krew. Nagle obraz przyspieszył, usłyszałem szczęk łamanych kości, poczułem okropny ból w ręce, potem po obu bokach, nos, polik i ... zatrzymałem się na plecach, łapiąc ledwo powietrze. Rzucił mną, mocno i daleko, byłem cały poobijany. Zakaszlałem wypluwając krew i prawie się ją dławiąc. Udało mi się przewrócić na jeden z boków i ciecz wyleciała całkowicie. Spojrzałem w prawo. Szedł w moją stronę. Spojrzałem w lewo. Leżało tam moje drugie ja. Zacząłem czołgać się w jego stronę.
- Nie uważasz, że pora to zakończyć? To spotkanie było nam pisane. Co nie bliźniaku? - zaśmiał się. Czołganie się sprawiało mi sporo trudności, ale nogi czułem i były całe, pomijając kilka rozcięć, więc nie szło mi najgorzej. Jego słowa docierały do mnie, chociaż nie bardzo nad nimi rozmyślałem. Chciałem dostać się do nieprzytomnego, teraz sam dokładnie nie wiem dlaczego, ale ten kierunek wydawał się bardziej odpowiedni niż... odwróciłem głowę. Był coraz bliżej. Przyspieszyłem trochę.
- Chcesz się pożegnać z kolegą? Nie pędź tak. - miał zadziwiająco dobry humor. Co za łeb ma dobry humor w takich chwilach? Mniejsza o to, w końcu dotarłem do celu. Chciałem się podciągnąć, chociaż spróbować wstać.
- Sory... - wyszeptałem do samego siebie i złapałem za wystający nóż z rany, miał stać się moją podpórką podczas podnoszenia. Kiedy zacząłem wstawać poczułem bat na drugiej nodze.
- Osz... - nie zdążyłem nawet przeklnąć. Jedyne co poczułem to ucisk na nodze i ból, kiedy przyciągał mnie do siebie.
- Żegnaj... - usłyszałem kpiący głos i przysłoniłem swoją twarz kiedy nachylał się nade mną. Cisza... Poczułem nagle ciepłą ciecz na poliku, powoli odsłoniłem jedno oko, drugą rękę miałem sztywną. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Z Jego oczu płynęły strumyki krwistych łez. Patrzyłem na ten obrazek w szoku. Dopiero po chwili zainteresowałem się co z moją drugą ręką, była pod Nim, a on na mnie.
- Kochałem... - usłyszałem nagle i ponownie na niego spojrzałem, patrzył na mnie inaczej, ale równie chłodno.
- Kocham... - wyszeptał znowu. Potrząsłem głową, aby się ocknąć. Uspokoiłem oddech i w końcu zrzuciłem go z siebie, tym samym uwolniłem dłoń. Moje oczy rozszerzyły się. Spojrzałem w stronę drugiego ja, nie było go tam. Puściłem narzędzie trzymane w dłoni, wbite w jego żebra. Nóż... Musiałem go wyciągnąć kiedy Ten mną szarpnął. Odruch, zwykły odruch obronny mnie ocalił.
- Nie umiałem... - usłyszałem kolejny szept. Klęcząc patrzyłem na Niego.
- Nie umiałeś. - odpowiedziałem. Poczułem się strasznie źle. Zrobiło mi się niedobrze.
- Bitwę wygrałeś Ty... Wojnę wygram ja. - usłyszałem tylko i ...
Naglę znowu siedziałem na gałęzi, widziałem teraz tą scenę jako osoba trzecia. Membu leżał, drugi ja wyraźnie się chwiał. Coś zaczęło swędzić mnie w gardle, oczy piekły. Zgłupiałem, znowu... Kaszel, pojawił się mocny kaszel. Sam zacząłem tracić równowagę próbując go uspokoić, czułem jakbym się dusił. Wtedy spadłem, wylądowałem pod gałęzią i syknąłem z bólu. Spojrzałem raz jeszcze na tych dwoje. Drugi ja padł obok Pasożyta, a ten, jakby wniknął w niego. Co?! Podniosłem się na łokciach i otarłem twarz, oczy piekły coraz mocniej, kaszel nie ustawał. Jedno mrugnięcie, kolejne, jeszcze jedno... Dookoła mnie pojawiają się płomienie i kupa dymu, las płonie. Głębokie wciągnięcie powietrza jest tak duszące i ogłupiające ze sztywnieje. Czuje żar przy mojej nodze i dopiero wtedy jestem w stanie się ruszyć. Wstaję szybko i wpadam na drzewo. Podpieram się o nie i rozglądam dookoła, w kupie dymu tańczą płomienie. Matko...
- Musiałeś nas poświęcić. - słyszę nagle znajomy głos i patrze na drzewo o które się opieram.
- Nie... - szepcze przerażony. Drzewo nagle staje w płomieniach, a ja słyszę ich krzyki, wszystkich. Odskakuje od niego i zatykam uszy, mało to daje. Ogniste języki smyrają moje ciało, które zaczyna mocno piec. Chwiejnym krokiem staram się znaleźć wyjście z tej pułapki. Kiedy w końcu mi się udaje świeże powietrze działa na mnie na tyle silnie, że prawie tracę świadomość. Obraz robi się mglisty, powoli opadam.
- Nie... - mruczę jeszcze w pół świadomy i padam, padam na granicy lasu, a polany. Ranny, poparzony i śmierdzący wędzarnią. Padam i zasypiam. Zapadam w naprawdę głęboki sen.
THE END.