08 kwietnia 2012
Wśród mroku pojawiła się jasna plama. Nieco
szarawa, srebrzysta… rozmyta. Majaczyła pośród ciemności niczym duch.
Zbliżała się, choć ie wykonywała żadnego ruchu… Czułam ją. W sobie. W
swojej duszy.
Gdy była dostatecznie blisko bym mogła jej dotknąć, przemówiła. Raczej bezpłciowy głos rozległ się we wnętrzu mojej głowy, rozbrzmiał w poturbowanym człowieczym ciele.
– Co tu robisz…?
Nie odpowiedziałam. Nie byłam pewna, dlaczego… Może to przez dziwne uczucie lewitacji, które mnie zdeprymowało, może głębia wypełniającego mój umysł głosu. Albo coś całkiem innego.
Niespodziewanie spostrzegłam, że mara przybiera bardziej określone kształty. Rozpoznałam ludzką sylwetkę. Młodą dziewczynę. Jej mahoniowe, półdługie włosy zafalowały delikatnie, kiedy ukucnęła tuż przy mnie. Zauważyłam, że przedramiona miała obandażowane. Ujęła mój podbródek, bym na nią spojrzała. Niezwykle błękitne tęczówki hipnotyzowały. Dopiero po chwili moją uwagę przykuł ruch we włosach kobiety. Wilcze uszy…
– Wracaj, Kuo – rzekła nieznajoma. – Wracaj, póki możesz. Otworzyłam ślepia. Oślepiająca jasność sprawiła, iż na powrót jest zamknęłam. Gdy przywykłam do światła, dźwignęłam się na cztery łapy i rozejrzałam dookoła. Byłam w lesie. Czyżby tereny Stada Nocy? Niewykluczone.
Powoli ruszyłam przed siebie. Czułam się, jakbym dopiero się obudziła i resztki dziwacznego snu nadal majaczyły pod moimi powiekami. Nagle zatrzymałam się gwałtownie. Coś było nie tak… bardzo nie tak. Stuliłam uszy, przyglądając się bacznie otoczeniu. Niebieskawe pnie drzew zlewały się z fioletowo-różowymi liśćmi; amarantowa trawa kołysała się na wietrze; niebo złocistej barwy wyglądało nieśmiało spomiędzy bujnych koron. Świat ukazany w negatywie.
– Co do jasnej cholery się tutaj dzieje…? – mruknęłam. To nie Stado Nocy. To chyba nawet nie jest rzeczywistość, w której żyłam. Może to sen?
Usłyszałam szelest za sobą. Natychmiast zwróciłam się w tamtym kierunku, gotowa do ataku. Obnażyłam kły. Z zarośli wyłoniło się dziwne, niepodobne do niczego zwierzę. Najpierw ujrzałam łeb: o końskim profilu, jednak z wilczymi uszyma i bystrymi dwiema parami paciorkowatych oczu. Gdy kreatura o smukłej, dość zwartej budowie ciała powoli wyszła z ukrycia, rzuciłam się nań z głuchym warkotem. Bestia bez wydania ani jednego dźwięku, odpowiedziała atakiem.
Po zaledwie kilkuminutowej jatce, wylądowałam na ziemi, przyszpilona doń silnymi łapami z ostrymi jak brzytwa pazurami. Tuż przy moim pysku widniały dziesiątki kłów, które zaraz rozszarpią moje ciało na strzępy.
– Czyś Ty zwariowała?! – huknął przybysz ku mojemu zdziwieniu. Ze zdumienia otworzyłam szerzej ślepia. – Co ja Ci zrobiłem, kobieto, żeś się na mnie tak rzuciła?
Dziwadło zeszło ze mnie i zaczęło krążyć dookoła. Powoli wstałam, uważnie obserwując samca, który kontynuował:
– Nie wiem… chomika Ci zjadłem? Rybkę? A może matkę? Naprawdę, nie mam pojęcia co Ci do łba strzeliło.
– Ale ja… ja tylko… – zaczęłam, chcąc wszystko wytłumaczyć.
– Daj spokój, nie masz z czego się tłumaczyć. – odparł, nagle zmieniając ton głosu na bardziej przyjazny. Przysiadł, a na jego pysku pojawił się nawet nikły uśmiech. – Możesz mi mówić Aredhel.
Skinęłam łbem, nie wiedząc, co robić. Nie wydawał się groźny… wręcz pokojowo nastawiony. Lecz mogły to być tylko pozory.
– Jestem Kuo…
– Miło mi Cię poznać, Kuo. Co Cię tu sprowadza? Chyba jesteś nietutejsza, skoro tak agresywnie na mnie zareagowałaś.
– Ja… tak, masz rację.
– W takim razie chodź ze mną. – Aredhel podniósł się, patrząc na mnie wyczekująco. – Pokażę Ci najbliższą okolicę.
