Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

15 stycznia 2011

Udanych łowów. [CrystalGlace]

15 stycznia 2011
    Dookoła roznosił się uderzający do głowy zapach świeżych traw wyłaniających się spod śniegu i zmokłej kory. Ale zapach przyjemny. Znany. Bliski. Bezpieczny. Bezpieczny, bo znany. Bliski, bo znany. Bliski, bo bezpieczny. Bezpieczny, bo bliski.
   Pewnie stąpała w dół pochyłego zbocza, czasami wyginając szyję i tułów w tył, by zjechać fragment drogi na łapach. Gdy w końcu znalazła się już na dole, rozejrzała się, zwężając źrenice w pionowe kreski - ostre światło słonecznych promieni odbijało się od ocalałych śnieżnych zasp, których życie dobiegało końca. Ruszyła przed siebie, zdając się na swą niezbyt pewną pamięć - dawno nie była w tych stronach. Ale wróciła.
   Poprawiła pyskiem torbę, przymocowaną do jej tułowia za pomocą mocnych, skórzanych pasów. W środku delikatnie szczęknęło, zaszeleściło, brzęknęło. Odgłosy towarzyszące jej dotąd na co dzień. Szczękanie metalu. Szeleszczenie papieru. Brzękanie szklanych flakoników.
   Jakże miła odmiana - zapach zmokłego mchu i przedwczesnego deszczu zamiast ostrego, oszałamiającego zapachu ziół i krwi. Delikatna, przemarznięta trawa pod łapami zamiast piasku, kamieni, śniegu czy lodu. Wyciągnęła delikatnie z szyi pęk długiego, grubego zimowego puchu, który zaczynał linieć pod wpływem ocieplenia klimatu. Choć temperatura nie przekraczała tu 10 stopni, nie było to uciążliwe -30, czy -40. Teraz i marne -10 wydawały się być istnym upałem pod nakrywą zimowego futra.
   Tęskno jej było do tych stron. Sprawy układały się różnie - czasem podróżowała samotnie, czasem w towarzystwie innego zbłąkanego wędrowca, ińszym razem ze stadem północnych wilkołaków, zwanych w tamtejszych stronach worgenami. Zaledwie przelotne znajomości. Musiały takie być. Tęsknienie za czymś, czego już nigdy się nie spotka, nie ma sensu. Obejrzała się za siebie. Raz. Jeden, jedyny raz. Ostatni.
   Niech głupi Lis stąd lepiej znika,
   Bo z myśliwego przemieni się w królika!

  Do jej nozdrzy dobiegł inny zapach. Niewyraźny, niepewny, nieokreślony... ale znany. Nie mogła sobie przypomnieć, z czego pochodził. W miarę dalszej wędrówki nasilał się, pogłębiał. Zapach... kwiatów?
   Po chwili wahania zboczyła z ustalonej drogi, zagłębiając się w las. Tak, to kwiaty. Śnieżne kwiaty, zwiastuny wiosny. Przebiśniegi. Symbole nadziei. Uśmiechnęła się do siebie delikatnie. Nie uśmiechała się od... od kiedy, tak właściwie? Ostatni raz na skraju Oobervilkest.
   Lis nie wyruszył samotnie na łowy.
   Niech lisiczka przebrzydła pilnuje swej głowy!
  
