Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

27 września 2013

"Who will tell the story of your life?" Cz. 6 [Raksha Morte]

27 września 2013


"Who will tell the story of your life?" Cz.6


Anger and agony
Are better than misery
Trust me I've got a plan
When the lights go off you will understand


    Ciemność otaczała ją ze wszystkich stron, nie opuszczała, otulała swym chłodnym uściskiem, dawała wytchnienie i kryjówkę. Zwykle. Jednak nie tym razem. Mrok przytłaczał, wydawał się ciężki i nieprzystępny, muskał ją zimnymi palcami i wywoływał nieprzyjemny dreszcz na kręgosłupie. Jej własne ja obróciło się przeciwko niej. Tylko że to nie był ten tak dobrze jej znany i ukochany Cień, ten był inny – zły i niebezpieczny. Niemal czuła złowrogi oddech na swym karku, problem jednak leżał nie wokół, a w niej samej – to ona nosiła w sobie Mrok, który powoli ją wyniszczał.
    Ciche, groźne powarkiwanie dobywało się z jej gardła, gdy ból falami przepływał przez zwykle silne i dumne ciało pantery. Łapy drżały słabo, gdy stawiała małe i powolne kroki, próbując dotrzeć do… Właściwie sama już nie wiedziała, gdzie zmierzała. Szła przed siebie, tylko po to, by nie poddać się wyniszczającej sile, by udowodnić sobie, że jeszcze posiada dawną wolę walki. Każdy mięsień spinał się w proteście, próbując zmusić czarną do postoju, do zatrzymania się, jednak ona szła dalej. Z pochylonym nisko pyskiem i zmęczonym wzrokiem fioletowo-zielonych ślepi utkwionym w lesie przed nią.
    Wspomnienia opanowały wszystkie jej myśli, mieszając się z palącą świadomością słabnącego organizmu. Chciała wiedzieć, dlaczego kiedyś przyjazne żywioły poczęły obracać się przeciw niej, dlaczego nie mogła przywołać ognia, nie odczuwając miażdżącego uczucia za uszami. Stając przy magicznych artefaktach, po raz pierwszy w tym życiu poczuła, że zaczyna poznawać swój los, rozumieć wspomnienia pierwszego życia, które ponownie nawiedziły jej umysł.
**
    - Dlaczego odczuwam ból? – zapytała białowłosa, spoglądając na Kasydiona, który spokojnie jechał na swym wierzchowcu tuż przy boku jej białej klaczy. – Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło – dodała ciszej, spuszczając wzrok na blade dłonie ściskające wodze.
    - Taki jest nasz los – odpowiedział powoli brunet, zwracając spojrzenie błękitnej tęczówki na dziewczynę. – Połączenie z każdym następnym żywiołem przynosi ból, im więcej żywiołów, tym większe cierpienie. Dlatego nigdy nie istniał żaden z nas panujący nad wszystkimi sześcioma – każdy prędzej czy później wariował i ginął.- Głos czarnowłosego był spokojny, ale również zabarwiony goryczą, zupełnie jakby znał los tych, o których mówił.
    Akallabeth wciągnęła na chwilę powietrze, przymykając powieki. Tylko dwa żywioły, tylko przy użyciu jednego odczuwała ból, a jednak echo tego ciągle tkwiło w jej umyśle, nigdy nie znikając.
    - Czy ty też tak cierpisz? – Spojrzała na mężczyznę, ale on nie patrzył już na nią. Wzrok utkwiony miał gdzieś w przestrzeni przed nimi.
    - Nie aż tak, Cień poniekąd niweluje ten efekt – odparł z zamyśleniem ale również pewnym smutkiem wymalowanym na twarzy. Spojrzał na dziewczynę, potrafiąc sobie wyobrazić, jak musiała cierpieć. Nie potrafił wytrzymać tej myśli, odwrócił wzrok. – Nacierpiałem się przez niego już wiele i jeszcze wiele się nacierpię. Nigdy też nie dam rady opanować żadnego innego żywiołu – dodał głosem wyzutym z emocji, całkowicie bezbarwnym.
