4 listopada 2013
"Faith will find a way"
Szczerze powiedziawszy, kiedy
przeczytałam notkę Baru, a raczej wstęp do niej, również uświadomiłam
sobie, że jestem tutaj już rok. Coś mnie tknęło i napisałam króciutki
tekst.
_________________________________________
Biały puch delikatnie odbijał srebrzysty
blask księżyca, skrząc się i mieniąc niczym drobne kryształki. Zapadał się
lekko pod łapami pantery, jednak nawet skrzypnięcie, czy inny dźwięk jej
bytności, nie zakłócił ciszy tego wieczoru. Ledwie wyczuwalny wiatr poruszał
gałęziami drzew, które niedawno straciły liście, teraz leżące pod niewielką
warstwą śniegu. Zima nadeszła tutaj nader szybko, jakby przygnana przez jakąś
niewyczuwalną siłę, chłodnym podmuchem owijając czarną sylwetkę.
Zadrżała mimowolnie, obserwując cichy krajobraz, tak znajomy i obcy równocześnie. Pamiętała, jak wiosną wszystko kwitło, zieleń otaczała ją zewsząd, a kwiaty swym zapachem uderzały do głowy. Oczami wyobraźni widziała przechadzających się między drzewami, słyszała ich śmiechy i czuła wszechobecną aurę magii. Teraz las opustoszał, samotne konary wydawały się uginać pod swym ciężarem, niemal tak czarne jak jej sierść pośród bieli pyszniącej się w bladym świetle księżyca. Zima, choć nadeszła przedwcześnie, odcisnęła już swe piętno.
Spokojny, równomierny oddech tworzył niewielką mgiełkę przy pysku czarnego jaguara. Raksha, kierowana instynktem i nikłymi wspomnieniami, podążała znajomą ścieżką. Opuściła stado już jakiś czas temu, gnana przez przeszłość, chcąc poznać miejsce, w którym żyła i w którym zginęła po raz pierwszy.
Zadrżała mimowolnie, obserwując cichy krajobraz, tak znajomy i obcy równocześnie. Pamiętała, jak wiosną wszystko kwitło, zieleń otaczała ją zewsząd, a kwiaty swym zapachem uderzały do głowy. Oczami wyobraźni widziała przechadzających się między drzewami, słyszała ich śmiechy i czuła wszechobecną aurę magii. Teraz las opustoszał, samotne konary wydawały się uginać pod swym ciężarem, niemal tak czarne jak jej sierść pośród bieli pyszniącej się w bladym świetle księżyca. Zima, choć nadeszła przedwcześnie, odcisnęła już swe piętno.
Spokojny, równomierny oddech tworzył niewielką mgiełkę przy pysku czarnego jaguara. Raksha, kierowana instynktem i nikłymi wspomnieniami, podążała znajomą ścieżką. Opuściła stado już jakiś czas temu, gnana przez przeszłość, chcąc poznać miejsce, w którym żyła i w którym zginęła po raz pierwszy.
Zatrzymała się na skraju polany, chłód
śniegu przenikał przez poduszeczki łap i wnikał w głąb ciała, a wiatr wzbudzał
delikatny dreszcz na kręgosłupie, jednak nie to teraz zajęło jej umysł. Kilka
podniszczonych, naznaczonych śladem mijającego czasu domków nadal stało w
półkolu przy ścianie drzew. Większy budynek wciąż trzymał się dumnie, ale
stracił swą dawną świetność, niebezpiecznie pochylając się nad ziemią. Strumyk,
przecinający całą długość polany, skrył się pod kruchą warstwą lodu i lekkiego,
białego puchu.
Jarzące się zielonkawo ślepia prześledziły wszystkie szczegóły z dokładnością, przywołując w myślach niedawno poznane wspomnienia. Niewielki ucisk chwycił panterę za pierś, gdy spojrzała na budynek. Wyimaginowane gorąco przeszyło jej ciało, wspinając się po kończynach i gnieżdżąc w okolicy serca, a mrok powoli owijał smukłą sylwetkę, starając się uspokoić rozszalałe emocje. Echo starego bólu odbiło się w umyśle, gdy przymknęła powieki i pozwoliła, by uczucia swobodnie płynęły.