Bez słowa ruszyłam za nim.
Wpatrywałam się w ogień wesoło igrający pośród grubych polan niebieskawego drzewa. Na szczęście gorące języki były prawidłowego, ciepłego koloru, jak w moim świecie. Przynajmniej one… Lubiłam ogień. Wiązałam z nim wiele przyjemnych wspomnień.
Przeniosłam wzrok kocich ślepi na towarzysza. Aredhel wyciągnął się przy ognisku, zachwycając się bijącym od niego ciepłem. Co chwilę dało się słyszeć ciche mrukniecie zadowolenia.
Niewiele zdążyliśmy zwiedzić, mrok szybko nastał. Dowiedziałam się, że tutejsze dziwaczne kolory są spowodowane brakiem chlorofilu. Aredhel mówił, że kiedyś wszystko tętniło zielonym życiem. Ale z czasem, gdy Słońce zgasło, rozpadło się, a jego okruchy stały się dodatkowymi sześcioma księżycami Ziemi, wszystko uległo zmianie. Ponoć jakiś stary smok… imieniem Laurtivele bodajże, twierdził, że pozostałości po Słońcu Galaktyki stały się radioaktywne i przez to chlorofil uległ mutacji, podobnie jak większość zwierząt. Sądził on także, że do Galaktyki przybyła nowa gwiazda, podobna do Słońca, gdyż zachowany został cykl dnia i nocy. I, faktycznie, na nieboskłonie pojawiała się jasna kula, i choć była ona zdecydowanie mniejsza od Słońca, to dawała tyle samo światła. Zapewne zmianę barwy nieba spowodowało inne światło wysyłane przez nowe ciało niebieskie.
Poza tym, jeśli wierzyć Aredhelowi, świat zmarłych połączył się ze światem żywych. Niestety, przyczyny tego pozostały nieznane. Każdemu jednak wiadomo, że Śmierć od tego czasu, zwanego Syntezą, osobiście przechadza się po lesie i zbiera żniwa.
– O czym myślisz? – zagaił Aredhel, wlepiając we mnie dwie pary ślepi.
Wzruszyłam barkami.
– O niczym.
Uniosłam łeb, spoglądając na rozgwieżdżone niebo, niezmiennie czarne i piękne. Zauważając katem okaz błysk spadającej gwiazdy, przypomniało mi się owo światełko, za którym podążałam. To przez nie trafiłam w to dziwne miejsce. Nawet nie wiedziałam czym jest to intrygujące, uciekające przede mną Coś. Musiałam, po prostu musiałam to znaleźć. Obrałam to sobie za cel. Skoro to mnie tutaj przywiodło, to i dzięki temu stąd wyjdę.
– Obserwowałem Cię. – rzekł cicho mój towarzysz. Posłałam mu roztargnione spojrzenie. – Gdy padał deszcz, Ty zmaterializowałaś się pośród drzew. Nie umiem tego inaczej określić… w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie się pojawiłaś, powstałaś z wody.
Gdy mówił, wszystko powróciło… ciemność, fala, rwący nurt. Ból rozrywający płuca. Wzdrygnęłam się. Jakim cudem przeżyłam? Co się wtedy stało? Nie miałam pojęcia.
– Leżałaś nieprzytomna przez dwa dni. Myślałęm, ze już sienie obudzisz…
– Byłam nieprzytomna przez dwa dni? – zdziwiłam się.
– W sumie, to… prawie trzy.
Nic nie pamiętałam. Nawet nic mi się nie śniło, nie miałam żadnych wizji, nocnych majaków bądź czegoś w tym stylu. Po prostu trzy dni wycięte z życiorysu. Wyrwane niczym kartki z wielkiej księgi życia.
Uniosłam łeb, by spojrzeć na rozgwieżdżone niebo. Pozostało niezmiennie czarne i magiczne, takie, jakie znałam z życia prowadzonego w Stadzie Nocy. Dostrzegłszy kątem oka spadającą gwiazdę, wzdrygnęłam się lekko. Jej błysk przypomniał mi światełko, za którym podążałam. To przez nie tutaj trafiłam. I dzięki niemu mam nadzieję się stąd wydostać. Właśnie to obrałam sobie za cel – odnaleźć to coś za wszelką cenę.
– Wiesz… – zaczęłam. – Chciałabym nieco się przespać. Pozwolisz…?
– Ależ oczywiście. – odparł szybko, uśmiechając się. – Możemy porozmawiać jutro, o ile będziesz chciała.
Odpowiedziałam mu nikłym grymasem, który miał przypominać uśmiech.
– Dobranoc. – rzucił jeszcze Aredhel.
Nie powiedziałam już nic więcej. Mimo zamkniętych oczu i spokojnego oddechu wcale nie spałam. Myślami błądziłam po Stadzie Nocy, goniłam tajemnicze światełko w ciemności, kontemplowałam otaczający mnie teraz świat.