    Białowłosa uniosła brwi w zdziwieniu. Ciągle łapała się na tym, że kiedy już zaczynała wierzyć w potęgę ich podobnym, Kasydion sprowadzał ją na ziemię. Przeczył wszystkiemu, co myślała.
    - Dlaczego?
    Uśmiech, jaki jej posłał, pozbawiony był humoru – ponury, pełen goryczy, ścisnął ją za serce bardziej niż jakiekolwiek słowa.
    - Cena za nietykalność. Nie urodziłem się z Cieniem, nie dostąpiłem połączenia, wykupiłem sobie jego posłuszeństwo – wyjaśnił spokojnie, coraz bardziej zadziwiając dziewczynę. – Ciemność jest jedynym żywiołem, który obdarzy połączeniem tylko wybranych. Inni muszą sobie na to zapracować.
    Chwilę milczeli, zanim do głowy białowłosej przyszło jeszcze jedno pytanie.
    - Da się jakoś pozbyć tego cierpienia?
    Kasydion posłał jej krótkie spojrzenie, po czym uśmiechnął się pod nosem.
    - Owszem – zaczął. – Musisz połączyć się z każdym żywiołem…
**
    Potknęła się, prawie niwecząc wszystkie swoje wysiłki w próbie nie poddania się mrokowi. Zacisnęła szczęki, podrażniając ledwie zasklepione ranki na dziąsłach – krew spłynęła spomiędzy kłów, ledwie widoczna na ciemnej sierści.
    Dwa żywioły. Tylko tyle, tylko dwa połączenia. Mrok demona musiał uruchomić mechanizm obronny, ale równocześnie sam w sobie zabijał ją od środka. Musiała przetrwać, tak jak przetrwała własną śmierć, ocalona przez Cień. Wybrana, obdarzona połączeniem.
    Warknęła wściekle, ogon strzelił przy drżących bokach, a pantera trzęsąc się, ponownie stanęła na równych łapach. Krok, jeden, drugi, trzeci. Mięśnie spinające się w proteście i miażdżący ból za uszami. Niewidzialny płomień spalał jej duszę, ale szła dalej.
    - Nie tym razem – mruknęła pod nosem, przyspieszając kroku. Wzrok utkwiony miała przed sobą, krew buzowała jej w żyłach, a śladowe ilości adrenaliny pozwalały przetrwać nieustępliwy ścisk w piersi. 
**
    Na polanie panowała całkowita ciemność, ognisko nie płonęło, a w oknach domków nie widać było żadnego światła. W ogromnym, drewnianym budynku panowało poruszenie, widzieli to nawet z przeciwległej strony obozowiska. Rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia i zgodnie ruszyli stępem przez polanę. Coś było nie tak, gdy zatrzymali się przed drzwiami, Aldamir wychynęła z budynku w białej sukni i z łagodnym uśmiechem na twarzy, jakby właśnie ich oczekiwała.
    - Jesteście w końcu, nie mogliśmy doczekać się waszego powrotu – oznajmiła, kiedy zeskoczyli na ziemię, a ich wierzchowce zaczęły paść się spokojnie.
    Brunet od razu stał się podejrzliwy, zauważając brak bransolet na nadgarstkach przywódczyni. Ewidentnie coś knuła i obawiał się, że może to być dla nich bardzo niekorzystne.
    - Jak udała się misja? – zagadnęła, schodząc po kilku stopniach i stając tuż przy nich. Akallabeth widocznie również wyczuła groźbę niebezpieczeństwa, ponieważ rzuciła Kasydionowi krótkie spojrzenie, które nie uszło uwadze szatynki.
    - Dobrze, ale musieliśmy ich przegonić – odpowiedział brunet, zanim białowłosa zdołała się odezwać. Miał nadzieję jakoś odszyfrować zamiary przywódczyni. – Już się więcej nie pokażą, Akallabeth napędziła im stracha – dodał, uśmiechając się lekko do dziewczyny, która również odwzajemniła gest. Grali spokojnych i szczęśliwych z ukończenia misji, a przywódczyni zdawała się to kupować.
    - To nic takiego, po prostu trochę pobawiłam się ogniem – stwierdziła skromnie białowłosa, zgrywając nieśmiałą.
