31 stycznia 2011
|
Niestety
moje poprzednie opowiadania nie wypaliły przez moją przerwę z
połączeniem internetowym dlatego chcę zacząć nową "sagę" xD Chciałbym
także by było to opowiadanie masowe, by kreatywnością wykazała się nie
tylko jedna osoba.
----------------------------------------------
Wieczorna gama barw rozciągająca się na całej okazałości nieba rozświetlała ponurą dolinę otoczoną bujnym lasem dębowym, w którym każdy krok sprawia wrażenie przebytej mili... Tak, chodzi i ciernie i trawy obrastające całą powierzchnię dębowego lasu. Choć korony tych masywnych starców zwykle nie pozwalają roślinom na cieszenie się morzem promieni, anie litrami deszczów teraz nawet najgęstszy konar prześwietlony był jasną paletą tęczowych, lecz zimnych kolorów, tak jak prześwietlają promienie Rentgena, lub-jak kto woli-promienie X. Oczywiście, aura barw o których tu mowa to rzadkie zjawisko na tym obszarze, które często jest widziane tylko raz w życiu, zjawisko to "uczeni" nazwali zorzą, lecz tutejsi zwykli mówić "Zwiastunem nieszczęść". No cóż, ale to jest już nieistotne. Gdzieś w ów dębinie mozolne kroki zataczał pręgowany kot. Po co? Odpowiedzią jest jedno proste, a jakże istotne słowo, które towarzyszy każdemu wielokrotnie i przetacza się przez życie od milionów lat-Głód. Jak to już jest-Setowi nigdy nie sprzyja szczęście podczas łowów, a świetlisty ogon na niebie uznawany za szczęście dla ludzi tylko go załamywał fizycznie jak i psychicznie. Tam, skąd pochodził takie "szczęście" nie pozwalało mu zasypiać co noc. Każdy kolejny krok powodował, że jego układ pokarmowy wydzierał się: "Żreć! Daj Żreć!", ale co miał zrobić tak pechowy samiec jak ja? Zmęczony i zdenerwowany usiadł i spojrzał na szczęśliwie hasające na niebie nocne ptaki, których brzuch tylko prosił się o rozdarcie i wygryzienie wnętrza. Niestety -pomyślał- ptaki są za wysoko i są za szybie, a po za tym... Niewolno mi. Nudę, która trawiła go bardziej niż ten strawił by pokarm, o którym marzy zaczęła stawać się nie do zniesienia. Samiec usiadł i począł się modlić o mannę, lub przepiórki... Samiec spojrzał w niebo, a bramy niebieskie otworzyły się, a kot spytał: -Boże, czy wysłuchasz mych modlitw? Bóg uśmiechnął się i powiedział: -NIE! Samiec otworzył oczy i ujrzał zająca, który aż prosił się o zatopienie kłów w swoim tłustym zadzie. Set uświadomił sobie, że z głodu zasnął, a jego psychika doznała spotkania z Bogiem I stopnia. Tygrys podniósł łapę i położył ją na łbie zająca, który dotychczas był odwrócony i zdawał się nie widzieć nieprzyjaciela. Znudzony i dopiero po przebudzeniu kot podniósł go i nawet nie patrząc jak pożarł go w całości, razem z kośćmi. Jego pysk był dość wielki, a cel dość mały by mógł to uczynić. Samiec chciał trochę odpoczać po przełknięciu 3 kilo mięsa, lecz coś nie dało mu tego uczynić. Poczuł energię, która towarzyszy mu niezwykle rzadko, odezwała się jego powinność Arana. Poczuł, że jakieś stworzenie nachalnie potrzebuje pomocy, jego cierpienie jest na tyle silne, że udziela się samcowi. Było jeszcze dość ciemno by tygrys mógł sprawnie się ukryć, ale za głośno by umiał skupić myśli, by zlokalizować cel. Wreszcie się udało, kot gwałtownie naprężył wszystkie mięśnie i wyskoczył w kierunku, który sobie wyznaczył z taką siłą, iż w twardej ziemi na której spał zostały odbite głębokie jego ślady. Błagalny skowyt był już na tylko słyszalny, że inne asy tylko lekko go zagłuszały, lecz nadal był niezrozumiały. W pewnej chwili samiec poczuł uciskający ból na całym ciele, a jego siła była tak potężna, ze Set stracił kontrolę nad ciałem, a skurcze wszystkich mięśni były kłująco zabójcze dla mniejszych zwierząt. Kot podniósł wzrok i ujrzał wilka leżącego w kałuży krwi. Zrozumiał, że jego cierpienie jest tak dotkliwe, że tygrys ledwo jest w stanie je przeżyć. Wilk wyglądał zupełnie nieznajomo i dziko, lecz znał tutejszy język, samiec rozumiał jego słowa, brzmiały w sercu Seta, a ich kazanie wykazywało wszelkie możliwe złe emocje. Kot ponownie spojrzał na wilka, po czym poczuł, iż dostaje drgawek z wychłodzenia. Zrobiło się lodowato. Przybysz był pokaleczony na całym ciele, jego skóra była popękana, lecz nie wyglądała na pociętą, a na rozerwaną... Od środka... Jego oczy wypadły z oczodołów, miał widocznie powyłamywane kości. Nie trwało to długo. Wilk ucichł. Jego ból także... Zwierze zmarło, z bólu... Tygrys nie umiał zrozumieć co się stało. Z rozwartymi oczami spoglądał na martwą ofiarę, która nadal się ruszała, a raczej-coś nią ruszało... Skóra nadal pękała. Błony pod skórą zaczęły wyrywać się z ciała. Po czym znów wracała do ciała. Sytuacja się powtarzała długo, może 20 minut, lecz samiec był zbyt przerażony by chodzić, a dopiero by liczyć czas. W końcu czynności te ucichły. Kot wstał cały zupełnie blady i przerażony tak bardzo, ze cześć futra zbielała. Dygocąc podszedł do ciała martwego osobnika. Nawet powieki tygrysa drżały. Przymknął oczy, lecz zaraz tego pożałował. Usłyszał niepowtarzalny dźwięk rozrywanego momentalnie ciała, a gdy otworzył oczy zobaczył fragmenty ciała wilka wszędzie w promieniu metra. Podniósł wzrok i ujrzał czarną postać, która przypomniała mu wszelakie demony świata. Monstrualne zwierze nie wyglądał jak nic. Miał Przeraźliwy pysk uzbrojony w 4 centymetrowe zęby, które nie pozwalały zamknąć pyska. Zwierze to miało czworo kanciastych oczu rozmieszczonych wzdłuż całej głowy osadzonej na ponad metrowej szyi przylgniętej do niemal metalicznego czarnego ciała o ostrych kątach, w ogóle cała sylwetka potwora była wykończona na połysk i ostrości najlepszego miecza. Ciało było połączone bezpośrednio z ogonem, który wolno rozkładał się z segmentów wyglądających na najgroźniejszą broń... tego, jakby to nie nazwać. Muskularne kończyny zakończone szponiastymi palcami wbijały się w ziemię, a plecy zabójcy, który rozerwał wilka obsiane szpiczastymi "wieżami". Zwierze spoglądało bezpośrednio na tygrysa, po czym otworzyło paszczę. Szczęki złożone były z podlonej na trzy poruszające się dowolnie względem drugiej części żuchwy, a z wnętrza wysunął się wężowy czarny język zalany śliną. Tygrys podświadomie wydał ryk ostrzegawczy, który rozszedł się na całą dolinę po czym potwór zakończył rozkładanie ogona masywnym i długim, zagiętym szpicem, które przeszył ciało kota przybijając go do drzewa. Kot wypluł dawkę krwi i zawisł bezwładnie na piątej kończynie stwora... Tygrys nie żyje... Dźwięk ostrzeżenia kota rozszedł się aż do jaskiń HOTN. Członkowie stada wpadli w popłoch. Dźwięk był tak emocjonalny, że jego dosłyszenie wprawiało w panikę. Tylko Aldieb, niezłomna Alpha zachowała zimną krew, lecz nawet ona nie wiedziała, co zrobić... --- Koniec I części --- Jeśli ktoś chce tworzyć opowiadanie wraz mną proszę się tylko odezwać do mnie na GG. Wyjaśnię wtedy TYLKO potencjalnym współautorom jak przebiegała by fabuła w mojej wizji, ale oczywiście to od kolejnej osoby zależy co się stanie. Dziękuję. |
Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.
Chat
(25)
Event: "Poszukiwania zaginionego Orzecha"
(1)
Event: "Uchronić Stado przed Klątwą"
(4)
Event: "Wyprawa do Tinolandii"
(1)
Historia Stada
(29)
Historie
(10)
Inne
(10)
IPCY
(6)
Jedyny Słuszny Pan
(7)
Koniec początku początek końca
(4)
Konkursowe
(28)
Kosmici
(10)
Ludzie - opowiadanie stadne
(4)
Misja różowego rycerza
(2)
Nasza przeszłość
(25)
Nie powiązane ze stadem
(31)
Ogniska
(5)
Opowiadanie stadne
(20)
Opowiadanie świąteczne
(5)
Pierścień Czarnego Feniksa
(9)
Początek bez końca
(14)
Podobni do nas lecz bardziej okrutni
(7)
Poezja
(20)
Pożegnania
(12)
Proza
(420)
Przemyślenia
(7)
Tajemnica chatki
(4)
The Rush
(7)
Wybrańcy obrońcy stada
(23)
Z dziennika mamuśki
(4)
Z życia stada
(16)
Zadania
(36)
Zloty
(10)
Acebir
Acodine
Ai
Aldieb
Alethia
Altair
Anaid
Arashi
Arjuna
Asmodeusz
Aspeney
Baru Saya
Batista
BlackHollow
Corey
CrystalGlace
Dalia Seron
Destroy
Dragon Soul
Error Buen
Fene
Fragaria
Glola
Gold Fire
Hecate
Hiacynt
Imloth
Ireth
Jah
Jenna
Kayoko
Kirke
Kitsune
Koga
Kuo
Lady Killer
Liam
Luna
Membu
Mi-Chan
Michelle
Midnight
Mortis Tempesta
Naphill Naomi
Naysha
Neferetti
Nikita
Nitroglyzerin
Nyks
Padma
Quick Furious
Raksha Morte
Rozalia
Scarlett
Setenes
Seth
Syriusz
Szera
Team
Tee Saatus
Tequila Isha
Texi
Theliss Gesha
Tiara
Tiffany
Tin
Tristan
Valkkai
Vendela
Venus
Viera
Zbiorowe
Zoltan
Czego szukasz?
31 stycznia 2011
Terror niewinnego, cz. 1 [Setenes]
25 stycznia 2011
Być szybszym od wiatru... [Naphill Naomi]
25 stycznia 2011
|
... czyli pierwsza część historyji Naomci xD
---
Takie piękne... Lśniło, zupełnie jakby w jego wnętrzu ukryta była
maleńka żaróweczka. Blada, srebrzysta poświata padała na wyrzeźbione z
ciemnoszarego kamienia łuk brwiowy i policzki potężnej klaczy... Na
której uździe właśnie stałam.