Nim spostrzegłam, wpadłam w objęcia Morfeusza.
Gdy była dostatecznie blisko bym mogła jej dotknąć, przemówiła. Raczej bezpłciowy głos rozległ się we wnętrzu mojej głowy, rozbrzmiał w poturbowanym człowieczym ciele.
– Co tu robisz…?
Nie odpowiedziałam. Nie byłam pewna, dlaczego… Może to przez dziwne uczucie lewitacji, które mnie zdeprymowało, może głębia wypełniającego mój umysł głosu. Albo coś całkiem innego.
Niespodziewanie spostrzegłam, że mara przybiera bardziej określone kształty. Rozpoznałam ludzką sylwetkę. Młodą dziewczynę. Jej mahoniowe, półdługie włosy zafalowały delikatnie, kiedy ukucnęła tuż przy mnie. Zauważyłam, że przedramiona miała obandażowane. Ujęła mój podbródek, bym na nią spojrzała. Niezwykle błękitne tęczówki hipnotyzowały. Dopiero po chwili moją uwagę przykuł ruch we włosach kobiety. Wilcze uszy…
– Wracaj, Kuo – rzekła nieznajoma. – Wracaj, póki możesz. Otworzyłam ślepia. Oślepiająca jasność sprawiła, iż na powrót jest zamknęłam. Gdy przywykłam do światła, dźwignęłam się na cztery łapy i rozejrzałam dookoła. Byłam w lesie. Czyżby tereny Stada Nocy? Niewykluczone.
Powoli ruszyłam przed siebie. Czułam się, jakbym dopiero się obudziła i resztki dziwacznego snu nadal majaczyły pod moimi powiekami. Nagle zatrzymałam się gwałtownie. Coś było nie tak… bardzo nie tak. Stuliłam uszy, przyglądając się bacznie otoczeniu. Niebieskawe pnie drzew zlewały się z fioletowo-różowymi liśćmi; amarantowa trawa kołysała się na wietrze; niebo złocistej barwy wyglądało nieśmiało spomiędzy bujnych koron. Świat ukazany w negatywie.
– Co do jasnej cholery się tutaj dzieje…? – mruknęłam. To nie Stado Nocy. To chyba nawet nie jest rzeczywistość, w której żyłam. Może to sen?
Usłyszałam szelest za sobą. Natychmiast zwróciłam się w tamtym kierunku, gotowa do ataku. Obnażyłam kły. Z zarośli wyłoniło się dziwne, niepodobne do niczego zwierzę. Najpierw ujrzałam łeb: o końskim profilu, jednak z wilczymi uszyma i bystrymi dwiema parami paciorkowatych oczu. Gdy kreatura o smukłej, dość zwartej budowie ciała powoli wyszła z ukrycia, rzuciłam się nań z głuchym warkotem. Bestia bez wydania ani jednego dźwięku, odpowiedziała atakiem.
Po zaledwie kilkuminutowej jatce, wylądowałam na ziemi, przyszpilona doń silnymi łapami z ostrymi jak brzytwa pazurami. Tuż przy moim pysku widniały dziesiątki kłów, które zaraz rozszarpią moje ciało na strzępy.
– Czyś Ty zwariowała?! – huknął przybysz ku mojemu zdziwieniu. Ze zdumienia otworzyłam szerzej ślepia. – Co ja Ci zrobiłem, kobieto, żeś się na mnie tak rzuciła?
Dziwadło zeszło ze mnie i zaczęło krążyć dookoła. Powoli wstałam, uważnie obserwując samca, który kontynuował:
– Nie wiem… chomika Ci zjadłem? Rybkę? A może matkę? Naprawdę, nie mam pojęcia co Ci do łba strzeliło.
– Ale ja… ja tylko… – zaczęłam, chcąc wszystko wytłumaczyć.
– Daj spokój, nie masz z czego się tłumaczyć. – odparł, nagle zmieniając ton głosu na bardziej przyjazny. Przysiadł, a na jego pysku pojawił się nawet nikły uśmiech. – Możesz mi mówić Aredhel.
Skinęłam łbem, nie wiedząc, co robić. Nie wydawał się groźny… wręcz pokojowo nastawiony. Lecz mogły to być tylko pozory.
– Jestem Kuo…
– Miło mi Cię poznać, Kuo. Co Cię tu sprowadza? Chyba jesteś nietutejsza, skoro tak agresywnie na mnie zareagowałaś.
– Ja… tak, masz rację.
– W takim razie chodź ze mną. – Aredhel podniósł się, patrząc na mnie wyczekująco. – Pokażę Ci najbliższą okolicę.
Bez słowa ruszyłam za nim.