    Aldamir uśmiechnęła się ciepło, jakby właśnie była dumna ze swoich pociech. Niemal matczyne gesty wyglądały bardzo prawdziwie, jednak brunet nie dał się temu zwieść. Jego obawy rosły z każdą chwilą.
    - Świetnie. Chodźcie do nas, wszyscy chcą wam pogratulować. Nawet urządziliśmy niewielkie przyjęcie – powiedziała szatynka, puszczając im perskie oko i rozciągając usta w rozbawionym geście.
    - No sama nie wiem, jesteśmy zmęczeni – odparła powoli i jakby z zakłopotaniem białowłosa, ona również zaczynała mieć niepokojące przeczucie co do zamiarów ich przywódczyni.
    - Rozumiem, na pewno podróż was wykończyła – przyznała z troską Aldamir, jednak nie miała zamiaru odpuścić. – Ale może wejdziecie chociaż na chwilkę, długo na was czekaliśmy. Potem będziecie mogli odpocząć do woli – zaproponowała pojednawczo, jakby rzeczywiście w trosce o nich.
    Para wymieniła między sobą spojrzenia. Oboje nie chcieli tam iść, jednak wiedzieli, że nie mają wyjścia. Kasydion niemal niezauważalnie skinął głową, a Akallabeth uśmiechnęła się lekko i odwróciła do przywódczyni.
    - Dobrze, na chwilkę – zgodziła się. Podążyli za szatynką do wnętrza budynku, nie mając pojęcia, że ta noc skończy się dla nich gorzej, niż przypuszczali.
**
    - Głupia, miałaś tam nie iść – szepnęła, przymykając powieki, oczami wyobraźni widząc wnętrze. Twarze przyjaznych magów, lekko smutne, błękitne oczy złotowłosego Alcarina, błyszczące się brązowe tęczówki Lithii i czarne tatuaże wokół nadgarstków Aldamir. To były jej wspomnienia, i chociaż tak odległe, z zupełnie innego życia, bolały jak prawdziwie.
    Łapy zadrżały niebezpiecznie, gdy przystanęła na chwilę, by nabrać głębszy oddech. Otworzyła ślepia, spoglądając na ściółkę, na liście poruszane przez jej urywany, ciężki oddech. Mrok przeszywał ją bólem wręcz porównywalnym do tego, który czuła w tamtym życiu. Jakby spalano jej duszę, jakby coś niszczyło ją od środka, powoli pożerało ciało i ducha, na zawsze. Nie miała już siły iść, nie miała siły by walczyć, ledwie trzymała się w pionie. Czuła, że zaraz uderzył o podłoże, upadnie i już nie wstanie. 
**
    - Wybacz, nie mogę pozwolić, byś chodziła pośród nas….
   - Co?! Czekaj, co wy robicie?! – Próbowała się wyrwać, ale przywiązali jej nadgarstki do metalowych obręczy, była całkowicie unieruchomiona.
    - Czy tego nie widzisz? Już niszczysz samą siebie, my tylko oszczędzimy ci cierpień…
    - Nie… Nie, poczekajcie, przecież nic wam nie zrobiłam – rozpaczliwe próbowała się bronić, ale smutny wyraz oczu Aldamir mówił wszystko. Tej nocy miała zginąć, na zawsze, i nikt nie mógł jej pomóc.
    - Stwarzasz zagrożenie dla siebie, tak samo jak i dla nas. Już oszalałaś, nie mamy wyjścia…
    Ogień. Czarny ogień ogarnął wiązki drewna ułożone wokół niej. Powoli piął się po gałązkach, aż w końcu sięgnął jej skórzanego stroju. Duszący dym dostał się do gardła, powodując uciążliwy kaszel, niemal uniemożliwiając wykrzyczenie tego, jak wielki ból przeszył jej nogi, a potem ramiona. Ogień powoli trawił skórę, ale równocześnie jakimś nieznanym sposobem zdawał się rozpalać wnętrze klatki piersiowej, rozprzestrzeniać się wewnątrz ciała. Gorące powietrze wysuszało każdą łzę, która zdołała spłynąć po osmalonych policzkach. 