Serafi. Drugi spośród czterech koni
ciągnących Wyspę Słońca. Żywiołem klaczy było powietrze, tak samo jak
moim. Teraz, podczas nadciągającego sztormu, diament stanowiący jedno z
jej pary oczu stał się jasny, biło od niego srebrzyste światło. Łańcuchy
okalające jej masywne ciało oraz te łączące z Wyspą, wykonane z
niezwykle mocnego stopu metali, kołysały się na wietrze. Każde ogniwo
było kilkakrotnie grubsze ode mnie. Mimo to idąc po nich musiałam być
niezwykle ostrożna, by nie spaść w dół, do oceanu.
Spojrzałam za
siebie, na stojącą kilkanaście metrów dalej Nirgael, klacz odpowiadającą
żywiołowi wody. Przy jej lazurytowym oku stał młody wilk. Wpatrywał się
w kamień roztaczający wokół siebie błękitną poświatę. Po chwili zerknął
na mnie. Skinęłam łbem w jego stronę, po czym oboje utkwiliśmy wzrok w
czarnych chmurach nadciągających z zachodu. Czekaliśmy. Tak samo jak
skalne rumaki.
Niebo pociemniało, stało się niemal tak czarne jak
w pochmurną noc. Linia horyzontu oddzielająca niebo od wody zatarła
się. W oddali widać było przecinające nieboskłon błyskawice. Towarzyszył
im potężny huk, nasilający się z każdą chwilą. Między kopytami
ogromnych koni, Strażników Wyspy, rozwścieczone fale rozbijały się o
siebie nawzajem. Czułam jak wywołują delikatne drżenie Serafi. Z
zachmurzonego nieba spadły pierwsze, ciężkie krople deszczu...
Ponownie spojrzałam w kierunku wilka stojącego na uprzęży sąsiedniej
klaczy. Napotkałam jego wzrok utkwiony we mnie. Od jego oczu odbijało
się światło błyskawic, a wilgotny pysk skąpany był w błękitnej
poświacie.
Dookoła panowała ciemność. Kontury koni stały się
ledwo widoczne. Wiatr wiejący z z zachodu niósł ze sobą
charakterystyczny zapach sztormu. Nagle wszystko ucichło. Cisza...
Jedynie deszcz i fale szumiały. Fale. Takie piękne, potężne... Zabójcze.
Wtem rozległ się grzmot.
Teraz!
Jak na komendę ja i
wilczur ruszyliśmy biegiem po łańcuchach łączących konie z Wyspą. Oboje
mogliśmy zginąć. Mogliśmy... Ale nie musieliśmy.
Poczułam jak
adrenalina wypełnia moje żyły, jak krąży w nich pobudzając moje ciało do
działania. Każdy ruch musiał być pewny, zaplanowany. Jeden fałszywy
krok, a runę w dół. Ale poza ostrożnością liczyła się także szybkość,
bycie pierwszym na mecie.
Nie widziałam Wyspy. Przede mną był
jedynie ginący w ciemnościach gruby łańcuch, po którym biegłam. Pod
wpływem wody stał się on śliski. Czułam jak krople deszczu rozpryskują
się na moim pysku, próbują wedrzeć się do oczu. Zmrużyłam ślepia. Kątem
oka zerknęłam na mojego rywala. Biegł szybko. Zbyt szybko.
Przed
sobą dostrzegłam zarys wysokiej kamiennej ściany, a pod nią grupkę
dopingujących wilków. Zwycięstwo było blisko. Nieznacznie
przyspieszyłam. Moje łapy ześlizgiwały się z łańcucha, lecz nie
zwolniłam. Jeszcze tylko trochę...
Nagle tuż przed metą zamiast
stanąć na chłodnym, śliskim łańcuchu nie poczułam żadnego oporu.
Trafiłam prosto w pustą przestrzeń w ogniwie. Wyprowadzona z równowagi
czułam jak pozostałe łapy ześlizgują się w nicość. Starałam się
utrzymać, ale bezskutecznie.
Wtem poczułam ucisk na karku.
Mimowolnie pisnęłam, choć wśród szumu deszczu i huku burzy nie dało się
tego słyszeć. Czułam jak coś ciągnie mnie ku górze.
Niespodziewanie piorun uderzył w łeb jednego z rumaków. Przymknęłam oczy
oślepiona nagłym blaskiem. Kiedy je otworzyłam znajdowałam się na
chłodnej skale, a we mnie wpatrywała się para jasnych bursztynowych
oczu.
-Wszystko dobrze?
Przede mną stał wilk, który przed
chwilą był moim rywalem w wyścigu. Po jego mokrym futrze strużkami
spływała woda. Nie odpowiedziałam, ciągle oszołomiona błyskiem.
Rozejrzałam się. Dopiero teraz dotarło do mnie, że pozostałe wilki
uciekły.
Gdy wreszcie zdecydowałam się coś powiedzieć usłyszałam
zawzięte ujadanie niedaleko stąd. Odwróciłam łeb. Od strony północnej
bramy zbliżały się do nas cztery niewielkie czerwone punkty. Nadajniki
na obrożach wielkich, czarnych wilków, które idealnie wtopiły się w
otoczenie. Nie musiałam ich widzieć, by wyobrazić sobie cztery masywne
paszcze wyposażone w dziesiątki ostrych jak brzytwa zębów.
-Chodź,
szybko! - zerwałam się z ziemi i ruszyłam biegiem wąską, kamienną
ścieżką znajdującą się tuż przy krawędzi klifu. Wilk podążył za mną.
Po mojej lewej znajdowały się potężne mury miasta, natomiast z prawej
przepaść, rozwścieczone fale rozbijające się o skalisty, wysoki brzeg.
Biegłam najszybciej jak mogłam, lecz czerwone punkciki były coraz
bliżej. Towarzyszący mi wilk przyspieszył. Wyprzedził mnie o mały włos
nie ześlizgując się w dół.
Poczułam zmęczenie. Łapy odmawiały mi
posłuszeństwa, serce biło w szaleńczym tempie. Chwytałam zachłannie
powietrze starając się zmusić do wysiłku, jednak byłam zbyt zmęczona
wyścigiem, zbyt oszołomiona otarciem się o śmierć. Niemalże czułam na
karku gorące oddechy ścigających mnie czarnych mutantów.
Wśród
huku i szumu burzy usłyszałam jak tuż za mną osuwają się kamienie. Do
moich uszu dotarł wysoki dźwięk, być może wilczy skowyt. Nie odwróciłam
się, żeby sprawdzić co to było. Wilk o bursztynowych tęczówkach dawno
zniknął mi z oczu. Zapewne trafił już do wyrwy w murze i kieruje się do
magazynów. Obym i ja zdołała tam dotrzeć.
Wtedy monotonną szarość
muru przerwała jasna plama zielonkawego światła, kilkanaście metrów
przede mną. Przejście. Udało mi się wziąć głębszy wdech i mimo zmęczenia
rozkazać łapom biec naprzód. W tym samym momencie czarne niebo
przecięła kolejna błyskawica. Gwałtownie skręciłam w lewo, tylne łapy
poślizgnęły mi się na wilgotnej skale, ale szybko odzyskałam równowagę.
Wpadłam do starej zagrody, gdzie niegdyś piekarz trzymał kury. Za sobą
usłyszałam zgrzyt pazurów i warczenie. Szybko z tyłów piekarni
przedostałam się na jedną z głównych ulic miasta. Przestałam biec. Choć
ulice świeciły pustkami czułam się bezpieczna. Wiedziałam, że żaden z
policyjnych wilczurów nie przeciśnie się przez wyrwę w murze.
Latarnie po obu stronach ulicy, rozmieszczone w równych od siebie
odstępach, ozdobione były motywem smukłego smoka o
wyszczerzonych,ostrych kłach. Na samym szczycie każdej z latarni
znajdował się kryształ wielkości ludzkiej pięści, który za dnia
pochłaniał promienie słoneczne, by po zmroku oświetlać brukowane ulice i
chodniki światłem o zielonkawej barwie. Te niewielkie gady zawsze
przyprawiały mnie o dreszcze. Było w nich coś złowrogiego.
Z
trudem łapałam wilgotne, zimne powietrze. Za każdym razem, gdy
przechodziło ono przez tchawicę, podrażniało ją, a ja czułam
nieprzyjemne uczucie, ból, pieczenie. Zmęczone mięśnie domagały się
odpoczynku. Nie czułam łap. Musiałam znaleźć kryjówkę. Jeśli jakiś
patrol znajdzie mnie samą na ulicy i to podczas burzy najprawdopodobniej
trafię do schroniska.
Postanowiłam iść do magazynów, gdzie
zwykle przebywała większość miastowych przybłęd. Spuściłam łeb i
ruszyłam powoli w kierunku południowej części miasta, do dzielnicy
skrajnej nędzy i ubóstwa.
---
Jeśli ktoś te badziewie
przeczytał to gratuluję o_O' Miałam to dać jakiś czas temu, ale jakoś
tak... Nie wiem. W każdym razie wczoraj wprowadziłam kilka poprawek i
zdaje się, że tylko spieprzyłam coś co było w miarę fajną bajeczką. Za
wszelkiego rodzaju błędy ortograficzne, językowe, interpunkcyjne,
literówki itp. przepraszam.
Naphill Naomi (17:36)
|
Cień w duszy. [Nikita]
25 stycznia 2011
|
Byłam
właśnie w mojej norce, gdy nagle poczułam, że coś jest nie w porządku.
Wstałam i wyszłam z niej, gdy promień słońca ogrzał mój pyszczek
poczułam spokój. Tak jakby, wszystko wróciło do normy. Postanowiłam że
przejdę się na spacer i poszukam czegoś do jedzenia, byłam bardzo
głodna. Wzięłam głęboki wdech, mój nos wychwycił bardzo ostry zapach
krwi sarny. Poszłam w kierunku woni, ale gdy doszłam na miejsce gdzie
"powinna" znajdować się zabita sarna, natrafiłam na księżycowy kwiat. To
nie był dobry znak, choć ta roślina oznaczała, że był niedawno na tych
terenach Jack, a nie chciałam się akurat z nim widzieć, nie byłam
"gotowa" na spotkanie z bratem. Sama nie wiem czemu, po prostu nie
chciałam, więc ominęłam szerokim łukiem małą polankę tych kwiatów. W
pewnym momencie natrafiłam na ścieżkę, nie wiedziałam dokąd prowadzi,
ale byłam tego ciekawa, nigdy wcześniej nie widziałam tej dróżki. Szłam
tą drogą dość długo i znów poczułam księżycowe kwiaty, znaczyło to, że
zdrajca chciał się jednak ze mną zobaczyć. Przyspieszyłam nieco, ale
dalej do moich nozdrzy dochodził zapach przeklętych roślin. Zaczęłam
biec, ale im szybciej zbliżałam się do końca drogi tym mocniejszą woń
czułam. Zatrzymałam się, nie widziałam potrzeby by dalej biec, więc
zawróciłam. Jednak, coś ciągnęło mnie w drugą stronę, nie byłam pewna
co, ale w końcu znów się odwróciłam i poszłam szlakiem na przód.
Wiedziałam, że to coś było nastawione przeciwko mnie, po prostu tak
przeczuwałam. Po jakimś czasie doszłam do wielkiego, ogromnego drzewa.