„To jeszcze nie koniec.”
Jarzące się zielonkawo ślepia prześledziły wszystkie szczegóły z dokładnością, przywołując w myślach niedawno poznane wspomnienia. Niewielki ucisk chwycił panterę za pierś, gdy spojrzała na budynek. Wyimaginowane gorąco przeszyło jej ciało, wspinając się po kończynach i gnieżdżąc w okolicy serca, a mrok powoli owijał smukłą sylwetkę, starając się uspokoić rozszalałe emocje. Echo starego bólu odbiło się w umyśle, gdy przymknęła powieki i pozwoliła, by uczucia swobodnie płynęły.
„To jeszcze nie koniec.”
Podniosła pysk, przestąpiła z łapy na łapę
i poruszyła skrzydłami, na których osiadło już kilka spadających z nieba
płatków śniegu. Ogon strzelił kilkakrotnie przy jej boku, kiedy postąpiła krok do
przodu, schodząc powoli ze zbocza.
Poruszała się bezszelestnie, niepostrzeżona pośród mroku nocy i blasku księżyca chwilowo przysłoniętego przez gęste chmury. Rozglądała się wokół, mimo iż nie wyczuwała w promieniu kilometra żadnej żywej duszy. Minęła miejsce, w którym kiedyś ustawiali drwa na ognisko, przeszła po całkiem zniszczonych ławkach, widząc igrające wesoło płomienie i gawędzących w swym gronie magów. Zostawiła ich za sobą, zdążając do celu wędrówki.
Poruszała się bezszelestnie, niepostrzeżona pośród mroku nocy i blasku księżyca chwilowo przysłoniętego przez gęste chmury. Rozglądała się wokół, mimo iż nie wyczuwała w promieniu kilometra żadnej żywej duszy. Minęła miejsce, w którym kiedyś ustawiali drwa na ognisko, przeszła po całkiem zniszczonych ławkach, widząc igrające wesoło płomienie i gawędzących w swym gronie magów. Zostawiła ich za sobą, zdążając do celu wędrówki.
Stanęła przed budynkiem, podnosząc wzrok na
jego pochylającą się fasadę, zdobione wejście i wyważone, ogromne drzwi.
Uśmiechnięta lekko szatynka spoglądała na nią życzliwie, chociaż w głębi jej
oczu widniało wyrachowanie, którego nie mogła dostrzec wcześniej. Przy boku
czuła obecność, chociaż dobrze wiedziała, że jeśli spojrzy w tamtą stronę,
wszystko zniknie.
- W końcu zrozumiałaś – usłyszała głos, niski i lekko zachrypnięty, tak dobrze jej znany, iż ledwie powstrzymała się przed zerknięciem.
- Ciebie tutaj nie ma, prawda? – szepnęła, pierwszy raz od dawna głosem zdławionym przez powstrzymywane emocje. Przecież go nie znała, a mimo to był jej bliższy, niż dotąd sądziła. Wiedziała, że teraz uśmiecha się lekko, jakby do siebie.
- W końcu zrozumiałaś – usłyszała głos, niski i lekko zachrypnięty, tak dobrze jej znany, iż ledwie powstrzymała się przed zerknięciem.
- Ciebie tutaj nie ma, prawda? – szepnęła, pierwszy raz od dawna głosem zdławionym przez powstrzymywane emocje. Przecież go nie znała, a mimo to był jej bliższy, niż dotąd sądziła. Wiedziała, że teraz uśmiecha się lekko, jakby do siebie.
- Jesteś bystra – stwierdził, również
spoglądając na zniszczony dom. – Nigdy nie lubiłem tego miejsca. Czułem, że coś
z nim nie tak – dodał nieco ciszej, pogrążony we własnych myślach.