    W obliczu niechybnego końca miała wrażenie, że przed oczami widzi dwukolorowe tęczówki bruneta. Ciemność ogarniała ją, powoli mieszając się z bólem, który począł być dziwnie odległy. Wpadła w stan otępienia, chociaż jej ciało i dusza ciągle spalały się w czarnym ogniu. Miała zostać unicestwiona na zawsze, taki był plan. Przymknęła powieki, czując, jak odpływa. Zanim całkiem wyłączyła się jej świadomość, zanim zaakceptowała fakt, że umiera, usłyszała jeden, znajomy szept: „To jeszcze nie jest koniec…”
    Przymknęła powieki, a lekki uśmiech rozciągnął jej wargi. Biały płomień, niczym błyskawica przeszywając burzowe niebo, rozświetlił na sekundę Mrok pochłaniającej ją Czarnej Śmierci, zanim jej dusza na zawsze opuściła to ciało.
**
    Krok, jeden, drugi, trzeci. Drżące ciało, tak słabe, że prawie niezdolne do ruchu. Miażdżące uczucie w czaszce, które odbierało zdolność logicznego myślenia.
    Poddaj się, to już koniec…”
    Ból rezonujący z piersi aż po koniuszek ogona, falami zalewający każdą kończynę, pozbawiając panterę uczucia równowagi. Chwiała się, próbując utrzymać się na równych łapach, podpierając się bokami skrzydeł. Uszy ciasno położyła na czaszce, ogon ledwie ruszał się przy boku. Chrapliwy oddech wydobywał się spomiędzy zaciśniętych szczęk. Strużka krwi zastygła na brodzie, a poranione dziąsła dodawały otępiającego bólu. Świat wydawał się rozmazywać przed oczami, gałęzie poruszały się leniwie, szeptały jej do ucha niestworzone opowieści, budząc dziwny lęk, ściskając za wnętrzności. Z Mroku dziwne stwory szczerzyły do niej upiorne szczęki pełne ostrych kłów, blade ślepia obserwowały każdy ruch z zakamarków Cieni. Księżyc zdawał się wyśmiewać marne próby dojścia do celu podróży.
    „Nie dasz rady, poddaj się…”
    Czarny płomień znów spalał jej wnętrze, domagał się ofiary, której pożądał, której nie dostał, a która należała mu się od dawna. Łaknął duszy, pożerał ją, przywołując wszystkie bolesne wspomnienia. Rujnował wyobrażenie świata, spychał w dół przepaści, z której nie było już ucieczki. Naśmiewał się z jej daremnych wysiłków, uczynił z drapieżcy swą własną ofiarę.
    Chrapliwy, wściekły warkot dobył się ze spierzchniętego gardła pantery. Pazury wbiły się w poszycie, a mięśnie napięły w gotowości, boleśnie protestując. Uśpiona wola walki na nowo zaczęła rozpalać wnętrze czarnej, walcząc z ogarniającą ją beznadzieją. Ogon począł na nowo strzelać przy bokach, oddech przyspieszył niebezpiecznie, a w żyłach wraz z Mrokiem popłynęła adrenalina.
    - Nie tym razem – powtórzyła, warcząc pod nosem. Zeschnięty przełyk palił nieprzyjemnym bólem, ale przynajmniej odciągał myśli od wyniszczającego Mroku.
    Czuła, jak jej barki trzęsą się z wysiłku. Jak łapy ledwie utrzymują ciężkie ciało, a mięśnie z każdą sekundą słabną. Usłyszała też, jak wokół poczęła zrywać się wichura, poczuła, jak powietrze wypełnił zapach nadciągającej burzy, pod przymkniętymi powiekami dojrzała biały blask pioruna, a po chwili ciszę przerwał potężny grzmot. Nowe odczucia wypełniły jej ciało, ucisk na czaszce zdawał się mniejszy, a spalający ją Mrok wezbrał na sile. Zatrzymywała w sobie to wszystko, każdy dźwięk, każdy zapach, każde pojedyncze drgnięcie ciała, każdą falę przeszywającego bólu, aż wreszcie stała się kłębkiem czystej wściekłości. Gdy ściana deszczu uderzyła o ściółkę, wraz z kolejnym grzmotem dała ponieść się instynktom, uwolniła tę najpierwotniejszą istotę. Z rykiem całkiem niepodobnym do niej wybiła się z miejsca i ruszyła przed siebie, gnając przez las tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu.