Przez chwilkę czułam się inaczej niż zawsze. Ale potem, znów wszystko
było tak samo. Zewsząd otaczały mnie oślepiające kwiaty, czułam je,
byłam jakby zjednoczona z nimi. Talizman który wciąż miałam na szyi
ciągnęło do roślin, jakby chciał do nich iść. Nie rozumiałam tego, choć
co tu było do rozumienia księżycowy talizman i kwiaty to praktycznie to
samo. Zaśmiałam się mimowolnie. Wkroczyłam na polankę, gdzie znajdowało
się drzewo, usiadłam obok niego i zamknęłam powieki. Wyobrażałam sobie
jak biegam w noc po świetlistej polanie, gdzie wszędzie świeciły
zdradliwe kwiaty które mnie oślepiły. Przypominałam sobie co było moim
ostatnim widokiem-księżyc w pełni. Rozmarzyłam się. Słuchając szumu
liści i szeptu wiatru przysnęłam, ale mój sen był dziwny, mianowicie
otaczała mnie nicość, jak ciemny zakątek duszy. W tym marzeniu sennym
nie było nic, tylko ja siedząca w oddali. Obudziłam się. Teraz wszystko
świeciło, wiedziałam to, w końcu nosiłam kawałek księżyca przy sercu.
Słońce zaczęło chować się za horyzontem, a księżyc wstawał. Znów
przepełniłam się energią, którą dał mi księżyc kilka dni temu.
Odetchnęłam i wstałam, usiadłam gdzieś na polance lśniącego kwiecia, tak
samo jaj poprzednio wisior zaczął lewitować. Zamknęłam oczy i myślałam
tylko i wyłącznie o Jack'u. Wszystko wydawało się normalne, choć w cale
takie nie było. Nagle usłyszałam za sobą kroki i szczękanie łańcuchów.
To był on, brat, zdrajca, ale kochany nad życie. Nie odezwałam się
słowem, chciałam by on zaczął, jednak tak się nie stało i to ja zaczęłam
rozmowę.
-Czemu mi to robisz?-spytałam, usłyszałam też że postać się
do mnie zbliżyła.-Odpowiedz.-szepnęłam łagodnie, chciałam się odwrócić,
ale wiedziałam że i tak to nie miałoby sensu. Byłam ślepa, więc i tak
nie ujrzałabym go. Moment potem Jack podszedł jeszcze bliżej i chwycił
mnie za ramię. Zaśmiał się cicho i kucnął obok mnie.
-Nie wiem.-w
końcu doczekałam się odpowiedzi, ale i tak mnie nie zadowoliła. Liczyłam
na coś więcej, ale nie dostałabym tego. Parę sekund później brat mnie
przytulił, też chciałam to zrobić, jednak nie był tego godny. Zamiast
pokazywać mi się a potem znikać mógł choć porozmawiać ze mną. Nie
wytrzymałam, obróciłam się i też przytuliłam się do niego, chwilę potem
po moich policzkach płynęły diamentowe łzy.
-Nie zostawiaj mnie
tu.-szepnęłam mu na ucho.-Proszę Cię.-dodałam. Jack nic mi nie
odpowiedział, tylko cały czas trzymał w ramionach. W końcu "odczepił
się" ode mnie.
-Bądź silna i nie ufaj czarnym aniołom.-powiedział stanowczo wstał i zniknął.
-Nie
odchodź!-krzyknęłam, ale już go nie było. Zostałam sama jak palec na
polanie pełnej wonnych kwiatów. Podeszłam do drzewa i położyłam się obok
niego zwijając się w kłębek. Zasnęłam...
___________________
Koniec! Kurde o mało nie zasnęłam xD Trochę krótkie mogłam się bardziej postarać.
Ps. Jak wyłapiecie jakieś błędy bardzo przepraszam ale jest po północy a ja odlatuję już do krainy snów i jednorogich koni. xD
Nikita (00:32)
|
22 stycznia 2011
Wstępne plany zniszczenia. [Zoltan]
22 stycznia 2011
|
Styczeń.
Pierwsze ciepłe promienie zimowego słońca wzeszły ponad wzgórze i padły
wprost na pysk wielkiego zwierzęcia. Otworzyłem nerwowo oczy
rozglądając się dookoła poszukując wzrokowo czegoś co mogłoby mi się
przydać. Wstałem i przeciągnąłem obolałe mięśnie po czym zeskoczyłem ze
skalnej półki zgrabnie niczym kot,rozdziawiając przy tym pysk w jednym
długim ziewnięciu. Nie lubiłem wstawać, a bynajmniej nie leżało to na
moich mocnych stronach. Strzygnąłem leniwie uchem i
próbowałem przypomnieć sobie wczorajszy dzień. I czemu właściwie leżałem
tam na skale,zamiast w swej brudnej norze. Dopiero po chwili cudownie
mnie olśniło. Przecież po wczorajszej bieganinie za sarnami, oczywiście
bezcelowymi bo nie byłem głodny, padłem zmęczony w pierwsze lepsze
miejsce. No cóż.. Zaczyna mi się wydawać że jestem tutaj zbyt długo. A
to dlatego że wyraźnie zaczyna mi się nudzić skoro posuwam się do takich
banałów, jakim jest np. bieganie przez cały wieczór za sarnami.
Przecież to nie w moim stylu. Każde stado do jakiego by mnie dołączył,
powoduje że zmieniam się coraz to bardziej. Lecz tutaj przynajmniej
miałem okazję poznać wilczycę z przeszłości którą kiedyś zlecono mi
zabić. „Hmmm…” My ślę ostatnimi czasy nad tym by to zrobić, a zaraz
potem dać nogę z tego przegniłego stada. Chodź z drugiej strony sądzę że
mój zleceniodawca już dawien dawny poległ, poległ z jej łap. Czy
obietnica mu dana wciąż ma jakikolwiek sens? Spojrzałem na niebo gdzie
beztrosko szalały stada dzikich kaczek. „Agr” Jedyne co przeszło mi
przez głowę po czym rzuciłem się na oślep w ścianę lasu. Po chwili
przemieniłem się w podniebną bestię i wybiłem się w powietrze. Lecąc
przez dobrą chwilę stoczyłem się z terenów stada,leciałem na wschód. W
stronę Hell Breath. Powietrze przyjemnie przepływało mi pomiędzy
gadzimi skrzydłami. W końcu jednak wylądowałem z hukiem gdyż nie
chciało mi się łagodniej parkować. Poobijałem się przy okazji o kilka drzew, ale to dobrze, dawno nie odniosłem większego bólu.. brakowało mi tego. Ból był dla mnie jak narkotyk. Uśmiechnąłem się sam do siebie po czym spytałem napotkanego przechodnia, który spoglądał na mnie dziwacznie.
- Co to za miejsce?
- Może najpierw nauczyłbyś się lądować? – usłyszałem odpowiedź po czym ujrzałem przed sobą małego jastrzębia.
-Umiem parkować umiem.. brakowało mi cierpienia.
- Nie dość masz problemów?
- Jakoś ostatnio nie specjalnie..- wymamrotałem niechętnie.
- Smok twojej postury powinien być doświadczony.
-
Nie jestem smokiem.. tak naprawdę ze mnie jest jedynie mały nie pozorny
warg – wychrapałem widząc w jego oczach zainteresowanie.
- Warg powiadasz.. ostatnio dużo się tu takich typków kręci.. wciąż szukają jakiegoś Zoltana.. i wciąż kołują po moich terenach, kiedy tłumaczę im że jego tutaj nie ma.. Ty też go szukasz?
- Nie..- wydyszałem po czym dodałem - Nawet
wiem gdzie go szukać, na północ z tąd mieści się niewielki obóz
wilków.. Kryje się wśród nich. Przekaż tamtym że mogą spokojnie po niego
tam przyjść – zaśmiałem się ochryple knując przeciwko nim spisek.
Wiedziałem
że tam jest siedziba smocza, wziąłbym kilku znajomych i poleciał na
nich. Ugrzęźli by w pułapce. O tak. Tego pragnąłem. Pomścić swych
wardżych braci.. gnijących w Hell Breath.
- Dobrze panie. Dziękuję, ratujesz spokój mego domu.
- Nie ma za co
Po
tych słowach wzbiłem się w powietrze i powróciłem na tereny HOTN. By do
snuć plan do końca a po jakimś czasie zrealizować go. Przemieniłem się w
warga i jak gdyby nigdy nic położyłem się wśród zebranych na polanie,
czekając na zmierzch.
|
21 stycznia 2011
Konkurs Niespodzianka - Etap II
21 stycznia 2011
|
A więc tak.
Pod numerkami które wybieraliście poprzednio kryły się imiona innych osób biorących udział w konkursie. ( Na szczęście nikt nie wybrał siebie :3) Do rzeczy. Waszym zadaniem będzie narysować tą osobę. Jednak stawiam pewien wymóg. Obrazek musi przedstawiać daną osobę i więź, jaka łączy ją z tym stadem. np szczęście.. etc. ( możliwości od grona ) Liczy się wasz pomysł :3 Oceniane będzie: pomysł, oryginalność, staranność, wygląd ogółu, przekaz. (może coś jeszcze wymyślę) Technika: dowolna A teraz dowiecie się kto kogo wybrał : Rozalia - Tee Szera - Tiffany Midnight - Anaid Tiffany - Midnight Ireth - Alethia Alethia - Rozalia Tee - Ireth Anaid - Szera " Ci których mamy narysować" " Ci którzy rysują " Mam nadzieję że wszystko zrozumiałe. Termin: Do 10 Lutego, chyba że wszyscy oddadzą prace wcześniej. Ołówki, myszki, kredki lub co tam chcecie w dłoń i do roboty! 8D Prace oddane: Midnight --> Anaid --> Tee_Saatus --> Alethia --> Szera --> Ireth --> Tiffany --> Rozalia --> |
20 stycznia 2011
Pustka [Tiffany]
20 stycznia 2011
|
Szła. Szła prosto przed siebie. W pustkę.
Jednak ciągle szła, więc czy pustka jest niczym.
Tiffany Tara III (21:26)Stanęła. Dotknęła ramienia, czując mokrą ciecz, zawróciło jej się w głowie. Wciągnęła powietrze przez nozdrza i westchnęła. Teraz mogła zawrócić. Więdząc, że to ostatnia decyzja w życiu. Pewna być nie mogła. Spotkać mogło ją wszystko. Ale czy miała nad czymś panowanie? Czy ktoś był gotowy by jej pomóc? Nie chciała wiedzieć. Nie chciała znać prawdy. Otworzyła oczy. Stała na przeciwko lustra. Jej postać. Ta pod drugiej stronie. Stała, ona stała. Za nią widziała ukochanego. On w tym życiu był dla niej wszystkim. Spojrzała na nich jeszcze raz. Chłopak wyjął nóż i przyłążył do gardła sobowtóra. Poczuła lekkie ukłucie. Czerwona "farba" zleciała. Zleciała po szyi bliźniaczki. Odbijające obraz szkło, rozpadło się. A ona poczuła, że ściska ją ten sam chłopak. Ten sam co przed chwilą, pragnął zabić ją za jej plecami. Odwróciła się, on musnął jej usta swymi. Zacisnęła pięści. Po raz kolejny. Po raz kolejny poczuła pustkę. Choć znajdowało się wokół niej tak wiele postaci. Ona czuła się sama. Nie była w stanie się poruszyć. Tylko stała i patrzyła w otchłań. __________________________ To tak..,nie wiem skąd! |
17 stycznia 2011
Powiedzcie mi w końcu, kim jestem. [Hecate]
Była
już późna pora nocy, a niebo pokryło się setkami lśniących gwiazd. W
jego migoczącą kopułę wpatrywała się ciemnoszara wilczyca.Powiedzcie mi w końcu, kim jestem.
Hecate (16:51)Przymknęła oczy, próbując dosłyszeć choćby najcichszy szept górujących nad ziemią istot niebieskich...
~*~
Wielka
Równina zajmowała olbrzymi obszar od Lasu Borcelańskiego, aż po podnóże
Gór Skalistych. Należała do miejsc niezwykle spokojnych, licznie
zamieszkanych przez nieme zwierzęta i ludność plemienia N'aanu, których
przodkowie zdecydowali przed wielu laty porzucić miejską codzienność i
rozpocząć nowe życie na łonie natury.Po jej ziemiach od lat krążyła opowieść o magicznych wilkach, posiadających zdolność mowy i rozumowania. Być może i Ty, jeśli wsłuchasz się w szmer poruszanych przez tchnienie wiatru traw, także ją usłyszysz. Ona trwa cały czas, a to dopiero jej początek... Słońce chyliło się już ku zachodowi, jednak zbliżający się koniec dnia, nie oznaczał wcale zakończenia na dzień dzisiejszy spraw mieszkańców Wielkiej Równiny. Wręcz przeciwnie, to miejsce tętniło życiem. Tuż u stóp Śnieżnego Szczytu, w wyrzeźbionej w skalnym stoku góry jaskini, znalazła schronienie niewielka grupa samotnych wilków - samiec i samica z dziećmi. -To ona - wadera trąciła delikatnie nosem małą, puchatą kulkę. -Jak jej nadamy na imię ? -Hecate -odrzekł po chwili ciszy wilk, wznosząc pysk ku górze, jakby chciał odczytać właśnie to z gwiazd. Hec rosła i rozwijała się jak każdy normalny wilk, zawsze pełna energii i wesołości. Gdy tylko nauczyła się stawiać kroki, trudno ją było zagonić z powrotem do groty. Pewnego dnia sama postanowiła wyruszyć na wycieczkę, nie zważając na konsekwencje wynikające z owej wyprawy. Szła przez ogromny step, zdający się nie mieć końca. Trawa była bardzo wysoka jak dla niej, tak, że spośród zielonych ździebeł wystawała jedynie głowa młodej wilczki. Idąc owym szlakiem, po niedługim czasie trafiła na duże jezioro. Obok jego brzegów stało kilka glinianych chatek. Przy jednej z nich było wykonane z trzciny gniazdo, wewnątrz którego było umieszczone niezwykłej wielkości jajo. Jak zwykle ciekawa świata Hecate podeszła bliżej, aby móc się jemu dokładniej przyjrzeć. Jajo miało połyskujący, czerwony kolor, mieniący się różnymi odcieniami opisanej wcześniej barwy. Trąciła delikatnie łapką jego skorupę. Wyglądała na niezwykle twardą i nie do przebicia, niczym prawdziwy szlachetny kamień. Nagle jajo zaczęło z niewiadomej przyczyny samo się trząść. Zaskoczona Hec od razu odskoczyła na bezpieczną odległość, aby po chwili znów przybliżyć się do ciekawiącego ją obiektu. Wtem skorupa zaczęła pękać, uwalniając postać młodej istoty. Była pokryta śliskimi, karmazynowymi łuskami. Posiadała skrzydła i lśniące, złote ślepia. Na widok przyglądającego się jej szczeniakowi otworzyła szeroko pysk i wydała dźwięk podobny do radosnego pisku. Podeszła bez wahania do nieznajomej i zaczepiła ją lekko skrzydłem. -Witaj -skinęła łbem ku przybyszce. -Cześć -Hecate wyglądała na nieco zaskoczoną. -Nie spodziewałam się, że potrafisz mówić. -Wszystkie smoki posiadają zdolność mowy -usłyszała w odpowiedzi. -A tak poza tym, to na imię mi Nadir. -A ja jestem Hecate. -Miło mi -smok poruszył gwałtownie głową, jakby czegoś szukał. -Przepraszam, ale muszę przerwać naszą jakże miłą konwersację -tu zniżył ton niemal do ledwo słyszalnego szeptu. -Zbliżają się ludzie, uciekaj... Nie wiem, jak zareagują na twoją obezność. Hec już szykowała się do odejścia, jednak przebiegłszy kilka kroków, odwróciła się i spojrzała pytająco na Nadira: -A ty ? -Ja już jestem ich częścią... Zdziwiona tym, co usłyszała, po kolejnych namowach smoka ruszyła przed siebie. Dzięki dobremu węchowi nietrudno jej było wrócić z powrotem do domu. Nagle stanęła jak wryta. Nie takiego widoku się spodziewała. Cała grota została zasypana przez kamienie. Nigdzie nie było widać rodziców. Od tej chwili zaczęła się błąkać po całej równinie, szukając zgubionej rodziny. Nawet nie zorientowała się, że dorosła. Nie był już tą małą, bezbronną "kulką", stała się wilczycą. Idąc coraz bardziej w głąb równiny, przekroczyła po pewnym czasie jej granice i po długiej wędrówce dotarła do Stada Nocy, które stało się i jest jej domem...
~*~
Zrozumiała.
Jej historia tworzy się cały czas, choć obraz tamtych lat przybrał już
bardziej zrozumiałą postać. Kiedyś pomści to, co straciła, bo nie sądzi,
aby jaskinia zawaliła się sama z siebie. Kiedyś... Na pewno...
---
O.o'
Pierwsze opowiadanie, które uważam za trzymające się kupy. Ale dziwne,
jeżeli chodzi o pomysł i akcję. xD' Może będzie kontynuacja, jeśli wena
dopisze i o ile Wam się spodoba. |
15 stycznia 2011
Udanych łowów. [CrystalGlace]
15 stycznia 2011
|
Dookoła roznosił się uderzający do głowy zapach świeżych traw
wyłaniających się spod śniegu i zmokłej kory. Ale zapach przyjemny.
Znany. Bliski. Bezpieczny. Bezpieczny, bo znany. Bliski, bo znany.
Bliski, bo bezpieczny. Bezpieczny, bo bliski.
Pewnie stąpała w dół
pochyłego zbocza, czasami wyginając szyję i tułów w tył, by zjechać
fragment drogi na łapach. Gdy w końcu znalazła się już na dole,
rozejrzała się, zwężając źrenice w pionowe kreski - ostre światło
słonecznych promieni odbijało się od ocalałych śnieżnych zasp, których
życie dobiegało końca. Ruszyła przed siebie, zdając się na swą niezbyt
pewną pamięć - dawno nie była w tych stronach. Ale wróciła.
CrystalGlace (18:33)Poprawiła pyskiem torbę, przymocowaną do jej tułowia za pomocą mocnych, skórzanych pasów. W środku delikatnie szczęknęło, zaszeleściło, brzęknęło. Odgłosy towarzyszące jej dotąd na co dzień. Szczękanie metalu. Szeleszczenie papieru. Brzękanie szklanych flakoników. Jakże miła odmiana - zapach zmokłego mchu i przedwczesnego deszczu zamiast ostrego, oszałamiającego zapachu ziół i krwi. Delikatna, przemarznięta trawa pod łapami zamiast piasku, kamieni, śniegu czy lodu. Wyciągnęła delikatnie z szyi pęk długiego, grubego zimowego puchu, który zaczynał linieć pod wpływem ocieplenia klimatu. Choć temperatura nie przekraczała tu 10 stopni, nie było to uciążliwe -30, czy -40. Teraz i marne -10 wydawały się być istnym upałem pod nakrywą zimowego futra. Tęskno jej było do tych stron. Sprawy układały się różnie - czasem podróżowała samotnie, czasem w towarzystwie innego zbłąkanego wędrowca, ińszym razem ze stadem północnych wilkołaków, zwanych w tamtejszych stronach worgenami. Zaledwie przelotne znajomości. Musiały takie być. Tęsknienie za czymś, czego już nigdy się nie spotka, nie ma sensu. Obejrzała się za siebie. Raz. Jeden, jedyny raz. Ostatni. Niech głupi Lis stąd lepiej znika, Bo z myśliwego przemieni się w królika! Do jej nozdrzy dobiegł inny zapach. Niewyraźny, niepewny, nieokreślony... ale znany. Nie mogła sobie przypomnieć, z czego pochodził. W miarę dalszej wędrówki nasilał się, pogłębiał. Zapach... kwiatów? Po chwili wahania zboczyła z ustalonej drogi, zagłębiając się w las. Tak, to kwiaty. Śnieżne kwiaty, zwiastuny wiosny. Przebiśniegi. Symbole nadziei. Uśmiechnęła się do siebie delikatnie. Nie uśmiechała się od... od kiedy, tak właściwie? Ostatni raz na skraju Oobervilkest. Lis nie wyruszył samotnie na łowy. Niech lisiczka przebrzydła pilnuje swej głowy! Nie ma co tęsknić za czymś, co straciło i nigdy nie odzyska. Przymykała oczy, napawając się zapachem przebiśniegów, zaściełających rozległą polanę. Ale to nie była TA polana, o nie. JĄ dobrze pamięta.JEJ nigdy nie zapomni. Na NIEJ było coś o wiele piękniejszego niż choćby i najwspanialsze kwiaty czy kamienie szlachetne. Coś, czego nie kupisz. Im więcej za to dasz, tym mniej jest warte. Las się skończył. Stanęła na skraju jeziora. Kiedyś wydawało jej się olbrzymie, choć przy ińszych na tych terenach nie było wcale takie okazałe. Teraz to było coś innego. Ledwie kałuża, którą dobry chłop przeszczy.Widziała rzeczy, przy których to było niczym. Weszła pewnym krokiem w wodę, nie zważając na temperaturę, znacznie niższą niż powietrza - sztywne futro pod zimową warstwą puchu stanowiło wystarczającą izolację, by ledwo nie zamarzające jezioro nie robiło na niej najmniejszego wrażenia. Dawniej pod groźbą tortur nie dotknęłaby wody, lecz to się zmieniło. Teaghaah nie żyła, o ile w ogóle demon może być martwy. Przepłynęła jezioro szybko, używając smoczego ogona niczym wiosła i steru zarazem, pomagając sobie dużymi łapami, między których palcami wytworzyły się już jakiś czas temu elastyczne błony pławne. Uważała je za niebywale przydatne - nie tylko usprawniały poruszanie się w wodzie, ale też pomagały w stąpaniu po śniegu czy drobnym piasku. Długie, poszarpane szpony wbijały się w lód i skały, zapewniając dobrą przyczepność, zwiększając niejednokrotnie prędkość biegu. Wyszła na brzeg i otrzepała się, co ułożyło zmoknięte futro w sztywne strąki. Nie przejmując się tym zbytnio, dla pewności sprawdziła torbę. Ociekała wodą, lecz nic nie wskazywało na to, by coś dostało się do środka. Dobrze, bardzo dobrze... Świetna robota. Skórzana, lekka, ale sztywna i wytrzymała. Podziwiać kunszt górskich szczurołaków. Ruszyła dalej. Od zmokłych szponów odbijało się Słońce, które już niedługo całkiem wyjdzie zza horyzontu. "Zjawię się o świcie"- cóż, jeśli przybędzie trochę później, chyba nikt nie będzie miał pretensji, prawda? Zza skały wyczmychnęły dwa szczenięta, biegnące na złamanie karku. - Co jest? - mruknęła As, przyglądając się pędzącym w ich stronę szczeniakom z dezaprobatą. Al uznała za stosowne nie odpowiadać, woląc wyjść młodzikom na spotkanie. Te niemalże usiadły na zadkach, próbując zahamować, co niezbyt im wyszło. Nim którakolwiek zdążyła choćby otworzyć pysk, malce zaczęły piszczeć jednakowymi głosikami; - Ktoś jest na terenach! Obcy! - Intruz - warknęła Al, jeżąc sierść. - Jak wygląda? - zmarszczyła brwi Aspeney. - Wysoki, czarny, chudy jak śmierć, jadowicie żółte oczy, szpony jak u orła jakiego, ogon jak bicz ze złotym futrem na końcu, coś brązowego ma uczepi... Szczenię nie skończyło. Nie zdążyło. Irbisica rzuciła się do przodu, zostawiając Al i malce samych. Tyle czasu jej nie było... wszyscy spisali ją na straty. Wszyscy, z nielicznymi wyjątkami. Aldieb, Luna, Anaid... one znały jej upór i wiedziały, że gdyby mogła, kłóciłaby się z samą Śmiercią. Aspeney była wśród tych, którzy wierzyli najdłużej. Jednak jej wiara w końcu załamała się, ledwo czepiając się palcami przepaści. Gdy chwytała zakręt za kamieniem, wpadła na coś. Wywaliła się, razem z obiektem zderzenia. Otrząsnęła się i spojrzała nieprzytomnie na czarną, rozmytą plamę, zajmującą większość jej pola widzenia. Powoli nabrała kształtu pyska, długiej, wąskiej kufy zakończonej nietypowym nosem, po części psim, po części szczurzym. Jednak pierwsze, co przyciągało uwagę, to para wielkich, jadowicie żółtych oczu ze źrenicami tak wąskimi, że równie dobrze mogłoby ich nie być. - Wróciłam - powiedziała. - Tak jak obiecywałam. I dziękuję za notatnik. Gdyby nie on, nikt nie uwierzyłby w to, co widziałam podczas podróży. - Na polanę - wykrztusiła. - I opowiadasz. Opowiadasz, dopóki ci ten twój cholerny jęzor nie odpadnie. |
Dzieło konkursowe. [Ireth&Alethia]
14 stycznia 2011
|
Oto dzieło liryczne autorstwa mojego i Alethii.