Pamiętała, jak nocami uciekali na położoną w głębi lasu polankę, gdzie po raz pierwszy mieli okazję porozmawiać. Pamiętała, jak pokazał jej magię wody, pozwolił poczuć to na własnej skórze. Pamiętała, chociaż wszystko to było tylko wspomnieniem dawnego życia.
- Co się stało, kiedy – pantera zacięła się, gdy poczuła czarny ogień ponownie trawiący duszę – wzięli mnie do innego pokoju…
Ciche warknięcie dobyło się z gardła lamparta siedzącego przy jej boku.
- Dałem się im rozproszyć, było już za późno – odpowiedział, a jego głos drżał od gotującego się w nim gniewu.
- Przyszedłeś, słyszałam twój głos – mruknęła i, nie mogąc się powstrzymać, obróciła pysk, spojrzeniem natrafiając na spiętą sylwetkę samca, równie czarnego jak ona sama.
Dwukolorowe ślepia skrzyżowały się z jej własnymi, jedno koloru tak ciemnego co sierść, a drugie błękitne niczym południowe niebo, które nawet w mroku nie straciło swej barwy. Teraz go rozpoznała, po tak długim czasie zorientowała się, kim był cichy anioł stróż. Nie mogła dopuścić do umysłu bolesnej świadomości, że tak naprawdę nie istniał. Stał tutaj, w tej chwili, i tylko to się liczyło.
Pamiętała, jak nocami uciekali na położoną w głębi lasu polankę, gdzie po raz pierwszy mieli okazję porozmawiać. Pamiętała, jak pokazał jej magię wody, pozwolił poczuć to na własnej skórze. Pamiętała, chociaż wszystko to było tylko wspomnieniem dawnego życia.
- Co się stało, kiedy – pantera zacięła się, gdy poczuła czarny ogień ponownie trawiący duszę – wzięli mnie do innego pokoju…
Ciche warknięcie dobyło się z gardła lamparta siedzącego przy jej boku.
- Dałem się im rozproszyć, było już za późno – odpowiedział, a jego głos drżał od gotującego się w nim gniewu.
- Przyszedłeś, słyszałam twój głos – mruknęła i, nie mogąc się powstrzymać, obróciła pysk, spojrzeniem natrafiając na spiętą sylwetkę samca, równie czarnego jak ona sama.
Dwukolorowe ślepia skrzyżowały się z jej własnymi, jedno koloru tak ciemnego co sierść, a drugie błękitne niczym południowe niebo, które nawet w mroku nie straciło swej barwy. Teraz go rozpoznała, po tak długim czasie zorientowała się, kim był cichy anioł stróż. Nie mogła dopuścić do umysłu bolesnej świadomości, że tak naprawdę nie istniał. Stał tutaj, w tej chwili, i tylko to się liczyło.
- Prawda – przyznał, ciszej niż poprzednio.
– Widziałem, jak dusza opuszcza twoje ciało – szepnął. Przesunął wzrokiem po
całej sylwetce pantery, by na sam koniec powrócić do fiołkowych ślepi,
jarzących się zielonkawo w mroku nocy.
Cisza, jaka wtedy zapadła, wydawała się
trwać godzinami, gdy żadne z nich nie mogło wydusić z siebie nawet słowa.
Raksha nigdy nie sądziła, że mogłaby tak silnie przeżyć spotkanie z
przeszłością, którą do niedawna nawet nie uważała za swoją własną, a jednak
teraz czuła ucisk w piersi, wiedząc, jak ulotny był ten krótki moment, kolejne
wspomnienie. To nie było rzeczywiste.
- Więc dlaczego ciągle się odradzam? –
zapytała w końcu, porzucając wszelkie nadzieje na nieprawdziwość swoich
przypuszczeń.
Lampart westchnął cicho, zanim
odpowiedział.
- Prawdopodobnie w ostatniej chwili
obroniłaś się białym ogniem – wyjaśnił powoli, a różnorodność emocji w jego
oczach niemal odebrała panterze dech z piersi. – Widocznie pisane było ci
przeżyć – dodał cicho, unosząc lekko kąciki pyska. Wspomnienia opanowały umysł
lamparta, tak jak i jej własny.
