Tak. Pisałam już trzy wersje tego, ale cóż. I tak żadna nie będzie dobra…
_
________________________________
Czuła
się jak ptak w szklanym więzieniu. Mogła wzlecieć, jednak była to
złudna obietnica wolności. Sznurek okalający jej nogę ściągał ją w dół,
do smolistej powierzchni. Raz dotknięta nigdy się nie uwolni. Czekała
tylko aż przeniosą ją do drucianej klatki, skrzydła otoczą smołą, a
dalsze życie będzie oczekiwaniem na moment, gdy klatka się złoży, a
wbite w ciało druty przyniosą bolesną śmierć.
Jednak teraz wyglądało to inaczej. Stała na wzgórzu. Ciemne
włosy targał wiatr, a po policzkach płynęły małe krople. Łzy czy deszcz?
Nie. Nie to się liczyło. Nagle blade usta poruszyły się, wykrzywione
uprzednio grymasem smutku. Dało się wczytać „Żegnaj Al.” Oczy zmętniały.
Nagle uniosła dłoń. Zimna lufa spoczęła na skroni. Rozległ się strzał
po którym nastała wieczna cisza…
Ocknęłam
się. Siedziałam w bezruchu pod tym samym murem co kiedyś. Nie
przekroczyłam jego granic, chociaż było tak blisko… Oparłam się o plecy
siostry, podkulając nogi i obejmując je rękami. Byłaś tak blisko jak ja… A może dalej? Może mi nigdy nie ma się udać? Może…
Urwane, nigdy niedokończone myśli, zamknięte w ciasnej pułapce mojego
umysłu. Podparłam brodę na kolanach i wbiłam przed siebie mętny wzrok.
Kątem jasnego oka zerknęłam na nieprzebitą ścianę i mrok, który
znajdował się za nią, niczym drapieżnik w ciszy czekający na swoją
ofiarę. To było w nim najgorsze. Kusił myśli i ciało, jednak nie
wciągał. Czekał na ruch. Ta zabawa smakowała najlepiej. Jej
gorzko-słodki posmak poczułam na języku, jako pokusę do następnego
kroku. Zamknęłam jednak oczy, gdy ciepło bijące od ciała siostry
skierowało myśli na inne tory.
-Wiesz Glola, myślałam, że nie doczekam tego momentu. Że to stado
mnie przeżyje – wiedziałam, że zrozumie. – Że to ono pożegna się ze mną,
a nie ja z nim. Ale… – urwany szept odbijał się echem w mojej głowie. –
Już tam nie należę… Już oficjalnie zdjęto ze mnie dziwnego rodzaju
ciężar. Nawet nie zdążyłam wcześniej pożegnać się z Al.
Zacisnęłam
dłonie na ciemnym materiale spodni. Nie to mnie najbardziej dręczyło.
Miałam dziwne przeczucie, że jeszcze Ją spotkam. Na mój umysł napierała
inna myśl, chcąca się przedrzeć do jego głębi i zakazić swą trucizną
resztę wirujących obrazów. Tak, zawiodłam. Mówiłam jedno, robiłam drugie. Raniłam, wmawiając sobie, że tak lepiej. Ale czy to nie było słuszne? Zasłoniłam
część twarzy dłonią. Moje spaczone poczucie rzeczywistości było godne
pożałowania. Ale czy sama się do tego nie doprowadziłam. Czy sama sobie
nie byłam winna? Powinnam przeprosić. Powinnam wszystko wyjaśnić,
powiedzieć.
-Nie. Zawsze mówiłam, że odejdę i zostawałam. Tym razem odejdę bez
słowa. Czy tak to powinno wyglądać? – spojrzałam na siostrę. Jej rude
futro oświetlało moją wilczą zmizerniałą postać. Uśmiechnęłam się słabo,
a w tym grymasie jak zwykle kryła się nuta smutku. Wstałam, znów
owijając się powłoką ludzkiej sylwetki. – To powinno wyglądać inaczej
Glo. Mam nadzieję, że to nie jest nasze pożegnanie.
Długo
na Nią patrzyłam, bojąc się, że robiąc te kilka kroków i odwracając się
plecami naprawdę coś stracę. Ale nie mogłam teraz stanąć. Zwróciłam się
plecami do postaci siostry i wyciągnęłam jedną dłoń z kieszeni.
Nasunęłam na głowę ciemny kaptur bluzy, a później złożyłam ją na murze.
Powoli ruszyłam przed siebie, a palce zostawiały smugi ognia
pochodzącego od bratniej duszy, który wtapiał się w ścianę z cegieł.
Mały ognik towarzyszący tej wędrówce, który należał do lisiego żyjątka
rozświetlał mgłę, którą kroczyłam.
-Dziękuję Ci. – szepnęłam cicho, zamykając oczy. Ostatnim co dało
się słyszeć, był cichy szmer trawy, uginającej się pod bosymi stopami i
ostatnie słowa, rozbrzmiewające w pustym umyśle szarej. W moim umyśle.
Żegnajcie…