__________________________
Akt1
Pieśń wprowadzająca.
"Autobiografia tygodni ostatnich."Siekiera, motyka, dawno temu, Ogierowi samotnemu, Siekiera, motyka, przyszła myśl, "Idź, do stada dołącz dziś!" Siekiera, motyka, lecz myślimy, Skąd wziąć stado w środku zimy? Siekiera, motyka,w śniegu ziemia, Ciężki orzech do zgryzienia. Siekiera, motyka,nasz bohater, Mocno się zacukał zatem, Siekiera, motyka, w zimnej głuszy, Ogier w podróż wnet wyruszył. Siekiera, motyka, ciężka dola, Uszy marzną, nogi bolą. Siekiera, motyka, nagle rady, zauważył w śniegu ślady. Siekiera, motyka, śladów wiele, Tu mieszkają przyjaciele, Siekiera, motyka, koń nasz miły, Galopuje co ma siły. Siekiera, motyka, nosem węszy, Zasięg śladów coraz większy, Siekiera, motyka, widzi coś, W dużej bramie stoi ktoś Siekiera, motyka, podszedł blisko, Czujce dziennej skłonił nisko, Siekiera, motyka, w owym czasie, Ujrzał stado w pełnej krasie Siekiera, motyka, konie, koty Wilki, hieny, kaszaloty, Siekiera, motyka, goryl też, W naszym zacnym stadzie jest. Siekiera, motyka, idzie dalej Nie jest zawstydzony wcale, Siekiera, motyka, jak wypada, Poszedł szukać alphy stada. Siekiera, motyka, gdy odnalazł, Witał zacną Aldieb zaraz. Siekiera, motyka, gdy się skłonił, Tymi słowy rzecze do niej. "Siekiera, motyka, panna goła Zew wolności mnie przywołał, Siekiera, motyka, proszę ciebie, Tutaj będzie mi jak w niebie. Siekiera, motyka, Aldieb miła, Na przyjęcie się zgodziła, Siekiera, motyka, przyzwoliła, Bo to dobra dama była. Siekiera, motyka,mądra Ala Cną mentorkę mu przyznała Siekiera, motyka, a babunia Owa zwie się wdzięcznie - Luna. Siekiera, motyka,dnia pewnego Skądinąd dość pogodnego Siekiera, motyka,pusta wanna.
Spotkała go piękna panna.
Akt pierwszy.
Scena pierwsza.
Ireth
Witaj,o cna dziewico.Alethia Witaj,zaiste, zacny mężu
Ireth
Och,jakże gładkie twe lico.Alethia Dziękuję,tak, zacne kremy na zmarszczki nabywam, bo starość prędzej czy później przybędzie, nie łatwo się z nią uporać będzie, tak więc kremy w ruch idą.
Ireth
Zmarszczki?W twym przypadku są nierealną zwidą!Alethia Mimo żem młoda waćpanna jeszcze, pielęgnować swe lico trzeba. Bo basior jaki mnie w zmarszczkach obaczy, i nie wychynie nosa zza drzewa
Ireth
Och,już
bym kości porachował, gdyby się który odważył złe słowo na waćpanny
liczko powiedział. Z murawy zeby by swe zbierał -siekacze z prawej,
trzonowce z lewa.Alethia Dziękuję,Ci bardzo, o zacny mężu, lecz starość i tak przybędzie. Mimo, iż jestem młoda wilczyca, tego uniknąć się nie da. Starość, nie radość, o zacny mężu, lecz miłość swą trzeba kiedyś znaleźć.Wpatrywać się w niebo, jak gwiazdy migoczą, a tarcza Księżyca się śmieje.
Ireth
Z partnerem?Alethia O,tak, zacny mężu.
Ireth
Nicdziwnego,
o pani. Te marzenia są udziałem każdej damy, nie ważnywiek i status.
Każda chce rycerza, co by ją kochał najmocniej zewszystkich rzeczy,
drugą najkochańszą zaraz po swym wiernym orężu.Alethia Otak, mi się marzy, o zacny mężu, jednak wszystko jeszcze przede mną. Ja żem jeszcze za młoda na dzieci, jeszcze na to czas przyjdzie. Na razie wolność mi świta w głowie, szelma jest zemnie jak nikt. Nikogo nie słucha, włóczy się wszędzie, żadna zemnie dama. Jednak partnera kiedyś znaleźć trzeba, takie jest dam przeznaczenie. Czas szybko leci a młodość przemija, nic na to nie poradzimy.
Ireth
Powiadam
ci, nie spiesz się do ołtarza. Los mężatki w czepcu białym wcale nie
jest zacny, tak jak się wydaje. Niewola to, zaprawdę, niewola,tym gorsza
bo dobrowolnie brana, więc skarżyć się na nią niemożna. Posłuchaj waść
mężatek jakich, każda jedna powie : "Po cóż nam to było, mąż pijanisko, a
my w domu dzień cały pierzemy, gotujemy i dzieci rodzimy!"Alethia Właśnie dlatego śpieszyć się nie chcę, bo kiełbie we łbie mym siedzą,jednak za nim uroda przeminie, trzeba kogoś tam zaciągnąć.
Ireth
Och,pewien jestem, że mężowie muszą do panienki zewsządlgnąć.Alethia Świruski jak Aleth nigdzie nie znajdą, więc dbać o nią muszą ciągle.Taki już ich los, a szelmy Alethii utracić nie chcą, bo optymisty takiego nie znajdą... Zapewne , panienko,zapewne. Zgłodniał żem podczas tej dysputy. Czy poczestuje sie panienka chleba pajdą? Alethia Wilkichleba nie spożywają, za to łase na zające i sarny, wybierzmy sięna polowanie. Ireth Jestem na każde panienki wezwanie! Aczkolwiek nie ma we mnie drapieżnika natury, mimo że różne przybieram postury. Jam łagodny, mięsa nie jadam, ale panience chętnie potowarzyszę. Alethia Więcchodźmy do lasu, krokiem powolnym, wstąpmy w dzikie szeregi drzew pięknych i starych jak te ziemie, domem dla zająców, wilków,saren i innej zwierzyny. Ireth Mimo,że mięsa nie jadam, chętnie pójdę z tobą, o pani. Wieczór piękny, i jest ta tarcza księżyca, i spacer w towarzystwie pięknej dziewczyny.
Scena druga.
Alethia
Więc wywęszę trop smacznej zwierzyny, co na kolacje ją zawsze jadam. Są to zające, o zacny mężu, mój ulubiony przysmakIreth Słyszałem,że te panny, co zające lubią, mają charakterek zadziorny. Czy u panny się to sprawdza, czy to tylko przypadkowy smak? Alethia O,tak, sprawdza się i to jak! Temperament mam ognisty, zawsze mi to mawiano. Ireth O,panienko. Podobno w takich mężczyźni się lubują najbardziej.Twarz ładna i temperament, każdy bierze, nawet jeśli skromne jej wiano. A najczęściej na własną zgubę te diabliki biorą... Alethia A waćpan by nie brał takiego diabełka? Ireth Brałbym zaraz. Alethia,śmiejąc się. Żeby waćpana nabił na widełka? Ireth. A choćby i tak. Byleby te widełka ładne. Jak ta panna. Waćpanno? Alethia Słucham,panie. Ireth. Ja na żonę waćpannę wezmę. Alethia. Waćpan krotochwile prawi. Ireth Wezmę! Będziesz waćpanna moją. Niech się panienka zgodzi, bo się z miejsca nie ruszę, aż sczeznę. Alethia Nie mów pan od razu "wezmę!". Najpierw sprawdzić się trzeba.Będę pana damą serca, lecz nie żoną jeszcze. Co nagle to po diable. Ireth Najwyżej diabełku małym. Tak jak ty pani, pięknym całym.
Koniec sceny drugiej.
Koniec aktu pierwszego, i ostatniego.
Autorstwa Alethii i Iretha.
_______________________________Okej, to by było na tyle. Jeszcze małe ogłoszenie. Tak jak w naszym dziele lirycznym, zapałaliśmy wraz z Alethią chęcią zostania parą, także proszę nas wpisać do ramki par. |
14 stycznia 2011
Ostatni promień księżyca. [Nikita]
14 stycznia 2011
|
Wieczór,
wszędzie ciemno tylko księżyc lekko świecił na nieboskłonie. Wiatr
szumiał w koronach drzew, a śnieg błyszczał jak miliony diamentów. Wyszłam w nocy na krótki spacer z nadzieją
że spotkam Jack'a. Ostatnio pojawił się na terenach BK, więc czemu tu by
się nie pojawił? Poszłam więc do lasu. Szukając śladów brata natrafiłam
na ogromny głaz, widniały na nim imiona członków HOTN, uśmiechnęłam się
lekko spoglądając na litery poukładane w wyrazy, zdania. Nie
zastanawiając się poszłam dalej mijając skałę. Przemierzałam las i nic
nie znalazłam. W końcu gdzieś w oddali zauważyłam męską postać w czarnym
skórzanym płaszczu i jeansowych spodniach do których podoczepiane były
łańcuchy, podbiegłam do postaci ale kiedy byłam kilka metrów przed nim
nagle zniknął. Wyglądało to tak samo jak na terenach BK. Ale gdy
schyliłam łeb by pochwycić trop zdrajcy zobaczyłam że w miejscu gdzie
stał błyskawicznie wyrósł księżycowy kwiat.