    Mięśnie z każdym krokiem wysyłały fale drętwiejącego bólu wzdłuż kończyn, Mrok coraz szybciej począł rozprzestrzeniać się po jej ciele, mieszając się z adrenaliną buzującą w krwi, a zmęczenie zamieniło się w czystą furię. Obłęd w fiołkowo-zielonych ślepiach, chrapliwy oddech i obnażone, pokryte krwią kły – tak prezentowała się teraz pantera, sama ze sobą walcząc, by przebiec kolejne metry. Wiatr gnał ją do przodu, deszcz strugami obmywał umęczone i obolałe ciało, ziemia pod stopami była miękka i idealna do biegu, błyskawice raz po raz rozświetlały niebo, wypełniając powietrze ogłuszającym dźwiękiem, a cienie wychylały się ze swej kryjówki, by owinąć chłodnymi mackami panterę. Mrok w jej duszy zaczął powoli wycofywać się, opuścił kończyny, gnieździł się w piersi, niemal odbierając oddech. W finalnej fazie, gdy myślała już, że zaraz braknie jej tchu, gdy ostatecznie ból ścisnął jej serce, wypadła spomiędzy drzew na pustą polanę, a Mrok rozpłynął się po kończynach, pozostawiając za sobą tylko echo niedawnego cierpienia.
    Zamrugała, dysząc ciężko i rozglądając się wokół. Deszcz zelżał, wiatr niemal całkiem się uspokoił, a błyskawice przestały przecinać zachmurzone niebo. Jeszcze chwila, a burza całkowicie odeszła, księżyc na nowo pokazał się na nieboskłonie, oświetlając polanę swym blaskiem.
    Ostatkiem sił zrobiła kilka drżących kroków w stronę niezapalonego ogniska, słaniając się na boki ze zmęczenia, ledwie utrzymując się w pionie, dla podparcia używając skrzydeł. Pokonała wyniszczający ją Mrok, ale czuła, że jeszcze bardzo długo będzie osłabiona, a zdarzenie to odciśnie piętno na jej życiu.    
    Upadła bokiem na ziemię tuż przy drwach ustawionych na ognisko, nie dała rady przejść więcej. Ciężki oddech powoli uspakajał się, gdy leżała na wilgotnej trawie, wpatrzona przed siebie. W fiołkowych ślepiach niewiele było widać prócz zmęczenia, a jednak wydawały się być spokojne, nawet zadowolone. Cienie przenikały skórę pantery, owijając jej ciało czymś przypominającym niewielką mgiełkę.
    Podniosła wzrok na wilgotne drewno, jakby przygotowane do rozpalenia ogniska. Nie namyślając się długo wykrzesała ostatnie dawki adrenaliny buzującej jej w żyłach i posłała iskrę, która roznieciła płomień. Po chwili wszystkie drwa zajęły się ogniem i oświetliły polanę wokół, dostarczając przyjemnego ciepła. Niewielki ból przeszył czaszkę czarnej, ale nie wydawał się już taki zły. Przeciwnie, ból zmęczonych mięśni wydawał się najsłodszym uczuciem, jakie teraz ogarnęło jej ciało – jedynym prawdziwym i słusznym.
    „To jeszcze nie koniec…”
    Uśmiechnęła się lekko pod nosem i przymknęła ślepia, nasłuchując dźwięków lasu.

Pain, without love
Pain, I can't get enough
Pain, I like it rough
'Cause I'd rather feel pain than nothing at all


[Naszło mnie, więc powstała ostatnia część tej serii. Dość niejasna, ale taka ma być. Mrok, o którym jest tutaj mowa, to ten z naszego zadania - jak pewnie niektórzy się domyślali. Trochę krótkie, średnio mi się podoba, ale chyba ujdzie w tłumie. Gratuluję tym, którzy przebrnęli.
Fragmenty tekstu pochodzą z piosenki "Pain" - Three Days Grace]