Wpatrywałam się w ogień wesoło igrający pośród grubych polan niebieskawego drzewa. Na szczęście gorące języki były prawidłowego, ciepłego koloru, jak w moim świecie. Przynajmniej one… Lubiłam ogień. Wiązałam z nim wiele przyjemnych wspomnień.
Przeniosłam wzrok kocich ślepi na towarzysza. Aredhel wyciągnął się przy ognisku, zachwycając się bijącym od niego ciepłem. Co chwilę dało się słyszeć ciche mrukniecie zadowolenia.
Niewiele zdążyliśmy zwiedzić, mrok szybko nastał. Dowiedziałam się, że tutejsze dziwaczne kolory są spowodowane brakiem chlorofilu. Aredhel mówił, że kiedyś wszystko tętniło zielonym życiem. Ale z czasem, gdy Słońce zgasło, rozpadło się, a jego okruchy stały się dodatkowymi sześcioma księżycami Ziemi, wszystko uległo zmianie. Ponoć jakiś stary smok… imieniem Laurtivele bodajże, twierdził, że pozostałości po Słońcu Galaktyki stały się radioaktywne i przez to chlorofil uległ mutacji, podobnie jak większość zwierząt. Sądził on także, że do Galaktyki przybyła nowa gwiazda, podobna do Słońca, gdyż zachowany został cykl dnia i nocy. I, faktycznie, na nieboskłonie pojawiała się jasna kula, i choć była ona zdecydowanie mniejsza od Słońca, to dawała tyle samo światła. Zapewne zmianę barwy nieba spowodowało inne światło wysyłane przez nowe ciało niebieskie.
Poza tym, jeśli wierzyć Aredhelowi, świat zmarłych połączył się ze światem żywych. Niestety, przyczyny tego pozostały nieznane. Każdemu jednak wiadomo, że Śmierć od tego czasu, zwanego Syntezą, osobiście przechadza się po lesie i zbiera żniwa.
– O czym myślisz? – zagaił Aredhel, wlepiając we mnie dwie pary ślepi.
Wzruszyłam barkami.
– O niczym.
Uniosłam łeb, spoglądając na rozgwieżdżone niebo, niezmiennie czarne i piękne. Zauważając katem okaz błysk spadającej gwiazdy, przypomniało mi się owo światełko, za którym podążałam. To przez nie trafiłam w to dziwne miejsce. Nawet nie wiedziałam czym jest to intrygujące, uciekające przede mną Coś. Musiałam, po prostu musiałam to znaleźć. Obrałam to sobie za cel. Skoro to mnie tutaj przywiodło, to i dzięki temu stąd wyjdę.
– Obserwowałem Cię. – rzekł cicho mój towarzysz. Posłałam mu roztargnione spojrzenie. – Gdy padał deszcz, Ty zmaterializowałaś się pośród drzew. Nie umiem tego inaczej określić… w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie się pojawiłaś, powstałaś z wody.
Gdy mówił, wszystko powróciło… ciemność, fala, rwący nurt. Ból rozrywający płuca. Wzdrygnęłam się. Jakim cudem przeżyłam? Co się wtedy stało? Nie miałam pojęcia.
– Leżałaś nieprzytomna przez dwa dni. Myślałęm, ze już sienie obudzisz…
– Byłam nieprzytomna przez dwa dni? – zdziwiłam się.
– W sumie, to… prawie trzy.
Nic nie pamiętałam. Nawet nic mi się nie śniło, nie miałam żadnych wizji, nocnych majaków bądź czegoś w tym stylu. Po prostu trzy dni wycięte z życiorysu. Wyrwane niczym kartki z wielkiej księgi życia.
Uniosłam łeb, by spojrzeć na rozgwieżdżone niebo. Pozostało niezmiennie czarne i magiczne, takie, jakie znałam z życia prowadzonego w Stadzie Nocy. Dostrzegłszy kątem oka spadającą gwiazdę, wzdrygnęłam się lekko. Jej błysk przypomniał mi światełko, za którym podążałam. To przez nie tutaj trafiłam. I dzięki niemu mam nadzieję się stąd wydostać. Właśnie to obrałam sobie za cel – odnaleźć to coś za wszelką cenę.
– Wiesz… – zaczęłam. – Chciałabym nieco się przespać. Pozwolisz…?
– Ależ oczywiście. – odparł szybko, uśmiechając się. – Możemy porozmawiać jutro, o ile będziesz chciała.
Odpowiedziałam mu nikłym grymasem, który miał przypominać uśmiech.
– Dobranoc. – rzucił jeszcze Aredhel.
Nie powiedziałam już nic więcej. Mimo zamkniętych oczu i spokojnego oddechu wcale nie spałam. Myślami błądziłam po Stadzie Nocy, goniłam tajemnicze światełko w ciemności, kontemplowałam otaczający mnie teraz świat.
Nim spostrzegłam, wpadłam w objęcia Morfeusza.