Powąchałam jego woń była cudowna. Ale chwilkę potem ruszyłam dalej na
poszukiwania. Kiedy obeszłam już całe tereny HOTH zniechęciłam się, ale
bardzo zależało mi na odnalezieniu brata więc oddaliłam się od granic
stada, weszłam na obce tereny których nie znałam. A za mną podążało
księżycowe światło, nie wiem czemu ale tam gdzie stawałam trawa
zaświecała się na kolor pełni, nie odwracałam się za siebie szłam dalej
coraz to bardziej oddalając się od domu. Wtem zza krzaków wzbiła się do
nieba jasna łuna światła, unosiła się w prost do księżyca. Postanowiłam
sprawdzić co tam się dzieje, schyliłam się nieco i podeszłam do światła,
zerknęłam co na drugą stronę krzaków i ujrzałam błyszczący kamień.
Wyglądał jak kawałek księżyca który spadł na ziemię, wzięłam go do łapy i
przyjrzałam się mu. Zauważyłam że jest do niego przywiązany rzemyk
który był końcami zaplątany. Zorientowałam się że jest to
talizman.Założyłam go szybko na szyję i zaczęłam sama świecić jasnym
promieniem, bardzo się zdziwiłam i nagle znów dostrzegłam męską postać w
oddali. Prędko podbiegłam do mężczyzny i rzuciłam się na niego ale tak
samo jak poprzednio postać zniknęła zostawiając po sobie księżycowy
kwiat. Teraz to już lekka przesada skoro Jack nie chciał porozmawiać ze
mną to po co mi się pokazywał? To po prostu nie miało sensu, ale cóż
skoro tak chciał się bawić to ja zrezygnowałam. Postanowiłam wrócić do
mojej jaskini i wypocząć. ale powrót okazał się trudniejszy niż myślałam
nagle zrobiło się bardzo ciemno nic nie widziałam choć księżyc bardziej
świecił. Przetarłam oczy i znów zobaczyłam świat, szłam jasnymi
odciskami łap które zostawiałam idąc w przeciwną stronę zostawiałam. Gdy
doszłam do księżycowych kwiatów które zostały po tym kiedy mój brat
zniknął mi z oczu po raz pierwszy ujrzałam całe pole tych kwiatów.
-Przecież
nie mogły się tak szybko rozrosnąć!-krzyknęłam do lasu. I zastanawiając
się co spowodowało że jest ich tak dużo usiadłam na środku polanki.
Kamień który nosiłam na szyi zaczął lewitować i jeszcze bardziej
świecić. Patrzyłam na kamień z podziwem lśnił tak piękną barwą, marzyłam
by ta chwila trwała wiecznie.Kwiaty wokoło mnie zaczęły "tańczyć".
Przyglądałam się temu jak przedstawieniu. Kwiaty po pewnym czasie także
zaczęły lśnić, cieszyłam się gdyż takie zjawisko nie często było można
oglądać oraz nie każdy mógł je zobaczyć. Minęło kilka minut i księżyc
już w pełni oświetlił polankę. To było piękne, nie da się tego opisać
słowami, to trzeba było zobaczyć. W pewnym momencie wszystko zaczęło się
unosić, nawet ja, wszystko wokół mnie wirowało i tańczyło. Na moich
łapach pojawił się pył który też połyskiwał, trwało to już dość długo,
ale nie chciałam by ta chwila ustawała. W pewniej chwili światło było
tak jasne że oślepiło mnie. Oczy tak bardzo bolały mnie od tego światła.
Wykonałam całkowicie odruchowo kilka machnięć łapami i wszystko ustało.
Wszystko zgasło i spadło, tylko ja wylądowałam spokojnie. Po tym
incydencie kwiaty zwiędły, wszystkie nagle zniknęły. Ja siedziałam trąc
oczy, a gdy je otworzyłam coś błysnęło mi po ślepiach, ten "cios" był
ostateczny kamień znów zaczął lśnić i cała a z nim wypełniłam się jego
energią po kilku sekundach błysnęłam tak ostrym światłem że polanka na
której siedziałam całkowicie została zniszczona a ja zemdlałam a całe
moje ciało pokryła zwykła ruda sierść, wyrosła mi śnieżnobiała
połyskująca grzywa która kończyła się na połowie grzbietu moja kita
stała si kilkanaście centymetrów dłuższa na jej końcu który był
śnieżnobiały doczepiona była para złotych dzwoneczków które
dzwoniły.[Nie wiem skąd się wzięły O.o'] Kiedy już się obudziłam i
otworzyłam powieki zerknęłam na księżyc i to było ostatnim widokiem jaki
widziałam. Kiedy tylko zerknęłam na księżyc wszystko stało się czarne,
ot tak oślepłam. Od białego światła księżyca straciłam wzrok. Moje
tęczówki bardzo szybko zmieniły kolor na jasny seledyn z maleńkimi
ciemniejszymi plamkami. Ale poczułam coś jeszcze kiedy stanęłam
wyczuwałam najmniejsze drgnięcie ziemi, najcichszy nawet szept, a kiedy
westchnęłam poczułam woń krwi bardzo słaby, wcześniej nie czułam zapachu
krwi więc co się stało? Postanowiłam wrócić do jaskini co okazało się
prostsze niż myślałam! Czując drgania ziemi "widziałam" każdą
przeszkodę. Kiedy weszłam do mojej groty ułozyłam się wygodnie gdzieś w
rogu i zasnęłam...
______________________________ The End!! A więc chcę zmienić fotę na tą . Gdyż ponieważ miałam wenę na rysowanie i taj jakoś wyszło. |
12 stycznia 2011
Jah? Kimże jesteś? [Glola/Jah]
Muzyka:
http://www.youtube.com/watch?v=PtlemJ0BNQU&feature=related
||: Jeżeli dasz radę przeczytać do końca będę Cię wielbić. Prawda i historia Jah. I hope you like it.
Ta chwila utkwiła w pamięci już do końca. Nie końca życia, kruchego przecież jak leżąca na parapecie od lat porcelanowa lalka, a końca istnienia. Wokół nie było już prawie ludzi, noc zatopiła w swej posoce otoczenie po kres horyzontu. Trudno spamiętać numery rejestracyjne, czy pogodę.
Dwa obrzydliwe, żółte oczyska reflektorów łypiąc sprzed czarnej maski oślepiły smugami jasności. Oddech ugrzązł w piersi, na ten ułamek sekundy ciągnący się w nieskończoność serce przestało łomotać. Nie zdążyła wydusić z siebie nawet słowa, a słowem tym byłoby”dziękuję”.
Struga delikatnych krwistoczerwonych chabrów ozdobiła ulicę jednocześnie znacząc ją piętnem śmierci. Rdzawe smugi,niby wstęgi zawiązujące sojusz życia ze śmiercią. Dywan agonii coraz szczelniej pokrywał jezdnię naokoło jej ciała. Ktoś zasłonił usta dłonią, ktoś krzyknął, ktoś uciekł z miejsca wypadku. A Ona leżała, niemymi przeszklonymi oczyma wpatrując się w nieboskłon,starając się odnaleźć sens w konstelacjach gwiazd.
***
Ruda smukłymi łapkami stąpała po zamarzniętej tafli Storm Eden, niebo pełne gwiazd niemalże na wyciągnięcie dłoni było tak piękne. Od jakiegoś czasu wyczuwała tę woń niepewności, odór śmierci czy strachu. A sączył się on tylko do jednej postaci. Wraz z narastaniem zapachu narastała też niepewność w jej sercu. Ale tym razem nie był to omam.
Wielkie,masywne cielsko natarło od boku, pchnęło ją. Lód zaskrzypiał niepewnie,pękając pod naporem ciężaru potwora. Świat zawirował, tępy ból w okolicy żeber świadczył o upadku. Jeszcze raz coś potężnego szarpnęło ją i pozostawiło leżącą na ziemi, obolałą. Zaskomlała cicho, poczuła w pyszczku krew. Kto i za co…? Potrafiła odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Otworzyła oczy i ujrzała wielką bestię. Żebra i kręgi wyraźnie rysowały się na jej wychudzonym cielsku. Wężowy język wynurzył się z jej uzębionej paszczy, by znów zniknąć w jej otchłani. Szła w kierunku lisicy. Poruszała się jak wąż. Ucieleśnienie strachu, z długim pyskiem wiecznie wykrzywionym w zawadiackim, nienaturalnie szerokim uśmiechu.Podeszła, sadzając wielkie łapsko na szyi rudej. Lisica starając się ją odepchnąć wiła się, nie bacząc na honor czy kpiarskie spojrzenie.Fukając cicho przekrzywiła pyszczek i zdołała zatopić kły w łapsku. Bez reakcji. Kiedy wielka spojrzała jej w oczy, ryże ciało zastygło. Przez chwilę tak spoglądały na siebie w milczeniu, uwięzione przez czas z gwałtu bestii. W jej ślepiach migotała frustracja. Rozbiegane, a jednocześnie tak spokojne. Błękitne jak gdyby obejmowało wszystko wąską źrenicą, pałało jasnością odcinając się kontrastem od czerni futra,ciemne zaś, zamglone było przerażająco spokojne. Strach szarpnął rudym ciałkiem. Ona wiedziała. Wydała z siebie barytonowy pomruk.
-Jestem Glola, królowa tych terenów, zostaw mnie. – Syknęła przez zęby lisica. Łapa nie dusiła jej, ale ograniczała ruchy. Szpetny,drażniący zmysły rechot potwora poniesiony echem nocy rozszedł się po polanie.
-TY?! – Zaczęła, unosząc wargi, ukazując żółć szeregu ostrych kłów. – Ty jesteś królową Ty jesteś królową! Wszystko zniszczyłaś! Wszystko! -Charczała. Buzująca w niej konsternacja zdawała się uchodzić. – Ja byłam kimś! Wszyscy mnie kochali! Byłam przyjacielem wszystkich! Byłam słodka, byłam zabawna, byłam piękna! – Z każdym słowem napierała naszyję lisicy coraz bardziej. Ruda zacharczała, a ślepia zaszły jej łzami. Otworzyła pyszczek nie mogąc odetchnąć.Przestała się miotać. -To wszystko Twoja wina! Wszystko zniszczyłaś! JA JESTEM POTWOREM! -Przepełniony frustracją krzyk powoli zamieniał się w lament. Wielkim cielskiem wstrząsnął dreszcz.
- Jak mnie zabijesz umrze ostatnia nadzieja dla Ciebie… – Wyszeptała ostatkiem życia.
Glola umarła naturalnie w wieku czterech lat, przed majem 2010.
Ich dusze były połączone, jak mawiali Indianie najbliższe sobie serca ze wszystkich. Związane ze sobą magicznie.
Aspeney wskrzeszała do ciała Gloli. Robiła to wbrew naturalnemu przebiegowi,opierając się na własnych umiejętnościach. I dziwnym trafem do ciała lisicy trafiła dusza Lairai.
Ta szybko zauważyła, że aby żyć w spokoju musi podawać się za zwierzę. Mając odmienny charakter od rudej zmieniła jej… swoje w tej chwili życie. Przede wszystkim jako beta hotn odsunęła się od niego. Wprawiając wszystkich w osłupienie przestała zachowywać się jak głupie dziecko, a jak przystało na Lairai stała się poważniejsza i bardziej kobieca. Starała się by prawda nie wyszła na jaw, naśladując rudą jak mogła. Nikt jednak nawet nie wpadł myślą na tę zamianę. Pokochała Renoiego, odnajdując w Nim Margotha i ułożyła sobie zwierzęce życie.
Tym czasem Glola, czy raczej Jej duch, niematerialna dusza była już w drodze do realnego świata. Jednak poprzedzona przez kogoś wprowadziła w między świecie nutę chaosu. Kontaktowała się z szamanami, na czele z tymi których magia jest zakazana, bo tylko ci mogli jej pomóc. Czarnymi siłami ubrali duszę w ciało Lairai. Jako kobieta Glola chodziła po świecie 24godziny, podczas których magia szamana walczyła wewnątrz duszy Gloli z magią która zabiła wampirzycę. I magia która zabiła wampirzycę wygrała,ponownie przerzucając Glolę (już z uzależnieniem od Valium i lękiem przed samotnością – sposobności Lairai) do zaświatów.Tam coraz bardziej rozgoryczona zagłębiała zakazaną magię u najpotężniejszych szamanów, by tylko dostać się do świata żywych i odzyskać własne rude futro i czarne ślepka. Chciała znów żyć. Udało jej się zmaterializować,lecz tym samym ściągnęła na swój kark cienie mroku,gromadziła w swojej podświadomości złe moce. Zmaterializowana, niczym potwór, coraz bardziej z resztą zagorzały zmusiła bliskiego przyjaciel aby ten oddał jej swoje ciało, sam wcielając się w truchło jakim się zmaterializowała [ten fragment tu] .Dawczyni była samicą rasy syberian husky, błękitnooką o imieniu Allelujah. I tak powstała Jah. W momencie nieczystej zmiany ciał,nienawiść do osoby która ukradła jej lisią postać rozsadzała już Glolę.Ciemne dusze przyczepiły się na zawsze, szpecąc jej ciało. Czarne, prawe ślepie Gloli lewe, błękitne ślepie Allelujah. Schizofrenia spowodowana uzależnieniem od valium, nasilonym po stu kroć przez wszystkie zakazane obrządku rozsadzała jej umysł. Gloli nie udało się przejść do końca do realnego świata, a przynajmniej ten świat wygląda zupełnie inaczej w jej oczach. Błądziła zbyt długo między światami,gdzie iluzja idzie w parze z prawdą, a sen z rzeczywistością. Zbyt długo hodowała w sobie wściekłość i złość. Nie myśli już racjonalnie,jest agresywna i zabija dla własnej satysfakcji. Zaczęła to, by powrócić do ciała które zajęła Lairai, teraz nie wie już kim jest,dlaczego. Dlaczego. To pytanie zadaję sobie w kółko.
- Uspokój się.. coś wymyślimy Glolu…-
http://www.youtube.com/watch?v=PtlemJ0BNQU&feature=related
||: Jeżeli dasz radę przeczytać do końca będę Cię wielbić. Prawda i historia Jah. I hope you like it.
Ta chwila utkwiła w pamięci już do końca. Nie końca życia, kruchego przecież jak leżąca na parapecie od lat porcelanowa lalka, a końca istnienia. Wokół nie było już prawie ludzi, noc zatopiła w swej posoce otoczenie po kres horyzontu. Trudno spamiętać numery rejestracyjne, czy pogodę.
Dwa obrzydliwe, żółte oczyska reflektorów łypiąc sprzed czarnej maski oślepiły smugami jasności. Oddech ugrzązł w piersi, na ten ułamek sekundy ciągnący się w nieskończoność serce przestało łomotać. Nie zdążyła wydusić z siebie nawet słowa, a słowem tym byłoby”dziękuję”.
Struga delikatnych krwistoczerwonych chabrów ozdobiła ulicę jednocześnie znacząc ją piętnem śmierci. Rdzawe smugi,niby wstęgi zawiązujące sojusz życia ze śmiercią. Dywan agonii coraz szczelniej pokrywał jezdnię naokoło jej ciała. Ktoś zasłonił usta dłonią, ktoś krzyknął, ktoś uciekł z miejsca wypadku. A Ona leżała, niemymi przeszklonymi oczyma wpatrując się w nieboskłon,starając się odnaleźć sens w konstelacjach gwiazd.
***
Ruda smukłymi łapkami stąpała po zamarzniętej tafli Storm Eden, niebo pełne gwiazd niemalże na wyciągnięcie dłoni było tak piękne. Od jakiegoś czasu wyczuwała tę woń niepewności, odór śmierci czy strachu. A sączył się on tylko do jednej postaci. Wraz z narastaniem zapachu narastała też niepewność w jej sercu. Ale tym razem nie był to omam.
Wielkie,masywne cielsko natarło od boku, pchnęło ją. Lód zaskrzypiał niepewnie,pękając pod naporem ciężaru potwora. Świat zawirował, tępy ból w okolicy żeber świadczył o upadku. Jeszcze raz coś potężnego szarpnęło ją i pozostawiło leżącą na ziemi, obolałą. Zaskomlała cicho, poczuła w pyszczku krew. Kto i za co…? Potrafiła odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Otworzyła oczy i ujrzała wielką bestię. Żebra i kręgi wyraźnie rysowały się na jej wychudzonym cielsku. Wężowy język wynurzył się z jej uzębionej paszczy, by znów zniknąć w jej otchłani. Szła w kierunku lisicy. Poruszała się jak wąż. Ucieleśnienie strachu, z długim pyskiem wiecznie wykrzywionym w zawadiackim, nienaturalnie szerokim uśmiechu.Podeszła, sadzając wielkie łapsko na szyi rudej. Lisica starając się ją odepchnąć wiła się, nie bacząc na honor czy kpiarskie spojrzenie.Fukając cicho przekrzywiła pyszczek i zdołała zatopić kły w łapsku. Bez reakcji. Kiedy wielka spojrzała jej w oczy, ryże ciało zastygło. Przez chwilę tak spoglądały na siebie w milczeniu, uwięzione przez czas z gwałtu bestii. W jej ślepiach migotała frustracja. Rozbiegane, a jednocześnie tak spokojne. Błękitne jak gdyby obejmowało wszystko wąską źrenicą, pałało jasnością odcinając się kontrastem od czerni futra,ciemne zaś, zamglone było przerażająco spokojne. Strach szarpnął rudym ciałkiem. Ona wiedziała. Wydała z siebie barytonowy pomruk.
-Jestem Glola, królowa tych terenów, zostaw mnie. – Syknęła przez zęby lisica. Łapa nie dusiła jej, ale ograniczała ruchy. Szpetny,drażniący zmysły rechot potwora poniesiony echem nocy rozszedł się po polanie.
-TY?! – Zaczęła, unosząc wargi, ukazując żółć szeregu ostrych kłów. – Ty jesteś królową Ty jesteś królową! Wszystko zniszczyłaś! Wszystko! -Charczała. Buzująca w niej konsternacja zdawała się uchodzić. – Ja byłam kimś! Wszyscy mnie kochali! Byłam przyjacielem wszystkich! Byłam słodka, byłam zabawna, byłam piękna! – Z każdym słowem napierała naszyję lisicy coraz bardziej. Ruda zacharczała, a ślepia zaszły jej łzami. Otworzyła pyszczek nie mogąc odetchnąć.Przestała się miotać. -To wszystko Twoja wina! Wszystko zniszczyłaś! JA JESTEM POTWOREM! -Przepełniony frustracją krzyk powoli zamieniał się w lament. Wielkim cielskiem wstrząsnął dreszcz.
- Jak mnie zabijesz umrze ostatnia nadzieja dla Ciebie… – Wyszeptała ostatkiem życia.
Zakazana HISTORIA JAH opowiedziana po raz pierwszy
Lairai od dziecka uzależniona była od leków uspokajających. Brała coraz to większe dawki. W końcu przestały na nią działać dawki śmiertelne valium, które brała codziennie. Stracona została z początku maja2010.Miało to ścisły związek z jej córką, która w rzeczywistości niebyła z nią spokrewniona i Lordem Deathem. Glola umarła naturalnie w wieku czterech lat, przed majem 2010.
Ich dusze były połączone, jak mawiali Indianie najbliższe sobie serca ze wszystkich. Związane ze sobą magicznie.
Aspeney wskrzeszała do ciała Gloli. Robiła to wbrew naturalnemu przebiegowi,opierając się na własnych umiejętnościach. I dziwnym trafem do ciała lisicy trafiła dusza Lairai.
Ta szybko zauważyła, że aby żyć w spokoju musi podawać się za zwierzę. Mając odmienny charakter od rudej zmieniła jej… swoje w tej chwili życie. Przede wszystkim jako beta hotn odsunęła się od niego. Wprawiając wszystkich w osłupienie przestała zachowywać się jak głupie dziecko, a jak przystało na Lairai stała się poważniejsza i bardziej kobieca. Starała się by prawda nie wyszła na jaw, naśladując rudą jak mogła. Nikt jednak nawet nie wpadł myślą na tę zamianę. Pokochała Renoiego, odnajdując w Nim Margotha i ułożyła sobie zwierzęce życie.
Tym czasem Glola, czy raczej Jej duch, niematerialna dusza była już w drodze do realnego świata. Jednak poprzedzona przez kogoś wprowadziła w między świecie nutę chaosu. Kontaktowała się z szamanami, na czele z tymi których magia jest zakazana, bo tylko ci mogli jej pomóc. Czarnymi siłami ubrali duszę w ciało Lairai. Jako kobieta Glola chodziła po świecie 24godziny, podczas których magia szamana walczyła wewnątrz duszy Gloli z magią która zabiła wampirzycę. I magia która zabiła wampirzycę wygrała,ponownie przerzucając Glolę (już z uzależnieniem od Valium i lękiem przed samotnością – sposobności Lairai) do zaświatów.Tam coraz bardziej rozgoryczona zagłębiała zakazaną magię u najpotężniejszych szamanów, by tylko dostać się do świata żywych i odzyskać własne rude futro i czarne ślepka. Chciała znów żyć. Udało jej się zmaterializować,lecz tym samym ściągnęła na swój kark cienie mroku,gromadziła w swojej podświadomości złe moce. Zmaterializowana, niczym potwór, coraz bardziej z resztą zagorzały zmusiła bliskiego przyjaciel aby ten oddał jej swoje ciało, sam wcielając się w truchło jakim się zmaterializowała [ten fragment tu] .Dawczyni była samicą rasy syberian husky, błękitnooką o imieniu Allelujah. I tak powstała Jah. W momencie nieczystej zmiany ciał,nienawiść do osoby która ukradła jej lisią postać rozsadzała już Glolę.Ciemne dusze przyczepiły się na zawsze, szpecąc jej ciało. Czarne, prawe ślepie Gloli lewe, błękitne ślepie Allelujah. Schizofrenia spowodowana uzależnieniem od valium, nasilonym po stu kroć przez wszystkie zakazane obrządku rozsadzała jej umysł. Gloli nie udało się przejść do końca do realnego świata, a przynajmniej ten świat wygląda zupełnie inaczej w jej oczach. Błądziła zbyt długo między światami,gdzie iluzja idzie w parze z prawdą, a sen z rzeczywistością. Zbyt długo hodowała w sobie wściekłość i złość. Nie myśli już racjonalnie,jest agresywna i zabija dla własnej satysfakcji. Zaczęła to, by powrócić do ciała które zajęła Lairai, teraz nie wie już kim jest,dlaczego. Dlaczego. To pytanie zadaję sobie w kółko.
- Uspokój się.. coś wymyślimy Glolu…-
9 stycznia 2011
Księga I - Vicor Qui Patitur [Mortis Tempesta]
09 stycznia 2011
|
Podklad Muzyczny
Mortis Tempesta (14:10)Morciek rozpoczyna wychowanie muzyczne! o.o Prelowowlosa dziewczynka z rozwiana czupryna siedziala na kolanach ojca. Wygladala smiesznie przy swej ciemnej cerze i jasnozielonym plaszczu. Wielu ludzi w Darklands twierdzilo ze Dariusz Tempest postradal rozum, ale prawda bylo to, ze chial tylko nadac swemu zyciu barw. W jego domu wszystko bylo pstre a ogrod nawet zima mienil sie tysiacami barw. Byl spokojny. Mgla w tym roku byla obfita i niedlugo mialy nadejsc zbiory. -Vicor qui patitur... - powtarzal swej corce. Bylo to jak mantra. Cierpliwosc poplaca, pierpliwosc poplaca.... Siwa klacz klusowala przeza las swym nad podziw dlugim krokiem. Niejeden musialby galopowac by jej dorownac. W duchu smiala sie ponuro. Dopiero co dolaczyla do stada by troche odpoczac a juz galopowala na wezwanie swego Mentora. W powietrzu czula juz jego zapach i denerwowala sie. Wiedziala ze jej najnowszy pomysl 'ujarzmiania' dzikich pragnien wcale mu sie nie podoba. Co dopiero zrobi jak uslyszy o przynaleznosci do stada! W Darklands zawsze bylo spokojnie. Ludziom nie spieszylo sie. Byli pewni siebie i zawsze mowili co mysla. Czasem moglo sie wydawac ze tak naprawde nikt sie nie odzywa tylko wszyscy byli polaczeni jednym powiazanym umyslem. Monotonia zabiajala. "Witaj Mortis!" znajomy glos dochodzil z posrod drzew. Klacz usmiechnela sie mimo woli i poczula jak Mgla terzeje wokol niej. Ta dziwna przemiana zawsze ja fascynowala. Najpierw jej grzywa falowala na witrze laczac sie z Mgla. Potem czula jak Mgla wypelnia jej cialo by w koncu jej cialo zmienilo sie w jej wlasciwa - ludzka postac. Perlowowlosa dziewczyna potrzasnela niesfornymi kreconymi wlosami i przeczesala je reka. W miedzyczasie zza drzew wylonil sie ciemnooki mezczyzna w srednim wieku. "Witaj Umbro! Mam dla ciebie fenomenalne wiesci!" Mortis przygladala sie jak jego oczy siemnieja i zaczela opowiesc o dolaczeniu do stada. Kiedy malzenstwo Tempestow bylo znalezione martwe w ich ogrodzie jedynym slusznym wytlumaczeniem bylo samobojstwo. Przeciez byli oni tryskajacymi zdrowiem, poboznymi ludzmi? Prosty wniosek. Trzeba bylo spalic zwloki a osierocona corke wydalic - do Gorszego Swiata po drugiej stronie Lustra. Umbra marszyl czolo. Nie byl zadowolony z podopiecznej, narazala go na nieprzyjemnosci ale gdzies w glebi czul sie dumny z jej wizji i odwagi. Jednak rozsadek mowil zeby zatrzymac do dla siebie. "Mortis... Oni i tak juz sie scigaja! Dla nich jestes Capite Damnare. Nawet Darklandzka Mgla ci nie pomoze jesli cie znajda. A jesli dowiedza sie ze mieszasz sie z zywymi..." Nie musial dokanczac. Mortis wiedziala co Zgromadzenie o niej mysli, ale oni wiedzieli tez co Tempesta myslala o nich. "Ja nie zostane potworem! Owszem jestem Stracencem, ale to nie zanczy ze upadne nizej niz do dna." Dziewczyna byla spokojna i jej lilowe oczy byly wbite w Mentora. Zawsze szanowala go i wiedziala ze on sie o nia troszczy jak o corke, ale musial zrozumiec. 'Wybacz Umbro, ale to jest moja wojna. Ty chcesz pozostac neutralny, a ja powinnam wracac do stada. Mam nadzieje ze nie rozstajemy sie po raz ostatni." Dziewczyna zrobila Znak Smierci i usmiechnela sie do Mentora. "Nawet Smierc moze przyniesc Chwale!" Umbra odpowiedzial tym samym. Tak wygladaly zawsze ich pozegnania. Ksiega 2 - Quae Nocent, Docent - ukaze sie jesli tylko ktos przeczyta ta! |
8 stycznia 2011
Łapą Destroy nabazgrane [37]. [Destroy]
07 stycznia 2011
|
Demonica
skoczyła na czarną waderę, powaliła ją na ziemię rozrywając skórę na
brzuchu. Włożyła pysk w otwartą ranę zawzięcie szukając wątroby. Wyrwała
ją pożerając. Spojrzała kątem oka na Kogę, która uwiesiła się na
potężnym, szarym basiorze. Drugi, ciemniejszy złapał ją za kark i
ciągnął. Mały, biały szczeniak, z dziwnymi czerwonymi tatuażami na ciele
stał obok wykrwawiającej się czarnej samicy, która była jego matką.
Polizała go po pysku, jakby zapewniała go, że wszystko będzie dobrze.
Koga krzyknęła przeskakując przez ciemnego wilka który leżał na ziemi.
Destroy Limone (21:24)- Des, spadamy! Destroy chwyciła białego wilczka w pysk biegnąc za Kogą. Dwa samce goniły je przez pół minuty. Zrezygnowali, gdyż nie mieli siły, by dogonić dwie bardzo szybkie wadery. Szczeniak wydarł się. Des potrząsnęła łbem brutalnie, co spowodowało, że młody wył głośniej. Wpadły na polanę HOTN, gdzie była Luna i Anaid. - Yhhh, muszę iść - Koga zostawiła trzy wilczyce same. Limone przydusiła młodzika łapą, łapiąc go zębami za skórę na udzie i unosząc do góry. - Destroy, to chore - warknęła Lu Dobra, nie pytać o NIC |D szczeniak zostaje ^_^ wyhoduję z Niego potwora, który będzie nawiedzał Al |D |
5 stycznia 2011
Początek bez końca cz. IX [Szera]
04 stycznia 2011
|
"Przygnębienie, kiedy nie wychodzi nawet bycie samym sobą..."
Szera (16:59)Podkład muzyczny Biegłam po białym puchu. Znowu biegłam. Nie.. Jak zawsze biegłam. Czułam się taka pusta w środku. Od pewnego czasu nie mogłam o sobie powiedzieć "JA" mogłam jedynie powiedzieć "NIKT" chociaż i to było zbyt wiele. Jak można się tak zagubić? Poczułam, że przyspieszam. Coś we mnie nie wytrzymywało tej sytuacji. Czułam się rozrywana od środka. Brakowało mi tylu rzeczy. Czego dokładnie? Nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia. Wiedziałam jedynie, że powoli mam wszystkiego dosyć. Nagle poczułam, że zamiast czterech łap mam dwie nogi. Wywróciłam się upadając twarzą w śnieg. Uniosłam się na rękach, a włosy bezwładnie zsunęły się po moich ramionach. Zacisnęłam powieki przygryzając dolną wargę. Nienawidziłam bycia w pewnej mierze człowiekiem. A teraz na dodatek nie potrafiłam nad tym zapanować.. Wstałam i chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. Kiedy w końcu ponownie załapałam jak się poruszać w tym obcym ciele ruszyłam biegiem z każdym krokiem przyspieszając. Chłodny wiar chlastał mnie po nagiej skórze twarzy. Każdy mocniejszy podmuch był niczym kolejne zadrapanie. Ale nie potrafiłam się zatrzymać. Ślady zostawiane przeze mnie na śniegu były niczym ścigające mnie cienie. W końcu zatrzymałam się opierając o drzewo. Skuliłam się lekko drugą rękę opierając na kolanie. Dyszałam ciężko, a powietrze wydobywające się z moich ust ulatywało delikatną białą mgiełką, aby po sekundzie zniknąć. Rozejrzałam się. Byłam w obcym sobie miejscu, chociaż wydawało mi się tak znajome. Było takie jak ja. Niby taka sama, a tak obca. Drzewa jak drzewa. Podobne, jedynie rosnące na innej ziemi... Odbiłam się i ruszyłam dalej. Wiar targał moje włosy i powodował, że łzy ciekły mi z oczu. Nie... to nie to... Znowu płakałam sama z siebie. Łzy płynęły wraz z linią skroni, a po chwili porywane były przez wiatr. Zacisnęłam na moment powieki nie chcąc wypuścić kolejnych kropli, ale nie słuchały mnie. Potknęłam się o korzeń i upadłam na bok. Podtrzymałam się na rękach nie pozwalając, aby moja twarz ponownie dotknęła mroźnego puchu. Mokre potargane włosy opadły na czoło przylepiając się do niego. Załkałam cicho. -Po cholerę ktoś taki jak ja został w ogóle stworzony? - Szepnęłam. - Nawet ja nie wiem jak sobie ufać.. - Wstałam, ale po paru krokach upadłam na kolana i przysiadłam na piętach. - Po jaką cholerę?! - Wydarłam się chrapliwym głosem wznosząc twarz ku niebu. Płatki śniegu roztopiły się na mojej skórze. Spuściłam głowę ukrywając twarz w dłoniach. Chciałam tak po prostu zniknąć. Rozpłynąć się. Odgarnęłam włosy do tyłu i wstałam. Podeszłam o ogromnego drzewa i położyłam rękę na jego szorstkim pniu. Kucnęłam i zaczęłam odgarniać śnieg. Moim oczom ukazała się nora. Nie miałam pojęcia skąd wiedziałam, że tam jest. Wyglądała na opuszczoną i wystarczająco dużą abym się w niej zmieściła. Wsunęłam się do środka uważając na korzenie drzewa. Położyłam się, a włosy opadły bezwładnie na moją twarz ukrywając napuchnięte od łez oczy i drżące z zimna wargi. Ręce mocno przycisnęłam do klatki i zgięłam nogi w kolanach zwijając się w kłębek. Do moich uszu doszło ciche wycie wilka. Brzmiało ono niczym kołysanka w mojej głowie. Ostanie łzy powoli wypływały spod przymkniętych powiek. W ciemnościach ujrzała rozmazany obraz. Usłyszała cichą wymianę zdań. -Szmata. -Dzięki, właśnie podniosłeś moją samoocenę. Zadrżała lekko słysząc drugi głos. Był jakby znajomy... Tak podobny... Zacisnęła z całej siły powieki odpychając niechciany obraz. Znowu poczułam tą przytłaczającą pustkę. Po jaką cholerę... ___________________________ Znowu o tym samym... Wybaczcie jeżeli już Was tym zanudzam. Proszę o szczere opinie. |
Subskrybuj:
Posty (Atom)