Nie ma co tęsknić za czymś, co straciło i nigdy nie odzyska.
   Przymykała oczy, napawając się zapachem przebiśniegów, zaściełających rozległą polanę. Ale to nie była TA polana, o nie. JĄ dobrze pamięta.JEJ nigdy nie zapomni. Na NIEJ było coś o wiele piękniejszego niż choćby i najwspanialsze kwiaty czy kamienie szlachetne. Coś, czego nie kupisz. Im więcej za to dasz, tym mniej jest warte.
   Las się skończył. Stanęła na skraju jeziora. Kiedyś wydawało jej się olbrzymie, choć przy ińszych na tych terenach nie było wcale takie okazałe. Teraz to było coś innego. Ledwie kałuża, którą dobry chłop przeszczy.Widziała rzeczy, przy których to było niczym. Weszła pewnym krokiem w wodę, nie zważając na temperaturę, znacznie niższą niż powietrza - sztywne futro pod zimową warstwą puchu stanowiło wystarczającą izolację, by ledwo nie zamarzające jezioro nie robiło na niej najmniejszego wrażenia.
   Dawniej pod groźbą tortur nie dotknęłaby wody, lecz to się zmieniło. Teaghaah nie żyła, o ile w ogóle demon może być martwy.
   Przepłynęła jezioro szybko, używając smoczego ogona niczym wiosła i steru zarazem, pomagając sobie dużymi łapami, między których palcami wytworzyły się już jakiś czas temu elastyczne błony pławne. Uważała je za niebywale przydatne - nie tylko usprawniały poruszanie się w wodzie, ale też pomagały w stąpaniu po śniegu czy drobnym piasku. Długie, poszarpane szpony wbijały się w lód i skały, zapewniając dobrą przyczepność, zwiększając niejednokrotnie prędkość biegu.
   Wyszła na brzeg i otrzepała się, co ułożyło zmoknięte futro w sztywne strąki. Nie przejmując się tym zbytnio, dla pewności sprawdziła torbę. Ociekała wodą, lecz nic nie wskazywało na to, by coś dostało się do środka. Dobrze, bardzo dobrze... Świetna robota. Skórzana, lekka, ale sztywna i wytrzymała. Podziwiać kunszt górskich szczurołaków.
   Ruszyła dalej. Od zmokłych szponów odbijało się Słońce, które już niedługo całkiem wyjdzie zza horyzontu. "Zjawię się o świcie"- cóż, jeśli przybędzie trochę później, chyba nikt nie będzie miał pretensji, prawda?   Zza skały wyczmychnęły dwa szczenięta, biegnące na złamanie karku.
   - Co jest? - mruknęła As, przyglądając się pędzącym w ich stronę szczeniakom z dezaprobatą.
   Al uznała za stosowne nie odpowiadać, woląc wyjść młodzikom na spotkanie. Te niemalże usiadły na zadkach, próbując zahamować, co niezbyt im wyszło. Nim którakolwiek zdążyła choćby otworzyć pysk, malce zaczęły piszczeć jednakowymi głosikami;
   - Ktoś jest na terenach! Obcy!
   - Intruz - warknęła Al, jeżąc sierść.
   - Jak wygląda? - zmarszczyła brwi Aspeney.
   - Wysoki, czarny, chudy jak śmierć, jadowicie żółte oczy, szpony jak u orła jakiego, ogon jak bicz ze złotym futrem na końcu, coś brązowego ma uczepi...
   Szczenię nie skończyło. Nie zdążyło.
   Irbisica rzuciła się do przodu, zostawiając Al i malce samych. Tyle czasu jej nie było... wszyscy spisali ją na straty. Wszyscy, z nielicznymi wyjątkami. Aldieb, Luna, Anaid... one znały jej upór i wiedziały, że gdyby mogła, kłóciłaby się z samą Śmiercią. Aspeney była wśród tych, którzy wierzyli najdłużej. Jednak jej wiara w końcu załamała się, ledwo czepiając się palcami przepaści.
   Gdy chwytała zakręt za kamieniem, wpadła na coś. Wywaliła się, razem z obiektem zderzenia. Otrząsnęła się i spojrzała nieprzytomnie na czarną, rozmytą plamę, zajmującą większość jej pola widzenia. Powoli nabrała kształtu pyska, długiej, wąskiej kufy zakończonej nietypowym nosem, po części psim, po części szczurzym. Jednak pierwsze, co przyciągało uwagę, to para wielkich, jadowicie żółtych oczu ze źrenicami tak wąskimi, że równie dobrze mogłoby ich nie być.
   - Wróciłam - powiedziała. - Tak jak obiecywałam. I dziękuję za notatnik. Gdyby nie on, nikt nie uwierzyłby w to, co widziałam podczas podróży.
   - Na polanę - wykrztusiła. - I opowiadasz. Opowiadasz, dopóki ci ten twój cholerny jęzor nie odpadnie.
CrystalGlace (18:33)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz