26 marca 2011
---------------------------------------
Wybaczcie za OGROMNE opóźnienie, ale tak jak u Aldieb: Onet mnie nie lubi xD No cóż. Zaczynam.
---------------------------------------
Zrozumieć.
---------------------------------------
Bezwładna cisza, odbijająca się od ścian stłumionym dźwiękiem...-Paradoks, ale inaczej nie da się opisać zdarzeń, które działy się w sercach stada. Strach nasilał się i opadał, ale wciąż był obecny. Liście drzew już nie szumiały, wiatr ucichł, ale nadal było słychać gwizd, który dobiegał zza gór.
Aldieb zamknęła oczy, próbując przerwać zdarzenie i wytłumacz sobie, że to tylko zmora, że to nie istnieje, ale to nie było zmorą, było prawdziwe, było namacalne i realne. Po prostu... Było. Czarna istota kiwając swym ciężkim ogonem spoglądała na zwierzęta, wyciągając i chowając język, jak wąż. Aspeney, która stała teraz, nie wiadomo skąd najbliżej mrocznego przybysza nie wyrażała żadnych uczuć. Stała i spoglądała, a to z ciekawością, a to z lękiem. Odczuwała jęk w sobie, ale nie pochodzący znikąd. Monstrum wybiło się w jej stronę...
Tiffany
słuchała syku śmierci, wiedziała, że to nie jest tym, czego się
spodziewała, tym, czym jest dom i przyjaźń innych, nie miała tego co
chciała, zobaczyła śmierć, wspomnienia i to co chciała, by się spełniło,
nie umiała, nie rozumiała. Spoglądała na miejsce, które miało być jej
grobem, gdzie miała zginąć koło kompana, który już poległ, miała do
niego dołączyć, ale nie chciała, nie chciała umrzeć, ale nie umiała...
Usłyszała szur ogona po ziemi, krojący szelest opadłych liści, leżących
tu po odejściu zimy. Spojrzała na swego kata, zobaczyła ślepia, żółte
kocie oczy, ale nie należały do żadnego kota, ni do psa, wilka, ni do
gada. Należały do śmierci. Patrzyła przez nie na swe przyszłe ofiary.
Zimna kropla spłynęła jej po policzkach. Na chwilę zamknęła oczy, po
czym znów spojrzała tam, czego widzieć nie chciała. Ujrzała gotowe do
skoku kończyny i otwarty do ataku pysk. Znów zamknęła oczy... Usłyszała
swoją śmierć... Usłyszała skok. Modliła się, ale rozproszył ją dźwięk
kruszenia skał i spadających drzew. Otworzyła powieki, a do jej oczu
uniósł się pył, tylko słuchała, bo nie mogła zobaczyć. Zamknęła oczy i
czekała. Nastała cisza. Potworna cisza. Myślała, że już nie żyje, że
zginęła szybko i bezboleśnie. Rozproszył ją cichy szmer. Otworzyła oczy,
pył opadł, bynajmniej jego część. Zobaczyła cień. Wzięła głęboki oddech
i wstrzymała powietrze.Wybaczcie za OGROMNE opóźnienie, ale tak jak u Aldieb: Onet mnie nie lubi xD No cóż. Zaczynam.
---------------------------------------
Zrozumieć.
---------------------------------------
Bezwładna cisza, odbijająca się od ścian stłumionym dźwiękiem...-Paradoks, ale inaczej nie da się opisać zdarzeń, które działy się w sercach stada. Strach nasilał się i opadał, ale wciąż był obecny. Liście drzew już nie szumiały, wiatr ucichł, ale nadal było słychać gwizd, który dobiegał zza gór.
Aldieb zamknęła oczy, próbując przerwać zdarzenie i wytłumacz sobie, że to tylko zmora, że to nie istnieje, ale to nie było zmorą, było prawdziwe, było namacalne i realne. Po prostu... Było. Czarna istota kiwając swym ciężkim ogonem spoglądała na zwierzęta, wyciągając i chowając język, jak wąż. Aspeney, która stała teraz, nie wiadomo skąd najbliżej mrocznego przybysza nie wyrażała żadnych uczuć. Stała i spoglądała, a to z ciekawością, a to z lękiem. Odczuwała jęk w sobie, ale nie pochodzący znikąd. Monstrum wybiło się w jej stronę...
-Żyjesz?
-----------------------------
Wybaczcie, że takie krótkie, ale nie miałem weny... No cóż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz