31 lipca 2012
Podkład niestety zbyt krótki i trzeba puszczać kilka razy. Mam nadzieję, że jednak nie będzie to przeszkadzać…
Chciałam od razu podziękować Al, która stworzyła większą część tego powiadania…
________________________________________
<podkład: Bleach OST3 – Soundscape to Ardor>
Chciałam od razu podziękować Al, która stworzyła większą część tego powiadania…
________________________________________
<podkład: Bleach OST3 – Soundscape to Ardor>
Siedziałam po turecku na głazie, zajmując swoje stałe miejsce. Puste spojrzenie, jak zawsze mętnych oczu wodziło po wyjątkowo opustoszałej polanie. Ciemne pnie drzew, wznoszące się ku niebu zdawały się tworzyć odgradzającą od świata barierę, której nie można było przekroczyć. Może i lepiej. Nie chciałam, aby ktokolwiek widział mnie w tej postaci, zwłaszcza że nie była ona zbyt mile widziana. Zawsze będąc w ludzkim ciele czułam się słaba. Jakby skryte pod szeroką bluzą ciało, miało za chwilę złamać się wpół. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i spojrzałam na jej wnętrze, zaciskając kilkakrotnie palce i prostując je. Prychnęłam pod nosem i schowałam rękę do kieszeni, aby po chwili wyciągnąć z niej małe, prostokątne pudełeczko. Rozsunęłam niewielki przedmiot, by kilka sekund później wyjąć z niego cienki kawałek drewna. Obróciłam w palcach pierwszą z zapałek, aby po chwili pozwolić zając jej się ogniem. Mimo tańczącego na niej ognika nie przestawałam jej obracać. Obserwowałam pochłaniający ją płomień do chwili, gdy ten nie dotknął mych palców, które w pierwszym odruchu odskoczyły od źródła bólu. Patrzyłam jak zwęglony kawałek upada na wilgotną trawę. Tak kruchy, gdy jego ciało strawił już płomień. Wyciągnęłam kolejną zapałkę, powtarzając czynność, jakbym spodziewała się, że efekt będzie inny.
Gdy palce natrafiły na puste wnętrze pudełka zorientowałam się, że popadłam w trans. Przyłożyłam dłoń do twarzy, zasłaniając jej połowę i przymknęłam oczy. Zsunęłam się ostrożnie z głazu, starając się złapać równowagę na chwiejnych nogach. Bose stopy zatrzymały się, gdy natrafiły na zwęglone szkielety zapałek, które przypominały stos ludzkich ciał, w zapomnieniu czekających na pożarcie przez głodne krwi drapieżniki. Wiatr zawiał mocno, targając pukle ciemnych włosów. Zacisnęłam zęby i usiadłam na ziemi, osuwając się bezwiednie w dół, ocierając się plecami o nierówną i chropowatą powierzchnię głazu. Impuls wysłany przez podrażnioną skórę nie dotarł jednak do mózgu, gubiąc się gdzieś w zrujnowanym ciele. Otworzyłam powolnie oczy, a moja dłoń bezwiednie opadła na chłodną ziemię. Przede mną siedziała wilczyca. Jej targane lodowatym wichrem matowe futro zdawało się być wynędzniałe, jakby jego właścicielka zbliżała się powolnymi krokami ku końcowi. Nawet ono nie było w stanie ukryć zapadniętych boków i sterczących kości. Moje spojrzenie wodziło po ciele zwierzęcia, a ono odpowiadało tym samym. Pochyliłam się do przodu, wyciągając przed siebie dłoń. Wilczyca uczyniła to samo. Zgięłam palce, gdy czułam zbliżający się dotyk, jednak wyprostowałam je zanim dłoń dotknęła łapy. Czułam, jak przez moje ciało przebiegł gwałtownie zimny prąd, a zaraz potem niewidzialna siła odrzuciła mnie do tyłu. W głowie usłyszałam głuchy trzask, kiedy uderzyłam plecami o twardą powierzchnię głazu, który wycisnął z obolałych płuc resztki powietrza. Podparłam się na dłoniach i spojrzałam na zagubioną zwierzęcą duszę. Poczułam na skórze ciepłe muśnięcia, które z każdą sekundą nasilały się, powoli przeradzając w płonące żywym ogniem sztylety, z dziką rozkoszą dręczących bladą skórę. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wokół nas utworzyła się ściana ognia, pochłaniająca pobliskie drzewa, których korony uformowały nad nami ogniste pręty klatki. Patrzyłyśmy na to z równym zafascynowaniem. Jednak nawet płomienie w swym mistycznym tańcu nie był w stanie rozświetlić naszych martwych oczu. Moich oczu. Spojrzałam na siebie z odrazą, a odbicie odpowiedziało tym samym. Uśmiechnęłam się słabo.
-Pragniesz naszego końca? – wypowiedziałyśmy równocześnie, z tą samą dozą sarkazmu.
Wydawało się to być dla mnie grą, którą od dawna toczyłam z samą sobą. Teraz jednak zastygłam w bezruchu, w napięciu czekając na rozstrzygnięcie ostatniego aktu. Na jej ruch. Na mój ruch.
-Zabierzesz mnie stąd? – szepnęłam cicho i spuściłam wzrok.
Uniosłam dłoń, znów przykładając ją do twarzy. Ona tego nie umiała. Cichy trzask kości był tego wystarczającym dowodem. Zacisnęłam z całej siły powieki, kiedy poczułam ten przeszywający ból, który paraliżował każdą komórkę mojego ciała. Kilkakrotnie dało się słyszeć chrapliwy, urywany oddech. Mocny podmuch wiatru rozwiał wizję, której lustro powoli zaczęło pękać, przesiąknięte krwią rozpaczy i wspomnień. Uniosłam powieki, kierując spojrzenie ku jasno świecącej tarczy księżyca, która swoją poświatą rozświetlała mrok nocy. Na polanie znów panowała cisza i spokój. Koło mojej dłoni spoczywał stosik wypalonych zapałek i małe pudełeczko. Kolejne, jakże prawdziwe odbicie mnie. Trwałam wśród członków stada, będąc jedną z nich. Jednak przypominałam bardziej puste pudełko po zapałkach, które dawno zostały wypalone przez życie. Niepotrzebne…
-Przepraszam. – szepnęłam cicho. – Przepraszam, że zawiodłam Wasze zaufanie. Przepraszam, że nie byłam w stanie spełnić Twoich oczekiwań, pokazując, że pokładana we mnie nadzieja była słuszna. Przepraszam, że nie byłam w stanie zerwać z Ciebie łańcuchów, mimo że znajdowałaś się tak blisko. Nie byłam w stanie przekroczyć granic klatki. Jednak teraz już nie musisz czekać.
Każde zdanie zdawało się być kierowane do kogo innego. Dopiero ostatnie trzy splotły się w jedną całość. Nagle na skórze pojawiły się małe szramy, niewidoczne nawet dla bystrego oka. Przy kolejnym silnym podmuch wiatru odłamek oderwał się od ciała, wirując coraz wyżej w powietrzu, kierując się ku gwiazdom. Nim zdążyła choćby westchnąć, kolejne kawałki pognały za swoim pobratymcem, upodabniając się do płatków kwiatów, wirujących wśród nocnych zefirów w pożegnalnym tańcu życia. Zniknęła pośród własnego chaosu istnienia. Po co ciało ma trwać, skoro wnętrze zostało puste po utracie duszy? Temu wszystkiemu towarzyszyła cicha melodia, niczym kołysanka kojąca zmysły nocnych obserwatorów. Po chwili wszystko ucichło, jakby zaistniałe tu wydarzenia nigdy nie miały miejsca, a noc była zwyczajna w swym bycie. Tylko ciche echo odbijało się od ściany lasu i skał, niosąc jedno krótkie słowo – przepraszam…
Gdy palce natrafiły na puste wnętrze pudełka zorientowałam się, że popadłam w trans. Przyłożyłam dłoń do twarzy, zasłaniając jej połowę i przymknęłam oczy. Zsunęłam się ostrożnie z głazu, starając się złapać równowagę na chwiejnych nogach. Bose stopy zatrzymały się, gdy natrafiły na zwęglone szkielety zapałek, które przypominały stos ludzkich ciał, w zapomnieniu czekających na pożarcie przez głodne krwi drapieżniki. Wiatr zawiał mocno, targając pukle ciemnych włosów. Zacisnęłam zęby i usiadłam na ziemi, osuwając się bezwiednie w dół, ocierając się plecami o nierówną i chropowatą powierzchnię głazu. Impuls wysłany przez podrażnioną skórę nie dotarł jednak do mózgu, gubiąc się gdzieś w zrujnowanym ciele. Otworzyłam powolnie oczy, a moja dłoń bezwiednie opadła na chłodną ziemię. Przede mną siedziała wilczyca. Jej targane lodowatym wichrem matowe futro zdawało się być wynędzniałe, jakby jego właścicielka zbliżała się powolnymi krokami ku końcowi. Nawet ono nie było w stanie ukryć zapadniętych boków i sterczących kości. Moje spojrzenie wodziło po ciele zwierzęcia, a ono odpowiadało tym samym. Pochyliłam się do przodu, wyciągając przed siebie dłoń. Wilczyca uczyniła to samo. Zgięłam palce, gdy czułam zbliżający się dotyk, jednak wyprostowałam je zanim dłoń dotknęła łapy. Czułam, jak przez moje ciało przebiegł gwałtownie zimny prąd, a zaraz potem niewidzialna siła odrzuciła mnie do tyłu. W głowie usłyszałam głuchy trzask, kiedy uderzyłam plecami o twardą powierzchnię głazu, który wycisnął z obolałych płuc resztki powietrza. Podparłam się na dłoniach i spojrzałam na zagubioną zwierzęcą duszę. Poczułam na skórze ciepłe muśnięcia, które z każdą sekundą nasilały się, powoli przeradzając w płonące żywym ogniem sztylety, z dziką rozkoszą dręczących bladą skórę. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wokół nas utworzyła się ściana ognia, pochłaniająca pobliskie drzewa, których korony uformowały nad nami ogniste pręty klatki. Patrzyłyśmy na to z równym zafascynowaniem. Jednak nawet płomienie w swym mistycznym tańcu nie był w stanie rozświetlić naszych martwych oczu. Moich oczu. Spojrzałam na siebie z odrazą, a odbicie odpowiedziało tym samym. Uśmiechnęłam się słabo.
-Pragniesz naszego końca? – wypowiedziałyśmy równocześnie, z tą samą dozą sarkazmu.
Wydawało się to być dla mnie grą, którą od dawna toczyłam z samą sobą. Teraz jednak zastygłam w bezruchu, w napięciu czekając na rozstrzygnięcie ostatniego aktu. Na jej ruch. Na mój ruch.
-Zabierzesz mnie stąd? – szepnęłam cicho i spuściłam wzrok.
Uniosłam dłoń, znów przykładając ją do twarzy. Ona tego nie umiała. Cichy trzask kości był tego wystarczającym dowodem. Zacisnęłam z całej siły powieki, kiedy poczułam ten przeszywający ból, który paraliżował każdą komórkę mojego ciała. Kilkakrotnie dało się słyszeć chrapliwy, urywany oddech. Mocny podmuch wiatru rozwiał wizję, której lustro powoli zaczęło pękać, przesiąknięte krwią rozpaczy i wspomnień. Uniosłam powieki, kierując spojrzenie ku jasno świecącej tarczy księżyca, która swoją poświatą rozświetlała mrok nocy. Na polanie znów panowała cisza i spokój. Koło mojej dłoni spoczywał stosik wypalonych zapałek i małe pudełeczko. Kolejne, jakże prawdziwe odbicie mnie. Trwałam wśród członków stada, będąc jedną z nich. Jednak przypominałam bardziej puste pudełko po zapałkach, które dawno zostały wypalone przez życie. Niepotrzebne…
-Przepraszam. – szepnęłam cicho. – Przepraszam, że zawiodłam Wasze zaufanie. Przepraszam, że nie byłam w stanie spełnić Twoich oczekiwań, pokazując, że pokładana we mnie nadzieja była słuszna. Przepraszam, że nie byłam w stanie zerwać z Ciebie łańcuchów, mimo że znajdowałaś się tak blisko. Nie byłam w stanie przekroczyć granic klatki. Jednak teraz już nie musisz czekać.
Każde zdanie zdawało się być kierowane do kogo innego. Dopiero ostatnie trzy splotły się w jedną całość. Nagle na skórze pojawiły się małe szramy, niewidoczne nawet dla bystrego oka. Przy kolejnym silnym podmuch wiatru odłamek oderwał się od ciała, wirując coraz wyżej w powietrzu, kierując się ku gwiazdom. Nim zdążyła choćby westchnąć, kolejne kawałki pognały za swoim pobratymcem, upodabniając się do płatków kwiatów, wirujących wśród nocnych zefirów w pożegnalnym tańcu życia. Zniknęła pośród własnego chaosu istnienia. Po co ciało ma trwać, skoro wnętrze zostało puste po utracie duszy? Temu wszystkiemu towarzyszyła cicha melodia, niczym kołysanka kojąca zmysły nocnych obserwatorów. Po chwili wszystko ucichło, jakby zaistniałe tu wydarzenia nigdy nie miały miejsca, a noc była zwyczajna w swym bycie. Tylko ciche echo odbijało się od ściany lasu i skał, niosąc jedno krótkie słowo – przepraszam…