- A ty?
- wydusiła, czując, że za chwilę rozerwie ją od środka. Dreszcz przeszył
silne ciało, gdy walczyła, by nad sobą zapanować.
Pokręcił pyskiem, postępując krok w stronę
pantery.
- Szukałem cię w każdym wcieleniu – wyszeptał. Przymknęła ślepia, gdy poczuła ciepło jego oddechu na własnej szyi, a zaraz potem pysk, którym lekko otarł się o jej policzek. Odwzajemniła delikatną pieszczotę, wdychając znajomy, słodko-gorzki zapach. – W tym jeszcze się nie narodziłem. Może nie narodzę się wcale. – Zimny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, a niewidzialna siła jeszcze mocniej zacisnęła swe pęta na piersi. - Chyba będziesz musiała obejść się bez mojej pomocy. – Niski głos tylko wzmocnił ucisk, który odczuwała, bo chociaż pełen był wiary i dumy, drżał ledwie dosłyszalnie.
- Jakim cudem więc…
- Szukałem cię w każdym wcieleniu – wyszeptał. Przymknęła ślepia, gdy poczuła ciepło jego oddechu na własnej szyi, a zaraz potem pysk, którym lekko otarł się o jej policzek. Odwzajemniła delikatną pieszczotę, wdychając znajomy, słodko-gorzki zapach. – W tym jeszcze się nie narodziłem. Może nie narodzę się wcale. – Zimny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, a niewidzialna siła jeszcze mocniej zacisnęła swe pęta na piersi. - Chyba będziesz musiała obejść się bez mojej pomocy. – Niski głos tylko wzmocnił ucisk, który odczuwała, bo chociaż pełen był wiary i dumy, drżał ledwie dosłyszalnie.
- Jakim cudem więc…
- Tego jednego nie wiem – odparł, zanim
zdążyła dokończyć pytanie. – Ale nie przeszkadza mi to – wymruczał tuż przy jej
uchu, przez co mimowolnie się uśmiechnęła.
Z wyraźnym ociąganiem odsunął się na tyle,
by móc spojrzeć w fiołkowe ślepia. Gdyby mogła, zatrzymałaby czas na ten krótki
moment.
- Dasz sobie radę, jesteś bliżej, niż
kiedykolwiek – powiedział i Raksha wiedziała, że to było pożegnanie. Pochyliła
pysk, ich czoła zetknęły się, a oddechy zmieszały w jeden. Spokój spłynął na
targaną ogniem duszę pantery, rozluźniając mięśnie i dodając otuchy.
Wciągnęła powietrze nosem, ostatni raz
rozkoszując się słodko-gorzkim zapachem. Wraz z kolejnym, chłodnym powiewem
wiatru dreszcz przeszył jej ciało, a znajome ciepło zniknęło. Rzeczywistość,
zimna i bezbarwna, znów ogarnęła umysł kocicy. Krótka chwila, wspomnienie do
kolekcji, a jednak czuła, że tym razem nie na darmo zawędrowała tak daleko.
Uniosła ślepia, nawet nie spoglądając na
stojący obok budynek. Skrzydła poruszyły się przy jej bokach, strzepując płatki
śniegu, jakby zniecierpliwione. Blask księżyca ponownie wyjrzał zza ciężkich
chmur, a biały puch przybrał swa błyszczącą klejnotami szatę. Zimne powietrze
mroziło płuca, ale dawało upragnione orzeźwienie.
Niewielki uśmiech uniósł kąciki pyska
Rakshy, która powolnymi krokami opuszczała miejsce swego pierwszego życia. To
było kiedyś, teraz miała inne zadanie do wykonania, inne wcielenia do odkrycia
i masę rzeczy do zrobienia.
Łapy rozrzuciły śnieg wokoło, gdy w paru
ruchach pantera poderwała się do sprintu, znikając pod osłoną pozbawionych
liści drzew. Biegła i nie miała zamiaru przestać, nawet gdy mięśnie odmawiały
jej posłuszeństwa. Biegła, bo wiedziała już, dokąd zmierzała…